Wielki Przejazd Rowerowy

przejazd_logoSpotkaliśmy się godzinę przed Wielkim Przejazdem Rowerowym o godz 11:00, aby pojechać pod Neptuna i wykonać parę fotek, które będą reprezentowały naszą ekipę.

Neptun jak zwykle okazały i zawsze koło niego tłumy ludzi oraz wycieczek. Nam się jednak udało jakoś usadowić naszą ekipę. Ja osobiście wykonałem parę fotek ze statywu, do mnie również się dołączył Sławek.
Nadal nie mamy grupowego zdjęcia do reprezentowania naszej ekipy na naszej stronie rowerowej z powodu zbyt niskiej frekwencji, przybyło tylko 12 osób a miało być 21. Będziemy musieli powtórzyć.
Po zakończeniu sesji zdjęciowej zainteresowała się nami telewizja TVP3, oczywiście krótki wywiad a później krótka rozmowa już po za kamerami i mikrofonem.
Otóż dostaliśmy propozycję od TVP3, aby zorganizować rajd właśnie z ich udziałem oczywiście z kamerą i mikrofonem,to będzie dobry materiał, którego celem będzie propagowanie sportów turystycznych na łonie natury.
Oferta została z zadowoleniem przyjęta, bo przynajmniej to co robimy (mam nadzieję) nie pójdzie na marne a z korzyścią dla ludzi czasami nie wiedzących co ze sobą zrobić właśnie w niedziele.

W związku z tym zorganizujemy taki rajd z udziałem ekipy telewizyjnej.
My nie mamy takiej możliwości, aby udostępnić widzom jak najwięcej informacji na zdrowe spędzanie czasu po za miastem, więc pomoże nam w tym przedsięwzięciu TVP3.
Czekamy więc na odzew z ich strony, a my już teraz postaramy się zaplanować jakiś rajd.
Pożegnaliśmy się i udaliśmy się na nasz Wielki Przejazd Rowerowy.

Ruszyliśmy…..5km/h, ale jazda!!!, ale trudno jechaliśmy podpierając się nogą od czasu do czasu asfaltu, bo trudno przy tej szybkości utrzymać równowagę.<br>
W końcu dojechaliśmy do celu, ale ja już wcześniej zapowiadałem, że ścigać się nie mam zamiaru a jadę nad jezioro.

Za mną pojechało sporo chętnych chyba 12osób. Pojechaliśmy nad jeziorko Wysoka.
Znaleźliśmy fajne miejsce a więc rozlokowaliśmy się.
Nasz stały punkt programu:Intel zabawia kolegów udając łódź podwodną napędzana „rowerowo”.
Odpoczęliśmy nad wodą bycząc się nad wodą ok 3godz.

Czas do domu…..ruszyliśmy dość ostro z kopyta dojeżdżając do ogródków działkowych i tam w imię boże z górki.
Ruszyłem pierwszy, rower co jakiś czas wyskakiwał w powietrze jak z katapulty, masę dziur i piasku.
Nagle ktoś mnie wyprzedził….no tak to był „Flash”, przycisnąłem mocniej, ale nie mogłem go dogonić, leciał jak wariat.
W pewnym momencie wyrzuciło mnie w powietrze i tu myślałem gdzie padnę na pysk….uff tym razem się udało:)
niedziela się skończyła, szkoda, że była taka krótka:)

dziękuję wszystkim że chcieliście uczestniczyć w wielkiej imprezie.
na liczniku 45km
Mieczysław Butkiewicz

asfalt=sporo
dystans=50
kondycja=normalna
profil=normalny
trud=niski
m=Osowa
szlak=niebieski
obszar=TPK
atrakcja=jezioro
typ=rowerowy
Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

Rajd do źródła Marii 2006

Po tych opadach deszczu nareszcie zaświeciło słoneczko, więc wsiadamy i jedziemy.

Na wyznaczone spotkanie przyjechały tylko cztery osoby… bardzo skromnie, widocznie ostre podjazdy i błotko nie każdemu to odpowiada. Tak, więc w 5-cio osobowym składzie ruszyliśmy w kierunku ul. Szopena, gdzie wjechaliśmy do lasu. Na początku nie było tak źle, trochę prostych odcinków, jak również dziur i kamieni.

Po ok. 1 km rozpoczął się ciężki i dość długi podjazd. Przyznam szczerze, że tu miałem mały problem, ale jakoś się wciągnąłem na górę ufff nareszcie, teraz będzie trochę odpoczynku paręset metrów drogi prostej. I znowu podjazd może nie taki długi, ale wjeżdżamy na niego wszyscy bez problemu. Coś mi ta przednia przerzutka szwankuje, jak chce to przerzuci bieg, albo i nie przerzuci.

Jak jest podjazd to i musi być zjazd i nareszcie jest…. puszczam klamki i w imię Boże pędzę do przodu, dobrze, że mam pedały zatrzaskowe bo w przeciwnym bowiem wypadku siedziałbym na ramie, a nogi latałyby w powietrzu. Mój Manitou pracuje bez zarzutu, ładnie wybiera nierówności.

I tak dojechaliśmy do szlaku niebieskiego, po którym mamy przejechać, aż się ciepło robi jak pomyślę o tych szaleńczych zjazdach po tej śliskiej nawierzchni.

Zatrzymaliśmy się w celu poinformowania wszystkich, co nas czeka na tym błotnistym zjeździe, zresztą nie jest on jeden. Jeden z kolegów zrezygnował z tego zjazdu i zjechał bokiem po asfalcie.

Ruszyliśmy, ale w dość dużych odstępach jeden od drugiego. Ta droga jest bardzo niebezpieczna ze względu na śliskie gałęzie i korzenie… zjeżdżam dość szybko i wjeżdżam na górkę. Mięśnie naprężone na maxa a takich podjazdów było kilka pod rząd. Przy każdym ostrym zjeździe nadal pedałowałem jednocześnie hamując obydwoma hamulcami… w ten sposób nie zablokuje się tylne koło. I został ostatni zjazd, z którego trochę się jednak obawiałem, że wpadnę w poślizg i przelecę przez kierę. Do połowy zszedłem a dalej to już zjechałem na sam dół gdzie czekało dwóch kolegów.

Gdy wszyscy zjechali, więc ruszyliśmy asfaltem do dworku oliwskiego i tam skręciliśmy do następnego lasu.

Tu czekał nas ponowny długi męczący podjazd o długości 1 km, kiedyś go mierzyłem.

Każdy podjeżdżał własnym tempem…..dość często popijałem izotonik… no nareszcie koniec męki. Teraz to już będzie trochę odpoczynku, bo droga bez wzniesień. Trochę jechaliśmy czarnym, a później żółtym szlakiem, aż w końcu zjechaliśmy ze szlaku.

Ponowny długi podjazd, ale niezbyt wymagający aż w końcu dojechaliśmy do Owczarni. Dalej przekroczyliśmy ul. Spacerową i wjechaliśmy koło nadleśnictwa na szlak czerwony a następnie żółty, którym to dojechaliśmy do Źródła Marii. Tu nastąpił po 30 km pierwszy odpoczynek… fotka, jakiś posiłek i w drogę. Dalej to już poprowadził „Mudia” naturalnie w dalszym ciągu lasem.

W koncu doprowadził nas ponownie do Owczarni, czyli zrobiliśmy wielkie koło. Zapomniałem wspomnieć, iż dwie osoby wcześnie się odłączyły, ponieważ tam im było bliżej do domu. „Mudia” również nas pożegnał przed mostem do Owczarni i zawrócił do domu.

Zostałem z Markiem, z którym to tłukliśmy się po bagnach dziurach, kamieniach, aż w końcu zmęczyliśmy tę drogę i dobrnęliśmy do Oliwy a we Wrzeszczu pożegnaliśmy się , każdy pojechał własną drogą. Tak, więc nasza dzisiejsza przygoda się zakończyła, było bardzo miło i pogoda również nam dopisała. Niech żałują Ci, co nie pojechali, bo powtórki już nie będzie.

Mieczysław Butkiewicz

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=normalny

m=Osowa

szlak=żółty

obszar=TPK

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

Po Kaszubach przez Sierakowice

05.jpg.phpSpotkaliśmy się punktualnie o 9 nad jeziorem w Otominie… no, w zasadzie to dojechałem do Michała i kolegi, którego imienia niestety nie zapamiętałem (przepraszam) wybiła właśnie 9:01, ale to i tak nie najgorzej, bo z domu wygrzebałem się dopiero o 8:20. Chwile odczekaliśmy, ale nikt więcej się nie zjawił… a była taka piękna pogoda. We  3 ruszyliśmy szlakiem niebieskim w kierunku Kartuz. W Żukowie nowy kolega uznał, że nie da rady i się odłączył, aby nas nie spowalniać. Dalej jechałem więc już tylko z Michałem (Qazimodo).10.jpg.php

Aby ominąć Jar Raduni, pojechaliśmy przez most w Rutkach, dalej wzdłuż Jaru, by w Babim Dole wrócić na szlak niebieski (Kartuski), którym mimo miejscowych trudności i zaoranej drogi dojechaliśmy do Kartuz. Na krótkim odcinku dotychczasowy szlak pokrywał się z czerwonym (Kaszubskim), który w zasadzie na całej swej długości zagwarantował odpowiednią ilość wrażeń i krajobrazów. Nie było żadnych awarii, nie błądziliśmy, no i mieliśmy dosyć pojemne bukłaki, więc zatrzymywaliśmy się głównie, w celach fotograficznych.. jednak te postoje nie były zbyt długie, bo komarów było na każdym kroku… duuużo.

Po ostatnich opadach w lasach nie brakuje odcinków błotnych, jednak nie jest źle, wręcz przyjemnie, bo komary przez tę warstwę błota, jaką miałem na nogach raczej się nie przebijają.  Nad kolejnym z jezior (j. Kamienne) natrafiliśmy na niespotykanej w tej części kraju kamień. W butach z blokami nie udało mi się na niego wejść, jednak Michałowi na bosaka udało się bez problemu… cóż, ja postanowiłem sienie kąpać, aby nie zmyć warstwy ochronnej.

Kolejne malownicze odcinki i kolejne przygody, tym razem szlak wyprowadził nas w pole, tj. szlak był, a droga jeśli była, to została zaorana i teraz rosły na niej ziemniaki. Po drodze widzieliśmy w oddali ulewy, które jakimś cudem nas omijały. Na wysokości jeziora Potęgowskiego Michał zaliczył niespodziewany upadek. Skończyło się na bólach nadgarstka. Jadąc z Kamienicy Królewskiej widzieliśmy bardzo ciemne chmury nad Sierakowicami. Dojechaliśmy do Sierakowic i nie padało, więc może mieliśmy szczęście… pojechaliśmy do sklepu uzupełnić zapasy na resztę wycieczki i w chwili, gdy mieliśmy ruszyć zaczęła się ulewa… ale i tak pojechaliśmy.11.jpg.php

Nie daleko, ale i tak byliśmy już całkiem mokrzy zatrzymaliśmy się u babci Michała na herbatkę. W tym czasie przestało padać. Ruszyliśmy dalej, ale przed wyjazdem z Sierakowic odwiedziliśmy papieski ołtarz. Było już po 18, więc na powrót czarnym szlakiem nie było czasu…mieliśmy więc pojechać na Borucino przez Sierakowską Hutę, ale pomyliliśmy drogą i pojechaliśmy przez Szklaną. Mijając jezioro Bukrzyno Duże zjechaliśmy na leśną drogę wzdłuż jeziora Ostrzyckiego. Tym sposobem dojechaliśmy do Brodnicy. Zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, gdzie pewnie niedoedukowana rowerowo rodzinka zasypała nas takimi pytaniami, że odechciało mi się wyjmować aparat.

Dalej mieliśmy ruszyć w kierunku Ostrzyc, jednak nie wiem jak to się stało, że pojechaliśmy w kierunku Kartuz (chyba ten pośpiech, wystraszyła nas rodzinka). O błędzie zorientowałem się dopiero w Smętowie Chmieleńsim i tu właśnie moje i Michała drogi się rozdzieliły, gdyż była godzina 20:20, a Qazimodo obawiał się, że noc zastanie nas gdzieś w lesie. Z wpisów na forum wiem, że tak jak powiedział, tak pojechał główną drogą do Gdańska, przez Żukowo, gdzie zatrzymał się na jadło.

Ja natomiast upatrzoną sobie drogą ruszyłem w kierunku Goręczyna. Droga okazała się zapomniana, miejscami jak rwąca rzeka, ale dzięki temu ciekawa, a sam zjazd do Goręczyna to szybki szosowy zjazd. W Mezowie wskoczyłem na niebieski szlak, którym przeciąłem Jar Raduni, z którego wyjechać było trochę trudno, ale już od Babiego Dołu, Przyjaźń, Lniska i Czaple jechało się expresowo.

Słońce zaszło w okolicach Przyjaźni, a więc w Trójmiejskich lasach było już ciemno, jednak lampka, którą miała pozwoliła mi zjechać niebieskim do Doliny Radości, skąd już prosto do Oliwy a następnie ścieżkami rowerowymi do Jelitkowa, Sopotu i do domu…

tekst i foto: Tomek „Flash”18.jpg.php

Krótka relacja Michała

Wszystko zaczęło się od wizyty na stronie RWM. Przeglądając propozycje wycieczek natrafiłem natrafiłem na propozycję Wojtka – którego nie znam ale pozdrawiam, wyprawy szlakami Kaszubskimi. Postanowiłem zaproponować „nieco” okrojoną wersję takiej wycieczki na naszej stronie. Jako że nigdy nie prowadziłem rajdu musiałem znaleźć przede wszystkim prowadzącego. Gorąco mi się zrobiło jak się dowiedziałem że to będzie Flash  – który podjął się realizacji
Ale cóż, nie wypadało już teraz odmówić, bo byłby wstyd. Liczyłem że może ktoś jeszcze przyjedzie, kto razem ze mną będzie stopował Tomka. Oczywiście okazało się że przyjechał tylko jeden kolega – nieświadomy kto to Flash.
Do Żukowa dzielnie trzymał się – i jak na rozpoczynającego przygodę z rowerem trzeba przyznać że będzie niezły biker. Cała trasa do Sierakowic okazała się niesamowicie malownicza i ciekawa. Były szybkie zjazdy, techniczne oraz extremalne warunki polne.

Wyciągaliśmy sianko z napędów jak młynarze. Błota było więcej niż szutrowych tras. Asfaltu wcale nie widziałem. Po pierwszym kryzysie 30 km przed Sierakowicami poczułem się znacznie silniej. Oczywiście Flasza nie dopędził bym nawet na tandemie do MTB (jak by mi kto takiego zaprojektował). Czekał na mnie czasem choć nie narzekał że zamulam. Po prostu gdy On robił fotki ja brałem oddech.

Najgorsze były jednak komary. Jeszcze tyle tych małych skur…. nigdy mnie nie pogryzło. Ale w drodze powrotnej przez jakieś 2,5 h lał niezły deszcz więc byliśmy mokrzy ale wolni od komarów. Co do całej wyprawy to przyznać muszę że była to jak dotąd najlepsza wyprawa w jakiej brałem udział. Widoki super!!! Trasa bardzo różna. Szkoda tylko że strasznie zapomniana. Momentami zaorana i przywalona drzewami.

Jeśli mam się wypowiedzieć o trudności szlaku niebieskiego i czerwonego do Sierakowic to powiem tak: wyjechaliśmy o 9:00 z Otomina. O 17:00 byliśmy na miejscu. Czyli 8 godzin bardzo intensywnego pedałowania, mało przerw. A przejechane jedynie 100 km. Nie zamulaliśmy w tamtym kierunku. Wnioski wyciągnijcie sami. Wiadomo że pora roku i deszcze też miały na to wpływ, ja jednak polecam tę trasę tylko w 1 stronę. Potem wracać asfaltem lub PKP.

Polecam jednak aby tam wrócić w większym gronie. Bo to naprawdę suuuuuuuuper przygoda. Na nocną jazdę po lesie nie byłem już jednak gotowy i odłączyłem się od Flasha pedałując samotnie do domu. Drzwi otworzyła mi żona udzielając małej reprymendy za mój stan (błoto, mokry cały i w bąblach). Dzielnie to zniosłem i poszedłem spać. O 6 obudziła mnie sąsiadka stwierdzając że jeszcze tak zabrudzonej klatki schodowej to nie widziała. Tego już nie zniosłem. Nabrałem powietrza zacisnąłem pięści zrobiłem groźną minę i … powiedziałem: „To nie ja”

Kilka fotek w pełnej rozdzielczości umieściłem na serwerze RWMu, (17.06.2007 Sierakowie w słońcu i deszczu) polecam bo naprawdę ładne.

Michał „Qazimodo”

asfalt=niewiele

dystans=200

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Rutki

m=Sierakowice

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Wieżyca zimą

wiezyca_logo

 

Pamiętam, że już od nocnej wyprawy na Wieżycę (w sierpniu), 5 miesięcy wcześniej myślałem o tym, aby „zaliczyć” Wieżycę zimą. Ideałem były dokonanie tego w Sylwestra, ale problemy z rowerem, przerwa w jeździe a także warunki pogodowe, jakie panowały pod sam koniec roku nie sprzyjały takim wyprawom.

14 stycznia 2006 r.. Jako punkt startowy wybrałem Otomin.

Odpowiednio wcześniej zamieściłem informacje o tej wyprawie na kilku forach (aż 3) jednak poza mną na miejscu startu pojawiła się tylko Elena (z Gdańska), ale zanim jeszcze przyjechała zrobiłem rundkę po okolicach jeziora, miejsca spotkania i spotkałem kilku narciarzy, jak się okazało sympatyków Bombelkowania 😉 – Pozdrawiam.

Warunki były wspaniałe, słoneczko, bezchmurne niebo, godzina 10:35… no i skromne minus 5 stopni Celsjusza.

Sam Otomin to jedna wielka ślizgawka, więc Elena bardzo ostrożnie robiła pierwsze metry, tym bardziej, że w SPD jeździ od niedawna, nic, więc dziwnego, że bała się wjechać na jezioro. A przecież poza skromnym upadkiem, nic nie groziło. Z jednej strony dało się zaobserwować łyżwiarzy, wędkarzy oraz narciarza, który jak twierdził przebył całe jezioro… przez środek. Z nas dwojga, pierwszy zaliczyłem upadek.

Trudno o inne miejsce, gdzie tak znakomicie da się odczuć grawitacje 😉 Kilka minut przed jedenastą nadal nikt inny się nie zjawił, więc ruszyliśmy drogą na Sulmin, na której było równie ślisko jak na jeziorze toteż samochody poruszały się tam tempem pieszego. Wykorzystałem to, aby zrobić zdjęcie wjazdu naszej skromnej grupki do wioski, jednak troszkę się naczekałem, bo w tym samym czasie Elena nie mogła odmówić sobie „przyjemności” zapoznania się z podłożem…

Upadki były na szczęście niegroźne, chociaż siniaki z tego, co wiem, są… Po krótszych oględzinach doszedłem do wniosku, że miała zdecydowanie za dużo powietrza w kołach… psss… psss… i już dało się jakoś jechać, chociaż nadal ostrożnie, bo ubite podłoże zwane śniegiem było mniej śliskie dopiero jak wjechaliśmy na czarny szlak i tak aż do zjazdu do kładki.

Ten odcinek, prawie nie uczęszczany, więc dało się zjechać. Samej kładki do przejezdnych zaliczyć jednak nie wypadało, zresztą i tak trzeba było zsiąść, aby popatrzeć… Po pokonaniu łąki przykrytej śniegiem i podjazdu o dziwo pokrytego piachem, zero śniegu na odcinku 20 metrów… aby znowu wjechać w jakieś zaspy, a za nimi oblodzona droga Łapina. Przy samym wjeździe do Łapina Elena znowu dała się pokonać sile grawitacji, zresztą i ja bym wywinął orła gdyby pies szczekający na nas stanął bardziej centralnie na mojej drodze. Kiedy koleżanka sprawdzała stan swoich kolejnych kości, udałem się nad jezioro, które przy brzegu było pokryte 10-centymetrową warstwą kryształków lodu.

Tak mnie to zafascynowało, wykonałem tyle próbnych zdjęć, że Asa już dawno się pozbierała i sama udała się czarnym szlakiem… a ze zdjęć i tak niewiele mi wyszło, bo co ciekawsze kadry były pod ostre światło.  Nie pozostało mi nic innego, jak udać się w pościgu za Eleną, aby dogonić dopiero przy jeziorze Łapińskim. Wzdłuż jeziora jeszcze jakoś się jechało, jednak odcinek szlaku tuż za nim i tak aż do wjazdu na drogę do Czapelska wymagał już wysiłku. Podobne zresztą było na podjeździe do lasu. Po wdrapaniu się zrobiliśmy małą przerwę na powiadomienie rodziny, aby nie wysyłali jeszcze ekipy ratunkowej 😉 … poza tym wypadało coś zjeść, a także wypić to, co nie zamieniło się jeszcze w kryształki lodu. Leśna droga do mostku przed Marszewem pokryta śniegiem, jednak przejezdna… gorzej jak się za często zatrzymywało podziwiać zamarzająca rzeczkę, bo czasem ciężko było ruszyć.

Od Marszewa do Marszewskiej Góry było ekstremalnie ślisko, a przynajmniej tak sobie tłumaczę kolejne spotkanie bliskiego stopnia ze zmarzliną. Natomiast już po przekroczeniu szosy warunki jazdy były już całkiem inne, śnieg tylko lekko ubity, pewnie leśniczy nie lubi tu jeździć, więc można było poszaleć. Ach… nastało nieuniknione, od początku myślałem o tym jak będzie wyglądał odcinek szlaku przechodzący przez pola, do Huty Dolnej.

W zasadzie śniegu, nietkniętym od 2 tygodni (wtedy były ostatnie większe opady) dostrzegłem tylko ślady jakiejś zwierzyny leśnej oraz jednej, góra dwóch osób + sanki. Elena zdecydowała się przemaszerować, ja zaś walczyłem, walczyłem…. z wiatrakami, ale jakoś się udało bez zsiadania z roweru.  Długo się przejezdną drogą nie nacieszyliśmy, bo zaraz za Hutą znowu trzeba było wjechać w las, a tam czekały na nas jeszcze większe zaspy.

Zanim wjechaliśmy do Majdan, minęliśmy się z kuligiem. O tak, zima to świetny czas na zabawy na świeżym powietrzu, ale 8 godzin to już podchodzi pod masochizm – pomyślałem…

Jako, że powoli zbliżał się zachód słońca, a my myliśmy w połowie odległości miedzy Otominem, a Wieżycą, kierowanie głosem rozsądku postanowiliśmy do Egiertowa pojechać szosą.

Droga ta na szczęście nawet latem jest prawie nie uczęszczana, więc jechało się prawie jak po szlaku, tyle, że nieco szybciej i mniej ślisko.

No tak, ale powoli zaczynało się robić zimno, wszak nadchodził wieczór. Powoli zacząłem tracić czucie w palcach u nóg, mimo to jakoś zmusiłem się, aby zatrzymać i zrobić zdjęcie wiosce Kamele… Słońce powoli się chowało za horyzontem, a tymczasem dojechaliśmy do Egiertowa, gdzie Elena postanowiła kupić coś płynnego do picia… pospieszałbym ją, gdyby nie fantastyczny grzejnik w środku sklepu – szkoda, że rowerów nie można było wnieść do środka, ale i na zewnątrz nie było strachu, że ktoś ukradnie, bo kto by w taką zimnice… Słońce wciąż zachodziło, jakby czekało, jakby chciało powiedzieć, że jeszcze nam chwile potowarzyszy. Rozgrzani ruszyliśmy szosą, na której no niestety trochę samochodów było, ale nie na tyle, abyśmy torowali im ruch. Oczywiście z włączonymi lampkami „przelecieliśmy” u podnóża Wieżycy.

Wcześniej, na podstawie tego, co doświadczaliśmy na niby małych podjazdach, Elena twierdziła na Wieżycę nie zdołam wjechać… ach, szkoda, że się założyliśmy. Nie mniej bez zatrzymywania się nie było szans – wydeptana przez pojedynczych spacerowiczów ścieżka miała około 30-40 cm szerokości i ciężko było się na niej utrzymać.

Nareszcie, cel osiągnięty, po jednej stronie już dawno świeci księżyc, a z drugiej strony zanikająca czerwień. Kilka zdjęć dla potomnych i już powoli trzeba było się staczać. Zjazd rozpoczęliśmy o godzinie 17, po drodze mijając najprawdopodobniej rodzinę wspinającą się na szczyt… sam już nie wiem, kto był bardziej zdziwiony, oni czy my?

Jakby na to nie spojrzeć, były to chyba pierwsze rowery na Wieżycy w tym roku, a piesi, po resztkach fajerwerków, widać, że byli tu dużo wcześniej.

Pociąg z Wieżycy odjechał o 17:27 – prawie punktualnie…

Zdjęcia i relacja: Flash

asfalt=normalnie

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Sulmin

m=Łapino

m=Marszewo

m=Wieżyca

m=Egiertowo

szlak=czarny

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Rajd nad iez. Wysockie 2004

IMG_417813 listopada 2004r postanowiłem objechać jezioro Wysockie.

Wyjechałem z domu o godz. 10.00 w kierunku Osowy przez ogródki działkowe. Następnie drogą główną w Osowie dojechałem do pierwszego skrzyżowania na światłach i tu skręciłem w lewo na boczną uliczkę. Przez cały czas jechałem ulicą i z prawej strony minąłem dworzec Gdańsk-Osowa.IMG_4182

Nieco dalej był przejazd kolejowy, przez który przejechałem i z prawej strony ujrzałem jezioro. Teraz należało znaleźć drogę, która poprowadziłaby mnie dookoła niego. Taka droga istotnie była, więc pełen zapału ruszyłem naprzód… parę fotek i w drogę Nawierzchnia była utwardzona, ale momentami błotnista. Co chwilę zatrzymywałem się, aby wykonać parę fotek, wiem, że nie będą one najlepszej jakości, jako że było pochmurno i tylko momentami wyglądało słoneczko. Przez cały czas jechałem jakimiś wertepami aż dojechałem do drogi głównej prowadzącej do Oliwy. Chciałem wracać przez Sopot – Wyścigi więc za obwodnicą skręciłem w lewo do lasu i ul. Reja dojechałem do bulwaru nadmorskiego.IMG_4193

W sumie przejechałem ok. 62 km

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Oliwa

szlak=niebieski

obszar=TPK

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , | 2 Comments
Newer »