Ten piękny kraj urzekł mnie do tego stopnia, że postanowiłem pojechać tam kolejny (i mam nadzieję, że nie ostatni) raz. Już podczas pierwszego wyjazdu oceniłem Norwegię jako miejsce idealne do podróżowania każdym możliwym środkiem transportu. Świetnej jakości drogi wijące się górskimi serpentynami aż zachęcają aby wsiąść na rower i z całym dobytkiem na bagażniku włóczyć się miesiącami wśród fiordów. Są to również drogi przyjazne innym pojazdom, chociażby motocyklom, których jest w Norwegii znacznie więcej niż rowerów. Duże, obładowane sakwami maszyny przemierzają tysiące kilometrów aby poczuć prawdziwą wolność na szerokich, prawie pustych, krętych górskich drogach. Jednak w zdecydowanej większości spotkać można zwolenników turystyki samochodowej, poczynając od załadowanych po dach „kombiaków”, poprzez różnego rodzaje doczepiane przyczepy turystyczne, a kończąc na specjalnych dedykowanych busach zdolnych przewieźć i nocować całą rodzinę.
Na rowerze z sakwami czujesz się zupełnie wyzwolony od wszelkich zdobyczy techniki i zdany wyłącznie na własne mięśnie. Dojedziesz wszędzie, chociaż często mozolnie prowadząc rower pod 25% podjazdy. Ten rodzaj podróżowania wymaga najwięcej samozaparcia oraz czasu, gdyż odległości w Norwegii nie są małe. Rowerzysta w Norwegii czuje się komfortowo. Wszystkie trasy, nawet te górskie na wysokości 1400 m n.p.m. są asfaltowe i równe. Ruch samochodowy nie jest duży; na większych turystycznych arteriach osiąga natężenie porównywalne do tego jaki można spotkać w środku nocy na trójmiejskiej obwodnicy. Żadko się zdarza aby samochody jechały w kolumnie jeden za drugim. Najczęściej są to pojedyncze pojazdy oddalone od siebie o minutę czy dwie, a i to tylko na najbardziej ruchliwych drogach (oczywiście mam na myśli drogi widokowe, a nie autostrady). Wjeżdżając na mniej znane ścieżki, nie opisane w przewodnikach, ruch samochodowy maleje często do zera. Można spokojnie usiąść na poboczu, zjeść śniadanie, a żaden spalinowy pojazd nie zepsuje nam apetytu.
Kultura kierowców w Norwegii jest bliska ideału. Piszę te słowa z pełną świadomością i bagażem doświadczeń, gdyż po drogach Norwegii przemierzyłem już prawie 6 tysięcy kilometrów (pół na pół rowerem i samochodem). Każde ograniczenie prędkości jest respektowane. Kierowcy zwalniają widząc z daleka znak i utrzymują prędkość zgodną z limitem. Jazda jest bardzo płynna, zakręty (nawet te ostre) są pokonywane szybko i sprawnie, bez zbędnego hamowania. Odległości pomiędzy pojazdami nawet na autostradach sięgają 10-20 samochodów. Rowerzyści czy piesi są wyprzedzani poprzez zjechanie na przeciwległy pas (a nie tak jak u nas zostawienie 0,5 metra marginesu). Jednocześnie warto dodać, że limity prędkości bardzo dobrze odzwierciedlają warunki na drodze. Często przed wjazdem do wsi nie ma znaku „teren zabudowany”, lecz jest ograniczenie do 60 km/h gdyż wioska ta nie posiada zbyt wielu przejść dla pieszych, szkoły itp. Nie ma więc potrzeby zwalniać do 50. Jak jest u nas – wiadomo: mała mieścinka długości 200 metrów, przed którą stoi Policja z radarem opierając się o znak „teren zabudowany”. Poza terenem zabudowanym na ogół jeździ się 80 km/h i chociaż bardzo lubię kręte, szybkie drogi powiem Wam, że ciężko byłoby pokonywać ich zakręty z prędkością o 20 km wyższą. W niektórych sytuacjach można spotkać znaki ograniczenia do 30, lecz jest to w pełni uzasadnione gdyż na przykład zbliżamy się do zwężenia drogi przez które przejedzie tylko jeden pojazd. Wszelkie znaki drogowe, zarówno prędkości jak i pierwszeństwa czy numery dróg są bardzo często powtarzane. To wszystko sprawia, że na drogach Norwegii wszyscy uczestnicy ruchu czują się bardzo bezpiecznie. Jeszcze jeden przykład: jadąc zgodnie z przepisami (80 km/h poza terenem zabudowanym) jestem w stanie osiągnąć średnią prędkość 80 km/h na dystansie wielu setek kilometrów. Sprawia to, że spalam o wiele mniej paliwa oraz, że docieram do miejsca przeznaczenia szybciej niż w Polsce gdzie jak wiadomo rozwijamy ZNACZNIE większe prędkości chwilowe, ale również znacznie mniejsze średnie.
Tak jak wspomniałem wcześniej drogi Norwegii są idealne do podróżowania rowerem, motorem czy samochodem. Jednak sama droga nie wystarczy. Zaplecze turystyczne Norwegii jest specyficzne i nie podobne do żadnego innego kraju w którym byłem. W Europie jest wiele przepięknych miejsc do których warto pojechać dowolnym środkiem transportu, często jednak te miejsca są do tego stopnia skomercjalizowane, że szybko tracimy chęć dłuższego ich kontemplowania. Tłumy turystów prowadzone przewodnikami turystycznymi oraz dziesiątki pobliskich sklepów odstraszają od wielu niesamowitych regionów. Weźmy dla przykładu nasze Tatry. Szlaki są zatłoczone i zaśmiecone. Nawet na cięższych podejściach nie ma możliwości oderwania się od cywilizacji i w spokoju przeżywania pięknych gór. Zawsze słychać głosy, płacz dzieci, albo czuć smród papierosów. Naturalnie są szlaki trudne, gdzie dzieci nie słychać, ale na pewno trudno określić wędrówkę nimi jako „samotną”. W Norwegii jest inaczej. Wydaje mi się, że udało się tam osiągnąć idealny kompromis pomiędzy budowaniem turystycznej mekki, a całkowicie dziką przyrodą.
Dla porównania opiszę jak wyglądają trasy parku narodowego Jotunheimen. Cytując przewodnik Pascal: „Jotunheimen Nasjonalpark należy do najchętniej odwiedzanych parków narodowych Norwegii. W tym najwyższym masywie północnej Europy wznosi się ponad 250 szczytów przekraczających wysokością 1900 m n.p.m., w tym najwyższe góry Skandynawii (2469 m n.p.m). Wysokie partie gór są pokryte czapami lodowców, których jest łącznie 60. Można tu spotkać duże stada reniferów, a także łosie, rosomaki, jelenie i rysie. W większości jezior występują pstrągi”. Brzmi pięknie prawda? Już widzicie oczyma wyobraźni tłumy ludzi na szlakach, dziesiątki zaparkowanych samochodów na parkingach i powiewające przy nich flagi „MacDonalds”. Nic z tych rzeczy! A może widzicie całkowicie dziką przyrodę, niedostępne drogi wytyczone tylko dla wytrawnych wspinaczy, brak zasięgu GSM co uniemożliwia wezwanie pomocy? Również nie. W Norwegii znaleziono złoty środek. Przez Jotunheimen prowadzi wspaniała, asfaltowa, równa jak stół droga. Można wjechać samochodem na 1400 m n.p.m. Przy drodze jest wiele miejsc parkingowych wyposażonych w toaletę z prądem i ciepłą wodą. Nie zapomniano również o inwalidach, którzy mają osobną kabinę. To wszystko bez żadnego nadzoru i za darmo. Naturalnie bez problemu można zadzwonić do rodziny i pochwalić się, że właśnie patrzy się na lodowiec. Jeśli masz ochotę na odrobinę więcej komfortu to istnieje możliwość noclegu w jednym z wielu pensjonatów czy schronisk umiejscowionych przy drodze. Nie znajdziesz jednak ani MacDolanda, ani innych sklepów. Czasami na Campingu będzie „Kiosk” z pamiątkami, lecz na ogół jest to mały budynek wielkości naszego kiosku, w którym przy okazji zaopatrzysz się w darmowe foldery dotyczące obszaru w którym jesteś. Często przy takim kiosku znajduje się duża mapa oraz propozycje najciekawszych miejsc wraz z ich zdjęciami. Co więcej, schodząc lub zjeżdżając z drogi chociaż o 100 metrów zanużasz się w prawdziwie dzikiej przyrodzie! Nie widać już drogi, najbliższy camping jest za 20 km, a Ty możesz rozstawić namiot i w spokoju obserwować góry. Jeśli nie zrobisz tego w okolicy parkingu to zapewniam, że przez kilka dni nie spotkasz żywej duszy. Dysponując dobrą mapą możesz wybrać się na jeden z wielu pieszych szlaków o zróżnicowanym stopniu trudności. My byliśmy na 40-sto minutowej przechadzce pod ramię lodowca. Trasę taką może pokonać każdy nawet z małym dzieckiem na ręku. Tłumów nie było. Często wędrowaliśmy sami. Istnieje także możliwość udania się na znacznie dłuższe szlaki, po 8 czy więcej godzin. To prawdziwa esencja gór i możliwość bliskiego obcowania z dziką naturą. Niestety nie chodziłem po norweskich górach lecz z tego co widzę na większości szlaków możesz nie spotkać żywej duszy.
Brzmi fantastycznie prawda? Wydaje mi się, że ten fenomen ma swoje źródło w kilku rzeczach. Po pierwsze Norwegia nie jest w Unii. Możliwe więc, że jako miejsce turystyczne jest traktowana niszowo (znalazłem chyba tylko jedną wycieczkę i to autokarową za dość duże pieniądze). Wydaje się, że przy tak bogatym kraju nie musi mu zależeć na turystyce. Chociaż z drugiej strony będąc tam odnosisz wrażenie, że wszystko jest dla Ciebie otwarte. Możesz wszędzie wejść, nikt Cię nie kontroluje, nie ma zakazów czy ograniczeń, a jeśli są to bardzo uzasadnione. Punkty informacyji turystycznej służą fachową pomocą i można takie punkty spotkać nawet w malutkich miejscowościach. Do tego piękne trasy samochodowe czy autokarowe z mnóstwem parkingów i darmowych kibelków… Po drugie Norwegia straszy swą aurą. Pogoda jest bardzo zmienna, a różnice temperatur w środku lata sięgają 20 st. C. Będąc w górach mieliśmy +5, a zjeżdżając do doliny było już 25. Ze śniegu prosto w pełnię zielonego lata. To fantastyczne – ale nie dla każdego. Po trzecie w Norwegii nie ma atrakcji turystycznych do jakich przyzwyczajona jest zachodnia cywilizacja. Nie ma tu parków wodnych, wielkich sal kinowych, koncertów na tysiące osób czy przepełnionych centrów handlowych. Oczywiście część z tych dóbr znajdziesz w Oslo czy innym większym mieście, ale wśród fiordów na próżno jest szukać AquaParku 🙂 To wszystko sprawia, że Norwegią interesują się przeważnie ludzie starsi. Jest sporo busów campingowych z Niemiec, Holandii czy Skandynawii, prowadzonych przez starszych ludzi, zapewne tak spędzających emeryturę. Młodzieży w górach nie widać. Jest przez to smutno, ale i cicho oraz czysto 🙂
Jak dojechać do Norwegii? Kiedyś funkcjonowała linia promowa DFDS z Gdańska przez Kopenhagę do Oslo, niestety istniała tylko 1 sezon. Można za to płynąć z Gdyni do Karlskrony lub z Gdańska do Nynashamn, a później samochodem lub promem do Oslo. Ten prom jest dość drogi, więc warto zabrać samochód lub rower, którym dojedziesz na fiordy. Dystans z Karlskrony do Oslo to około 700 km, a do Bergen kolejne 300. Istnieje oczywiście możliwość skorzystania z połączenia lotniczego wprost do Bergen i innych większych miast Norwegii.
W Polsce trudno o dobrą mapę Norwegii. Udało mi się kupić w Empiku atlas Norwegii w skali 1:400000 lecz było to wszystko co mogłem dostać. Mapy drogowe w skali 1:800 tysięcy czy 1:miliona nie sprawdzą się przy stylu podróżowania jaki preferuję i do jakiego wszystkich namawiam: czyli do tzw. „tułaczki” 🙂 Możliwe, że uda się coś sprowadzić bądź wyszukać na Allegro, ale ja tego szczęścia nie miałem i często brakowało nam dokładniejszej mapy. Będąc w Oslo zaopatrzyłem się w dwie mapy Jotunheimen w skali 1:50000 z oznaczonymi szlakami pieszymi. Będzie na przyszły rok 🙂
Ludzie w Norwegii są bardzo życzliwi, chociaż dość skryci. Pomagają bardzo chętnie i praktycznie wszyscy mówią po angielsku. W Norwegii nie ma zwyczaju zamykania samochodu, podnoszenia szyb czy nawet wyciągania kluczyków ze stacyjki gdy idzie się do sklepu (dotyczy górskich miejscowości, a nie większych miast!). Po kilku dniach daje to poczucie niesamowitej wolności i bezpieczeństwa niespotykanego w innych krajach Europy. Wszędzie jest bardzo bezpiecznie chociaż w ogóle nie widać Policji. Na jednym z parkingów zobaczyliśmy samochód z pootwieranymi na oścież drzwiami, który pozostawili właściciele aby nie zagrzał się od upału. Sami zniknęli na szlaku którego przejście zajmuje conajmniej 40 minut… Inny świat, prawda?
autor: Andrzej Butkiewicz (scoot /at/ wp.pl)