Podczas pobytu w Borach Tucholskich rozmyślaliśmy już o kolejnym wyjeździe i wybór padł na krainę wielkich jezior – Mazury. Nie wiadomo czemu rowerzystów tak ciągnie nad wodę, ale przynajmniej kilka razy w roku muszą jakieś jezioro objechać. Tym razem zaplanowaliśmy objazd aż dwóch: Śniardwy i Mamry.
Pewnego dnia lipcowego Michał „Qazimodo” przypomniał mi o powyższych planach i postanowiliśmy zabrać się za realizację. Wybraliśmy dwie daty wyjazdu: 8 lub 16 lipca. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na tą drugą. Elena, Sławek, Tomek i Michał potwierdzili swój udział w wyjeździe i od tego czasu zaczęliśmy odliczać dni do startu. Jak miło jest czekać na coś ekscytującego i planowanego od dawna. Znacie to, prawda? 🙂
Nadszedł dzień wyjazdu. Tomek „Flash”, poinformował nas, że jedzie na kołach do Kętrzyna (270 km).
Przyznam, że mnie ta informacja zamurowała, ale tylko na chwilę. Flash jest przecież znany ze swojego permanentnego pociągu do dwóch kółek i jazda pociągiem składającym się z kilkuset dodatkowych mogłaby być ponad jego siły 🙂 Natomiast jeżeli chodzi o piątego uczestnika Michała to niestety nie mógł z nami wystartować z powodu choroby. Obiecał jednak, że do nas dojedzie.
Rowery załadowaliśmy do wagonu przeznaczonego dla rowerów i pozostało nam czekać 4,5 godziny aż znajdziemy się w Kętrzynie. Odjazd z Wrzeszcza 7:37. Dojazd 12:30. „Flash” naturalnie dojechał na miejsce przeznaczenia swoim rumakiem z przyczepką.
Ruszyliśmy czerwonym szlakiem rowerowym w kierunku kwatery hitlera „Wilczy Szaniec” w miejscowości Gierłoż. Przyznam szczerze, że nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia….ot zwykłe ruiny. Następnie ruszyliśmy do szlaku czarnego (Parcz), który doprowadził nas do naszego szlaku czerwonego. Szlakiem jechaliśmy przez dłuższy czas. Mijaliśmy miejscowości takie jak: Radzieje, Sztynort, Kamionek Wielki, Trygort i Węgorzewo. Pierwszy nocleg zastał nas w Ogonkach i o dziwo za jedyne 5 zł. Jechaliśmy przeważnie szlakami rowerowymi, które składały się niestety z asfaltów. Zresztą był to dobry wybór gdyż w taki upał (36 stopni) ciężko jechać rowerem załadowanym sakwami po terenowych odcinkach. Wysokie temperatury dawały się nam wszystkim we znaki. W samo południe jazda była mocno utrudniona, także przebiegi jak i tempo nie były rewelacyjne, a po za tym często zatrzymywaliśmy się nad jeziorami. Dokładnej trasy nie będę opisywał, ponieważ cały czas trzymaliśmy się szlaków rowerowych lub pieszych. W każdym bądź razie zadanie zostało wykonane, objechaliśmy dokładnie oba jeziora Mamry i Śniardwy.
Pomimo tak ciężkiej trasy humory nam dopisywały, a często zdarzało się, iż śpiewaliśmy sobie po drodze. Choć pot zalewał oczy to my dzielnie trzymaliśmy się, a żartobliwe teksty między nami podtrzymywały nas na duchu. Należałoby jeszcze wspomnieć o naszym koledze „Flash’u, który przeżywał ciężkie chwile na trasie.
Otóż zjadł lody które popił wodą i od tego momentu miał poważne problemy żołądkowe. W efekcie końcowym w Mikołajkach wsiadł do pociągu, a my pojechaliśmy do Kętrzyna.
Na zakończenie chciałem podziękować wszystkim za wspaniałe towarzystwo i wspólną fajną choć ciężką jazdę.
Sprzęt spisał się na piątkę z plusem…….ani jednej awarii.
Wyprawa trwała 5 dni.
Organizator: Mieczysław
Relacja Michała
Zaczęło się dla mnie bardzo źle. Na 3 dni przed wyjazdem zachorowałem dostając strasznie nieznośnego kataru i tracąc głos w gardle.
Planowałem wyjazd z Mietkiem od 3 tygodni, po wielkiej niewiadomej dotyczącej Jego wyjazdu okazać się miało że to jednak ja najwyraźniej nie pojadę.
Jednak zdecydowałem się dołączyć do ekipy o jeden dzień później. Tak też zrobiłem.
Skład z Mietkiem, Eleną i Sławkiem dojechał pociągiem do Kętrzyna w poniedziałek. Flash czekał już tam na nich jadąc z Gdańska na kołach (niesamowite).
Po jednym dniu dołączyłem do tego składu na stacji w Giżycku.
Po wyjściu z pociągu zobaczyłem peleton w pomarańczowych koszulkach. Byli mocno wyczerpani jazdą w ostrym słońcu. Toteż po wspólnych kilkunastu kilometrach zdecydowaliśmy się na postój przy jeziorku. Po drodze zajechaliśmy do twierdzy w Giżycku którą Flash ze Sławkiem zdecydowali się zwiedzać. Sławek nawet „wytargował” tańszy wstęp dla siebie – jako studenta.
Nad jeziorkiem skorzystaliśmy z kąpieli i zjedliśmy obiadek. Następnie ruszyliśmy wyznaczonym szlakiem. Słońce paliło niemiłosiernie, cienia praktycznie nie było. Asfaltowe ulice biegnące przez rozległe płaskie tereny były całkowicie puste. Ten dzień skończyliśmy rozbijając obóz nad jeziorem Tyrało.
Zaproponował to nam okoliczny mieszkaniec którego poznaliśmy kilkanaście kilometrów wcześniej robiąc zakupy w GS-ie. Był na tyle uprzejmy że prowadził nas jadąc samochodem prawie pod samo jeziorko.
Niektórzy z Nas podejrzewali go nawet o niecne zamiary, a bynajmniej nie chodziło o nasze rowery.
Po drodze minęliśmy żeński obóz harcerek, niestety po mimo naszych szczerych chęci i kilku prób nie pozwolono nam się tam rozbić. Może i dobrze .
Po przyjechaniu na miejsce okazało się iż są tam, pomost oraz zadaszona ławka ze stołem. Przy pomoście była co prawda spora grupa tubylców ale po początkowym „obwąchiwaniu” nas rozeszli się do domów. Dzień ten postanowiliśmy uczcić i wypiliśmy nawet po jednym piwku. Rozkładanie namiotów poszło nadzwyczaj sprawnie i już po kilkunastu minutach na pobliskim polu stały nasze 3 :wigwamy”.
Zmęczenie słońcem nie pozwoliło nam posiedzieć dłużej i postanowiliśmy wszyscy udać się na spoczynek. Noc minęła spokojnie tylko na początku kilkanaście osób szukało niejakiego „Damiana” drąc „japy” tak że ich chyba w Giżycku słyszeli. Jak się okazało Damian był za koleżanką na „spacerze” i niby nic nie słyszał .
Następnego dnia plan był trochę inny, zamierzaliśmy cały upał przeczekać nad wodą. Ten jednak nie był tak dokuczliwy jak poprzedniego dnia więc zrobiliśmy sobie tylko jedną dłuższą przerwę na jedzenie na wyspie „Szeroki Ostrów”.
Po drodze robiliśmy sporo fotek i staraliśmy się „zahaczyć” o najciekawsze atrakcje w tych rejonach. Kilka razy krajobrazy do złudzenia przypominały nasze znad morza. Choćby „wysoki brzeg” – pole namiotowe, zupełnie jak klif w Gdyni.
Na nocleg zatrzymaliśmy się na polu namiotowym koło przeprawy promowej niedaleko miejscowości Wierzba. Po drodze jadąc bardzo ciekawym niebieskim szlakiem oraz przejeżdżając przez rezerwat „Konika Polskiego”.
Był to bardzo ciekawy dzień, ze względu na malownicze tereny po jakich jechaliśmy oraz pogodę która idealnie pasowała do uprawiania turystyki rowerowej.
Wieczorem wraz z Flashem wychyliliśmy kilka piw. Szybko też znalazły się koleżanki pływające na jachtach i chcące się integrować.
Zabawę skończyliśmy – przynajmniej ja o 1:30 w nocy, Tomek i Sławek zostali z koleżankami troszkę dłużej. Ach te kawalerskie czasy, niestety już nie dla wszystkich.
Co do bilansu tego wieczoru to powiem tylko że przy pustym stole nie siedzieliśmy. Z tego co pamiętam dziewczyny były baaardzo dobrze wyposażone.
Ranek był trudny. Dlaczego- chyba nie muszę mówić. Ale po kilku kilometrach jazdy głowa już się nie kolebała Jako że do przeprawy dotarliśmy o prawie 3 godziny za wcześnie Elena skorzystała w pobliskim „porcie” z prysznica. O którym tak często nam przypominała, a ja z Flashem ogoliliśmy swoje gęby. Odświeżeni wbiliśmy się na prom. Jako że udało nam się pomóc w usuwaniu jego małej awarii jaką miał, przepłynęliśmy za darmo.
W Mikołajkach nasze drogi się rozeszły. Flash w wyniku strucia zmuszony był wracać do domu a Sławek postanowił pojechać w okolice Suwałk.
Zostaliśmy więc we troje, Elena, Mietek i ja. Na nocleg zatrzymaliśmy się w okolicach Pisza. Znaleźliśmy tam bardzo ładne pole namiotowe, w dodatku za darmo. Rozbiliśmy namioty i pojechaliśmy z Eleną na zakupy do Pisza.
Postanowiłem zrobić wcześniej obiecaną kolację z pieczonych w piasku ziemniaków z sosem czosnkowym. Okazało się jednak iż zdobycie drewna graniczyło tam z cudem, z pomocą przyszedł nam sąsiad z siekierką. Ziemniaki musieliśmy przenieść jednak z piasku do ogniska i w sumie kolacja wyszła mizernie. Niemniej humory dopisywały a to jak wiadomo najważniejsze.
Noc minęła bardzo szybko i dobrze bo spokojnie odespałem tą poprzednią. Ostatniego dnia szlak wiódł cały czas asfaltami ale bardzo mało uczęszczanymi. Po drodze zrobiliśmy sobie kilka przerw na jedzenie i fotki. Dotarliśmy do celu naszej wyprawy Kętrzyna, dość wcześnie. Zwiedziliśmy więc tamtejszy Zamek Krzyżacki i Bazylikę mniejszą.
Przy okolicznej fontannie urządziliśmy sobie małego „dyngusa” i nikt nie pozostał z nas suchy. Tam też spokojnie poczekaliśmy na pociąg który odjechać miał ok. 15:30 do Gdańska.
Wpadliśmy jeszcze na małą kawę i zakupy i załadowaliśmy się do pociągu.
Do Olsztyna jechaliśmy w przedziale rowerowym bo podróżni bez rowerów pozajmowali nam nasze miejsca. Gdy jednak się zwolniły szybko je zajęliśmy i śmiejąc się non-stop dojechaliśmy do celu. Wyjazd bardzo mi się podobał, szkoda że taki krótki był.
Na pewno była to kolejna fajna przygoda jaką odbyłem z GERem. Na zawsze w pamięci zostanie mi kilka chwil których tu opowiedzieć się nie da, a które przeżyłem dzięki moim przyjaciołom.
Dziękuję za wspólną wyprawę,
Michał.
asfalt=sporo
dystans=300
tempo=niskie
profil=normalny
trud=normalny
m=Kętrzyn
m=Giżycko
m=Mikołajki
szlak=szlak czarny
szlak=niebieski
atrakcja= jeziora
kondycja=normalna
obszar= Mazury
ty=rowerowy