Wyprawa dwudniowa do Borów Tucholskich

IMG_7448Już w marcu planowałem wyjazd w Bory Tucholskie, lecz nie miałem jeszcze sprecyzowanych miejsc zakwaterowania. W końcu wybrałem Raciąż – w samym środku Borów, choć przyznam, że jeszcze przed momentem zdecydowany byłem na Tucholę. Niestety na wskutek małego nieporozumienia z kolegami pojechaliśmy jednak do wspomnianego Raciąża. Jak było? Sami oceńcie!

Mieliśmy już wyznaczony czas i miejsce noclegu, wystarczyło więc zebrać chętnych i ruszać. Postanowiliśmy jechać samochodami z rowerami na dachu lub w środku. Zgłosiło się 6-ciu kierowców i w sumie 20 chętnych.21 kwiecień to dzień wyjazdu. Start miał nastąpić o godz 7:00  Każdy kierowca miał za zadanie dojechać na miejsce do godz 10:00, gdyż o 11:00 planowany był start na rowerach. Do Raciąża dzieliła nas odległość ok. 150 km. Jednak nie wszyscy postanowili jechać samochodem, tu mam na myśli Flash’a i Kasię. Flash jechał z Gdańska na kołach, a Kasia częściowo korzystała z PKP, a resztę również pokonała na kołach.IMG_7476

Około godz 10:15 dojechaliśmy na miejsce, gdzie oczekiwało już 5 osób, którzy przyjechali w piątek wieczorem, a byli to: Aga, Ola, Michał, Świru i Silver.

Rozpoczęło się gorączkowe rozpakowywanie rowerów i przebieranie się w strój kolarski, także start trochę się opóźnił. Przed samym startem dołączył do nas kolega, który przyjechał z Gdyni na kołach.
W sumie było nas 16 osób i wystartowaliśmy o 11:30

Z Raciąża wyjechaliśmy drogą rowerową w kierunku Zapędowa do Fojutowa, gdzie obejrzeliśmy
niedaleko wsi unikalny zabytek architektury hydrotechnicznej, wzorowany na antycznych rzymskich budowlach – akwedukt, będący skrzyżowaniem dwóch cieków wodnych: Czerskiej Strugi (płynąca dołem) i Wielkiego Kanału Brdy (płynąca górą). Budowla ma 75 m długości, co czyni z niej najdłuższy taki obiekt w Polsce. Akwedukt wzniesiono w latach 1845-49 (szczegółowe info)IMG_7508

W drodze powrotnej jechaliśmy cały czas lasami Borów Tucholskich. Nie była to łatwa droga, ponieważ jej większość pokonywaliśmy po mocno zapiaszczonych duktach leśnych. Dość często byliśmy zmuszeni może nie wszyscy prowadzić rowery obok siebie. Czasami można było jechać po podściółce leśnej obok piaszczystej drogi.

Na wskutek pięknych krajobrazów zapominaliśmy często o trudach jakie musieliśmy pokonywać po dość ciężkim terenie, ale nie zapominaliśmy o robieniu fotek. Zdjęcia będą nam stale przypominać piękno lasów Borów Tucholskich.

Mieliśmy właściwie tylko jedną awarię w rowerze scoot’a, w tylnym amortyzatorze odkręciła się śruba mocująca wahacz. Poradziliśmy z tym bez problemu, ściągając tuleję paskiem do przewodów elektrycznych.

W pierwszym dniu przejechaliśmy 95km. Do bazy powróciliśmy a raczej niektórzy dojechali na „oparach”, obiadek już czekał. A o godz 20:00 rozpoczęło się zaplanowane wcześniej ognisko i pieczenie kiełbasek, było bardzo wesoło.
Impreza trwała do późnych godzin nocnych ale chyba każdy trafił do własnego pokoju Laughing Ośrodek w którym spaliśmy nie był niestety ogrzewany, więc było w nocy bardzo zimno. Ja osobiście nie narzekałem, gdyż lubię spać w nieogrzewanych pomieszczeniach. Reszta ekipy czerpała ciepło z ogniska lub swojego poczucia humoru Smile Zaplanowałem na drugi dzień śniadanie na godz 9:00. Było dość chłodno; na szczęście śniadanie okazało się całkiem przyzwoite, nawet na życzenie można było otrzymać kawę. Ze względu na bardzo ciężką trasę postanowiłem ją skrócić i całkowicie zmienić z 90 km do 60 km. Nasz kolega Michał zaproponował doprowadzenie nas do ciekawego miejsca zapisanego w pamięci jego GPS’aByłem bardzo ciekaw, czy nie wyprowadzi nas na manowce Smile Jak się okazało taka nawigacja doskonale się sprawdziła, nie było żadnego błądzenia w nieznanym terenie. Celem tego dnia było dojechanie do obiektu oznaczonego na starych wojskowych mapach jako najprawdopodobniej lądowisko.IMG_7525

Jest to wycięty fragment lasu w kształcie krzyża. Co ciekawe teren jest oznakowany dość świeżą tabliczką z napisem „lądowisko”. Porobiliśmy fotki i rozpoczęliśmy powrót do bazy. Dojechaliśmy do Tucholi i tu nastąpił podział na dwie grupy, ponieważ ci, którzy zamówili obiad, aby na niego zdążyć pojechali szosą (12 km). Nam natomiast się nie spieszyło, więc pojechaliśmy lasami, ale droga wydłużyła się do 75 km. W końcu dojechaliśmy… Po smacznym obiadku i chwili odpoczynku rozpoczęliśmy pakowanie sprzętu do samochodów. Wszyscy byliśmy zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. To był naprawdę udany rajd! Jako ciekawostkę na zakończenie mogę dodać, że Sławek kupił nowy rower na ramie Meridy dokładnie taki sam jak mój. Zdarzyła nam się śmieszna historia, a mianowicie: wszystkie rowery leżały na trawie podczas robienia pamiątkowych zdjęć. Po zakończeniu sesji zdjęciowej podszedłem do swego roweru i próbowałem wsiąść na niego – niestety nie udało mi się wpiąć w pedały zatrzaskowe. Coś mi tu nie pasowało, nawet kierownica była jakaś inna. Nagle wszyscy wybuchnęli śmiechem a ja zorientowałem się, że nie rozpoznałem swojego roweru! Rzeczywiście nie przyszło mi do głowy, że ktoś uczynny mógł nam podmienić rowery. Już do końca rajdu gdy próbowałem wsiąść na rower to upewniałem się czy to jest na pewno mój, a z daleka poznawałem go po mierniku temperatury, który miałem zamontowany na kierownicy Wink

Refleksje:

  • Bardzo ładne są lasy w borach, ale te dukty leśne są do tego stopnia zapiaszczone, że niejednemu odbierały moc w nogach
  • Dobrze przygotowany sprzęt nie sprawiał nam żadnego kłopotu.
  • Dobrze dobrana paczka uczestników

Dziękuję wszystkim za udział!

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=200

kondycja=normalna

profil= niski

trud=niski

m=Raciąż

m=Tuchola

m=Fojutowo

szlak=niebieski

obszar=Kociewie

atrakcja=jezioro

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , , | Leave a comment

Rajd do Sulęczyna 2006 r

Długo zastanawiałem się, w którym regionie naszego województwa wybrać trasę na wyprawę dwudniową. Druga sprawa to znalezienie noclegu w okresie sezonu nie jest takie łatwe. Po dość długich poszukiwaniach udało mi się znaleźć wolną agroturystykę w Sulęczynie. Zamieszkamy w „Domku Przy Jałowcach”. Start nastąpił 19 sierpnia 2006r. Chęć udziału w naszym wypadzie rowerowym zgłosiło 14 osób. Z tym, że mieliśmy jechać w 11 osób a reszta miała przybyć na miejsce przeznaczenia indywidualnie. Pogoda nie była najlepsza, ponieważ niebo było dość mocno zachmurzone a przed wyruszeniem na trasę otrzymałem wiadomość, że w Gdyni pada deszcz.

Tak sobie pomyślałem nie najlepiej się zapowiada, ale trudno najwyżej zmokniemy, musimy jechać 🙂 Ruszyliśmy przez szlak zwiniętych torów i poligon do Otomina.  Jedna z naszych koleżanek nie była najlepiej przygotowana kondycyjnie, więc byłem zmuszony zaproponować jej o wycofanie się z dalszej jazdy, ponieważ na krótkim odcinku musieliśmy czekać na nią i na zamykającego. Nie możemy jeździć poniżej 20 km/h a tutaj tak się zapowiadało, wówczas dojechalibyśmy do Sulęczyna dopiero na noc. Bardzo mi przykro, ale to przestroga dla innych. W Otominie wsiadamy na szlak niebieski i jedziemy do Żukowa, a stamtąd jedziemy szosą do Borowa, w którym to jest zjazd na niebieski szlak. Za Kartuzami w pobliżu Rezerwatu „Zamkowa Góra” zgubiliśmy drogę i nie mogliśmy odnaleźć szlaku czerwonego. Trzeba było przebijać się przez chaszcze, czyli przez pościnane gałęzie drzew sięgające niekiedy dosłownie do kolan. Trudno było utrzymać równowagę na nogach, a na dodatek należało ciągnąć za sobą rower.

W końcu straciliśmy dużo czasu zanim odnaleźliśmy jakąś przyzwoitą drogę. I tak dojechaliśmy do Chmielna. Z Chmielna skierowaliśmy się w kierunku miejscowości Lampa, Sznurki, Przewóz, Zgorzałe i Stężyca. Ze Stężycy ruszyliśmy w kierunku Gapowo, Betlejem i Węsiory. W Węsiorach chcieliśmy odwiedzić „Kamienne Kręgi”, ale w tym dniu chyba nie było nam to pisane, ponieważ „przelecieliśmy” je z szybkością odrzutowca i zanim zorientowaliśmy się to już nie chciało nam się wracać parę kilometrów, ale to nic straconego w drodze powrotnej na pewno tam zawitamy. Z Węsior do Sulęczyna pozostało nam tylko ok. 6 km, więc gnamy już szosą do naszego celu. W Sulęczynie szukamy sklepu, aby zaopatrzyć się w kiełbaskę, chleb i picie. Czeka nas zapowiedziane przez organizatora ognisko 🙂 Jest sklep, więc zaopatrujemy się w artykuły żywnościowe i jedziemy na miejsce przeznaczenia.

UFF!!! Nareszcie, a na miejscu już czekają 3 osoby. Krótkie przywitanie a u progu domu wita nas gospodyni i proponuje schowanie sprzętu do garażu. Jest chyba godz. 17:00, więc mamy dużo czasu do rozpalenia ogniska. Część poszła nad jezioro, aby wykąpać się a reszta została i brała prysznic już na miejscu. Jak już zaczęło się ściemniać to rozpoczęliśmy rozpalać ognisko. Ognisko było wspaniałe i kiełbaski bardzo smakowały, trwało ono do późnych godzin nocnych. Rano pobudka godz. 10:00, bo za moment gospodyni miała przynieść śniadanie. Jajecznica na boczku….coś wspaniałego, kawa lub herbata, co kto wolał. Po śniadaniu mieliśmy wyruszyć w drogę powrotną, ale trochę się rozpadało, więc odczekaliśmy i z pół godzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy a po drodze jeszcze odwiedziliśmy jezioro, gdzie zrobiliśmy parę fotek……następnie start w kierunku Węsior, gdzie zahaczyliśmy o kurhany, do których nie dojechaliśmy dnia poprzedniego.

Naładowani energią 🙂 ruszyliśmy w kierunku Chmielna przez Niesiołowice, Czysta Woda, Żuromino, Borzestowska Huta i Chmielno. Dalej w kierunku Kartuz, ale Kartuzy ominęliśmy bokiem. W końcu dojechaliśmy do wsi Przyjaźń i tu w zasadzie zakończyła się nasza wyprawa, ponieważ większość skierowała się do Gdyni a reszta, czyli 5 osób pojechała razem ze mną niebieskim szlakiem do Otomina. W Otominie ta piątka znowu się podzieliła, dwie osoby odjechały, ponieważ bliżej mieli do domu.

No i zostałem z Adamem i jego partnerką (przepraszam, ale nie zapamiętałem imienia). Ruszyliśmy w kierunku ul Kartuskiej i tam znowu rozdzieliliśmy się ja skierowałem się w kierunku szlaku zielonego a Adam z koleżanką pojechali główną drogą do Gdańska. Więc ruszyłem do lasu już solo, aby wjechać na szlak zielony, znam tę drogę na pamięć, także w mgnieniu błyskawicy znalazłem się już na szlaku A tam to już „leciałem jak burza” po tych wszystkich zakrętach leśnych, śpieszyło mi się trochę do domu. Bardzo szybko znalazłem się w Matemblewie i dalej na Zaspę. W domu byłem o godz.19:00, i tak, więc zakończyła się nasza wspólna wyprawa dwudniowa. Czy było fajnie nie mnie to oceniać, pozostawiam to uczestnikom, ale mogę a właściwie muszę podziękować wszystkim bikerkom i bikerom za mile spędzony czas.

Nasze dziewczyny spisały się dzielnie na trasie pomimo czasami bardzo ciężkich przeżytych chwil z nami zwłaszcza na tym odcinku rezerwatu „Zamkowa Góra”, tam rzeczywiście było nawet powiedziałbym bardzo ciężko a one szły jak czołg 🙂 po tych gałęziach ciągnąc za sobą swoje maszyny. Po za tym muszę podziękować naszej koleżance Agnieszce, że zechciała nam towarzyszyć przy ognisku. Specjalnie przyjechała z Gdyni autobusem…..ale poświęcenie, co? Było nam miło gościć w naszych bikerskim towarzystwie……myślę, że się nie nudziłaś w tak dobranymi wspaniałym rowerowym gronie.

Refleksje:

Doskonale był przygotowany sprzęt, bo przejechaliśmy w sumie 180 km i ani jednej awarii.

Druga sprawa to kondycja w zasadzie u wszystkich była dobra.

Może rzeczywiście czasami za szybko „lecieliśmy”, ale w następnym dniu jak zauważyłem było dobrze, nikt daleko nie zostawał.

No i najważniejsze to właściwie pogoda była super, bo nawet pokazało się słoneczko w drodze powrotnej a myślałem, że będzie gorzej.

Do końca dojechaliśmy wszyscy cali i szczęśliwi nikt nie nocował w lesie 😀

Nie ukrywam, że odczułem trudy tego wyjazdu, czasami był dość uciążliwy….nie mogę mieć do nikogo pretensji, ponieważ sam tę trasę dobierałem.

Dość dużo było podjazdów i to w większości po ciężkim terenie jak piasek, korzenie itp.

No cóż takie jest życie bikera 🙂

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Foto: Mieczysław&Andrzej

asfalt=normalnie

dystans=200

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=normalny

m=Otomin

m=Żukowo

m=Kartuzy

m=Chmielno

m=Stężyca

m=Węsiory

m=Sulęczyno

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , | Leave a comment

Rajd do Pelplina 2006

pelplin_logo

To był jeden z tych poranków, kiedy to budząc sie masz wrażenie, że słońce jeszcze nie wstało, ale patrząc na zegarek nie możesz wyjść z zaskoczenia jak bardzo wrażenia mogą odbiegać od rzeczywistości. Patrząc na ilości deszczu spływające ulicami miałam spore wątpliwości, czy na miejsce zbiórki pojawi się ktokolwiek, a kiedy kolejny uczestnik odzywał się z rezygnacją byłam przekonana, że moje stawienie się w Otominie będzie formalnością.

Z myślą o bezrowerowej i bezbłotnej niedzieli przemierzałam kolejne strugi przemoczonego miasta. Nie spóźniona i już nie sucha dotarłam ma miejsce, gdzie zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam, czyli nie zobaczyłam nikogo.. nikogo na rowerze 😉 Spojrzałam na zegarek – minuta po czasie, w pierwszej chwili chciałam po prostu zawrócić, ale ponieważ deszcz zelżał postanowiłam przesmarować skrzypiące z wilgoci kółeczka tylnej przerzutki. Minęło kilka minut i w momencie, kiedy chciałam się zbierać zobaczyłam wyłaniającą się z zielonego szlaku, ubłoconą postać, a wynalazek, na którym owa postać się poruszała do złudzenia przypominał.. rower? -Nie, to nie możliwe – pomyślałam.

A jednak. Lekko spóźniony, ubłocony i gotowy do dalszej drogi przyjechał Marek (ten sam Marek, który 2 tygodnie temu tak sprawnie wykorzystał znajomość terenów rajdu przeprowadzając uczestników bezpiecznymi drogami). A niech to – pomyślałam, znowu czeka mnie 3h czyszczenia roweru po takich maseczkach błotnych 😉 Po trzykrotnym upewnieniu się, że Marek napewno chce kontynuować wypad ruszyliśmy planowaną trasą, czyli: Kolbudy, Pręgowo, Czerniewo, Boże Pole Królewskie, Skarszewy, Bolesławowo, Obozin, Ciecholewy, Rywałd, Pelplin, Rajkowy, Subkowy, Narkowy, Tczew. W Kolbudach odezwał się telefon. Okazało się, że jeszcze jeden niedoszły uczestnik chciał do nas dołączyć, ale niestety straty czasowe zdemotywowały kolegę. Dalej trasa przebiegała bez problemowo, nie wliczając oczywiście nadrożnych stawków, wszechobecnego błota i siąpiącego deszczu.

Z kilometrami (przed południem) zaczęło wychodzić słońce, a wiatr, na tyle mocny, skutecznie osuszał nas i nawierzchnie. Do Pelplina wjechaliśmy około 14stej susi, lekko ubłoceni i zadowoleni z przebiegu wycieczki oraz pogody, która od jakiegoś czasu nam sprzyjała. Minęliśmy górę Jana

Pawła II, przy katedrze Marek zrobił kilka fotek [niestety, na razie nie ma możliwości, by je dostarczyć, a fotki, które oglądacie zostały zrobione podczas objazdu owej trasy około miesiąca temu by Flash], zatankowaliśmy i pożegnaliśmy cel wyprawy udając się w drogę powrotną. Słońce zaczęło mocniej grzać, tak, że kurtki okazały się zbyteczne, a nawet utrudniające dalszą jazdę. Z Tczewa, do którego dojechaliśmy o 17stej, postanowiliśmy wrócić na kołach. I tak między 19 i 20 wjeżdżaliśmy do Gdańska, który przywitał nas, tak dla odmiany – deszczowo 😉 We Wrzeszczu na chwilkę przystanęliśmy, a po chwili pożegnania każde z nas pojechało w swoją stronę, do domu 🙂 Mimo, iż z początku można było odebrać inne wrażenie, pogoda była prawie bardzo dobra. Dzielnemu Markowi należą się podziękowania za nie przestraszenie się tych kilku kropel;) które spadły z rana.

Mój licznik wybił 163km.

Elena

asfalt=normalnie

dystans=200

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Kolbudy

m=Pręgowo

m=Rywałd

m=Pelplin

m=Tczew

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Po Kaszubach przez Sierakowice

05.jpg.phpSpotkaliśmy się punktualnie o 9 nad jeziorem w Otominie… no, w zasadzie to dojechałem do Michała i kolegi, którego imienia niestety nie zapamiętałem (przepraszam) wybiła właśnie 9:01, ale to i tak nie najgorzej, bo z domu wygrzebałem się dopiero o 8:20. Chwile odczekaliśmy, ale nikt więcej się nie zjawił… a była taka piękna pogoda. We  3 ruszyliśmy szlakiem niebieskim w kierunku Kartuz. W Żukowie nowy kolega uznał, że nie da rady i się odłączył, aby nas nie spowalniać. Dalej jechałem więc już tylko z Michałem (Qazimodo).10.jpg.php

Aby ominąć Jar Raduni, pojechaliśmy przez most w Rutkach, dalej wzdłuż Jaru, by w Babim Dole wrócić na szlak niebieski (Kartuski), którym mimo miejscowych trudności i zaoranej drogi dojechaliśmy do Kartuz. Na krótkim odcinku dotychczasowy szlak pokrywał się z czerwonym (Kaszubskim), który w zasadzie na całej swej długości zagwarantował odpowiednią ilość wrażeń i krajobrazów. Nie było żadnych awarii, nie błądziliśmy, no i mieliśmy dosyć pojemne bukłaki, więc zatrzymywaliśmy się głównie, w celach fotograficznych.. jednak te postoje nie były zbyt długie, bo komarów było na każdym kroku… duuużo.

Po ostatnich opadach w lasach nie brakuje odcinków błotnych, jednak nie jest źle, wręcz przyjemnie, bo komary przez tę warstwę błota, jaką miałem na nogach raczej się nie przebijają.  Nad kolejnym z jezior (j. Kamienne) natrafiliśmy na niespotykanej w tej części kraju kamień. W butach z blokami nie udało mi się na niego wejść, jednak Michałowi na bosaka udało się bez problemu… cóż, ja postanowiłem sienie kąpać, aby nie zmyć warstwy ochronnej.

Kolejne malownicze odcinki i kolejne przygody, tym razem szlak wyprowadził nas w pole, tj. szlak był, a droga jeśli była, to została zaorana i teraz rosły na niej ziemniaki. Po drodze widzieliśmy w oddali ulewy, które jakimś cudem nas omijały. Na wysokości jeziora Potęgowskiego Michał zaliczył niespodziewany upadek. Skończyło się na bólach nadgarstka. Jadąc z Kamienicy Królewskiej widzieliśmy bardzo ciemne chmury nad Sierakowicami. Dojechaliśmy do Sierakowic i nie padało, więc może mieliśmy szczęście… pojechaliśmy do sklepu uzupełnić zapasy na resztę wycieczki i w chwili, gdy mieliśmy ruszyć zaczęła się ulewa… ale i tak pojechaliśmy.11.jpg.php

Nie daleko, ale i tak byliśmy już całkiem mokrzy zatrzymaliśmy się u babci Michała na herbatkę. W tym czasie przestało padać. Ruszyliśmy dalej, ale przed wyjazdem z Sierakowic odwiedziliśmy papieski ołtarz. Było już po 18, więc na powrót czarnym szlakiem nie było czasu…mieliśmy więc pojechać na Borucino przez Sierakowską Hutę, ale pomyliliśmy drogą i pojechaliśmy przez Szklaną. Mijając jezioro Bukrzyno Duże zjechaliśmy na leśną drogę wzdłuż jeziora Ostrzyckiego. Tym sposobem dojechaliśmy do Brodnicy. Zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, gdzie pewnie niedoedukowana rowerowo rodzinka zasypała nas takimi pytaniami, że odechciało mi się wyjmować aparat.

Dalej mieliśmy ruszyć w kierunku Ostrzyc, jednak nie wiem jak to się stało, że pojechaliśmy w kierunku Kartuz (chyba ten pośpiech, wystraszyła nas rodzinka). O błędzie zorientowałem się dopiero w Smętowie Chmieleńsim i tu właśnie moje i Michała drogi się rozdzieliły, gdyż była godzina 20:20, a Qazimodo obawiał się, że noc zastanie nas gdzieś w lesie. Z wpisów na forum wiem, że tak jak powiedział, tak pojechał główną drogą do Gdańska, przez Żukowo, gdzie zatrzymał się na jadło.

Ja natomiast upatrzoną sobie drogą ruszyłem w kierunku Goręczyna. Droga okazała się zapomniana, miejscami jak rwąca rzeka, ale dzięki temu ciekawa, a sam zjazd do Goręczyna to szybki szosowy zjazd. W Mezowie wskoczyłem na niebieski szlak, którym przeciąłem Jar Raduni, z którego wyjechać było trochę trudno, ale już od Babiego Dołu, Przyjaźń, Lniska i Czaple jechało się expresowo.

Słońce zaszło w okolicach Przyjaźni, a więc w Trójmiejskich lasach było już ciemno, jednak lampka, którą miała pozwoliła mi zjechać niebieskim do Doliny Radości, skąd już prosto do Oliwy a następnie ścieżkami rowerowymi do Jelitkowa, Sopotu i do domu…

tekst i foto: Tomek „Flash”18.jpg.php

Krótka relacja Michała

Wszystko zaczęło się od wizyty na stronie RWM. Przeglądając propozycje wycieczek natrafiłem natrafiłem na propozycję Wojtka – którego nie znam ale pozdrawiam, wyprawy szlakami Kaszubskimi. Postanowiłem zaproponować „nieco” okrojoną wersję takiej wycieczki na naszej stronie. Jako że nigdy nie prowadziłem rajdu musiałem znaleźć przede wszystkim prowadzącego. Gorąco mi się zrobiło jak się dowiedziałem że to będzie Flash  – który podjął się realizacji
Ale cóż, nie wypadało już teraz odmówić, bo byłby wstyd. Liczyłem że może ktoś jeszcze przyjedzie, kto razem ze mną będzie stopował Tomka. Oczywiście okazało się że przyjechał tylko jeden kolega – nieświadomy kto to Flash.
Do Żukowa dzielnie trzymał się – i jak na rozpoczynającego przygodę z rowerem trzeba przyznać że będzie niezły biker. Cała trasa do Sierakowic okazała się niesamowicie malownicza i ciekawa. Były szybkie zjazdy, techniczne oraz extremalne warunki polne.

Wyciągaliśmy sianko z napędów jak młynarze. Błota było więcej niż szutrowych tras. Asfaltu wcale nie widziałem. Po pierwszym kryzysie 30 km przed Sierakowicami poczułem się znacznie silniej. Oczywiście Flasza nie dopędził bym nawet na tandemie do MTB (jak by mi kto takiego zaprojektował). Czekał na mnie czasem choć nie narzekał że zamulam. Po prostu gdy On robił fotki ja brałem oddech.

Najgorsze były jednak komary. Jeszcze tyle tych małych skur…. nigdy mnie nie pogryzło. Ale w drodze powrotnej przez jakieś 2,5 h lał niezły deszcz więc byliśmy mokrzy ale wolni od komarów. Co do całej wyprawy to przyznać muszę że była to jak dotąd najlepsza wyprawa w jakiej brałem udział. Widoki super!!! Trasa bardzo różna. Szkoda tylko że strasznie zapomniana. Momentami zaorana i przywalona drzewami.

Jeśli mam się wypowiedzieć o trudności szlaku niebieskiego i czerwonego do Sierakowic to powiem tak: wyjechaliśmy o 9:00 z Otomina. O 17:00 byliśmy na miejscu. Czyli 8 godzin bardzo intensywnego pedałowania, mało przerw. A przejechane jedynie 100 km. Nie zamulaliśmy w tamtym kierunku. Wnioski wyciągnijcie sami. Wiadomo że pora roku i deszcze też miały na to wpływ, ja jednak polecam tę trasę tylko w 1 stronę. Potem wracać asfaltem lub PKP.

Polecam jednak aby tam wrócić w większym gronie. Bo to naprawdę suuuuuuuuper przygoda. Na nocną jazdę po lesie nie byłem już jednak gotowy i odłączyłem się od Flasha pedałując samotnie do domu. Drzwi otworzyła mi żona udzielając małej reprymendy za mój stan (błoto, mokry cały i w bąblach). Dzielnie to zniosłem i poszedłem spać. O 6 obudziła mnie sąsiadka stwierdzając że jeszcze tak zabrudzonej klatki schodowej to nie widziała. Tego już nie zniosłem. Nabrałem powietrza zacisnąłem pięści zrobiłem groźną minę i … powiedziałem: „To nie ja”

Kilka fotek w pełnej rozdzielczości umieściłem na serwerze RWMu, (17.06.2007 Sierakowie w słońcu i deszczu) polecam bo naprawdę ładne.

Michał „Qazimodo”

asfalt=niewiele

dystans=200

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Rutki

m=Sierakowice

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment