MTB Bike Tour Gdańsk, relacja z drugiej edycji

007W sobotę 21 czerwca 2008 roku odbyła się druga edycja BT w Gdańsku organizowana przez MOSiR. Chciałbym podzielić się wrażeniami z tej imprezy.

Chęć startu zakiełkowała już pod koniec kwietnia kiedy przypadkiem dowiedziałem się, że w okolicach Matemblewa odbyła się pierwsza edycja. Czas mijał bez specjalnych treningów, a ja o jakiś czas sobie przypominałem, że czeka mnie impreza.  Dopiero na początku czerwca postanowiłem w wolnej chwili zbadać okolice przyszłych zawodów (dolina Samborowo). I tu nastąpiło pierwsze zwątpienie. Po kilku szybszych kilometrach w lesie zaczynało mi brakować tchu i ja chcę wystartować w zawodach?

Drugie zwątpienie miałem w czwartek przed zawodami na objeździe trasy. Na drugim kółku (nie do końca po trasie, bo mapka za mało dokładna) oddech został na podjeździe, a ja miałem uczucie, że zaraz spadnę z roweru. I znowu myśli, gdzie ja się pcham do tych przecinaków?

W końcu nadeszła sobota i trzeba było się zdecydować. Rano jeszcze ostatnie przygotowania roweru i przed 10 wyruszyłem na zapisy. Na miejscu (koniec ul. Abrahama) było już trochę ludzi, ale kolejki nie było. Na liście widziałem tylko kilka osób. Odebrałem numer startowy 247 i pojechałem zapoznać się z trasą .

Na początek podjazd w stronę Niedźwiednika długi i stromy, ale da się podjechać, choć kosztuje sporo wysiłku. Na szczycie skręt w lewo i po chwili mknie się w dół z prędkością 40km/h. Na dole czekały korzenie i wjazd na trawiastą polankę. Następnie trochę pod górkę i w prawo, by po chwili znowu zjechać. Ostry skręt w lewo i kolejny podjazd. Chwilka po płaskim i po skręcie w lewo trasa znowu prowadzi w dół. Potem skręt w prawo i zielonym szlakiem trzeba się wdrapać na Niedźwiednik. Jeszcze trochę piasku i chwila wytchnienia po płaskim. Następnie lekko w dół i skręt w prawo w stromy zjazd. Tym razem jednak nie można było się rozpędzić, wąsko i miękki grunt. Potem w lewo i łagodniejszy zjazd, krótki ostry podjaz i w prawo wzdłuż doliny na metę.

Ponieważ do startu miałem jeszcze ponad trzy godziny, wróciłem relaksować się do domu. Niestety około południa przeszła ulewa i się ochłodziło. Człowiek od razu zaczyna się zastanawiać czy warto wracać i się męczyć, jak się ubrać żeby nie zmarznąć, a za razem nie przegrzać. Na szczęście przestało padać i wyszło słońce, więc już bez większych rozterek wyruszyłem na start. Na miejscu akurat trwała dekoracja Mastersów, a na trasie w połowie dystansu byli Juniorzy.

Niestety w między czasie pogoda nie dopisywała i kilka razy spadł deszcz. Część zawodników rozgrzewała się jeżdżąc po Abrahama inni kryli się pod namiotem organizatorów przed deszczem i wiatrem. W końcu przyszedł czas na nas. Jeszcze sprawdzenie obecności i w strugach deszczu ruszyliśmy.

Na starcie uplasowałem się gdzieś w środku stawki, ale na pierwszym podjeździe kilka osób mnie wyprzedziło. Na kolejnym widzę już tylko plecy czołówki chowające się za wzniesieniem. Za plecami kilka osób na dole i jedna bliżej. Zjazd i oddalam się, aby na kolejnym podjeździe znowu poczuć oddech rywala. Niestety uślizg tylnego koła i trzeba ruszyć z buta, a przeciwnik minął mnie młynkując. Na szczęście przed najtrudniejszym zjazdem udało mi się wyprzedzić i miałem wolną drogę. Ścieżka nieco rozjeżdżona, ale opony dobrze trzymały. Wjazd na ostatnią prostą i PAAAAC przywaliłem w niską gałąź. Kask sunął się na tył głowy, a mokre liście rozmazały wodę na okularach. Poprawiając kask zaczynam drugie okrążenie praktycznie nic nie widząc. Końcówka podjazdu z buta i na górze szybko przecieram okulary i ruszam w dół. Pod koniec zjazdu ktoś mnie wyprzedził. Na podjeździe pytam „Dubel?” i otrzymuję twierdzącą odpowiedź. Ech, a łudziłem się, że dopiero w połowie się zacznie. Lider wciągnął żelka i tyle go widzieli. Tym czasem dogonił mnie bezpośredni rywal i niestety był szybszy. Kolejny podjazd i znika mi z oczu.

Samotnie dojechałem do trudnego zjazdu, a tu masakra. To co było rozjeżdżoną glebą stało się rozdyźdanym błotem. Rower niestabilny, strach zacisnąć mocniej hamulce. Po kilku metrach drobny błąd i leeecę przez kierownicę. Szczęśliwie o nic nie przyhaczyłem i lądowałem na nogi mając tylko jedną myśl – złapać to drzewko, to nic, że cienkie jak gałązka, ale chwycić się czegokolwiek! Inaczej zjadę na sam dół! Na szczęście wyhamowałem na krzaku. Ja cały rower cały, więc jadę dalej, ale rower nadal tańczy. W końcu zjechałem na trawę gdzie odzyskałem panowanie nad rowerem, pomimo licznych nierówności. Obok przejechał kolejny z czołówki.

Ostry wjazd na ostatnią prostą też już rozjeżdżony, więc wykonuję efektowny power slide. Pamiętając o gałęzi mocniej się pochylam i tym razem bez problemu ją mijam.

Trzecie kółko i przestaje padać, ale znowu trzeba się wdrapać na wzniesienie. Już tylko do połowy,  reszta z buta. Dochodząc na szczyt słyszę quada organizatorów. Na zjeździe się mijamy, widzę kogoś z tyłu z rowerem. Jednego mniej myślę, oby tylko awaria sprzętu, a nie wypadek. Jadę dalej, błotnisty zakręt, wzniesienie, zjazd. Chwila dekoncentracji przy dohamowaniu i zagrzebuję się w piasku o mało co nie lądując na ramie. Dopompowany adrenaliną pokonuję podjazd bez zsiadania. Jeszcze tylko zjazd i kończę okrążenie.

Na pierwszym zjeździe mijam kogoś siedzącego na poboczu, próbuje wyszarpać zaklinowany łańcuch. I znowu góra, dół, błotem w lewo i w górę. Na kolejnym zjeździe zmęczenie daje znać o sobie. Zaczynam ostrożnie, zbyt ostrożnie, rower zaczyna tańczyć, ale udało mi się opanować. Zakręt po piasku tym razem gładko i zaczynam ostatni podjazd. Idzie sprawnie, aż nagle… Widzę kogoś przed sobą, to bezpośredni rywal. Wygląda na zmęczonego, ledwo się posuwa do przodu. Przypływ sił i znowu pokonuję wzniesienie bez zsiadania i zyskuję jedno miejsce. Dalej spokojnie na zjeździe i nawet słońce wyszło.

Ostatnie okrążenie (5 z 6) już ledwo podjeżdżam, nawet nie ma połowi i muszę pchać rower. Zjazd, podjazd, zjazd i gleba na błotnistym zakręcie. Tym razem nie obyło się bez bólu – noga się zaplątała w ramę. Boli jak diabli, ale trzeba jechać, jeszcze trochę rozmasowałem nogę na podejściu i ból się uspokoił. Reszta pętli była spokojna, żadnego przeciwnika nie widziałem od okrążenia. Jeszcze kilka machnięć korbą i jestem na mecie z 9 miejscem na 14 startujących i z jednym okrążeniem straty. Czołówka właśnie schodziła z podium z medalami, a co kilka minut meldowali się ostatni zawodnicy na trasie.

Wszyscy w około byli zadowoleni i uśmiechnięci, skończyła się męka. Kałuże i rowerzyści parowali w promieniach słońca. Chwila odpoczynku i trzeba było jechać dalej dopingować znajomych na trasie „8H na okrągło”.

Trasa była oznakowana bardzo dobrze, nie sposób było zgubić trasy. Najciężej się jechało dwa pierwsze okrążenia. Było mokro i chłodno. Potem się rozgrzałem i przestało padać. Ostatnią pętlę jechałem ze spokojem wiedząc, że to już koniec męczarni i do tego nikt mnie nie gonił. Co jeszcze można napisać na podsumowanie? Chyba to, że te zawody to najszybszy trening panowania nad rowerem jaki przeszedłem. Adrenalina i pewien przymus szybkiej jazdy, pomagają poszerzyć granice umiejętności oraz przełamać bariery, które przy wycieczkach wydają się nieprzekraczalne.

zdjęcie pobrano ze strony: http://www.mosir.gda.pl/pl/galeria/1mtb2008/1mtb2008_4

tekst: Marek Kwiatkowski „Bono”

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=TPK

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , | Leave a comment

Foto-Rowerowy rajd nad jezioro Kamień

DSC_8109-27Mapka przejazdu w/g GPS’u

Fotograficzny rajd do Kamienia był zapowiadany jako impreza sielska i anielska; ze względu na niewysokie tempo i liczną ilość postojów, odpowiednia nawet dla tych rowerzystów, którzy rzadziej korzystają ze swoich maszynek.

Nie dziwne więc to, że nieelegancko niepunktualna autorka tej relacji, wjeżdżając na miejsce zbiorki rajdu, naliczyła około 20 dusz (hm, no może nie do końca naliczyła – oszacowała mało wprawnym okiem :P).

Tradycyjne i niezbędne zakupy tych, którzy na ostatnią minutę zaopatrywali się prowiant w kultowym warzywniako-spożywczym koło PKP Wrzeszcz, oczywiście generowały jeszcze większe i jeszcze bardziej tradycyjne opóźnienia . Opóźnienia nietradycyjne wynikły natomiast na skutek niezwykle dialogicznego tego dnia nastawienia Ojca Dyrektora, czyli Mietka, znanego także jako mbut. Ten, zobaczywszy gotową na jazdę pod swoimi skrzydłami większą liczbę nieznanych sobie dusz na rowerach trekingowych, ku zgrozie części zgromadzonych, niespodziewanie i nietypowo dla siebie, zaproponował wydostanie się z gdańskiej niecki szosą. Tu jednak przytomna autorka relacji, a także syn rzeczonego mbuta, Scoot, przywołali go szybko do rozumu .8088

Ostatecznie, wjechaliśmy do lasu przez Osiedle Młodych i tu grzecznie zaczęliśmy pokonywać pierwsze leśne podjazdy, nieco błotniste po ostatnich opadach deszczu. Peleton oczywiście jak zwykle się nieco rozciągnął.
Pierwszy dłuższy postój zaliczyliśmy nad Jeziorem Wysockim. Tu też dowiedzieliśmy się, że jeden z dżentelmenów postanowił się od nas odłączyć, gdyż wyczerpał już swoje zapasy mocy. Cóż, dżentelmena pozdrawiamy i mamy nadzieję, ze następnym razem pójdzie lepiej .

Orzeźwiwszy się lodami, przez pola skierowaliśmy się ku Jezioru Tuchomskiemu, z malowniczą wyspą pośrodku. Wspomniana wyspa, według prowadzącego, miała okazać się niezwykle fotogenicznym obiektem fotograficznym – oczywiście zapewne docenilibyśmy jej wizualne walory bardziej, gdyby całej naszej uwagi nie pochłonął inny obiekt, dla rowerzysty miejsce święte – sklep 😉 I to jeszcze jaki – z huśtawkami ;).DSC_8166-59

Ostatecznie jednak dotarliśmy nad Kamień, po drodze spotykając TW Janusza vel. Stefana, który i tak nagle dość tajemniczo zniknął, porywając ze sobą kilku członków wycieczki, m.in. Topola i Jaro, by dołączyć do wycieczki Niecierpliwej Marty.

Sam postój nad Kamieniem w miejscu może niepięknym, ale pozwalającym na rozpalenie ogniska w sposób względnie bezpieczny i nieniszczący zieleni. Nad ognichem zapoznane żarłoki rajdowe upiekły kiełabachy (zwane też kiełbami ) i skonsumowały je w kompani musztardy, chleba, jabłecznika i ciasta drożdżowego. Jedna z kiełb pozostałych po naszej uczcie stała się co prawda, z inicjatywy Oli Szaszki, narzędziem do tortury naszych siodełek. Kiełba, spełniwszy tą role, została niepostrzeżenie włożona Mietkowi między siodełko, a torebkę podsiodłową, tak, ze uczestnicy wycieczki, a także wszystkie okoliczne psy mogły bez użycia wzroku złapać mietkowy trop 

Powrót szalenie malowniczy, fragmentami niebieskiego szlaku rowerowego – momentami widoki, niczym w niższych partiach gór. Zdjęć chyba trochę mniej, niż zakładał organizator .

Podsumowując, przejechaliśmy około 80km (trasa podstawowa rajdu, nie licząc dojazdów).8073

Trasa wycieczki: Gdańsk Wrzeszcz – Osowa – Chwaszczyno – Warzno – Kielno – Kieleńska Huta – Kamień – Kowalewo – Tokary – Warzenko – Nowy Tuchom – Barniewice – Nowy Świat – Owczarnia – Oliwa

Ciekawostką rajdu był niewątpliwie Scoot, który dzień wcześniej celowo popsuł sobie swojego Treka ;). Wziąwszy Robina na litość, wyżebrał od niego testowy egzemplarz lekkiego Titusa, a potem udawał, ze umie jeździć ;).

tekst: Katarzyna Jamroż

zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Cwaszczyno

m=Kamień

m=Warzno

m=Kielno

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , , | Leave a comment

TITUS POLSKA 8H NA OKRĄGŁO

nalewka_team
Aż trudno się nie pochwalić 🙂 Zespół: Agabikerka & Scoot, po przejechaniu 5-ciu okrążeń zajęli I-wsze miejsce w kategorii „duo mix”.IMG_9238

Wyniki naszych znajomych:
1 miejsce w kategorii solo kobiet: Ania Świrkowicz z Treka
4 miejsce w kategorii solo mężczyzn: Pablo Góral (przejechał 7 okrążeń!!!)
3 miejsce w kategorii team: Sopot Killers
9 miejsce na równocześnie rozgrywanym BikeTour: Bono (na rowerze trekkingowym!)
Gratulacje!

Relacja Scoot’a

Sztafeta na rowerach? A cóż to takiego? Zachęcająca była trasa o długości 15 km wyznaczona przez Robina i  Wojtka z Sopot Killers. Tydzień przed zawodami miałem okazję przejechać jej fragment i chęć startu zaczęła powoli kiełkować. Jednak forma jazdy „w kółko” nie do końca mi odpowiadała więc na start zdecydowałem się praktycznie w ostatniej chwili, za namową Agi na jazdę w kategorii DUO MIX.IMG_9253IMG_9246

Strategia była prosta: zmieniamy się co 2 kółka chyba, że ktoś wcześniej zasygnalizuje zmęczenie. Ruszyłem pierwszy. Trasa bardzo dobrze oznakowana i sprawiająca wielką przyjemność z jazdy. Na maratonach pierwsze 10 km uznaję za rozgrzewkę i tu miało być identycznie. Niestety na 3 czy 5 km zacząłem odczuwać nudności i zmęczenie! Znowu ten przeklęty izotonik z tauryną! Przed startem nie zdążyłem kupić powerade’ów i zatankowałem nutrenda zawierającego taurynę. Teraz ponad wszelką wątpliwość potwierdziłem, że tego typu izotoniki czy żele źle na mnie działają. Na maratonie w Chodzieży miałem identyczną sytuację z żelami nutrenda (carbosnack) które również zawierały taurynę.

Przestałem popijać trujący izotonik i mocniej nacisnąłem na pedały. Trasa była (jeszcze) sucha i nic nie zapowiadało zbliżającej się ulewy. Świeciło słońce przez co zaczęły mi się gotować ręce w długich freeride’ówych rękawiczkach. Nagle usłyszałem trzask, a pedały stanęły w miejscu nie mogąc wykonać obronu korbą. Natychmiast zahamowałem lecz było już za późno. Moja prawie nowa tylna przerzutka XT została przecięta na dwie części. Co za pech! Pierwszy raz w życiu złamałem przerzutkę! I to na wyścigu, w którym miałem szansę na pierwsze w życiu pudło! Zrezygnowany zadzwoniłem do Agi, która od razu wystartowała, a sam truchcikiem zacząłem podążać do mety. Przede mną 5 km biegu…IMG_9256IMG_9259

Gdy wreszcie dotarłem na metę ktoś do mnie podszedł i zapytał czy to ja jadę w parze z Agnieszką. Okazało się, że Aga poprosiła kolegę (dzięki Krzysiek!!!) który podjechał do domu aby przywieźć mi drugą przerzutkę! Podjechałem do prowizorycznego pit-stopu pod  drzewem gdzie zaczęliśmy szybko doprowadzać mój rower do porządku. Za chwilę miała przyjechać Aga więc lepiej abym miał sprawny rower aby ją zmienić. Niestety okazało się, że hak jest wykrzywiony i próba jego wyprostowania skończyła się tym, że nie wchodziły mi dwie największe zębatki z tyłu. Reszta na szczęście działała więc ucieszony, że walka jeszcze się nie skończyła wskoczyłem na rower i zmieniłem Agnieszkę na trasie. Na szczęście zdążyłem też zastąpić trujący izotonik czystą wodą…

Drugie kółko było lepsze, bo znacznie lepiej znałem trasę, a poza tym byłem rozgrzany. Niestety jak tylko ruszyłem z linii startu zaczął padać deszcz… padał coraz mocniej miejscami zmieniając się w prawdziwą ulewę. Moje długie rękawiczki zaczęły wspaniale spełniać swą rolę. Niestety jechałem w krótkiej koszulce, która z miejsca została przemoczona i spryskana błotem. Trasa zrobiła się bardzo śliska i trzeba było mocno uważać na zakrętach. Jechało mi się całkiem nieźle, lubię taki hardcore. Po drodze spotkałem Anię z Treka, która złapała kapcia w bezdętkowym kole… później dowiedziałem się, że tak jak ja ona również zaliczyła truchcik po trasie :)) Dojechałem na metę upaćkany błotem, Aga natychmiast wystartowała do swojego drugiego okrążenia.IMG_9263

Na zawody przyjechałem samochodem, w którym miałem trochę ubrań na zmianę. Niestety nie zdążyłem odebrać od Agi kluczyków i wzięła je ze sobą na trasę. To był pech, bo okazało się, że Tacoo potrzebuje transportu do szpitala (wypadek zakończony kontuzją żebra),  a mając kluczyki i ponad godzinę czasu bez problemu mogłem go zawieźć. Niestety chłop musiał sobie radzić sam i w końcu chyba pojechał taksówką. A ja czekałem godzinę w mokrych ciuchach posilając się gorącą herbatą i rosołem z makaronem. Jakie szczęście, że impreza odbywała się tuż obok knajpki „Sabat” 🙂IMG_9264

Aga powróciła cała umorusana błotem. Po otworzeniu samochodu założyłem na siebie kurtkę przeciwdeszczową i ruszyłem na moje trzecie okrążenie. Tym razem jechało mi się znacznie ciężej. Trasa była już bardzo błotnista i rozjechana dziesiątkami kół. Na dodatek cały czas nie miałem dwóch najwyższych biegów z tylnej przerzutki przez co podjazdy musiałem robić z buta. Deszcz padał, a ja mozolnie przebijałem się przez mokre korzenie, szybkie techniczne zjazdy i powolne podjazdy robione na piechotę. Zaczęło brakować jedzonka bo na trasę zabrałem tylko 1 żelka. Kilka kilometrów przed metą miało mi także zabraknąć wody… Ale nie to  było najgorsze. Przede mną, chyba na 7 kilometrze pojawiła się przeszkoda, którą pokonywałem już dzisiaj dwukrotnie: strome, króciutkie podejście, a następnie równie krótki zjazd po korzeniach aż do wielkiego drzewa tarasującego ściężkę. Po prawej stronie tego zjazdu była sporej wielkości jak na warunki TPK przepaść: kilka metrów w dół, bez krzaków. Wpinając się w pedały pomyślałem tylko „przecież się tam nie ześlizgnę” i w tym momencie przednie koło podwinęło się w lewo, a ja poleciałem w prawo, bokiem (chyba) i głową do przodu w stronę zbocza. Zrobiłem co najmniej jeden fikołek, rower odpadł gdzieś na bok, a ja zatrzymałem się dopiero przy powalonych drzewach, które ostrymi kawałkami celowały w moją stronę. Leżałem tak przez kilka sekund, właściwie nie wiem ile dokładnie, pamiętam tylko, że w prawej nodze zaczął łapać mnie kurcz więc szybko naciągnąłem mięsień. Ze zdumieniem stwierdziłem, że nic mi nie dolega, żadnego złamania nie ma, jedynie obie nogi porysowane na całej długości.
Powoli wstałem, podniosłem leżący 2 metry dalej rower i powoli wdrapałem się do góry (ciężko było). Na górze jeszcze raz sprawdziłem obrażenia i ponownie zdziwiony ruszyłem w dalszą część trasy. Jednak jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą 🙂

Po kilku minutach zaczęły mnie boleć stłuczone mięśnie więc nawet mniejsze podjazdy robiłem z buta. Poza  tym wykrzywiona przerzutka zaczęła się klinować w błocie w ten sposób, że każde silne naciśnięcie na pedał blokowało łańcuch. Skończyła się też woda… do mety 3 kilometry, a ja powoli jechałem w deszczu wiedząc, że najważniejsze jest dojechać cało i zdrowo aby Aga mogła zrobić jeszcze jedno kółko. Na tym właśnie polega sztafeta! Kilkaset metrów przed metą, a właściwie przed ostatnim  zjazdem (z Łysej) wyprzedził mnie kolega z pracy (pozdrowienia Zbychu) Na tym lekkim podjeździe nie miałem ani siły ani odwagi go gonić. Gdybym teraz rozwalił drugą przerzutkę… Wyjechaliśmy na kawałek płaskiego i tam mocniej nacisnąłem na pedały aby w ostatniej chwili prawie przed samym zjazdem wyprzedzić go i puścić klamki rzucając się w dół trasy narciarskiej. Nie udało mi się wyciągnąć więcej niż 49 km/h, ale zważywszy na warunki i tak było super. Nie ma to jak dobry zjazd :)) Zbyszek pojechał dalej, startował w solo i zrobił w sumie 5 okrążeń! Ja skończyłem swoje trzecie i cieszylem się, że to już koniec 🙂 Aga ruszyła, aby zdobyć dla nas piąte kółko i z tym wynikiem ukończyliśmy zawody na I miejscu w kategorii DUO MIX! Moje pierwsze w życiu pudło! Tym bardziej będę je pamiętał, że przypłacone złamaną przerzutką i poobijanymi nogami oraz ręką.

Polubiłem tę formę zawodów. Widzę kilka zalet w stosunku do maratonów. Po pierwsze fajna jest współpraca w zespole. Po drugie, po każdym kółku masz czas aby wykonać naprawy roweru oraz posilić się co na zwykłych maratonach grozi utratą cennego czasu. Po trzecie, jeśli kółka są dość długie (15 km) to nie odczuwasz wrażenia jazdy w kółko, a coraz lepiej poznajesz każde okrążenie i możesz pracować nad lepszymi czasami. No i zdecydowanie lepiej stoi się na pudle w towarzystwie teamu, niż samotnie 🙂 Polecam i zapraszam w imieniu organizatorów na kolejne edycje TITUS POLSKA 8H NA OKRĄGŁO.

autor: scoot

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=TPK, Sopot

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Rajd do latarni morskiej Stilo

IMG_0078mapa przejazdu w/g GPS’u

Zapowiedź rajdu była wystawiona pięć dni wcześniej kiedy jeszcze prognozy były optymistyczne.

Wystawiając zapowiedź rajdu, liczyłem na miłą, słoneczną przejażdżkę. Niestety, pod koniec tygodnia pogoda zaczęła się załamywać. Wydawało się jednak, że jeszcze można jechać. Wyszło inaczej, ale o tym później. Do Lęborka dojechaliśmy o godzinie 9:15 i tu nastąpił start w kierunku latarni morskiej. Cały czas prowadził nas Michał wraz ze swoim GPS’em. Świetna sprawa, szkoda tylko, że tak kosztowna. Planując rajd, zakładałem choć częściowy przejazd drogami szutrowymi. Niestety, mapa i rzeczywistość nie chciały się jakoś pokrywać. Ostatecznie okazało się więc, że jechaliśmy do Stilo cały czas asfaltowymi drogami drugorzędnymi. Generalnie rzecz biorąc, trasa wręcz wykwintna, asfalt w miarę równy, brak blachosmrodów. Dobra nawierzchnia zachęcała do szybkiej jazdy, ok. 25-28km/h. Ostatecznie więc, średnia wyszła nam niezgorsza – 20km/hIMG_9181

Podsumowując, do Stilo dojechaliśmy przez Nową Wieś Lęborską, Kłębowo Nowowiejskie, Wilkowo, Garczegorze, Łebierń, Kopaniewo, Maszenko, Bagędzino, Ulinię i Sasino (38km) Dojechawszy do samej wsi Stilo, nie mogliśmy spocząć na laurach. By dostać się do latarni, co zresztą każdy miejscowy wie, trzeba wdrapać się pod dość wysoką górę. Niektórzy co silniejsi pogardzili jednak wciąganiem roweru do góry i próbowali podjechać. Teren latarni to miejsce zachęcające do odpoczynku, fotek i pogaduszek. Za jedyne 4zł za osobę, można także zwiedzić samą latarnię. Hm, okazuje się też, że niektórzy, nawet duzi, są w stanie nieco zaoszczędzić i zrobić to za jedyne 2zł (tak, jak zrobił to Zbyszek – nie wiedziałem Zbyszek, że jesteś studentem:) ) (po prawej fotka z latarni morskiej)

IMG_9192

W końcu nadszedł jednak czas, by zbierać. Trasa w dół to piaszczysto-korzenny tor przeszkód. Próbowałem zjeżdżać, ale na pewnym odcinku przednie koło zaryło się w piasku, a rower dość mocno przechylił się do przodu. Oczywiście gleba; całe szczęście dość szybko się pozbierałem 😉 Spojrzałem do tyłu, by sprawdzić, czy ktoś mnie nie staranuje i zobaczyłem OTB Zbyszka. Ten leciał tuż za mną w powietrzu wraz z całym rowerem – nie udało wypiąć mu się z pedałów. Glebnął na plecy aż huknęło:) Na szczęście, jemu też nic się nie stało ;). W drogę powrotną ruszyliśmy czerwonym Szlakiem Bałtyckim. Teren zróżnicowany, trochę piachu – droga nie była usłana różami. Jednak każdy chwalił tę trasę; niektórzy jeszcze nią nie jechali. Dróżka rzeczywiście wspaniała, prowadząca laskiem sosnowym. Niestety, nie wszystko pięknie się układało. W pewnym momencie spojrzałem w niebo, a tam czarne chmury. Zacząłem zastanawiać się, czy aby nie czeka nas powtórka z rozrywki – miałem tu na myśli zeszłoroczny rajd do Stilo w ulewie. Jednak jeszcze do Białogóry dojechaliśmy na sucho. Tu spotkała nas miła niespodzianka – czekali nas nas dwaj koledzy, Mudia i Bono, którzy na kołach wyjechali nam z domów na spotkanie. Krótki postój na zakupy i znów ruszyliśmy.W tym momencie, u góry najwidoczniej odkręcili kranik i zaczęło siąpić; na tyle jednak słabo, że postanowiliśmy jechać. Przyspieszylismy, aby jak najszybciej dostać się do Żarnowca, i tu się dopiero zaczęła zabawa. Padało coraz mocniej i mocniej, aż doszło do ulewy. Rzeczywiście, Stilo jest dla nas wyjątkowo pechowe.IMG_9200

W Żarnowcu wjechaliśmy na szlak zielony. Strumyki wody płynące wzdłuż ścieżki, kamienie, korzenie, błoto i deszcz odbierały nam siły. Jednym słowem, nawierzchnia nie nadawała się do kontynuowania dalszej jazdy, Postanowiliśmy więc zjechać na szosę. Tu przynajmniej mogliśmy cieszyć się twardym podłożem pod kołami, jednak samochody i tumany wody unoszącej się nad nami, odbierały chęć do jazdy. Nie mieliśmy jednak wyboru – trzeba było jechać dalej. Początkowo poruszaliśmy się wspólnie, ale z czasem celowo potworzyły się małe grupki jedno i dwuosobowe. Każdy rwał do przodu, ile miał sił w nogach. Mieliśmy się spotkać na dworcu w Wejherowie. Ja jechałem samotnie dość szybkim tempem i o niczym nie marzyłem, jak tylko aby to szosa jak najszybciej zniknęła mi z oczu. W końcu jednak ujrzałem długi, ostry zjazd przed Wejherowem. Tu puściłem klamki i jadąc 50km/h, miałem tylko nadzieję, ze nie wpadnę w poślizg. Na szczęście się udało, uff. W Wejherowie czekał już Zbyszek, a za mną dojechał Bono. Nie wiem tylko, jak to się stało, bo widziałem go na szosie przede mną. Mudia, który podobnie, jak Zbyszek, dojechał do Wejherowa szybciej, wybrał się jeszcze na stację benzynową umyć rower – że tez mu się chciało ;). Nasza czwórka była jednak na miejscu i tak później, niż pozostali uczestnicy wycieczki. Ci, chroniąc się przed deszczem i chłodem, wsiedli we wcześniejszą, niż my, kolejkę. Gdy oni już zbliżali się do domów, my straszyliśmy ludzi na peronie, wyżymając nasze ciuchy.Niestety, w pociągu nie było już tak wesoło. Zimno robiło swoje. Dla mnie rajd zakończył się we Wrzeszczu, gdzie wysiadłszy wraz z Bonem z pociągu, skierowałem się ku Zaspie. Zbyszek pojechał dalej. Przepraszam tych, którzy chcieliby obejrzeć zdjęcia z odcinka Białogóra – Wejherowo. Nie mam ich, gdyż nie chcąc zamoczyć aparatu, schowałem go do plecaka.

Długość trasy 105km

Mieczysław Butkiewicz

Długość trasy 105km

Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Nowa Wieś Lęborska
m=Kłębowo

m=Wilkowo

m=Garczegorze
m=Lebień

m=Kopaniewo

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , , , | 1 Comment

Egzamin do Grupy Ratownictwa Specjalnego PCK

IMGP4554Nie będzie to temat rowerowy więc wszystkich mających klapki na oczach z napisem „BIKE” proszę o przejście do innego artykułu 🙂 Pozostałych zapraszam do czytania i obejrzenia fotorelacji z egzaminu do Grupy Ratownictwa Specjalnego PCK.IMGP4622

Kilka słów wstępu…

Grupa Ratownictwa Specjalnego Polskiego Czerwonego Krzyża działa od 1990 roku. Została utworzona decyzją Zarządu Głównego Polskiego Czerwonego Krzyża. GRS jest formacją ochotniczą, a ratownicy działają jako wolontariusze.

Swoje możliwości Grupa zademonstrowała po raz pierwszy podczas dwóch wydarzeń, które miały miejsca w Gdańsku: w listopadzie 1995 roku po pożarze w Hali Stoczni Gdańskiej oraz w kwietniu 1996 roku po wybuchu gazu w wieżowcu przy ul. Wita Stwosza. W tym czasie GRS PCK była jedyną formacją ratowniczą w Polsce, która mogła prowadzić akcje podczas katastrof typu np. trzęsienia ziemi.

Obecnie Grupa prowadzi trzy sekcje: wysokościową, wodną oraz psów ratowniczych.

Telewizja Polska nakręciła film o GRS zatytułowany „Komandosi Nadziei”. Film był kilkakrotnie emitowany na antenie TVP w latach 1996-1997.IMGP4576

Co roku GRS prowadzi nabór do swych szeregów. Ochotnicy starający się o miano Ratownika GRS muszą odbyć dwa szkolenia podstawowe (wysokościowe oraz medyczne – oba zakończone certyfikatami). Po zakończeniu szkolenia odbywa się egzamin, który organizowany jest na Torpedowni w Babich Dołach. Egzamin to bardzo wymagający tor przeszkód sprawdzający reakcję kursanta w stanie skrajnego zmęczenia i wychłodzenia (w tym roku woda była wyjątkowo ciepła: 15 stopni). Elementami egzaminu jest m.in. bieg po plaży, pływanie pontonem, nurkowanie bez sprzętu na głębokość kilku metrów oraz seria zadań wysokościowych. Podczas egzaminu kandydat musi poprawnie zastosować procedurę pierwszej pomocy w inscenizowanej scence. Wszystko jest na czas i tylko najlepsi są przyjmowani w szeregi GRS.IMGP4861

Jeśli ktoś ma pytania odnośnie GRS i interesuje się szeroko pojętym ratownictwem to proszę pisać do mnie na priv (scoot@wp.plTen adres email jest ukrywany przed spamerami, włącz obsługę JavaScript w przeglądarce, by go zobaczyć) – postaram się w miarę możliwości odpowiedzieć lub skierować do odpowiednich osób.

Strona WWW: http://grspck.pl

Posted in Artykuły | Tagged , | Leave a comment

"Na obiad do Wyczechowa"

IMG_9127Orientacyjna mapka

Od ostatniego rajdu kulinarnego minęły 2 tygodnie i w związku z tym postanowiliśmy ten temat kontynuować na następnym rajdzie. Ola wyraziła zgodę na poprowadzenie głodomorów do Wyczechowa, do kolejnej fajnej knajpki na pierożki.

Więcej informacji o gościńcuIMG_9131

Spotkanie jak zwykle przed dworcem PKP we Wrzeszczu. Gdy dojeżdżałem do miejsca spotkania zaświeciły z daleka kaski od których odbijały sie promienie słoneczne. Pogoda dopisywała. Rowerzystów naliczyłem 12, więc było z kim jechać. Wjechaliśmy na czarny szlak za Otominem. W trakcie jazdy otrzymałem telefon, że w Otominie czekają trzy kolejne osoby. Akurat w tym momencie nastąpił ostry zjazd, więc przerwałem rozmowę i puściłem klamki i w Imię Boże… na szczęście bez OTB, ale co się odwlecze to nie uciecze. Godzinę później miałem małe spotkanie z matką glebą. Nic sie stało, tylko małe zadrapania.

W końcu dojechaliśmy do naszych spóźnialskich, więc było już nas 15 osób. Ruszyliśmy do boju, cały czas czarnym szlakiem przez Łapino, Kolbudy, Borcz Hopowo… i jak się okazało, że Wyczechowo było w przeciwnym kierunku to zawróciliśmy, na szczęście tylko 0,5 km.IMG_9133

Cel osiągnięty, wjechaliśmy na podwórko, gdzie były rozstawione stoły wraz z ławkami. Zsunęliśmy dwa z nich aby wszyscy się zmieścili. Następnie nastąpiło zajmowanie miejsc w kolejce i oczekiwanie na jadło. Ta sielanka trwała chyba ze dwie godziny i jak pamiętam była godzina 16:00 gdy próbowaliśmy ruszać w drogę powrotną. Do startu Kubicy na torze w Kanadzie pozostało 3 godziny, a do domu 40 km w pełnym słońcu. Szosą zdążymy, ale szutrami to raczej odpada. Nic nam nie pozostało tylko jechać przyśpieszonym tempem. Wiem jedno, że nie było prawie wcale przystanków za wyjątkiem krótkotrwałych na potrzeby fizjologiczne. Nasze dziewczyny świetnie wytrzymały te trudy w słońcu i jechały równo ze wszystkimi. Koło Auchan pożegnaliśmy Olę i Silvera i jeszcze paru po drodze odłączyło się, bo mieli bliżej do domu. Ja zapowiedziałem, że jadę dalej do Wrzeszcza zielonym szlakiem przez las, zgłosiło się chyba 5 czy 6 osób, które również chciały dojechać do Wrzeszcza.

Ruszyłem, a tuz za mną reszta bikerów. Była godzina 18:48 jak pamiętam, więc Bono nalegał aby zwiększyć tempo. Parłem po tych wszystkich zakrętach, wybojach a znałem je dokładnie i wiedziałem gdzie jest każda przeszkoda. Cały czas tuż za mną jechała nasza koleżanka (nie pamiętam niestety imienia), a reszta trochę się opóźniała. Dojechaliśmy do Wrzeszcza i tu nastąpiło pożegnanie, a ja wraz z Bono i kolegą pojechaliśmy w kierunku Zaspy.IMG_9152

Przez cały nasz rajd jechało z nami trzech „przecinaków”, więc juz na początku myślałem, że będzie gonitwa. Nic bardziej mylnego, oni jechali jak „baranki”. Spokojnie bez żadnych zrywów. Myślałem, że AgaBikerka jest w niedyspozycji, bo jakoś się jej nie śpieszyło do rwania łańcuchów. To samo dotyczyło Silvera i Pablogórala. Chyba mieli podcięte skrzydełka:)

Wycieczka jak i pogoda była kapitalna. Wszystkim biorącym udział w naszej imprezie chciałem bardzo podziękować. Zapraszam na kolejny rajd!

tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Otomin

m=Kolbudy

m=Lapino

m=Wyczechowo

szlak=czarny

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment