Bory Tucholskie

Jeżeli chcesz obejrzeć w rozdzielczości HD to kliknij

Wyjazd w Bory Tucholskie planowaliśmy wraz z moim synem Andrzejem od dość dawna, jako zastępczy dla wyprawy w góry, w którą z powodu kontuzji nie mogłem pojechać. Wreszcie sprzyjająca prognoza pogody oraz inne okoliczności pozwoliły wyruszyć w drogę. Miałem pewne obiekcje czy powinienem jechać po dwumiesięcznej przerwie w treningach. Obawiałem się DSCN1755trochę o swą kondycję, gdyż teren nie zapowiadał się płaski, a partner nie wyglądał na osłabionego. W końcu jednak zdecydowałem się.

Nasz plan był bardzo prosty. Chcieliśmy skorzystać z kilku dni sprzyjającej pogody i przejechać Kaszuby kierując się w stronę Parku Narodowego Bory Tucholskie. Nie posiadaliśmy konkretnej trasy, jedynie zarys poszczególnych etapów. To miała być rowerowa włóczęga; jazda przed siebie w promieniach zachodzącego słońca, z możliwie jak najmniejszym kontaktem z cywilizacją. Nie byliśmy ograniczeni noclegami ani nawet koniecznością robienia zakupów. Komplet biwakowy (namioty, śpiwory) oraz pożywienie (liofilizaty) posiadaliśmy w swoim minimalistycznym ekwipunku ważącym około 5 kg.DSCN1775

Większość trasy miała prowadzić z dala od uczęszczanych dróg. Nawigacja opierała się głównie na GPS i mapie topograficznej, jednak w wielu przypadkach nie zawierały one mniejszych przecinek. W takich sytuacjach kierowaliśmy się azymutem oraz instynktem, przedzierając się często przez krzaki i zarośnięte ścieżki.

Wyruszyliśmy przez Otomino, Sulmin, Niestępowo, Przyjaźń. Na samym już początku trasy tuż za Przyjaźnią złapał nas deszcz, który musieliśmy przeczekać pod wiatą przystanku autobusowego. Podczas całego wyjazdu wykreśliliśmy z naszego słownika słowo „pośpiech”. Pokonanej drogi nie liczyliśmy w kilometrach, a w ilości wrażeń i wykonanych zdjęć. Dlatego też nawet przymusowy postój pod wiatą był pretekstem do dłuższej rozmowy i uciechy z czekających nas przygód.DSCN1789

Pierwszy dzień minął przy niezbyt dobrej pogodzie, gdyż strasznie wiało, a chmury groziły deszczem. Jednak wieczorem nadeszło rozpogodzenie i ostatnie kilometry przed biwakiem były naprawdę bardzo przyjemne. Po przejechaniu Ostrzyc i Krzesznej skierowaliśmy się w stronę Gołubia, by kilka kilometrów dalej rozbić namioty.

Noc pod namiotem, w środku lasu, jest zawsze fantastycznym przeżyciem. Jeśli miejsce zostanie wybrane dobrze, z daleka od dróg i wszelkich źródeł hałasu, to można przeżyć niezapomniany spektakl trójwymiarowego dźwięku. Śpiew ptaków, czy opady deszczu słychać inaczej niż gdy siedzisz w ciepłym domu. Pod namiotem dźwięk otacza cię dobiegając z wielu stron jednocześnie. Zamknięte w ciemności oczy potęgują te doznania, a zmęczenie po wysiłku fizycznym i dotlenieniu sprzyja wpadaniu w błogostan. Liczyliśmy właśnie na takie przeżycia, a im dalej od cywilizacji tym bardziej były one intensywne.DSCN1840

Rankiem odprawiliśmy codzienny rytuał pakowania oraz sprzątania. Zawsze dbamy o to, aby nie został po nas nawet najmniejszy ślad (worek ze śmieciami zabieramy ze sobą). Nie rozpalamy ognisk, nie zachowujemy się głośno. Chcemy, chociaż przez te kilka dni żyć w zgodzie z przyrodą, a nie jej szkodzić jak to często bywa po powrocie do miasta.

Prognoza zapowiadała słońce i dość wysoką temperaturę co dało nam zastrzyk energii. Nie chcieliśmy jechać w deszczu, chociaż byliśmy na to dobrze przygotowani. Jednakże nasz wyjazd z założenia miał być tułaczką polegającą na oglądaniu i fotografowaniu najpiękniejszych miejsc naszej okolicy, a co to za przyjemność robić zdjęcia w strugach deszczu?

Drugiego dnia ruszyliśmy z okolic Stężycy, gdzie zjedliśmy skromne śniadanie na parkingu przed sklepem. Zjechaliśmy z szosy mając nadzieję na znalezienie przejazdu wprost do Gostomia i Gostomka, jednak układ polnych dróg nie sprzyjał więc wróciliśmy na szosę. Na tym wyjeździe niczego nie robimy za wszelką cenę. Nic nas nie goni, nigdzie nie musimy dojechać. Nawet termin powrotu nie jest określony więc jedziemy przed siebie tak jak nam wygodnie w danej chwili.DSCN1856

Szybko docieramy do Lipusza, a dalej do miejscowości Tuszkowy oraz Śluza, gdzie droga staje się bardziej terenowa. Z każdym kilometrem przybywa piachu oraz niewielkich wzniesień. Temperatura rośnie i w okolicy południa jest naprawdę gorąco. Nie szczędzimy sobie odpoczynków w cieniu drzew upajając się ciszą i rozległymi widokami. Obieramy azymut na jezioro Dywańskie gdzie planujemy zrobić nieco dłuższy postój. Aby tam dotrzeć pokonujemy kolejne piaszczyste drogi, a nawet jeden dość stromy zjazd. Jednak nasze rowery z szerokimi oponami dobrze sobie radzą. Również ekwipunek rozmieszczony równo przód-tył daje znakomity balans i stabilność w trudniejszym terenie.

Zdecydowaliśmy się zabrać jak najmniej rzeczy aby zminimalizować wagę i miejsce. Zrezygnowaliśmy z klasycznych sakw gdyż nie zapewniają one takiej wolności w wyborze szlaków jak nasze torby na kierownicy i pod siodłem.  Podróżując kiedyś po Skandynawii z prawie 15 kg obciążeniem skoncentrowanym na tylnym kole nie byłem w stanie wjechać nawet w lekko piaszczysty teren. Dziś wiozę ze sobą 5 kg bagażu i puszczam klamki na pełnych piasku i kamieni zjazdach. Żegnaj szoso, żegnajcie śmierdzące samochody przejeżdżające pół metra ode mnie. Wybieram trudniejsze, polne drogi i przecinki, mając jednocześnie pełnię bezpieczeństwa, ciszy i kontaktu z przyrodą.

Jezioro Dywańskie okazało się przepięknym miejscem z altanką, w której można usiąść by na drewnianym stole rozłożyć mapę lub przygotować posiłek. Nie spotkaliśmy ani jednej osoby i tak miało być przez większość naszego pobytu w okolicach Borów. Zdecydowaliśmy się jechać w pobliżu jezior więc kolejny etap trasy zaplanowaliśmy wzdłuż jez. Dywańskiego, Somińskiego oraz Kruszyńskiego. Teren był mocno zróżnicowany, od twardych polnych dróg aż do stromych podejść z rowerem na plecach. Wreszcie wjechaliśmy na zielony szlak, który okazał się fantastyczną „autostradą”, co prawda lekko piaszczystą, ale dającą nam dokładnie to czego oczekiwaliśmy od naszej wycieczki. Malownicze trasy w okolicy Doliny Kulawy, wraz z Doliną Mnichów i kilkoma jeziorami (Małe Głuche, Laska, Zmarłe) możemy polecić każdemu, zarówno piechurowi jak i rowerzyście.DSCN1867

Przez prawie połowę dnia szukaliśmy sklepu, gdyż trochę beztrosko podeszliśmy do zapasów wody i drobnego pożywienia typu batony czy czekolady. Niestety sklepu nie było, a ludzie w malutkich miejscowościach rozkładali ręce kierując nas 10 km dalej. Nie chciało nam się tam jechać, zwłaszcza że pożywienia mieliśmy bardzo dużo i w sytuacji skrajnego głodu mogliśmy zjeść liofilizat. Woda również nie była większym problemem gdyż zawsze mogliśmy przegotować wodę z jeziora i po schłodzeniu napełnić bidony. Jechaliśmy więc dalej ciesząc się świetną pogodą i przepięknymi, sosnowymi lasami. Kierowaliśmy się w stronę nieco większej miejscowości Laska, gdzie prawdopodobnie był sklep, więc tym bardziej humory nam dopisywały. Dojechawszy do Laski sklep okazał się zamknięty lecz znaleźliśmy niewielki bar na polu namiotowym. Bardzo miła pani zaproponowała świeżutkiego pstrąga i kufelek piwa, na co oczywiście zgodziliśmy się bez namawiania. Zimne piwo i pyszna ryba z dużą ilością surówek smakowały znakomicie, do tego stopnia, że nie planowaliśmy już tego wieczora spożywać kolacji z proszku.

Nocleg postanowiliśmy zrobić 1 km dalej, nad jez. Zmarłym, które należy do jezior wytopiskowych, leżących w niecce utworzonej po wytopieniu się martwego lodu. Dzięki temu mogliśmy obserwować taflę jeziora prosto z namiotu, będąc jednocześnie kilkadziesiąt metrów wyżej. Podczas całego wieczora i części poranka, widzieliśmy tylko jedną osobą – wędkarza majestatycznie dryfującego w łódce po drugiej stronie jeziora. Noc była bardzo cicha i ciepła. Ptaki dały swój koncert, następnie przeszedł niewielki deszcz, aby rankiem zmienić się w mgły przez które wreszcie przebiło słońce. Nie spiesząc się ruszyliśmy w dalszą drogę.

Na szczęście nie ujechaliśmy zbyt daleko gdyż po 1,5 km zaszczycił nas swym niezwykłym urokiem Rezerwat Przyrody Jezioro Nawionek. Piękne, malownicze, niezwykle czyste jezioro lobeliowe, nad którym spędziliśmy dłuższe chwile z aparatami fotograficznymi w rękach.

Z Nawionka ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem, który nadal nas rozpieszczał swym dość łatwym jak na rowery górskie terenem. Dopiero przy jez. Plesno przeszliśmy prawdziwą próbę terenową. Był to świetny test zarówno dla nas jak i dla rowerów z przymocowanym ekwipunkiem. 2,5 km single-tracka wijącego się tuż przy brzegu jeziora, wśród bujnej roślinności, pięknych drzew i niesamowitego spokoju, dało nam nieźle popalić. Rowery swoje ważyły, a my, rozleniwieni beztroską okolicą nie przywykliśmy do takich podjazdów. Na szczęście po drodze było dużo cienia w którym można było odpoczywać, a że nigdzie nam się nie spieszyło to wykorzystaliśmy ten moment do kontemplacji otaczającej przyrody.

Kończyła się woda, więc zdecydowaliśmy się skierować do miejscowości Młynek, gdzie mieliśmy nadzieję uzupełnienia zapasów. Póki co nawadnialiśmy się zbieranymi czarnymi jagodami. Na szczęście wodą obdarował nas starszy pan mieszkający w niewielkim domku letniskowym pomiędzy jeziorami. Nie wiemy skąd brał wodę, ale zapewniał że pije ją od wielu lat i nie choruje. Spragnieni, uczyniliśmy to samo i zgodnie z przeczuciem żadna krzywa nam się nie stała. Łatwiej zachorować w mieście niż w środku lasu.

W tym dniu, po przejechaniu od początku wyjazdu 140 km zacząłem odczuwać problemy kondycyjne, więc wspólnie postanowiliśmy nieco szybciej znaleźć miejsce biwakowe i odpocząć. To był dobry pomysł. Wizyta w sklepie w miejscowości Swornegacie oraz nocleg nad jez. Welsyk dodały mi sporo sił. Wokół jeziora obserwowaliśmy wiele drzew napoczętych przez bobry. Licząc, że przyjdą w nocy ukończyć swą budowę – zasnąłem. Rankiem wstałem całkowicie wypoczęty. Po bobrach niestety nie było ani śladu.

W czwartym dniu wyjazdu, osiągnęliśmy nasz niepisany cel czyli Park Narodowy Bory Tucholskie. Chociaż wcześniej bywaliśmy kilka razy w okolicy Borów to nigdy nie mieliśmy okazji zwiedzić samego ich serca – czyli wspomnianego Parku Narodowego.

Droga przez Park to bardzo łatwy, szutrowy szlak biegnący w linii prostej. Jest to jednocześnie szlak rowerowy więc bez obaw można przemieszczać się na dwóch kółkach. Dojechaliśmy do jez. Krzywce, do którego niestety nie znaleźliśmy zjazdu i nie chcąc łamać zasad panujących w PN pojechaliśmy dalej. Następne jezioro to jez. Nierybne, chronione tablicami „rezerwat ścisły”, ale z udostępnioną platformą widokową. Chętnie z niej skorzystaliśmy ciesząc się wspaniałą ciszą oraz widokiem gładkiej jak stół tafli jeziora.

Po wykonaniu kilku zdjęć ruszyliśmy w drogę powrotną. Otrzymaliśmy bowiem sygnały o przewidywanym załamaniu pogody mającym nastąpić następnego dnia. Chcąc zachować w myślach słoneczny obraz Kaszub oraz Borów Tucholskich zdecydowaliśmy się na szybki powrót do Kościerzyny, omijając niestety Wdzydze i piękne jeziora znajdujące się po drodze.

O nieprzychylnej prognozie wiedziałem już przed wyjazdem, lecz nie bardzo wierzyłem w jej sprawdzalność. Tym razem jednak się udało (albo nie udało – zależy z której strony spojrzeć) i nasza wyprawa uległa skróceniu.

W Kościerzynie po niewielkim posiłku na rynku, wsiedliśmy do pociągu w stronę Gdyni. Podczas jazdy poznaliśmy sympatycznego Harleyowca, którego okoliczności zmusiły do podróży PKP z jednym kołem od swojej maszyny. Pozdrawiamy i życzymy bezpiecznej drogi na naprawionym jednośladzie. Wydaje się, że dusze włóczęgi mamy podobne, różni nas tylko rodzaj napędu 🙂

W sumie, pomimo moich problemów kondycyjnych, nasza rodzinna wyprawa była bardzo udana. Sprzęt spisał się doskonale, ani jednej awarii i ani jednej wywrotki. Po dwumiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją, w końcu wsiadłem na rower mogąc zaznać turystyki w czystej postaci: dzikiego terenu, beztroskiej jazdy przed siebie i radości z noclegów pod gołym niebem. W pamięci, na chwilę, pozostawiam słoneczne Kaszuby, jak również skąpane mgłą i słońcem Bory Tucholskie. Dlaczego tylko na chwilę? Gdyż niebawem mam zamiar tam wrócić.

Mieczysław Butkiewicz

Wyjazd miał miejsce w dniach 27-30 sierpnia 2012
Uczestnicy: Andrzej i Mieczysław Butkiewicz
Całkowity dystans oraz suma przewyższeń: bez znaczenia.

This entry was posted in Wyprawy. Bookmark the permalink. Follow any comments here with the RSS feed for this post. Post a comment or leave a trackback.

3 Comments

  1. Posted 1 września 2012 at 23:47 | Permalink

    Niezłe ujęcia, ale filmik tak jakby z przyszłości sądząc po dacie na końcowych napisach 😉

  2. Mariola
    Posted 1 września 2012 at 20:01 | Permalink

    Piękne tereny.Na zdjęciach widać jakiś inny, wręcz baśniowy świat…eh…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Your email address will never be published.


siedem + = 13