Wyprawa na Bornholm

borholm2.jpg.phpRower w naszym domu nigdy nie był czymś niezwykłym. Zawsze w przedpokoju stały conajmniej dwie maszyny, a na czas przeróżnych napraw połowa mieszkania zamieniała się w warsztat. Jeździliśmy sporo, lecz nie braliśmy udziału w żadnych większych wyjazdach. Ot, takie przejażdzki po okolicy.borholm5.jpg.php

Mój ojciec, zapalony rowerzysta, miał już na koncie dalekie wyprawy. Czasem opowiadał o wyjazdach dookoła Polski lub innych, nieco bliższych lecz też zajmujących tygodnie czasu. Obładowany sakwami, napędzał cały swój dom własnymi mięśniami. Spał tam gdzie się dało, a proste potrawy bywały w chwilach zmęczenia najwspanialszym daniem na świecie. Bardzo chciałem doświadczyć podobnego uczucia tułaczki. Zawsze była we mnie tęsknota za przestrzenią, wolnością i czymś nieznanym co można było zdobyć o własnych siłach.

Zbliżało się lato 2001 roku. Nie pamiętam kto zaproponował ten wyjazd ale faktem jest, że wspólnie z ojcem zaczęliśmy przygotowania do wyprawy na Bornholm.borholm6.jpg.php

To była kompletna nowość dla mnie. Z szybkiego i lekkiego roweru miałem zrobić ciężarówkę. Okazało się, że wcale nie wystarczy wrzucic śpiwora do plecaka i ruszyć przed siebie. Owszem – wielu tak robi, lecz ja kochając co prawda spontaniczną tułaczkę lubię mieć jednocześnie zaplanowaną logistykę.

Zaczęliśmy analizować przedmioty niezbędne w dwu-tygodniowej trasie. Problemem był odpowiedni namiot który musiał spełniać kilka warunków. Przede wszystkim musiał pomieścić nas dwóch wraz z naszymi rowerami i bagażem. W grę wchodziła więc „trójka” z jakimś większym przedsionkiem. Po penetracji Internetu udało mi się znaleźć odpowiedni produkt „Alpinusa”.  Do tego zakupiliśmy dwa dobrej klasy śpiwory o komforcie 5 st. C, karimaty, maszynkę do gotowania i wiele innych drobiazgów ułatwiających życie.borholm7.jpg.php

W międzyczasie namówiłem na uczestnictwo mojego serdecznego kolegę Darka. Pracowaliśmy razem i Darek wielokrotnie dojeżdzał do firmy na swojej kolarce. Zastanawiałem się czy uda mu się założyć bagażnik lecz dokonał tego i zgłosił chęć wyjazdu wraz z nami. Od tej chwili było nas już trzech i w takim składzie wyruszyliśmy w stronę Danii.

Początek naszej wyprawy odbywał się po polskich drogach gdyż musieliśmy dojechać do Ustki. Zajęło nam to 2 dni czasu, a im bliżej byliśmy portu tym większe było nasze podniecenie. W końcu to pierwszy taki rajd, w dodatku poza granice naszego kraju.

Bałtyk nam nie sprzyjał. Sztorm o sile 8 stopni rzucał statkiem do tego stopnia, że gdzieś po środku drogi stanęły silniki. Załoga biegała w obie strony a olbrzymie fale docierały prawie do okien za którymi siedzieli przestraszeni pasażerowie. Tłumiłem w sobie chorobę morską i z zieloną twarzą obserwowałem w jakim to dobrym humorze jest mój ojciec. Kołysanie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, a sztorm jakoś też go nie zdołał przestraszyć.borholm8.jpg.php

Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Wyładowaliśmy rowery, poprawiliśmy ekwipunek i ruszyliśmy przed siebie. Bornholm jest niewielką wysepką którą można objechać dookoła w 1 dzień. My jednak obciążeni sakwami nie chcieliśmy pokonywać zbyt dużych dystansów. Naszym celem było odetchnięcie innym klimatem i poznanie czegoś czego do tej pory nie widzieliśmy.

Wyspa zauroczyła nas otwartością ludzi i spokojem. Nie bez powodu mówi się, że jest to świetne miejsce dla malarzy na emeryturze. Małe zaludnienie i piękne nadmorskie widoki sprzyjają wenie twóczej, nie bez powodu w okolicy spotykaliśmy całkiem sporo galerii sztuki. Raz w tym wszechogarniającym spokoju udało nam się trafić na pobliską imprezę. Rozbiliśmy akurat namioty gdy z pobliska dotarły do nas dźwięki muzyki. Zostawiliśmy mojego ojca na straży i z Darkiem udaliśmy się w stronę źródła tych dźwięków. Rzeczywiście była to pewnego rodzaju impreza taneczna. Odbywała się w środku małej miejscowości na zadbanym ryneczku. Muzyka grana była na żywo, a do ogródków okolicznych knajpek przybywały całe rodziny. Gospodarze częstowali winem za darmo i już po chwili pierwsza pary zjawiły się na parkiecie. Trochę się speszyliśmy gdyż odbiegaliśmy znacznie strojem od reszty towarzystwa. Pić wina też nie mogliśmy bo następnego dnia czekały nas kolejne kilometry na rowerach. Stojąc tak, w kolarskich strojach, obserwowaliśmy jak swobodnie bawią się ludzie w tej oazie spokoju. Dochodziła 22, słońce schowało się za horyzontem lecz przyjemny ciepły wiaterek odganiał nas od namiotów. Nagle – muzyka ucichła, a ludzie poczęli rozchodzić się do domów! Nie przewidywaliśmy tak nagłego zakończenia imprezy w samym jej punkcie kulminacyjnym… takie jednak bywają tu zwyczaje!

Kolejne dni spędziliśmy na medytacj, gdyż chyba do tego można porównać spokojną jazdę na rowerze po idealnie równym asfalcie. Droga wiła się wzdłuż morza i za każdym zakrętem czaił się coraz ładniejszy widok. Jechaliśmy w ciszy chłonąc ten niesamowity relaksacyjny klimat. O wysiłku nie mogło być mowy.

Pewnego razu postanowiliśmy wybrać się do centrum wyspy. Jest tam las o tajemniczej nazwie Almindingen. Klimatu dodawały kurhany w nim się znajdujące do których naturalnie planowaliśmy dotrzeć. Jadąc wsród malowniczych łąk nagłe wejście do lasu jest bardzo wyraźnie odczuwalne. Ogarnia Cię półmrok, a wiatr ustaje. Powoli tracisz orientację wybierając coraz to inne ścieżki. Nagle pojawia się stojący przy drodze wielki kurhan i już oczyma wyobraźni widzisz Druidów

Andrzej „scoot”

Galeria zdjęć

asfalt=max

dystans=200

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Borholm

m=Nexo

typ=rowerowy

This entry was posted in Wyprawy and tagged , . Bookmark the permalink. Follow any comments here with the RSS feed for this post. Post a comment or leave a trackback.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Your email address will never be published.


3 × = dziewięć