Długo zastanawiałem się czy wziąć udział w maratonie. Nigdy nie byłem zainteresowany ściganiem się i chociaż bardzo lubię ten rodzaj sportu to jednak preferuję turystykę rowerową. Nikt mnie nie goni i ja nie muszę nikogo gonić – właśnie to najbardziej mi odpowiada. W Bydgoszczy wszystko się zmieniło.
Stanąłem na starcie ramię w ramię z 800-stoma innymi kolarzami, którzy w tej chwili stali się moimi rywalami. Taryfy ulgowej nie ma, trzeba jechać najszybciej i najlepiej jak się da. Dać z siebie wszystko, a na mecie poczuć smak zwycięstwa nad swoimi słabościami. Jakie miałem wyniki? Nie jestem pewien czy to takie ważne! Teraz przystąpię do opisania tego, co się działo na trasie wyścigu. Andrzej zgłosił nas w biurze zawodów jako team “rowery.gda.pl”., Czyli z GER’u startuje dwóch zawodników, a nie czterech jak pierwotnie zakładaliśmy.
Pobudka o godz. 5:20. Było jeszcze ciemno. Pociąg do Bydgoszczy z przesiadką w Laskowicach mieliśmy o godz. 6:40 z Wrzeszcza. Szybko spakowaliśmy się i pojechaliśmy na dworzec. Niestety w połowie drogi zauważyłem, że nie mam aparatu fotograficznego…. z tego pośpiechu zapomniałem. No to koniec….. zdjęć nie będzie. Poranek miałem zmarnowany. Po maratonie mamy przecież zwiedzać Chełmno i bez aparatu ani rusz. Andrzej zaproponował wykonanie zdjęć z komórki, może jakość nie najlepsza, ale zawsze coś będzie.
Nareszcie dojechaliśmy do Bydgoszczy. Była godzina 10:00 a start miał nastąpić o 11:00, także mieliśmy trochę czasu na pobranie chipów i duchowe nastawienie się na ten wyścig. Na rynku spotkaliśmy naszą znajomą Ewę z rajdów GER. Otóż jak się okazuje ona wprawdzie mieszka w Chełmnie, ale przyjechała do Bydgoszczy kibicować wyposażona w aparat fotograficzny. Poprosiliśmy ją o wykonanie małej dokumentacji fotograficznej, co bardzo chętnie uczyniła. Dzięki temu mamy zdjęcia w naszej relacji i jesteśmy bardzo wdzięczni. Pozdrawiamy Cię!
Kolejne pozdrowienia i podziękowania należą się ekipie LIRO z Diablem na czele, który nie dość, że w naszym imieniu złożył opłatę startową (do godziny 10 obowiązuje niższa cena, a jak wcześniej pisałem o 10 dopiero wysiadaliśmy z pociągu) to zasilił nas w żele energetyczne oraz umożliwił przechowanie bagażu w diablobusie. Dzięki! Następny znajomy, jaki się nam ukazał to Robin z SBT – Ciebie również pozdrawiamy! 🙂
Punktualnie o 11 ruszyliśmy. Około 800 zawodników, tłok niesamowity. Przejechaliśmy przez miasto pod eskortą policji i wówczas nastąpił ostry start. Teren wprawdzie płaski, ale czasami mocno zapiaszczony, drogi szutrowe i wąskie leśne ścieżki gdzie było nie sposób kogokolwiek wyprzedzić. Były sytuacje, w których stała kolejka do przejścia przez wąskie „gardło”. Ja i paru innych ścinaliśmy zakręty przez krzaki i w ten sposób zawsze wyprzedzałem parę osób kosztem podrapania nóg. Nie złapałem ani jednej gumy czy awarii, czego nie mogę powiedzieć o Andrzeju, który niestety ponownie nie miał szczęścia. Tym razem tylko jedna guma, która pogorszyła trochę jego lokatę.
Nie jeden on miał pecha, gdyż takich pechowców było wielu. Co chwilę widziałem na poboczach jak wymieniali dętki. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się działo, bo w zasadzie na drodze przynajmniej ja szkieł nie widziałem z wyjątkiem jednego miejsca na szosie.
Były jak słyszałem bardzo nieprzyjemne wypadki. Jeden miał tak zdeformowany rower, że w tym momencie zakończył maraton. Do innego zawodnika była wzywana karetka, ale nie znam szczegółów. Przejeżdżałem koło następnego, który sprowadzał rower do bazy na piechotę (ok. 8 km). Wywrotek również było sporo, ja zaliczyłem tylko jedną glebę zjeżdżając z wysokiej góry po piachu (większość sprowadzała rowery) i w połowie zjazdu przednie koło zakopało się pomagając mi w wykonaniu klasycznego OTB (bez obrażeń). Nikt nie wiedział, co nas jeszcze czekało, a mianowicie ok. 7 km przed Bydgoszczą dwie serpentyny bardzo strome i długie, czyli zjazd i wjazd na drugą. Niektórzy próbowali zjechać, ale większość schodziła. Natomiast nikt nie wjechał na drugą górkę, tam nawet na piechotę trudno było wejść a co dopiero wjechać. Bardzo ciekaw jestem czy ktokolwiek z wszystkich maratończyków wjechał. Następnie drogami mocno zapiaszczonymi zbliżaliśmy się coraz szybciej do mety.
Wreszcie wjechaliśmy do miasta i zaczęło się prawdziwe ściganie ma finiszu. Ukończyłem maraton bez żadnych problemów, z czasem 3-ech godzin i zająłem w swojej kategorii wiekowej 18 miejsce (kategoria M5). Dla mnie najważniejszym założeniem było przejechanie trasy i unikanie wszelkich niebezpiecznych sytuacji towarzyszących innym zawodnikom na trasie.
Oto przykład: przede mną jeden z kolarzy zjeżdżając z dość stromej mocno zapiaszczonej góry w pewnym momencie przeleciał przez kierownicę, a rower znalazł się na nim. Ja będąc tuż za nim instynktownie odbiłem kierownicę w prawo i zatrzymałem się tuż przed krzakami. Z reguły te wywrotki nie były groźne, ponieważ piaszczyste podłoże amortyzowało upadek, a drobne skaleczenia pochodziły przeważnie od uderzenia roweru. W sumie jestem bardzo zadowolony gdyż przejechałem cały maraton bez szwanku, czego nie mogę powiedzieć o następnym dniu, ale o tym za chwilę.
Po zakończeniu spotkałem syna na starym rynku i jeszcze paru znajomych (Diablo i jego załoga), z którymi poszliśmy do baru na zasłużony odpoczynek. Ja chętnie wypiłem kawę, chociaż rzadko ją pijam, posiedzieliśmy, opowiadaliśmy wrażenia z przejazdu. Było miło, ale czas się rozstać. Diablo pojechał ze swoją ekipą do Lęborka, a mnie z Andrzejem czekała jeszcze 50-cio km droga do Chełmna. We wsi Osnowo mieliśmy już zarezerwowany nocleg. Dojechaliśmy tam w absolutnych ciemnościach i na dodatek nie mieliśmy oświetlenia tylko lampki LED. Trochę błądziliśmy, ale jakoś dojechaliśmy. Ja wskoczyłem szybko pod prysznic i zasnąłem snem męczennika.
Na drugi dzień wyruszyliśmy do Chełmna (5 km) gdzie na pobliskim torze miały odbyć się mistrzostwa Polski w motocrossie. Andrzej koniecznie chciał to zobaczyć ja również, więc skierowaliśmy się w kierunku toru. Nasza znajoma Ewa również przyjechała, ale tym razem na rowerze. Przed rozpoczęciem zawodów Ewa zaproponowała przejażdżkę rowerkami po tutejszych terenach leśnych, więc z wielką ochotą przystaliśmy na jej propozycję. Chyba ta moja radość była za wczesna, bo nie wiedziałem, co mnie tu czeka.
Przejeżdżaliśmy fajnymi ścieżkami i nagle przed nami ukazał się taki zjazd, że mnie aż zatkało. Ewa nie miała kasku, więc nie powinna zjeżdżać…. prosiłem ją o to, ale ona się uparła, że jednak zjedzie. Poprosiłem, więc żeby poczekała aż ja zejdę najpierw i postanowiłem sprowadzić rower na piechotę (stromość chyba ok. 45%) Buty mi się ślizgały na, tyle, że trudno było się utrzymać w pozycji wertykalnej i w pewnym momencie rower pociągnął mnie w dół, a ja poleciałem za nim robiąc salto do przodu ze „śrubą z potrójnym obrotem i lądowaniem na glebę” W ustach pełno piasku; leżałem przez chwilę myśląc czy jestem cały.
Andrzej stał już na dole po częściowym zjechaniu. Po chwili wstałem otrzepałem piasek i ruszyłem w dół. Ewa podbiegła już do mnie, a Andrzej zajął się sprowadzaniem roweru. Poza kilkoma głębszymi zadrapaniami na nogach nic mi się nie stało. Jak później się okazało był to jeden z najbardziej stromych zjazdów w okolicy. Kiedyś podobno odbywały się tutaj zakłady (500 zł temu, kto zjedzie zjazd w całości). Ruszyliśmy w stronę motocrossu gdzie już z oddali słychać było ryk silników. Zapewne wystartowali! Zawody dostarczyły nam kolejnej dawki adrenaliny. Widok potężnych maszyn latających ponad naszymi głowami był niesamowity! Czas nas gonił, bo mieliśmy wieczorem pociąg, ale od Ewy otrzymaliśmy zaproszenie na kawę u niej w domu, więc bardzo chętnie z niego skorzystaliśmy. Tutaj pragnę w imieniu Andrzeja podziękować Adamowi (brat Ewy), który zreanimował jego rower uszkodzony podczas zjazdu (wygięty wózek przedniej przerzutki)
Wyjechaliśmy od naszych sympatycznych znajomych i pierwsze kroki skierowaliśmy na… stromy zjazd, który Ewa pokazała nam już w drodze do niej do domu. Ja nie miałem zamiaru zjeżdzać, zresztą zaczynała mi dokuczać ręka stłuczona podczas poprzedniego zjazdu. Andrzej wystrzelił w dół i po chwili wrócił wyraźnie zadowolony z osiągniętego efektu. Zjechaliśmy do centrum Chełmna, aby dokończyć objazd fortyfikacji oraz zwiedzanie okolic rynku. Na zakończenie usiedliśmy w pobliskiej pizzerni zamawiając po porcji makaronu mającego być naszym paliwem na najbliższe 20 km.
Dość szybko dojechaliśmy do Terespola. Oddalając się od Chełmna żegnała nas wielka pomarańcza zachodzącego słońca. Pomimo późnej pory nadal było ciepło. Cały ten wyjazd zasilił nasze emocjonalne akumulatory sporą dawką pozytywnej energii. Spędziliśmy 2 dni na rowerach wśród wspaniałych ludzi podzielających nasze pasje. Czy trzeba czegoś więcej? Za telepatyczne wsparcie dziękujemy też Tomkowi-Pruszczowi, który nie mógł dzielić trudów maratonu razem z nami, lecz wspomagał nas intensywnie na odległość.
W Terespolu zaszyliśmy się w okolicznym lesie w oczekiwaniu na pociąg (odjazd o 19:57) Nadal było ciepło, chociaż słońce już dawno schowało się za horyzontem i drzewa wokół nas ogarniał powoli mrok. Leżeliśmy na kurtkach oparci plecami o konar będąc nadal myślami na trasie wczorajszego maratonu. Udało nam się wyciągnąć z niego nieco więcej niż tylko rywalizację…
Tekst: Andrzej&Mieczysław Butkiewicz
Foto: Ewa&Andrzej
asfalt=niewiele
dystans=50
kondycja=wysoka
profil=wysoki
trud=max
m=Bydgoszcz
typ=rowerowy
Dodaj komentarz