Za oknem ładna pogoda, więc mamy zaplanowany trochę nietypowy wyjazd. Nie ruszamy jak zwykle wszyscy razem a tym razem osobno i spotykamy się w upoprzednio umówionym miejscu w tym wypadku wypadło na Bieszkowice.
Scoot miał wyruszyć swoimi dróżkami prowadzonymi przez GPS. Nie korzystał z żadnych szlaków. Jechał na obrany azymut do ustalonego poprzednio celu.
Ja natomiast wybrałem dla odmiany dość ciężki szlak czerwony, którym to miałem wraz z „Bono” dotrzeć nad jezioro w Bieszkowicach. Wiedziałem na co się piszę (dwa razy prowadziłem rajdy), bo jak wiadomo nie wielu bikerów tą trasą przemierza. Jest niezliczona ilość ciężkich podjazdów usłanymi piachem, korzeniami. Były również szaleńcze zjazdy na których to należało skupić szczególną uwagę, aby nie wypaść z drogi w krzaczory lub się spotkać z matką glebą:) Na szczęście te nieprzyjemności jakoś nas ominęły i szczęśliwie dojechaliśmy umęczeni do naszego celu. Na licznikach mieliśmy ok. 50km a to nie było wszystko, bo jeszcze należało wrócić do domu. Oj będzie zaprawa:) Czekaliśmy na Andrzeja ok 20min aż w końcu wyłoniła się jego sylwetka na wspanialej maszynie. Krótki odpoczynek i omówienia trasy powrotnej.
Obraliśmy łatwiejszy powrót, bo mięśnie nóg czasami odmawiały(przynajmniej dla mnie) posłuszeństwa, więc obieramy azymut Kamień i drogami szutrowymi do domu. No tak tylko, że należy jeszcze dojechać do Kamienia przecinkami a czasami bez dróżek prosto po ściółce leśnej. I znowu mięśnie domagały się odpoczynku.
W końcu ukazał się na horyzoncie” upragniony Kamień, skierowaliśmy się nad jezioro, aby trochę odpocząć. Natomiast „Bono postanowił odłączyć się i wracać sam swoim tempem.
Po kilkunastu minutach my również ruszyliśmy w kierunku Chwaszczyna. A tu Andrzej zaproponował mi, abyśmy jeszcze odwiedzili górę Donas o przewyższeniu 206m. I znowu podjazdy. Z Chwaszczyna to tylko 3km. Dojechaliśmy a raczej wczołgałem się na to wzniesienie, ale na wieżę nie można wejść, bo była zamknięta. Droga powrotna ponownie częściowo lasem doprowadziła nas do Źródła Marii, Gołębiewa i drogą nadleśniczych prosto do Oliwy i tu pożegnaliśmy się i ruszyliśmy każdy w soją stronę.
Muszę przyznać, że rajdy prowadzone przez GPS mają sens jest to duże ułatwienie pokonywania nieznanych terenów.
Rajd na świeżym powietrzu przez cały dzień był doskonałym dniem do wyciszenia się z gwaru ulicznego, choć czasami było dość ciężko „wciągać się” pod górę a mimo to było fajnie. Dla mnie to wielka satysfakcja pokonywać spore odległości po duktach leśnych lub drogach szutrowych.
Do domu wróciłem o godz 20:00 a na liczniku wyświetlona cyfra 99 km.
tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz