Jako że nie było chętnych do napisania tej relacji, postanowiłem zrobić to ja. Niestety jak wiecie mój styl literacki nie ma polotu. Zmuszeni będziecie więc czytać te marne wypociny. I nie marudzić mi potem że słaba relacja. To tyle słowem wstępu
Rajd mogę z całą pewnością zaliczyć do bardzo udanych. Podzieleni byliśmy na 2 grupy. Uciekających i ścigających. Jako że jechałem w tej drugiej, mój opis będzie dotyczył tylko „ścigaczy”. Przeżycia uciekinierów zapewne opisze Mudia, Bilbo lub Łukasz, gdyż to właśnie oni startowali w pierwszej grupie.
Mój początek zapowiadał się nie wesoło. Po nocnej mocno zakrapianej imprezie żona przywiozła mnie do domu około 3 nad ranem. Jako zapalony biker nie mogłem jednak odpuścić sobie tej wycieczki. Wystartowałem o 8:30 z domu.
Niestety po kilku metrach stwierdziłem że jeszcze nie dojrzałem do jazdy. Wsiadłem więc w SKMkę i dojechałem do Sopot-wyścigi. Po drodze uprzedziłem Silvera że spotkamy się na miejscu, odwołując tym samym „randkę” przy mostku na przymorzu. W pociągu miałem niemiłą wymianę zdań z palaczami w moim przedziale.
Pech chciał że nie widziałem iż było ich kilku. I początkowe (mocno wczorajsze) bojowe nastawienie szybko przeszło w stan lekkiego zaniepokojenia. Skończyło się na szczęście na słowach. Miejscem startu obu grup był początek czerwonego szlaku przy przystanku SKMki Sopot Kamienny Potok. Dojeżdżając tam, zostałem zatrzymany przez radiowóz. Panowie zajechali mi drogę jak na filmie. Była syrena i sygnały. Nie przestając jeść (pewnie pączków) zadano mi pytanie; „wiesz za co?”.Odpowiadam: nie! Tu nie wolno jeździć na rowerze. Ale nie było znaków. I tak musisz znać przepisy. Szczerze to mnie zaskoczyli, jechałem co prawda Aleją Niepodległości, nie wiedziałem że jak droga ma 2 pasy ruchu w każdą stronę to rowerem nie wolno się na niej poruszać.
Po chodniku też jeździć nie wolno a ścieżki nie było. Będzie mandat! Ryknął smerf odpowiedziałem bez zastanowienia – bez jaj, mandat! Może lepiej jakieś pouczenie?. „Jak bez jaj to 50zł – będzie. Dalsza polemika nie miała już sensu więc odpuściłem. Uświadamiając sobie że źle to będzie dopiero jak mnie na alkomat wezmą.
Nie miałem jak uciec bo półtora metra od chodnika był płot od osiedla. No i szczerze to nie miałem siły podejmować jakiejś spektakularnej ucieczki. Panowie przeszli do zadawania pytań. Jako że nie miałem dokumentów musiałem podać swoje personalia. Nakłamałem o wszystkim! Zdziwiłem się że tak łatwo mi poszło.
Nagle mina mi zrzedła jak zrozumiałem że oni to zechcą potwierdzić poprzez CB-radio lub komputer. W tym momencie naprawdę już mi nie było wesoło, wiedziałem że czeka mnie „zrywka”. Nasłuchując rozmowy panów i wyczekując odpowiedniego momentu wpiąłem się ponownie w SPDy, zrzuciłem na lżejszy bieg i upatrywałem miejsca ucieczki. Z jaką ulgą przyjąłem wiadomość (wypowiedzianą przez zęby) że panowie mają awarię połączenia z centralą i komputer im nie działa. Cyt; „Muszę ci odpuścić” – syknął smerf. Moja reakcja była natychmiastowa i spontaniczna; „ to na razie!” , po czym wystartowałem z takim impetem że aż prawie mi przednie koło do góry się poderwało.
Już bez przeszkód dojechałem do przystanku SKMki w Kamiennym Potoku. Tam z daleka dopatrzyłem sylwetkę Silvera. Mieliśmy jeszcze 30 minut do startu. Ale doszliśmy do wniosku że nikt się więcej nie zapowiadał więc jedziemy. Wolnym tempem wdrapaliśmy się na pierwszy podjazd. Do Silvera przyczepiła się jakaś bogata, ale pomarszczona babcia – chciała aby jej drogę torował. A tak naprawdę to chciała chyba co innego, ale Silver wybrał rower i moje towarzystwo. Czułem się okropnie. Łeb wydawał mi się tak ciężki że ledwo trzymałem go w pionie.
Po kilku metrach jazdy zza krzaków krzyknął do nas jakiś koleś. Ale ani przez moment nie pomyślałem aby się zatrzymać. Pomyślałem że to następny napaleniec na Silvera. Okazało się że to Robin! Ale było mi głupio jak dostaliśmy opier… że się nie zatrzymaliśmy. Było nas więc już troje. Wolno pokonaliśmy pierwsze kilometry szlaku. Na wysokości Karwin odebraliśmy telefon. Aga i Świr też jadą. Czekając na nich, kolejny sygnał telefonu i kolejne opier… . Tym razem Batik z Flashem i Wojtkiem. Nie miałem już siły się tłumaczyć dlaczego wyjechaliśmy wcześniej. Ze wszystkimi spotkaliśmy się kawałek za Wielkopolską. Po przywitaniu popędziliśmy za uciekinierami. Moja głowa krzyczała – nie jedź! Nie rób tego! Czułem że za chwilę krew tryśnie mi z każdej dziury w moim ciele J. Ale nic, jadę! Pierwsze kilometry dorównywałem wszystkim. Czym jednak dalej tym było coraz gorzej. Sillver, Robin i Batik dyktowali ostre tempo. Świr, Flash i Wojtek byli tuż za nimi. Dalej Agnieszka a na końcu ………… ja niestety spowalniałem grupę i czekali kilka razy na mnie. Nie chcieli jednak pomimo moich kilku próśb zostawić mnie i dopędzić grupę prowadzoną przez Mudię ina domiar złego mój nowy rower wydawał mi się zupełnie nieprzystosowany do turystyki MTB. Na bujaniu wydawało mi się że tracę 40% mocy. Kac nie ustępował i było mi naprawdę ciężko. Ale jechałem. W ostateczności zawsze mogłem zasymulować jakąś awarię. Silver kilka razy został ze mną w tyle i dopingował mnie do szybszej jazdy.
Po drodze na czerwonym szlaku, jak zapewne wiecie było kilka fajnych zjazdów i ostrych podjazdów. Na jednym z nich po małej awarii Agi korby (wkręcił się patol) zgubiliśmy drogę słyszeliśmy jedynie nawoływania naszej ekipy. Postanowiliśmy przeciąć podjazd i poprzez gęste iglarki wjechać na górę. Niestety fiknąłem kozła przez kierownicę nabijając sobie wielkiego sińca jak się okazało chwilę później jadąc na czele przeskoczyłem dość głęboki rów.
Niestety jadący za mną nie mieli już takiej możliwości i po kolei większość zaliczyła kozła. Zrobiłem tam kilka fotek z aparatu. Dalsza część rajdu to moja bezustanna walka z kacem. Nic nie przechodziło. Głowa, brak sił. Jechało się jednak na tyle fajnie że nie zdecydowałem się odpuścić. Cały czas asekurował mnie Silver (wielkie dzięki). Na jednej z szutrowych płaskich jak stół dróg mało się nie utopił. Była tam bowiem kałuża. Co prawda rozległa ale każdy chyba stwierdził by, że ma może z 10cm głębokości. Ja objechałem ją bokiem – Silver zaatakował frontem i wpadł prawie po pas. Strach pomyśleć co by było gdyby trochę nie zwolnił i gdyby był jakimś niedzielnym cherlawym bikerem. Bardzo dziwna ta dziura była a najdziwniejsze że tyle w niej wody stało.
Tuż przed polana na jakiej mieliśmy się spotkać z uciekającymi odłączyli się od nas Świr z Agą. Docierając na miejsce – chyba asfaltem. Po dotarciu na miejsce koledzy czekali już na nas. Ponoć 40min. Więc też musieli ostro dawać. Mudia popędzał ich chyba batem. Trzeba im przyznać że zapewne mieli nie mniej ostre tempo – brawo! Po małej przerwie każdy pojechał w swoją stronę nierzy, chyba na lanserkę po Wejherowie, Flash – no właśnie gdzie? Wojtek też znikł tak samo jak się pojawił. Ja, Aga, Świr, Robin, Batik i Silver pojechaliśmy na jakieś żarcie. Niestety dopiero w Macdonaldzie na końcu obwodowej dopadliśmy do czegoś ciepłego.
Po drodze Robin rozwalił linkę i stracił tylną przerzutkę. Po obfitym posiłku pełni nowych chęci J pojechaliśmy dalej. Niestety ale zawezwano mnie do domu więc wsiadłem w Gdyni w SKMkę i dotarłem nią do Gdańska. Reszta zdecydowała się na powrót jakimś szlakiem. Cały rajd był naprawdę udany i obfitował w fantastyczne przeżycia. Po lesie chodziło wielu gapiów, jadąc jako ostatni wielokrotnie miałem okazję słyszeć ich komentarze na nasz temat. Od bardzo dużych słów podziwu po „zapier.., koleś zapier.. – jesteś ostatni!” Mudia dzięki za pompkę – dopiero nią udało mi się prawidłowo wyeliminować bujanie w ramie. Wszystkim dziękuję za fantastyczną wycieczkę! Slilverkowi specjalne podziękowania J Kto robił fotki, niech umieści do nich link.Ja mam kilka ale z telefonu
Pozdrawiam.
tekst: „Qazimodo”
Relacja drugiego uczestnika grupy pościgowej
Od samego rana pogoda była piękna… jak na złość grupa pościgowa miała startować dopiero o 10.
Późno to, więc postanowiłem pokręcić się trochę po okolicy, może już od 8… , ale trzeba było przygotować (czyt. załatać) zapasowa dętkę, picie oraz coś na ząb, zapasowe baterie, a do tego na nowo musiałem okleić licznik… i tak oto z domu stoczyłem sie dopiero o 9:48… na miejscu startu byłem 8 minut po czasie, nikogo już nie było, więc rzuciłem się w pościg za grupą pościgową.
W piaskach za Sopotem minąłem Świra i Agę, a przy wjeździe do lasu w okolicach Karwin spotkałem resztę grupy pościgowej.
Czekali na parę, którą minąłem kilka minut wcześniej. Ruszamy ostro i tak też przez jakiś czas jedziemy. Przez strumyk wszyscy przejeżdżając mocząc sobie nogi i tylko ja przeskoczyłem suchy po kamieniach.
Z biegiem kilometrów powoli przechodzimy w tryb tempa lajtowego ze względu na łapiące Agę skurcze, oraz problemy kondycyjne Michała. W efekcie na miejsce docelowe docieramy 40 minut za uciekającymi…
Cała trójka uciekających jakoś podejrzani czysta była, tylko tyle zaobserwowałem… po czym pożegnałem sie z grupą i uderzyłem w kierunku Krokowej…
W grupie pościgowej uczestniczyło 8 osób w tym jedna nasza koleżanka Aga.
tekst: Tomek „Flash”
asfalt=niewiele
dystans=100
kondycja=normalna
profil=normalny
trud=niski
m=Sopot
m=Karwiny
m=Krokowa
szlak=czerwony
obszar=Kaszuby
atrakcja=panorama
typ=rowerowy
Dodaj komentarz