Nocne Bandycenie Rowerowe

IMG_6484Z okazji Świąt Bożego Narodzenia postanowiliśmy się przejechać trochę na rowerach. Pociągiem dojechaliśmy do Czerska, po drodze zaliczając przesiadkę w Tczewie. Na miejscu byliśmy około 21:35, i po paru fotkach wystartowaliśmy. Ekipa zebrała się czteroosobowa: Weronika, Artur, Janek i Adam.
Pierwszym naszym celem były Kręgi Kamienne w Odrach. Kilkanaście kilometrów jakie mieliśmy do pokonania do nich uozdobione były szadzią i szronem, szczególnie gałęzie drzew, krzaki, płoty, trawa. Dalej klimaty zresztą były podobne.IMG_6492
Kręgi Kamienne zwiedziliśmy, nic tam się raczej nie zmieniło od naszej ostatniej wizyty, trochę tylko wszystko pozamarzało.
Kolejny odcinek to kluczenie po leśnych  ścieżkach, by docelowo wylądować w Wojtalu, co planem naszym nie było. Zresztą w tych rejonach to my zawsze gubimy zaplanowaną drogę, (nie żeby te kamienne kręgi jakoś wpływały na igłe kompasu..) no ale po konsultacji z mapą odnaleźliśmy drogę i kolekny nasz cel, czyli stację kolejową Bąk, w środku lasu i zabitą dechami. Zrobiliśmy sobie tam przerwę, w poczekalni, którą udało nam się otworzyć. Dotarliśmy tam dokładnie o północy. Z racji, że to święta każdy miał ze sobą pełno jedzenia, razem uzbierało się „14 potraw” i urządziliśmy sobie małą Wigilię.IMG_6500
Po godzinnej przerwie ruszyliśmy dalej w ciemny las, do kolejnych atrakcji, a mianowicie nieczynnego lotniska w Borsku. Wjechaliśmy sobie tam na pas startowy, objechaliśmy go tam i z powrotem mierząc jego długość, 2 i pół kilometra, więcej niż Rębiechowo. Po tej frajdzie wyjechaliśmy przez dziurę w płocie i udaliśmy się w stronę Wdzydz Tucholskich, by tam na przystanku wymienić dętkę. Następnie kawałęk szosą i odbijamy nad Jezioro Wdzydze, by odpalić sobie mini ognisko i pochodzić po cieniutkim, łamiącym się pod nogami lodzie wspomnianego jeziora. Czas zaczął nam się powoli kończyć, tak więc lasami przez Juszki i miając kolejne jeziorka dotarliśmy do przedmieści Kościerzyny. Z racji, że zostało nam 19 minut i z 5km do przejechania, nadaliśmy odpowiednie tempo i zawitaliśmy na IMG_6510dworzec kilka minut przed odjazdem pierwszego tego dnia pociągu Kościerzyna – Gdynia. Zapakowaliśmy 4 rowery do ostatniego przedziału, a sami kontunuowaliśmy konsumpcję świąteczną w przedziale obok. Pociąg opuściliśmy w Rębiechowe, i powróciliśmy sobie przez Złotą Karczmę i lasam przez Matemblewo do Wrzeszcza. Budzik razem z dojazdem do dworca i powrotem z Rębiechowa wskazał 82km. A termometr, który miał Artur kręcił się pomiędzy minus 5 a zerem w poczekalni. Tyle.

Tekst: Adam P.
Zdjęcia: Janek K.

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Tour de Pologne by Flash

Przejechać całą Polskę chciałem już od jakiegoś czasu. Początkowo miała być to wyprawa dookoła kraju, ale ostatecznie względy finansowe, jak i ograniczona ilość czasu kazały mi pójść nieco na łatwiznę, czego jednak nie żałuję. Przyjdzie czas, że nadrobię zaległości i zwiedzę te miejsca, które ominąłem.

Z Gdańska wyruszyłem 21 maja 2007. Pojechałem przez Żuławy, Tczew, Kwidzyn w kierunku Radzynia Chełmińskiego, bo chciałem ominąć Grudziądz, ale droga okazała się bardziej skomplikowana niż to mapa podpowiadała… w rezultacie pojechałem przez Grudziądz,który chciałemominąć, nadrabiając trochę kilometrów. W końcu jednak dojechałem do ruin zamku, w których spędziłem prawie 2 godziny… sporo. Na Chełmno zabrakło czasu. Po przejechanych 230 km dzień skończyłem w Toruniu.


Środę i czwartek potraktowałem lajtowo, więc jechałem głównie asfaltami, ale oczywiście bocznymi – kiedy tylko było to możliwe. Do
Płocka planowałem wjechać od północy bocznymi ścieżkami. W poszukiwaniu przygody. Tak jednak skręcałem z wąskich asfaltów, w polne, a następnie leśne ścieżki, że droga wyprowadziła mnie w pole, i to dosłownie. Zawróciłem więc do najbliższego gospodarstwa, gdzie spytałem o drogę. W odpowiedzi usłyszałem , aby kierować się prosto, nawet, gdy „droga zmieni swój stan na nieprzejezdny na odcinku kilkuset metrów, ale rowerem powinno się panu udać przejechać”. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Droga przede mną wyglądała normalnie, chociaż sporo było w niej kamieni i wyrw. Po chwili jednak potwierdziły się słowa gospodarza. Szkoda, że nie wspomniał o licznych szkłach i pokrzywach, ale cóż, na zjeździe nie miałem serca hamować. Na szczęście żadnej gumy nie złapałem.
Nazajutrz (wtorek) udałem do miasta i zakupiłem kilka map. Z miasta Kopernika wyjechałem po 11. Jechałem wzdłuż rzeki Drwęcy. W lesie ubite lub szutrowe dukty, tylko miejscami błotniste. Dopiero kilka kilometrów przed Brodnicą szlak żółty zrobił się trochę bardziej wymagający, ale przynajmniej przekonałem się do możliwości przyczepki.


Następnego dnia w drogę ruszyłem przed godz. 10. Czekał na mnie odcinek szosowy, ostatni z takich naprawdę płaskich. Dopiero tuż przed Częstochową miałem jeden dłuższy podjazd. Tym oto sposobem po prawie 700 km znalazłem się na
Jasnej Górze. Na miejscu spotkałem się z kolegą.Przy fontannie w Płocku zrobiłem dłuższy odpoczynek. Następnie przez kilka najbliższych kilometrów skazany byłem na asfalty bardziej ruchliwe, niż te dotychczasowe. Za Sobotą zatrzymałem się na dłużej obok stadniny koni i remontowanego pałacyku. Do Rogowa (koło Łodzi) zajechałem już w egipskich ciemnościach

Na Jurę Krakowsko-Częstochowską udało mi się wyjechać dopiero po 12 dnia nastepnego.


W niedzielę rano okazało się, że moje spodenki się dość mocno porozrywały. Zwiedzanie
Krakowa rozpocząłem więc od tutejszych sklepów rowerowych, a w zasadzie jedynego czynnego.Zwiedzanie Jury zacząłem od czerwonego szlaku rowerowego, zaczynającego się w Mirowie, na drodze będącej niejako przedłużeniem ulicy prowadzącej z Jasnej Góry, więc trafić na niego jest dziecinnie łatwo. Szlak ten prowadzi przez najciekawsze dostępne rowerom okolice Jury i ma niecałe 200 km, więc z powodzeniem można pokusić się o pokonanie go w całości w ciągu dobry, ale bez przyczepki. Aby zobaczyć więcej często odbijałem na inne szlaki rowerowe, a także piesze. Naprawdę wspaniałe tereny, aż zacząłem żałować, że na Jurę znalazłem tylko niecałe 2 dni. Kiedyś tu wrócę. Co do jednego nie ma wątpliwości, Olsztyna, Podzamcza i Ojcowskiego Parku Narodowego ominąć nie wolno.


W poniedziałek z K-K (gdzie ugościł mnie znajomy poznany przez internet) pojechałem przez
Górę Świętej Anny (charakterystyczne okazały się drzewa wzdłuż drogi na te górę – cały czas czereśnie), Opole, Brzeg i Jelcz-Laskowice do Wrocławia, gdzie spotkałem się twórcą stronywww.bikestats.plNiespodziewany wydatek, ale przecież nie będę świecił gołymi pośladkami. Przy okazji postanowiłem wyregulować przednią przerzutkę, która przez całą Jurę szwankowała, no i okazało się dlaczego – po prostu to były jej ostanie chwile. Właśnie mijała godzina 15, więc – o zgrozo – zdecydowałem się do Kędzierzyna-Koźla podjechać pociągiem. Miałem godzinkę do pociągu, więc wyskoczyłem na rynek. Niestety na Wawel czasu nie znalazłem, ale cóż, inny razem.

We wtorek razem z Błażejem uderzyliśmy na Ślężę (718 m n.p.m.). Podobno i bez przyczepki ciężko tam wjechać, więc co ja tam robiłem? Cóż, mały odcinek musiałem pokonać pieszo ze względu na luźne kamienie, ale ostateczne podjechałem, nawet pod ostatni najbardziej stromy odcinek pokryty kocimi łbami. Widoki niesamowite, wszędzie dookoła płasko aż do znudzenia.

Dalej już samotnie podążyłem przez Świdnicę w kierunku Głuszycy. Asfaltowa część zjazdu to czysta poezja i relaks. Nie walczyłem o rekordy prędkości, regenerowałem siły, a i tak do Jędrzejowic toczyłem się ślimaczym tempem, ciesząc oczy zielenią dookoła. Ostatnie 20 km do Głuszycy to ciągły, delikatny podjazd, który mnie okropnie wymęczył. W końcu, po pokonaniu 1200 km, licząc od Gdańska, dojechałem do celu pośredniego, tj. mogłem już odczepić przyczepkę.


W czwartek już się tak nie oszczędzałem i z samego rana wyskoczyłem w kierunku przejścia granicznego w
Tłumaczowie. Na Czechy nie miałem wyraźnego pomysłu, po prostu „pomacałem” tutejsze cyklo-trasy i oglądałem ciekawą architekturę, ciekawe rozwiązania i zadbane gospodarstwa. Naszych południowych sąsiadów opuszczałem przez przejście w Radkowie.Centrum Głuszycy, a zarazem najniżej położony punkt tutejszych szlaków MTB znajduje się na wysokości 450 m n.p.m. Na pierwszy ogień poszła Waligóra (936 m), najwyższy szczyt Gór Kamiennych. Szlaki wchodzące w strefę MTB Głuszycy pokryte są zazwyczaj szutrem, skruszoną skałą i kamieniami, miejscami są to leśne dukty, a tylko pierwsze kilkaset metrów wyjeżdżające z miasta to asfalty. Tego samego dnia zaliczyłem jeszcze wjazd na popularną skałkę, po czym zrobiłem kilka rundek po okolicznych asfaltach przez Jedlinę i Grzmiącą.

Następnie czekał na mnie podjazd do Karłowa, po drodze jednak odbijałem na inne szlaki, m.in. prowadzący do Wambierzyc. Jechałem przez Kudowę, gdzie można obejrzeć kaplice czaszek, do Dusznik, gdzie zatrzymałem się na obiad. Do tego łyk wody jednego z ujęć wody źródlanej, na przeciwko dworu Chopina i mogłem zacząć myśleć nad powrotem.


No, ale dość już tych ciężkich blacho-smrodów, odbiłem więc w lewo, na
Wambierzyce, gdzie znajduje się imponująca bazylika, zresztą sam wjazd do wsi robi pozytywne wrażenie. W Ratnie miały być ruiny i były, ale jakoś nie zachęcały do zwiedzenia, więc ruszyłem w kierunku Ścinawki Górnej skąd skrótem udałem się przez Bieganów do Nowej Rudy. Hmm, albo ten podjazd był tak masakryczny, albo akurat trafiło na jakiś kryzysik. Na pocieszenie po wjeździe czekało na mnie całe mnóstwo poziomek, które mogłem zrywać garściami. Widać, że tędy nikt nie jeździ, ani nawet nie chodzi. Dobrze, że coś przekąsiłem, bo wywłaszczenie na którym się znajdowałem okazało się zaledwie połową podjazdu, który zresztą nagle przestał być asfaltowy, ale to akurat nic nowego w tych stronach. Oczywiście mogłem jechać głównymi drogami, ale one nie zapewniają takich przewyższeń i widoków. Po drugiej stronie, na odcinku tuż przed miastem jazda przypominała spadanie w przepaść – sprawne hamulce niezbędne. Do Głuszycy dojechałem o zachodzie słońca.Do Szczytnej uderzyłem główną drogą. W ramach odpoczynku od samochodów ciężarowych zaaplikowałem sobie mały podjazd (3 km) do zamku, który naprawdę warto odwiedzić. Dostępna jest tam platforma widokowa. Na chwilę wróciłem na główną drogę. Do Polanicy był długi zjazd, niezbyt stromy, bo do 60 km/h dochodziłem bardzo powoli. Ach, co tu pisać, uczucie miałem takie, jakbym znajdował się w tunelu aerodynamicznym. Po prostu dało się poczuć, jak śmieszne drobiazgi mają wpływ na prędkość, opory powietrza. Hmm… pouczające.


Z miasteczka podjechałem serpentynami do byłej kopalni srebra – nie wiem jak głęboko można wejść, ale kilkanaście metrów co najmniej. Niestety było tam całkiem ciemno, a lampkę rowerową mam przyklejoną do kierownicy na stałe, więc ruszyłem dalej. Piękne okolice, raczej pomijane przez wszelki ruch samochodowy i turystyczny. Tu pierwszeństwo ma gospodarz prowadzący konia na łąkę.
Dzień Dziecka spędziłem na zabawie z… rowerem, rzecz jasna. Wjechałem na skałkę, a następnie podążyłem żółtym szlakiem w kierunku podziemnego miasta – Osówka. Tu niestety na wejście czekały już dwie wycieczki, więc tę atrakcje zaliczę przy innej okazji. Kolejnym celem była Wielka Sowa (1015 m). Po drodze nie omieszkałem pobłądzić. Zaliczyłem też jeden z najbardziej stromych podjazdów w okolicy, na którym trenują tutejsi kolarze. Na szczyt wspomnianej góry udałem się, trochę nieświadomie, czerwonym szlakiem pieszym, zjechałem natomiast żółtym szlakiem pieszym (przez Małą Sowę) do Walimia. Zjazd w całości techniczny, tylko kamienie, głazy i gałęzie. Połowę, jeśli nie większość czasu, miałem wciśnięty przynajmniej jeden hamulec.


2 czerwca pojechałem do
Wałbrzycha. Miejscowość ta od lat się nie zmienia. Polecałbym jej unikanie, gdyby nie zamek Książ i kilka szlaków MTB, które akurat były częściowo zabłocone i zaniedbane (pełno połamanych gałęzi). – Nic tu po mnie – pomyślałem.Dojeżdżam i robię rundkę dookoła Jeziora Bystrzyckiego (zbiornik retencyjny), które od strony Lubachowa jest blokowane przez kamienną tamę o wysokości 44 m i 230 m szerokości. Zbudowano ją w latach 1914-1917. Ciekawostką jest to, że pod wodami Jeziora Bystrzyckiego była kiedyś wioseczka Schlesierhtal (Wieś Dolna), która została zatopiona. Tego dnia odwiedziłem jeszcze Pałac w Jedlince i tradycyjnie Waligórę.

Następneg dnia mimo niesprzyjającej pogody ruszyłem do Wrocławia. 80 km udało się przejechać w niecałe 3 godziny, więc zanim spotkałem się ze znajomymi z tego miasta, pozwoliłem sobie na małe zwiedzanie, m.in. parku, ścieżek rowerowych. Zahaczyłem również o sklep rowerowy.

Wyjeżdżając z Gdańska miałem nadzieję, że również uda mi się wrócić rowerem , jednak w domu czekał już rozpoczęty remont i każdy dzień się liczył (przynajmniej dla mojej rodziny). Zapadła więc decyzja o powrocie pociągiem, wyjeżdżającym o północy z Wrocławia. Pomimo tego, że pociąg jechał do Gdyni, ja wysiadłem o 6:22 w Laskowicach. Zaopatrzyłem się tylko w trochę prowiantu i ruszyłem asfaltami przez Wdecki Park Krajobrazowy. Bocznymi drogami prawie jak po ścieżce rowerowej, klimatycznie, zwłaszcza przed Gogolewem, gdzie skusiłem się na skrót, kocie łby, kałuże, trochę piachu… Miłe urozmaicenie. W Gniewie udałem się do zamku. Po pokonaniu promem Wisły, już od Jarzębiny poczułem, że jestem tak blisko, iż czas uruchomić rezerwy. Starałem się już nie zwalniać, bo o 16 miałem być w domu na obiad, a o 15 miałem odwiedzić koleżankę, która niedawno miała ciężki wypadek na rowerze… a przecież w Tczewie byłem dopiero kilka minut po 13. W końcu jednak dojechałem.


Po Polsce można podróżować rowerem i to bezpiecznie. Wystarczy wybierać drogi, którymi samochody jeździć nie mają po co, lub nie mogą. Niestety czasem trzeba przez kilka kilometrów się pomęczyć (psychicznie) z tymi potworami. Na koniec prawda powszechnie znana: niektórzy kierowcy są życzliwi rowerzystom, ale jeśli tak jest, to prawie na pewno jest to rowerzysta, który akurat z przymusu siedzi za kółkiem. Dobrym przykładem może być kierowca wyprzedzający mnie w drodze powrotnej, w okolicach Starej Wisły, który tak był zainteresowany przyczepką ExtraWheel, że zajechał mi drogę, aby mnie zatrzymać i wypytać o co się tylko dało. Nie był to żaden problem, odetchnąłem. Co prawda wybił mnie lekko z rytmu, ale i tak pozdrawiam.
Podsumowanie:
– 1831 kilometrów
– 1086 zdjęć

tekst i zdjęcia: Tomek Bagrowski „Flash”

foto: Canon A40

asfalt=max

dystans=400

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Tczew

m=Zulawy

m=Grudziądz

m=Kraków

m=Olsztyn

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , , , , | Leave a comment

Rajd Tczew Opalenie

IMG_8301.jpg.php19 sierpień 2007r to dzień na który zaplanowałem rajd do Opalenia. Tym szlakiem nigdy nie jechałem, więc wreszcie postanowiłem go przejechać, pomimo podzielonych zdań odnośnie stanu nawierzchni i oznaczeń tego szlaku. Ruszyliśmy z Tczewa w pięcioosobowej grupie. Po bardzo długiej przerwie przywitałem z radością naszego starego znajomego „Robin’a”. Mieliśmy w pociągu dużo tematów do obgadania. W Tczewie ruszyliśmy w kierunku domu naszej koleżanki Kasi, gdyż ona miała nas nakierować na właściwy azymut zielonego szlaku. Wszystkie info przekazała Łukaszowi, który objął prowadzenie rajdu. Przy okazji chciałem poinformować że nasza Kasia już chodzi bez żadnej „podpórki” i straszy, że we wrześniu wsiada na rower. Zapewne wszystkich to bardzo ucieszy.IMG_8303.jpg.php

Jechaliśmy długimi krętymi drogami, aż w końcu trafiliśmy na szlak zielony. Zapomniałem wspomnieć, iż wspomagał nas w wyprowadzeniu z miasta kolega Rafał, który mieszka właśnie w Tczewie, a przyjechał do nas na rajd po raz pierwszy. Droga szutrowa, trochę piasku i trochę duktów leśnych była bardzo fajna, gdyby nie oznaczenia szlaków przy których można było dostać… już nie będę pisał czego. Dojeżdżamy do skrzyżowania dróg leśnych i nie wiadomo gdzie jechać dalej, bo nie ma żadnych strzałek informacyjnych. Postanowiliśmy rozdzielić się i pojechać w przeciwne strony szukać szlaku. W końcu któryś z nas krzyczy, że szlak został odnaleziony ok 30m od skrzyżowania. I tak było na każdym rozwidleniu dróg, także bardzo dużo czasu traciliśmy na szukaniu prawidłowej drogi. Dojeżdżając do wioski Rajkowy i dalej do Pelplina, uzupełniliśmy zapasy wody oraz bananów.

Odwiedziliśmy Górę Jana Pawła II w Pelplinie, zrobiłem parę fotek i ruszyliśmy dalej tym fatalnym szlakiem. W końcu dojechaliśmy do budującej się autostrady A1, przecięliśmy jeszcze ją kilkakrotnie.

Ostatni już raz przecinaliśmy A1 w wiosce Kierwałd kierując się na Lipią Górę i tu postanowiliśmy zjechać ze szlaku na szosę, ponieważ czas nas gonił. Przejechaliśmy Rakowiec, Jazwiska, Tymawa, Nicponia i Gniew. Do Opalenia mieliśmy dokładnie 1.7km, ale go ominęliśmy. W Gniewie(fot) zrobiliśmy krótki postój na zamku. Najlepiej zachowany krzyżacki zamek na Pomorzu stoi na wyniosłej skarpie na lewym brzegu Wisły, tuż przy rynku miejskim. Była to największa warownia zakonna po tej stronie rzeki. Do dzisiaj potężna ceglana bryła zamku widoczna jest z głównej drogi Gdańsk – Toruń.

Szybko ruszyliśmy w kierunku Tczewa, ponieważ chcieliśmy zdążyć na pociąg o 16:48, bo następny był dopiero ok godz 20:34.IMG_8305.jpg.php

Pomimo, że tempo mieliśmy niezłe to jednak nie zdążyliśmy na ten pociąg, więc poważnie zwolniliśmy. Po drodze tak jak było zaplanowane odwiedziliśmy w Rybakach Śluzę z XIXw. Działanie śluzy polega na tym, że jednostka pływająca wpływa do komory przez jedną przegrodę otwartą, przy drugiej przegrodzie zamkniętej. Otwarta przegroda następnie jest zamykana i woda, w zależności od potrzeby, jest napuszczana do komory, lub z niej wypuszczana. Po wyrównaniu się poziomów w komorze i kanale wylotowym otwarte zostają wrota, i jednostka wypływa z komory.

Dojechaliśmy do Tczewa przed godz 18:00 i okazało się, że po 18:00 odjeżdza pociąg z Bydgoszczy do Gdańska. Pożegnaliśmy naszego kolegę Rafała i wsiedliśmy do pociągu.

I tak się zakończyła nasza przygoda na fatalnym szlaku, ale generalnie jeżeli chodzi o drogi szutrowe czy leśne to były  one rewelacyjne.

Za sobą zostawiliśmy 140 km

Dziękuję kolegom za wzięcie udziału w naszym rajdzie.

tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=150

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Tczew

m=Rajkowy

m=Kierwałd

m=Rakowiec

m=Jazwiska

m=Tymawa

m=Nicponia

m=Opalenie

m=Pelplin

m=Gniew

szlak=zielony

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , | Leave a comment

Z Gdańska do Tczewa przez Skarszewy

skarszewy_logo

WSTĘP, CZYLI CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ
Wycieczka do Skarszew już od pewnego czasu chodziła mi po głowie. Pierwotny pomysł trasy nie nadawał się do realizacji w zimie – planowałam z Adamem wycieczkę Szlakiem Skarszewskim, w butach z gore-texem i rowerem na plecach. Jednak Paff przy pomocy argumentów wizualnych przekonał mnie, że ten pomysł, jest, jakby to powiedzieć, po prostu głupi ;).

No i znalazłam się w kropce. Przy moich zdolnościach nawigacyjnych wolę mieć jakieś oparcie w znaczkach na drzewach. Tu z pomocą przyszedł mi Wojtek Płochocki, który posiłkując się swoją znajomością terenu zdobytą podczas wrześniowej wycieczki z Januszem vel Stefanem, nie tylko zaplanował trasę do Skarszew, ale jeszcze był naszym przewodnikiem na pierwszym etapie rajdu. Ja traktowałam go jako współorganizatora, ale cóż, mój podpis widniał pod ogłoszeniem, na moją głowę sypały się gromy ;).

SOBOTNI PORANEK

Zbiórka została wyznaczona na godzinę 9.00 w Matemblewie. Jednak okazało się, że nie każdy chciał jechać tam sam. Obcy zażądał towarzystwa :D. Czekamy więc z Wojtkiem na dworcu we Wrzeszczu. Obcy jednak jakoś nie wyłania się z tłumu podróżnych. O godzinie 9.43 dowiadujemy się, że jednak nie mamy na niego czekać (oj, Katarzyna musi uważniej czytać SMSy).Wypluwając więc płuca, pędzimy do Matemblewa, wpadając tam z minutowym opóźnieniem. Ech, wstyd.

Na miejscu czekają już na nas Iwona, Satan, Łukasz i kolejny Wojtek, ten na rowerze z błotnikiem własnej produkcji. Po chwili zjawia się Flash, parę minut później Adam, a w końcu, o 9.15, zza zakrętu wyłania się Santa i Obcy. Jak zdradziła dzień później Saba, kiedy my już byliśmy na nogach, on toczył jeszcze heroiczną walkę w celu odklejenia się od łóżka 😀

W DROGĘ

Wszyscy są, więc ruszamy. Lubujący się w taplaniu w błocie wybierają Dolinę Strzyży (pomysł Adama), szanujący swoje rowery Drogę Matarniańską. Spotykamy się przy krzyżu, idealna synchronizacja. Grupa “czystych” zabiera po drodze Agę i Janusza vel Stefana.

Podczas dalszej wędrówki lokalizujemy Pawła z Kolbud i w Otominie jest już nas 12. Do Skarszew trasa wiedzie na przemian drogami gruntowymi i szosami. I ja, i Wojtek, staramy się unikać postojów kulinarnych – ja z rana zjadłam kawał mięcha, Wojtek pewnie też sobie nie żałował, ale większość grupy pragnie jednak wykorzystać swój prowiant. Urządzamy więc sobie piknik pod sklepem 3 km przed Postołowem. Iwona, o której legendarnych zapasach słyszałam, zanim ją poznałam, częstuje nas herbatą (Iwona, żeby była jasność sytuacji – usłyszałam o Tobie, kiedy na jednym krótkim postoju, po zjedzeniu dwóch batoników, zabrałam się za kanapkę 😀 ).

Teraz już do Skarszew blisko. Ale w Postołowie czeka nas wielka atrakcja, i to wcale nie pole golfowe, które bikerowi jest tak potrzebne jak wielki, słomiany miś obywatelowi PRL :D. O nie, to kolejna nieukończona budowla pomysłodawcy Łapalic. Kicz, ale z rozmachem. Na teren odgrodzony od reszty świata ścianą świerków wchodzimy bramą stylizowaną na rzymski łuk triumfalny. Zabudowania nie robią takiego wrażenia jak zamek na Kaszubach. Za to pagórki, fosa i jezioro o pięknej barwie tworzą pół-bajkowy klimat. Oczywiście, w części uczestników odzywa się natychmiast żyłka naukowa. Podejmują badania obejmujące wspinaczkę po ścianie najeżonej gwoździami i testowanie na rowerze stanu drewnianego dachu. Wszystko co dobre, musi się jednak skończyć. Ruszamy i koło 13.00 lądujemy w Skarszewach. Tu okazuje się, że głodni jak wilki bikerzy są żądni wspomnianej przeze mnie żartem pizzy niczym wampiry krwi. W końcu więc lądujemy w podziemnej knajpie, gdzie pochłaniamy duże ilości ciepłego jadła i napitków. Rajd jest zagrożony – na dworze w końcu prawie Syberia :D. Jednak dajemy radę. Po drodze zahaczamy o sklep, gdzie znajdujemy w zamrażarce lody o nazwie… (o tym nie będę chyba jednak pisać, bo na tą stronę mogą zaglądać osoby poniżej 18 roku życia 😀 ).

DO TCZEWA

Szlak Jezior Kociewskich wita nas rozkopaną drogą i brukiem. Przy pełnych żołądkach masakra. Ale cóż. Wysłuchuję reklamacji i jednocześnie sama staram się trzymać fason, mimo że cierpię, jak reszta :D. Trasa na moment się poprawia, ale gdzieś po 2–3 km nadziewamy się na potworne krzaki. Satan przeklina mnie myśląc o zagrożonej czerni swojej ramy. Przyznaję, sama nie jestem zachwycona. Jadąc latem, wyminęłam ten odcinek szosą. Teraz też rzuciłam taką propozycję, ale nie spotkała sie ona ze zrozumieniem :D.

Dalsza droga bez większych wypadków. Przy leśniczówce Boroszewo wskakujemy na Szlak Kociewski. Jest już ciemno, wiec staram się mimo sprawdzać, czy wszyscy na pewno jadą. Jednak przy leśniczówce Swarożyn, tradycji staje się zadość. Okazuje się, że zgubiliśmy Flasha. Niemożliwe, myślę. Przed ostrym skrętem przed przejazdem w Swarożynie, wszyscy zostali policzeni. A dalej już cały czas prosto. Jednak, jak już kiedyś mieliśmy okazję się przekonać “cały czas prosto” to określenie bardzo nieprecyzyjne:D. Co dla mnie, prawie pod domem, oczywiste, dla przyjezdnego w obcym, ciemnym lesie, problematyczne. Na szczęście Flash-wyścigowiec dopędza nas po konsultacjach telefonicznych i kierujemy się na teren po lądowaniu UFO, czyli fragment budowanej akurat w okolicach Goszyna autostrady. Tu sesja fotograficzna i dalej w las, i przez pola nad jeziorkami w okolicach Lubiszewa.

W Tczewie lądujemy ok 17.40. Większość wskakuje do pociągu 18.09, gdzie,jak zdradziła mi dzień później Aga, ludzie poczuli się jak w domu :D. Wyszło około 80km. Dokładniej nie jestem w stanie powiedzieć, bo magnes od licznika miałam na pewnym odcinku źle ustawiony. Mogę tylko podejrzewać, na jakim :/

EPILOG

Niektórym mało było jazdy. Adam, Flash, Wojtek (rower z pomysłowym błotnikiem) i Łukasz postanowili wracać do Gdańska na kołach. Pozazdrościłam im, i choć mieszkam od dworca W Tczewie jakieś 2 minuty rowerem, zaczęłam zastanawiać się nad dalszą jazdą. Adam rzucił kostką do gry, wypadło parzyste, więc skoczyliśmy do mnie po suche buty i w drogę. Na odcinku pierwszych siedmiu km panowie Flash, Adam i Wojtek narzucili “lajtowe” tempo 28-31km/h (Flash twierdzi, że przesadzam,ale czy wierzycie człowiekowi, który twierdzi, ze Szlak Trójmiejski jest płaski? :D). Ostatecznie wszyscy dojechaliśmy, choć u większości występowały fluktuacje mocy.

No cóż, mi było miło. Mam nadzieję, że innym też. I uwaga końcowa. Szanowni państwo, patrzcie gdzie kładziecie na postojach swoje plecaki. Bo inaczej, jak mnie, czeka was przymusowe pranie na trasie :D.

Relacja: Kasia Jamroż

Fotki Agi: http://agniecha6.fotosik.pl/albumy/94070.html

Fotki Adama: http://www.pg.gda.pl/~kursot/adam/rowery/2006/skarszewy2.12/index.html


asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Gdańsk

m=Matemblewo

m=Otomino

m=Łapalice

m= Skarszewy

m=Goszyno

m= Lubiszewo

m=Tczew

szlak=zielony

szlak=czerwony

szlak=żółty

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , | Leave a comment

Rajd do Starogardu

IMG_6009.jpg.phpNiedziela 7 maj 2006r

Godz. 6:00 pobudka, czas wstawać….Wydaje mi się, że ma być jakiś rajd a może to tylko sen….no nie….. jestem chyba zaspany, szybko do łazienki.IMG_6017.jpg.php

Dopiero teraz doszło do mnie, że dziś wyjeżdżamy. Przed godz. 7:00 muszę wyjechać z domu, jeżeli chcę zdążyć na kolejkę o godz. 7:25 do Tczewa.

Więc szybko makaronik, czyli węglowodany oraz odżywkę Whey Gainer. Dobrze, że poprzedniego dnia przygotowałem śniadanie na drogę, jakieś kanapki, banany, dwa bidony z glukozą i cytryną.

Gonię szybko do Gdańska. Dojeżdżam i już z daleka widzę parę osób a między innymi znajoma twarz kolegi z grupy GRT, którego serdecznie przywitaliśmy.

Pociąg przyjeżdża trochę wcześniej także mamy czas na spokojne wejście z rowerami do przedziału. Przed Tczewem jeden z kolegów dostaje telefon, że Obcy nie zdążył na ten pociąg SKM, więc postanowił nas dogonić korzystać z pociągu pośpiesznego, który jechał 10 min za nami i to mu się udało. Wysiedliśmy w Tczewie i czekamy na peronie na kolegę a w międzyczasie ja otrzymałem telefon od Tomka Flash’a, że on przyjechał do Tczewa na kołach i nie wie gdzie my jesteśmy, więc poinformowałem go, że jesteśmy na peronie oczekując pociągu pośpiesznego, więc szybko do nas dołączył.IMG_6045.jpg.php

Niedługo pociąg przyjechał i z niego wysiadł Obcy. Jest nas 10, czyli w komplet….ruszyliśmy w kierunku szlaku żółtego.

Naszym azymutem był właśnie szlak żółty i tak zaczęliśmy go realizować. Pogoda wręcz doskonała, słoneczko przygrzewa, co jakiś czas zachodziło za chmury i pojawiało się ponownie.

I tak jechaliśmy w pełnej zwartej grupie….czasami droga była trochę uciążliwa w postaci kolein wykonanych przez traktory, ale najważniejsze, iż nie było nigdzie błota.

Trudno czasami było utrzymać kierownicę w rękach na tych fatalnych dołach, dziurach i korzeniach tu amortyzatory aż piszczały z przeciążenia. Każdy szukał jakiegoś toru bardziej przejezdnego, raz w lewo raz w prawo a czasami niektórzy wjeżdżali obok na runo leśne….no cóż takie jest życie bikera.

Aha zapomniałem wspomnieć mimo tak czasami utrudnionej trasy nie było żadnego OTB to tylko świadczy o dobrze opanowanej technice jazdy po ciężkim terenie.

Gdzie ten kompresor?, bo wówczas byłoby jakieś urozmaicenie, przynajmniej byłoby pozorowane OTB hehe.IMG_6087.jpg.php

Tempo było spokojne, tym razem nie było żadnych wyścigów, tylko Flash często przelatywał koło nas jak odrzutowiec… na liczniku chyba miał 35km/godz. Zostawiał nas ok. 100m z tyłu, szybko rzucał bika na ziemię, i sam kładł się na glebę i wyciągał foto. My natomiast dojeżdżając do niego musieliśmy omijać leżącego fotografa, aby go nie najechać kołami, tym bardziej, że nie miał jak zwykle kasku….no cóż widocznie go nie lubi.

Cały czas jechaliśmy żółtym szlakiem do miejscowości Szpęgawsk, Rywałd i Brzeźno Wielkie. I od tego miejsca kierowaliśmy się za pomocą kompasu, który doprowadził nas do Wisły i w tym momencie kompas schowałem do sakwy.

Jechaliśmy już szosą trzeciej kategorii, także ruchu samochodowego nie było. Po drodze krótkie zaopatrzenie i w drogę.

I tak po 120km dotarliśmy do Gdańska. Jedno mnie zaskoczyło a mianowicie, iż żadna z dziewczyn nie zdecydowała się przyjechać…..czyżby jeszcze kondycja nie ta, która powinna być?, albo nie chciało się wstać w niedzielę trochę wcześniej.

Korzystając z okazji chciałem podziękować tym wszystkim, którzy brali udział w naszym rajdzie. Po za tym należą specjalne podziękowania Markowi, który mocno wspomagał nas w nawigowaniu trasy….trzeba przyznać, że drogi znał nieomal na pamięć.

Marek tylko na drugi raz nie bierz ze sobą tak załadowanego plecaka, bo to jest zbyt uciążliwe na dłuższych trasach.

Po za tym dziękuję koledze Satanowi, że chciał zaszczycić nasze progi swoją obecnością.

Refleksje:

Świetny wypoczynek na łonie natury.

Świetnie dobrana paczka bikerów

Nie było ani jednej awarii, czyli świetnie przygotowane rowery i za to dziękuję!!!

Kondycję u wszystkich oceniłbym na piątkę.

Wprawdzie tempo nie było duże, ale przecież na rajdach nie chodzi o to, to nie są rajdy XC i takie nigdy nie będą.

Jeździmy typowo rekreacyjnie i nie mamy zamiaru popisywać się wyścigami przed innymi to nie nasza profesja…..chcemy odpoczywać.

Trochę osobistych refleksji:

Moja forma , po zimie wyraźnie rośnie, czyli powoli wracam do dawnej kondycji.

Następna sprawa to zmiana ramy w moim rowerze na typowo górską, która bardzo mi to pomogła zwłaszcza na podjazdach, których właściwie nie wiele było…a szkoda!!!, ale ja to sobie odbije na następnym rajdzie typowo górskim, ale na razie nie będę go zdradzać.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Zdjęcia: Flash&Tomek i moje

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

trud=normalny

profil=niski

m=Tczew

m=Szpręgawsk

m=Rywałd

m=Brzeźno Wielkie

szlak=Żółty

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | 1 Comment

Rajd do Pelplina 2006

pelplin_logo

To był jeden z tych poranków, kiedy to budząc sie masz wrażenie, że słońce jeszcze nie wstało, ale patrząc na zegarek nie możesz wyjść z zaskoczenia jak bardzo wrażenia mogą odbiegać od rzeczywistości. Patrząc na ilości deszczu spływające ulicami miałam spore wątpliwości, czy na miejsce zbiórki pojawi się ktokolwiek, a kiedy kolejny uczestnik odzywał się z rezygnacją byłam przekonana, że moje stawienie się w Otominie będzie formalnością.

Z myślą o bezrowerowej i bezbłotnej niedzieli przemierzałam kolejne strugi przemoczonego miasta. Nie spóźniona i już nie sucha dotarłam ma miejsce, gdzie zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam, czyli nie zobaczyłam nikogo.. nikogo na rowerze 😉 Spojrzałam na zegarek – minuta po czasie, w pierwszej chwili chciałam po prostu zawrócić, ale ponieważ deszcz zelżał postanowiłam przesmarować skrzypiące z wilgoci kółeczka tylnej przerzutki. Minęło kilka minut i w momencie, kiedy chciałam się zbierać zobaczyłam wyłaniającą się z zielonego szlaku, ubłoconą postać, a wynalazek, na którym owa postać się poruszała do złudzenia przypominał.. rower? -Nie, to nie możliwe – pomyślałam.

A jednak. Lekko spóźniony, ubłocony i gotowy do dalszej drogi przyjechał Marek (ten sam Marek, który 2 tygodnie temu tak sprawnie wykorzystał znajomość terenów rajdu przeprowadzając uczestników bezpiecznymi drogami). A niech to – pomyślałam, znowu czeka mnie 3h czyszczenia roweru po takich maseczkach błotnych 😉 Po trzykrotnym upewnieniu się, że Marek napewno chce kontynuować wypad ruszyliśmy planowaną trasą, czyli: Kolbudy, Pręgowo, Czerniewo, Boże Pole Królewskie, Skarszewy, Bolesławowo, Obozin, Ciecholewy, Rywałd, Pelplin, Rajkowy, Subkowy, Narkowy, Tczew. W Kolbudach odezwał się telefon. Okazało się, że jeszcze jeden niedoszły uczestnik chciał do nas dołączyć, ale niestety straty czasowe zdemotywowały kolegę. Dalej trasa przebiegała bez problemowo, nie wliczając oczywiście nadrożnych stawków, wszechobecnego błota i siąpiącego deszczu.

Z kilometrami (przed południem) zaczęło wychodzić słońce, a wiatr, na tyle mocny, skutecznie osuszał nas i nawierzchnie. Do Pelplina wjechaliśmy około 14stej susi, lekko ubłoceni i zadowoleni z przebiegu wycieczki oraz pogody, która od jakiegoś czasu nam sprzyjała. Minęliśmy górę Jana

Pawła II, przy katedrze Marek zrobił kilka fotek [niestety, na razie nie ma możliwości, by je dostarczyć, a fotki, które oglądacie zostały zrobione podczas objazdu owej trasy około miesiąca temu by Flash], zatankowaliśmy i pożegnaliśmy cel wyprawy udając się w drogę powrotną. Słońce zaczęło mocniej grzać, tak, że kurtki okazały się zbyteczne, a nawet utrudniające dalszą jazdę. Z Tczewa, do którego dojechaliśmy o 17stej, postanowiliśmy wrócić na kołach. I tak między 19 i 20 wjeżdżaliśmy do Gdańska, który przywitał nas, tak dla odmiany – deszczowo 😉 We Wrzeszczu na chwilkę przystanęliśmy, a po chwili pożegnania każde z nas pojechało w swoją stronę, do domu 🙂 Mimo, iż z początku można było odebrać inne wrażenie, pogoda była prawie bardzo dobra. Dzielnemu Markowi należą się podziękowania za nie przestraszenie się tych kilku kropel;) które spadły z rana.

Mój licznik wybił 163km.

Elena

asfalt=normalnie

dystans=200

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Kolbudy

m=Pręgowo

m=Rywałd

m=Pelplin

m=Tczew

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Mój rekord na szosie

25 lat temu (mając 42lata) przejechałem samotnie trasę o długości 215km z pełnym obciążeniem roweru (namiot, śpiwór i materac) w czasie 15 godzin. Wówczas byłem przekonany iż pokonanie takiego odcinka trasy górzystej jest dla mnie niemożliwe….jednak organizm ludzki jak się okazuje może przezwyciężyć wszelkie trudności i niewygody, należy tylko mieć silną wolę i chęć dokonania jakiegoś wyczynu.
d
25 lat temu (mając 42lata) przejechałem samotnie trasę o długości 215km z pełnym obciążeniem roweru (namiot, śpiwór i materac) w czasie 15 godzin. Wówczas byłem przekonany iż pokonanie takiego odcinka trasy górzystej jest dla mnie niemożliwe….jednak organizm ludzki jak się okazuje może przezwyciężyć wszelkie trudności i niewygody, należy tylko mieć silną wolę i chęć dokonania jakiegoś wyczynu.
Może w dzisiejszej dobie nie jest to wielki wyczyn, ale w owym czasie tak myślałem. Taka jazda nie należy do wielkiej przyjemności. Duży bagaż i historyczny rower (Wagant) nie ułatwiał jazdy. A jednak udało się, przejechałem tę trasę wprawdzie w czasie nie rewelacyjnym lecz liczył się cel.
Po 25 latach postanowiłem udowodnić sobie, że jestem w stanie pobić własny rekord życiowy, ale tym razem na nowoczesnym rowerze górskim i bez obciążenia. Chciałem sprawdzić swój organizm. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mogą wystąpić problemy związane z wytrzymałością, ale z optymizmem wskoczyłem na siodełko. Nie będę tu opisywał dokładnej trasy bo nie jest to celem mojej relacji. Są to po prostu moje refleksje i porównania z obu przebytych wypraw na przełomie 25 lat spędzonych na rowerze.

220km

25 lat temu (mając 42lata) przejechałem samotnie trasę o długości 215km z pełnym obciążeniem roweru (namiot, śpiwór i materac) w czasie 15 godzin. Wówczas byłem przekonany iż pokonanie takiego odcinka trasy górzystej jest dla mnie niemożliwe….jednak organizm ludzki jak się okazuje może przezwyciężyć wszelkie trudności i niewygody, należy tylko mieć silną wolę i chęć dokonania jakiegoś wyczynu.

25 lat temu (mając 42lata) przejechałem samotnie trasę o długości 215km z pełnym obciążeniem roweru (namiot, śpiwór i materac) w czasie 15 godzin. Wówczas byłem przekonany iż pokonanie takiego odcinka trasy górzystej jest dla mnie niemożliwe….jednak organizm ludzki jak się okazuje może przezwyciężyć wszelkie trudności i niewygody, należy tylko mieć silną wolę i chęć dokonania jakiegoś wyczynu. Może w dzisiejszej dobie nie jest to wielki wyczyn, ale w owym czasie tak myślałem. Taka jazda nie należy do wielkiej przyjemności. Duży bagaż i historyczny rower (Wagant) nie ułatwiał jazdy. A jednak udało się, przejechałem tę trasę wprawdzie w czasie nie rewelacyjnym lecz liczył się cel.malbork2

Po 25 latach postanowiłem udowodnić sobie, że jestem w stanie pobić własny rekord życiowy, ale tym razem na nowoczesnym rowerze górskim i bez obciążenia. Chciałem sprawdzić swój organizm. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mogą wystąpić problemy związane z wytrzymałością, ale z optymizmem wskoczyłem na siodełko. Nie będę tu opisywał dokładnej trasy bo nie jest to celem mojej relacji. Są to po prostu moje refleksje i porównania z obu przebytych wypraw na przełomie 25 lat spędzonych na rowerze.

Start nastąpił o godz. 8.00 i do Tczewa jechaliśmy główną drogą z szybkością 30km/godz., także o 9.30 byliśmy już w Tczewie. Wiedzieliśmy, że ruch samochodowy będzie mały, w związku z tym zdecydowaliśmy się na tą trasę, dopiero następny etap podróży przebiegał bocznymi drogami. Do Kwidzyna dojechaliśmy bez żadnych niespodzianek, rowery były przygotowane w miarę należycie. Po 98 km jazdy nikt z ekipy nie odczuwał żadnego zmęczenia Moje przewidywania częściowo się sprawdziły, ponieważ po przejechaniu 140 km rozpoczęły się problemy z mięśniami w okolicy kolan, ale nie trwało to długo (masaż, odpoczynek) i do Gdańska dojechałem już bez żadnych problemów. W sumie przejechaliśmy 220 km ze średnią prędkością 20.5 km/godz

Korzystając z okazji chciałbym podziękować moim towarzyszom podróży Tomkowi i Markowi. Szykujcie się chłopaki na 300 km! 🙂 Wszystkich zainteresowanych takimi rajdami zapraszam do korespondencji:

Mieczysław Butkiewicz (mbut@wp.pl)

Gdańsk dn. 11V2003r

asfalt=max

dystans=200

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Orunia

m=Tczew

m=Kwidzyn

obszar=kaszuby

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , | Leave a comment