Gdy w sobotnie popołudnie zamieściłem zajawkę o nieoficjalnym rajdzie następnego dnia, nie spodziewałem się tłumów. Byłem jednak trochę zaskoczony, że absolutnie nikt nie zgłosił swojego akcesu. „Trudno” pomyślałem. Rajd był stworzony jako samotny i taki pozostanie. W niedzielny poranek moje śniadanie zostało jednak przerwane przez chętnego (Piotra jak się później okazało) na wspólny wypad.
Do Chwaszczyna dotarłem punkt dziesiąta i zobaczyłem stojącego przy rowerze gościa. „F..k” pomyślałem na widok jego jeansów i „wełnianej” kurtko-bluzy. Ja wiem, że to nie szata zdobi człowieka, ale to nie zapowiadało nic dobrego – zapewne jakiś „zamulacz”. Ostrzegałem telefonicznie, że rajd będzie długi. Cóż, pobieżny rzut oka na rower mówił coś innego, więc od razu zapytałem się o „staż” rowerowy. Wieloletnie doświadczenie w średnich i długich dystansach… hmm… może nie będzie tak źle. Już na początku nastąpiła wtopa, ale bynajmniej nie z winy Piotra. Ten dzielnie trzymał się mojego „ogona” i nie odstawał ani na krok. To ja pomyliłem trasę i zgubiłem się w gąszczu okolicznych ścieżek. Taka wtopa na własnym terenie! Szczęście w nieszczęściu, że nieoczekiwanie zmieniona trasa obfitowała w naprawdę ładne widoki. Będę musiał kiedyś tam jeszcze podjechać. Z niewielkim opóźnieniem dotarliśmy w okolice Wiczlina, skąd zaczyna się trasa do Cisowej. W tym momencie wiedziałem już co nieco na temat mojego kompana i byłem pewien, że trasa przypadnie mu do gustu, ale żeby aż tak? Szybka i kręta ścieżka przyprawiona odrobiną błota i okraszone kilkoma punktami widokowymi wystarczyła, aby na twarzy Piotra zagościł uśmiech, promienny uśmiech.
Z Cisowej jechaliśmy lasem do Rumi Janowa, a potem wzdłuż kanału Łyskiego do Redy i Wejherowa. Po drodze starałem się jak najwięcej opowiedzieć Piotrowi o okolicznych terenach i ich zaletach, ale chyba zbytnio się rozgadałem 🙂 Pod Wejherowem skończyła się moja dojazdówka i wjechaliśmy w Puszczę Darżlubską. Te tereny już nie były mi znane, a założeniem wycieczki było dojechanie do Mechowa trasą omijającą asfalt. Kilka stromych podjazdów i dojechaliśmy do Kąpina górnego. Żadnych ruin (oznaczone na mapie) nie znaleźliśmy, ale należał się nam odpoczynek, więc spędziliśmy kilka chwil kontemplując wygląd małego kościółka. Teraz pora ruszać dalej. Tereny były wspaniałe. Pełno rozlewisk wzdłuż trasy (i na niej samej ), cisza, spokój i wspaniała pogoda. Z licznych bajorek wystawały ponad powierzchnie omszałe pnie i konary zwalonych drzew, które wyglądały jakby żywcem wyjęte z najbardziej pierwotnych lasów. Słońce ciągle zalewało nas promieniami z bezchmurnego nieba, a las chronił przed wiatrem. Tego mi było potrzeba od dawna. W pewnym momencie nasza trasa wiodła chwilę asfaltem, a potem odbijała w lewo. Tu moja druga wtopa. Zjazd, który na mapie był wyraźna drogą, musiał być w rzeczywistości jedną z licznych przecinek, bo po prostu go przegapiłem i tak asfaltem ciągnęliśmy już aż do Darżlubia. W pewnym momencie widzę jadącą z naprzeciwka grupę bikerów a wśród nich… Kasię i Janusza! Po krótkim i serdecznym powitaniu (i zerknięciu na nowy sprzęt Kasi) pojechaliśmy w dalszą drogę. Z Darżlubia pognaliśmy czarnym w kierunku Diabelskiego Kamienia i Bożej Stopki. Kamienie jak kamienie, ale za to szlak… palce lizać! Kamienie obfotografowane więc ruszamy dalej. Mała przerwa w sklepie w Starzynie i kręcamy na południe, aby jechać wzdłuż prawego brzegu puszczy omijając główną szosę.
Dobrze szło do Werblina, ale na trasie do Zdrady wpakowaliśmy się na całego. Na mapie była droga, a w rzeczywistości były to dwa błotniste ślady wiodące chaszczami i podmokłą łąką. Z nieskrywaną radością powitałem znów twardą, wiejską drogę. Z racji kończącego się czasu i zapasów energii, aż do Widlina jechaliśmy szosą. W Redzie odeskortowałem Piotra na SKM’kę, a sam ruszyłem bocznymi asfaltami do Chyloni. Stamtąd, jadąc po prawej stroną obwodnicy, dotarłem do Witomina, a następnie do domu.
Podsumować tę wycieczkę mogę tylko jednym słowem – fenomenalna!. Wspaniałe widoki i pełen słońca dzień sprawił, że aż chciało się żyć. Takie przeżycia w pełni rekompensują ból mięśni, jaki dziś odczuwam. Poza kilkoma wpadkami nawigacyjnymi cały rajd przebiegł bez większych problemów, a oba rowery (choć tak skrajnie różne w budowie) sprawiły się doskonale.
Co do Piotra, to już zgłosił chęć dalszej jazdy z naszą ekipą. Uważam, że będzie to z korzyścią dla obu stron, bo jest to świetny kompan na wycieczki i te bliższe i te dalsze. Nie boi się wymagań stawianych przez teren (także błotnisty) i potrafi docenić piękno trasy, a nie tylko szybkość z jaką można się po niej poruszać. To jedynie potwierdza stare powiedzenie, żeby nie osądzać po pozorach. Mam nadzieję, że dalsza eksploracja okolicznych terenów przysporzy Mu równie dużo radości, co niedzielna wycieczka.
- Dst: 131 km
- Avg: 17,9 km/h
- Tm: 7:20
Howgh!
asfalt=niewiele
dystans=100
kondycja=normalna
profil=normalny
trud=niski
m=Chwaszczyno
m=Wiczlino
m=Cisowa,
m=Mechowo
obszar=Kaszuby
atrakcja=panorama
typ=rowerowy
Dodaj komentarz