Ścieżka przyrodnicza Las za Muzą

IMG_1210Pogoda nie zapowiadała się zbyt optymistyczna, ale pomimo to przyjechało 12 odważnych, było pochmurno, więc nie liczyłem na zbyt dużą frekwencję. Jak się później okazało pogoda była wyśmienita.
Wsiedliśmy do pociągu w ośmiu osobowym składzie a reszta pojechała na kołach do Wejherowa, tam spotkaliśmy się wszyscy, więc ruszyliśmy na naszą zaplanowaną trasę czyli najpierw na szlak zielony, który był bardzo łatwy do przebycia. Już na samym początku szlaku zatrzymaliśmy się przy małym wodospadzie celem utrwalenia go wraz z nami na fotkach.IMG_1229
Było pochmurno, ale bardzo ciepło a dowodem tego było, że wielu rozebrało się z bluz itp. Ja również zdjąłem nogawki i bluzę.
Dojechaliśmy do Piaśnicy, gdzie zatrzymaliśmy się przy grobach pomordowanych w latach 1939-1940. Po bardzo krótkiej przerwie jedziemy dalej a naszym następnym celem było dojechanie do jeziora Dobre, gdzie był nieco dłuższy postój a następnie zjechanie ze szlaku zielonego na szlak czarny, który ukazał swe lwie pazurki w postaci błota. Dużo było tej trasy zabłoconej, także tu niektórzy mogli się wykazać jazdą techniczną. Jeden z naszych kolegów postanowił trochę popływać:). Ja i jeszcze jeden z kolegow również spotkaliśmy się z matką ziemią, ale na szczęście nie z błotem, osobiście uwielbiam takie hardcorowe błota, tu można wykazać się umiejętnościami prowadzenia roweru.
Dojechaliśmy do Mechowa a raczej nie dojeżdżając do niego skręciliśmy na Leśniewo.
Tu jeden z naszych kolegów odłączył się i  „poszedł” na szosę w kierunku Wejherowa, więc zostało nas 11.
No i dalsza droga była nagrodą za te ostatnio przebyte trudy, szuter, ale jak autostrada i tu pojechaliśmy nieco szybciej  na niektórych odcinkach mieliśmy 38km/hIMG_1234
W końcu dojechaliśmy do Wejherowa i tu chyba czterech pojechało na kołach do Gdańska a my wsiedliśmy do pociągu. Wchodząc na peron…….niespodzianka znalazła się nasza zguba, który wcześniej się od nas odłączył. W grupie jest siła peletonu dlatego byliśmy szybsi od niego, pomimo, że on jechał szosą.

Co dobre to szybko się kończy a szkoda a tak fajnie było!

Tekst: Mieczysław Butkiewicz
zdjęcia: Canon A60

zdjęcia Bono

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Wejherowo

m=Piaśnica

m=Świbno

m=Mechowo

m=Leśniewo

szlak=zielony

obszar= kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , | Leave a comment

Skandia Maraton Lang Team 2009

IMGP8204Pomimo tego, że zawiązała  się liczna grupa chętnych na maraton Skandii w Gdańsku, nie rozważałem udziału w tej imprezie. Po długiej przerwie z moją kondycją nie było najlepiej. Zrobiłem parę trudniejszych rajdów i parę indywidualnych treningów  ale jednak nie gwarantowały one sukcesu w maratonie,przynajmniej ja tak myślałem.IMGP8217

Mijały dnie, tygodnie i gdy nadszedł ostatni tydzień, coś mi  „zaskoczyło” – dlaczego miałbym nie spróbować? Na trzy dni przed startem postanowiłem jednak wystartować! Najwyżej nie dojadę 🙂 Umówiłem się z naszą ekipą, aby wszyscy przyjechali trochę wcześniej celem wykonania pamiątkowego zdjęcia przez naszego fotografa „Bona”. Dziękujemy Ci, że zechciałeś wstać w środku nocy 🙂 dla niego godz. 10 to jeszcze noc. Zdjęcia zrobione i każdy rozjechał się do swego sektora. Czekamy i czekamy jest dość chłodno a my ciągle czekaliśmy na ostry start. W końcu ktoś tam wystrzelił (dobrze, że nikogo nie ranił) i poszły konie po betonie…  Ruszyłem swoim zwyczajnym i spokojnym tempem. Początkowo wszyscy, no prawie wszyscy mnie wyprzedzali ale nadal utrzymywałem swoje tempo czekając aż skończy się asfalt. Musiałem się rozgrzać.IMGP8226

Z prawej zauważyłem, że chce mnie ktoś wyprzedzić, więc go przepuściłem. Tym kimś był właśnie Intel, a niech sobie jedzie pomyślałem i tak go dopadnę na zjazdach… Pojechał. Z lewej z kolei zaczyna wyprzedzać mnie jakaś dziewczyna, jak się okazało nasza koleżanka „Tatanka”. Zamieniliśmy parę słów i odjechała (zdobyła II miejsce, brawo! jesteś wielka!) Wszyscy odjeżdżają, pomyślałem trzeba się brać do roboty. Skończył się nareszcie asfalt i żarty, zaczyna się to, co ja najbardziej lubię….błoto, zjazdy znowu błoto i tak w kółko. Niezliczone ilości błota. Ruszyłem, przede mną grupka kolarzy, która ciągle się oddalała, teren zaczyna się robić sprzyjającym dla mnie, więc Mietek bierz się do roboty. Pierwszy zjazd, puściłem klamki na liczniku 40km/h, zaczynam powoli dochodzić do w/w grupki składającej się chyba ze 20 bikerów. Po kilku kilometrach ponownie zjazd!!!, wszyscy prawie zeszli z rowerów, ale ja kozak jadę, przesunąłem zadek za siodełko i tu „łyknąłem” chyba z  pięciu. Zostawiłem ich i pognałem dalej i to szybciej, w końcu doszedłem tę resztę grupy, ale  niestety podjazd pokrzyżował mi plany. Dochodzi mnie ta piątka, którą przed chwilą zostawiłem.P1080355P1080350

No cóż napracowałem się a oni mnie w końcu dopadli, młodzi im łatwiej wjeżdżać pod górę niż mi. Błoto niesamowite, opon ani felg nie widać, ciężko się jedzie i traci się dużo sił a w dodatku cała sztuka polega na tym, aby się utrzymać na siodełku. Jak wyprzedzałem kogoś to w tym momencie dokładałem mu trochę błota na jego ubranie Leciały na mnie czasami za to gromy, no, ale cóż taki jest sport, jak facet nie umie się utrzymać na takim błotku i daje się wyprzedzać, to jest ochlapany przez przeciwników…..Nie ma zmiłuj się. Po 15km bufet, ja nawet się nie zatrzymałem, miałem zapas wody a węglowodany w plecaku.

Intel z początku jechał przede mną, następnie wyprzedziłem go, ale on siedział przez jakiś czas na moim kole. Przy długim zjeździe chyba go wówczas zgubiłem, bo miałem bardzo dużą szybkość a w tym momencie nie było błota. Łudziłem się, że w końcu dopadnę Ola, ale ten wyczuł chyba moje intencje i nie dał się złapać na pineski, które miałem mu podsypać pod koła 🙂 Pewno się modlił, żeby go Mietek nie dogonił. I  nie dogoniłem…..a szkoda, wielka szkoda.

Te wszystkie zjazdy zaliczyłem bezbłędnie, „łykając” w końcu całą grupę 20 osobową i jeszcze paru jadących samotników.  Już mnie więcej nie zobaczyli, naciskałem coraz  mocniej na pedały na odcinkach prostych wiedząc o tym, że już przejechałem 20 km.  I tu miałem małą wywrotkę prosto w duże błoto, ale było spowodowane upadkiem przede mną jadącego chłopaka, musiałem mocno zacisnąć obie na raz klamki i było już za późno, nie było gdzie skręcić rowerem. Walnąłem jak długi. Wygrzebałem się z tego błota i pojechałem dalej, tylko małe starcie naskórka. Trasa była bardzo niebezpieczna ze względu na błoto, rowerem rzucało na lewo i na prawo, czasami trudno było utrzymać się na siodełku. A moje semislicki „tańczyły” jak na balu maskowym, ubrane w warstwę błota.zdjecie

Przede mną jest informacja, że do mety tylko 5km. I tu postanowiłem zużyć wszystkie zapasy kondycyjne, ponieważ gonił mnie jakiś starszy pan a więc konkurent.. Na zjeżdzie z Owczarni koło tych studzienek on był przede mną, więc jeszcze mocniej nacisnąłem i w końcu krzyknąłem do niego lewa wolna… lekko zjechał na prawo i tu przegrał ze mną, już nie dałem mu szans. Parłem jak oszalały na liczniku 37km/h i wpadłem na ostatnia prostą i tu jeszcze jednego wyprzedziłem….Uff!! Nareszcie koniec

Wpadłem na metę prawie prosto w objęcia mego syna, a on krzyczy do mnie, że wołany byłem przez głośniki na podium, abym odebrał nagrodę jako najstarszy zawodnik tego maratonu i w dodatku za to, że przejechałem w tak ciężkich warunkach całą trasę. „Olo”, „Bono”, Wiesiek obejmują, myślałem, że mnie uduszą! Andrzej pociągnął mnie do Langa i zameldował „oto ten najstarszy”.

Tak sobie myślałem, co oni chcą ode mnie jakaś dekoracja, ale, za co, z przemęczenia nie mogłem jakoś skojarzyć. Wciągnęli mnie na podium obok fajne dwie dziewczyny a Jan Kozłowski – Marszałek Województwa Pomorskiego wręcza mi statuetkę i składa gratulacje, podziękowałem a następnie składa mi osobiście dyrektor Czesław Lang. Ale było mi miło, a jaki stałem się sławny!

Po wręczeniu nagrody podszedł do mnie ponownie Pan Marszałek i w te słowa mówi: „podziwiam Pana, aby w takim wieku przejechać cala trasę i nie widać specjalnie po Panu zmęczenia”, to mnie podniosło na duchu, więc odpowiedziałem mu to zasługa długiej żmudnej i ciężkiej pracy, nic nie ma za darmo.

Poszliśmy razem z Andrzejem do naszych kolegów na pogaduszki, aha zapomniałbym, niespodziewanie wyrosła mi przed nosem jakaś czarna bania a to był mikrofon. No tak to znowu wywiad, próbowałem ich zniechęcić od tego zamierzenia, ale oni są uparci (to jest ich chleb). Parę słów powiedziałem i poszli sobie 🙂 I najważniejszy moment to wyżerka, dali mi jakąś pierś z kurczaka (prawdę mówiąc wolałbym inną niż z kurczaka) Muszę jeszcze wspomnieć o naszym koledze a mianowicie „Bono”, którego parę razy widziałem na trasie jak robił nam fotki Ten chłopak też „natłukł kilometrów”

Spotkałem jeszcze jednego z naszych kolegów, Mirka. Z nami jeździ od nie dawna….też robił mi fotki. Pozdrawiam go.

Na zakończenie trochę o sprzęcie:

Opony miałem założone:

Przednia Panaracer MACH SK

Tylna  Panaracer MACH SS

To było wielkie nieporozumienie, po takim błocie jechać na semislickach. Rzucało na boki a najgorsze jak pod górką się zatrzymałem lub zwolniłem to koła się obracały w miejscu. Dziwne, że nie miałem żadnego upadku ze swojej winy. Żebym miał lepsze opony to, kto wie, pewno większy byłby sukces. Czas mojego przejazdu: 1h 46min

Ubłocony, umorusany w błocie, ale szczęśliwy a po za tym razem żadnej awarii ani żadnych skurczów mięśni. Na drodze widziałem bardzo dużo awarii rowerów, jednym pękały łańcuchy a wielu łapało gumy. Trasa bardzo solidnie przygotowana pod względem oznaczenia, ale zaliczyłbym ją do ciężkiej… Dziękujemy Panie Czesławie.

Nasza ekipa liczyła 8 osób

Swoją obecnością zaszczycił Tomek „Flash”, ktróry złozył mi gratulacje a my się cieszymy, że nareszcie powrócił do zdrowia.

Do zobaczenia na następnym Maratonie

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=TPK, Gdańsk

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , , | Leave a comment

Maraton szosowy KaszubeRunda

Kaszeb 2010 026Pobudka o godz.5.00szybkie śniadanie i do Gdańska po Wieśka. W Kościerzynie jesteśmy przed ósmą. Rozglądamy się za naszymi kolegami i dostrzegamy jedynie Piotra1981 w asyście swego taty  i Ola, który stoi w kolejce po chipy i numery startowe. Pierwsza grupa startuje o 8.20 około 40 osób, wśród nich Piotr, kolejna po 20 minutach. Ci zawodnicy startują na dystansie 215km Jadący na tym dystansie jadą na szosówkach, ale też na góralach jak Piotrek i stanowią różną grupę wiekową , od młodzieńców do emerytów. Co można o nich powiedzieć, to jedno „ twardziele „  zwłaszcza o tych, co wybrali się na góralach. . O  godz. 9.00 rusza   nasza grupa  licząca ok. 50 osób, nasz dystans  to  120km. Ustawiamy się na starcie po uprzednim przedstawieniu się   /taki   zwyczaj wprowadził organizator /.Ludzie są z całej Polski  a nawet z Niemiec.   Reprezentujemy  ogólnie dość zaawansowany MINOLTA DIGITAL CAMERAprzekrój  wiekowy,  co ze smutkiem komentował Olo.  Ruszamy, na czele policyjny  samochód  i  asysta  motocyklistów  dbających o nasze bezpieczeństwo. Początkowo jedziemy przez miasto dość spokojnie, skutecznie blokowani przez  radiowóz. Jednakże za miastem  peleton  mocno przyciska.  Osiągamy ok.  40km/h. Jedziemy zwartą grupą przez ok. 30km  co  chwilę robiąc zmiany. Nawet ja i Olo mieliśmy okazję prowadzić cały peleton. W środku peletonu jechała  grupa kolarzy z Bytowa ok. 10 osób, która w pewnym momencie tak przyspieszyła, że tylko Wiesiek zdążył się z nimi zahaczyć …..i  poszli…..I tyle ich  widziałem.  I tak się rozpoczęła  moja samotna jazda przez 80 km.

Czasami wyprzedziłem równie samotnego rowerzystę . Po 65km zacząłem kombinować gdzie  by to się zatrzymać i coś zjeść , ale cały czas coś mi przeszkadzało a to rowerzysta przede mną  a to podjazd czy też zjazd. I tym sposobem dojechałem do Sulęczyna nawet z niezłym czasem 3h25min. Ale rozpoczęły się schody, bo moja kondycja była cieniutka, wprawdzie zatrzymałem się na punkcie regeneracyjnym, ale dystans, przeciwny wiatr  zrobiły swoje. Po 5 min rozpocząłem dalszą walkę ze sobą i dystansem, ruszyłem mając nadzieję na sprzyjający wiatr, lecz nic z tego wiało jak cholera.  Przed Kościerzyną myślę sobie,  że walnę rower i położę się w rowie, po prostu nie miałem  siły , no i pojawiły się skórcze,  ale siłą woli dojechałem do mety. Organizator zapewnił posiłki i symboliczne piwo, z czego skrzętnie z Olem i Wieśkiem skorzystaliśmy. Na rynku spotkaliśmy Wojtka, który jechał na 120km i czekającego na Batika pokonującego 215km.MINOLTA DIGITAL CAMERA

Reasumując, było   EKSTRA.

Do zobaczenia na Scandi.

Pozdr. Zbyszek „Zibek”

Kaszebe Runda

Tak długo oczekiwany, nieosiągalny, nie dostępny będący tylko w sferze marzeń wyścig wraz z moimi przyjaciółmi z GER- u jest już za mną. Trzy lata przymierzałem się by w nim wystartować, ale zawsze brakowało mi odwagi. Oglądałem go na mecie i podziwiałem tych tuzów kolarstwa ich rowery, głośne rozmowy, uśmiechy, wesoły nastrój, aplauz …… zadowolenie. No i jestem na starcie KASZEBA RUNDA 2009, wraz z Wieśkiem, Zbyszkiem oraz Piterem. Impreza odbywa się dzięki miłośnikom kolarstwa we wszystkich jego odmianach już po raz VI. Są proponowane różnej długości dystanse pozwalające każdemu na optymalny wybór trasy :

  1. Kaszebe Runda 215 km – wyruszył Piter 1981
  2. Mini Kaszebe 120 km
  3. Mikro Kaszebe 65km

Kaszebe Runda to dla mnie wyzwanie, którego nie mogłem się podjąć i dokonać od bardzo wielu lat a przejechanie takiego dystansu w formie wyścigu nawet od kilkudziesięciu. Jednorazowy dystans 120 km jazdy na cza, bo na taki wybraliśmy się razem z Wieśkiem i Zbyszkiem to dla mnie wyczyn tylko w realiach młodzieńczych lat. W końcu stoimy na starcie z czterdziestoma zawodnikami. Przed nami 20 min. Wcześniej wyjechała podobna grupa na dystansie 120 km, a jeszcze wcześniej dwie na pełną Kaszebe Rundą- 215km. Ile będzie grup za nami tego jeszcze organizator nie wie. W eskorcie wozu policyjnego i kilku motocyklistów uzbrojeni w czipy ( urządzenia do pomiaru czasu), i wszystko to co jest potrzebne nam na trasie (guma, kleje, jedzenie, picie, podstawowe narzędzia) ruszamy tempem defiladowym przez Kościerzynę do rogatek miasta, dopiero tutaj jest zgoda na rozpoczęcie prawdziwego zmagania się z czasem.

Kaszebe Runde to nie wyścig o I ,II czy… III miejsce, to nie wyścig to wyścig z czasem i własnymi słabościami na całym dystansie. Trzeba zachować siły i umiejętności prawidłowego ich rozłożenia na całej trasie, bo najczęściej jedzie się samemu lub w kilku osobowych grupkach. Jazda w dużej grupie na tak zwanym „Na kole” wymaga szczególnej ostrożności, koncentracji oraz wyobraźni jak również wielu startów celem nabrania dojrzałości jazdy i pewności siebie. Mnie… tego zabrakło !!! Grupa w której jechaliśmy zaraz się rozerwała na 2 lub 3 mniejsze, w tej pierwszej na szpicy widziałem Zbyszka z Wieśkiem, ale tylko wtedy gdy był długi prosty podjazd.

Raz tylko udało mi się dotrzeć do czoła i poprowadzić grupę w tempie, które wytrzymałem przez kilka min. Następnej zmiany nie miałem szansy już dać. Powiedziałem GEROWCOM do ZOBACZENIA NA MECIE I NIE CZEKAJCIE ZA MNĄ!!! Tępo pierwszej godz. To uwaga !!!!! 33 do 34 km/h Oczywiście, że nie wytrzymałem takiego tępa w następnej godzinie, odpadłem i praktycznie od tego momentu jechałem sam, lub o dziwo czasami udało mi się dojechać do kogoś z mojego peletonu a nawet z poprzedniej grupy, która wyjechała 20 min wcześniej.

Gdzieś na 68 km trasy przeleciała 10- 12 osobowa grupa i to wyjechali po mnie też 20 min. Pojechali jak Express Intercity tyle tylko, że ja pozostałem na przystanku i nawet mimo machania nie załapałem się i dalej jechałem jako osobowy.

Na trasie całego dystansu miałem jeden nieprzyjemny incydent…. Ze skorupą na czterech kołach. Wyjechał z podporządkowanej drogi z za barakowozu łukiem wprost na drogę TO, że zajechał mi tor jazdy to jeszcze nic w momencie gdy ratowałem się przed kolizją wyprzedzałem go lewą stroną on po przejechaniu ze mną 100m nagle zaczął skręcać w lewo i to właśnie był moment krytyczny!!! Piany niedzielny!! Kierowca !!! czy morderca za kierownicą!!! To, że nie szarżowałem i kierowałem się rozsądkiem ustrzegło mnie przed poważnym wypadkiem. Przecież pamiętałem o tym, że trasa jest otwarta dla ruchu drogowego co oznacza obecność innych użytkowników dróg. Poza tym cała trasa przebiegała w pełnym poczuciu bezpieczeństwa. Wiele osób musiało w tym uczestniczyć i za to należy się wielkie podziękowanie organizatorom. To poczucie bezpieczeństwa kosztowało od 85-150 zł wpisowego- drogo przekonało mnie do wzięcia udziału w tego typu imprezie otwartej. Mimo wszystko preferuję jazdę po lasach i to najlepiej w towarzystwie BIKERÓW z Gdańskiej Ekipy Rowerowej. Na metę doczłapałem się po 4h i 52 min. plan został wykonany i średnia dystansu była wyższa niż planowałem bo 27km/h. Numer startowy 647 dotarł w jednym kawałku, chociaż z wieloma medycznymi kontuzjami do Rynku Głównego w Kościerzynie.
Wiesiek i Zbyszek już kończyli się posilać i czas mocno ich naglił do wodopoju w Gdańsku.

„OLO”

Relacja Piotra

Żeby się zarejestrować postanowiłem pojechać do Kościerzyny dzień wcześniej. W piątek zaraz po pracy, na miejscu byłem ok. godz. 19:00 Dostałem nr „540” trochę mnie zdziwił kolor; zawodnicy na małym dystansie dostawali żółte numerki, a na dystans średni i giga pomarańczowy, zacząłem się śmiać, że akurat pasuje do koszulki J takie dopasowanie. Następnego dnia to była już sobota, wielki dzień, wielkie kolarskie święto, dzień wielkiego Maratonu a dla niektórych Wyścigu zależy, kto jakie miał podejście do zawodów. Pobudka o 5:00 rano; śniadanko, przygotowania; co by tu jeszcze zapakować do plecaka, pompka jest, klucze są, łatki i dętka na zapas są hmm chyba wszystko, no to w drogę, aaa i wody przydałoby się nalać do bukłaka J taki drobiazg, no to można ruszać w drogę. Na starcie  byłem trochę wcześniej, tata odwiózł mnie samochodem, zacząłem ustawiać siodełko ok. 5-10 min; stanąłem koło jakiegoś kolarza, który przyjechał na szosówce, rozglądam się w prawo, w lewo, nie widzę żadnego górala, myślę sobie czyżbym był jedyny na MTB, ale nie, w grupie jechało jeszcze dwóch kolarzy na rowerach MTB, po chwili podszedł do mnie, Zibek i Olo, oraz Wiesiek, wymieniliśmy sobie kilka słów na temat pogody, trasy ilu znajomych będzie jechało itp. Okazało się, że ja i Batik startowaliśmy na pętli giga jako jedyni; o ile się nie mylę; jeśli się mylę to poprawcie mnie, ja startowałem jako pierwszy o godz. 8:00 Batik 20 min później; ale mimo to na metę dojechał z przewagą 1 h; szacun wielki, i gratulacje, ja jako jeden z nielicznych startowałem na rowerze MTB z oponami typu Slick, szerokość 1,75. Trochę było zamieszania, już na starcie, mianowicie jeden z kolarzy spiesząc się na start zaparkował samochód, naprzeciw bramy skąd miał wyjechać peleton,

(widać to na jednym z fotografii), niestety taka blokada uniemożliwiała start peletonu, no, ale „jak się spieszy to diabeł się cieszy” tak to mówią, po ok. 5 min wszystko powróciło do normy, musiało trochę czasu minąć zanim kolarz się skapną, jakiego babola popełnił i przeparkował swoje F1, druga wpadka była jak kolarz przyjechał na ostatni gwizdek, czujniki GPS były już uruchomione i chciał wjechać pod prąd przez bramkę; ekipa organizacyjna próbowała zatrzymać; ale niestety nie udało im się przemówić, że należy dookoła przejść, i mimo że jeszcze nie wystartował, jego czas zaczął być naliczany tuż przed startem 😛 taki to pech, ale trzeba wybaczyć, w pośpiechu się nie myśli, w takim wielkim dniu, wyścigu nie można racjonalnie myśleć, taka impreza jest jedyną chyba w Polsce gdzie mogą wystartować amatorzy na szosie, nie koniecznie na szosówkach.

Po drobnym opóźnieniu peleton ruszył wraz z pilotem oraz panami policjantami na motorach dbających o bezpieczeństwo ruchu, jeśli chodzi o ruch w porównaniu do poprzedniego roku, był bardzo mały; przynajmniej jak ja  jechałem, zaczęło się dopiero jak dojeżdżałem do mety w okolicach Stężycy; ale nie tak strasznie, dało się przeżyć, pierw jechaliśmy spacerkiem trzymając prędkość równą 30 km/h, w sam raz żeby się rozgrzać, po ok. 15 min już 35 km/h w porywach do 40 km/h nie było źle, nie miałem pojęcia jak będą się spisywać moje oponki, bo nawet nie przetestowałem ich, jednego się bałem, że zacznę zbyt szarżować gdzieś w połowie i złapie mnie kryzys, tak miałem rok temu jak na dystansie 215 km pojechałem na scottach ozzon o szerokości 2,2 dojechałem do mety z kompromitującym wynikiem 11 h. Na dystansie nie doznałem żadnego kryzysu, ani skurczy mięśni, było wszystko w porządku, mało tego widziałem jak kolarze odpadali z peletonów zwalniali, Na wszelki wypadek wziąłem trochę żelu, co miało pomóc w takich wypadkach, okazało się to zbędne, bo nawet nie skorzystałem z tego magicznego środka, ale warto mieć.  Początek zaczął się pechowo dla kilku kolarzy, była kraksa;

Po ok. 20 min jazdy wybiegły dwa psy marki „BUREK WIEJSKI” wbiły się w samo centrum 15- osobowego peletonu, burki zaczęły szczekać gonić, ja odpiąłem się z bloka wrazie, co, ale przestraszyły się mojego FELTA wolały cienkie oponki; nie wiem może smaczniejsze, jechaliśmy 35 km/h, kiedy groźni napastnicy o spiłowanych mocno zębach, ze świecącymi oczyskami jak wilk tasmański zrezygnowani chcieli się wycofać; pomyśleli, że z taką przewagą kolarzy nie mają szans w dwójkę, ale tak niefortunnie próbowali odwrotu, że przedostali się wprost pod koła wroga na cienkich smakowitych oponkach; mogą być zadowoleni, że nie zostali przepiłowani w pół; było by nie zaciekawie,

2-3 kolarzy miało wywrotkę w tej sytuacji, ja  byłem też o włos od przewrotki, ponieważ  jeden z kolarzy tuż przede mną się przewrócił, ja omijając go szerokim łukiem prawie zahaczyłem o jego bidon, ufff, mało brakowało, pomyślałem sobie, że chyba to nie ostatnia przewrotka, trzeba być ostrożnym oraz przewidującym, szczęśliwie się wszystko zakończyło na drobnych potłuczeniach.  Spojrzałem do tyłu czy pozbierali się, ale tak; nic się nie stało, wsiedli na koń i pognali za nami, pan motocyklista jadąc z tyłu peletonu szybko zareagował, i blokował takie wioski gdzie była możliwość zaatakowania kolarzy przez terrorystów pseudonim „burek wiejski” Druga przewrotka z tego, co rozmawiałem z kilkoma kolarzami na pierwszym postoju, który sobie zrobiliśmy, były to „Laski” ruszali tuż za nami, o 8:20 nazwali tą gupe jako pościgową, składającą się z silnych szybkich kolarzy min. Batika, na jednym skręcie był wysypany piasek, niestety nie zapamiętałem  miejscowości; ale okolica Borska mniej więcej,  Kilku kolarzy wpadło w poślizg i miało bliskie spotkanie z siłami przyciągania ziemskiego, przytulił się niefortunnie oraz niezbyt przyjemnie do asfaltu, nie wiem ilu, jak ja jechałem to motocyklista jadący przed nami zatrzymał się i ostrzegł nas o pułapce, zwolniliśmy do

30 km/h później znowu przyspieszyliśmy do 35-40 km/h, pogoda nas nie rozpieszczała wiatr dawał ostro w twarz, prawie cały czas jechaliśmy pod wiatr, ehh jak już wyjeżdżałem pomyślałem ze to będzie najtrudniejszy wyścig, w jakim  brałem udział, byle by poprawić kompromitujący wynik z przed roku; jakiś czas zmienialiśmy się, jadąc za kolumną kolarzy mogłem spokojnie 40 km/h trzymać nie czując silnego podmuchu; ale wyprzedzając z wielkim wysiłkiem osiągałem 35 km/h, od czasu do czasu nadawałem tępo, bo nie wypadało tak bezczynnie jechać za nimi, Trzeba było też czasem pomóc J; no i tak zmienialiśmy się, co jakiś czas, peleton rozproszył się dopiero  przy „Laskach” gdzie zrobiliśmy pierwszy postój, uzupełniliśmy płyny, co nie, którzy pożywili się chlebem ze smalcem oraz ciastem, od czasu startu wypiłem litr wody, byłem prawie pusty, napełniłem się i w drogę.

Pełny jak wielbłąd czekała na mnie z wielkim uśmiechem wielki podjazd, ja jeszcze z większym uśmiechem jechałem na wprost bez odrobiny strachu, mówiąc nie tym razem stary, teraz się przygotowałem, pamiętałem go z przed roku, miałem wielki problem żeby go pokonać, pokonałem go jadąc 15 km/h

Teraz  jechałem pokonując go bez żadnych problemów 30 km/h od tego momentu zacząłem gonić peleton, który szybciej wyjechał, uciekł mi, musiałem sam jechać, zmagać się z wiatrem, wyprzedzając 5 kolarzy, jednego z nich zdmuchnął wiatr i wylądował ostro w rowie, trochę się przestraszyłem, niebezpiecznie to wyglądało, ale pozbierał się i pognał do przodu, na szczęście nic się nie stało i tym razem.

Po krótkiej chwili wyprzedził mnie peleton kolarzy, jechali z prędkością 35 km/h od tej chwili jechałem tuż za nimi. Jadąc za kolumną Kolarzy, nie odczuwałem wiatru, więc starałem się dorównać im tępa, mimo że byłem wśród nich jedyny, który jechał rowerem MTB udawało mi się jechać jak równy z równym, co się czasem sam dziwiłem, jechaliśmy 35-40 km/h z górki dochodziło nawet do 50, nie odpuszczałem, mówiłem sobie jak odpuszczę to będzie jeszcze gorzej, mogę gdzieś polec, i było by nie zaciekawię, walka trwała; czasem tylko zerkałem, jaką prędkością jadę, miło było patrzeć.

Jeszcze w życiu przez tak długi okres nie utrzymywałem takiej wysokiej prędkości, co w końcu przerzuciło  się w rekordową średnią, w końcu 105 km, czyli pora obiadowa, serwowali spaghetti i zupę pomidorową, ja wziąłem sobie tylko spaghetti oraz uzupełniłem płyny, niestety grupa, z którą jechałem była zbyt szybka i silna, pojechali szybciej ode mnie, nawet się nie zorientowałem, kiedy. Teraz miałem okazje jechać z takim panem na treku, zmienialiśmy się, co jakiś czas, no i tu zaczął się prawdziwy horror, prawdziwe schody w postaci wiatru, cisnęliśmy ile sił w nogach, ale też nie za mocno żeby nie odpaść, tępo mieliśmy w granicach 25-30 km/h po kilku km minęliśmy kilku kolarzy, w końcu dołącza do nas jedna osoba na kolarzówce; dajemy czadu jak równy z równym, zmieniamy się, co chwile w trzy osoby, ale niestety po ok. 50 km  kolarz nie daje rady i zostaje daleko z tyłu, zostaliśmy tylko w dwujke, tępo utrzymujemy takie jak było, jedziemy. W okolicach Stężycy dogania nas następny  peleton kolarzy, chwile pognałem za nimi, ale po chwili odpuściłem, już nie miałem sił, byli zbyt silni.  Meta wydawała się tuż tuż, niby tak blisko a tak naprawdę daleko. Jadę chwile sam, ale widzę, że jeden z kolarzy także odpuścił, nie dał rady jadąc z silnym peletonem, to oznacza jedno, nie jestem sam. Powiedział do mnie, lepiej się teraz nie rozdzielać, tak też robiliśmy, jechałem aż do mety tuż za nim. Powiedziałem mu, że teraz już będzie większość z  górki.

Spojrzał na mnie jak na czubka, oraz na jedną z górek, która musieliśmy pokonać i dodał, jak to jest z górki to ja jestem Amstrong J jedziemy lajtowym tempem pod górkę 20 km/h na prostej 30 z górki 40 km/h a czasem i szybciej, na kilku podjazdach czekał na nas grajek w stroju kaszubskim grając na akordeonie, po drodze również mijaliśmy takiego gostka w stroju kaszubskim. Cieszyliśmy się widząc takie zainteresowanie nie tylko wśród kolarzy, ale także mieszkańców i okolic J Mijamy metę, wszystko dobrze się skończyło, wielka ulga ufff, na mecie oklaski wręczenie medalu, na dyplom trzeba było trochę poczekać, wręczyli nam talony na posiłek, dostałem makaron z kalafiorem,marchweką i groszkiem, była dobra, po takim rajdzie przyda się coś zjeść, oraz kto chciał mógł sobie piwko wziąść, także za darmo, wziąłem sobie pół szklanki, usiadłem koło stoliku, porozmawiałem z miłą bikerką, okazało się, że koleżanka jest zaangażowana tak jak nie jeden z nas, startowała na dystans 120 km przyjechała aż z Warszawy na zawody. Startuje również w Skandi oraz  dość często w Mazovi; wymieniliśmy sobie kilka słów dotyczących trudności trasy, oraz pięknych terenów, krajobrazów, pogratulowaliśmy sobie wspaniałych wyników, koleżanka pokonała dystans

120 km coś ponad 5 h, całkiem niezły wynik,

Ja poszedłem na masaż, spotkałem Obcego,Sabe któży wykonywali masaże oraz Batika z Wojtkiem, również wymieniliśmy kilka uwag dotyczących rajdu, po ok. 1h rozstaliśmy się,

Ja poszedłem jeszcze odebrać dyplom, i teraz to, co jest najgorsze, czyli rozstanie się z tak wspaniale zorganizowaną imprezą; jedynie, co mogę powiedzieć to „do zobaczenia za rok”, moje wrażenia są pozytywne, mimo kilku upadków, ale to się zdarzyć może każdemu z nas, ruch był bardzo mały, oznakowanie bardzo dobre, impreza lepiej zorganizowana niż rok temu, co roku jest lepiej, więcej ludzi startowało, przyjeżdża jak na moje oko, z wielką chęcią zachęcam każdego do wzięcia udziału w tej oto imprezie, nie trzeba od razu jechać na największy dystans, na pierwszy raz można spróbować swoich sił na dystansie 120 km, · ale warto; polecam  w skali 1-5 dałbym 4+ odejmę trochę, że w punktach „R” regeneracyjnych było zbyt mało bananów, a to ważna rzecz, gdzie rok temu było fuul; a tak to wszystko było oki; „do Zobaczenia za Rok” !!! oraz na innych imprezach; teraz najbliższa to Skandia Maraton 07.06.2009 Zapraszam J

Tekst napisał Piotrr „Pioter1981

asfalt=niewiele

dystans=200

dystans=100

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=Kościerzyna

typ=rowerowy


Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Spotkanie z płetwonurkami klubu "Rekin"

DSC_2647Ten dzień zaliczyliśmy za super udany, chociażby z uwagi na trasę, która była wymagająca, było dość dużo podjazdów, ale zjazdów nie omijaliśmy.

Michał zaproponował mi przejazd nad jezioro Białe, nad którym to płetwonurkowie z klubu „Rekin” dla telewizji TVN 24 mieli wydobyć fragmenty samolotu z dna jeziora.

Z wielką ochotą przyjąłem tę propozycję. Zacząłem, więc przygotowania do wyjazdu a przy okazji złożyłem propozycję naszemu „gawędziarzowi” Intelowi. Jest, więc mały zespół: Michał, Kuba, Intel no i moja osoba. Start, godz. 7:30, pognaliśmy w kierunku Owczarni. Tam czekał na nas Michał z Kubą. Ruszyliśmy w kierunku Tuchomka a dalej szlakiem niebieskim rowerowym a później czerwonym, Michał naprowadzał swym GPS’em.  W każdym bądź razem trasa obfitowała w liczne podjazdy, aż kolana trzeszczały.DSC_2681

Przy jednym ze zjazdów wyszedłem na prowadzenie i ruszyłem ze zjazdu pełnym gazem, było pełno kamieni, w momencie, gdy nabrałem pełnej szybkości nagle zaczęło rzucać mym rowerem na boki…..Zdążyłem spojrzeć: flak z przodu. Nie wiem, jakim cudem uniknąłem  kapultowania się, zdążyłem złapać za oba hamulce. Po zdjęciu dętki okazało się, że złapałem snejka. Dętka przebita z obu stron, czyli dwie podłużne 5mm dziury.DSC_2695

Więcej przygód nie było i w końcu dotarliśmy do jeziora, trochę spóźniliśmy się i nie widzieliśmy samej akcji. Szef „Rekina” serdecznie przywitał nas i zaprosił na wspólny posiłek przy ognisku tzn. na pieczoną kiełbaskę. Zauważyłem, też że udział w tym brała również Wirtualna Polska. Godzina odpoczynku, ale pora ruszać w drogę powrotną, wobec tego z wielką niechęcią musieliśmy opuścić naszych znajomych. Szczęśliwie dojechaliśmy do Oliwy, gdzie pożegnaliśmy Michała i Kubę a ja z tym naszym gawędziarzem pociągnęliśmy trochę szybciej, aby jak najszybciej dopaść do „koryta”.

Mój dzisiejszy dystans wynosi 92kmDSC_2721

Nie ukrywam, że bolą mi dzisiaj mięśnie ud. Wcale się nie dziwię, bo cały czas drogami szutrowymi lub duktami leśnymi a czasami błotem. Pogoda nam dopisała, było dość ciepło i co najważniejsze nie padało.

Kolegom chciałem podziękować za wspaniały rajd no i „gawędziarzowi” za poczucie humoru.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Fotki Michała

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Owczarnia

m=Tuchomek
szlak=czerwony

szlak=niebieski

obszar= kaszuby

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , | Leave a comment

Czerwony Wejherowski

1

Dziś postanowiłem zaliczyć szlak czerwony; RWM połączył się z ekipą GER-u; na zbiórkę oprócz osób wpisanych dołączyły do nas 2 osoby, z GER; Sławek i Zibi; Jacq dzwonił do mnie, po dłuższym czasie ze był na zbiórce 10:20 i próbuje nas dogonić; miedzy czasie trochę się pogubił; dogonił nas pod koniec w Wejherowie; miał być to Mega Lajt; w końcu pokonaliśmy szlak z marną średnią 16,30 KM/h tępo niezbyt szybkie; dużo przerw na trasie na zebranie sił; ja przybyłem z Gdyni jak by nie było po części szlakiem czerwonym, który to musiałem pokonywać i w drugą stronę; ale na zbiórkę stawiłem się o 9:50; o tej samej godzinie był Obcy, poczekaliśmy 8 min i postanowiliśmy jechać w drogę, początek był jak spacerek troszkę pod 2górkę; więc i tępo nie za duże; pierwszą atrakcją był przejazd przez rzeczkę bardzo dobrze się przy tym bawiliśmy, po przejechaniu kilku KM czekał nas dłuuugi ppodjazd, którysię ciągnął do Karwin, stamtąd trochę asfalciku oraz ppłyt, którychnie lubię i znowu upragniony las; na otwartej przestrzeni strasznie wiało; w lesie miejscami także; ale w małym stopniu i się nie odczuwało tego aż tak; jadąc szlakiem napotkaliśmy na przeszkody takie jak błotko, połamane ddrzewo, przez któretrzeba było się przeprawić; dłuższa przerwa Była zaplanowana nad jez. Bieszkowickim, która trwała 35 min, między czasie kilka krótszych nie pamiętam ile; oraz przed samym Wejherowem 6,5 KM do końca szlaku ok 10 min; podsumowując; wycieczkę uważam za bardzo udaną z wysoką frekwencją, co mnie zdziwiło; stawiło się 10 osób;
zapraszam do oglądania zdjęć:Czerwony szlak

tekst: „Pioter1981”

Druga relacja

Mega  light „czerwonym szlakiem”. Czerwony szlak to  szlak pieszy i przejazd  rowerem nigdy nie będzie lightem   . Te osoby które znają ten szlak doskonale wiedzą że 16.2 km/h  to niezłe tempo .
Piotrek   mówiąc że prędkość nie była imponująca po prostu   droczy się  z pozostałymi uczestnikami.
Zaletą tego rajdu było to że uczestnicy  dysponowali dość podobną  kondycję ,co pozwalało
na jazdę w   zwartej grupie i dość szybkim tempem.Oczywiście przodował
Sławek i Piotr1981.Sławek miał srednia 18km/h przez co zmuszony był  robić przystanki aby grupa do niego dobiła  , co też niezwłocznie  czyniliśmy.Czerwony
Pogoda , towarzystwo i wybrana przez Piotra  droga dały miły klimat
naszego spotkania .

Fotki

Pozdr.
Tekst: Zbigniew Szymczycha

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Wejherowo

m=Karwiny

m=Bierzkowice

m=Stegna

szlak=czerwony

obszar= kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Majówka – Gołuń 2009

P1070815-P1070817W rodzeństwie inicjatywa – nie siedźmy w domu i pojedźmy nad jezioro. Pytam się: A rower się zmieści w domku? A zmieści – odpowiedzieli. To jedziemy, ja na kołach, a oni samochodami.

Plan prosty: jeden dzień dojazdu, kolejny objechać jeziora, odpoczynek i powrót.

Dzień 1 – dojazd

Długo się zastanawiałem nad mapą kędy jechać, żeby nie było zbyt ciężko, ale i bez dużej ilości samochodów. Jeden z wariatów zakładał dojechanie do Kolbud lasami, a potem asfaltem prosto na Kościerzynę. Inny ominąć Żukowo i wbić się na krajową 20, pewnie szybko by się jechało, ale odstraszała ilość samochodów. W końcu wygra opcja pośrednia – jazda drobnymi drogami pomiędzy dwoma głównymi.

Na początek wyjazd z miasta przez Niedźwiednik, Złotą Karczmę modernizowaną drogą za lotniskiem. Przed Rębiechowem odbiłem w lewo na Czaple, skąd udałem się do miejscowości Linska. Kilkaset metrów 7 w stronę Żukowa i odbijam na Przyjaźń i udaję się do Skrzeszewa Żukowskiego, gdzie robię sobie odpoczynek. Dalsza droga (gruntowa, niestety kamienista i nierówna) wiedzie przez Ząbrsko Górne (tu już asfalt), Nową Wieś Przywidzką do Roztoki, gdzie wjeżdżam na znowu na szutry. Trafiłem na jakiś szlak rowerowy, którym dojechałem do Połęczyna. Niestety nie mam tego szlaku na mapie i nie wiem dokąd prowadzi, więc udałem się w stronę drogi nr 224. Początkowo dobrze się jechało, ale później ruch się zwiększył, zwłaszcza ciężarowy, z utęsknieniem wyczekiwałem bocznej drogi w stronę Grabowa Kościerskiego. Tu kolejny odpoczynek i konsultacja z mapą, bo przez chwilę wydawało mi się, że jestem we Francji na jednym z odcinków wyścigu Paryż-Roubaix. Stara brukowana droga, wzdłuż niej drzewa, obok pordzewiały znak i betonowe bariery. Widoki piękne lecz jazda mało przyjemna. Na szczęście był to dość krótki odcinek i w samym Grabowie wjeżdżam na asfalt, który doprowadza mnie do Wielkiego Klinczu. Tu niestety kończy mi się mapa, a następna jeszcze nie sięga. Miał

em jechać na Olpuch, ale dostrzegłem drogowskaz na Sarnowy, a to już się mieściło na nowej mapie. Ten odcinek pokonuję bardzo szybko, wiatr w plecy i na liczniku 44-46km/h – to tak muszą się czuć szosowcy łykając kolejne dziesiątki kilometrów. Kieruję się na Juszki i wjeżdżam w las. Otoczenie się zmienia, zaczynają dominować sosny, a droga staje się bardziej piaszczysta. Wrażenie się potęguje gdy w Juszkach wjeżdżam na zielony szlak rowerowy – ostatnią prostą przed Gołuniem. Tu już tylko sosny, czasami pojedyncze brzozy. Na dole mech, a za krzaki robią jałowce. Dość charakterystyczny widok tej części Kaszub. I w takich lekko nostalgicznych klimatach (kolonie, wczasy z dzieciństwa) dojeżdżam na miejsce.

Dystans 82km, czas 5 godzin. Pogoda słoneczna z chłodnym, ale popychającym wiatrem.

PS. W domku, akurat nie było prądu, po prysznicu przestało mi być za ciepło 😉P1070845

Dzień 2 – wokół jezior Wdzydzkich

Plan zakładał przejechanie zielonego szlaku rowerowego. Jest to 48km (według mapy) pętla wokół jezior wdzydzkich. Od północy zahacza o Wąglikowice i Juszki, a od południa  Wiele, nie trzymając się ściśle brzegu jeziora w tych miejscach.

Wycieczkę rozpocząłem oczywiście z Gołunia i skierowałem się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Początkowo jadę po wysokim brzegu, a Jezioro Gołuń widzę przez drzewa. Droga niestety piaszczysta i muszę upuścić powietrza, żeby dało się w miarę dobrze jechać. Po kilku kilometrach szlak nieco oddala się od jeziora, choć prowadzi wzdłuż niego. Po drodze można obejrzeć torfowiska. Idzie się przez las po mchu, sucho, sucho, a następny krok mokro. Wyglądem przypomina nieco łąkę z luźno rosnącymi, niskimi drzewami.

Kolejne kilometry i szlak skręca na południe. Znów jestem nad brzegiem, tym razem Jeziora Wdzydze. Tu droga prowadzi przy jeziorze, raz wysoko, a raz nad samą wodą. We Wdzydzach Tucholskich znajduje się platforma, z której można podziwiać widoki na jezioro i wyspy. W Jasnochówce przejeżdżam nad Wdą i oddalam się od jeziora w stronę Borska. Tu na chwilę zbaczam ze szlaku, żeby zajrzeć na lotnisko, skąd dochodzą dźwięki motocykli. Niestety bawili się po drugiej stronie pasa i nie było okazji do zdjęć. Mogłem za to obserwować start paralotniarza, wyciąganego przez samochód.

Wracam na szlak po piaskach wśród pagórków podążam przez Górki do Wiele. Tu trochę się zakręciłem i zgubiłem szlak. W sumie nic dziwnego, mają tu początek trzy szlaki piesze: czerwony, niebieski „Zbrzycy” oraz czarny „Wdzydzki”, który na sporej części pokrywa się z zielonym rowerowym. Spotykają się tu również trzy szlaki rowerowe: czarny PTTK, czerwony „Pętla Przytarnia” oraz zielony „Dookoła Jezior Wdzydzkich”.

Po krótkim odpoczynku ruszam szlakiem na północ. Żeby było milej zimny wiatr chłodzi, a na drodze mam plażę. Raz jadąc, raz idąc powoli zbliżam się do Przytarni. Przed samą miejscowością mogę podziwiać widok na jezioro oraz pobliskie lasy. Dość niespotykany widok w naszych okolicach. Płaskie sosnowe lasy, a het na horyzoncie jakieś pagórki.

Uciążliwe piaski, spotęgowane przez suszę, dokuczały cały czas (Joniny Małe, Wygoda). Dopiero jak minąłem Rów, droga stała się twardsza i można było przyśpieszyć. Ten odcinek szlaku (zachodnia część) wiedzie głównie przez las, tylko w kilku miejscach odwiedza jezioro. Jest też bardziej odosobniony, prawie żywej duszy w okolicy. Kończy się dość nieoczekiwanym zjazdem, stromym jak na okolicę. Na dole kładka przez wodę, a po lewej rozlewisko i chyba tama zbudowana przez bobry. Niestety zaczynało brakować czasu i nie mogłem dokładniej zbadać terenu.

Za Czarliną opuszczam szlak i wjeżdżam na czerwony rowerowy, miałem pieszym, ale z braku czasu nie dało rady. Zatem za Skoczkowem wbijam w asfalt i przez Wdzydze Kiszewskie wracam do bazy w Gołuniu.

Dystans 50km, czas 4,5 godziny.

Trzeba było wcześniej się zwlekać z wyrka, to by się więcej zwiedziło. Myślę, że trzeba przeznaczyć około 6-7 godzin, żeby na spokojnie wszystko obejrzeć. Szlak jest na większości dystansu dobrze oznakowany i miałem tylko w trzech miejscach problem. We wschodniej części można posiłkować się czarnym pieszym, bo się praktycznie pokrywają. Teren nie jest trudny, trafiłem na dwa krótkie, acz treściwe zjazdy. Gdyby nie piach całość bym przejechał.

Dzień 3 – odpoczynkowy spacerek

Dla odsapnięcia w tym dniu nie jeździłem, ale żeby nie było nudno, to zwiedziłem okolicę na piechotę. Na początek wzdłuż jeziora szlakiem czerwonym w stronę Wdzydz Kiszewskich. Niby tereny płaskie, ale ścieżka urozmaicona. Kręci na boki, a i pagórków oraz dołków nie brakuje. Rowerem może być ciężko.

Po lewej jezioro, w lesie mech i sosny. Ciszę zagłuszają jedynie żaby i ptactwo wodne. Raz nad samą wodą, czasem po wysokim brzegu dochodzę do ośrodka wypoczynkowego. Trochę się zdziwiłem, że szlak idzie prawie przez jego środek. Ale nie ma co narzekać tylko skorzystać z pomostu i chłonąć widoki jeziora.

Po krótkim odpoczynku opuszczam jezioro, przecinam szosę i zagłębiam się w las. Kroczę drogą, ale widoki ciągną na bok. Z lewej bajorko w dołku, z prawej także, ale mniej zarośnięte, więc tam się udaję. Dookoła drzewa, tylko od północy wycięty stok. Nad wodę ciągną odgłosy żab, ale nie udaje mi się dojść nad sam brzeg. Zaczyna się robić podmokło i rezygnuję. Dodatkowo komary zaczynają atakować. Na przełaj okrążam jeziorko i wspinam się na stok z wyciętymi drzewami. Na górze ciekawy widok, spora pusta połać z kępką niewyciętych sosen.

Nie mogąc dostrzec drogi idę na czuja na wschód. Krajobraz się nieco zmienia, zrobiło się płasko, a drzewa to tylko sosny. Idę po mchu i słyszę chrupanie. To co zwykle jest miękkim dywanem, teraz jest zaschnięte w sztywną skorupę. Schylam się i badam to zjawisko, rozsypuje się w rękach na proszek. Przydałby się deszcz, ale dopiero za kilka dni jak już wrócę 😉

Pętelkę zakończyłem po około 2 godzinach.

Dzień 4 – powrót

Znowu miałem dylemat jaką obrać drogę. Nie chciałem wracać tą samą, więc zdecydowałem się na Kościerzynę, a dalej szlakiem rowerowym na Wieżycę. Stamtąd drogę już znałem.

Na początku ruszyłem zielonym szlakiem rowerowym, potem niebieskim, który miał doprowadzić mnie do Kościerzyny. Początek drogi to suche sosnowe lasy, dalej robi się bardziej urozmaicenie. Więcej drzew liściastych, jeziorka i łąki. Droga biegnie prawie cały czas przez lasy i niestety jest piaszczysta. W najgorszych miejscach widać wyjeżdżone „objazdy”. Przed Kościerzyną zbaczam ze szlaku nad Jezioro Osuszyno, gdzie kiedyś byłem na wczasach prawie 20 lat temu. W zasadzie nic się nie zmieniło, jedynie wyremontowane domki, nowszy sprzęt pływający.

Do Kościerzyny dojeżdżam asfaltem. Tu trochę kręcę nosem, bo muszę się wbić na drogę dla rowerów ze średnio równej kostki. Tak jadę i jadę, a droga się nie kończy, jak to mają w zwyczaju. Patrzę na drugą stronę ulicy, a tam też jest ścieżka. Tu duży plus dla władz miasta, bo mogłem przejechać przez całą miejscowość, wzdłuż głównej drogi (krajowa 20). Widziałem też odchodzące ścieżki w głąb miasta, ale nie wiem dokąd prowadziły.

Dla małego odsapnięcia zahaczyłem o stację kolejową. Skąd starałem się podpatrzeć coś ze skansenu. Niestety po tej stronie stały same trupy i widok był nieciekawy. Na dokładniejsze zwiedzanie nie było czasu, a i pewnie roweru nie byłoby gdzie zostawić.

Opuszczam miejscowość wspomnianym szlakiem rowerowym. Tu mały zgrzyt, w rzeczywistości nic nie jest oznaczone. Cóż, droga dobra, kierunek słuszny, więc nie ma się czym przejmować. Trasa bardzo malownicza prowadzi najpierw wykopem, potem przez teren otwarty, las, wysoki nasyp by w końcu doprowadzić mnie do Gołubia. Droga jest szutrowa, ale dość twarda, gdyby nie susza, to śmigałoby się jak po autostradzie.

W Gołubiu robię odpoczynek, poczym asfaltem kieruję się w stronę Wieżycy mijając po drodze Szymbark. Mimo że jest to droga lokalna, ruch był spory. U podnóża góry straszne tłumy, parking zapchany. Jakoś udaje mi się wjechać, pomimo sporego ruchu pieszego. Na górze tłok na wieżę, a kawałek dalej cisza i spokój. Na zjeździe z drugiej strony spotykam tylko jedną rodzinę i kilku miłośników grawitacji na rowerach.

Kolejny punkt, to Ostrzyce gdzie docieram asfaltem mając wspaniałe widoki na jezioro. Dalej skręcam na Goręczyno, gdzie wjeżdżam na szutry w stronę Kiełpina. Ten odcinek dał mi się we znaki. Sucho, piaszczysto i prawie brak cienia. Nieco już zmęczony docieram nad Jezioro Mezowskie, gdzie robię kolejny postój. Niestety zaczyna brakować zapasów, kończy się picie, a do jedzenia zostało pół paczki herbatników. Sklep przy jeziorze jak zwykle zamknięty w niedzielę. Cóż jakoś trzeba wytrzymać, po drodze jakiś sklep znajdę.

Nieco posilony jadę przez Babi Dół do Przyjaźni, gdzie zastaję zamknięty sklep. No fajnie myślę, przyjdzie mi na sucho jechać kolejne kilometry. Na szczęście zauważyłem drugi sklep, gdzie grupka miejscowej młodzieży na rowerach się posilała. Skorzystałem i ja, litr soki i dwa duże wafle w czekoladzie podreperowały siły. Ale nie na tyle, żebym zechciał jechać po piachu do Niestępowa i Otomina. Wracam zatem tak jak wyjechałem z Gdańska – przez Czaple. Tu pogoda spłatała małego figla i jak przekroczyłem szosę Leźno-Pępowo, ktoś włączył mi zimny nadmuch w twarz. Nie może być za łatwo na ostatnich kilometrach.

Dystans 96km, czas 6 godzin.

Najbardziej męczący dzień, nawet nie przez dystans, a raczej przez słońce, które ciągle grzało.

Całość uważam, za udaną. Poznałem ciekawe tereny o innej charakterystyce niż nasze okolice. Żałuję, że nie wszystko udało mi się zobaczyć, ale mogę jedynie siebie winić, że nie chciało mi się wcześniej wstawać. Z drugiej strony nie spodziewałem się, że tak wolno będzie mi się miejscami jechało. Następnym razem będzie lepiej.

Fotorelacja

dystans=400

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Kościerzyna

m=Czaple

m=Przyjaźń

m=Gołuń

obszar= kaszuby

atrakcja=jeziora

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , | Leave a comment

Spotkanie przy ognisku

IMG_0986Pogoda tego dnia nie zapowiadała się zbyt optymistycznie, pomimo to na miejsce spotkania przybyło 10 osób, w Otominie doszły jeszcze 2 osoby a do Rutek dojechały następne 2 dwie osoby, czyli w sumie 14 osób. Ognisko, pieczone kiełbaski, fajne towarzystwo, z którym to mile się gawędziło. Ujrzałem parę nowych twarzy w tym dwie bikerki, które serdecznie pozdrawiamy.

IMG_1004Był to rajd na pewno lajtowy pod względem długości trasy oraz tempa, natomiast pod względem trudności to był typowy hardkor. Nie był wprawdzie to długi odcinek(ok. 1km), ale sowicie dał nam się we znaki. Błoto i te bardzo strome podejścia wyraźnie nadwątliły nasze siły. Nie jeden stwierdziłby, że bez roweru byłyby trudności z wejściem do góry. No cóż nie zawsze się jeździ bez obciążeń, trzeba wypróbować swoją siłę psychiki, bo od niej dużo zależy. W końcu doszliśmy do drogi Uff!!…nareszcie.IMG_1007

Wydaje mi się, że jednak tym razem przesadziłem z tym stopniem trudności, bo przecież to miał być pod tym względem również lajt a nim nie był. Na przyszłość organizując rajd będę miał na uwadze Rutki, które nie powinny się powtórzyć.

Wszystkim koleżankom i kolegom pragnę podziękować za znakomite towarzystwo.

Na liczniku miałem 58km

Mieczysław Butkiewicz

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Otomino

m=Rutki

m=Gdańsk

obszar= kaszuby

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

VI Maraton w Wejherowie

2Wspaniała pogoda zachęca do wyzwań. Jako że od kilku dni taka właśnie jest postanowiłem w piątkowy wieczór wyrwać się na maraton jaki zaplanowano w Wejherowie. Wlazłem więc o 23:00 do piwnicy zobaczyć czy rower nie zardzewiał. Niestety był w opłakanym stanie. W tym roku prawie nie używany.

No ale po godzince nadawał się już do startu.

Po wejściu na peron w SKM o 7:20 w sobotę rano, zauważyłem jedynie siedzącego na ławce Sla. Spodziewałem się spotkać wielu znajomych a tu taki zonk. Cóż, może się ktoś dosiądzie. Przed samym wejściem do wagonu na przeciwnym torze śmignął nam machający z pociągu Zibek. Chwilę później na kolejnych przystankach dosiadł się Olo oraz kilku innych wycinaków i wycinaczki. Również Zibi nudził się sam w podróży i przeskoczył do naszego pociągu.4

Po dotarciu do Wejherowa czekał na nas Darek. Taką ekipą wolno ruszyliśmy na miejsce startu. „Wioska” zawodów, – bo „miasteczkiem” bym tego nie nazwał było prawie puste. Ale już po chwili zaczęła się zjeżdżać rowerowa brać. Można było nacieszyć oko rowerami i nie tylko. Spokojnie w tym czasie zdążyliśmy się zarejestrować, pośmiać, rozgrzać i ustawić na start. Miło było spotkać na miejscu wza, Kasię i kilka nowych koleżanek. Pod lasem swoje koła rozgrzewał też mistrz Robin.

Na miejscu startu staraliśmy się wszyscy ustawić blisko siebie. Gdy już czekaliśmy na „strzał” nagle na wprost nas – przed samym czubem maratonu pojawił się autokar! Natychmiast uświadomiłem sobie, jaką rangę ma ta impreza, jak została przygotowana (czyt. Zabezpieczona) itd.. Oczywiście przepuściliśmy blaszaka, choć słyszałem za plecami okrzyki, aby tego nie robić J Start okazał się pechowy dla dziewczyny z SopotKillers, którą przez moment widziałem przewróconą. Dzielnie jednak się podniosła i dotrwała do końca maratonu.

Pierwsze kilkanaście kilometrów po prostym asfalcie. Przyznacie, że nic gorszego nie można zrobić niż taki początek. Nie pozwala on, bowiem rozciągnąć się stawce i zbity peleton wpada następnie na wąskie leśnie dukty. Długo nie trzeba było czekać. Jak sam się miałem przekonać o kraksę w takich okolicznościach bardzo łatwo.36

Na jednym z pierwszych ostrych zakrętów peleton zamiast skręcić pojechał prosto. Harcerz, który miał pokazywać trasę chyba zaspał w krzakach. Cały wysiłek włożony w „odskoczenie” na asfalcie od jak największej grupy rowerzystów poszedł na marne! Do tego bardzo duża ilość kurzu skutecznie ograniczała widoczność. Podczas nawrotki zaliczyłem potworną kraksę z Darkiem. Sklejając się ramionami nie mieliśmy żadnych szans utrzymać równowagi. Ja jeszcze nie widziałem zawracających a On już zawracał, gdy krzyknąłem  – lewa! Chcąc się tą stroną przedostać. Niestety!

Gleba sprawiła, że mój czarny strój zmienił się na popielaty. Leżąc poczułem jak po moich nogach przetoczyła się czyjaś zębatka a w dłoń wbija się róg od mojej kierownicy. Szybko się pozbierałem i kątem oka patrzę na Darka, – który pyta: Żyjesz? Pomyślałem wtedy; musiało wyglądać to nieźle. Wstaliśmy i razem jechaliśmy jeszcze przez chwilę. W nadgarstku czułem narastający ból. O trasie nie będę się rozpisywał – nie miała, bowiem ani jednego trudnego elementu. Była płaska, prosta i bardzo szybka. Jedyne, co przeszkadzało to duża ilość piasku. W kilku miejscach zmuszała do zsiadania z roweru – przynajmniej mnie.

Zaczynając drugie okrążenie na asfaltowej nawierzchni przykleiłem się kilku grupek, co tym samym pozwoliło mi na zupełne naładowanie baterii. Jadąc ma maratonie mój puls zazwyczaj oscyluje w granicach między 185-199. Na wspomnianym odcinku spadł do 165.

Niestety nadgarstek bardzo zaczął dokuczać, pod koniec jechałem już trzymając jedną ręką kierownicę. Bałem się o kolejną glebę tak się jednak nie stało i szczęśliwy dojechałem do końca drugiego okrążenia.

Na mecie czekał na mnie już Sla. Moja radość był ogromna!!! Nareszcie objechałem wza, nareszcie!!! Czekając jednak kolejne minuty na metę wjechał Darek, Olo i Zibek. Radość odeszła, gdy zrozumiałem, że wza pojechał na trzecie kółko. Cóż. Pozostało się tylko napić. Wcześniej jednak jak przystało na dżentelmenów umyliśmy się przy beczkowozie. Gdy oddałem nr startowy otrzymałem porcje kaszanki, a po kilku słowach z panią nawet trzy. Umyci i najedzeni rozpoczęliśmy właściwy maraton. Tu wiedziałem, że będę liderem. Nie myliłem się. Wspaniałe zimnie trzy piwka sprawiły, iż poczułem smak zwycięstwa.

W którymś momencie widziałem jak na trzecie kółko wjeżdża Kasia. Było naprawdę miło pomyśleć, że ja już nie muszę.

Chwilę później  na ławkach obok nas jedna z koleżanek zrobiła dla nas nawet striptiz. Niestety nie daliśmy rady uwiecznić tego na zdjęciach. Na koniec do naszej „wioski olimpijskiej” dotarł Wiesiek i Robert na szosówkach. Przyleciała też pszczółka Maja a wza puścił bąka. Było naprawdę wesoło. Do tego stopnia, że nawet ten mizerny grajek, co kaleczył piosenki nam nie przeszkadzał. No, ale wszystko dobre, co się szybko kończy. W iście sportowych nastrojach dojechaliśmy do SKMki w Wejherowie. Tam zaopatrzyliśmy się w kolejne izotoniki i pojechaliśmy do domu. Było naprawdę fajnie spotkać się z Wami, za co wszystkim dziękuję. Organizatora maratonu proszę o poprawę w przyszłym roku.

PS: Rano budzę się i patrzę a tu koło mnie leży jakiś łysy facet! Kruuuca fix! Co jest pomyślałem – aż taka impreza była! Przyglądam się jednak a to nie łysy żaden łeb. Tylko moja ręka tak spuchnięta. Co za koszmarne przebudzenie! Niemniej jednak lepiej, że to łapa tak napuchła niż by miał jakiś łysy zemną spać.

Szybko na pogotowie i okazało się złamanie „wielo……. coś tam, coś tam”, skręcony paluch i mikropęknięcia.

Tak, więc przez najbliższy miesiąc z rowerów nici. A i tak by były, bo za chwilę synek się rodzi – nie to, że się chwalę, ale jam to uczynił,  (bo jak wspomniałem żadnego łysego nie było)

Qazimodo

Druga relacja  Dariot3

VI Leśny Maraton Wejherowski

Jak co roku w pięknych lasach Wejherowskich odbył się VI Leśny Maraton. W sobotni poranek czekałem na Dworcu Głównym PKP w Wejherowie gdzie miała dojechać mocna ekipa z Gdańska. Jak zawsze punktualnie przybyli : Zibek, Sla,Quazi,Olo oraz dwie śliczne bikerki. Po kilku fotkach ruszyliśmy, po drodze wstąpiliśmy do sklepu, aby zaopatrzyć się w napoje. Następnie ruszyliśmy bezpośrednio do miejsca startu maratonu. Mieliśmy po drodze małą rozgrzewkę pod górkę dalej prosty odcinek i jesteśmy na miejscu. Byliśmy jedni z pierwszych , a więc nie musieliśmy długo czekać do rejestracji. Po chwili podjechała następna ekipa widocznie przyjechali następną kolejką. Po otrzymaniu numerków mieliśmy chwile czasu na pogawędkę z przyjaciółmi z różnych ekip. Zbliżała się godzina startu, postanowiliśmy dzięki uprzejmości Marcina-organizatora Maratonu pozostawić w jego samochodzie nasze rzeczy. Coraz bliżej godziny 10:00 ,udaliśmy się na linię startu, aby zająć w miarę dogodne miejsce. Czołówka jak zawsze była na początku, dwie minuty przed startem na trasie maratonu pojawił się autobus. Musieliśmy go przepuścić, lepiej przed startem niż w czasie trwania maratonu.  Przyszła godzina startu trzymaliśmy się razem, ale po chwili, paru metrach pierwsza kolizja i szybko należało się wypiąć. Widziałem tylko jak Zibek mi odjechał . Po chwili już dogoniłem chłopaków, oczywiście Sla pojechał z czołówką maratonu. Praktycznie początek szybki, jazda powyżej 30km/h, ponieważ trasa prowadziła asfaltem. Po paru kilometrach należało skręcić już na drogę piaskową. Jechałem wraz z Quazi po kilkuset metrach niespodzianka, zobaczyłem  za zakrętu chmurę kurzu, z której wyłoniła się czołówka maratonu. Byłem mega zdziwiony i zaskoczony, z daleka wrzeszczeli, że źle pojechali. Ja dalej zaskoczony, aby nie być staranowany przez co najmniej 20 rowerzystów odbiłem w lewo w momencie, gdy akurat krzyknął Quazi – „ lewa moja” niestety doszło do kraksy. Wynikiem, czego oprócz straty czasu było jak okazało się później złamanie nadgarstka Quaziego. Ja praktycznie miałem zdarty nadgarstek oraz przez parę minut nie mogłem wziąć pełnego oddechu. Wstaliśmy razem i ruszyliśmy dalej. W sumie i tak mieliśmy szczęście, ponieważ mogli nas staranować. Czołówka peletonu ostro słownie potraktowała harcerza, który stojąc na rozwidleniu nie pokazał im kierunku trasy.  Dalej droga prowadziła praktycznie tak jak wskazuje nazwa maratonu przez las. Po drodze były odcinki piaszczyste, gdzie na jednym z nich większość oprócz czołówki maratonu musiała prowadzić rowery. Po zrobieniu pierwszego okrążenia zacząłem nadrabiać straty w wyniku wypadku. Po paru minutach zobaczyłem pomarańczowa koszulkę, GER, w której był Zibek. Po kilku mocnych obrotach udało się wyprzedzić Zibka i jeszcze 12 bikerów, z czego byłem bardzo zadowolony. Trasa była zróżnicowana: asfalt, piachy, ale też wysypane ostre kamienie, na które nadział się jeden z bikerów miał pecha i złapał tzw. gumę. Na mecie okazało się, że byłem tuż tuż za Olo, z czego byłem mile zaskoczony. Po chwili pojawił się też Zibek. Na mecie trochę szwankowała organizacja, ponieważ nie zapisali mnie na liście. Na szczęście udało się wszystko wyjaśnić. Wza jako jeden z nielicznych pojechał na najdłuższy odcinek. My już spokojnie mogliśmy degustować się kiełbaską, piwkiem i mega smacznym chlebem z smalcem. Po dłuższym czasie przyjechał Wza tuż za Weroniką. Następnie Zibek otrzymał telefon, że powoli zbliżają się do nas Wiesiek i Zbyszek. Po wymianie kilku zdań i kilku łykach napoju życia postanowiliśmy powoli wracać. Była propozycja, aby wracać do Gdańska rowerkiem, ale rozsądek podpowiedział, że lepiej wrócić kolejką. Na dworcu w Wejherowie pożegnałem się z chłopakami i udałem się do domku.

Piknik był urozmaicony , odbył się pokaz gonitwy psów z rowerem oraz jazdy konnej.

Chciałbym bardzo podziękować za udany wypad i przeprosić Quaziego za kraksę.

Wyniki maratonu możecie zobaczyć na forum WTC:

38 Majer Sławomir Gdańsk 1977 1:42:45 7 miejsce

83 Próchniewicz Michał Gdańsk 1978 1:56:40 26 miejsce

67 Tokmina Aleksander Sopot 1953 1:59:16 31 miejsce
71 Trepczyk Dariusz Wejherowo 1976 1:59:48 32 miejsce

65 Szymczycha Zbigniew Łęgowo 1953 2:01:44 40 miejsce

Jeszcze raz dziękuję za wypad i przepraszam za tak długą relację, ale to mój debiut.

Pozdrawiam

Dariot3

Obiecałem wam, że prześlę linka maratonu dookoła Polski

http://mrdp.pl/

Dane klienta: Daniel Śmieja

http://mrdp.pl/wyniki.htm

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=Wejherowo

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , | Leave a comment

Rajd lajtowy z ogniskiem

0405

Nie planowałem rajdu w święta, a to z tego powodu iż byłem przekonany, że nie będzie chętnych. Wiadomo święta dzień odpoczynku z rodziną. Tym razem pomyliłem się, frekwencja była jak to widać na fotce 24 osoby w tym 5 bikerek.

Na umówione spotkanie przybyło 19 osób, a w Osowie czekało następnych  pięciu chętnych.

Mnie osobiście cieszy fakt, iż coraz częściej przybywa do nas nowych osób. Oznacza to, że ludzie zaczynają doceniać odpoczynek na łonie natury, a nie siedzenie w domu. I to jest moim głównym zadaniem, aby jak najwięcej osób zwerbować do uprawiania tego typu turystyki.IMG_0864

Start nastąpił dokładnie o 10:05 z pod dworca w kierunku ul Abrahama. Lasem dojechaliśmy do skrzyżowania szlaku niebieskiego z drogą asfaltową. Tu zaproponowałem, że część może zjechać niebieskim. Jest to szlak dość trudny z korzeniami i dość wysokimi zjazdami. 10 osób pojechało tym szlakiem a reszta asfaltem i mieliśmy się spotkać na dole. I tak też się stało, wszyscy dojechali w całości. Ruszyliśmy w kierunku dworku oliwskiego a dalej czarnym szlakiem. Droga szutrowa nie najgorsza, ale najgorsze to właściwie  nas czekało…..Długi podjazd.

Grupa bardzo mocno się rozciągnęła, tylko słychać było „wypuszczanie powietrza z płuc”IMG_0866

Podjazd rzeczywiście dość długi. Ja wjeżdżałem spokojnym jednostajnym tempem, a od czasu do czasu miałem obok siebie towarzystwo Intela, który ciągle coś tam pod nosem mamrotał i w końcu spuszczał powietrze. Postanowiłem pozbyć się gawędziarza, bo nie miałem ochoty do gawędzenia na takim podjeździe, więc wykrzesałem resztę sił i nacisnąłem mocniej na pedały dojeżdżając na górę i robiąc mu fotkę. Muszę przyznać, że Intelowi wyraźnie poprawiła się kondycja, jechał cały czas z nami nie pozostając w tyle……Gratuluję. Byli i tacy, którzy wchodzili na pieszo, nic w tym dziwnego to jest początek sezonu. U góry poczekaliśmy parę minut na resztę kolegów. Po tak wyczerpującym podjeździe krótki odpoczynek i ruszyliśmy dalej, bo czekający na nas Frans już się niecierpliwił dzwoniąc do mnie. W końcu dojechaliśmy, przywitała nas piątka kolarzy w tym nasza Agniecha. Bardzo nam było miło  przywitać bikera z GRT Fransa wraz z małżonką Emilką. Od tego momentu jedziemy w 24 osobowym składzie.IMG_0877

Po drodze odłączył się Frans z żoną z powodów osobistych, więc go pożegnaliśmy życząc im wesołych świąt. W Warznie z kolei spotkaliśmy naszego kolegę również na kolarzówce „Batik’a”, który jechał akurat w odwrotnym kierunku niż my. Krótka rozmowa, po chwili  go pożegnaliśmy. W dalszej drodze już nie zatrzymywaliśmy się, aż dotarliśmy do naszego celu. Wszyscy byli tacy głodni, że ognisko rozpaliliśmy w tempie nieomal wyścigowym. No i upragniona wyżerka. W międzyczasie otrzymałem telefon od Flash’a, że on ze Zbyszkiem jadą na swych kolarzówkach do nas na ognisko i poprosił o podanie mu naszego azymutu…..dojechali.

Zaproponowałem  dwu godzinną przerwę, w której to jedni opalali się zaś inni urządzali  obfitą wyżerkę, w każdym bądź razie świetny odpoczynek. Absolutny rekord w pieczeniu kiełbasek pobił nie, kto inny jak nasz „rowerowy płetwonurek” Intel. Cztery razy podchodził do ogniska, za każdym razem z następną kiełbaską, no cóż chłopak miał po takiej jeździe wzmożony  apetyt. Dla mnie wystarczyła jedna. Miło się odpoczywało, ale dochodzi godzina 15:45, więc czas wracać. Ruszyliśmy na razie tą samą drogą, ale do pewnego momentu gdzie skręciliśmy na nową drogę, którą dziś nie jechaliśmy, czyli kierunek Tuchomek.  Po drodze dołączył do nas zbłąkany Bono, również na kolarzówce. Nie wspomniałem jeszcze o naszym koledze z Budapesztu Adamie, którego pozdrawiamy.

W końcu dojechaliśmy do mostku, pod którym płynął strumyk. Intel tak się zarzekał, że do wody z rowerem nie wejdzie, a jednak odezwała się żyłka „płetwonurka rowerowego” i nie mógł sobie odmówić tej przyjemności (film) Więcej chętnych nie było, ale za to głośno kibicowali Intelowi. Koniec zabawy…..ruszamy.

I tak, co raz to nas ubywało. Jedni jechali na Gdynię inni znowu inną najkrótszą drogą podążali do domu. Nasza mała garstka chyba tylko 5 osób dojechała do Oliwy. I tak się zakończyła przygoda świąteczna na świeżym powietrzu prze 8 godzin.

Pragnę wszystkim podziękować za wzięcie w naszej imprezie świątecznej. Mam nadzieję, że chętnych, co raz więcej będzie przybywało na podobne rajdy.

Długość trasy  70km

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=niska

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Warzno

m=Kamień

atrakca=jezioro

tym=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Rajd lajtowy lasami i dróżkami polnymi

IMG_0818Nareszcie nadszedł długo oczekiwany dzień naszego wyjazdu po długotrwałej przerwie. Zima nas już na dobre pożegnała, więc czas, aby przygotować rowery po zimowej przerwie i ruszyć na trasę. Tym razem jak na początek przygotowałem rajd lajtowy, bardzo krótki, który nie powinien przekroczyć 50km. Trochę tak naprawdę obawiałem się braków kondycyjnych. Zresztą inni pewno również mieli takie obawy, więc miałem nadzieję, że nie zostałem sam na placu bojuJ Mało takich jest, którzy w zimie trenują na trenażerach.IMG_0829

Doszło w końcu do spotkania, byliśmy umówieni przed dworcem we Wrzeszczu. Gdy dojechałem na miejsce to ujrzałem „Zibka” na swej kolarzówce a za chwilę dojechał również Wiesiek, przez moment zastanawiałem się czy to jest rajd szosowy. Okazało się, że dwaj koledzy podjechali do nas, aby się z nami tylko przywitać i wkrótce odbić w kierunku Wejherowa. 11 osób przyjechało, aby miło spędzić czas na świeżym powietrzu i w dobrym towarzystwieJ. „Zibek” i Wiesiek na swych kolarzówkach odjechali a my natomiast pognaliśmy przez Abrahama  przez Dworek Oliwski do Osowy, gdzie już czekał na nas kolega z tego rejonu Krzysztof, więc było nas już 12 osób.

Mieliśmy również naszego rodzynka Anię, którą serdecznie pozdrawiamy. Słyszałem jak za moimi plecami odbywały się radosne dyskusje, jednym słowem dziewczyna nie mogła czuć się samotna na trasie, no wiadomo tylu przystojnych kolegów

Wprawdzie nie mieliśmy wiele odkrytych przestrzeni, także wiatr nam mocno nie przeszkadzał, natomiast nasi szosowcy (rozmawiałem z nimi telefonicznie) do Chylonii dojechali na „oparach”, to my mieliśmy szczęście jadąc lasami. Ruszyliśmy w kierunku Chwaszczyna, gdzie postanowiliśmy w sklepie zatankować nasze bidony……..paliwo jest, więc w drogę.IMG_0831

Teraz już w zasadzie droga powrotna drogą szutrową dość dobrze ubitą, choć dziur nie brakowało, należało mocno trzymać kierownicę, aby nie wylądować na „boczny tor”, następnie skręciliśmy w prawo  i jechaliśmy podkładami ok. 1km i w końcu skręciliśmy w lewo na żółty szlak, który doprowadził nas do „Żródła Marii”. Krótki odpoczynek i ruszyliśmy nadal tym szlakiem i po przekroczeniu pod mostem obwodnicy „Pioter 1981 łapie gumę, więc krótki przymusowy postój. Po usunięciu awarii ponownie wystartowaliśmy, Przed ul Reja pięć osób odłącza się  w lewo i kierują się w kierunku Gdyni a my dojeżdżamy do skrzyżowania, gdzie powinniśmy zjechać ul Reja w dół, ale Bono proponuje nie skręcać w lewo tylko jechać prosto (chyba to jest szlak czarny), przepiękny zjazd wąskimi ścieżkami leśnymi raz w lewo raz w prawo i tak ciągle na przemian, zakręty pod ostrym kątem należało umiejętnie wyhamowywać, aby nie wypaść z trasy w dół.. Tą trasę starałem się zapamiętać, bo mam zamiar tam powrócić.

Przypominam o naszej rozmowie, jeżeli ktokolwiek ma ochotę poprowadzić taki rajd i zna jakąś fajną traskę to serdecznie do tego namawiam, zawsze będę wspierał osobiście prowadzącego.

Wszystkim biorącym udział w rajdzie bardzo dziękujemy .

Refleksje:

Pogoda nie rozpieszczała, było dość chłodnawo.

Trasa nie była zbytnio wymagająca

Tempo mieliśmy lajtowe tak jak zapowiadałem

Na liczniku miałem 50km

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Chwaszczyno

m=Gdańsk

szlak=żółty

szlak=czarny

obszar= TPK

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , | Leave a comment
« Older
Newer »