Rajd turystryczny "bezdrożami do Kartuz"

IMGP2719Na spotkanie we Wrzeszczu przybyło 6 bikerów jadących do Kartuz i 3 udających się do Sobieszowa .

Po krótkiej rozmowie rozjeżdżamy się w swoich kierunkach.

Planując ten wyjazd myślałem o spokojnym, majestatycznym pełnym rozmyślań i kontemplacji przejeździe w końcu to Zaduszki, jednakże skład grupy szybko zmienił moje myślenie, przyjechali sami „zawodowcy”.

– OLO, uczestnik wszystkich gdańskich maratonów /min. brązowy medal w maratonach Mosiru Gdańsk/ Grupa M5

– WIESIEK, najszybszy biler z moich kolegów z grupy M5IMGP2743

– JACEK, „Senna” przyjechał na kołach z Redy, uczestnik Harpagana, widziałem Go swego czasu co wyczyniał na czerwonym szlaku Grupa M3

– SŁAWEK, „SLA” , Jego „ nie doganiat” doskonała technika, kondycja i szybkość  zawsze na czele. Grupa M3

– ZBYSZEK, mój imiennik, wysportowany i szybki biker, jadący w czołówce ekipy  Grupa M3

-ZBYSZEK tj moja osoba , jeżdżąca na rowerze. Grupa M5

Nie będę rozpisywał się co do trasy, jedynie podam miejscowościIMGP2790

przez które przejechaliśmy a więc: Otomin, Kolbudy, Łapino, Skrzeszewo, Mezowo

Kartuzy. Na rynku w Kartuzach robimy przerwę na gorącą herbatę i dalej

wracamy przez Grzybno, Trzy Rzeki, w tym miejscu Jacek nas opuszcza ruszając do Redy

przez Szemud.

My jedziemy dalej przez Tokary, Tuchomek, Osowa następnie Doliną Ewy oj,lubią tę dolinę rowerzyści, zwłaszcza wracający z rajdów dojeżdżamy do Oliwy, gdzie żegnamy Ola który jedzie do Sopotu.

I to by było na tyle.

Kilka słów o rajdzie.

-Przewyższenie 943 m n.p.m.

-Średnia prędkość 21km/h

– Dystans 90km /do Oliwy/

Pozdrawiam

tekst: Zbigniew Szymczycha „Zibek”

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Otomin

m=Kolbudy

m=Lapino

m=Skrzeszewo

m=Mezowo

m=Kartuzy

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , | Leave a comment

Uroki kaszub

0040Sobotni rajd rozpoczął się tym razem w sobotę ze względu na zmianę prowadzącego. Azymut miał być obrany na jezioro Otalżyno, ale nie został zrealizowany, ponieważ okazało się, że są organizowane ciekawe zawody balonowe w Bielkówku i warto je zobaczyć. A więc wystartowaliśmy punktualnie o godz 9:10 spod dworca PKP w Oliwie w ośmio osobowym składzie w tym jedna koleżanka Ewa. Trasa wiodła Doliną Radości przez Złotą Karczmę aż w końcu wjechaliśmy na szlak czarny, który doprowadził nas do celu.

Przyjechaliśmy na miejsce zawodów w południe i jak się okazuje, że w tym czasie była przerwa od godz 9:00- 17:00 i stąd to nasze rozczarowanie na wskutek braku pokazów, ale za to były wystawione stoiska z jakimiś smakołykami, częstowali nawet winem za friko. Wiadomo, że z tego specjału nie mogliśmy spróbować, choć niektórzy mieli wielką ochotę:) Udział zapowiedziało 25 drużyn.0051

To zawodnicy światowej czołówki z polską kadrą narodową na czele. Bo to ostatnia próba przed rozpoczynającymi się za tydzień mistrzostwami świata w Austrii.

Z pewnością największą atrakcją była jednak Nocna Gala Świecących Balonów, która rozpoczynała się codziennie o godz. 20.

Dla odważnych przewidziano także loty widokowe. Z wysokości ok. tysiąca metrów było można podziwiać fantastyczną panoramę Szwajcarii Kaszubskiej…….jaka szkoda, że nie mogliśmy przyjechać tu w piątek, bo od piątku rozpoczęły się zawody i pokazy.

Grupa zniecierpliwiona i smutna zdecydowała się nie czekać do godz 17:00, więc postanowiliśmy „odlecieć” swoimi rumakami, ale po ziemi to bardziej bezpieczne.

Po naładowaniu „akumulatorów” ruszyliśmy w kierunku Babiego Dołu aż wjechaliśmy na czarny szlak. No i jak zwykle grupa podzieliła się na dwie mniejsze. Nie czekając na resztę grupy po prostu „ odlecieli” w siną dal nie zwracając uwagi na resztę grupy. Ta grupa narzuciła dość ostre tempo, którego nie wszyscy mogli dotrzymać kroku.

Wydaje mi się, że istnieje stara zasada, iż należy poczekać na resztę grupy.0054

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, fajna przejażdżka, pogoda i miłe towarzystwo.

Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w naszym rajdzie.

Tekst: Darek „rowerix”

=======================================================================

Relacja niedzielna

W związku z tym, że nie mogę brać udziału w rajdach rowerowych Darek zaproponował mi wyjazd w niedzielę samochodem do Bielkówka, gdzie miał się odbyć przelot balonów.

Naturalnie wyraziłem zgodę, przynajmniej zapomnę o nudnym siedzeniu w domu.

Nastawiłem budzik na godz 6:05, a wyjazd miał nastąpić o 7:00. Wstałem i pomyślałem: przecież to jeszcze noc. Gdzie mnie tam niesie? Ale skoro już wstałem to automatycznie udałem się do łazienki. Niestety za pierwszym razem nie trafiłem tylko łbem przywaliłem o futrynę.

Ruszyliśmy białą Skodą, która już ma swoje lata, ale działa:) i to jest najważniejsze.

Azymut Bielkówko… Traktem św Wojciecha, a przed samym Pruszczem skręcamy w prawo przez mostek do Straszyna. Dzieliło nas w tym momencie od Straszyna 4 km, więc Darek nacisnął mocniej na gaz i szybko znaleźliśmy się w Straszynie. Tu też odbywały się zawody, ale niestety chyba już się zakończyły. Ruszamy dalej. W końcu mapa nam się kończy i jedziemy w ślepo i w dodatku źle. Zawracamy, nie ma żywej duszy, aby kogokolwiek się spytać. W końcu Darek zauważył dwóch podejrzanych typów koło sklepu, chyba ich „suszy” po imprezie.

Podszedłem do nich, a browarem tak zalatywało, że prawie mnie z nóg zwaliło. Coś tam mamrotali, aż w końcu wykrztusili z siebie:  „musicie zawrócić i jechać tą drogą na Kleszczewo i tam skręcicie na Lublewo”. Podziękowałem, ale za bardzo im nie wierzyłem , więc postanowiliśmy zapytać jakiegoś faceta siedzącego w samochodzie. Dziwne, ale potwierdził te informacje

Na miejsce dojechaliśmy o godz 8:30, a tam pustki, tylko duże ilości puszek po piwie. Pomyślałem sobie, że tu się ludzie bawili oglądając zawody „szklanymi oczami” 🙂

No i kicha! Nic tu nie ma tylko puste stragany. Dla mnie stawało się to dziwne, bo wyczytałem w internecie, że impreza miała trwać do godz 9:00.

Trudno – stwierdził Darek i zaproponował dojechać do najbliższego jeziora aby się pobyczyć.

Tak się też stało. Mieliśmy koc, jakąś wyżerkę, a nawet Darek nawet przywiózł ciasto. Złość nam szybko przeszła, wiadomo, że Polak jak głodny to wku…..ny. Piękne jeziorko, na którym można się wyciszyć, a wokół nas żywej duszy nie ma. Na środku jeziora pływa a raczej stoi zakotwiczona łódka na której siedzi nieruchomo amator świeżej rybki. Że on ma zdrowie tak siedzieć godzinami (fot)

Z Darkiem poruszaliśmy wiele przeróżnych tematów, gęby nam się nie zamykały, to świetny partner do prowadzenia konwersacji. I tak przesiedzieliśmy a raczej przegadaliśmy ok 3 godz.

Fajnie się siedzi, ale czas ruszać w drogę. Po drodze za Łapinem zwróciliśmy szczególną uwagę na dużą ilość przeróżnych latarń a w głębi stał jakiś mały samolot, więc zatrzymaliśmy się, aby udokumentować to na fotkach. Te zdjęcia robiłem wysuwając aparat wysoko nad płot, dlatego są obcięte. Tu przydałby się obiektyw szerokątny.

Dojechaliśmy do Gdańska, wycieczka zakończona, ale było bardzo miło, pomimo, że nie zostały zrealizowane nasze założenia balonowe.

Na drugi rok tam ponownie się udamy, ale już zdecydowanie wcześniej. A tak chciałem unieść się balonem na wysokość 1000 m, bo były takie możliwości.

Dzięki Darkowi za miłe spędzenie czasu, nie musi to być koniecznie gonitwa na rowerze.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=max

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Otalżyno

m=Bielkówko

m=Lapino

m=Gdańsk

atrakcja=jeziora

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , | Leave a comment

Z biegiem Raduni

radunia_logo

Mimo późnej zapowiedzi oraz upalnej pogody na starcie czekało kilku chętnych. Mieliśmy tego dnia do pokonania około 80km z motywem rzeki Raduni w tle. Przed dziesiątą wyruszyliśmy razem z szosowcami sprzed molo w Gdańsku. Jednak przy pierwszej okazji uciekli nam na asfalt, jeszcze tylko mignęli nam gdy skręcaliśmy w stronę Oliwy.

Początek trasy przebiegał w szybkim tempie, głównie asfaltami z drobnymi wyjątkami jak podjazd do Owczarni lub płyty w okolicy Osowy i Rębiechowa. Dodatkowo popychał nas wiatr. Dopiero w Żukowie gdy zjechaliśmy na niebieski szlak była drobna odmiana w postaci drogi gruntowej. Tu także po raz pierwszy ujrzeliśmy wody Raduni, które miały nam towarzyszyć do Straszyna. Chcąc się trzymać możliwie najbliżej rzeki opuściliśmy szlak i udaliśmy się znowu asfaltami do Niestępowa. Następnie skręciliśmy na Widlino. Droga dla odmiany była betonowa, co chwila się wznosiła na pagórki, by po chwili chować się w dołkach.

W Widlinie skręciliśmy na starą brukowaną drogę do Łapina, niektórym dobrze znaną, bo łączy się z czarnym szlakiem. W Łapinie, krótki odpoczynek przy sklepie i kilka fotek nad zalewem elektrowni wodnej. Dalej kilka obrotów korbą i jesteśmy w Kolbudach. Tu wskakujemy na zielony szlak i żegnamy się z twardym podłożem. Można było chwilkę odpocząć od upału w cieniu drzew i wilgoci od rzeki.

W końcu pniemy się pod górę, mijamy ostatnie zabudowania Kolbud i skręcamy w dziki teren jadąc mocno zarośniętą drogą. Mimo wysokiej trawy jedzie się nie najgorzej, trzeba jednak uważać, bo nie widać co jest pod spodem. Można trafić na koleinę lub inny dołek. Nie obyło się bez drobnych przypadków. Na zjeździe koło wpadło w jakąś nierówność i wyskakiwałem przez kierownicę. Na szczęście ucierpiała jedynie duma. Inną atrakcją był krzak róży, który sięga pędami po ramiona nieostrożnych podróżnych. Potem żartowaliśmy, że będzie można rozpoznać kto z nami nie jechał.

W końcu wyjechaliśmy w okolicach Bielkowa gdzie lekko zboczyliśmy z głównej trasy, żeby obejrzeć jeden z budynków zespołu elektrowni wodnych na Raduni. Zamek wodny (tak stało na tablicy) nie był zbyt piękny, ale cień budynku oraz wiatr pozwalały się ochłodzić. Z wysokości brzegu sztucznego jeziora widoki na okolicę były wspaniałe.

Z pod budynku wychodził wał z rurą doprowadzającą wodę do elektrowni w Bielkowie. Udaliśmy się do kolejnego obiektu na trasie – wieży kompensacyjnej. Niestety do samej elektrowni nie było dobrego dojazdu (płot, skarpa, krzaki) więc pojechaliśmy dalej w stronę jeziora Straszyńskiego.

Gdy dojechaliśmy do jeziora, zrobiliśmy mały skok w bok, żeby odpocząć nad samą wodą. Następnie droga prowadziła wzdłuż wody, aż do elektrowni, gdzie zrobiliśmy kilka fotek. Tu pożegnaliśmy się z rzeką i udaliśmy przez Prędzieszyn, Jankowo i Otomin do Gdańska z kilkoma błędami w nawigowaniu.

Sądząc po pożegnalnych komentarzach, wycieczka się udała. W tym wariancie trasa nie była zbyt trudna, tylko słońce dawało się we znaki.

tekst: Marek Kwiatkowski „Bono”

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

m=Owczarnia

m=Osowa

m=Rębiechowo

m=Zukowo

m=Niestępowo

m=Lapino

m-Kolbudy

typ=rowerowy

atrakcja=rzeka

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , , , , | Leave a comment

"Na obiad do Wyczechowa"

IMG_9127Orientacyjna mapka

Od ostatniego rajdu kulinarnego minęły 2 tygodnie i w związku z tym postanowiliśmy ten temat kontynuować na następnym rajdzie. Ola wyraziła zgodę na poprowadzenie głodomorów do Wyczechowa, do kolejnej fajnej knajpki na pierożki.

Więcej informacji o gościńcuIMG_9131

Spotkanie jak zwykle przed dworcem PKP we Wrzeszczu. Gdy dojeżdżałem do miejsca spotkania zaświeciły z daleka kaski od których odbijały sie promienie słoneczne. Pogoda dopisywała. Rowerzystów naliczyłem 12, więc było z kim jechać. Wjechaliśmy na czarny szlak za Otominem. W trakcie jazdy otrzymałem telefon, że w Otominie czekają trzy kolejne osoby. Akurat w tym momencie nastąpił ostry zjazd, więc przerwałem rozmowę i puściłem klamki i w Imię Boże… na szczęście bez OTB, ale co się odwlecze to nie uciecze. Godzinę później miałem małe spotkanie z matką glebą. Nic sie stało, tylko małe zadrapania.

W końcu dojechaliśmy do naszych spóźnialskich, więc było już nas 15 osób. Ruszyliśmy do boju, cały czas czarnym szlakiem przez Łapino, Kolbudy, Borcz Hopowo… i jak się okazało, że Wyczechowo było w przeciwnym kierunku to zawróciliśmy, na szczęście tylko 0,5 km.IMG_9133

Cel osiągnięty, wjechaliśmy na podwórko, gdzie były rozstawione stoły wraz z ławkami. Zsunęliśmy dwa z nich aby wszyscy się zmieścili. Następnie nastąpiło zajmowanie miejsc w kolejce i oczekiwanie na jadło. Ta sielanka trwała chyba ze dwie godziny i jak pamiętam była godzina 16:00 gdy próbowaliśmy ruszać w drogę powrotną. Do startu Kubicy na torze w Kanadzie pozostało 3 godziny, a do domu 40 km w pełnym słońcu. Szosą zdążymy, ale szutrami to raczej odpada. Nic nam nie pozostało tylko jechać przyśpieszonym tempem. Wiem jedno, że nie było prawie wcale przystanków za wyjątkiem krótkotrwałych na potrzeby fizjologiczne. Nasze dziewczyny świetnie wytrzymały te trudy w słońcu i jechały równo ze wszystkimi. Koło Auchan pożegnaliśmy Olę i Silvera i jeszcze paru po drodze odłączyło się, bo mieli bliżej do domu. Ja zapowiedziałem, że jadę dalej do Wrzeszcza zielonym szlakiem przez las, zgłosiło się chyba 5 czy 6 osób, które również chciały dojechać do Wrzeszcza.

Ruszyłem, a tuz za mną reszta bikerów. Była godzina 18:48 jak pamiętam, więc Bono nalegał aby zwiększyć tempo. Parłem po tych wszystkich zakrętach, wybojach a znałem je dokładnie i wiedziałem gdzie jest każda przeszkoda. Cały czas tuż za mną jechała nasza koleżanka (nie pamiętam niestety imienia), a reszta trochę się opóźniała. Dojechaliśmy do Wrzeszcza i tu nastąpiło pożegnanie, a ja wraz z Bono i kolegą pojechaliśmy w kierunku Zaspy.IMG_9152

Przez cały nasz rajd jechało z nami trzech „przecinaków”, więc juz na początku myślałem, że będzie gonitwa. Nic bardziej mylnego, oni jechali jak „baranki”. Spokojnie bez żadnych zrywów. Myślałem, że AgaBikerka jest w niedyspozycji, bo jakoś się jej nie śpieszyło do rwania łańcuchów. To samo dotyczyło Silvera i Pablogórala. Chyba mieli podcięte skrzydełka:)

Wycieczka jak i pogoda była kapitalna. Wszystkim biorącym udział w naszej imprezie chciałem bardzo podziękować. Zapraszam na kolejny rajd!

tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Otomin

m=Kolbudy

m=Lapino

m=Wyczechowo

szlak=czarny

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Wieżyca zimą

wiezyca_logo

 

Pamiętam, że już od nocnej wyprawy na Wieżycę (w sierpniu), 5 miesięcy wcześniej myślałem o tym, aby „zaliczyć” Wieżycę zimą. Ideałem były dokonanie tego w Sylwestra, ale problemy z rowerem, przerwa w jeździe a także warunki pogodowe, jakie panowały pod sam koniec roku nie sprzyjały takim wyprawom.

14 stycznia 2006 r.. Jako punkt startowy wybrałem Otomin.

Odpowiednio wcześniej zamieściłem informacje o tej wyprawie na kilku forach (aż 3) jednak poza mną na miejscu startu pojawiła się tylko Elena (z Gdańska), ale zanim jeszcze przyjechała zrobiłem rundkę po okolicach jeziora, miejsca spotkania i spotkałem kilku narciarzy, jak się okazało sympatyków Bombelkowania 😉 – Pozdrawiam.

Warunki były wspaniałe, słoneczko, bezchmurne niebo, godzina 10:35… no i skromne minus 5 stopni Celsjusza.

Sam Otomin to jedna wielka ślizgawka, więc Elena bardzo ostrożnie robiła pierwsze metry, tym bardziej, że w SPD jeździ od niedawna, nic, więc dziwnego, że bała się wjechać na jezioro. A przecież poza skromnym upadkiem, nic nie groziło. Z jednej strony dało się zaobserwować łyżwiarzy, wędkarzy oraz narciarza, który jak twierdził przebył całe jezioro… przez środek. Z nas dwojga, pierwszy zaliczyłem upadek.

Trudno o inne miejsce, gdzie tak znakomicie da się odczuć grawitacje 😉 Kilka minut przed jedenastą nadal nikt inny się nie zjawił, więc ruszyliśmy drogą na Sulmin, na której było równie ślisko jak na jeziorze toteż samochody poruszały się tam tempem pieszego. Wykorzystałem to, aby zrobić zdjęcie wjazdu naszej skromnej grupki do wioski, jednak troszkę się naczekałem, bo w tym samym czasie Elena nie mogła odmówić sobie „przyjemności” zapoznania się z podłożem…

Upadki były na szczęście niegroźne, chociaż siniaki z tego, co wiem, są… Po krótszych oględzinach doszedłem do wniosku, że miała zdecydowanie za dużo powietrza w kołach… psss… psss… i już dało się jakoś jechać, chociaż nadal ostrożnie, bo ubite podłoże zwane śniegiem było mniej śliskie dopiero jak wjechaliśmy na czarny szlak i tak aż do zjazdu do kładki.

Ten odcinek, prawie nie uczęszczany, więc dało się zjechać. Samej kładki do przejezdnych zaliczyć jednak nie wypadało, zresztą i tak trzeba było zsiąść, aby popatrzeć… Po pokonaniu łąki przykrytej śniegiem i podjazdu o dziwo pokrytego piachem, zero śniegu na odcinku 20 metrów… aby znowu wjechać w jakieś zaspy, a za nimi oblodzona droga Łapina. Przy samym wjeździe do Łapina Elena znowu dała się pokonać sile grawitacji, zresztą i ja bym wywinął orła gdyby pies szczekający na nas stanął bardziej centralnie na mojej drodze. Kiedy koleżanka sprawdzała stan swoich kolejnych kości, udałem się nad jezioro, które przy brzegu było pokryte 10-centymetrową warstwą kryształków lodu.

Tak mnie to zafascynowało, wykonałem tyle próbnych zdjęć, że Asa już dawno się pozbierała i sama udała się czarnym szlakiem… a ze zdjęć i tak niewiele mi wyszło, bo co ciekawsze kadry były pod ostre światło.  Nie pozostało mi nic innego, jak udać się w pościgu za Eleną, aby dogonić dopiero przy jeziorze Łapińskim. Wzdłuż jeziora jeszcze jakoś się jechało, jednak odcinek szlaku tuż za nim i tak aż do wjazdu na drogę do Czapelska wymagał już wysiłku. Podobne zresztą było na podjeździe do lasu. Po wdrapaniu się zrobiliśmy małą przerwę na powiadomienie rodziny, aby nie wysyłali jeszcze ekipy ratunkowej 😉 … poza tym wypadało coś zjeść, a także wypić to, co nie zamieniło się jeszcze w kryształki lodu. Leśna droga do mostku przed Marszewem pokryta śniegiem, jednak przejezdna… gorzej jak się za często zatrzymywało podziwiać zamarzająca rzeczkę, bo czasem ciężko było ruszyć.

Od Marszewa do Marszewskiej Góry było ekstremalnie ślisko, a przynajmniej tak sobie tłumaczę kolejne spotkanie bliskiego stopnia ze zmarzliną. Natomiast już po przekroczeniu szosy warunki jazdy były już całkiem inne, śnieg tylko lekko ubity, pewnie leśniczy nie lubi tu jeździć, więc można było poszaleć. Ach… nastało nieuniknione, od początku myślałem o tym jak będzie wyglądał odcinek szlaku przechodzący przez pola, do Huty Dolnej.

W zasadzie śniegu, nietkniętym od 2 tygodni (wtedy były ostatnie większe opady) dostrzegłem tylko ślady jakiejś zwierzyny leśnej oraz jednej, góra dwóch osób + sanki. Elena zdecydowała się przemaszerować, ja zaś walczyłem, walczyłem…. z wiatrakami, ale jakoś się udało bez zsiadania z roweru.  Długo się przejezdną drogą nie nacieszyliśmy, bo zaraz za Hutą znowu trzeba było wjechać w las, a tam czekały na nas jeszcze większe zaspy.

Zanim wjechaliśmy do Majdan, minęliśmy się z kuligiem. O tak, zima to świetny czas na zabawy na świeżym powietrzu, ale 8 godzin to już podchodzi pod masochizm – pomyślałem…

Jako, że powoli zbliżał się zachód słońca, a my myliśmy w połowie odległości miedzy Otominem, a Wieżycą, kierowanie głosem rozsądku postanowiliśmy do Egiertowa pojechać szosą.

Droga ta na szczęście nawet latem jest prawie nie uczęszczana, więc jechało się prawie jak po szlaku, tyle, że nieco szybciej i mniej ślisko.

No tak, ale powoli zaczynało się robić zimno, wszak nadchodził wieczór. Powoli zacząłem tracić czucie w palcach u nóg, mimo to jakoś zmusiłem się, aby zatrzymać i zrobić zdjęcie wiosce Kamele… Słońce powoli się chowało za horyzontem, a tymczasem dojechaliśmy do Egiertowa, gdzie Elena postanowiła kupić coś płynnego do picia… pospieszałbym ją, gdyby nie fantastyczny grzejnik w środku sklepu – szkoda, że rowerów nie można było wnieść do środka, ale i na zewnątrz nie było strachu, że ktoś ukradnie, bo kto by w taką zimnice… Słońce wciąż zachodziło, jakby czekało, jakby chciało powiedzieć, że jeszcze nam chwile potowarzyszy. Rozgrzani ruszyliśmy szosą, na której no niestety trochę samochodów było, ale nie na tyle, abyśmy torowali im ruch. Oczywiście z włączonymi lampkami „przelecieliśmy” u podnóża Wieżycy.

Wcześniej, na podstawie tego, co doświadczaliśmy na niby małych podjazdach, Elena twierdziła na Wieżycę nie zdołam wjechać… ach, szkoda, że się założyliśmy. Nie mniej bez zatrzymywania się nie było szans – wydeptana przez pojedynczych spacerowiczów ścieżka miała około 30-40 cm szerokości i ciężko było się na niej utrzymać.

Nareszcie, cel osiągnięty, po jednej stronie już dawno świeci księżyc, a z drugiej strony zanikająca czerwień. Kilka zdjęć dla potomnych i już powoli trzeba było się staczać. Zjazd rozpoczęliśmy o godzinie 17, po drodze mijając najprawdopodobniej rodzinę wspinającą się na szczyt… sam już nie wiem, kto był bardziej zdziwiony, oni czy my?

Jakby na to nie spojrzeć, były to chyba pierwsze rowery na Wieżycy w tym roku, a piesi, po resztkach fajerwerków, widać, że byli tu dużo wcześniej.

Pociąg z Wieżycy odjechał o 17:27 – prawie punktualnie…

Zdjęcia i relacja: Flash

asfalt=normalnie

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Sulmin

m=Łapino

m=Marszewo

m=Wieżyca

m=Egiertowo

szlak=czarny

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Rajd do Rutek 2005r

rutki_logo

 

W niedzielę dnia 7 sierpnia spotkaliśmy się, aby odbyć rajd w dwóch grupach A i B.

Relacja grupy A

Pierwsza grupa miała za zadanie dojechania do Jaru Radu a dokładniej to na most w Rutkach, gdzie mieliśmy się spotkać z grupą B (przecinaki). Natomiast grupa B ze względu na swoją agresywną jazdę miała wydłużoną trasę i jechała do zamku Łapalicach i nawrót na most w Rutkach. Chciałbym wspomnić że będą opisane osobno dwie relacje obu grup. Wjechaliśmy ul Abrahama do lasu do niebieskiego szlaku, gdzie nastąpiło rozdzielenie grup. Wspólna fotka i w drogę grupa B wystartowała tak ostro, że aż się za nimi kurzyło, ale nie od kurzu tylko od unoszących się w powietrzu liści. My natomiast poczekaliśmy 5 minut i również ruszyliśmy, ale za nami liście jakoś nie chciały się unosić w powietrzu hehe. Po przejechaniu paru kilometrów jeden z naszych kolegów znalazł koło mostku komórkę, więc zatrzymaliśmy się….każdy jej się przyglądał….była włączona. Asia odczytała w menu jej numer i stwierdziła, że to komórka Tomka Flasha. To ci Tomek będzie miał niespodziankę jak ujrzy ją.

Chciałem zadzwonić do nich i powiadomić, żeby Tomek się nie martwił, bo telefon się znalazł, ale Asia chciała Tomkowi zrobić osobiście frajdę…. szkoda, że nie widzieliśmy radosnej miny Tomka….. no cóż myślę, że jakiś browarek………żartuję (prawdziwy biker nie…..). Ruszyliśmy w drogę, żadnych niespodzianek nie było oprócz jeszcze jednej a mianowicie…..gadu gadu a ja przy tej okazji skręciłem odruchowo nie w tę stronę co należało. Dojechaliśmy do Łapina, wówczas stwierdziłem, że nie w tym kierunku jedziemy ale numer….zatrzymaliśmy się i krótka analiza sytuacji. Decyzja została podjęta….zawracamy i jedziemy w kierunku wioski Przyjaźń a stamtąd do Rutek. Jak się okazało odjechaliśmy nie tak daleko bo tylko 5 km. Przez to w sumie straciliśmy 10km, ale trudno pogoda dopisywała, więc jechaliśmy dość szybko i tu nagle……oooo jaka radośc wszystkich jest wioska Przyjaźń, więc teraz prosto na Żukowo (ok.6 km), a jeszcze dalej jakieś 2 km Rutki. Nareszcie dojechaliśmy…. teraz rondo zakręt w lewo kawałek prosto i jest tablica z napisem Rutki 1 km, no to jesteśmy na miejscu. Przez ten stracony czas myśleliśmy, że „przecinaki” będą pierwsi od nas, ale niestety byliśmy osamotnieni……jest most ale na moście przywitał nas deszcz. Nie wyglądało to na niebie najciekawiej. Zeszliśmy pod most, aby nieco ukryć się od deszczu.

Wykonałem telefon do kolegów, ale oni jeszcze nie dojechali do Kartuz. Jeszcze na wstępie nie wspomniałem, że w Otominie miał do nas dołączyć Michał (nasz bombowiec). Czekał i widocznie mu się znudziło i ruszył w trasę sam. Nie dogoniliśmy go, bo pomyliśmy drogi. Spotkaliśmy go dopiero na moście w Rutkach. Czekaliśmy na naszych kolegów około godziny, dzwoniłem do nich, ale mieliśmy problemy z łącznością…nie mogliśmy się porozumieć. W końcu otrzymałem SMS’a i stwierdziłem, że chyba ich się nie doczekamy….są daleko. Jak się później okazało mieli bardzo ciężką trasę i to wszystko się opóźniło. Znam ten niebieski szlak i wcale im się nie dziwię, że do spotkania nie dojdzie. Tomek właśnie opisuje jak im rowery wpadały do wody. Po krótkiej naradzie z grupą doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu czekać dłużej, poza tym stojąc pod drzewami jest dość chłodno i deszczowo więc ruszamy w drogę powrotną oczywiście szlakiem niebieskim, ale zanim ruszyliśmy trzeba by było jakoś się wdrapać na górę po błotnistym zboczu nie było to łatwe zadanie, ale jakoś osiągneliśmy szczyt.

Ruszyliśmy… przestało padać, więc powrót był w miarę suchy. Było nas w sumie sześć osób i co jakiś czas ktoś się odłaczał, bo miał bliżej do domu, aż na końcu w Otominie zostałem ja z Asią, ponieważ mieszkamy blisko siebie, więc jechaliśmy razem do Zaspy i tu się rozstaliśmy. Szkoda, że to już koniec naszych przygód i nie ukrywam, że niedosyt z powodu niezrealizowania w pełni tego rajdu. Na liczniku skromnie 82 km.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Relacja grupy B

Zgodnie z planem spotkaliśmy się pod dworcem PKP we Wrzeszczu. W sumie 8 osób – wszyscy pojechaliśmy w kierunku niebieskiego szlaku, a gdy już dojechaliśmy, podzieliliśmy się na dwie grupki po 4 osoby – w miedzyczasie Mietek zrobił fotkę… jak się później okazało, było to pierwsze i ostatnie wspólne zdjęcie (tego dnia).

Przodem ruszyła grupa B (przecinaki), która musiała mocno naciskać na pedały, gdyż do pokonania miała kilka kilometrów więcej. Ci śmiałkowie to: Tomek (z Pruszcza), Marcin, Krzysiek i Tomek (Flash). Agresywny i krety zjazd niebieskim szlakiem wzdłuż ul. Słowackiego i znaleźliśmy się przy ulicy i dalej asfaltowym odcinkiem szlaku, a do Matemblewa. Stąd naszym podstawowym szlakiem, niebieskim przez lasy z wyjazdem w pobliżu Auchan… w międzyczasie pokonaliśmy mostek, przy którym Flash (jak się okazało) zostawił telefon, bo robił zdjęcia nadjeżdzającym kolegom.

Od przejazdu pod obwodnica jadąc a to niebieskim, a to czarnym szlakiem, grupa B dojechała do Otomina, gdzie nad jeziorem przyszedł czas na złapanie oddechu, fotki… no i w drogę, głównym szlakiem, przez Sulmin. Kawałek za wioską Flash zorientował się, ze zgubił telefon. Co chwila traciliśmy szlak ze wzroku, jednak nie zawsze wynikało to ze słabego oznakowania, najczęściej wynikało to chyba z chęci utrzymania dobrego tempa. Ostatecznie, po niewielkich modyfikacjach trasy (małe zboczenie z szlaku) dotarliśmy do wyczekującego Michała (Mxer)… nie wiemy jak długo czekał jeszcze na grupę A – chwile pogadaliśmy i pojechaliśmy dalej. No cóż, tym sposobem wjechaliśmy na jar raduni, który faktycznie czasami był nieprzejezdny… ba, czasem i bez roweru byłoby ciężko iść (fotki) – Tomek wyraźnie najlepiej radził sobie z tym terenem. W międzyczasie zaczęło padać, ale na szczęście korony drzew nas osłaniały. Przemierzając Jar Raduni trzeba być przygotowanym na wszystko… na super śliskie błoto przy podejściach, wąskie i zakrzaczone ścieżki, którymi nawet dałoby się jechać, gdyby nie śliskie, (bo mokre) korzenie i kto wie, czy to właśnie nie był powód, ze rower Tomka (z Pruszcza) odskoczył mu z rąk i przekoziołkował po skarpie około 5 metrów (może więcej) na bardzo miękki teren, prawie do samej Raduni. Po szybkiej akcji ratowniczej ruszyliśmy dalej.

Liczne dokuczliwe owady oraz błoto, z którym najwięcej radochy miał, Flash, czego efektem była kąpiel roweru w Raduni… i znowu w drogę, i znowu niebieskim, i znowu przez las. Kolejny postój był nieplanowany.. na skrzyżowaniu dróg w lesie nie było żadnych oznaczeń… ale za to było peeeełno jagód (fotki) i w czasie, gdy kolejni bajkerzy sprawdzali kolejne drogi w poszukiwaniu szlaku, reszta grypy koncentrowała się na konsumpcji tajemniczych kuleczek. Ostatecznie pojechaliśmy prosto i… pomijając przełajowy przejazd przez jakieś pola ze zbożem, gładko dojechaliśmy do Kartuz, gdzie Krzysztof postanowił odłączyć się od nas.. no cóż, trasa dawała chwilami nieźle w kość 🙂

Pozostało nas trzech i w takim wlanie składzie ruszyliśmy przez Kartuzy i jakieś 2 km po wyjeździe z tej miejscowości skręciliśmy w lewo, w kierunku zamku w Łapalicach, droga oznaczona numerkiem „6”, zresztą jest strzałeczka „punkt czerpania wody”. W pewnym momencie niepotrzebnie odbiliśmy w lewo, Flash znowu potaplał się w błocie, no, ale jechaliśmy dalej, aż natrafiliśmy na parę turystów na rowerach. Jak się okazało była to para z Niemiec (z dzieckiem), a jedynym sposobem na dogadanie się, był angielski.. po kilku w dłuższych i powtarzanych wyjaśnieniach, ustaliliśmy gdzie jesteśmy i w jakim kierunku się udajemy. Był to czerwony szlak prowadzący do zamku, ale wymagał zawrócenia się… Po serdecznych słowach pozdrowienia, wszyscy ruszyliśmy swoim tempem, aby już po 5-10 minutach dojechać do celu (fotki).

Powrót rozpoczęliśmy zjazdem asfaltem, za zamkiem w stronę wioski Łapalice… piękne widoki… a następnie w prawo na asfalt prowadzący do Kartuz. Na miejscu zatankowaliśmy na stacji benzynowej, (bo sklepy były już pozamykane) a Flash, nie bez problemu, dopompował sobie powietrza w, kołach, aby mięć mniej oporów w prowadzeniu grupy do Żukowa, gdzie dojechaliśmy w iście kolarskim tempie. W Żukowie po raz kolejny (i ostatni) tego dnia, wjechaliśmy na niebieski szlak, którym już raczej spokojnie dojechaliśmy do Otomina, gdzie Tomek odbił w prawo, a Flash (ja) i Marcin pojechaliśmy przez Szadółki do domu.

Trasa 110 km

Srednia: 22-25 km/godz

Średnia na Jarze Raduni 1-12 km/godz

Średnia Kartuzy-Żukowo 35 km/godz

Tekst: Tomek Flash

typ=rowerowy
m=rutki
m=łapalice
szlak=niebieski
m=łapino
m=przyjaźń
m=żukowo
m=otomino
m=kartuzy
atrakcja=most
m=zaspa
dystans=100
m=wrzeszcz
asfalt=normalnie
m=matemblewo
m=sulmin
trud=niski

kondycja=normalna
atrakcja=zamek
m=łapalice

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment