III Jesienny Maraton MTB Kościerzyna 2010

Galeria zdjęć

Dziś odbywały się zwody którym to stowarzyszenie KSR Kościerzyna  było organizatorem III zawodów MTB. Jako że startowałem w barwach drużyny KSR Kościerzyna był to dla mnie wyścig bardzo ważny, chciałem zająć jak najwyższą lokatę. Na miejscu byłem trochę wcześniej by spokojnie się zarejestrować bez pośpiechu. Odebrałem nr startowy w Biurze Zawodów był to numer „209”. Można było się ścigać na trzech różnych dystansach; Mini (25 km ), Mega (60 km) oraz  Giga (85 km) . Ja zdecydowałem się na dystans 60 km tzw. Mega, miałem numerek koloru niebieskiego, Giga miał czarny. Startowałem pierwszy  raz na Maratonie organizowany przez stowarzyszenie KSR Kościerzyna, trasa była dla mnie nie znana, ale z tego co słyszałem to nie jest wcale taka ciężka. W tym roku uległa drobnym modyfikacją.

Start nastąpił punktualnie o godz. 11:00

Jako pierwsi startowali zawodnicy z dystansu Giga. Po upływie 2 min. nastąpił start dystansu Mega gdzie startowałem min ja. Na początku trzeba było przejechać ostrożnie przez bramę. Kilka osób za bardzo się rozpędziło i musiało ostro hamować, ale nic się nie stało.

Początek Maratonu wyglądał obiecująco, podobny do Wejherowa, szerokie drogi, bardzo szybkie tępo. Na czele tępo zaczęli nadawać tacy zawodnicy jak min Tomasz Marzec zwycięzca ubiegłorocznej edycji „II Jesiennego Maratonu”. Jechałem gdzieś w czołówce peletonu, ale z biegiem czasu coraz bardziej mi uciekał, próbowałem gonić, ale nie było łatwo.Byłem gdzieś na ok. 20 pozycji. Po kilku minutach udało mi się dogonić peleton dzięki czemu było łatwiej dotrzymywać tępa. Trasa okazała się dość ciężka, miejscami trzeba było wykazać się dużą techniką w pokonywania niektórych odcinków. Pogoda była zmienna, miejscami było gorąco a miejscami ostry wiatr przeszywał koszulkę na wylot. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów dogoniłem Bartka z klubu „Naftokor” z którym jakiś czas temu ścigałem się w Gdyńskim Maratonie, tam również jechaliśmy razem ale jeszcze dużo mi brakuje żeby dojść do takiej formy i po jakimś czasie odpadłem. Tutaj było podobnie, gdy dogoniłem trochę pogadaliśmy nad bieżącą formą oraz przygotowaniem do Maratonu po czym jechaliśmy razem.

Próbowałem dusić, czasem z wielkim bólem ile sił w nogach byle by nie zgubić kolegi. Wiedziałem jaki poziom reprezentuje i trzymając się na kole mógłbym zająć dość niezłe miejsce, ale to było nie możliwe. Nie miałem szans żeby utrzymać takie tempo przez 60 km. Gdy przez pewien okres jechaliśmy razem zaczęliśmy wyprzedzać zawodników z dystansu GIGA którzy ruszyli z przewagą 2 min.

Na trasie było dość sporo piasków których nie lubię. Gdy mieliśmy do pokonania jeden z podjazdów piaski uniemożliwiały precyzyjne sterowanie kierownicą, strasznie zarzucało, a ja zacząłem się zakopywać lecz nie dawałem za wygraną, Bartek zaczął mi uciekać, całą swoją siłę skupiłem na pedałowaniu. Niestety miałem wrzucony zbyt twardy bieg by podołać zadaniu, jedyne co w tym momencie udało mi się  zrobić to zaliczyć swoja pierwszą przewrotkę, a miałem ich z cztery. Szybko zsiadłem z roweru przebiegłem z wielkim bólem ten największy piaszczysty odcinek po czym wsiadłem na rower i próbowałem gonić jeszcze 4 osobowy peleton który mi uciekł. Widziałem gdzieś w oddali. Udało mi się dogonić dopiero po kilku minutach gdy jechaliśmy pod dość silnie wiejący wiatr prosto w twarz. Ciężko było rozwinąć przyzwoitą prędkość. Jechałem coś pomiędzy 25 a 30 km/h, zależnie od siły wiatru.

Gdy zaczęła się seria tzw. Singel-Track już nie dałem rady pociągnąć, odpuściłem. Jeszcze nie ten moment, nie jestem tak dobrym zawodnikiem by jechać non-stop na takim poziomie. Na trasie było dość sporo wąskich podjazdów, ścieżek wzdłuż jeziora. Sporo trudności sprawiały występujące na pewnych odcinkach  korzenie oraz dziury na drodze. Trasa bardzo przepiękna, piękne krajobrazy, było co podziwiać.

Mimo że od Maratonu gdyńskiego nie jeździłem na rowerze ok. 2 tyg. ciągle znajdowałem się gdzieś w czołówce peletonu ok. 15-20 miejsca. Ciągnąc za zawodnikami min z Naftokoru nie dawałem im uciec. Moje problemu zaczęły się na ok. 15 km do mety. Gdy jechaliśmy z dość dużą prędkością musiałem na coś bardzo mocno najechać i złapałem tzw. Sneka. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dziwna sprawa ponieważ powietrze zeszło mi dopiero na jednym z podjazdów.

Straciłem tutaj bardzo dużo cennego czasu łatając dwie dziury w przedniej dętce. Ściągnąłem koło, wyciągnąłem dętkę, napompowałem w celu odnalezienie dziury, miałem z tym ogromne trudności ponieważ  powietrze zbyt szybko schodziło. Po kilku min udało się, przykleiłem ekspresową łatką, ale to nie było wszystko, gdzieś była następna. Jeszcze raz, wszystko od początku, pompuje, szukam dziury, no i znalazła się niewiasta. Był pewien problem, dziura była tuż przy szfie, no nic z tym nie zrobię, ale wiedziałem że już mam po zawodach.

Nie mam co liczyć na jakieś dobre miejsce, chciałem tylko dojechać do mety. Załatałem i szybko w drogę. Gdy robiłem rower dogonili mnie znajomi oraz dużo zawodników których daleko z tyłu zostawiłem teraz to oni byli lepsi. W końcu po upływie ok. 15 min udało się doprowadzić rower do porządku, tak pozornie mi się wydawało, ale to nie było koniec problemów. Przegoniłem jednego zawodnika który również złapał gumę, oraz kilku innych co mnie wyprzedzali. Następny pech spotkał mnie przy 50 km, następna guma. Ja bardzo dobrze zdawałem sobie z tego sprawę że to wina łatki która się pewnie odkleiła. Też tak było, miałem problem, nie wiedziałem co mam robić. Odkleiłem, przetarłem papierem ściernym i nakleiłem następną, ale miałem jeszcze większy problem niż łapanie gum po drodze, to była moja ostatnia łatka którą miałem, więc jak teraz bym złapał kapcia, to musiał bym albo prowadzić albo na flaku jechać co by mi się za bardzo nie uśmiechało (szkoda obręczy). Zostało mi do pokonania już tylko albo aż 10 km, przełączyłem licznik na ilość przejechanych km i tylko się modliłem by dojechać do mety. Gdy licznik pokazywał 2 km do końca Maratonu wiedziałem że uda mi się jednak ukończyć. Między czasie udało mi się jeszcze kilku zawodników wyprzedzić, lecz jechałem bardzo spokojnie, nie szarżowałem tak jak na początku, delikatnie po dziurach gdyż wiedziałem jakie mogą być tego skutki. W każdej chwil gdy za mocno bym wjechał w dziurę stracił bym powietrze w oponie. Tak się jednak nie stało, dojechałem spokojnie do mety, spiker przywitał mnie jako zawodnika KSR Kościerzyna. Na mecie przywitała mnie również Monika która zabierała chipy z rowerów mających na celu precyzyjny pomiar czasu.

Gdy wjeżdżałem na metę nie odczułem nawet zmęczenia, byłem zły na  to co mi się  przytrafiło po drodze, to jeden z najgorszych scenariuszy.

Szkoda tylko że to akurat tutaj w Kościerzynie, zależało mi żeby pokazać się z dobrej strony, niestety siła wyższa nie pozwoliła. Gdy po przyjeździe na metę pakowałem rower do samochodu już nie miałem powietrza. Mogę mówić o wielkim szczęściu że udało mi się dojechać do mety.

W końcowej klasyfikacji Open zająłem dopiero 50 miejsce w kat. M2 – 19

Jeśli mam coś wspomnieć o organizacji zawodów którym było stowarzyszenie KSR Kościerzyna spisało się bez zarzutu. Lepiej być nie mogło.

Oznakowanie trasy bardzo dobre.

Na każdym ze skrzyżowań ktoś stał pokazując gdzie jechać.

Na trasie były punkty regeneracyjne, z jednego z nich skorzystałem biorąc banana  popijając wodą. Na zawodach banany to bardzo ważna sprawa, a było ich dość sporo, dają dużo energii.

Z wyniku nie jestem zadowolony, nie mam powodu, ale będzie co poprawiać za rok.

Do zobaczenia na następnych zawodach

tekst: Piotr Habaj

This entry was posted in Maratony. Bookmark the permalink. Follow any comments here with the RSS feed for this post. Post a comment or leave a trackback.

6 Comments

  1. zibek
    Posted 8 października 2010 at 20:19 | Permalink

    I widzisz Piotrek , stąd większy przyrost naturalny.

  2. Posted 8 października 2010 at 20:13 | Permalink

    lecz gdy liczy się czas to nikt nie wozi ze sobą zapasowych dętek. Dużo osób z czołówki jeździ bez jakichkolwiek zabezpieczeń.

    • Bono
      Posted 8 października 2010 at 22:18 | Permalink

      Na pewno?
      Mogą mieć bezdętkowe, a wtedy odpadają snake’i. Mogą także stosować mleczko uszczelniające.

  3. Bono
    Posted 8 października 2010 at 09:44 | Permalink

    Zamiast samych łatek trzeba też mieć zapasową dętkę. Raz, że szybciej wymienić niż szukać dziury i łatać. Dwa jest zapas w razie kilku awarii.

  4. zibek
    Posted 7 października 2010 at 20:42 | Permalink
  5. Posted 7 października 2010 at 09:53 | Permalink

    miałeś wielkiego pecha, ale czasami tak się zdarza. Może na MTB Bike Tour nie będziesz miał takich niespodzianek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Your email address will never be published.


× siedem = 35