Już w marcu planowałem wyjazd w Bory Tucholskie, lecz nie miałem jeszcze sprecyzowanych miejsc zakwaterowania. W końcu wybrałem Raciąż – w samym środku Borów, choć przyznam, że jeszcze przed momentem zdecydowany byłem na Tucholę. Niestety na wskutek małego nieporozumienia z kolegami pojechaliśmy jednak do wspomnianego Raciąża. Jak było? Sami oceńcie!
Mieliśmy już wyznaczony czas i miejsce noclegu, wystarczyło więc zebrać chętnych i ruszać. Postanowiliśmy jechać samochodami z rowerami na dachu lub w środku. Zgłosiło się 6-ciu kierowców i w sumie 20 chętnych.21 kwiecień to dzień wyjazdu. Start miał nastąpić o godz 7:00 Każdy kierowca miał za zadanie dojechać na miejsce do godz 10:00, gdyż o 11:00 planowany był start na rowerach. Do Raciąża dzieliła nas odległość ok. 150 km. Jednak nie wszyscy postanowili jechać samochodem, tu mam na myśli Flash’a i Kasię. Flash jechał z Gdańska na kołach, a Kasia częściowo korzystała z PKP, a resztę również pokonała na kołach.
Około godz 10:15 dojechaliśmy na miejsce, gdzie oczekiwało już 5 osób, którzy przyjechali w piątek wieczorem, a byli to: Aga, Ola, Michał, Świru i Silver.
Rozpoczęło się gorączkowe rozpakowywanie rowerów i przebieranie się w strój kolarski, także start trochę się opóźnił. Przed samym startem dołączył do nas kolega, który przyjechał z Gdyni na kołach.
W sumie było nas 16 osób i wystartowaliśmy o 11:30
Z Raciąża wyjechaliśmy drogą rowerową w kierunku Zapędowa do Fojutowa, gdzie obejrzeliśmy
niedaleko wsi unikalny zabytek architektury hydrotechnicznej, wzorowany na antycznych rzymskich budowlach – akwedukt, będący skrzyżowaniem dwóch cieków wodnych: Czerskiej Strugi (płynąca dołem) i Wielkiego Kanału Brdy (płynąca górą). Budowla ma 75 m długości, co czyni z niej najdłuższy taki obiekt w Polsce. Akwedukt wzniesiono w latach 1845-49 (szczegółowe info)
W drodze powrotnej jechaliśmy cały czas lasami Borów Tucholskich. Nie była to łatwa droga, ponieważ jej większość pokonywaliśmy po mocno zapiaszczonych duktach leśnych. Dość często byliśmy zmuszeni może nie wszyscy prowadzić rowery obok siebie. Czasami można było jechać po podściółce leśnej obok piaszczystej drogi.
Na wskutek pięknych krajobrazów zapominaliśmy często o trudach jakie musieliśmy pokonywać po dość ciężkim terenie, ale nie zapominaliśmy o robieniu fotek. Zdjęcia będą nam stale przypominać piękno lasów Borów Tucholskich.
Mieliśmy właściwie tylko jedną awarię w rowerze scoot’a, w tylnym amortyzatorze odkręciła się śruba mocująca wahacz. Poradziliśmy z tym bez problemu, ściągając tuleję paskiem do przewodów elektrycznych.
W pierwszym dniu przejechaliśmy 95km. Do bazy powróciliśmy a raczej niektórzy dojechali na „oparach”, obiadek już czekał. A o godz 20:00 rozpoczęło się zaplanowane wcześniej ognisko i pieczenie kiełbasek, było bardzo wesoło.
Impreza trwała do późnych godzin nocnych ale chyba każdy trafił do własnego pokoju Ośrodek w którym spaliśmy nie był niestety ogrzewany, więc było w nocy bardzo zimno. Ja osobiście nie narzekałem, gdyż lubię spać w nieogrzewanych pomieszczeniach. Reszta ekipy czerpała ciepło z ogniska lub swojego poczucia humoru Zaplanowałem na drugi dzień śniadanie na godz 9:00. Było dość chłodno; na szczęście śniadanie okazało się całkiem przyzwoite, nawet na życzenie można było otrzymać kawę. Ze względu na bardzo ciężką trasę postanowiłem ją skrócić i całkowicie zmienić z 90 km do 60 km. Nasz kolega Michał zaproponował doprowadzenie nas do ciekawego miejsca zapisanego w pamięci jego GPS’aByłem bardzo ciekaw, czy nie wyprowadzi nas na manowce Jak się okazało taka nawigacja doskonale się sprawdziła, nie było żadnego błądzenia w nieznanym terenie. Celem tego dnia było dojechanie do obiektu oznaczonego na starych wojskowych mapach jako najprawdopodobniej lądowisko.
Jest to wycięty fragment lasu w kształcie krzyża. Co ciekawe teren jest oznakowany dość świeżą tabliczką z napisem „lądowisko”. Porobiliśmy fotki i rozpoczęliśmy powrót do bazy. Dojechaliśmy do Tucholi i tu nastąpił podział na dwie grupy, ponieważ ci, którzy zamówili obiad, aby na niego zdążyć pojechali szosą (12 km). Nam natomiast się nie spieszyło, więc pojechaliśmy lasami, ale droga wydłużyła się do 75 km. W końcu dojechaliśmy… Po smacznym obiadku i chwili odpoczynku rozpoczęliśmy pakowanie sprzętu do samochodów. Wszyscy byliśmy zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. To był naprawdę udany rajd! Jako ciekawostkę na zakończenie mogę dodać, że Sławek kupił nowy rower na ramie Meridy dokładnie taki sam jak mój. Zdarzyła nam się śmieszna historia, a mianowicie: wszystkie rowery leżały na trawie podczas robienia pamiątkowych zdjęć. Po zakończeniu sesji zdjęciowej podszedłem do swego roweru i próbowałem wsiąść na niego – niestety nie udało mi się wpiąć w pedały zatrzaskowe. Coś mi tu nie pasowało, nawet kierownica była jakaś inna. Nagle wszyscy wybuchnęli śmiechem a ja zorientowałem się, że nie rozpoznałem swojego roweru! Rzeczywiście nie przyszło mi do głowy, że ktoś uczynny mógł nam podmienić rowery. Już do końca rajdu gdy próbowałem wsiąść na rower to upewniałem się czy to jest na pewno mój, a z daleka poznawałem go po mierniku temperatury, który miałem zamontowany na kierownicy
Refleksje:
- Bardzo ładne są lasy w borach, ale te dukty leśne są do tego stopnia zapiaszczone, że niejednemu odbierały moc w nogach
- Dobrze przygotowany sprzęt nie sprawiał nam żadnego kłopotu.
- Dobrze dobrana paczka uczestników
Dziękuję wszystkim za udział!
Tekst: Mieczysław Butkiewicz
asfalt=niewiele
dystans=200
kondycja=normalna
profil= niski
trud=niski
m=Raciąż
m=Tuchola
m=Fojutowo
szlak=niebieski
obszar=Kociewie
atrakcja=jezioro
atrakcja=rzeka
typ=rowerowy
Dodaj komentarz