Bikemaraton – Polanica-Zdrój 09-11.09.2005

polanica_logo

 

Góry Stołowe znam tylko z mapy więc maraton w Polanicy okazał się świetnym pretekstem, aby chociaż przez pół dnia nacieszyć oczy wspaniałymi widokami.

Maraton jak to maraton: miał swój start, przebieg oraz metę. Przejechałem bez awarii i normalnym dla siebie tempem (157 pozycja) lecz trasa jak dla mnie była tak okrutnie mdła, że aż nie mam ochoty zbyt wiele na ten temat pisać. Powiem tylko, że najlepszymi momentami były dwa strome i długie podjazdy na których ponownie poczułem czym jest kolarstwo górskie. Pierwszy zaczął się 6 km po starcie i obejmował 350 metrów przewyższenia przy długości 5 km, drugi zaś to słynny podjazd „pod Hutę” na którym z 450 metrów wjeżdzaliśmy na ponad 850 przy długości zaledwie 4 km. Reszta trasy to zjazdy po upierdliwych kamieniach czego osobiście nie znoszę. Tyle o wyścigu. Ważny był następny dzień bo jak to mamy w zwyczaju dzień po maratonie jest dniem przeznaczonym na zwiedzanie okolicy (i powrót do domu co jest jednak drugorzędne)

Sama Polanica Zdrój zrobiła na nas sympatyczne wrażenie małej, ale ładnej mieścinki. Gorąco polecam jeśli ktoś lubi wieczorne rozmowy w knajpkach na ryneczku oraz ranne rowerowe wycieczki po górach. Naprawdę warto!

Gospodarza u którego mieszkaliśmy pożegnaliśmy ok. 10 rano kierując się w stronę pobliskiego Szczytnika. Stoi tam neogotycki zamek zbudowany w 1832 r. lecz w dniu dzisiejszym funkcjonuje jako zakład opieki społecznej. Po dojechaniu (samochodem) na szczyt okazało się, że dokładnie tą drogą przebiegała trasa wczorajszego maratonu! Oczywiście w ferworze walki nie byliśmy w stanie zarejestrować nawet tak znakomitego miejsca.

Widok z punktu widokowego zapierał dech w piersiach. Zdjęcia nie oddadzą klimatu lecz i tak jedno załączam.

Kolejnym punktem na naszej trasie miał być Szczeliniec Wielki oraz Błędne Skały, do których mieliśmy w planie podróż rowerkami całkiem stromym asfaltowym podjazdem. Niestety na górze okazało się, że dalsza jazda na rowerze jest bezcelowa gdyż szlak zwiedzania Błędnych Skał jest ponoć typowo pieszy. Kazali nam zostawić rowery przed budką z biletami czego oczywiście nie zrobiliśmy. Na szczęście w drodze powrotnej trafiliśmy do otwartej dla zwiedzających jednostki wojskowej ze wspaniałym widokiem na Czechy. Stałem przez chwilę z rowerem na skalnej półce, a przede mną tuż za zardzewiałymi zasiekami z drutu kolczastego rozpościerał się widok na góry i doliny. Czy 15 lat temu któryś z wartowników patrolujących to miejsce z kałachem gotowym do strzału zdołał wyobrazić sobie inny świat, gdzie ubrany w kolorowe ubranka facet na dziwnym rowerze może bezkarnie krążyć po tym terenie?? Może takie właśnie były marzenia tych ludzi?

Zjechaliśmy w zabójczym tempie w dół i obraliśmy kierunek na Wałbrzych. Pierwotnie planowaliśmy wjazd na Szczeliniec Wielki (919 m n.p.m.) lecz wizja 850 schodków skutecznie nas odstraszyła. W spd’ach ciężko się chodzi po schodach….

Naszym następnym celem miał być Chełmiec (851 m n.p.m.) lecz w drodze do niego zdarzyło się coś co spowodowało szeroki uśmiech na twarzach całej ekipy. Otóż przejeżdzając fantastycznymi serpentynami Diablo zauważył kątem oka bardzo ciekawą formację skalną. Zatrzymał samochód i wszyscy wysiedliśmy aby przyjrzeć się z bliska temu cudowi natury. Dla nas nizinnych mieszczuchów i wodnych stworzeń każda skała jest godna uwagi lecz ten twór był naprawdę niesamowity! Sami zobaczcie na zdjęciach. Okazało się, że trafiliśmy do jakby kamiennego lasu! Dla chętnych dalszej eksploracji podaję współrzędne GPS tego miejsca: 50° 28′ 33” N, 16° 23′ 19” E

W fantastycznych humorach ruszyliśmy dalej aby zdobyć Chełmiec. Niestety tym razem szczęście nie stało po naszej stronie gdyż w samym pobliżu góry (a trochę błądziliśmy aby odnaleźć właściwy wjazd) zabrakło nam paliwa! (prawie zabrakło) Zdecydowaliśmy się wrócić do Wałbrzycha i kontynuować drogę powrotną do domu. Jeszcze tu wrócimy 🙂

Jadąc przez Wałbrzych i obserwując mapę okolicy odezwały się wspomnienia z eksploracji Gór Sowich. Te niesamowicie tajemnicze i zarazem piękne góry kryją w sobie wiele kilometrów podziemnych instalacji kompleksu „Riese”. To tutaj w czasie wojny hitlerowcy siłą tysięcy niewolników drążyli w skałach labirynty i komory przeznaczone później najprawdopodobniej do prac badawczych nad nowymi rodzajami broni. Nieopodal w Książu powstawała kolejna kwatera Hitlera z windą umożliwiającą zwózkę ciężkiego sprzętu prosto z dziedzińca zamku aż do podziemi. Totalna profanacja.

Decyzja zapadła bardzo szybko. Jedziemy do Książa!

Zamek Książ powstał najprawdopodobniej ok. 933 roku lecz pierwsze udokumentowane wzmianki można odnaleźć dopiero z okresu 1288 roku. Obecnie prezentuje się wprost fantastycznie z sąsiadującą stadniną koni, pięknym dziedzińcem oraz otaczającym ze wszystkich stron lasem. Gorąco polecam odwiedzenie tego miejsca! Zapewniam, że jest gdzie pojeździć rowerem, ale o tym za chwilę.

Objechawszy dziedziniec (akurat trafiliśmy na jakiś festiwal) zachciało nam się pokazać Michałowi i Tomkowi zamek od nieco innej strony. Ostatnia wizyta tutaj obfitowała w nocne eksploracje terenów podzamkowych. Zgodnie z dokumentacją znalezioną w sieci jest tam sporo śladów potwierdzających hipotezę połączenia zamku z podziemnymi labiryntami kompleksu Riese. Na ślad tuneli nie natrafiliśmy lecz zjeżdzając prawie downhillową trasą w dół do stóp zamku można zauważyć wielkie zawalone gruzem drzwi czy też bramę. Zjedzone zębęm czasu straszą ponuro wyłaniając się z krzaków i zarośli. Po chwili egzystencjonalnej zadumy ruszyliśmy dookoła zamku. Niestety trasa była trudna nawet dla naszych terenowych rowerów. Dość często trzeba było przedzierać się brzegiem rzeki brodząc w pokrzywach i krzaczorach. Sama rzeka też jest ewenementem gdyż jest… żółta! Całkowicie żółciutka. Nie badaliśmy istoty tego zjawiska licząc, że wyziewy nie są dla nas zbyt szkodliwe. Zostaliśmy przecież kiedyś napromieniowani w silosach atomowych Bornego Sulinowa więc żadna żółta rzeka nie jest w stanie nam zaszkodzić.

Objazd zamku kończymy stromym technicznym podjazdem, który najbardziej podobał się Tomkowi. Faktycznie było na co podjechać i co ważne: dało się to zrobić bez zsiadania z roweru. Kolejnym celem naszej wycieczki był niesamowity punkt widokowy na zamek. Niestety posiadaliśmy tylko mój aparat foto-tele-foniczny więc jakość zdjęć jest mizerna. Diablo był bardzo chętny do dalszej eksploracji niżej położonych terenów co jak widać na zdjęciach udało mu się znakomicie.

Pożegnaliśmy Książ kierując się do Gdańska, Wejherowa i Lęborka. Kolejny niezapomniany wyjazd już za nami…

Tekst: Scoot
Zdjęcia: cała ekipa (Tomek, Michał, Diablo, Scoot)

Spis zdjęć:

1) widok ze Szczytnika
2) Szczerbiec Wielki
3,4,5,6,7) ciekawe formacje skalne
8,9,10) zamek przy drodze. nie opisany w tekście
11) Chełmiec
12) Diablo przygotowywuje się do eksploracji dolnych partii na punkcie widokowym w Książu
13) Diablo Diablo i po Diablu……..

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=Polanica Zdroj

typ=rowerowy

This entry was posted in Maratony and tagged , , . Bookmark the permalink. Follow any comments here with the RSS feed for this post. Post a comment or leave a trackback.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Your email address will never be published.


− pięć = 1