Historia tego rajdu była krótka. W piątkowy wieczór naszedł nas głód rowerowy który trzeba było jak najszybciej zaspokoić. Rzuciłem więc bez zastanowienia: „czarny w stronę Przywidza”. Nie liczyliśmy na zbyt dużą frekwencję gdyż tak późne ogłoszenie rajdu nie przyciąga nigdy tłumów, ale na starcie stawiło się aż 10 osób!
Nie będę szczegółowo opisywał trasy bo nawet do końca jej nie pamiętam. Wystartowaliśmy czarnym szlakiem nad jez. Otomin kierując się w stronę Przywidza. Będąc już na miejscu wywołaliśmy drobne zamieszanie wchodząc do karczmy wypełnionej spragnionymi procentów klientami. Z zaciekawieniem obserwowali jak kilka kolorowo ubranych osób zamawia po 1,5 litra wody na miejscu 🙂 „Woda? Jak zwierzęta” – szemrali z obrzydzeniem. Powrót zaplanowaliśmy w większości zielonym szlakiem omijając tylko pewien nieciekawy fragment za Kolbudami. Polecam wszystkim aby jednak spróbowali przejechać ten odcinek… dobrej zabawy nie zabraknie… 😉
Cała trasa była łatwa i przyjemna. Idealnie nadaje się na spacer z dziewczyną w blasku księżyca. Zapewniam, że jest na niej wiele miejsc w których będziecie musieli ratować swą wybrankę przed złamaniem bądź zwichnięciem nogi (oh my hero!) 🙂 Dodatkowo kąpiele błotne całkowicie za darmo. Polecam!
W drodze powrotnej jednemu z naszych kolegów zabrakło pary w nogach i ukradkiem nacisnął niewielki guzik pod kierownicą. Mały ładunek wybuchowy zamontowany w haku przerzutki dokonał spustoszenia i brutalnie zastopował rower. Z dobrze udawanym żalem kolega spiął sobie szybko zębatki „na krótko” i nie bez uśmiechu na ustach wyjechał na szosę aż się za nim kurzyło. W ostatnich chwili rzucił przez ramię, że na szczęście w plecaku ma zapasowy łańcuch…. taak, i pewnie nowy hak który za chwilę sobie założysz – dopowiedziliśmy sobie 🙂 Jakiś czas później gdy brodziliśmy po pachy w błocie kolega nasz oznajmił, że jest już w domu i leży w wannie. Nie zdradzę kto jest tym szczęśliwcem, ale niech ta nowa rama dobrze Ci służy Quazi!!!
Dalsza część drogi powrotnej upłynęła już całkiem spokojnie. Rowery były czasem zasysane przez błoto w które wpadały dosłownie po osie. Zjazdy mokrymi kamieniami i korzeniami oraz zamaskowane pieńki pod trawą siały strach w sercach mężnych bikerów i ich stalowych rumaków. „gleba” okazała się naszym najlepszym przyjacielem i prawie każdy musiał się z nią bliżej zapoznać. Poza Mudią. Żartowałem 🙂
Jednym słowem: to co tygrysy lubią najbardziej. Szczerze polecam tę trasę!!
Andrzej „Scoot”
Dodaj komentarz