Dziś miały odbyć się zawody z cyklu „MTB BIKE TOUR” ostatnia III edycja „FINAŁ”
Ja przyjechałem ok. godz 13:00 mała rozgrzewka z domu ok. 10 km
Na miejscu spotkałem Tomka, Weronikę, Olo, Sławka, Mario, Kamila.
W Elicie startowałem razem z Mario, Kamilem oraz Bonem. Miała rozegrać się pomiędzy nami Finał, po poprzednich edycjach stan naszej rywalizacji wykazywał 1-1 Elita miała startować o 13:50 ale została opóźniona ok. 30 min
Zbliżała się godzina Startu, zaczęliśmy trochę marznąć, pogoda nie rozpieszczała nas, przed startem jeszcze z Kamilem pojechaliśmy na małą rozgrzewkę typu góra dół. Ustawiliśmy się na starcie w II rzędzie, całkiem nieźle.
Nastąpił start, kurzyło się od piasku, chciałem również szybko ruszyć, ale coś nie wyszło, takie niefart, wybrałem najgorszy z możliwych wariantów, koło zawirowało w piasku wypiąłem się z pedałów, drugi raz to samo, nie mogłem się wpiąć, miałem ogromny problem, tak to jest jak się chce coś szybko zrobić, postawiłem spokojnie pedał na dole wpiąłem się, delikatnie ruszyłem i było lepiej za 3-4 razem dopiero, po takim czasie ruszyłem dosłownie z ostatniego miejsca, wiec już na samym starcie doznałem porażki, wiedziałem ze nie odrobię tak dużej straty, wszyscy mnie wyprzedzili, zaczynałem od zera.
Przyciskając w wąwozie gdzie wjeżdżało się do lasu czekał dość techniczny podjazd z korzeniami, coś dla mnie, lubię podjazdy,
Zaczęła się gonitwa, wyprzedzałem gdzie tylko się da, jechałem tak jak tylko pozwalały na to siły, ale niestety na wiele nie mogłem liczyć przy tak kompromitującym starcie, najgorsza klęska w tym sezonie, na takim dystansie nie można popełniać takich błędów, za krótki.
Na pierwszym podjeździe wyprzedziłem już 7 bikerów, później trochę prostej a zaraz następny podjazd, na którymś z nich mijałem Bona, zaczęła się gonitwa, cisnąłem ile sił żeby zyskać bezpieczną przewagę. Po jakimś czasie zacząłem jechać za chłopakiem łeb w łeb z MTBnews miał na imię chyba Robertem o ile dobrze pamiętam, przez kilka okrążeń jechaliśmy razem wyprzedzając się na niektórych odcinkach, ja byłem lepszy na podjazdach, Robert na zjazdach oraz prostej, ostatecznie wygrał rywalizacje zemną, ale nie mogłem na wiele liczyć, później jechałem z dwoma innymi bikerami którzy byli mniej więcej takiej samej kondycji co ja, trochę lepszej, jechałem za nimi do samego końca jeden z nich w pomarańczowej koszulce pająka, a drugi w czerwonej koszulce Cross, przyjechałem tuż za nimi nie dałem rady ich wyprzedzić.
Najbardziej morderczy był dla mnie przedostatni zjazd tuż przed metą, pierw piękny zjazd gdzie można było nabrać dość ostrej prędkości następnie podjazd z korzeniami na czele techniczny na który wjeżdżało się już rozpędzonym nie tracąc przy tym zbyt wiele sił, później znowu podobnie zjazd i tak samo podjazd z korzeniami na takiej samej zasadzie jak poprzedni tylko że jeszcze bardziej techniczny. W tym właśnie miejscu był ustawiony jeden z fotoreporterów który robił nam zdjęcia, po dwóch solidnych technicznych podjazdach, czekał na nas dość nieprzyjemny zjazd, bardzo techniczny i niebezpieczny po prostu okropny najgorszy na trasie była również umieszczona kartka z trzeba wykrzyknikami, ostrzegająca o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Znałem ten zjazd z treningu jaki zrobiliśmy sobie z Weroniką kilka dni przed zawodami, pękła mi spinka między innymi, zjazd, z korzeniami, wyrwa na środku, kilka metrów dalej tak również wyrwa na środku po czym ostry skręt w prawo, rozwijając dużą prędkość można było się nieźle nadziać, a w ostatecznej fazie ciężko jest wyhamować, zwalniałem dość ostro hamując zjeżdżałem, raz mnie tylko wyrzuciło ale żadnej przewrotki nie zaliczyłem, na zjazdach traciłem bardzo dużo czasu, nadrabiałem jedynie na podjazdach. Muszę popracować nad tym fragmentem, zjazdy to moja udręka.
Na trzecim podjeździe zaczęły szwankować mi przerzutki, łańcuch wirował z jednego przełożenia na drugi, pokręciłem trochę przy manetce naprężając linkę, i było wszystko ok.,
Udało mi się wyprzedzić również Mario666 który miał defekt łańcucha 7 albo i 8 razy
to jest już pech, niezbyt ciekawie robi się gdy sprzęt odmawia posłuszeństwa.
Jeden fajny dość wąski singelek był gdzie można było fajną prędkość osiągnąć, ale to po podjeździe, po czym ostry podjazd, oraz mega niebezpieczny zjazd, do mety dojechałem zdyszany, na Maratonie w Gdyni nie byłem tak zmęczony mimo że pojechałem na dystans Giga.
Impreza bardzo fajna, na mecie poczekałem na wszystkich znajomych, wymieniliśmy kilka zdań co do trasy, po czym rozstaliśmy się Następne zawody dopiero za rok, więc szykować formę poza normę i do zobaczenia na trasie.
Ogólnie trasę uważam za najbardziej techniczną ze wszystkich edycji, ale tego można było się spodziewać, w końcu to była Edycja Finałowa, dwa podjazdy gdzie można było się zmęczyć, dwa bardzo niebezpieczne zjazdy, ogólnie, bardzo dużo korzeni, nierówności na trasie
Na moim sztywniaku zacząłem odczuwać, po ostatecznej gonitwie zostałem sklasyfikowany na 26 pozycji czyli nie najgorzej, taki średniak, zadowolony jakoś nie jestem, ale także nie jestem załamany, starałem się jak mogłem, będzie co nadrabiać za rok.
Do zobaczenia na następnych zawodach.
Pioter 1981
Po objeździe tydzień temu trasy ze Sławkiem wiedziałem, że będzie ciężko. Kondycja przez ostatnie tygodnie spadła, bo nie było czasu na jazdy w tygodniu. Nie nastawiałem się więc na walkę o miejsca i punkty, a raczej na dojechanie do mety.
Na starcie uplasowałem się mniej więcej w 2/3 stawki, niestety po zwężeniu Kamil miał wywrotkę, czy kolizję i się lekko przytkało. Na szczęście udało mi się ominąć, ale znalazłem się po gorszej stronie trasy – mniej ubita ziemia. Kręcę, sapię i tracę już na pierwszych podjazdach.
Po pierwszym okrążeniu jadę w trzy osobowej grupce, w której jest także Kamil. Raz ich doganiam na podjazdach, żeby stracić na zjazdach. Z fulami na korzeniach nie wygram. Kamil gdzieś odjechał, a ja zgubiłem tego trzeciego. Na trzecim kółku zaczęło się dublowanie, co trochę namieszało. Na ostatnim zjeździe przepuszczałem szybszych z czołówki i zostało to wykorzystane przez bezpośredniego rywala. Docisnąłem trochę mocniej i wyprzedziłem na podjazdach.
W końcu dzwonek i wjazd na ostatnią pętlę. Słyszałem za sobą jak dzwonili dla kogoś, ale nie widziałem go. Jechałem samotnie i wolno, nie było już woli walki, a i zmęczenie było odczuwalne. Gdzieś w połowie łapie mnie kryzys, mam ochotę rzucić rower w krzaki i położyć się obok. Staram się jakoś zmotywować, tyle już przejechałem, to szkoda nie ukończyć. Jakoś się udało, pokonałem kolejny podjazd i było trochę lepiej. Na ostatniej górce doganiam Kamila. Jedziemy razem, ale na ostatnim zjeździe wykorzystał zalety zawieszenia i tyle go widzieli.
Obyło się bez awarii i wywrotek. Wynik słaby, podobny jak na wiosnę, ale obyło się (prawie) bez skurczy.
Piotr – 26 E
Kamil – 40 E
Bono – 41 E
Olo – 6 M2
Podsumowanie sezonu.
W tym roku po raz pierwszy startowałem we wszystkich edycjach. Pogoda dopisywała i ani razu nie padało. Konkurencja była duża, w zeszłym roku było dużo mniej osób (w II byłem 9, w III 17) i łatwiej było walczyć o punkty. Teraz mam 1 za 22 miejsce w II edycji (moja ulubiona trasa). Niestety nie obyło się w tym roku bez poważnych kontuzji. Właśnie w czerwcu trzeba było odwieźć dwie osoby karetką. Taki to sport, chwila nieuwagi i ląduje się na drzewie.
Założeń na ten rok nie udało się zrealizować. Chciałem być w pierwszej dziesiątce, co wydawało się realne patrząc na wyniki z poprzedniego roku. Niestety impreza się rozrosła i konkurencja była dużo silniejsza. Tym bardziej cieszy ten samotny punkt. Teraz trzeba czekać do wiosny na nowy sezon i nowych przeciwników w innej kategorii wiekowej. Tak, to był ostatni start w Elicie, od przyszłego roku będę startował w Mastersach. Niby będzie mniej okrążeń, ale konkurencja chyba nie mniej mocna .
Marek „Bono” Kwiatkowski
Dodam parę słów od siebie.
Szukałem miejsce dobrze oświetlone przez słoneczko, które jednak nie przebijało się przez konary drzew. Przejechałem pól drogi i niestety nic ciekawego nie dostrzegłem. Wprawdzie robiłem fotki, bo ciągle jacyś kolarze przejeżdżali, ale wiedziałem, że mogą być one poruszone, z powodu zbyt słabego oświetlenia dziennego. Skoro pół dystansu przejechałem, więc jadę dalej do mety i już zrezygnowałem z dalszych zdjęć.
Przejechałem tę trasę w całości i powiem szczerze, że nie była taka zła jak to niektórzy twierdzili. Fakt, że pierwszy podjazd jakoś go zmęczyłem(tętno 165), ale drugi to w połowie zszedłem z roweru, jak dla mnie był nie do podjechania, choć widziałem jak młodzi chłopcy „brali” go bez problemu, no cóż młodość.
I tak w kółko zjazd, podjazd, zjazd, podjazd. Na jednym ze zjazdów stało dwóch mastersów i zastanawiali się chyba czy zjechać, popatrzyli na mnie i ruszyli za mną i na następnym lekkim podjeździe dogonili mnie i w te słowa zwracają się do mnie: „skoro pan zjechał to i my zdecydowaliśmy się zjechać, bo w zasadzie mieliśmy się wycofać” i tak to w ten sposób zmobilizowałem ich do dalszej jazdy……..ukończyli, bo widziałem ich na mecie….miłe co?
Muszę jeszcze tam po wyścigu kiedyś pojechać, fantastyczne zjazdy, kręte wąskie dróżki na których osiągałem…….o nieee wiem ile, bo bałem się spojrzeć na licznik:), ale chyba powinna być liczba 40km/h. Przy takiej szybkości nie byłem wyprzedzany.
I na koniec ten zjazd z trzema wykrzyknikami był fantastyczny, to był naprawdę trudny technicznie zjazd nie dość, że mocno stromy to jeszcze z korzeniami i lejami po wodzie….zjechałem go bez problemu, choć miałem pewne obawy, aby nie przelecieć przez kierę, więc przesunąłem swój zad mocno do tyłu dotykając błotnika, dobrze, że miałem błotnik……bo gdyby go nie było, to moje spodnie musiałbym zanieść do krawca a tyłek do lekarza:)
Ogólnie trasa była dość szybka, rzeczywiście, że było dużo korzeni, ale przecież tu nie jeżdżą szosowcy tylko górale, więc nie ma co narzekać. Ja osobiście jechałem jedną pętlę bez numeru startowego, ponieważ szukałem dobrych miejsc do zrobienia dobrych fotek.
Mieczyslaw Butkiewicz