Od samego początku wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Pogoda nie napawała optymizmem. Postanowiliśmy jednak zmierzyć się z przeciwnościami jakie zastaliśmy w Bielawie.
Po przyjeździe na miejsce powitała nas piękna pogoda, niestety prognozy na następny dzień nie były już tak dobre. Budząc się w dniu startu za oknem nie było widać słońca, a jedynie strugi deszczu. W miasteczku zawodów oddaliśmy rower Qaziego do serwisu, gdyż poprzedniego dnia pomimo pomocy psa właścicielki (zdjęcie) nie udało się odpowietrzyć hamulców. Do momentu startu czekaliśmy w samochodzie próbując się zmotywować odpowiednią muzyką oraz maściami bengaja. Na starcie zauważyliśmy znacznie mniejszą ilość zawodników niż w Chodzieży. Prawdopodobnie było to spowodowane komunikatami pogodowymi o nadchodzącej nawałnicy z trąbami powietrznymi włącznie. Organizator rozważał odwołanie imprezy. Na szczęście start odbył się zgodnie z planem, chociaż w strugach deszczu. Pierwszych kilka km było honorowym objazdem miasta mającym na celu rozgrzanie zawoidników i propagowanie kolarstwa górskiego wśród mieszkańców. Niestety pogoda odstraszyła kibiców.
Po kilkunastu minutach dotarliśmy do zbiornika retencyjnego wokół którego biegła trasa maratonu. Charakterystyczne czerwone błoto natychmiast okleiło nogi wszystkich uczestników dając upiorne wrażenie jazdy we krwi. Nieubłaganie zbliżaliśmy się do największego, kilkunastokilometrowego podjazdu pod Kaletnicę. Podjazd bardzo mocno rozciągnął stawkę pozostawiając sporo miejsca na manewry wyprzedzania. Duże nachylenie stoku oraz błotnista maź pomiędzy kamieniami i korzeniamia powodowała, iż zmuszeni byliśmy jechać na najniższych biegach.
Tuż przed szcztytem Kaletnicy znajdował się pierwszy bufet, za którym następował rozjazd na dystans mini oraz medio i grand fondo. Wielu zawodników startujących na dystansie medio lub grand fondo podejmowało w tym momencie decyzję o skróceniu dystansu wybierając najprostszy wariant „mini”. Po krótkiej przerwie na bufecie pojawił się kolejny ostry podjazd zmuszając większość zawodników do prowadzenia roweru pod górę w błocie. Na szczycie Kaletnicy po minięciu punktu widokowego z wieżą rozpoczął się najtrudniejszy zjazd jakim mieliśmy okazję w życiu jechać. Trudność polegała na tym, że pomimo sporego nachylenia aby jechać w dół trzeba było momentami mocno napierać na korbę na najniższym przełożeniu gdyż koła grzęzły w wielkim błocku, oraz omijać bardzo dużą ilość korzeni i potężnych ostrych głazów. Następne odcinki zjazdu były znacznie szybsze gdyż pozbawione błota i pokryte jedynie kamieniami oraz korzeniami, co wymuszało kurczowe zaciskanie klamek hamulców. Dodatkowo niska temperatura i strugi deszczu powodowały drętniewnie palców.
Przeszkody powodowały, iż na każdym metrze miało się wrażenie, że amortyzatory roweru dobijają do samego końca, co potem okazało się prawdą. Po zjeździe, zdrętwiałe palce Qaziego zmusiły go do poluźnienia uchwytu kierownicy. W połączeniu z dużą szybkością roweru i jeździe po garbie pomiędzy głębokimi koleinami doprowadziło to do nieuchronnej gleby w kałuży. Jak się okazało kałuża ta miała około 0,5 metra głębokości. W chwili upadku Qazi „nabił się” na kierownicę co spowodowało trudności z oddychaniem. W tym momencie Qazi leżał w wodzie nie mogąc złapać tchu, na szczęście przejeżdżający zawodnicy natychmiast wezwali ratowników GOPR, którzy zjawili się na miejscu w kilka minut po zdarzeniu. Usztywnili nogę i zatamowali dużą ilość krwi z mocno rozciętego kolana. Tym razem czerwień na kolanie nie była tylko błotem. Spuchnięty i półprzytomny załadowany został do transportera GOPR, a następnie zwieziony do najbliższej drogi asfaltowej gdzie po chwili przyjechała karetka pogotowia ratunkowego. Ratownicy GOPR zaopiekowali się rowerem, a Qazi trafił do szpitala w Dzierżoniowie.
W tym czasie scoot czekąc na swoich kolegów na mecie usłyszał przekazywany przez megafon komunikat proszący o natychmiastowy kontakt z biurem zawodów kolegów Michała z Gdańska. Obawiając się najgorszego koledzy popędzili do szpitala gdzie na szczęście okazało się, że uśmiechnięty Qazi siedzący na wózku inwalidzkim z zablokowaną nogą, ale w otoczeniu młodych pielęgniarek opowiadał szeroko gestykulując o swojej tragedii 🙂
Koledzy zaopiekowali się rowerem oraz chwilę później odebrali Qaziego ze szpitala, który wypisał się na własne życzenie.
Natomiast Wojtek „wza” szczęśliwie ukończył maraton, jednak dojeźdżając do mety był niezwykle trudny do rozpoznania (zdjęcie).
Banan nie schodził mu z twarzy sugerując iż przeżył własnie wspaniałą przygodę. Jedyne białe miejsca na jego ciele to zęby oraz białka oczu 🙂
Parę słów od Wojtka:
Po przebudzeniu pesymizm i dupa.
Na starcie pesymizm pogłębił się dwukrotnie.
Ubrany na cebulkę i wysmarowany wieloma warstwami bengaja Wojtek odzyskał pewność siebie.
Chwila startu to nic ciekawego.
Pierwszy podjazd trwał i trwał i trwał, aż się skończył.
Wszystkim zawodnikom zaparowały okulary i zacząłem wyłapywać rzęsami błoto.
Jak maszyna nieubłaganie zmierzałem do mety.
Bardzo trudną technicznie trasę potęgowały ekstremalne warunki atmosferyczne i zdrętwiałe dłonie.
Ale jechałem nieubłaganie zbliżając się do upragnionej mety.
Przed końcem dobiły mnie trochę trawiaste wzniesienia, ale noga nadal podawała.
Po dotarciu na metę nie mogłem rozpoznać siebie ani własnego roweru.
Po jednym dniu starłem nowe klocki hamulcowe i na ostatnich kilometrach hamowałem metalem o metal! Qazi tak samo.
Szczęśliwy ukończyłem maraton na 101 pozycji.
Wspólnie przy butelce grzańca spisali: Qazi, wza oraz scoot.
asfalt=brak
dystans=50
kondycja=wysoka
profil=wysoki
trud=max
szlak=niebieski
obszar=Bielawa
typ=rowerowy
1 Comment
kochani, jak żyję, jest to jedna z najlepszych rzeczy w moim życiu.ale mówię wam, że to przebiję. pozdrawiam.