Otwarcie sezonu 2006

Nadszedł dzień otwarcia sezonu 2006 Po długiej zimie nareszcie możemy wyjechać na tak upragnioną trasę. Rajd był planowany jeszcze w marcu, gdy jeszcze mieliśmy prawdziwą zimę.

Zakładałem, że w kwietniu teren leśny może być podmokły i w związku z tym postanowiłem zorganizować pierwszy rajd wiosenny na szosie. U wielu ludzi ta decyzja podlegała dyskusji… dlaczego po szosie? W końcu przekonałem ich, że las może być nieprzejezdny ze względu na bajora i grząski teren.

Spotkanie było wyznaczone w Redzie na godz. 10:00 grupa B i o godz. 11:00 grupa A. Krótko mówiąc grupa A miała za zadanie dogonić grupę B.  Długość trasy wynosiła ok. 100 km, a więc mieli do nadrobienia 20 km. Jest to rzeczywiście dość trudne zadanie. Pogoda nie zapowiadała się najlepiej. Miało być dość chłodno i przewidywane były przelotne opady. Temperatura w granicach 7-10 stopni. Na wyznaczone miejsce spotkania przybyła dość znaczna grupa chętnych. Kodeks drogowy mówi, że nie może być więcej jak 15 kolarzy w grupie. W związku z tym dzielimy rajd na dwie podgrupy po 15 osób każda. Drugą podgrupę powierzyłem naszej koleżance z GER’u Asi, która miała za zadanie utrzymanie przerwy ok. 100 m między podgrupami. Trochę byłem zaskoczony tym, że zgłosili swój udział w grupie B chętni, którzy powinni jechać w grupie A. Widocznie nasza grupa bardziej im odpowiada. Ciekawe tylko kto nas będzie gonił? chyba sam Flash i prawdę mówiąc nie wiele się pomyliłem, ale o tym w dalszej części relacji.

Karawana 15 osobowa ruszyła, a za nią druga taka sama. Trasy tu nie będę opisywał, zresztą załączam mapkę. Jest dość zimno a nad głowami zbierają się czarne chmury… dobrze, że ubrałem długie spodnie, bluzę i czapkę z Windstopper’u. Pierwsze kilometry były dość wesołe… za plecami ciągle słyszałem śmiechy. Atmosfera jest dobra. Pierwsze kilkanaście kilometrów za nami i zaczęło się to, czego najbardziej się obawiałem… deszcz. Humory trochę nam się popsuły. Wiadomo jak nie ma słoneczka to źle się jedzie, a po za tym te górki i wiatr dały nam się we znaki. Nie robimy żadnych odpoczynków dopiero w Krokowej będzie dłuższy postój. W międzyczasie dzwonił do mnie Flash, ale zanim ja wyciągnąłem telefon to zdążył się rozłączyć. Postanowiłem zadzwonić do niego, ale nie odpowiadał… widocznie nie miał czasu i pędził do nas co sił w nogach.

Jest nareszcie Krokowa, a więc dłuższy odpoczynek. Tak po cicho myślałem „może tu nas Tomek dopadnie?” Gdy tak spożywaliśmy śniadanie zaświeciło nam słoneczko. Może trochę podsuszą się nasze ubrania. Po jakichś 10 minutach nagle usłyszałem jakieś okrzyki…. no tak jednak Flash nas dopadł w Krokowej. Przyprowadził ze sobą jeszcze dwie osoby. Jak się okazało oni mieli na licznikach średnią 27 km/godz… to z jaką szybkością jechali? chyba 35 km/godz! To rewelacja na tak krótkim odcinku trasy nadrobić jedną godzinę. Naprawdę Wam gratuluję. Z Tomkiem przyjechał jeszcze Michał a trzeciego kolegi nie znam imienia, ale Tomek napiszę swoją relację i tam wszystko się wyjaśni. Nastąpiło spotkanie dwóch grup. Wszyscy cieszyliśmy się, że zadanie zostało wykonane. Andrzej zgłosił mi, że Aga, Tomek_Pruszcz, Paweł oraz on sam wracają do Wejherowa czerwonym szlakiem… mają dość szosy. W zasadzie rajd się zakończył więc każdy może wracać według własnego uznania. Andrzej relacjonował później, że w lesie mieli piękną pogodę, a przede wszystkim nie wiało i było słonecznie… no cóż nie każdy ma takie szczęście.

Reszta grupy wracała szosą. Pogoda z każdą minutą pogarszała się, zaczął wiać bardzo silny boczny wiatr, który spychał nas na środek jezdni. Nagle przy tych porywach wiatru ledwo usłyszałem sygnał dzwonka… to Tomek pytał gdzie jesteśmy, a my już byliśmy 10 km przed Wejherowem. On dopiero był z grupą kolegów przy zbiorniku. Nie było sensu czekać na nich, bo było dość zimno, więc poprosiłem go, aby prowadził grupkę do Wejherowa i tak się stało.

Natomiast przed Wejherowem znowu zaczął padać deszcz. Przed dworcem PKP nastąpił podział naszej pozostałej grupy na dwie kolejne. Jedna, którą prowadził Adam,  wracała do Gdańska rowerem, a druga pociągiem. Ja się zdecydowałem jednak na pociąg ze względu na złą pogodę.

Do domu dojechałem o godz. 18:00

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Zdjęcia: Sławek&Mieczysław

Relacja grupy A

Początkowo miałem jechać do Redy rowerem, jednak dobrze, że Intel (Marcin) mnie przekonał do skorzystania z SKM, a to z kilku powodów. We Wrzeszczu pojawiłem się o 9:50, jednak nikogo się nie doczekałem, także w umówionym wagonie byłem jedyny z rowerem. W Sopocie wsiadł Plucho (Michał), więc już wiedziałem, że nie jadę sam. W Gdyni nikt się nie dosiadł, a na dodatek kolejka z niewidomych przyczyn stała co najmniej 10 minut dłużej niż powinna… no to grupa Bnam już nieźle uciekła…

W Redzie jak się okazało, czekał na nas już od dawna Wojtek – szybko do nas dołączył i ruszyliśmy w pościgu.

Jechaliśmy bardzo dokładnie po wytyczonej wcześniej trasie. Nie obyło się bez przygód. W Połchowie spadł mi łańcuch, za Mrzezinem Wojtkowi urwała się torebka podsiodłowa na mocno dziurawej polnej drodze… a trasa miała być tylko szosowa… ale to nawet lepiej, choć troszkę odpoczęliśmy od asfaltu.

W Okolicach Osłonina zaczął padać deszcz, więc zrezygnowaliśmy z robienia fotek w Rzucewie, tylko pojechaliśmy prosto na Puck, gdzie zrobiliśmy pierwszy dłuższy nieprzymuszony postój, aby zadzwonić i skontrolować pozycję grupy B (niestety się nie dodzwoniłem) coś zjeść i zrobić fotkę zabłoconej twarzy Michała… i znowu ruszyliśmy z kopyta, aby średnia za dużo poniżej 30 nie spadła… Za Gnieżdżewkiem nastąpiło opróżnienie naturalnych zbiorników balastowych i dalej już bez zatrzymywania się, czasem szybciej, czasem wolniej, przed siebie… zgodnie z obranym planem, pomijając Jastrzębią Górę, ech, a tak miałem ochotę tamtędy pojechać…

Za Sulicami usłyszeliśmy rechot żaby… a to mój telefon, jak się okazało dzwonił Mietek pytając gdzie jesteśmy… trochę się zdziwił, że już prawie w Krokowej. W obawie aby nam nie uciekli docisnęliśmy do 45km/h i… się przywitaliśmy… i dalej już jechaliśmy razem, chociaż jak wiadomo, cześć pojechała lasem prze Mechowo, a pozostała grupa znowu została podzielona, jednak już nie na A i B….

Spokojnie walcząc z wiatrem, peletonem dojechaliśmy do Wierzchucina przez Żarnowiec, gdzie po dłuższym postoju, zastanowieniu i głosowaniu została podjęta decyzja o pewnej modyfikacji trasy. Na skrzyżowaniu poczekałem z Obcym na Tacoo i resztę, ale długo, naprawdę długo nie nadjeżdżali, bo pewnie pojechali inną trasą… więc postanowiliśmy we dwójkę rozpocząć pościg… i tu zaczyna się dramat, bo przed samym Prusewem rozrywa się Obcemu łańcuch i tracimy kolejne minut na jego naprawie – na szczęście miałem skuwacz.

Zabieg naprawy nie wyszedł tak, jak się tego spodziewałem, a przecież jeszcze wczoraj skracałem swój łańcuch i wszystko było cacy. Nie mniej Obcy mógł jechać pomimo dyskomfortu, jaki wywoływał ten łańcuch. Dokładniejszej naprawy chcieliśmy dokonać w przy zbiorniku wodnym, ale… ale nagle, tuż za Brzynem, nienajlepiej spięty łańcuch się rozerwał w ten sposób, że wygięło tylnią przerzutkę. Zrobiło się groźnie, ale przerzutkę jako tako udało się rękoma naprostować, a łańcuch spięliśmy bardzo dokładnie, co niestety zajęło trochę czasu. Telefonicznie upewniłem, czy grupa czeka na nas w umówionym miejscu, jednak gdy już tam dojechaliśmy, to nikogo nie było… no cóż, nadciągały naprawę ciemne chmury, więc dalej musieliśmy jechać sami.

Na długim podjeździe za Opalinem dopadł nas deszcz, który postanowiliśmy przeczekać w przydrożnym drewnianym daszku, a gdy deszcz na chwile zelżał ruszyliśmy dalej, no ale znowu zaczęło padać, a do tego poczuliśmy głód. Gdyby nie postoje to może byśmy grupę dogonili, ale w Rybnie daliśmy sobie z tym spokój i zatrzymaliśmy się w Tawernie. Ceny nie były zbyt zachęcające, jednak ostatecznie fajnie było zjeść cos ciepłego… chociaż z mikrofali – po partyjce bilarda ruszyliśmy dalej zatrzymując się w niemal każdym sklepie, bo Obcemu się zachciało drożdżówki… no niestety w niedzielę świeżych takich smakołyków nie mają nigdzie.

W kilka kilometrów przed Wejherowem spotkaliśmy grupę Bombelków, która tego dnia wracała z Łeby, chwilę im potowarzyszyliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dalej, rowerami, bo na SKM szkoda było nam pieniędzy. W Kazimierzu się rozdzieliliśmy, każdy w strone swego domu… i będziemy żyć długo i szczęśliwie. 😉

tekst: Flas

Na zakończenie chciałem podziękować wszystkim biorącym udział w tej masowej imprezie. Może nie była to łatwa trasa, ale za to będą miłe wspomnienia….i dlatego warto jeździć 🙂 Na przyszłość już nie będzie rajdów szosowych….. wchodzimy do lasów, gdzie będzie bardziej przyjemnie chociaż z tego względu, że zamienimy warkot blachosmrodów na śpiew ptaków.:)

Organizator

asfalt=sporo

dystans=100

kondycja=niska

profil=niski

trud=niski

m=Reda

m=Żarnowiec

m=Wejherowo

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

This entry was posted in Relacje and tagged , , , . Bookmark the permalink. Follow any comments here with the RSS feed for this post. Post a comment or leave a trackback.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Your email address will never be published.


pięć × = 25