…..ten pierwszy raz…………………

qazipierwszy raz po 3 tygodniach choroby wsiadłem na rower. Dołączył się wza. Było całkiem fajnie 🙂

Wpierw skierowaliśmy sie do BUGI gdzie Wojtuś chciał nabyć kilka dupereli. Ja pod sklepem zająłem się usuwaniem usterki w postaci piszczącej tarczy. Niestety ani Wojtkowi zakupy ani mi likwidacja ustarki – się niepowiodły.

Następnie postanowiłem zajechać na ul. Łostowicką do małego warsztatu aby pożyczyli mi płaski kluczyk w celu rozepchnięcia klocków (cała operacja zajeła by mi 5 sekund) niestety starszy pan (chyba właściciel stwierdził; narzędzi nie pożyczamy bo z tego żyjemy!!!

I powiedział że muszę rower na conajmniej jeden dzień zostawić. Pozdrawiamy pana z Łostowickiej i jego małą budkę rowerową. Z takim nastawieniem „powodzenia w dalszym biznesie życzę”!  Co ciekawe jego modszy kolega zajmujący się tam na codzień mechaniką rowerową jest bardzo kompetentny kontaktowy i życzliwy. Niestety akurat go nie było.

Z piskiem na tarczy dojechaliśmy do myjki na Morenie. Niestety 100 blachosmrodów przed nami więc odpuszczamy. Ostatnia nadzieja MK-Bike na morenie. Tu nawet też nie dali mi klucza – BO ZROBILI TO SAMI !!! w 5 sekund było po sprawie. Bez łaski i za darmo.  Za co serdecznie dziękuję!!!

Po chwili rozmowy ruszyliśmy na poligon. Pierwszy zjazd po schodach bezpośrednio ze sklepu o mało co nie przepłaciłem fikołkiem na banię. Moment styku przedniego koła z chodnikiem na ułamek sekundy zatrzymał mi koło. Uuuuuuuuuuuuf…………. poszło dalej. Ale gacie jakieś cieplejsze. Potem wza  opowiadał że miał identyczne odczucia. Wniosek taki że nawet mały zjazd ale pod nieodpowiednim kontem może być o wiele trudniejszy od długiego i znacznie bardziej stromego.

Nie muszę chyba opowiadać jak takie chwilowe przeżycie wpływa na dalszą jazdę 🙂 . Tak było i tym razem ale nie mieliśmy czasu się postrachać bo 150m dalej pędziliśmy już długim stromym zjazdem z dużą ilością mokrych kożeni i głębokich dołków. Na szczęście bez problemowo udało się nam obu zjechać. Natychmiast po, ruszyliśmy pod górę mniej stromą ale dużo bardziej błotnistą i mokrą – jak się okazało. Pokonaliśmy ją w dwóch etapach. Zarówno mój nowy RR jak i Wojtka Conti Exploler pokryły się grubą warstwą błota z gliną. O dziwo po 20metrach jazdy po betonie obie gumy były szyste. Wywalając do góry na 10m kawałki gliny z pomiędzy swoich klocków. (fajny widok). Śmiało można gołębie strącać.

Po kilku następnych zjazdach i podjazdach pojechaliśmy do Matemblewa. Gdzie wg wza miał się właśnie odbywać jakiś wyścig XC.

……jak by to powiedzieć. H……..j mnie strzelił jak się okazało że to prawda! Pod naszym nosem a ja nic nie wiedziałem! Zdążyliśmy na sam koniec (kilka fotek). Nie mogłem się pogodzić że nic nie wiedziałem. Wojtek też potem żałował! Oboje stwierdziliśmy że zarówno MOSIR – organizator imprezy jak i moderatorzy www.trojmiasto.pl powinni iść na szkolenie o reklamie!  Ja nic nie wypatrzyłem! Szkoda gadać, pomimo iż słabym po chorobie pojechał bym z najwiekszą przyjemnością.  A tak staliśmy za metą jak chłopcy co podają piłkę na boisku gdy wypadnie za aut.

Przez moment wydawało nam sie że widzimy  INTELA. Ale nie chcieliśmy dalej czekać i marznąć, a ja dodatkowo ryczeć i pojechaliśmy nie czekając na wszystkich.

Na koniec śmigneliśmy przez Wrzeszcz do Gdańska głównego. Potem wzdłuż motławy w stronę ul Elbląskiej. Po drodze z dużą prędkością pokonaliśmy podjazd ze schodów. Wza poczuł jak dobił oponę do obręczy. Koło jednak całe i ani sladu „węża” 🙂 .

……………………no i koniec

tekst: Qazimodo

This entry was posted in Relacje and tagged , . Bookmark the permalink. Follow any comments here with the RSS feed for this post. Post a comment or leave a trackback.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Your email address will never be published.


× dwa = 18