Sobotnie Gdańska zwiedzanie

067Gdy w czwartek umawiałem się z Mietkiem na odbiór taśmy odblaskowej, od słowa, do słowa zaproponowałem małą przejażdżkę. Wycieczka na Westerplatte miała być uzależniona od sobotniej pogody, wiec gdy poranek powitał mnie gradem, pomyślałem, że aura jest idealna Wink

Wycieczka nie była ani długa, ani emocjonująca. Ot, dwaj rowerzyści spotykają się, w samo południe, w Kolibie i niedługo potem ruszają przez miasto w kierunku pomnika. Jednak, jak praktyka pokazuje, nie trzeba jakiś niesamowitych terenów lub ekstremalnych zjazdów, aby rajd był udany. Najważniejsza jest chęć i dobre towarzystwo, a gdy doprawimy to szczyptą dobrej pogody, to otrzymujemy wspaniałe danie. W czasie jazdy towarzyszyła nam naprawdę fajna, słoneczna069 pogoda oraz długie rozmowy, więc już po osiągnięciu celu wiedziałem, że będę z tego dnia bardzo zadowolony. Cały czas Mietek martwił się kondycję, ale jazda zupełnie nie potwierdziła jego obaw, natomiast mi samemu doskwierała 2 miesięczna bezczynność. Pomimo lightowej przejażdżki czuję się jak po ciężkim, całodniowym rajdzie. Dodam jeszcze, że Mietek zaskoczył mnie na schodkach przy pomniku, po których zjeżdżał jakby ostre DH nie było mu obce 🙂 No dobrze, trochę koloryzuję, ale i tak byłem pod wrażeniem.071

Tu właściwie relacja mogła by się skończyć typowym happy endem, ale życie nie jest takie różowe. Jako, że do domu droga była daleka, a ja miałem być z powrotem na 17, to w Sopocie skorzystałem z SKM. Niektórzy nazywają duże przedziały „bydlęcymi”  z powodu ich wystroju, ja natomiast z powodu ich zwyczajowych pasażerów. Co tu wiele mówić, połowę drogi wolałem przestać z rowerem na korytarzu, naprzeciw drzwi. Szkoda, ze patrole SOKu nie są tak częste, jak kontrole Renomy. Na tym polu SKM ma jeszcze wiele do zrobienia.091

Podsumowując, jestem zmęczony i zadowolony, choć widzę, że wiele wody w Wiśle upłynie, zanim z powrotem odzyskam formę. Ten krótki, bo zaledwie 85 km, wyjazd był dobrym pomysłem. Mam nadzieję powtórzyć jeszcze coś podobnego, zanim lato zagości na dobre, bo wtedy przyjdzie czas na pola i lasy.

Galeria Mudia (Picasa)

Tekst i zdjęcia: Łukasz Łoza

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Gdańsk

m=Westerplate

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

MTB Bike Tour Gdańsk 2008

007

sobota zapowiadała się znakomicie,świeciło słonko 18.10 2008 roku.Wybrałem się o godzinie 10.30 na metę startu MOSiRu,aby  dopełnić formalności zapisania się.Tam już czekało trzech śmiałków maratonu z naszej grupy.Postanowiliśmy objechać trasę ,zwracając uwagę na strome podjazdy i wystające korzenie.Następnie udałem się do domu w celu posilenia się i zmiany stroju.Zostało 10 minut do startu,więc pędem udałem się na metę.Tam już wszyscy grzali  pedały, by ruszyć,więc wystartowaliśmy-szkoda że tylko tyle zdjęć udało się zrobić.              Darek „rowerix”

Relacja Bona012_2

Na początku pojechałem przed 10, żeby się zapisać. Pogoda średnio dopisywała, z porannego słońca i czystego nieba pozostały wspomnienia. Na miejscu był już spory tłumek, ale nie widziałem nikogo znajomego. Zająłem miejsce w kolejce i cierpliwie czekałem na zapisy. W międzyczasie dojechał Wojtek. Wymieniliśmy uwagi na temat trasy i dowiedziałem się, że została nieco zmieniona w stosunku do mapki – doszedł ciężki podjazd. Nie chciało mi się już sprawdzać jak wygląda ta górka, więc wróciłem do domu zrelaksować się i przebrać.

Na miejscu zawodów, pojawiłem się ponownie około 13 i spotkałem Ola i Zibka. Obaj już po zawodach, a na trasie Sla i Rowerix. Olo zajął 3 miejsce w wyścigu oraz klasyfikacji generalnej. Brawo dla kolegi. Była ceremonia, odznaczenie dwoma medalami i wręczenie pamiątkowych koszulek.

Nasi mastersi nadal walczyli na trasie. Pierwszy na mecie stawił się Sławek, dłuższą chwilę potem  Darek. Niestety obaj poza podium. Zrobiliśmy trochę fotek, a mi zaczynało być chłodno, więc opuściłem grupkę żeby się rozgrzać przed startem.018_2

Na starcie naliczyłem około 20 osób, trzeba więc trochę powalczyć o punkty. Z jednej strony stoją Trekowcy, z drugiej jakaś inna grupa, nie będzie łatwo. Na starcie ruszyłem żwawo, ale prawa noga nie weszła w pedał, więc spadłem od razu gdzieś na sam koniec.

Na pierwszych podjazdach udaje mi się zyskać pozycję. Kolejną zdobywam na podjeździe przed wywłaszczeniem, klasycznie atakując pod koniec wzniesienia. Przede mną pusta droga – ostro chłopaki dają, a ja już sapię jak parowóz. Zjazd niebieskim, podjazd, przecinamy drogę Pachołek-Gołębiewo (trasa rowerowa), żeby zjechać. Na dole w lewo i pod górę. Tutaj niestety słyszę kogoś za sobą, więc ustąpiłem szybszemu. Na górze znowu mijamy drogę, ale nie dane było nam podjechać nią. Zamiast tego podano nam zjazd i morderczy podjazd. Przeciwnik się oddala, a z tyłu ktoś goni.0213

Na górze można trochę „odpocząć”, droga nierówna, ale da się szybko jechać. Rywala mam ciągle w zasięgu wzroku. Gubię go na końcówce zjazdu i prostej do mety, by znowu dogonić na początku pętli. Staram się utrzymać taką sytuację i nie tracić za dużo na podjazdach. Niestety na kolejnym wzniesieniu wypadł mi bidon i musiałem się zatrzymać. Teraz musiałem się skupić na obronie, a nie ataku, bo prawie mnie wyprzedził kolejny zawodnik. Na szczęście udaje mi się zachować pozycję. Na kolejnym podjeździe (ten ciężki) już ledwo kręcę i postanawiam uderzyć z buta, będę wolniejszy ale zachowam trochę sił. Na górze znów trzeba się bronić, ale po płaskim jest łatwiej i odskakuję rywalowi. Doganiam też powoli tego przed sobą. Na zjeździe był trochę szybszy, ale łapię go na początku pętli i trzymam się koła nie odpuszczając na podjazdach. Nie oszczędzam sił, bo liczę po cichu na dubla i mniej pętel do przejechania (a co, trochę lenistwa i strategii, nikomu nie zaszkodziło).

O dziwo udaje mi się utrzymywać jego tempo, czyżby tracił siły? Trzeba szukać okazji do ataku. Na kolejnym zjeździe, jednak jedzie bardzo wolno, zbyt wolno i po chwili zjeżdża ze ścieżki – pewnie awaria. Pech dla niego, szczęście dla mnie.

Na górze wypatruję czy nikt mnie nie goni i widzę kogoś na czerwono, więc spokój, to czołówka. Chwilę jadę za Trekiem, ale jest szybszy. Na ostatniej prostej wrzucam na bat i cisnę ile się da, ot żeby się wyżyć i pokazać znajomym. Metę przekraczam razem  z walczącymi o 2 i 3 miejsce. Sam zająłem 17 ze stratą jednego okrążenia (wynik nieoficjalny).

Tym razem pogoda była dużo lepsza niż na poprzedniej edycji. Było sucho, a trasa niezbyt wymagająca technicznie. Niestety kiepsko u mnie z podjazdami, będzie trzeba popracować nad tym w zimie.

Bono

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=Tpk, Gdańsk

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

MTB Bike Tour Gdańsk, relacja z drugiej edycji

007W sobotę 21 czerwca 2008 roku odbyła się druga edycja BT w Gdańsku organizowana przez MOSiR. Chciałbym podzielić się wrażeniami z tej imprezy.

Chęć startu zakiełkowała już pod koniec kwietnia kiedy przypadkiem dowiedziałem się, że w okolicach Matemblewa odbyła się pierwsza edycja. Czas mijał bez specjalnych treningów, a ja o jakiś czas sobie przypominałem, że czeka mnie impreza.  Dopiero na początku czerwca postanowiłem w wolnej chwili zbadać okolice przyszłych zawodów (dolina Samborowo). I tu nastąpiło pierwsze zwątpienie. Po kilku szybszych kilometrach w lesie zaczynało mi brakować tchu i ja chcę wystartować w zawodach?

Drugie zwątpienie miałem w czwartek przed zawodami na objeździe trasy. Na drugim kółku (nie do końca po trasie, bo mapka za mało dokładna) oddech został na podjeździe, a ja miałem uczucie, że zaraz spadnę z roweru. I znowu myśli, gdzie ja się pcham do tych przecinaków?

W końcu nadeszła sobota i trzeba było się zdecydować. Rano jeszcze ostatnie przygotowania roweru i przed 10 wyruszyłem na zapisy. Na miejscu (koniec ul. Abrahama) było już trochę ludzi, ale kolejki nie było. Na liście widziałem tylko kilka osób. Odebrałem numer startowy 247 i pojechałem zapoznać się z trasą .

Na początek podjazd w stronę Niedźwiednika długi i stromy, ale da się podjechać, choć kosztuje sporo wysiłku. Na szczycie skręt w lewo i po chwili mknie się w dół z prędkością 40km/h. Na dole czekały korzenie i wjazd na trawiastą polankę. Następnie trochę pod górkę i w prawo, by po chwili znowu zjechać. Ostry skręt w lewo i kolejny podjazd. Chwilka po płaskim i po skręcie w lewo trasa znowu prowadzi w dół. Potem skręt w prawo i zielonym szlakiem trzeba się wdrapać na Niedźwiednik. Jeszcze trochę piasku i chwila wytchnienia po płaskim. Następnie lekko w dół i skręt w prawo w stromy zjazd. Tym razem jednak nie można było się rozpędzić, wąsko i miękki grunt. Potem w lewo i łagodniejszy zjazd, krótki ostry podjaz i w prawo wzdłuż doliny na metę.

Ponieważ do startu miałem jeszcze ponad trzy godziny, wróciłem relaksować się do domu. Niestety około południa przeszła ulewa i się ochłodziło. Człowiek od razu zaczyna się zastanawiać czy warto wracać i się męczyć, jak się ubrać żeby nie zmarznąć, a za razem nie przegrzać. Na szczęście przestało padać i wyszło słońce, więc już bez większych rozterek wyruszyłem na start. Na miejscu akurat trwała dekoracja Mastersów, a na trasie w połowie dystansu byli Juniorzy.

Niestety w między czasie pogoda nie dopisywała i kilka razy spadł deszcz. Część zawodników rozgrzewała się jeżdżąc po Abrahama inni kryli się pod namiotem organizatorów przed deszczem i wiatrem. W końcu przyszedł czas na nas. Jeszcze sprawdzenie obecności i w strugach deszczu ruszyliśmy.

Na starcie uplasowałem się gdzieś w środku stawki, ale na pierwszym podjeździe kilka osób mnie wyprzedziło. Na kolejnym widzę już tylko plecy czołówki chowające się za wzniesieniem. Za plecami kilka osób na dole i jedna bliżej. Zjazd i oddalam się, aby na kolejnym podjeździe znowu poczuć oddech rywala. Niestety uślizg tylnego koła i trzeba ruszyć z buta, a przeciwnik minął mnie młynkując. Na szczęście przed najtrudniejszym zjazdem udało mi się wyprzedzić i miałem wolną drogę. Ścieżka nieco rozjeżdżona, ale opony dobrze trzymały. Wjazd na ostatnią prostą i PAAAAC przywaliłem w niską gałąź. Kask sunął się na tył głowy, a mokre liście rozmazały wodę na okularach. Poprawiając kask zaczynam drugie okrążenie praktycznie nic nie widząc. Końcówka podjazdu z buta i na górze szybko przecieram okulary i ruszam w dół. Pod koniec zjazdu ktoś mnie wyprzedził. Na podjeździe pytam „Dubel?” i otrzymuję twierdzącą odpowiedź. Ech, a łudziłem się, że dopiero w połowie się zacznie. Lider wciągnął żelka i tyle go widzieli. Tym czasem dogonił mnie bezpośredni rywal i niestety był szybszy. Kolejny podjazd i znika mi z oczu.

Samotnie dojechałem do trudnego zjazdu, a tu masakra. To co było rozjeżdżoną glebą stało się rozdyźdanym błotem. Rower niestabilny, strach zacisnąć mocniej hamulce. Po kilku metrach drobny błąd i leeecę przez kierownicę. Szczęśliwie o nic nie przyhaczyłem i lądowałem na nogi mając tylko jedną myśl – złapać to drzewko, to nic, że cienkie jak gałązka, ale chwycić się czegokolwiek! Inaczej zjadę na sam dół! Na szczęście wyhamowałem na krzaku. Ja cały rower cały, więc jadę dalej, ale rower nadal tańczy. W końcu zjechałem na trawę gdzie odzyskałem panowanie nad rowerem, pomimo licznych nierówności. Obok przejechał kolejny z czołówki.

Ostry wjazd na ostatnią prostą też już rozjeżdżony, więc wykonuję efektowny power slide. Pamiętając o gałęzi mocniej się pochylam i tym razem bez problemu ją mijam.

Trzecie kółko i przestaje padać, ale znowu trzeba się wdrapać na wzniesienie. Już tylko do połowy,  reszta z buta. Dochodząc na szczyt słyszę quada organizatorów. Na zjeździe się mijamy, widzę kogoś z tyłu z rowerem. Jednego mniej myślę, oby tylko awaria sprzętu, a nie wypadek. Jadę dalej, błotnisty zakręt, wzniesienie, zjazd. Chwila dekoncentracji przy dohamowaniu i zagrzebuję się w piasku o mało co nie lądując na ramie. Dopompowany adrenaliną pokonuję podjazd bez zsiadania. Jeszcze tylko zjazd i kończę okrążenie.

Na pierwszym zjeździe mijam kogoś siedzącego na poboczu, próbuje wyszarpać zaklinowany łańcuch. I znowu góra, dół, błotem w lewo i w górę. Na kolejnym zjeździe zmęczenie daje znać o sobie. Zaczynam ostrożnie, zbyt ostrożnie, rower zaczyna tańczyć, ale udało mi się opanować. Zakręt po piasku tym razem gładko i zaczynam ostatni podjazd. Idzie sprawnie, aż nagle… Widzę kogoś przed sobą, to bezpośredni rywal. Wygląda na zmęczonego, ledwo się posuwa do przodu. Przypływ sił i znowu pokonuję wzniesienie bez zsiadania i zyskuję jedno miejsce. Dalej spokojnie na zjeździe i nawet słońce wyszło.

Ostatnie okrążenie (5 z 6) już ledwo podjeżdżam, nawet nie ma połowi i muszę pchać rower. Zjazd, podjazd, zjazd i gleba na błotnistym zakręcie. Tym razem nie obyło się bez bólu – noga się zaplątała w ramę. Boli jak diabli, ale trzeba jechać, jeszcze trochę rozmasowałem nogę na podejściu i ból się uspokoił. Reszta pętli była spokojna, żadnego przeciwnika nie widziałem od okrążenia. Jeszcze kilka machnięć korbą i jestem na mecie z 9 miejscem na 14 startujących i z jednym okrążeniem straty. Czołówka właśnie schodziła z podium z medalami, a co kilka minut meldowali się ostatni zawodnicy na trasie.

Wszyscy w około byli zadowoleni i uśmiechnięci, skończyła się męka. Kałuże i rowerzyści parowali w promieniach słońca. Chwila odpoczynku i trzeba było jechać dalej dopingować znajomych na trasie „8H na okrągło”.

Trasa była oznakowana bardzo dobrze, nie sposób było zgubić trasy. Najciężej się jechało dwa pierwsze okrążenia. Było mokro i chłodno. Potem się rozgrzałem i przestało padać. Ostatnią pętlę jechałem ze spokojem wiedząc, że to już koniec męczarni i do tego nikt mnie nie gonił. Co jeszcze można napisać na podsumowanie? Chyba to, że te zawody to najszybszy trening panowania nad rowerem jaki przeszedłem. Adrenalina i pewien przymus szybkiej jazdy, pomagają poszerzyć granice umiejętności oraz przełamać bariery, które przy wycieczkach wydają się nieprzekraczalne.

zdjęcie pobrano ze strony: http://www.mosir.gda.pl/pl/galeria/1mtb2008/1mtb2008_4

tekst: Marek Kwiatkowski „Bono”

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=TPK

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , | Leave a comment

Czarnym szlakiem do Wejherowa

czarny_szlakWyruszyłem z domu o 8:30 planując przybyć na miejsce spotkania nieco przed czasem. Zjeżdżając obok poligonu na Morenie zaliczyłem pierwsze błoto tego dnia. Doskonale zdawałem sobie sprawę że takiej „zabawy” czeka mnie dziś znacznie więcej. Czarny szlak do Wejherowa jest bardzo trudnym szlakiem z kilkoma naprawdę ostrymi podjazdami…
Dodatkową atrakcją będzie zapewne błoto i rozjeżdżone przez traktory ścieżki. Jednak to właśnie jest celem rajdu. Zdobyć szlak w długich spodniach i kurtkach brodząc po kostki w błocie. Co więcej – zdając sobie z tego całkowicie sprawę jeszcze przed rozpoczęciem rajdu. Bo nie sztuką jest zostać zaskoczonym na trasie i „jakoś” dać sobie radę. Sztuką jest umieć przygotować się psychicznie do każdego rodzaju przeciwności.
Na starcie okazało się, że tylko Qazi zdołał przygotować się psychicznie do trudów dzisiejszego rajdu. Niestety nie udało mu się to w kwestii fizycznej i mocno niedysponowany ruszył za mną w stronę TPK. Za to, że w ogóle próbował należy mu się spory „szacun”. Ilu z nas przekręciłoby się na drugi bok w łóżku? (na pewno ja).
Pierwszym punktem rajdu było połączenie się z grupą „gdyńską” czekającą na nas o 10 pod Krykulcem. Prowadziłem przez TPK, wjeżdżając na Abrahama, a następnie Szwedzką Groblą zjeżdżając w dół aż do Oliwy. Po drodze próbował mnie zaatakować sporej wielkości pies (owczarek niemiecki) który biegał luzem bez smyczy i zupełnie nie reagował na polecenia (krzyki) swojej właścicielki. Pies biegł z naprzeciwka akurat jak zjeżdzałem „słuszną” prędkością w dół. Miałem na pewno ponad 40 km/h i pomyślałem, że chyba rozwalę bestię bo nie ma szans na hamowanie. Szkoda tylko roweru. Więc tak jechaliśmy/biegliśmy na przeciwko siebie co trwało może 2 sekundy i nagle pies poszedł bokiem. Oczywiście nie zdążył mnie złapać zębami, a ja nie zdążyłem rzucić mięsem w jego właścicielkę (głupia krowa). W momencie gdy pies zawracał w miejscu i rzucał się w kolejny pościg za mną ja byłem już daleko z przodu martwiąc się jedynie o Qaziego. Na szczęście ten jechał niedaleko za mną… ciekawe jak opisze to zdarzenie bo nie mieliśmy jakoś okazji pogadać.
Przejeżdżając obok Pachołka (Zieloną Drogą) napotkaliśmy szwadrony pieszych machających kijkami trekkingowymi. Były to chyba 3 grupy po kilkanaście osób idące w pewnych odstępach od siebie. Qazi miał problemy z łańcuchem więc zatrzymaliśmy się na moment gdy akurat jeden ze szwadronów przechodził tuż obok… gdy tylko przeszli nastała błoga cisza przerywana jedynie trójwymiarowymi dźwięgami kilku dzięciołów i innych nierozpoznanych przeze mnie ptaków. To było naprawdę rewelacyjne! Z każdej strony, z różnych wysokości i odległości dobiegały charakterystyczne postukiwania lub śpiewy. Świeciło słońce, niebo było błękitne z dość dużą ilością białych chmurek, ja miałem pełny bukłak wody, jedzenie, siłę oraz 70 km drogi przez las. Żyć nie umierać 🙂
Na Drodze Nadleśniczych zauważyłem jadącą z przeciwka żółtą sylwetkę bikera… Świru 🙂 Jechał co prawda w stronę Otomina ale szybko uległ zaproszeniu na „czarny do Wejherowa”. On to się lubi męczyć i brudzić 😉 Było nas już  trzech.
Do miejsca spotkania z grupą „gdyńską” dojechaliśmy mocno spóźnieni, ale na szczęście Mudia i Wojtek czekali na nas. Skład powiększył się do 5 osób aby jednak za chwilę spaść do 4. Qazi z powodu niedyspozycji postanowił jechać za nami swoim tempem. Po jakimś czasie poinformował mnie telefonicznie, że zawraca do domu. Dalszą drogę kontynuowaliśmy już w niezmiennym składzie czyli Świru, Mudia, Wojtek i ja.
Pogoda nadal dopisywała. Było naprawdę fantastycznie. Jechaliśmy średnim tempem pozwalającym utrzymać dobrą temperaturę ciała. Zdziwiła nas niewielka ilość błocka zalegającego na trasie. Czasami trafiały się kałuże czy większe rozlewiska, ale dało się je dość łatwo omijać i w sumie niewiele zsiadaliśmy z rowerów. Pierwszy odpoczynek zrobiliśmy koło Piekiełka skąd do Wejherowa zostało ok. 25 km. Tak – to była ta trudniejsza część. Masakryczny podjazd po kamieniach przypomniał mi, że w górach jest 10x ciężej. Chyba tylko to pozwoliło mi znaleźć siły aby trzymać się 2 metry za żółtą koszulką Świra. Wyraźnie czuję braki treningu podczas zimy, ale z drugiej strony zauważam też szybkie postępy. Będzie dobrze. Oprócz podjazdów były też strome zjazdy. Na dwóch z nich zabiłbym się przez moje kochane RR (rancing ralph) ale jakoś w ostatniej chwili wymanewrowałem. Nieciekawe było też na podjazdach gdy buksowanie tylnego koła odbierało reszki sił… jednak z biegiem trasy łapałem coraz więcej umiejętności i udawało mi się podjeżdżać w całości pod strome podjazdy. Ważna jest technika! Opony i ogólnie cała praca jaką wkładam od miesięcy w odchudzenie roweru zaprocentowały w momentach gdy musieliśmy przenosić rowery na plecach przez błoto. Nie było tego dużo, dopiero około 10 km przed Wejherowem zaskoczyło nas pokaźnych rozmiarów rozlewisko.
Tuż przed Wejherowem gdy czarny szlak zbiega się z czerwonym zatrzymaliśmy się aby podjąć decyzję o powrocie. Ja byłem zdecydowany wracać SKM – nie chciało mi się jechać po ciemku aż do Gdańska (mieszkam k/Auchan). Świru był zdecydowany wracać na kołach, a Mudia i Wojtek wahali się. W końcu ustaliliśmy, że razem dojedziemy szlakiem do końca i później podejmiemy decyzję. Chyba właśnie ta końcówka zaważyła na decyzji Mudii który jednak wrócił ze mną SKM (czego później żałował i wysiadł wcześniej). Szlak wiódł pod Kalwarię prowadząc nas pomiędzy kapliczkami. Naprawdę urokliwe miejsce które miałem już wcześniej okazję oglądać „z buta”. Jednak na rowerze to inny klimat… każdy kolejny podjazd pod kaplicę powodował zadyszkę, ale nagrodą była piękna, widokowa trasa. Na koniec usiedliśmy przed jedną z kaplic na krótki posiłek. Promienie słońca jeszcze nie grzeją tak mocno jak w czerwcu, ale i tak było to bardzo przyjemne i nastrojowe. Zmęczeni, zadowoleni z przejechanej ciężkiej trasy… spodziewaliśmy się wielkiego błota i goniących nas traktorów. A tu? Piękna słoneczna pogoda i wspaniała trasa dla każdego miłośnika rowerów górskich. Czarny szlak oceniam jako najbardziej urozmaicony i widowiskowy ze wszystkich w okolicach Trójmiasta, a jednocześnie gwarantujący solidną porcję kolarskich emocji.
Dziękuję wszystkim uczestnikom za tak fajny rajd. Tempo było równe, przystanków mało. Pogoda wspaniała. Do zobaczenia za tydzień!
W domu byłem około 18. Na liczniku niecałe 93 km.

Andrzej „Scoot”

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Piekiełko

m=Wejherowo

m=Gdańsk

szlak=czarny

obszar=Kaszuby

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Czarny szlak do Wieżycy

IMG_3997

Mapa przejazdu (GPS Artiego)
Profil trasy

Rajd czarnym szlakiem miał być sposobem na spędzenie niedzieli. Okazał się iście diabelską próbą charakterów, kondycji i sprzętu.

Zgodnie z ustaleniami spotkaliśmy się przed dworcem SKM-ki we Wrzeszczu o godzinie 9:00.

Osobiście jechałem razem z wza z ul. Elbląskiej w Gdańsku. Wyruszyliśmy o 8:45. Na szczęście zdążyliśmy, czekało na nas chyba z 10 osób. Min; Mietek, Zibi, Wiesiek, Łukasz, Wojtek, Robin, Artur i inni.

Bez zbędnych gadek ruszyliśmy naprzód. Tempo było „właściwe”, wystarczy że napiszę iż po dojechaniu do okolic Auchan z dalszej wycieczki wycofał się Mietek. Po długich próbach namawiania nie dał się przekonać i zawrócił do domu.

Chwilę wcześniej dołączył do nas Scoot, ze swoją nową korbą XT która była tak wypolerowana iż nie dało się jechać z jego prawej strony. Odbite światło słoneczne tak „biło po gałach”. Chwilę po 10:00 dotarliśmy do jeziora Otomińskiego. Tam czekali na nas kolejni rowerzyści. Mudia, Intel, Bono oraz kolega którego (przepraszam) nie pamiętam imienia. Jeśli dobrze policzyłem to łącznie było nas 15 osób.

Powoli „peleton” się rozciągnął. Ostre tempo podyktował Robin. Dość często mieliśmy dłuższe przerwy czekając na ciągnących z tyłu – pewnie jeszcze w zimowym śnie.

Po drodze odpadło kolejnych kilka osób. Min; Wojtek, Intel oraz wza. A w Borczu dodatkowo odłączył się Robin. Pozostało nas około 10 osób. Ostro popędziliśmy dalej na szlak, wcześniej jednak tankując bidony w sklepie.

Do wieżycy dojechali wszyscy. Po drodze rozbiliśmy się na 2 grupy. Ja wraz z Scootem i Mudią wybraliśmy iście błotnistą kąpiel. Jeszcze takiego błota nie widziałem, o dziwo wszyscy w większej części pokonaliśmy tę górę. Na szczycie okazało się że jest nie lepiej. Błota miałem prawie tyle że dotykało mi przedniej tarczy. Twardo jednak jechaliśmy – dopingując się wzajemnie. Niestety zerwałem na podjeździe łańcuch. Z opresji uratował mnie Scoot pożyczając spinkę (moja zapasowa została w domu). Nasze opony brnąc w tym błocie „buksowały” często w miejscu. Cała trójka wyglądała jak „Jożiny z Bażin”.

Satysfakcja była jednak ogromna po dotarciu na peron stacji PKP w Wieżycy. Po krótkiej przerwie zaatakowaliśmy wiadomą górkę. Odpuścili tylko dwaj panowie. Na szczycie znów mała przerwa i zjazd. Jadąc za Scootem miałem okazję widzieć jak jego rower tańczy na liściach. Mój zresztą robił dokładnie to samo. Opony z średnim bieżnikiem (typu Dancing Ralph)  zupełnie w tym dniu się nie sprawdzały.

Powrót był już znacznie spokojniejszy. W dużej części po asfalcie. Niestety w wyniku zmęczenia niektórych z nas postanowiliśmy podzielić się na dwie grupy. Wcześniej w swoim kierunku odbili od nas Wiesiek i Zibi. Tu przy okazji chciałbym wyrazić swój wielki szacunek dla tych panów. Chyba każdy wie za co.

Scoot, Artur i ja pognaliśmy przez Otomin w kierunku Auchana. Gdzie na pobliskiej stacji umyliśmy swoje rowery. Mudia pojechał w kierunku Gdyni. A Łukasz i chyba Bono wolniejszym tempem pojechali w swoją stronę.

Po pożegnaniu ze Scootem (na nowo wypucował swoją korbę) ja i Arti popędziliśmy w dół ul Kartuskiej. W którymś momencie jadąc za nim spostrzegłem przedmiot który wypadł mu z plecaka. Po zatrzymaniu i cofnięciu okazał się to telefon. Niestety jeden z kierowców umyślnie widząc że chcę go podnieść najechał na niego.

Byłem w szoku gdy Arti otworzył pokrowiec w jakim leżał telefon! Był on zupełnie cały!!! Niech żyje nokia! Koło Żaka pożegnałem kolegę i samotnie dojechałem do domu.

Chwilę przed 19:00 jadłem już obiad. Cały rajd zaliczam do bardzo udanych ale i chyba najtrudniejszych jaki dotychczas miałem okazję z GER jechać. Teraz z perspektywy ciepłego fotela mogę stwierdzić iż był on stanowczo za ciężki jak na pierwszy raz po zimie. Wielu z nas nie dało rady, inni na oparach dojechali do domu. Mam nadzieję że nikt się nie zniechęcił. Trzeba jasno powiedzieć że zazwyczaj niedzielne rajdy są dużo łatwiejsze.

Niemniej jestem bardzo zadowolony że podołałem tej trasie, sprzęt mnie nie zawiódł pomimo takich warunków. Błotnista góra jaką pokonałem wraz ze Scootem i Mudią na długo pozostanie w mojej pamięci. Szkoda że nie mieliśmy aparatu bo tak naprawdę nie da się tego opowiedzieć.

Qazimodo

Wszystkim wielkie dzięki!

Dane z GPS Artiego:

odległość
całkowita 117,07 km
podjazd 34,71 km
po płaskim 54,72 km
zjazd 27,65 km
max od startu 36,02 km
max do końca 36,71 km

wysokość
suma podjazdów 1782,41 m
wysokość startu 21,64 m
wysokość końca 3,35 m
różnica wysokości -18,29 m
maksymalna 320,94 m
minimalna 0 m
maksymalna różnica 320,94 m

prędkość
maksymalna 40,54 km/h
średnia wyjazdu 12,19 km/h
średnia jazdy 17,67 km/h
śr. tempo wyjazdu 4,92 min/km
śr. tempo jazdy 3,40 min/km
średnia podjazdu 8,90 km/h
średnia na płaskim 13,11 km/h
średnia zjazdu 18,06 km/h

czas
start 09:08 2008-03-09
koniec 18:45 2008-03-09
wyjazdu 09:36 h
podjazdu 03:53 h
po płaskim 04:10 h
zjazdu 01:31 h
jazdy 06:37 h
postoju 02:58 h

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Gdańsk

m=Otomino

m=Borcz

m=Wieżyca

szlak=czarny

obszar=Kaszuby

atrakcja=panorama

typ=rowerowy


Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Krótka rozgrzewka przed otwarciem sezonu

przegalina_logo

Mapka przejazdu (z GPS Artiego)

Galeria zdjęć

Wyruszyliśmy spod LOT’u w Gdańsku przez Olszynkę wzdłuż Motławy, Bogatkę, Koszwały, Leszkowy, Przegalinę, Świbno, Sobieszewo. Ze Świbna jechaliśmy 9 km lasem do Sobieszewa i to był odcinek gdzie jechaliśmy duktami leśnymi. Tam zrobiliśmy pierwszy i jednocześnie ostatni odpoczynek. Nie wspomniałem jeszcze o tym, że na to spotkanie przybyło 12 osób w tym jedyna koleżanka.

Dystans wyniósł około 80 km.

Mieczysław

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Olszynka

m=Bogatka

m=Koszwały

m=Leszkowy

m=Przegalina

m=Swibno

obszar=Kaszuby

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , | Leave a comment

Rajd nadmorskim klifem

IMG_8390.jpg.phpPogodynka zapowiadała świetną pogodę, a Mietek równie świetną trasę. Tak wybuchowa mieszanka zawsze podziała na każdego rasowego rowerzystę. Przyjechało ich na start ponad dwudziestu! (konkretnie 22.)IMG_8397.jpg.php

Zbieraliśmy się po całym Trójmieście wsiadając do SKM-ki od Gdańska Głównego przez Wrzeszcz, a na Gdyni  Stoczni kończąc. Mieliśmy następnie ruszyć w kierunku Torpedowni lecz zostałem zmuszony do przeprowadzenia krótkiego instruktażu zaklejania ósmej dziury w dętce i oponie Obcego. Choć mama mówiła, aby z obcymi nie rozmwawiać to mając na uwadze dobro całej grupy poświęciłem się rzucając kilka słów typu „rusz się szybciej z tym klejeniem”. Podziałało. Ale nie na długo. Kilka kilometrów dalej rower Obcego znów zajmował zaszczytną odwróconą pozycję. Obcy uzyskał więc miano Starszego Klejącego, a nas wysłał do diabła w stronę Torpedowni. Chłopak jest wstydliwy i nie lubi jak 21 par oczu śledzi każdy jego ruch gdy na kolanach klei kolejną dętkę (i oponę!)IMG_8402.jpg.phpIMG_8409.jpg.phpPojechaliśmy. Po drodze w euforii szybkiego zjazdu (a może to był podjazd?) zgubiliśmy Mietka. Ten wykazał się jednak znajomością ponadnaturalnej sztuki teleportacji i dojechał do celu przed nami. Nie puszczajcie go na żaden maraton bo nie mamy szans! 🙂 Z Torpedowni ruszyliśmy w stronę Rewy fantastycznym szlakiem biegnącym po klifie wzdłuż plaży. Po drodze wykonaliśmy grupowe zdjęcie pod krzyżem w kształcie mieczy z wystającymi kotwicami i kołami rowerowymi (naprawdę piłem tylko zwykły izotonik)
Na klifie pokonaliśmy dwa fajne zjazdy. Niestety pomiędzy nimi zgubiliśmy Satana i Agnieszkę. Stojąc we mgle przez długie minuty snuliśmy podejrzenia co też mogło się z nimi stać. Nie pozostało nic innego jak wysłać zwiadowcę celem penetracji przebytej już części szlaku. Jednogłośnie wybraliśmy na ochotnika Flasha, który nie bez uśmiechu na twarzy wrzucił blat i wystartował. Nie wracał przez kolejne kilka  minut i nasze hipotezy odnośnie nieobecności tej trójki nabrały dodatkowych kolorów. Zjawił się sam po jakimś czasie oznajmiając, że zagubieni wyprzedzili nas i są już na deptaku w Pucku. Teleportacja po raz drugi!! Przy okazji dopowiem, że praktycznie przy każdym postoju Flash kręcił szybkie kółka dookoła całej grupy. Zwiększał tym swoją średnią i nieuchronnie zmierzał do osiągnięcia 200-tki na tym rajdzie. Czy się udało niech sam się wypowie w komentarzu 🙂IMG_8418.jpg.php

Pozostała część trasy minęła w spokoju i bez większych awarii (chociaż Obcy z Sabą cały czas jechali z nami). Ciekawy był 15 km asfaltowy zjazd od Darżlubia do Wejherowa. Wytworzyły się grupki pościgowe, a nawet rywalizacja z dziewczyną na rolkach! Jechała tak szybko, że druga część grupy na rowerach nie była w stanie  jej dogonić! Tłumaczę to znacznie większą ilością kółek (8 sztuk w rolkach vs. 2 rowerowe)

W Wejherowie podzieliliśmy się na dwie grupy. Przecinaki wracali na kołach do Gdańska, a lamerzy pili izotoniki w SKM 🙂

W sumie przejechałem ok. 90 km. Przywiozłem 0,5 kg błota i drugie tyle opalenizny. Do zobaczenia za tydzień na rajdzie pościgowym (dwie grupy).

Jeśli ktoś zechce napisać własną relację z tego rajdu to zapraszam do udziału w naszym konkursie „Na najlepszą relację rowerową”!!
Andrzej „scoot”
asfalt=niewiele
dystans=100
kondycja=niska
profil=niski
trud=niski
m=Rewa
m=Puck
m=Darżlubie
m=Wejherowo
atrakcja=morze
typ=rowerowy
Posted in Relacje | Tagged , , , , , | Leave a comment

Wielki Przejazd Rowerowy

przejazd_logoSpotkaliśmy się godzinę przed Wielkim Przejazdem Rowerowym o godz 11:00, aby pojechać pod Neptuna i wykonać parę fotek, które będą reprezentowały naszą ekipę.

Neptun jak zwykle okazały i zawsze koło niego tłumy ludzi oraz wycieczek. Nam się jednak udało jakoś usadowić naszą ekipę. Ja osobiście wykonałem parę fotek ze statywu, do mnie również się dołączył Sławek.
Nadal nie mamy grupowego zdjęcia do reprezentowania naszej ekipy na naszej stronie rowerowej z powodu zbyt niskiej frekwencji, przybyło tylko 12 osób a miało być 21. Będziemy musieli powtórzyć.
Po zakończeniu sesji zdjęciowej zainteresowała się nami telewizja TVP3, oczywiście krótki wywiad a później krótka rozmowa już po za kamerami i mikrofonem.
Otóż dostaliśmy propozycję od TVP3, aby zorganizować rajd właśnie z ich udziałem oczywiście z kamerą i mikrofonem,to będzie dobry materiał, którego celem będzie propagowanie sportów turystycznych na łonie natury.
Oferta została z zadowoleniem przyjęta, bo przynajmniej to co robimy (mam nadzieję) nie pójdzie na marne a z korzyścią dla ludzi czasami nie wiedzących co ze sobą zrobić właśnie w niedziele.

W związku z tym zorganizujemy taki rajd z udziałem ekipy telewizyjnej.
My nie mamy takiej możliwości, aby udostępnić widzom jak najwięcej informacji na zdrowe spędzanie czasu po za miastem, więc pomoże nam w tym przedsięwzięciu TVP3.
Czekamy więc na odzew z ich strony, a my już teraz postaramy się zaplanować jakiś rajd.
Pożegnaliśmy się i udaliśmy się na nasz Wielki Przejazd Rowerowy.

Ruszyliśmy…..5km/h, ale jazda!!!, ale trudno jechaliśmy podpierając się nogą od czasu do czasu asfaltu, bo trudno przy tej szybkości utrzymać równowagę.<br>
W końcu dojechaliśmy do celu, ale ja już wcześniej zapowiadałem, że ścigać się nie mam zamiaru a jadę nad jezioro.

Za mną pojechało sporo chętnych chyba 12osób. Pojechaliśmy nad jeziorko Wysoka.
Znaleźliśmy fajne miejsce a więc rozlokowaliśmy się.
Nasz stały punkt programu:Intel zabawia kolegów udając łódź podwodną napędzana „rowerowo”.
Odpoczęliśmy nad wodą bycząc się nad wodą ok 3godz.

Czas do domu…..ruszyliśmy dość ostro z kopyta dojeżdżając do ogródków działkowych i tam w imię boże z górki.
Ruszyłem pierwszy, rower co jakiś czas wyskakiwał w powietrze jak z katapulty, masę dziur i piasku.
Nagle ktoś mnie wyprzedził….no tak to był „Flash”, przycisnąłem mocniej, ale nie mogłem go dogonić, leciał jak wariat.
W pewnym momencie wyrzuciło mnie w powietrze i tu myślałem gdzie padnę na pysk….uff tym razem się udało:)
niedziela się skończyła, szkoda, że była taka krótka:)

dziękuję wszystkim że chcieliście uczestniczyć w wielkiej imprezie.
na liczniku 45km
Mieczysław Butkiewicz

asfalt=sporo
dystans=50
kondycja=normalna
profil=normalny
trud=niski
m=Osowa
szlak=niebieski
obszar=TPK
atrakcja=jezioro
typ=rowerowy
Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

Intel Powerade BikeMaraton 2005 Gdańsk

 IMG_487916 lipca 2005r odbył się w Gdańsku BikeMaraton. W sumie w tym maratonie wzięło udział ok. 800 kolarzy.Przejazd honorowy rozpoczął się o godz. 11.00 spod ZOO.

Kawalkada mknęła z szybkością 35 km/godz. w kierunku Gdańska. Podobno ktoś tam przemawiał, ale myśmy nic nie słyszeli gdyż nagłośnienie zupełnie zawiodło. Po zakończeniu przemówienia ruszyliśmy w drogę powrotną do Oliwy w pobliże ZOO, gdzie nastąpił ostry start maratonu.IMG_4885

GER wystawił info na temat maratonu lecz na umówione miejsce przyjechały tylko dwie osoby oraz ja z Andrzejem. Widać GER’owców nie interesują tego typu imprezy a szkoda… było super!!!

W tym wielkim tłumie pogubiliśmy się na trasie przejazdu i każdy jechał już na własną rękę. Wystartowaliśmy więc osobno. Nawet dobrze mi się jechało, trzymałem się blisko grupy kolarzy, którzy narzucali dość ostre tempo. Na trasie było dużo podjazdów jak i zjazdów teren był bardzo zróżnicowany. Nie przeszkadzało mi to; z kondycją nie było tak źle. Postanowiłem wyprzedzać… jeden, drugi, trzeci i nagle słyszę „lewa wolna”, więc lekko usunąłem się na prawo, facet przejechał jak burza. Próbowałem go dogonić, ale niestety nie udało się.

Płaskich odcinków było mało, ale jak tylko się ukazały to gnałem z szybkością powyżej 30 km/godz., czasami myśląc, że kierownicy nie utrzymam w rękach. Na szczęście żadnej gleby nie zaliczyłem….o dziwo!IMG_4895

Po takiej terenowej jeździe wyobrażałem sobie mój rowej rozpadający się na czynniki pierwsze… ale nie rozleciał się. Dobry sprzęt.

Jadąc myślałem sobie, że w tak doborowym towarzystwie ze względu na szybkość zabraknie mi niebawem sił….nic bardziej mylnego, parłem do przodu jak szalony i ciągle kogoś wyprzedzałem….teraz już wiedziałem, że kondycję mam dobrą jak na swój wiek i dojadę do mety. Na trasie widziałem bardzo dużo awarii rowerów. Przeważnie łapanie gum i pękanie łańcuchów.

Zjeżdżając z wysokiego nasypu widziałem jak przede mną jeden wywinął orła przez kierę a rower go przykrył. Na szczęście nic mu się nie stało. Przy bufetach w ogóle nie stawałem, picia miałem dość (2 bidony) a jadłem jadąc na rowerze jedynie wówczas trochę zwalniałem. W ten sposób nadrabiałem stracony czas przy robieniu zdjęć. Często jechałem sam, bo doganiałem grupkę wyprzedzałem ich i znów byłem na trasie sam, może to i lepiej. Nikt mi wtedy nie przeszkadzał. Często traciłem trochę czasu na robienie fotek, ponieważ musiałem się zatrzymać na chwilę a ta chwila kosztowała mnie bezlitosne wyprzedzenie przez paru zawodników. Spojrzałem na licznik: 48 km i to była dla mnie informacja, że chyba zbliżam się końca pierwszego okrążenia.

Trochę przegapiłem i pojechałem na drugą pętlę, w pewnym momencie zrobiłem nawrót do mety. Gdzieś kilometr przed metą zadzwonił Andrzej i poinformował mnie, że on już jest na mecie, a ja jeszcze do mety miałem ok. 1 km. Nacisnąłem więc mocniej pedały i przejechałem metę przy oklaskach kibiców.

Andrzej już na mnie czekał i jaki był zdziwiony, że tę trasę pokonałem, pewno był przekonany, że siedziałem już w domu. Byliśmy obaj umorusani w kurzu i błocie ale bardzo szczęśliwi. Na razie po nas zmęczenia nie było widać, ale pewne, że odczujemy ten wyścig dopiero w domu.

Rozpoczęliśmy wędrówkę po wielkim placu szukając znajomych… długo nie trzeba było szukać spotkaliśmy pierwszego umorusanego na twarzy Silvera wraz z Olą następnie spotkaliśmy naszą znajomą z rajdów Ewę z bratem, Szczygła, Ankę, która zajęła 3-cie miejsce! Tomka Flasha i Roberta spotkałem na trasie… tym wszystkim składamy gratulacje. Natomiast nie spotkaliśmy Pawła… nic o nim nie wiemy czy dojechał do mety… I to chyba koniec naszych emocji.

Wnioski: Jest lepiej niż myślałem, zostawiłem za sobą około 120 młodych kolarzy po jednym okrążeniu, którzy są ode mnie sporo (tak ze 2 lub 3 razy) młodsi. Wielkie brawa należą się organizatorom tej imprezy za doskonałe wręcz przygotowanie trasy i doskonale oznakowana. Ciężko było pomylić drogę.

Teraz wiem, że sprawdziłem się na trasie BikeMaratonu… szkoda, że nie pojechałem na drugą pętlę, ale to już może na drugi rok….do zobaczenia na trasie!

Tekst i foto: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=brak
dystans=50
kondycja=wysoka
profil=wysoki
trud=max
szlak=niebieski
obszar=TPK
typ=rowerowy
Posted in Maratony | Tagged , | Leave a comment
Newer »