Maraton szosowy KaszubeRunda

Kaszeb 2010 026Pobudka o godz.5.00szybkie śniadanie i do Gdańska po Wieśka. W Kościerzynie jesteśmy przed ósmą. Rozglądamy się za naszymi kolegami i dostrzegamy jedynie Piotra1981 w asyście swego taty  i Ola, który stoi w kolejce po chipy i numery startowe. Pierwsza grupa startuje o 8.20 około 40 osób, wśród nich Piotr, kolejna po 20 minutach. Ci zawodnicy startują na dystansie 215km Jadący na tym dystansie jadą na szosówkach, ale też na góralach jak Piotrek i stanowią różną grupę wiekową , od młodzieńców do emerytów. Co można o nich powiedzieć, to jedno „ twardziele „  zwłaszcza o tych, co wybrali się na góralach. . O  godz. 9.00 rusza   nasza grupa  licząca ok. 50 osób, nasz dystans  to  120km. Ustawiamy się na starcie po uprzednim przedstawieniu się   /taki   zwyczaj wprowadził organizator /.Ludzie są z całej Polski  a nawet z Niemiec.   Reprezentujemy  ogólnie dość zaawansowany MINOLTA DIGITAL CAMERAprzekrój  wiekowy,  co ze smutkiem komentował Olo.  Ruszamy, na czele policyjny  samochód  i  asysta  motocyklistów  dbających o nasze bezpieczeństwo. Początkowo jedziemy przez miasto dość spokojnie, skutecznie blokowani przez  radiowóz. Jednakże za miastem  peleton  mocno przyciska.  Osiągamy ok.  40km/h. Jedziemy zwartą grupą przez ok. 30km  co  chwilę robiąc zmiany. Nawet ja i Olo mieliśmy okazję prowadzić cały peleton. W środku peletonu jechała  grupa kolarzy z Bytowa ok. 10 osób, która w pewnym momencie tak przyspieszyła, że tylko Wiesiek zdążył się z nimi zahaczyć …..i  poszli…..I tyle ich  widziałem.  I tak się rozpoczęła  moja samotna jazda przez 80 km.

Czasami wyprzedziłem równie samotnego rowerzystę . Po 65km zacząłem kombinować gdzie  by to się zatrzymać i coś zjeść , ale cały czas coś mi przeszkadzało a to rowerzysta przede mną  a to podjazd czy też zjazd. I tym sposobem dojechałem do Sulęczyna nawet z niezłym czasem 3h25min. Ale rozpoczęły się schody, bo moja kondycja była cieniutka, wprawdzie zatrzymałem się na punkcie regeneracyjnym, ale dystans, przeciwny wiatr  zrobiły swoje. Po 5 min rozpocząłem dalszą walkę ze sobą i dystansem, ruszyłem mając nadzieję na sprzyjający wiatr, lecz nic z tego wiało jak cholera.  Przed Kościerzyną myślę sobie,  że walnę rower i położę się w rowie, po prostu nie miałem  siły , no i pojawiły się skórcze,  ale siłą woli dojechałem do mety. Organizator zapewnił posiłki i symboliczne piwo, z czego skrzętnie z Olem i Wieśkiem skorzystaliśmy. Na rynku spotkaliśmy Wojtka, który jechał na 120km i czekającego na Batika pokonującego 215km.MINOLTA DIGITAL CAMERA

Reasumując, było   EKSTRA.

Do zobaczenia na Scandi.

Pozdr. Zbyszek „Zibek”

Kaszebe Runda

Tak długo oczekiwany, nieosiągalny, nie dostępny będący tylko w sferze marzeń wyścig wraz z moimi przyjaciółmi z GER- u jest już za mną. Trzy lata przymierzałem się by w nim wystartować, ale zawsze brakowało mi odwagi. Oglądałem go na mecie i podziwiałem tych tuzów kolarstwa ich rowery, głośne rozmowy, uśmiechy, wesoły nastrój, aplauz …… zadowolenie. No i jestem na starcie KASZEBA RUNDA 2009, wraz z Wieśkiem, Zbyszkiem oraz Piterem. Impreza odbywa się dzięki miłośnikom kolarstwa we wszystkich jego odmianach już po raz VI. Są proponowane różnej długości dystanse pozwalające każdemu na optymalny wybór trasy :

  1. Kaszebe Runda 215 km – wyruszył Piter 1981
  2. Mini Kaszebe 120 km
  3. Mikro Kaszebe 65km

Kaszebe Runda to dla mnie wyzwanie, którego nie mogłem się podjąć i dokonać od bardzo wielu lat a przejechanie takiego dystansu w formie wyścigu nawet od kilkudziesięciu. Jednorazowy dystans 120 km jazdy na cza, bo na taki wybraliśmy się razem z Wieśkiem i Zbyszkiem to dla mnie wyczyn tylko w realiach młodzieńczych lat. W końcu stoimy na starcie z czterdziestoma zawodnikami. Przed nami 20 min. Wcześniej wyjechała podobna grupa na dystansie 120 km, a jeszcze wcześniej dwie na pełną Kaszebe Rundą- 215km. Ile będzie grup za nami tego jeszcze organizator nie wie. W eskorcie wozu policyjnego i kilku motocyklistów uzbrojeni w czipy ( urządzenia do pomiaru czasu), i wszystko to co jest potrzebne nam na trasie (guma, kleje, jedzenie, picie, podstawowe narzędzia) ruszamy tempem defiladowym przez Kościerzynę do rogatek miasta, dopiero tutaj jest zgoda na rozpoczęcie prawdziwego zmagania się z czasem.

Kaszebe Runde to nie wyścig o I ,II czy… III miejsce, to nie wyścig to wyścig z czasem i własnymi słabościami na całym dystansie. Trzeba zachować siły i umiejętności prawidłowego ich rozłożenia na całej trasie, bo najczęściej jedzie się samemu lub w kilku osobowych grupkach. Jazda w dużej grupie na tak zwanym „Na kole” wymaga szczególnej ostrożności, koncentracji oraz wyobraźni jak również wielu startów celem nabrania dojrzałości jazdy i pewności siebie. Mnie… tego zabrakło !!! Grupa w której jechaliśmy zaraz się rozerwała na 2 lub 3 mniejsze, w tej pierwszej na szpicy widziałem Zbyszka z Wieśkiem, ale tylko wtedy gdy był długi prosty podjazd.

Raz tylko udało mi się dotrzeć do czoła i poprowadzić grupę w tempie, które wytrzymałem przez kilka min. Następnej zmiany nie miałem szansy już dać. Powiedziałem GEROWCOM do ZOBACZENIA NA MECIE I NIE CZEKAJCIE ZA MNĄ!!! Tępo pierwszej godz. To uwaga !!!!! 33 do 34 km/h Oczywiście, że nie wytrzymałem takiego tępa w następnej godzinie, odpadłem i praktycznie od tego momentu jechałem sam, lub o dziwo czasami udało mi się dojechać do kogoś z mojego peletonu a nawet z poprzedniej grupy, która wyjechała 20 min wcześniej.

Gdzieś na 68 km trasy przeleciała 10- 12 osobowa grupa i to wyjechali po mnie też 20 min. Pojechali jak Express Intercity tyle tylko, że ja pozostałem na przystanku i nawet mimo machania nie załapałem się i dalej jechałem jako osobowy.

Na trasie całego dystansu miałem jeden nieprzyjemny incydent…. Ze skorupą na czterech kołach. Wyjechał z podporządkowanej drogi z za barakowozu łukiem wprost na drogę TO, że zajechał mi tor jazdy to jeszcze nic w momencie gdy ratowałem się przed kolizją wyprzedzałem go lewą stroną on po przejechaniu ze mną 100m nagle zaczął skręcać w lewo i to właśnie był moment krytyczny!!! Piany niedzielny!! Kierowca !!! czy morderca za kierownicą!!! To, że nie szarżowałem i kierowałem się rozsądkiem ustrzegło mnie przed poważnym wypadkiem. Przecież pamiętałem o tym, że trasa jest otwarta dla ruchu drogowego co oznacza obecność innych użytkowników dróg. Poza tym cała trasa przebiegała w pełnym poczuciu bezpieczeństwa. Wiele osób musiało w tym uczestniczyć i za to należy się wielkie podziękowanie organizatorom. To poczucie bezpieczeństwa kosztowało od 85-150 zł wpisowego- drogo przekonało mnie do wzięcia udziału w tego typu imprezie otwartej. Mimo wszystko preferuję jazdę po lasach i to najlepiej w towarzystwie BIKERÓW z Gdańskiej Ekipy Rowerowej. Na metę doczłapałem się po 4h i 52 min. plan został wykonany i średnia dystansu była wyższa niż planowałem bo 27km/h. Numer startowy 647 dotarł w jednym kawałku, chociaż z wieloma medycznymi kontuzjami do Rynku Głównego w Kościerzynie.
Wiesiek i Zbyszek już kończyli się posilać i czas mocno ich naglił do wodopoju w Gdańsku.

„OLO”

Relacja Piotra

Żeby się zarejestrować postanowiłem pojechać do Kościerzyny dzień wcześniej. W piątek zaraz po pracy, na miejscu byłem ok. godz. 19:00 Dostałem nr „540” trochę mnie zdziwił kolor; zawodnicy na małym dystansie dostawali żółte numerki, a na dystans średni i giga pomarańczowy, zacząłem się śmiać, że akurat pasuje do koszulki J takie dopasowanie. Następnego dnia to była już sobota, wielki dzień, wielkie kolarskie święto, dzień wielkiego Maratonu a dla niektórych Wyścigu zależy, kto jakie miał podejście do zawodów. Pobudka o 5:00 rano; śniadanko, przygotowania; co by tu jeszcze zapakować do plecaka, pompka jest, klucze są, łatki i dętka na zapas są hmm chyba wszystko, no to w drogę, aaa i wody przydałoby się nalać do bukłaka J taki drobiazg, no to można ruszać w drogę. Na starcie  byłem trochę wcześniej, tata odwiózł mnie samochodem, zacząłem ustawiać siodełko ok. 5-10 min; stanąłem koło jakiegoś kolarza, który przyjechał na szosówce, rozglądam się w prawo, w lewo, nie widzę żadnego górala, myślę sobie czyżbym był jedyny na MTB, ale nie, w grupie jechało jeszcze dwóch kolarzy na rowerach MTB, po chwili podszedł do mnie, Zibek i Olo, oraz Wiesiek, wymieniliśmy sobie kilka słów na temat pogody, trasy ilu znajomych będzie jechało itp. Okazało się, że ja i Batik startowaliśmy na pętli giga jako jedyni; o ile się nie mylę; jeśli się mylę to poprawcie mnie, ja startowałem jako pierwszy o godz. 8:00 Batik 20 min później; ale mimo to na metę dojechał z przewagą 1 h; szacun wielki, i gratulacje, ja jako jeden z nielicznych startowałem na rowerze MTB z oponami typu Slick, szerokość 1,75. Trochę było zamieszania, już na starcie, mianowicie jeden z kolarzy spiesząc się na start zaparkował samochód, naprzeciw bramy skąd miał wyjechać peleton,

(widać to na jednym z fotografii), niestety taka blokada uniemożliwiała start peletonu, no, ale „jak się spieszy to diabeł się cieszy” tak to mówią, po ok. 5 min wszystko powróciło do normy, musiało trochę czasu minąć zanim kolarz się skapną, jakiego babola popełnił i przeparkował swoje F1, druga wpadka była jak kolarz przyjechał na ostatni gwizdek, czujniki GPS były już uruchomione i chciał wjechać pod prąd przez bramkę; ekipa organizacyjna próbowała zatrzymać; ale niestety nie udało im się przemówić, że należy dookoła przejść, i mimo że jeszcze nie wystartował, jego czas zaczął być naliczany tuż przed startem 😛 taki to pech, ale trzeba wybaczyć, w pośpiechu się nie myśli, w takim wielkim dniu, wyścigu nie można racjonalnie myśleć, taka impreza jest jedyną chyba w Polsce gdzie mogą wystartować amatorzy na szosie, nie koniecznie na szosówkach.

Po drobnym opóźnieniu peleton ruszył wraz z pilotem oraz panami policjantami na motorach dbających o bezpieczeństwo ruchu, jeśli chodzi o ruch w porównaniu do poprzedniego roku, był bardzo mały; przynajmniej jak ja  jechałem, zaczęło się dopiero jak dojeżdżałem do mety w okolicach Stężycy; ale nie tak strasznie, dało się przeżyć, pierw jechaliśmy spacerkiem trzymając prędkość równą 30 km/h, w sam raz żeby się rozgrzać, po ok. 15 min już 35 km/h w porywach do 40 km/h nie było źle, nie miałem pojęcia jak będą się spisywać moje oponki, bo nawet nie przetestowałem ich, jednego się bałem, że zacznę zbyt szarżować gdzieś w połowie i złapie mnie kryzys, tak miałem rok temu jak na dystansie 215 km pojechałem na scottach ozzon o szerokości 2,2 dojechałem do mety z kompromitującym wynikiem 11 h. Na dystansie nie doznałem żadnego kryzysu, ani skurczy mięśni, było wszystko w porządku, mało tego widziałem jak kolarze odpadali z peletonów zwalniali, Na wszelki wypadek wziąłem trochę żelu, co miało pomóc w takich wypadkach, okazało się to zbędne, bo nawet nie skorzystałem z tego magicznego środka, ale warto mieć.  Początek zaczął się pechowo dla kilku kolarzy, była kraksa;

Po ok. 20 min jazdy wybiegły dwa psy marki „BUREK WIEJSKI” wbiły się w samo centrum 15- osobowego peletonu, burki zaczęły szczekać gonić, ja odpiąłem się z bloka wrazie, co, ale przestraszyły się mojego FELTA wolały cienkie oponki; nie wiem może smaczniejsze, jechaliśmy 35 km/h, kiedy groźni napastnicy o spiłowanych mocno zębach, ze świecącymi oczyskami jak wilk tasmański zrezygnowani chcieli się wycofać; pomyśleli, że z taką przewagą kolarzy nie mają szans w dwójkę, ale tak niefortunnie próbowali odwrotu, że przedostali się wprost pod koła wroga na cienkich smakowitych oponkach; mogą być zadowoleni, że nie zostali przepiłowani w pół; było by nie zaciekawie,

2-3 kolarzy miało wywrotkę w tej sytuacji, ja  byłem też o włos od przewrotki, ponieważ  jeden z kolarzy tuż przede mną się przewrócił, ja omijając go szerokim łukiem prawie zahaczyłem o jego bidon, ufff, mało brakowało, pomyślałem sobie, że chyba to nie ostatnia przewrotka, trzeba być ostrożnym oraz przewidującym, szczęśliwie się wszystko zakończyło na drobnych potłuczeniach.  Spojrzałem do tyłu czy pozbierali się, ale tak; nic się nie stało, wsiedli na koń i pognali za nami, pan motocyklista jadąc z tyłu peletonu szybko zareagował, i blokował takie wioski gdzie była możliwość zaatakowania kolarzy przez terrorystów pseudonim „burek wiejski” Druga przewrotka z tego, co rozmawiałem z kilkoma kolarzami na pierwszym postoju, który sobie zrobiliśmy, były to „Laski” ruszali tuż za nami, o 8:20 nazwali tą gupe jako pościgową, składającą się z silnych szybkich kolarzy min. Batika, na jednym skręcie był wysypany piasek, niestety nie zapamiętałem  miejscowości; ale okolica Borska mniej więcej,  Kilku kolarzy wpadło w poślizg i miało bliskie spotkanie z siłami przyciągania ziemskiego, przytulił się niefortunnie oraz niezbyt przyjemnie do asfaltu, nie wiem ilu, jak ja jechałem to motocyklista jadący przed nami zatrzymał się i ostrzegł nas o pułapce, zwolniliśmy do

30 km/h później znowu przyspieszyliśmy do 35-40 km/h, pogoda nas nie rozpieszczała wiatr dawał ostro w twarz, prawie cały czas jechaliśmy pod wiatr, ehh jak już wyjeżdżałem pomyślałem ze to będzie najtrudniejszy wyścig, w jakim  brałem udział, byle by poprawić kompromitujący wynik z przed roku; jakiś czas zmienialiśmy się, jadąc za kolumną kolarzy mogłem spokojnie 40 km/h trzymać nie czując silnego podmuchu; ale wyprzedzając z wielkim wysiłkiem osiągałem 35 km/h, od czasu do czasu nadawałem tępo, bo nie wypadało tak bezczynnie jechać za nimi, Trzeba było też czasem pomóc J; no i tak zmienialiśmy się, co jakiś czas, peleton rozproszył się dopiero  przy „Laskach” gdzie zrobiliśmy pierwszy postój, uzupełniliśmy płyny, co nie, którzy pożywili się chlebem ze smalcem oraz ciastem, od czasu startu wypiłem litr wody, byłem prawie pusty, napełniłem się i w drogę.

Pełny jak wielbłąd czekała na mnie z wielkim uśmiechem wielki podjazd, ja jeszcze z większym uśmiechem jechałem na wprost bez odrobiny strachu, mówiąc nie tym razem stary, teraz się przygotowałem, pamiętałem go z przed roku, miałem wielki problem żeby go pokonać, pokonałem go jadąc 15 km/h

Teraz  jechałem pokonując go bez żadnych problemów 30 km/h od tego momentu zacząłem gonić peleton, który szybciej wyjechał, uciekł mi, musiałem sam jechać, zmagać się z wiatrem, wyprzedzając 5 kolarzy, jednego z nich zdmuchnął wiatr i wylądował ostro w rowie, trochę się przestraszyłem, niebezpiecznie to wyglądało, ale pozbierał się i pognał do przodu, na szczęście nic się nie stało i tym razem.

Po krótkiej chwili wyprzedził mnie peleton kolarzy, jechali z prędkością 35 km/h od tej chwili jechałem tuż za nimi. Jadąc za kolumną Kolarzy, nie odczuwałem wiatru, więc starałem się dorównać im tępa, mimo że byłem wśród nich jedyny, który jechał rowerem MTB udawało mi się jechać jak równy z równym, co się czasem sam dziwiłem, jechaliśmy 35-40 km/h z górki dochodziło nawet do 50, nie odpuszczałem, mówiłem sobie jak odpuszczę to będzie jeszcze gorzej, mogę gdzieś polec, i było by nie zaciekawię, walka trwała; czasem tylko zerkałem, jaką prędkością jadę, miło było patrzeć.

Jeszcze w życiu przez tak długi okres nie utrzymywałem takiej wysokiej prędkości, co w końcu przerzuciło  się w rekordową średnią, w końcu 105 km, czyli pora obiadowa, serwowali spaghetti i zupę pomidorową, ja wziąłem sobie tylko spaghetti oraz uzupełniłem płyny, niestety grupa, z którą jechałem była zbyt szybka i silna, pojechali szybciej ode mnie, nawet się nie zorientowałem, kiedy. Teraz miałem okazje jechać z takim panem na treku, zmienialiśmy się, co jakiś czas, no i tu zaczął się prawdziwy horror, prawdziwe schody w postaci wiatru, cisnęliśmy ile sił w nogach, ale też nie za mocno żeby nie odpaść, tępo mieliśmy w granicach 25-30 km/h po kilku km minęliśmy kilku kolarzy, w końcu dołącza do nas jedna osoba na kolarzówce; dajemy czadu jak równy z równym, zmieniamy się, co chwile w trzy osoby, ale niestety po ok. 50 km  kolarz nie daje rady i zostaje daleko z tyłu, zostaliśmy tylko w dwujke, tępo utrzymujemy takie jak było, jedziemy. W okolicach Stężycy dogania nas następny  peleton kolarzy, chwile pognałem za nimi, ale po chwili odpuściłem, już nie miałem sił, byli zbyt silni.  Meta wydawała się tuż tuż, niby tak blisko a tak naprawdę daleko. Jadę chwile sam, ale widzę, że jeden z kolarzy także odpuścił, nie dał rady jadąc z silnym peletonem, to oznacza jedno, nie jestem sam. Powiedział do mnie, lepiej się teraz nie rozdzielać, tak też robiliśmy, jechałem aż do mety tuż za nim. Powiedziałem mu, że teraz już będzie większość z  górki.

Spojrzał na mnie jak na czubka, oraz na jedną z górek, która musieliśmy pokonać i dodał, jak to jest z górki to ja jestem Amstrong J jedziemy lajtowym tempem pod górkę 20 km/h na prostej 30 z górki 40 km/h a czasem i szybciej, na kilku podjazdach czekał na nas grajek w stroju kaszubskim grając na akordeonie, po drodze również mijaliśmy takiego gostka w stroju kaszubskim. Cieszyliśmy się widząc takie zainteresowanie nie tylko wśród kolarzy, ale także mieszkańców i okolic J Mijamy metę, wszystko dobrze się skończyło, wielka ulga ufff, na mecie oklaski wręczenie medalu, na dyplom trzeba było trochę poczekać, wręczyli nam talony na posiłek, dostałem makaron z kalafiorem,marchweką i groszkiem, była dobra, po takim rajdzie przyda się coś zjeść, oraz kto chciał mógł sobie piwko wziąść, także za darmo, wziąłem sobie pół szklanki, usiadłem koło stoliku, porozmawiałem z miłą bikerką, okazało się, że koleżanka jest zaangażowana tak jak nie jeden z nas, startowała na dystans 120 km przyjechała aż z Warszawy na zawody. Startuje również w Skandi oraz  dość często w Mazovi; wymieniliśmy sobie kilka słów dotyczących trudności trasy, oraz pięknych terenów, krajobrazów, pogratulowaliśmy sobie wspaniałych wyników, koleżanka pokonała dystans

120 km coś ponad 5 h, całkiem niezły wynik,

Ja poszedłem na masaż, spotkałem Obcego,Sabe któży wykonywali masaże oraz Batika z Wojtkiem, również wymieniliśmy kilka uwag dotyczących rajdu, po ok. 1h rozstaliśmy się,

Ja poszedłem jeszcze odebrać dyplom, i teraz to, co jest najgorsze, czyli rozstanie się z tak wspaniale zorganizowaną imprezą; jedynie, co mogę powiedzieć to „do zobaczenia za rok”, moje wrażenia są pozytywne, mimo kilku upadków, ale to się zdarzyć może każdemu z nas, ruch był bardzo mały, oznakowanie bardzo dobre, impreza lepiej zorganizowana niż rok temu, co roku jest lepiej, więcej ludzi startowało, przyjeżdża jak na moje oko, z wielką chęcią zachęcam każdego do wzięcia udziału w tej oto imprezie, nie trzeba od razu jechać na największy dystans, na pierwszy raz można spróbować swoich sił na dystansie 120 km, · ale warto; polecam  w skali 1-5 dałbym 4+ odejmę trochę, że w punktach „R” regeneracyjnych było zbyt mało bananów, a to ważna rzecz, gdzie rok temu było fuul; a tak to wszystko było oki; „do Zobaczenia za Rok” !!! oraz na innych imprezach; teraz najbliższa to Skandia Maraton 07.06.2009 Zapraszam J

Tekst napisał Piotrr „Pioter1981

asfalt=niewiele

dystans=200

dystans=100

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=Kościerzyna

typ=rowerowy


This entry was posted in Maratony and tagged , , . Bookmark the permalink. Follow any comments here with the RSS feed for this post. Post a comment or leave a trackback.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Your email address will never be published.


× siedem = 35