Maraton MTB Kościerzyna

oznakowanieMaraton MTB KościerzynaII jesienny maraton MTB w Kościerzynie za nami. Faktycznie był to jesienny maraton – zimno, mokro, mglisto i szaro jak w środku jesieni. Dla mnie jest to pierwszy w życiu start w wyścigach MTB na dystansie GIGA tj. ok. 90km. Zdecydowałem się na to desperackie posunięcie, tylko dla tego, że trasa GIGA przechodzi w bezpośrednim kontakcie z moim domkiem we wsi Gostomek. Nie mogłem zawieść moich fanów, sąsiadów, mieszkańców i rodziny. Powiem uczciwie, że przygotowywałem się do jazdy na tej właśnie trasie od kilku tygodni. Tak, aby zapoznać się w miarę jak najlepiej z trasą i jej trudnościami, jak i moim możliwościami kondycyjnymi i dyspozycją. Koło bram wjazdowej zorganizowano komitet powitalny wraz z dodatkowym bufetem dla wszystkich przejeżdżających. Trasa maratonu na I odcinku tj. ok. 30km bardzo szybka i nieomal dla sprinterów. Tu moja średnia wynosiła jeszcze ok. 27km/h. Dwa mocne podjazdy w okolicy wsi Kukówka dały się dopiero mocno we znaki. Dawno już straciłem kontakt z czołówką, a tu również ze średniakami. Na rozjeździe MEGA-GIGA to jest 42km byłem 88. Rewelacja! Zwłaszcza, że startowałem w kategorii M4 mając przecież wiek M5+. Ogólnie startowało ok. 220-240 osób. Moi koledzy: Sławek, Flasz, Robert i Weronika wyprzedzili mnie jeszcze wcześniej przed rozjazdem tras. I słusznie!! Naturalnie, młodość, siła i werwa, chęć rywalizacji wzięła górę. Dopiero na mecie po kilku godzinach jazdy dowiedziałem się o Ich znakomitych rezultatach.P1100932

Dobrze wiedziałem, że trasa GIGA to nie to samo, co MEGA. Tu dopiero zaczęły się schody. Zjazd i podjazd, piach i korzenie. Żeby utrudnić to ścieżka leśna szerokości 0,5m wzdłuż jeziora robiła się coraz węższa i bardziej kręta. Do dodatkowego bufetu musiałem zajechać jednak pełen werwy i siły. To tu właśnie miałem się właśnie pokazać. Wymieniłem bidon dostałem pół czekolady, banana oraz wiele oklasków i gestów aplauzu. Bardzo podniosło mnie to na duchu. Tu dowiedziałem się, że przede mną jest grupa 15-17 bikerów. Pomknęli jak strzały bez skorzystania z dodatkowego bufetu. Co z tego, że na następnym podjeździe po przejechaniu dziwnego mostka z deseczek opadłem z sił. Dopadł mnie kryzys 60km. Na kolejnych bardzo zawiłych ścieżkach, gdzie zawsze było więcej podjazdów niż zjazdów złapały mnie skurcze nóg. Raz prawej raz lewej. Całe szczęście, że nie obu na raz, bo chyba nawet iść bym nie mógł. Na tym właśnie odcinków dopadło mnie 3 lub 4 bikerów. Szkoda, bo to jednak była wielka strata. Od wysokości Kornego to kilkukrotnie się mijaliśmy. W końcu sam już nie wiem czy byli za mną czy przede mną. Zmęczenie, wysiłek pot i zimno całkowicie mnie rozkojarzyły. Ostatnie 3 km przed metą w Kościerzynie jechałem za dziewczyną, którą cały czas miałem w zasięgu wzroku. No i co z tego! Te 100-200m na dystansie 87 km okazały się zbyt dużą odległością. Różnica na mecie była 10s.zjazduwaga

META, MeTa, MetA, meta!!

Stojąc za linią mety w uścisku Wiesi i Juzka dochodziłem do rzeczywistości. Coś do mnie mówią? Chyba przez kilka minut nic do mnie nie docierało. Jestem szczęśliwy, że dojechałem w jednym kawałku i na własnych kołach.

Na liczniku mam czas 4h 21m, co daje średnią ok. 20 km/h! REWELACJA! Jestem przed moim planowanym czasem 20-30 min. Nie wiem czy jeszcze ktoś za mną jest na trasie. Pewnie, jako masters+ jestem ostatni.

I tu kolejne piękne przywitanie. Zibek, Sławek, Piotr, Weronika są jeszcze na obiekcie. To chyba czekali godzinę lub dwie na ostatniego marudera z GIGA. Wspaniali BIKERZY!

Wspomniałem już wcześniej, że Oni wyprzedzili mnie w pierwszej części wyścigu. Teraz dopiero dowiedziałem się dlaczego. Weronika zajęła II miejsce w swojej kategorii, a Sławek III. Gratulacje! Jestem z wami na pudle! W dniu dzisiejszym, kiedy piszę tę relację mam już dość jazdy na rowerze. Mimo to jestem pełen nadziei, że spotkamy się wszyscy w Olsztynie na kolejnym maratonie Skandi MTB.

Do zobaczenia OlO.

Posted in Maratony | Tagged , | Leave a comment

Maraton szosowy KaszubeRunda

Kaszeb 2010 026Pobudka o godz.5.00szybkie śniadanie i do Gdańska po Wieśka. W Kościerzynie jesteśmy przed ósmą. Rozglądamy się za naszymi kolegami i dostrzegamy jedynie Piotra1981 w asyście swego taty  i Ola, który stoi w kolejce po chipy i numery startowe. Pierwsza grupa startuje o 8.20 około 40 osób, wśród nich Piotr, kolejna po 20 minutach. Ci zawodnicy startują na dystansie 215km Jadący na tym dystansie jadą na szosówkach, ale też na góralach jak Piotrek i stanowią różną grupę wiekową , od młodzieńców do emerytów. Co można o nich powiedzieć, to jedno „ twardziele „  zwłaszcza o tych, co wybrali się na góralach. . O  godz. 9.00 rusza   nasza grupa  licząca ok. 50 osób, nasz dystans  to  120km. Ustawiamy się na starcie po uprzednim przedstawieniu się   /taki   zwyczaj wprowadził organizator /.Ludzie są z całej Polski  a nawet z Niemiec.   Reprezentujemy  ogólnie dość zaawansowany MINOLTA DIGITAL CAMERAprzekrój  wiekowy,  co ze smutkiem komentował Olo.  Ruszamy, na czele policyjny  samochód  i  asysta  motocyklistów  dbających o nasze bezpieczeństwo. Początkowo jedziemy przez miasto dość spokojnie, skutecznie blokowani przez  radiowóz. Jednakże za miastem  peleton  mocno przyciska.  Osiągamy ok.  40km/h. Jedziemy zwartą grupą przez ok. 30km  co  chwilę robiąc zmiany. Nawet ja i Olo mieliśmy okazję prowadzić cały peleton. W środku peletonu jechała  grupa kolarzy z Bytowa ok. 10 osób, która w pewnym momencie tak przyspieszyła, że tylko Wiesiek zdążył się z nimi zahaczyć …..i  poszli…..I tyle ich  widziałem.  I tak się rozpoczęła  moja samotna jazda przez 80 km.

Czasami wyprzedziłem równie samotnego rowerzystę . Po 65km zacząłem kombinować gdzie  by to się zatrzymać i coś zjeść , ale cały czas coś mi przeszkadzało a to rowerzysta przede mną  a to podjazd czy też zjazd. I tym sposobem dojechałem do Sulęczyna nawet z niezłym czasem 3h25min. Ale rozpoczęły się schody, bo moja kondycja była cieniutka, wprawdzie zatrzymałem się na punkcie regeneracyjnym, ale dystans, przeciwny wiatr  zrobiły swoje. Po 5 min rozpocząłem dalszą walkę ze sobą i dystansem, ruszyłem mając nadzieję na sprzyjający wiatr, lecz nic z tego wiało jak cholera.  Przed Kościerzyną myślę sobie,  że walnę rower i położę się w rowie, po prostu nie miałem  siły , no i pojawiły się skórcze,  ale siłą woli dojechałem do mety. Organizator zapewnił posiłki i symboliczne piwo, z czego skrzętnie z Olem i Wieśkiem skorzystaliśmy. Na rynku spotkaliśmy Wojtka, który jechał na 120km i czekającego na Batika pokonującego 215km.MINOLTA DIGITAL CAMERA

Reasumując, było   EKSTRA.

Do zobaczenia na Scandi.

Pozdr. Zbyszek „Zibek”

Kaszebe Runda

Tak długo oczekiwany, nieosiągalny, nie dostępny będący tylko w sferze marzeń wyścig wraz z moimi przyjaciółmi z GER- u jest już za mną. Trzy lata przymierzałem się by w nim wystartować, ale zawsze brakowało mi odwagi. Oglądałem go na mecie i podziwiałem tych tuzów kolarstwa ich rowery, głośne rozmowy, uśmiechy, wesoły nastrój, aplauz …… zadowolenie. No i jestem na starcie KASZEBA RUNDA 2009, wraz z Wieśkiem, Zbyszkiem oraz Piterem. Impreza odbywa się dzięki miłośnikom kolarstwa we wszystkich jego odmianach już po raz VI. Są proponowane różnej długości dystanse pozwalające każdemu na optymalny wybór trasy :

  1. Kaszebe Runda 215 km – wyruszył Piter 1981
  2. Mini Kaszebe 120 km
  3. Mikro Kaszebe 65km

Kaszebe Runda to dla mnie wyzwanie, którego nie mogłem się podjąć i dokonać od bardzo wielu lat a przejechanie takiego dystansu w formie wyścigu nawet od kilkudziesięciu. Jednorazowy dystans 120 km jazdy na cza, bo na taki wybraliśmy się razem z Wieśkiem i Zbyszkiem to dla mnie wyczyn tylko w realiach młodzieńczych lat. W końcu stoimy na starcie z czterdziestoma zawodnikami. Przed nami 20 min. Wcześniej wyjechała podobna grupa na dystansie 120 km, a jeszcze wcześniej dwie na pełną Kaszebe Rundą- 215km. Ile będzie grup za nami tego jeszcze organizator nie wie. W eskorcie wozu policyjnego i kilku motocyklistów uzbrojeni w czipy ( urządzenia do pomiaru czasu), i wszystko to co jest potrzebne nam na trasie (guma, kleje, jedzenie, picie, podstawowe narzędzia) ruszamy tempem defiladowym przez Kościerzynę do rogatek miasta, dopiero tutaj jest zgoda na rozpoczęcie prawdziwego zmagania się z czasem.

Kaszebe Runde to nie wyścig o I ,II czy… III miejsce, to nie wyścig to wyścig z czasem i własnymi słabościami na całym dystansie. Trzeba zachować siły i umiejętności prawidłowego ich rozłożenia na całej trasie, bo najczęściej jedzie się samemu lub w kilku osobowych grupkach. Jazda w dużej grupie na tak zwanym „Na kole” wymaga szczególnej ostrożności, koncentracji oraz wyobraźni jak również wielu startów celem nabrania dojrzałości jazdy i pewności siebie. Mnie… tego zabrakło !!! Grupa w której jechaliśmy zaraz się rozerwała na 2 lub 3 mniejsze, w tej pierwszej na szpicy widziałem Zbyszka z Wieśkiem, ale tylko wtedy gdy był długi prosty podjazd.

Raz tylko udało mi się dotrzeć do czoła i poprowadzić grupę w tempie, które wytrzymałem przez kilka min. Następnej zmiany nie miałem szansy już dać. Powiedziałem GEROWCOM do ZOBACZENIA NA MECIE I NIE CZEKAJCIE ZA MNĄ!!! Tępo pierwszej godz. To uwaga !!!!! 33 do 34 km/h Oczywiście, że nie wytrzymałem takiego tępa w następnej godzinie, odpadłem i praktycznie od tego momentu jechałem sam, lub o dziwo czasami udało mi się dojechać do kogoś z mojego peletonu a nawet z poprzedniej grupy, która wyjechała 20 min wcześniej.

Gdzieś na 68 km trasy przeleciała 10- 12 osobowa grupa i to wyjechali po mnie też 20 min. Pojechali jak Express Intercity tyle tylko, że ja pozostałem na przystanku i nawet mimo machania nie załapałem się i dalej jechałem jako osobowy.

Na trasie całego dystansu miałem jeden nieprzyjemny incydent…. Ze skorupą na czterech kołach. Wyjechał z podporządkowanej drogi z za barakowozu łukiem wprost na drogę TO, że zajechał mi tor jazdy to jeszcze nic w momencie gdy ratowałem się przed kolizją wyprzedzałem go lewą stroną on po przejechaniu ze mną 100m nagle zaczął skręcać w lewo i to właśnie był moment krytyczny!!! Piany niedzielny!! Kierowca !!! czy morderca za kierownicą!!! To, że nie szarżowałem i kierowałem się rozsądkiem ustrzegło mnie przed poważnym wypadkiem. Przecież pamiętałem o tym, że trasa jest otwarta dla ruchu drogowego co oznacza obecność innych użytkowników dróg. Poza tym cała trasa przebiegała w pełnym poczuciu bezpieczeństwa. Wiele osób musiało w tym uczestniczyć i za to należy się wielkie podziękowanie organizatorom. To poczucie bezpieczeństwa kosztowało od 85-150 zł wpisowego- drogo przekonało mnie do wzięcia udziału w tego typu imprezie otwartej. Mimo wszystko preferuję jazdę po lasach i to najlepiej w towarzystwie BIKERÓW z Gdańskiej Ekipy Rowerowej. Na metę doczłapałem się po 4h i 52 min. plan został wykonany i średnia dystansu była wyższa niż planowałem bo 27km/h. Numer startowy 647 dotarł w jednym kawałku, chociaż z wieloma medycznymi kontuzjami do Rynku Głównego w Kościerzynie.
Wiesiek i Zbyszek już kończyli się posilać i czas mocno ich naglił do wodopoju w Gdańsku.

„OLO”

Relacja Piotra

Żeby się zarejestrować postanowiłem pojechać do Kościerzyny dzień wcześniej. W piątek zaraz po pracy, na miejscu byłem ok. godz. 19:00 Dostałem nr „540” trochę mnie zdziwił kolor; zawodnicy na małym dystansie dostawali żółte numerki, a na dystans średni i giga pomarańczowy, zacząłem się śmiać, że akurat pasuje do koszulki J takie dopasowanie. Następnego dnia to była już sobota, wielki dzień, wielkie kolarskie święto, dzień wielkiego Maratonu a dla niektórych Wyścigu zależy, kto jakie miał podejście do zawodów. Pobudka o 5:00 rano; śniadanko, przygotowania; co by tu jeszcze zapakować do plecaka, pompka jest, klucze są, łatki i dętka na zapas są hmm chyba wszystko, no to w drogę, aaa i wody przydałoby się nalać do bukłaka J taki drobiazg, no to można ruszać w drogę. Na starcie  byłem trochę wcześniej, tata odwiózł mnie samochodem, zacząłem ustawiać siodełko ok. 5-10 min; stanąłem koło jakiegoś kolarza, który przyjechał na szosówce, rozglądam się w prawo, w lewo, nie widzę żadnego górala, myślę sobie czyżbym był jedyny na MTB, ale nie, w grupie jechało jeszcze dwóch kolarzy na rowerach MTB, po chwili podszedł do mnie, Zibek i Olo, oraz Wiesiek, wymieniliśmy sobie kilka słów na temat pogody, trasy ilu znajomych będzie jechało itp. Okazało się, że ja i Batik startowaliśmy na pętli giga jako jedyni; o ile się nie mylę; jeśli się mylę to poprawcie mnie, ja startowałem jako pierwszy o godz. 8:00 Batik 20 min później; ale mimo to na metę dojechał z przewagą 1 h; szacun wielki, i gratulacje, ja jako jeden z nielicznych startowałem na rowerze MTB z oponami typu Slick, szerokość 1,75. Trochę było zamieszania, już na starcie, mianowicie jeden z kolarzy spiesząc się na start zaparkował samochód, naprzeciw bramy skąd miał wyjechać peleton,

(widać to na jednym z fotografii), niestety taka blokada uniemożliwiała start peletonu, no, ale „jak się spieszy to diabeł się cieszy” tak to mówią, po ok. 5 min wszystko powróciło do normy, musiało trochę czasu minąć zanim kolarz się skapną, jakiego babola popełnił i przeparkował swoje F1, druga wpadka była jak kolarz przyjechał na ostatni gwizdek, czujniki GPS były już uruchomione i chciał wjechać pod prąd przez bramkę; ekipa organizacyjna próbowała zatrzymać; ale niestety nie udało im się przemówić, że należy dookoła przejść, i mimo że jeszcze nie wystartował, jego czas zaczął być naliczany tuż przed startem 😛 taki to pech, ale trzeba wybaczyć, w pośpiechu się nie myśli, w takim wielkim dniu, wyścigu nie można racjonalnie myśleć, taka impreza jest jedyną chyba w Polsce gdzie mogą wystartować amatorzy na szosie, nie koniecznie na szosówkach.

Po drobnym opóźnieniu peleton ruszył wraz z pilotem oraz panami policjantami na motorach dbających o bezpieczeństwo ruchu, jeśli chodzi o ruch w porównaniu do poprzedniego roku, był bardzo mały; przynajmniej jak ja  jechałem, zaczęło się dopiero jak dojeżdżałem do mety w okolicach Stężycy; ale nie tak strasznie, dało się przeżyć, pierw jechaliśmy spacerkiem trzymając prędkość równą 30 km/h, w sam raz żeby się rozgrzać, po ok. 15 min już 35 km/h w porywach do 40 km/h nie było źle, nie miałem pojęcia jak będą się spisywać moje oponki, bo nawet nie przetestowałem ich, jednego się bałem, że zacznę zbyt szarżować gdzieś w połowie i złapie mnie kryzys, tak miałem rok temu jak na dystansie 215 km pojechałem na scottach ozzon o szerokości 2,2 dojechałem do mety z kompromitującym wynikiem 11 h. Na dystansie nie doznałem żadnego kryzysu, ani skurczy mięśni, było wszystko w porządku, mało tego widziałem jak kolarze odpadali z peletonów zwalniali, Na wszelki wypadek wziąłem trochę żelu, co miało pomóc w takich wypadkach, okazało się to zbędne, bo nawet nie skorzystałem z tego magicznego środka, ale warto mieć.  Początek zaczął się pechowo dla kilku kolarzy, była kraksa;

Po ok. 20 min jazdy wybiegły dwa psy marki „BUREK WIEJSKI” wbiły się w samo centrum 15- osobowego peletonu, burki zaczęły szczekać gonić, ja odpiąłem się z bloka wrazie, co, ale przestraszyły się mojego FELTA wolały cienkie oponki; nie wiem może smaczniejsze, jechaliśmy 35 km/h, kiedy groźni napastnicy o spiłowanych mocno zębach, ze świecącymi oczyskami jak wilk tasmański zrezygnowani chcieli się wycofać; pomyśleli, że z taką przewagą kolarzy nie mają szans w dwójkę, ale tak niefortunnie próbowali odwrotu, że przedostali się wprost pod koła wroga na cienkich smakowitych oponkach; mogą być zadowoleni, że nie zostali przepiłowani w pół; było by nie zaciekawie,

2-3 kolarzy miało wywrotkę w tej sytuacji, ja  byłem też o włos od przewrotki, ponieważ  jeden z kolarzy tuż przede mną się przewrócił, ja omijając go szerokim łukiem prawie zahaczyłem o jego bidon, ufff, mało brakowało, pomyślałem sobie, że chyba to nie ostatnia przewrotka, trzeba być ostrożnym oraz przewidującym, szczęśliwie się wszystko zakończyło na drobnych potłuczeniach.  Spojrzałem do tyłu czy pozbierali się, ale tak; nic się nie stało, wsiedli na koń i pognali za nami, pan motocyklista jadąc z tyłu peletonu szybko zareagował, i blokował takie wioski gdzie była możliwość zaatakowania kolarzy przez terrorystów pseudonim „burek wiejski” Druga przewrotka z tego, co rozmawiałem z kilkoma kolarzami na pierwszym postoju, który sobie zrobiliśmy, były to „Laski” ruszali tuż za nami, o 8:20 nazwali tą gupe jako pościgową, składającą się z silnych szybkich kolarzy min. Batika, na jednym skręcie był wysypany piasek, niestety nie zapamiętałem  miejscowości; ale okolica Borska mniej więcej,  Kilku kolarzy wpadło w poślizg i miało bliskie spotkanie z siłami przyciągania ziemskiego, przytulił się niefortunnie oraz niezbyt przyjemnie do asfaltu, nie wiem ilu, jak ja jechałem to motocyklista jadący przed nami zatrzymał się i ostrzegł nas o pułapce, zwolniliśmy do

30 km/h później znowu przyspieszyliśmy do 35-40 km/h, pogoda nas nie rozpieszczała wiatr dawał ostro w twarz, prawie cały czas jechaliśmy pod wiatr, ehh jak już wyjeżdżałem pomyślałem ze to będzie najtrudniejszy wyścig, w jakim  brałem udział, byle by poprawić kompromitujący wynik z przed roku; jakiś czas zmienialiśmy się, jadąc za kolumną kolarzy mogłem spokojnie 40 km/h trzymać nie czując silnego podmuchu; ale wyprzedzając z wielkim wysiłkiem osiągałem 35 km/h, od czasu do czasu nadawałem tępo, bo nie wypadało tak bezczynnie jechać za nimi, Trzeba było też czasem pomóc J; no i tak zmienialiśmy się, co jakiś czas, peleton rozproszył się dopiero  przy „Laskach” gdzie zrobiliśmy pierwszy postój, uzupełniliśmy płyny, co nie, którzy pożywili się chlebem ze smalcem oraz ciastem, od czasu startu wypiłem litr wody, byłem prawie pusty, napełniłem się i w drogę.

Pełny jak wielbłąd czekała na mnie z wielkim uśmiechem wielki podjazd, ja jeszcze z większym uśmiechem jechałem na wprost bez odrobiny strachu, mówiąc nie tym razem stary, teraz się przygotowałem, pamiętałem go z przed roku, miałem wielki problem żeby go pokonać, pokonałem go jadąc 15 km/h

Teraz  jechałem pokonując go bez żadnych problemów 30 km/h od tego momentu zacząłem gonić peleton, który szybciej wyjechał, uciekł mi, musiałem sam jechać, zmagać się z wiatrem, wyprzedzając 5 kolarzy, jednego z nich zdmuchnął wiatr i wylądował ostro w rowie, trochę się przestraszyłem, niebezpiecznie to wyglądało, ale pozbierał się i pognał do przodu, na szczęście nic się nie stało i tym razem.

Po krótkiej chwili wyprzedził mnie peleton kolarzy, jechali z prędkością 35 km/h od tej chwili jechałem tuż za nimi. Jadąc za kolumną Kolarzy, nie odczuwałem wiatru, więc starałem się dorównać im tępa, mimo że byłem wśród nich jedyny, który jechał rowerem MTB udawało mi się jechać jak równy z równym, co się czasem sam dziwiłem, jechaliśmy 35-40 km/h z górki dochodziło nawet do 50, nie odpuszczałem, mówiłem sobie jak odpuszczę to będzie jeszcze gorzej, mogę gdzieś polec, i było by nie zaciekawię, walka trwała; czasem tylko zerkałem, jaką prędkością jadę, miło było patrzeć.

Jeszcze w życiu przez tak długi okres nie utrzymywałem takiej wysokiej prędkości, co w końcu przerzuciło  się w rekordową średnią, w końcu 105 km, czyli pora obiadowa, serwowali spaghetti i zupę pomidorową, ja wziąłem sobie tylko spaghetti oraz uzupełniłem płyny, niestety grupa, z którą jechałem była zbyt szybka i silna, pojechali szybciej ode mnie, nawet się nie zorientowałem, kiedy. Teraz miałem okazje jechać z takim panem na treku, zmienialiśmy się, co jakiś czas, no i tu zaczął się prawdziwy horror, prawdziwe schody w postaci wiatru, cisnęliśmy ile sił w nogach, ale też nie za mocno żeby nie odpaść, tępo mieliśmy w granicach 25-30 km/h po kilku km minęliśmy kilku kolarzy, w końcu dołącza do nas jedna osoba na kolarzówce; dajemy czadu jak równy z równym, zmieniamy się, co chwile w trzy osoby, ale niestety po ok. 50 km  kolarz nie daje rady i zostaje daleko z tyłu, zostaliśmy tylko w dwujke, tępo utrzymujemy takie jak było, jedziemy. W okolicach Stężycy dogania nas następny  peleton kolarzy, chwile pognałem za nimi, ale po chwili odpuściłem, już nie miałem sił, byli zbyt silni.  Meta wydawała się tuż tuż, niby tak blisko a tak naprawdę daleko. Jadę chwile sam, ale widzę, że jeden z kolarzy także odpuścił, nie dał rady jadąc z silnym peletonem, to oznacza jedno, nie jestem sam. Powiedział do mnie, lepiej się teraz nie rozdzielać, tak też robiliśmy, jechałem aż do mety tuż za nim. Powiedziałem mu, że teraz już będzie większość z  górki.

Spojrzał na mnie jak na czubka, oraz na jedną z górek, która musieliśmy pokonać i dodał, jak to jest z górki to ja jestem Amstrong J jedziemy lajtowym tempem pod górkę 20 km/h na prostej 30 z górki 40 km/h a czasem i szybciej, na kilku podjazdach czekał na nas grajek w stroju kaszubskim grając na akordeonie, po drodze również mijaliśmy takiego gostka w stroju kaszubskim. Cieszyliśmy się widząc takie zainteresowanie nie tylko wśród kolarzy, ale także mieszkańców i okolic J Mijamy metę, wszystko dobrze się skończyło, wielka ulga ufff, na mecie oklaski wręczenie medalu, na dyplom trzeba było trochę poczekać, wręczyli nam talony na posiłek, dostałem makaron z kalafiorem,marchweką i groszkiem, była dobra, po takim rajdzie przyda się coś zjeść, oraz kto chciał mógł sobie piwko wziąść, także za darmo, wziąłem sobie pół szklanki, usiadłem koło stoliku, porozmawiałem z miłą bikerką, okazało się, że koleżanka jest zaangażowana tak jak nie jeden z nas, startowała na dystans 120 km przyjechała aż z Warszawy na zawody. Startuje również w Skandi oraz  dość często w Mazovi; wymieniliśmy sobie kilka słów dotyczących trudności trasy, oraz pięknych terenów, krajobrazów, pogratulowaliśmy sobie wspaniałych wyników, koleżanka pokonała dystans

120 km coś ponad 5 h, całkiem niezły wynik,

Ja poszedłem na masaż, spotkałem Obcego,Sabe któży wykonywali masaże oraz Batika z Wojtkiem, również wymieniliśmy kilka uwag dotyczących rajdu, po ok. 1h rozstaliśmy się,

Ja poszedłem jeszcze odebrać dyplom, i teraz to, co jest najgorsze, czyli rozstanie się z tak wspaniale zorganizowaną imprezą; jedynie, co mogę powiedzieć to „do zobaczenia za rok”, moje wrażenia są pozytywne, mimo kilku upadków, ale to się zdarzyć może każdemu z nas, ruch był bardzo mały, oznakowanie bardzo dobre, impreza lepiej zorganizowana niż rok temu, co roku jest lepiej, więcej ludzi startowało, przyjeżdża jak na moje oko, z wielką chęcią zachęcam każdego do wzięcia udziału w tej oto imprezie, nie trzeba od razu jechać na największy dystans, na pierwszy raz można spróbować swoich sił na dystansie 120 km, · ale warto; polecam  w skali 1-5 dałbym 4+ odejmę trochę, że w punktach „R” regeneracyjnych było zbyt mało bananów, a to ważna rzecz, gdzie rok temu było fuul; a tak to wszystko było oki; „do Zobaczenia za Rok” !!! oraz na innych imprezach; teraz najbliższa to Skandia Maraton 07.06.2009 Zapraszam J

Tekst napisał Piotrr „Pioter1981

asfalt=niewiele

dystans=200

dystans=100

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=Kościerzyna

typ=rowerowy


Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Majówka – Gołuń 2009

P1070815-P1070817W rodzeństwie inicjatywa – nie siedźmy w domu i pojedźmy nad jezioro. Pytam się: A rower się zmieści w domku? A zmieści – odpowiedzieli. To jedziemy, ja na kołach, a oni samochodami.

Plan prosty: jeden dzień dojazdu, kolejny objechać jeziora, odpoczynek i powrót.

Dzień 1 – dojazd

Długo się zastanawiałem nad mapą kędy jechać, żeby nie było zbyt ciężko, ale i bez dużej ilości samochodów. Jeden z wariatów zakładał dojechanie do Kolbud lasami, a potem asfaltem prosto na Kościerzynę. Inny ominąć Żukowo i wbić się na krajową 20, pewnie szybko by się jechało, ale odstraszała ilość samochodów. W końcu wygra opcja pośrednia – jazda drobnymi drogami pomiędzy dwoma głównymi.

Na początek wyjazd z miasta przez Niedźwiednik, Złotą Karczmę modernizowaną drogą za lotniskiem. Przed Rębiechowem odbiłem w lewo na Czaple, skąd udałem się do miejscowości Linska. Kilkaset metrów 7 w stronę Żukowa i odbijam na Przyjaźń i udaję się do Skrzeszewa Żukowskiego, gdzie robię sobie odpoczynek. Dalsza droga (gruntowa, niestety kamienista i nierówna) wiedzie przez Ząbrsko Górne (tu już asfalt), Nową Wieś Przywidzką do Roztoki, gdzie wjeżdżam na znowu na szutry. Trafiłem na jakiś szlak rowerowy, którym dojechałem do Połęczyna. Niestety nie mam tego szlaku na mapie i nie wiem dokąd prowadzi, więc udałem się w stronę drogi nr 224. Początkowo dobrze się jechało, ale później ruch się zwiększył, zwłaszcza ciężarowy, z utęsknieniem wyczekiwałem bocznej drogi w stronę Grabowa Kościerskiego. Tu kolejny odpoczynek i konsultacja z mapą, bo przez chwilę wydawało mi się, że jestem we Francji na jednym z odcinków wyścigu Paryż-Roubaix. Stara brukowana droga, wzdłuż niej drzewa, obok pordzewiały znak i betonowe bariery. Widoki piękne lecz jazda mało przyjemna. Na szczęście był to dość krótki odcinek i w samym Grabowie wjeżdżam na asfalt, który doprowadza mnie do Wielkiego Klinczu. Tu niestety kończy mi się mapa, a następna jeszcze nie sięga. Miał

em jechać na Olpuch, ale dostrzegłem drogowskaz na Sarnowy, a to już się mieściło na nowej mapie. Ten odcinek pokonuję bardzo szybko, wiatr w plecy i na liczniku 44-46km/h – to tak muszą się czuć szosowcy łykając kolejne dziesiątki kilometrów. Kieruję się na Juszki i wjeżdżam w las. Otoczenie się zmienia, zaczynają dominować sosny, a droga staje się bardziej piaszczysta. Wrażenie się potęguje gdy w Juszkach wjeżdżam na zielony szlak rowerowy – ostatnią prostą przed Gołuniem. Tu już tylko sosny, czasami pojedyncze brzozy. Na dole mech, a za krzaki robią jałowce. Dość charakterystyczny widok tej części Kaszub. I w takich lekko nostalgicznych klimatach (kolonie, wczasy z dzieciństwa) dojeżdżam na miejsce.

Dystans 82km, czas 5 godzin. Pogoda słoneczna z chłodnym, ale popychającym wiatrem.

PS. W domku, akurat nie było prądu, po prysznicu przestało mi być za ciepło 😉P1070845

Dzień 2 – wokół jezior Wdzydzkich

Plan zakładał przejechanie zielonego szlaku rowerowego. Jest to 48km (według mapy) pętla wokół jezior wdzydzkich. Od północy zahacza o Wąglikowice i Juszki, a od południa  Wiele, nie trzymając się ściśle brzegu jeziora w tych miejscach.

Wycieczkę rozpocząłem oczywiście z Gołunia i skierowałem się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Początkowo jadę po wysokim brzegu, a Jezioro Gołuń widzę przez drzewa. Droga niestety piaszczysta i muszę upuścić powietrza, żeby dało się w miarę dobrze jechać. Po kilku kilometrach szlak nieco oddala się od jeziora, choć prowadzi wzdłuż niego. Po drodze można obejrzeć torfowiska. Idzie się przez las po mchu, sucho, sucho, a następny krok mokro. Wyglądem przypomina nieco łąkę z luźno rosnącymi, niskimi drzewami.

Kolejne kilometry i szlak skręca na południe. Znów jestem nad brzegiem, tym razem Jeziora Wdzydze. Tu droga prowadzi przy jeziorze, raz wysoko, a raz nad samą wodą. We Wdzydzach Tucholskich znajduje się platforma, z której można podziwiać widoki na jezioro i wyspy. W Jasnochówce przejeżdżam nad Wdą i oddalam się od jeziora w stronę Borska. Tu na chwilę zbaczam ze szlaku, żeby zajrzeć na lotnisko, skąd dochodzą dźwięki motocykli. Niestety bawili się po drugiej stronie pasa i nie było okazji do zdjęć. Mogłem za to obserwować start paralotniarza, wyciąganego przez samochód.

Wracam na szlak po piaskach wśród pagórków podążam przez Górki do Wiele. Tu trochę się zakręciłem i zgubiłem szlak. W sumie nic dziwnego, mają tu początek trzy szlaki piesze: czerwony, niebieski „Zbrzycy” oraz czarny „Wdzydzki”, który na sporej części pokrywa się z zielonym rowerowym. Spotykają się tu również trzy szlaki rowerowe: czarny PTTK, czerwony „Pętla Przytarnia” oraz zielony „Dookoła Jezior Wdzydzkich”.

Po krótkim odpoczynku ruszam szlakiem na północ. Żeby było milej zimny wiatr chłodzi, a na drodze mam plażę. Raz jadąc, raz idąc powoli zbliżam się do Przytarni. Przed samą miejscowością mogę podziwiać widok na jezioro oraz pobliskie lasy. Dość niespotykany widok w naszych okolicach. Płaskie sosnowe lasy, a het na horyzoncie jakieś pagórki.

Uciążliwe piaski, spotęgowane przez suszę, dokuczały cały czas (Joniny Małe, Wygoda). Dopiero jak minąłem Rów, droga stała się twardsza i można było przyśpieszyć. Ten odcinek szlaku (zachodnia część) wiedzie głównie przez las, tylko w kilku miejscach odwiedza jezioro. Jest też bardziej odosobniony, prawie żywej duszy w okolicy. Kończy się dość nieoczekiwanym zjazdem, stromym jak na okolicę. Na dole kładka przez wodę, a po lewej rozlewisko i chyba tama zbudowana przez bobry. Niestety zaczynało brakować czasu i nie mogłem dokładniej zbadać terenu.

Za Czarliną opuszczam szlak i wjeżdżam na czerwony rowerowy, miałem pieszym, ale z braku czasu nie dało rady. Zatem za Skoczkowem wbijam w asfalt i przez Wdzydze Kiszewskie wracam do bazy w Gołuniu.

Dystans 50km, czas 4,5 godziny.

Trzeba było wcześniej się zwlekać z wyrka, to by się więcej zwiedziło. Myślę, że trzeba przeznaczyć około 6-7 godzin, żeby na spokojnie wszystko obejrzeć. Szlak jest na większości dystansu dobrze oznakowany i miałem tylko w trzech miejscach problem. We wschodniej części można posiłkować się czarnym pieszym, bo się praktycznie pokrywają. Teren nie jest trudny, trafiłem na dwa krótkie, acz treściwe zjazdy. Gdyby nie piach całość bym przejechał.

Dzień 3 – odpoczynkowy spacerek

Dla odsapnięcia w tym dniu nie jeździłem, ale żeby nie było nudno, to zwiedziłem okolicę na piechotę. Na początek wzdłuż jeziora szlakiem czerwonym w stronę Wdzydz Kiszewskich. Niby tereny płaskie, ale ścieżka urozmaicona. Kręci na boki, a i pagórków oraz dołków nie brakuje. Rowerem może być ciężko.

Po lewej jezioro, w lesie mech i sosny. Ciszę zagłuszają jedynie żaby i ptactwo wodne. Raz nad samą wodą, czasem po wysokim brzegu dochodzę do ośrodka wypoczynkowego. Trochę się zdziwiłem, że szlak idzie prawie przez jego środek. Ale nie ma co narzekać tylko skorzystać z pomostu i chłonąć widoki jeziora.

Po krótkim odpoczynku opuszczam jezioro, przecinam szosę i zagłębiam się w las. Kroczę drogą, ale widoki ciągną na bok. Z lewej bajorko w dołku, z prawej także, ale mniej zarośnięte, więc tam się udaję. Dookoła drzewa, tylko od północy wycięty stok. Nad wodę ciągną odgłosy żab, ale nie udaje mi się dojść nad sam brzeg. Zaczyna się robić podmokło i rezygnuję. Dodatkowo komary zaczynają atakować. Na przełaj okrążam jeziorko i wspinam się na stok z wyciętymi drzewami. Na górze ciekawy widok, spora pusta połać z kępką niewyciętych sosen.

Nie mogąc dostrzec drogi idę na czuja na wschód. Krajobraz się nieco zmienia, zrobiło się płasko, a drzewa to tylko sosny. Idę po mchu i słyszę chrupanie. To co zwykle jest miękkim dywanem, teraz jest zaschnięte w sztywną skorupę. Schylam się i badam to zjawisko, rozsypuje się w rękach na proszek. Przydałby się deszcz, ale dopiero za kilka dni jak już wrócę 😉

Pętelkę zakończyłem po około 2 godzinach.

Dzień 4 – powrót

Znowu miałem dylemat jaką obrać drogę. Nie chciałem wracać tą samą, więc zdecydowałem się na Kościerzynę, a dalej szlakiem rowerowym na Wieżycę. Stamtąd drogę już znałem.

Na początku ruszyłem zielonym szlakiem rowerowym, potem niebieskim, który miał doprowadzić mnie do Kościerzyny. Początek drogi to suche sosnowe lasy, dalej robi się bardziej urozmaicenie. Więcej drzew liściastych, jeziorka i łąki. Droga biegnie prawie cały czas przez lasy i niestety jest piaszczysta. W najgorszych miejscach widać wyjeżdżone „objazdy”. Przed Kościerzyną zbaczam ze szlaku nad Jezioro Osuszyno, gdzie kiedyś byłem na wczasach prawie 20 lat temu. W zasadzie nic się nie zmieniło, jedynie wyremontowane domki, nowszy sprzęt pływający.

Do Kościerzyny dojeżdżam asfaltem. Tu trochę kręcę nosem, bo muszę się wbić na drogę dla rowerów ze średnio równej kostki. Tak jadę i jadę, a droga się nie kończy, jak to mają w zwyczaju. Patrzę na drugą stronę ulicy, a tam też jest ścieżka. Tu duży plus dla władz miasta, bo mogłem przejechać przez całą miejscowość, wzdłuż głównej drogi (krajowa 20). Widziałem też odchodzące ścieżki w głąb miasta, ale nie wiem dokąd prowadziły.

Dla małego odsapnięcia zahaczyłem o stację kolejową. Skąd starałem się podpatrzeć coś ze skansenu. Niestety po tej stronie stały same trupy i widok był nieciekawy. Na dokładniejsze zwiedzanie nie było czasu, a i pewnie roweru nie byłoby gdzie zostawić.

Opuszczam miejscowość wspomnianym szlakiem rowerowym. Tu mały zgrzyt, w rzeczywistości nic nie jest oznaczone. Cóż, droga dobra, kierunek słuszny, więc nie ma się czym przejmować. Trasa bardzo malownicza prowadzi najpierw wykopem, potem przez teren otwarty, las, wysoki nasyp by w końcu doprowadzić mnie do Gołubia. Droga jest szutrowa, ale dość twarda, gdyby nie susza, to śmigałoby się jak po autostradzie.

W Gołubiu robię odpoczynek, poczym asfaltem kieruję się w stronę Wieżycy mijając po drodze Szymbark. Mimo że jest to droga lokalna, ruch był spory. U podnóża góry straszne tłumy, parking zapchany. Jakoś udaje mi się wjechać, pomimo sporego ruchu pieszego. Na górze tłok na wieżę, a kawałek dalej cisza i spokój. Na zjeździe z drugiej strony spotykam tylko jedną rodzinę i kilku miłośników grawitacji na rowerach.

Kolejny punkt, to Ostrzyce gdzie docieram asfaltem mając wspaniałe widoki na jezioro. Dalej skręcam na Goręczyno, gdzie wjeżdżam na szutry w stronę Kiełpina. Ten odcinek dał mi się we znaki. Sucho, piaszczysto i prawie brak cienia. Nieco już zmęczony docieram nad Jezioro Mezowskie, gdzie robię kolejny postój. Niestety zaczyna brakować zapasów, kończy się picie, a do jedzenia zostało pół paczki herbatników. Sklep przy jeziorze jak zwykle zamknięty w niedzielę. Cóż jakoś trzeba wytrzymać, po drodze jakiś sklep znajdę.

Nieco posilony jadę przez Babi Dół do Przyjaźni, gdzie zastaję zamknięty sklep. No fajnie myślę, przyjdzie mi na sucho jechać kolejne kilometry. Na szczęście zauważyłem drugi sklep, gdzie grupka miejscowej młodzieży na rowerach się posilała. Skorzystałem i ja, litr soki i dwa duże wafle w czekoladzie podreperowały siły. Ale nie na tyle, żebym zechciał jechać po piachu do Niestępowa i Otomina. Wracam zatem tak jak wyjechałem z Gdańska – przez Czaple. Tu pogoda spłatała małego figla i jak przekroczyłem szosę Leźno-Pępowo, ktoś włączył mi zimny nadmuch w twarz. Nie może być za łatwo na ostatnich kilometrach.

Dystans 96km, czas 6 godzin.

Najbardziej męczący dzień, nawet nie przez dystans, a raczej przez słońce, które ciągle grzało.

Całość uważam, za udaną. Poznałem ciekawe tereny o innej charakterystyce niż nasze okolice. Żałuję, że nie wszystko udało mi się zobaczyć, ale mogę jedynie siebie winić, że nie chciało mi się wcześniej wstawać. Z drugiej strony nie spodziewałem się, że tak wolno będzie mi się miejscami jechało. Następnym razem będzie lepiej.

Fotorelacja

dystans=400

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Kościerzyna

m=Czaple

m=Przyjaźń

m=Gołuń

obszar= kaszuby

atrakcja=jeziora

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , | Leave a comment

I Jesienny Maraton MTB – Kościerzyna 2008 – 28.IX.2008

006Kilka dni temu przeglądając dawno nie odwiedzaną stronę GERu natknąłem się na informację o organizowanym maratonie MTB w Kościerzynie. Szybka decyzja o starcie kilka telefonów do kilku zapaleńców z naszej ekipy i wiadomo już że jedziemy na maraton. Z opisu organizatora wynikało że nie będzie to szczególnie trudna trasa. Spodziewałem się że większość startujących to będą okoliczni mieszkańcy.IMGP6418

W ostatniej chwili ze startu wycofał się scoot, obiecując jednak że stawi się na starcie w roli fotoreportera. Jego pracę możecie podziwiać w naszej galerii. Tak więc na starcie stanęli: wza, Zibi, Wiesiek, Kello, Pablo, Sławek i ja. Podczas rejestracji usłyszałem też jakąś kłótnię z obsługą w języku hiszpańskim. W pierwszej chwili nie poznałem a to Robin. Który również stawił się ze swoim nowiuteńkim SantaCruzem. Największym jednak zdziwieniem było zobaczenie na starcie Kaisera, zawodników grupy Vitesse, Treka oraz Sopot Killersów. Nadali tym samym temu maratonowi znacznie wyższy prestiż.

Start! Bardzo szybko stawka uległa rozciągnięciu. Po przejechaniu pierwszych kilometrów chciałem zawracać. Ból w kolanie jaki złapał mnie przy rozgrzewce minął jednak i tym samym pozwoliło mi to kontynuować wyścig. Trasa bardzo łatwa, prawie cały czas płasko. Nieliczne krótkie podjazdy i zjazdy pozwalały na osiąganie bardzo dużych prędkości przełajowych. Oznaczenie dobre, jednak kilku naszych stwierdziło zupełnie inaczej, gubiąc się na trasie.

Miłą niespodzianką było spotkanie Andrzeja z piękną kibicką. Zaczaili się na brukowym zjeździe i cyknęli kilka fajnych fotek.IMGP6450

Robin, Pablo i Kello pojechali dystans Giga, reszta Mega. Trafił mi się kapeć ale mleczko w oponie załatwiło sprawę i wystarczyło tylko dopompować koło. Brak kondycji oraz kilka zmian w ustawieniach bika sprawiły iż fizycznie było mi go trudno ukończyć. Jedynie na zjazdach udawało mi się wyprzedzać innych zawodników.

Oczywiście adrenalina i strach przed wstydem że nie ukończę maratonu doprowadziły mnie do mety. Tam już czekali od kilku minut wza i Sławek. Jak się też okazało Robin dojechał na 4 miejscu w open i 2 w swojej kategorii.

Byłem pod wielkim wrażeniem Zbyszka. Kolarskie treningi sprawiły że nie mogłem go dopędzić. Kto wie, jeśli by się nie zgubił… . To kolejny argument za kupnem szosówki. Co zresztą wraz z wza planujemy uczynić na początku przyszłego sezonu.

Zabawa była przednia, pogoda dopisała, trasa szybka ni nie wymagająca technicznie.

Była to fajnie spędzona niedziela!

tekst: Michał „Qazimodo”

zdjęcia: Andrzej „scoot”

asfalt=niewiele
dystans=50
kondycja=wysoka
profil=wysoki
trud=max
m=Kościerzyna
typ=rowerowy
Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Nocne Bandycenie Rowerowe

IMG_6484Z okazji Świąt Bożego Narodzenia postanowiliśmy się przejechać trochę na rowerach. Pociągiem dojechaliśmy do Czerska, po drodze zaliczając przesiadkę w Tczewie. Na miejscu byliśmy około 21:35, i po paru fotkach wystartowaliśmy. Ekipa zebrała się czteroosobowa: Weronika, Artur, Janek i Adam.
Pierwszym naszym celem były Kręgi Kamienne w Odrach. Kilkanaście kilometrów jakie mieliśmy do pokonania do nich uozdobione były szadzią i szronem, szczególnie gałęzie drzew, krzaki, płoty, trawa. Dalej klimaty zresztą były podobne.IMG_6492
Kręgi Kamienne zwiedziliśmy, nic tam się raczej nie zmieniło od naszej ostatniej wizyty, trochę tylko wszystko pozamarzało.
Kolejny odcinek to kluczenie po leśnych  ścieżkach, by docelowo wylądować w Wojtalu, co planem naszym nie było. Zresztą w tych rejonach to my zawsze gubimy zaplanowaną drogę, (nie żeby te kamienne kręgi jakoś wpływały na igłe kompasu..) no ale po konsultacji z mapą odnaleźliśmy drogę i kolekny nasz cel, czyli stację kolejową Bąk, w środku lasu i zabitą dechami. Zrobiliśmy sobie tam przerwę, w poczekalni, którą udało nam się otworzyć. Dotarliśmy tam dokładnie o północy. Z racji, że to święta każdy miał ze sobą pełno jedzenia, razem uzbierało się „14 potraw” i urządziliśmy sobie małą Wigilię.IMG_6500
Po godzinnej przerwie ruszyliśmy dalej w ciemny las, do kolejnych atrakcji, a mianowicie nieczynnego lotniska w Borsku. Wjechaliśmy sobie tam na pas startowy, objechaliśmy go tam i z powrotem mierząc jego długość, 2 i pół kilometra, więcej niż Rębiechowo. Po tej frajdzie wyjechaliśmy przez dziurę w płocie i udaliśmy się w stronę Wdzydz Tucholskich, by tam na przystanku wymienić dętkę. Następnie kawałęk szosą i odbijamy nad Jezioro Wdzydze, by odpalić sobie mini ognisko i pochodzić po cieniutkim, łamiącym się pod nogami lodzie wspomnianego jeziora. Czas zaczął nam się powoli kończyć, tak więc lasami przez Juszki i miając kolejne jeziorka dotarliśmy do przedmieści Kościerzyny. Z racji, że zostało nam 19 minut i z 5km do przejechania, nadaliśmy odpowiednie tempo i zawitaliśmy na IMG_6510dworzec kilka minut przed odjazdem pierwszego tego dnia pociągu Kościerzyna – Gdynia. Zapakowaliśmy 4 rowery do ostatniego przedziału, a sami kontunuowaliśmy konsumpcję świąteczną w przedziale obok. Pociąg opuściliśmy w Rębiechowe, i powróciliśmy sobie przez Złotą Karczmę i lasam przez Matemblewo do Wrzeszcza. Budzik razem z dojazdem do dworca i powrotem z Rębiechowa wskazał 82km. A termometr, który miał Artur kręcił się pomiędzy minus 5 a zerem w poczekalni. Tyle.

Tekst: Adam P.
Zdjęcia: Janek K.

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Wyprawa na Wdzydze 2005r

IMG_451217 września 2005r w sobotę musiałem wstać dość wcześnie, czyli o godz. 5:00. Nie jest to pora przyjemna do wstawania. Pociąg odchodził z Osowy o godz. 8:07. Mieliśmy do przebycia rowerami 12 km, dlatego też wyjechaliśmy pół godziny wcześniej na wypadek gdyby ktoś z nas złapał gumę. Lepiej poczekać na dworcu, niż spóżnić się na pociąg.

Do dworca dojechaliśmy na szczęście bez awarii. Muszę zaznaczyć, iż na tę wyprawę dołączyły cztery nasze koleżanki, które wsiadły w Gdyni.IMG_4542

Do ostatniego wagonu załadowaliśmy rowery, nie było żadnego przedziału dla rowerów, także było dość ciasno, ale jakoś dojechaliśmy do Kościerzyny. Jak zwykle w pociągu było bardzo głośno i wesoło. Po wyjściu skierowaliśmy się do skansenu kolejowego, który otwierali dopiero o godz. 10:00, także mieliśmy pół godziny czasu, który wykorzystaliśmy na zrobienie zakupów w mieście. Wstęp do skansenu jest płatny i wynosi 2 zł od osoby. Nie będę opisywał co widziałem, ponieważ ukazałem to na zdjęciach. Do Dębogóry dzieliło nas ok. 12 km. Tę odległość pokonaliśmy dość szybko.IMG_5261

Po dojechaniu na miejsce noclegowe w pokojach zostawiliśmy plecaki, sakwy i ruszyliśmy na naszą zaplanowaną trasę. Z Dębogóry jechaliśmy bocznymi dróżkami poprzez Nowa Kiszewa, Gołuń, Wdzydze Kiszewskie. Tu mieliśmy zwiedzić Kaszubski Park Etnograficzny. Następnie dojechaliśmy do Czarlina.IMG_5267

W drodze powrotnej jechaliśmy przez Grzybowo, Lisaki gdzie trafiliśmy na zawody samochodów terenowych….parę fotek i w drogę. Część drogi jechaliśmy fantastycznym czerwonym szlakiem, który się wił jak wąż.. Fantastyczne ścieżki z wystającymi korzeniami na które szczególnie należało zwracać uwagę aby koło się nie poślizgnęło, bo wówczas groziłaby kąpiel w jeziorze….po za tym masa zakrętów, podjazdów. Często ten szlak jest tak wąski, że trudno się zmieścić na nim a w dodatku co chwila witają pokrzywy. Ale w sumie szlak jest kapitalny i praktycznie przejezdny w całości no może z wyjątkiem dwóch krótkich podejść a resztę drogi jechaliśmy według kompasu. Andrzej był naszym nawigatorem, który świetnie sobie radził w terenie. Wieczorem dojechaliśmy do naszego miejsca zakwaterowania, rozpakowaliśmy sprzęt. Późnym wieczorem miał być najciekawszy punkt programu a mianowicie: żona Michała miała przywieść samochodem z Gdańska kiełbaski, pieczywo, ziemniaczki, a razem z nią przyjechał Paweł, który miał umilić nam wszystkim wieczór grając na gitarze. No to będzie dopiero wesoło. Czekaliśmy trochę na przyjazd dwuosobowej ekipy, no i wreszcie przyjechali po godz. 21:00……wielka radość! Ognisko już dawno było rozpalone. Wyobrażacie sobie teraz pieczone ziemniaki, kiełbaska i mały browarek? Zabawa trwała do późna w nocy.IMG_5273

Rano pobudka, śniadanie i wyjazd. W momencie gdy spożywałem śniadanie w progu ukazał się Tomek_Pruszcz. Przetarłem sobie oczy i pomyślałem, że mam jakieś przewidzenia. Jak mi podał rękę na przywitanie to dopiero przekonałem się, że to nie duch Tomka. Była godzina 8:00. Jak się okazuje wyjechał on z domu czyli z Pruszcza o godz. 6:00

W dwie godziny prawie 65km coś niesamowitego. Żałował jednego, że nie wziął ze sobą ciepłych rękawiczek. Tomek wygrzewał się a my przygotowywaliśmy się do wyjazdu.

Zanim wyjechaliśmy to cztery dziewczyny poszły do wsi na mszę świętą. Nie zdążyłem się dowiedzieć jak to się stało, ale jedna z nich Magda ledwo doszła do obozowiska kulając (może ona sama opisze to w komentarzach)…. w takim układzie nie była zdolna kontynuować dalszej jazdy, więc postanowiliśmy, że pojedzie samochodem do Gdańska wraz z Justyną.

Jedna osoba ubyła, ale jedna doszła mianowicie Paweł, więc ilość osób się nie zmieniła.IMG_5278

Część sprzętu została załadowana na samochód, ale ja z sakwami nie chciałem się rozstawać i to był mój błąd, który się zemścił na trasie. Po wąskich ścieżkach w lesie (zwłaszcza na szlaku czerwonym) zahaczałem często sakwami raz z jednej raz z drugiej strony o krzaki i dobrze, że nie było OTB. Miałem już dość tych sakw. Byli tacy, którzy plecaków nie chcieli ładować do samochodu i oni byli w lepszej sytuacji niż ja. Nie zabierajcie sakw do lasu, jeżeli macie zamiar przedzierać się przez haszcze. Ruszyliśmy: dalsza część szlaku czerwonego, którego poprzedniego dnia nie przejechaliśmy.

Przez jakiś czas jechaliśmy drogami szutrowymi aż nareszcie szlak identyczny jak poprzedniego dnia….ja z sakwami starałem się tak jechać, aby taranować sakwami mniejsze krzaki co częściowo mi się udawało, ale jednocześnie było to ryzyko upadku. Musieliśmy powoli zbliżać się do Kościerzyny. Był jeden pociąg do Gdańska, na który nie mogliśmy się spóźnić. Dojechaliśmy nad jezioro, które będzie najbliżej znajdowało się w obrębie Kościerzyny. Postanowiliśmy nad jeziorem zrobić dłuższy odpoczynek.

Mieliśmy dużo czasu, więc jak widać na zdjęciach zorganizowany został kurs OTB w wykonaniu Artura i Michała. Następna dyscyplina to: zjazdy XC w wykonaniu Andrzeja, Michała i Artura. Fajna zabawa zwłaszcza jak ci dwaj spadali na glebę głową w dół.

Było dość sporo kibiców, którzy mieli radochę. Rejestrowane było przez trzech fotografów. Każdy ustawiał się pod innym kątem do skaczącego. O godz. 15:30 zawody się zakończyły….nagród nie było, ponieważ było dużo punktów karnych. Co to za MTB jak nikt nie odniósł żadnych obrażeń (tylko drobne zadrapania, rowery nie uszkodzone). Nasz mistrz coś dziś słabo skakał chyba, dlatego, że był niewyspany a w dodatku nie dostarczył na czas organizmowi „paliwa”. Następnym razem mam nadzieję, że będzie lepiej. Już pora wracać do miasta, aby coś zjeść i na peron. Pociąg przyjechał…jakoś wdrapaliśmy się do ostatniego i przedostatniego wagonu, prawdę mówiąc nie było gdzie ustawić tych rowerów. Dla mnie jazda pociągiem to jest męka.

Uff!!! Nareszcie Osowa! Wysiedliśmy w pełni szczęśliwi, że nareszcie koniec tej udręki….ruszyliśmy w kierunku Oliwy. Wspólnie dojechaliśmy do Zaspy i tu pożegnaliśmy się a ja z Andrzejem pojechaliśmy w kierunku ETC celem zrobienia jakichś zakupów na kolację

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Foto: Mieczysław&Sławek&Łukasz

asfalt=sporo

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Kościerzyna

m=Dębogóry

m=Gołuń

m=Czarlina

szlak=czerwony

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , | Leave a comment

Wdzydze Kiszewskie 2003r

wdzydze3_logo

 

21 IX 2003r odbył się rajd na Wdzydze Kiszewskie.

Głównym celem było zwiedzanie parku Etnograficznego, które powstało w 1906r założone przez Teodory i Izydora Gulgowskich.
Ukazano dawną wieś kaszubską i Kociewską od XVIII do połowy XXw.
Na miejsce spotkania przybyłem punktualnie o godz. 9.30 i cóż zobaczyłem….nikt nie przyjechał, dopiero po paru minutach przyjechało dwóch kolegów i to była cała ekipa.

Przez moment błysnęła mi myśl, aby zrezygnować z tego wyjazdu. Po krótkiej jednak rozmowie z kolegami postanowiliśmy jechać we troje.
Wiedziałem, że na Wdzydzach dołączy do nas jeden z kolegów, który w piątek wyjechał, aby pozwiedzać rejony Wdzydz Kiszewskich .
Wyjechaliśmy z Gdańska przez Orunię w kierunku Kościerzyny. Droga była całkiem przyzwoita tylko przez całą drogę jechaliśmy pod wiatr, także od razu narzuciłem zwiększone tempo, aby szybciej dojechać do celu. Po trzech godzinach byliśmy już w Kościerzynie, ale jeszcze pozostało do przebycia 15km. O godz. 14.00 dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia gdzie już czekał na nas Tomek. Pozostawiliśmy rowery przy wejściu głównym i ruszyliśmy do parku. Jest to stosunkowo duży obszar terenu, na którym znajdowały się domki pokryte słomą z XIXw. Po częściowym zwiedzaniu postanowiliśmy trochę odpocząć na ławce po przebytej drodze. W pewnym momencie podeszła do nas pani przewodnik i zaproponowała nam, że oprowadzi po parku po zabytkach z ubiegłego stulecia. Bardzo ucieszyliśmy się z tej propozycji, bo jak się później okazało, że wszystkie chatki są zamknięte na kłódkę,  ponieważ nie można wejść do środka bez nadzoru. Wnętrza są oryginalne z ubiegłego stulecia a więc ukazano gospodarstwa szlacheckie i chłopskie.wdzydze4

W chłopskich pomieszczeniach znajdują się bardzo prymitywne meble a posadzka w przedpokoju (w sieni) jest ułożona ze zwykłych kamieni (kocie łby), po za tym w pomieszczeniu zamieszkania znajdują się tam takie narzędzia jak żarna do mielenia mąki, krosno do tkania i trzy klatki miękko wyścielane dla kaczek do wysiadywania jaj. Także w zasadzie w takim pomieszczeniu  znajdowało się wszystko.Natomiast w pomieszczeniach szlacheckich był przepych w porównaniu do chłopskich. Osobna izba dla służby, sypialnia dla gospodarza, kuchnia oraz pokój gościnny. Wystrój takiej izby świadczy o tym jak duże różnice dzieliły między wnętrzami chłopskimi a szlacheckimi. Nie mieliśmy dużo czasu na to, aby obejrzeć wszystko, ponieważ czekał nas powrót do domu (80km) a już była godz. 15.30.Droga powrotna bardziej nam sprzyjała, bo mieliśmy wiatr z tyłu a czasami boczny. W związku z tym tempo było dość szybkie od 25-30km/godz. Do Gdańska dojechaliśmy szczęśliwie a nawet nie byliśmy mocno zmęczeni. Chciałem podziękować moim towarzyszom podróży Tomkowi, Grzegorzowi oraz Adamowi, którzy naprawdę sprawdzili się na dłuższych trasach.

Moje gratulacje!.
Z nimi można bez żadnych problemów jeździć na długie trasy, pomimo tak młodego wieku.
Przez całe 165km siedzieli mi na kole nawet przy dużych szybkościach. Jestem pełen podziwu dla nich
W sumie przejechaliśmy 165km ze średnią 21km/godz.

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

sfalt=sporo

dystans=200

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Wdzydze

m=Kościerzyna

typ=rowerowy

obszar=kociewie

atrakcja=panorama

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment