Rajd do Karwi 2005r

karwia_logo

Wszyscy spotkaliśmy się przed dworcem PKP o godz. 9.00

Na spotkanie przybyło siedem osób w tym jeden dołączył w Wejherowie, a więc było nas ośmiu. W pociągu spotkaliśmy starych znajomych, którzy z całą rodziną dość często spędzają weekendy na świeżym powietrzu oczywiście na rowerach. <br>Pozdrawiam Was serdecznie!!!. Szkoda, że takich rodzin rzadko się spotyka na naszych drogach. Pozdrawiam Pana z Sopotu, którego miałem również przyjemność poznać w pociągu. Przy wspólnych wspomnieniach z naszymi znajomymi czas szybko minął i już stacja Wejherowo…..pora ruszać w drogę. <br> Wystartowaliśmy jak wspomniałem w osiem osób a po kilometrze jazdy było nas już siedmiu, ponieważ naszemu koledze tak niefortunnie zgiął się hak od przerzutki, że nie sposób było jechać dalej, oprócz tego sama prowadnica łańcucha również wygięła się. Przykro nam było z nim się rozstawać, ale trudno siła wyższa…..na szczęście odjechaliśmy niedaleko od dworca.

24e675d1e45cad75med

Rozważaliśmy jaki mógł by być powód tej awarii, i doszliśmy do wniosku, że w momencie przerzucania biegów ( to było pod górę) kolega zbyt mocno depnął na pedały, łancuch spadł z prowadnic i się zaklinował. Ale to jest moje zdanie. Pożegnaliśmy kolegę i ruszyliśmy w drogę…..droga była wolna od samochodów także całkiem fajnie się jechało aż do Mechowa. Groty postanowiły odwiedzić trzy osoby. W tym czasie zaczęło padać i jak ubywało kilometrów to padał coraz mocniej aż w końcu zaczeliśmy ubierać ubrania przeciwdeszczowe. No i tak padało i padało i końca nie było widać. A my jedziemy….niektórzy to tak ubłoceni, że wszystko z nich ściekało. W każdym bądź razie wszyscy będą mieli do czynienia w domu z pralką…..ubrania zabłocone, ale my odważni jechaliśmy dalej. Do odważnych świat należy. Dojechaliśmy do Jastrzębiej Góry i tak jakby przestało padać tylko lekko mżyło. W związku z tym humory nam się poprawiły i już o wiele przyjemniej się jechało. Mineliśmy Karwia, Dąbki i Białogórę. Tu zrobiliśmy dłuższy odpoczynek…..półmetek.

cf25cd19dc809d92medCzas wracać….pojechaliśmy przez Wierzchucino, Brzyno, Nadole i Czymanowo. No i ten słynny zbiornik elektrowni szczytowo pompowej „Żarnowiec”. Ja osobiście już tam byłem trzy razy a czwarty raz nie miałem ochoty tam się wspinać, także zostałem na dole z dwiema koleżankami i kolegą. A reszta pojechała na górę. Po ok. pół godziny wrócili i znowu wystartowaliśmy na trasę. Do Wejherowa dzieliło nas ok.. 30km, więc nacisnąłem nieco mocniej na pedały i na liczniku prawie przez cały czas wyświetlana była liczba 28-30km/godz. Zespół ludzi był mocny to można było na tę szybkość pozwolić….nikt nie zostawał w tyle.

No właśnie i tu zaprzeczam własnym słowom, bo na 5km przed Wejherowem zgubiłem dwoje ludzi Magdę i Tomka. Otóż okazało się, że na ostatnim postoju Magda zapomniała wziąć ze sobą plecaka, po który musiała wraz z Tomkiem wrócić…..gdy piszę tę relację rozmawiałem telefonicznie z Tomkiem, który powiedział, że plecaka już nie znaleźli. W plecaku były dokumenty, klucze od mieszkania i chyba jakieś pieniądze. Czyli jak z tego wynika to nie zgubiłem nikogo.

Magda bardzo Ci współczuję….jak mogłaś zapomnieć o plecaku? Dojechaliśmy do Wejherowa i wykupiliśmy bilety na pociąg i tu spotkała nas miła niespodzianka, otóż na dworcu spotkaliśmy naszych znajomych z pociągu z którymi rano jechaliśmy razem. Jak się okazało oni również zakończyli rajd po ziemi puckiej i rewskiej. Ponownie wracaliśmy wszyscy razem do Gdańska…..oj było wesoło!!! jak to miło czasami spotkać na trasie znajomych. I tak zakończyła się nasza przygoda…..trochę z przygodami! Długość trasy 102km, średnia 21km/godz. a w domu byłem o godz. 18.30 Przy okazji chciałbym się zwrócić do tych rowerzystów, którym wystarczy parę chmurek na niebie, aby spędzić dzień przed telewizorkiem….no, bo na dworze może padać:)

Jeżeli będziemy zwracali uwagę na pogodę to przesiedzimy całe lato w domu, ale to już nie mój problem….niech sobie siedzą. Jedno mnie cieszy, że zawsze bez względu na pogodę znajdą się partnerzy do rowerowania, ludzie, którym żaden deszcz ani zimno nie przeszkadza, i to są prawdziwi bikerzy!!! <br><br>

Refleksje po rajdzie:

1. Z całą pewnością mogę stwierdzić, iż mimo nie najlepszej pogody nikt się nie załamał ani nie narzekał.

2. Z mojego punktu widzenia uważam, że rajdzik był udany. Jechaliśmy przepiękną trasą leśną z Jastrzębiej Góry aż do Białogóry.

3. Szkoda, że nie wiele było słońca, z tego też powodu zdjęcia wyszły nie najlepsze….było zbyt ciemno.

4. Jak zwykle dziewczyny miały żelazną kondycją.

Na zakończenie chciałem podziękować wszystkim za wspaniałą jazdę i doskonałe humory.

Na tym chyba należałoby zakończyć moje Gadu Gadu:))

Do zobaczenia na trasie!!!!!

tekst: Mieczysław Butkiewicz

foto: Mieczysław&flash

asfalt=normalnie

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Wejherowo

m=Mechowo

m=Jstrzębia Góra

m=Karwia

m=Dąbki

m=Białogóra

m=Żarnowiec

m=Wierzchucino

m=Brzyno

m=Nadole

m=Czymano

obszar=morze bałtyckie

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , | Leave a comment

Krynica Morska 2005r

krynica_logo

 

31 lipca  2005r wyruszyliśmy do Krynicy Morskiej w dwóch grupach a mianowicie: grupa A wyruszyła spod LOT’u o godz. 10.00, natomiast silna grupa B o godz. 11.00

Otóż zadaniem grupy B było doprowadzenia do spotkania z grupą A tylko nie wiadomo gdzie to nastąpi. Na spotkanie przybyły trzy koleżanki a czwarta miała nas gonić, ponieważ spóźniła się na umówione spotkanie ok. pół godziny, więc nie mogliśmy na nią dłużej czekać. Jak się później okazało dogoniła nas w Świbnie na promie. Myśmy jechali lasem, czyli wolniej a ona pognała szosą z szybkością kosmiczną i w ten sposób udało jej dogonić nas na promie. Pogoda była byle jaka ale nie padało a temperatura wynosiła 20 stopni, czarne chmury wisiały ale to nas nie wystraszyło.IMG_4404 Na spotkanie przybyli uczestnicy często biorący udział w naszych rajdach i nasi „gerowcy”. I tylko jeden biker przyjechał z trójmiasta Michał. Ludzi, którym przeszkadzają czarne chmury na niebie trudno zaliczyć do grupy bikerów. Najlepiej siedzieć w domku, gdzie nie wieje wiaterek i jest ciepło. Przecież rajdy te robimy po to, aby poprawić kondycję i odporność organizmu na różne dolegliwości. Może niektórzy powiedzą, że tak długa trasa to nie dla nich, otóż nic bardziej mylnego. Z nami wyruszyła na trasę koleżanka, która na wstępie zapowiedziała, że nie przejedzie tej trasy.

Dojechała do Stegny i zawróciła szosą. I tu się należą dla niej duże brawa za odwagę….jak będzie taką praktykę stosowała to na pewno przyjdzie moment, że zdobędzie odpowiednią kondycję. Tylko pracą można do czegoś dojść a nie siedzieć w domu i narzekać, bo to jest najłatwiej i nie trzeba się wysilać. Jeżeli ogłaszamy na stronie to po, aby inni skorzystali z takiej formy odpoczynku a skoro niechcą to jest ich strata i nie będziemy na przyszłość informować wszystkich ludzi o naszych rajdach. My mamy w swojej ekipie tylu chętnych, że zawsze będziemy mieli z kim wyjechać na trasę. Ale do rzeczy o godz. 10.05 wyruszyliśmy w kierunku Olszynki, Sobieszewa, Świbno, Stegna i Krynica. Dokładnej trasy nie będę opisywał, bo jest na pewno znana dla większości. Jedna dobra informacja, że można dojechać żółtym szlakiem aż do Krynicy Morskiej. IMG_4918

Po starcie przycisnęliśmy trochę mocniej na pedały, wiedząc, że nasi „przecinacy” będą robić wszystko, aby jak najszybciej nas „dopaść”. Do Sobieszewa mieliśmy średnią 21km/godz.

W Sobieszewie wjechaliśmy na szlak żółty i tak jechaliśmy tym szlakiem aż do Krynicy Morskiej i tu nam szybkość niestety spadła ze względu na czasami miękkie podłoże, czyli piasek nie ubity.

Do Świbna dojechaliśmy kolektorem gdzie wsiedliśmy na prom. Po wyjściu z promu skierowaliśmy się ponownie do lasu. W lesie jechaliśmy spokojnie bez zrywów aż dojechaliśmy do Stegny gdzie zarządziłem dłuższy odpoczynek (15min). Ktoś z grupy przypomniał nam, że naszych bikerów nie ma, tak sobie pomyślałem czy coś się stało? Długo nie trzeba było czekać, aż z lasu wyłoniła się grupka pędzących kolarzy….poznałem z daleka Andrzeja, było ich pięciu. No i nareszcie spotkaliśmy się. Byli bardzo mocno zmęczeni z ich relacji usłyszałem, że średnią mieli 30km/godz. zresztą pokazałem fotkę, jaką mieli maximalną (39km/godz). Ja przy takich szybkościach chyba bym dostał zawału, hehe. Daliśmy im trochę odpocząć i dalej w drogę, ale już jechaliśmy spokojnie wszyscy razem. Droga po której jechaliśmy nie należała do lekkiej z powodu nieubitego piasku. Na 5 km przed Krynicą szlak ten przeciął drogę główną i dalej prowadził właściwie to nie dróżkami, ale łąkami (fot). Po drodze spotkaliśmy fajną wieżę obserwacyjną, gdzie na chwilę zatrzymaliś my się, aby porobić parę fotek. Do Krynicy od tego momentu było ok. 3km….no i dojechaliśmy po wertepach aż rowery trzeszczały.IMG_4926

Uff!! nareszcie jesteśmy w Krynicy Morskiej. Na wstępie relacji nie wspomniałem, iż umówiłem się z moim kolegą, który przyjechał na swej kolarzówce, aby z nami się przywitać….ładny gest….dzięki Wiesiek. Była godz. 15.00 zarządziłem godzinną przerwę do godz. 16.00, każdy mógł iść gdzie chciał, naturalnie dziewczęta wybrały się do miasta, a my pojechaliśmy na plażę, gdzie Andrzej z Tomkiem urządzili sobie kąpiel…..woda ciepła, ale brudna. Tomek nie miał stroju kąpielowego więc doradziliśmy aby wskoczył na nagusa i tak zrobił. Najważniejsze, aby się odświeżyć. Punktualnie o godz. 16.00 spotkaliśmy się ponownie w umówionym miejscu, aby wyruszyć w drogę powrotną. Ja zaproponowałem powrót do Stegny szosą ze względuna piaszczyste podłoże…wszyscy wyrazili zgodę. I tak się stało wszyscy jechaliśmy razem, samochody miały problemy aby nas wyprzedzać Po prostu za długa kolumna się ciągnęła, więc krzyknąłem, aby przecinacy ruszyli przed nami i tak się stało Andrzej pierwszy mnie wyprzedził za nim poszli następni.

W ten sposób nasza kawalkada się skróciła i już było OK. Nasz kolega Michał zaryzykował i pojechał z przecinakami i to był jego błąd a mógł jechać trochę spokojniej z nami. I znowu świetnie przygotowane rowery, ani jednej awarii….swojej nie zaliczam do awarii z powodu urwania koszyka do bidonu….musiałem go wyrzucić. Nie kupujcie tanich koszyków, bo to się zemsci na trasie. Na wskutek dużych wstrząsów uchwyt do mocowania do ramy po prostu się urwał. Na zakończenie chciałem tą drogą podziekowć naszym dziewczynom za wspaniałą kondycję jak również wszystkim innym kolegom a szczególności dziękujemy naszym przecinakom, którzy zechcieli ponownie się spotkać z nami na trasie. <br><br> Robin Tobie również należą się od nas podziękowania, że zechciałeś się u nas pojawić. I jeszcze jedno dołączył do nas nowy kolega z Pruszcza Tomek, któremu również dziękujemy za wzięcie udziału w rajdzie i wejścia myślę na stałe do naszej ekipy jako „przecinak” mocna pozycja w naszej ekipie…to nas cieszy! Stworzyła się nam dodatkowa grupa bardzo silnych bikerów jak na razie jest ich pięciu i myślę, że będzie ciągle się powiększała. I tak się zakończyła nasza przygoda do domu wróciłem o godz. 20.00 a na liczniku 142km. Nie ukrywam, że trochę byłem zmęczony, ale odczułem to dopiero jak usiadłem w domu do fotela. Nasza Asia z Poznania miała na liczniku 160km, ponieważ mieszka za Gdynią. Cieszy mnie to, że zrealizowałem zaplanowany rajd w 100%, pogoda dopisała a humory też. No cóż dziś jest poniedziałek i trzeba pomyśleć o następnym rajdzie.

IMG_4944Może należy zaproponować im rajd „rzeźnię”, jak są tak nie wypaleni a Tomkowi z Pruszcza jeszcze mięśnie nóg „dymią” to może jakiś czarny szlak do Wejherowa. Będą zmuszeni więcej wlewać wody do „chłodnicy” hehe. To tylko na razie moje propozycje, które niekoniecznie muszą być zrealizowane po prostu głośno myślę.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Zdjęcia: Mieczysław&Tomek flash

Asfalt=brak

dystans=150

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Olszynka

m=Sobieszewo

m=Świbno

m=Stegna

Krynica Morska

szlak=zielony

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Mój rekord na szosie

25 lat temu (mając 42lata) przejechałem samotnie trasę o długości 215km z pełnym obciążeniem roweru (namiot, śpiwór i materac) w czasie 15 godzin. Wówczas byłem przekonany iż pokonanie takiego odcinka trasy górzystej jest dla mnie niemożliwe….jednak organizm ludzki jak się okazuje może przezwyciężyć wszelkie trudności i niewygody, należy tylko mieć silną wolę i chęć dokonania jakiegoś wyczynu.
d
25 lat temu (mając 42lata) przejechałem samotnie trasę o długości 215km z pełnym obciążeniem roweru (namiot, śpiwór i materac) w czasie 15 godzin. Wówczas byłem przekonany iż pokonanie takiego odcinka trasy górzystej jest dla mnie niemożliwe….jednak organizm ludzki jak się okazuje może przezwyciężyć wszelkie trudności i niewygody, należy tylko mieć silną wolę i chęć dokonania jakiegoś wyczynu.
Może w dzisiejszej dobie nie jest to wielki wyczyn, ale w owym czasie tak myślałem. Taka jazda nie należy do wielkiej przyjemności. Duży bagaż i historyczny rower (Wagant) nie ułatwiał jazdy. A jednak udało się, przejechałem tę trasę wprawdzie w czasie nie rewelacyjnym lecz liczył się cel.
Po 25 latach postanowiłem udowodnić sobie, że jestem w stanie pobić własny rekord życiowy, ale tym razem na nowoczesnym rowerze górskim i bez obciążenia. Chciałem sprawdzić swój organizm. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mogą wystąpić problemy związane z wytrzymałością, ale z optymizmem wskoczyłem na siodełko. Nie będę tu opisywał dokładnej trasy bo nie jest to celem mojej relacji. Są to po prostu moje refleksje i porównania z obu przebytych wypraw na przełomie 25 lat spędzonych na rowerze.

220km

25 lat temu (mając 42lata) przejechałem samotnie trasę o długości 215km z pełnym obciążeniem roweru (namiot, śpiwór i materac) w czasie 15 godzin. Wówczas byłem przekonany iż pokonanie takiego odcinka trasy górzystej jest dla mnie niemożliwe….jednak organizm ludzki jak się okazuje może przezwyciężyć wszelkie trudności i niewygody, należy tylko mieć silną wolę i chęć dokonania jakiegoś wyczynu.

25 lat temu (mając 42lata) przejechałem samotnie trasę o długości 215km z pełnym obciążeniem roweru (namiot, śpiwór i materac) w czasie 15 godzin. Wówczas byłem przekonany iż pokonanie takiego odcinka trasy górzystej jest dla mnie niemożliwe….jednak organizm ludzki jak się okazuje może przezwyciężyć wszelkie trudności i niewygody, należy tylko mieć silną wolę i chęć dokonania jakiegoś wyczynu. Może w dzisiejszej dobie nie jest to wielki wyczyn, ale w owym czasie tak myślałem. Taka jazda nie należy do wielkiej przyjemności. Duży bagaż i historyczny rower (Wagant) nie ułatwiał jazdy. A jednak udało się, przejechałem tę trasę wprawdzie w czasie nie rewelacyjnym lecz liczył się cel.malbork2

Po 25 latach postanowiłem udowodnić sobie, że jestem w stanie pobić własny rekord życiowy, ale tym razem na nowoczesnym rowerze górskim i bez obciążenia. Chciałem sprawdzić swój organizm. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mogą wystąpić problemy związane z wytrzymałością, ale z optymizmem wskoczyłem na siodełko. Nie będę tu opisywał dokładnej trasy bo nie jest to celem mojej relacji. Są to po prostu moje refleksje i porównania z obu przebytych wypraw na przełomie 25 lat spędzonych na rowerze.

Start nastąpił o godz. 8.00 i do Tczewa jechaliśmy główną drogą z szybkością 30km/godz., także o 9.30 byliśmy już w Tczewie. Wiedzieliśmy, że ruch samochodowy będzie mały, w związku z tym zdecydowaliśmy się na tą trasę, dopiero następny etap podróży przebiegał bocznymi drogami. Do Kwidzyna dojechaliśmy bez żadnych niespodzianek, rowery były przygotowane w miarę należycie. Po 98 km jazdy nikt z ekipy nie odczuwał żadnego zmęczenia Moje przewidywania częściowo się sprawdziły, ponieważ po przejechaniu 140 km rozpoczęły się problemy z mięśniami w okolicy kolan, ale nie trwało to długo (masaż, odpoczynek) i do Gdańska dojechałem już bez żadnych problemów. W sumie przejechaliśmy 220 km ze średnią prędkością 20.5 km/godz

Korzystając z okazji chciałbym podziękować moim towarzyszom podróży Tomkowi i Markowi. Szykujcie się chłopaki na 300 km! 🙂 Wszystkich zainteresowanych takimi rajdami zapraszam do korespondencji:

Mieczysław Butkiewicz (mbut@wp.pl)

Gdańsk dn. 11V2003r

asfalt=max

dystans=200

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Orunia

m=Tczew

m=Kwidzyn

obszar=kaszuby

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , | Leave a comment

Rajd do Rutek 2005r

rutki_logo

 

W niedzielę dnia 7 sierpnia spotkaliśmy się, aby odbyć rajd w dwóch grupach A i B.

Relacja grupy A

Pierwsza grupa miała za zadanie dojechania do Jaru Radu a dokładniej to na most w Rutkach, gdzie mieliśmy się spotkać z grupą B (przecinaki). Natomiast grupa B ze względu na swoją agresywną jazdę miała wydłużoną trasę i jechała do zamku Łapalicach i nawrót na most w Rutkach. Chciałbym wspomnić że będą opisane osobno dwie relacje obu grup. Wjechaliśmy ul Abrahama do lasu do niebieskiego szlaku, gdzie nastąpiło rozdzielenie grup. Wspólna fotka i w drogę grupa B wystartowała tak ostro, że aż się za nimi kurzyło, ale nie od kurzu tylko od unoszących się w powietrzu liści. My natomiast poczekaliśmy 5 minut i również ruszyliśmy, ale za nami liście jakoś nie chciały się unosić w powietrzu hehe. Po przejechaniu paru kilometrów jeden z naszych kolegów znalazł koło mostku komórkę, więc zatrzymaliśmy się….każdy jej się przyglądał….była włączona. Asia odczytała w menu jej numer i stwierdziła, że to komórka Tomka Flasha. To ci Tomek będzie miał niespodziankę jak ujrzy ją.

Chciałem zadzwonić do nich i powiadomić, żeby Tomek się nie martwił, bo telefon się znalazł, ale Asia chciała Tomkowi zrobić osobiście frajdę…. szkoda, że nie widzieliśmy radosnej miny Tomka….. no cóż myślę, że jakiś browarek………żartuję (prawdziwy biker nie…..). Ruszyliśmy w drogę, żadnych niespodzianek nie było oprócz jeszcze jednej a mianowicie…..gadu gadu a ja przy tej okazji skręciłem odruchowo nie w tę stronę co należało. Dojechaliśmy do Łapina, wówczas stwierdziłem, że nie w tym kierunku jedziemy ale numer….zatrzymaliśmy się i krótka analiza sytuacji. Decyzja została podjęta….zawracamy i jedziemy w kierunku wioski Przyjaźń a stamtąd do Rutek. Jak się okazało odjechaliśmy nie tak daleko bo tylko 5 km. Przez to w sumie straciliśmy 10km, ale trudno pogoda dopisywała, więc jechaliśmy dość szybko i tu nagle……oooo jaka radośc wszystkich jest wioska Przyjaźń, więc teraz prosto na Żukowo (ok.6 km), a jeszcze dalej jakieś 2 km Rutki. Nareszcie dojechaliśmy…. teraz rondo zakręt w lewo kawałek prosto i jest tablica z napisem Rutki 1 km, no to jesteśmy na miejscu. Przez ten stracony czas myśleliśmy, że „przecinaki” będą pierwsi od nas, ale niestety byliśmy osamotnieni……jest most ale na moście przywitał nas deszcz. Nie wyglądało to na niebie najciekawiej. Zeszliśmy pod most, aby nieco ukryć się od deszczu.

Wykonałem telefon do kolegów, ale oni jeszcze nie dojechali do Kartuz. Jeszcze na wstępie nie wspomniałem, że w Otominie miał do nas dołączyć Michał (nasz bombowiec). Czekał i widocznie mu się znudziło i ruszył w trasę sam. Nie dogoniliśmy go, bo pomyliśmy drogi. Spotkaliśmy go dopiero na moście w Rutkach. Czekaliśmy na naszych kolegów około godziny, dzwoniłem do nich, ale mieliśmy problemy z łącznością…nie mogliśmy się porozumieć. W końcu otrzymałem SMS’a i stwierdziłem, że chyba ich się nie doczekamy….są daleko. Jak się później okazało mieli bardzo ciężką trasę i to wszystko się opóźniło. Znam ten niebieski szlak i wcale im się nie dziwię, że do spotkania nie dojdzie. Tomek właśnie opisuje jak im rowery wpadały do wody. Po krótkiej naradzie z grupą doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu czekać dłużej, poza tym stojąc pod drzewami jest dość chłodno i deszczowo więc ruszamy w drogę powrotną oczywiście szlakiem niebieskim, ale zanim ruszyliśmy trzeba by było jakoś się wdrapać na górę po błotnistym zboczu nie było to łatwe zadanie, ale jakoś osiągneliśmy szczyt.

Ruszyliśmy… przestało padać, więc powrót był w miarę suchy. Było nas w sumie sześć osób i co jakiś czas ktoś się odłaczał, bo miał bliżej do domu, aż na końcu w Otominie zostałem ja z Asią, ponieważ mieszkamy blisko siebie, więc jechaliśmy razem do Zaspy i tu się rozstaliśmy. Szkoda, że to już koniec naszych przygód i nie ukrywam, że niedosyt z powodu niezrealizowania w pełni tego rajdu. Na liczniku skromnie 82 km.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Relacja grupy B

Zgodnie z planem spotkaliśmy się pod dworcem PKP we Wrzeszczu. W sumie 8 osób – wszyscy pojechaliśmy w kierunku niebieskiego szlaku, a gdy już dojechaliśmy, podzieliliśmy się na dwie grupki po 4 osoby – w miedzyczasie Mietek zrobił fotkę… jak się później okazało, było to pierwsze i ostatnie wspólne zdjęcie (tego dnia).

Przodem ruszyła grupa B (przecinaki), która musiała mocno naciskać na pedały, gdyż do pokonania miała kilka kilometrów więcej. Ci śmiałkowie to: Tomek (z Pruszcza), Marcin, Krzysiek i Tomek (Flash). Agresywny i krety zjazd niebieskim szlakiem wzdłuż ul. Słowackiego i znaleźliśmy się przy ulicy i dalej asfaltowym odcinkiem szlaku, a do Matemblewa. Stąd naszym podstawowym szlakiem, niebieskim przez lasy z wyjazdem w pobliżu Auchan… w międzyczasie pokonaliśmy mostek, przy którym Flash (jak się okazało) zostawił telefon, bo robił zdjęcia nadjeżdzającym kolegom.

Od przejazdu pod obwodnica jadąc a to niebieskim, a to czarnym szlakiem, grupa B dojechała do Otomina, gdzie nad jeziorem przyszedł czas na złapanie oddechu, fotki… no i w drogę, głównym szlakiem, przez Sulmin. Kawałek za wioską Flash zorientował się, ze zgubił telefon. Co chwila traciliśmy szlak ze wzroku, jednak nie zawsze wynikało to ze słabego oznakowania, najczęściej wynikało to chyba z chęci utrzymania dobrego tempa. Ostatecznie, po niewielkich modyfikacjach trasy (małe zboczenie z szlaku) dotarliśmy do wyczekującego Michała (Mxer)… nie wiemy jak długo czekał jeszcze na grupę A – chwile pogadaliśmy i pojechaliśmy dalej. No cóż, tym sposobem wjechaliśmy na jar raduni, który faktycznie czasami był nieprzejezdny… ba, czasem i bez roweru byłoby ciężko iść (fotki) – Tomek wyraźnie najlepiej radził sobie z tym terenem. W międzyczasie zaczęło padać, ale na szczęście korony drzew nas osłaniały. Przemierzając Jar Raduni trzeba być przygotowanym na wszystko… na super śliskie błoto przy podejściach, wąskie i zakrzaczone ścieżki, którymi nawet dałoby się jechać, gdyby nie śliskie, (bo mokre) korzenie i kto wie, czy to właśnie nie był powód, ze rower Tomka (z Pruszcza) odskoczył mu z rąk i przekoziołkował po skarpie około 5 metrów (może więcej) na bardzo miękki teren, prawie do samej Raduni. Po szybkiej akcji ratowniczej ruszyliśmy dalej.

Liczne dokuczliwe owady oraz błoto, z którym najwięcej radochy miał, Flash, czego efektem była kąpiel roweru w Raduni… i znowu w drogę, i znowu niebieskim, i znowu przez las. Kolejny postój był nieplanowany.. na skrzyżowaniu dróg w lesie nie było żadnych oznaczeń… ale za to było peeeełno jagód (fotki) i w czasie, gdy kolejni bajkerzy sprawdzali kolejne drogi w poszukiwaniu szlaku, reszta grypy koncentrowała się na konsumpcji tajemniczych kuleczek. Ostatecznie pojechaliśmy prosto i… pomijając przełajowy przejazd przez jakieś pola ze zbożem, gładko dojechaliśmy do Kartuz, gdzie Krzysztof postanowił odłączyć się od nas.. no cóż, trasa dawała chwilami nieźle w kość 🙂

Pozostało nas trzech i w takim wlanie składzie ruszyliśmy przez Kartuzy i jakieś 2 km po wyjeździe z tej miejscowości skręciliśmy w lewo, w kierunku zamku w Łapalicach, droga oznaczona numerkiem „6”, zresztą jest strzałeczka „punkt czerpania wody”. W pewnym momencie niepotrzebnie odbiliśmy w lewo, Flash znowu potaplał się w błocie, no, ale jechaliśmy dalej, aż natrafiliśmy na parę turystów na rowerach. Jak się okazało była to para z Niemiec (z dzieckiem), a jedynym sposobem na dogadanie się, był angielski.. po kilku w dłuższych i powtarzanych wyjaśnieniach, ustaliliśmy gdzie jesteśmy i w jakim kierunku się udajemy. Był to czerwony szlak prowadzący do zamku, ale wymagał zawrócenia się… Po serdecznych słowach pozdrowienia, wszyscy ruszyliśmy swoim tempem, aby już po 5-10 minutach dojechać do celu (fotki).

Powrót rozpoczęliśmy zjazdem asfaltem, za zamkiem w stronę wioski Łapalice… piękne widoki… a następnie w prawo na asfalt prowadzący do Kartuz. Na miejscu zatankowaliśmy na stacji benzynowej, (bo sklepy były już pozamykane) a Flash, nie bez problemu, dopompował sobie powietrza w, kołach, aby mięć mniej oporów w prowadzeniu grupy do Żukowa, gdzie dojechaliśmy w iście kolarskim tempie. W Żukowie po raz kolejny (i ostatni) tego dnia, wjechaliśmy na niebieski szlak, którym już raczej spokojnie dojechaliśmy do Otomina, gdzie Tomek odbił w prawo, a Flash (ja) i Marcin pojechaliśmy przez Szadółki do domu.

Trasa 110 km

Srednia: 22-25 km/godz

Średnia na Jarze Raduni 1-12 km/godz

Średnia Kartuzy-Żukowo 35 km/godz

Tekst: Tomek Flash

typ=rowerowy
m=rutki
m=łapalice
szlak=niebieski
m=łapino
m=przyjaźń
m=żukowo
m=otomino
m=kartuzy
atrakcja=most
m=zaspa
dystans=100
m=wrzeszcz
asfalt=normalnie
m=matemblewo
m=sulmin
trud=niski

kondycja=normalna
atrakcja=zamek
m=łapalice

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Liga BikeMaraton Danielki 6.08.2005 r.

 06-08-05_1047Punktualnie o 11 ponad pięciuset rowerzystów wystartowało na trasę maratonu w Danielkach.

Świeciło słoneczko, a na okolicznych drogach nie było ani śladu wilgoci. Jednym słowem – pełnia lata! Po dobrej nocy w pobliskim hotelu czułem się wypoczęty i gotowy do stawienia czoła tej kultowej w światku bikerów trasie. Nawet informacja o jakoby wielkich opadach, które miały spaść na okolicę 2 dni temu nie podkopała mojego morale.

Początek trasy wiódł 5-cio kilometrowym podjazdem po bruku co rozciągnęło stawkę i rozgrzało mięśnie. Tutaj ponoć oddzielają się mężczyźni od chłopców 😉 Nadal bylo sucho więc zacząłem już historię o wielkich opadach wkładać pomiędzy bajki. A jednak nie! Przede mną seria błota i kałuż, a jako, że jechaliśmy wąską leśną ścieżką automatycznie zrobił się korek. Podpórka nogą i chluuup po kostkę w błocku. Brrr… na dodatek zapach z sąsiądującej łąki dawał sporo do myślenia o składzie chemicznym wód, które właśnie obryzgiwały mnie ze wszystkich stron. Tymaczasem zaczęły się jakieś podjazdy lecz niestety błoto nie miało zamiaru ustąpić. Kilometr dalej byłem już całkowicie upaćkany i omijanie kałuż mijało się z sensem. Napęd zaczął głośno rzęzić, a jeden rzut oka wystarczył aby się utwierdzić w przekonaniu, że z wielkiej kupy błota niewiele wystaje mojego łańcucha. Jechaliśmy jednak dalej aż nagle z podjazdu zrobił się całkiem stromy zjazd. Ufff – myślę sobie – nareszcie trochę relaksu, szybkie leśne zjazdy to przecież moja specjalność. Niestety nadzieje spaliły na panewce gdyż okazało się, że peleton został skierowany w dół koryta górskiego potoku. Niesamowite! W takim terenie to jeszcze nie jeździłem. Szerokie na 1 metr koryto, koleiny z błota, po bokach same krzaki, mnóstwo bikerów czekających na swoją kolejkę do upadku na kamieniach kryjących się pod wodą oraz ja 🙂 Dobrze, że chociaż pogoda była niespodziewanie dobra. A miało lać.

Gdzieś w połowie trasy złapał mnie pierwszy kryzys. Regularnie popijałem wodę z glukozą i nawet po pierwszych 10-ciu kilometrach nadal sądziłem, że moje dwa żelki energetyczne dowiozę do Gdańska aby je spożytkować na najbliższym weekendowym rajdzie czarnym szlakiem do Wejherowa. Niestety nie udało się i połknąłem oba prawie jeden za drugim. Wystarczyło z zapasem do samego końca. Z bufetów nie korzystałem poza łykiem wody na jednym z nich lecz był to tylko pretekst do wytrzepania wielkiego kawału błota z lewego oka.

Zbliżając się chyba do 3/4 dystansu zobaczyłem na łące diablowóz, którym przyjechaliśmy na maraton 🙂 Kierowcy w pobliżu nie było więc domyśliłem się, że z powodu wcześniejszej kontuzji żebra wycofał się z trasy i podjechał autem aby robić nam gdzieś z zaskoczenia zdjęcia. Pokonując kolejny przecinający drogę strumyczek usłyszałem nagle coś w stylu „jak cię kopnę to pojedziesz szybciej!” – to oczywiście Diablo zaczajony z aparatem czule motywował swoich kolegów do większego wysiłku.06-08-05_1428

Wysiłek opłacił się gdyż wykręciłem największe swoje tętno (194) i dojechałem 125-ty w open (63 M2). Dla mnie to duży sukces, ale za 3 tygodnie w Krakowie będzie jeszcze lepiej 🙂 Końcowka maratonu prowadziła koszmarnym brukowym zjazdem. Już prawie nie miałem siły trzymać rąk na kierownicy tak mną rzucało, ale przynajmniej wyprzedziłem jakiegoś gościa który najwyraźniej hamował. Następnego doszedłem na asfalcie gdzie patrząc po moich kolegach 65 km/h nie było niczym nadzwyczajnym. Ostatni delikwent spotkał się ze mną na finiszu. Ledwo go doganiałem naciskając ostatkiem sił na pedały, rower przechylał się mocno na boki, a sam byłem zdezorientowany zmęczeniem oraz adrenaliną i jechałem właściwie automatycznie. Nagle widzę, że ten koleś hamuje! „po ptakach” – myślę sobie – „przegapiłem metę!” Jednak prędkość miałem tak dużą, że z impetem wyskoczyłem ze schodków które pojawiły się na drodze i dopiero wtedy ujrzałem matę z czujnikami oraz prawdziwą metą! Ten gość po prostu hamował przed skokiem! „jesteś mój” – widząc, że on nie ma szans na rozpędzenie się w tak krótkim czasie pierwszy przejeżdzam przez metę z charakterystycznym „biiip” systemu zliczającego czas. Nareszcie w domu 🙂06-08-05_1440

Wyprawę na maraton odbyłem w towarzystwie Tomka i Michała, oraz oczywiście naszego kierowcy Diabla. Następnego dnia po wyścigu postanowiliśmy kontynuować rozpoznawanie górskich okolic i wdrapaliśmy się na górę Żar. To prawie 10-cio km podjazd po asfalcie w towarzystwie wyprzedzających nas szosowców. Tuż przed szczytem skręciłem w bok i pojechałem kawalek polną drożką równolegle lecz wyżej od szosy. Wysokość ponad 1000 metrów, dookoła góry, doliny, a ja spokojnie jadę zboczem podziwiając te wszystkie cuda. Amorek podskakuje na kamieniach; wieje lekki wiaterek i świeci słońce. W takim spokoju dojeżdzam na szczyt, a tam zastaje mnie niesamowity widok na całą okolicę. Tuż obok gotowa do startu paralotnia, gdzieś na dole dwa małe lecące punkty: to samolot wyciągający właśnie szybowiec. Dużo ludzi siedzących na trawie i restauracja w centralnym punkcie szczytu. Odpoczęliśmy przez chwilę i chcąc się zrewanżować szosowcom za ciągłe wyprzedzanie w drodze pod górę zjechaliśmy na kręchę w doł! Równoległe do kolejki szynowej biegła mała polna dróżka na którą pierwszy wyrwał się Michał. Blat i ogień! Wspaniały zjazd!

Po solidnym obiadku w górskiej piwnicy wyruszyliśmy do Gdańska gdzie dotarliśmy o ile pamiętam przed 2 rano.
Tekst i zdjęcia: Scoot (rowery.gda.pl)

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=Danielki

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Kierowcy kontra rowerzyści

26 sierpnia 2004r ukazał się artykuł w Dzienniku Bałtyckim z moim udziałem pod tytułem Bój o jezdnię (rowerzyści kontra kierowcy)
Ta wojna na Pomorzu trwa od lat. I nie ma w niej miejsca na żarty. Każdego dnia na pomorskich ulicach kierowcy ścierają się z rowerzystami. Dla niektórych z nich….bój to jest ostatni, bo w tragicznych wypadkach giną zarówno kierowcy, jak i miłośnicy kolarstwa.
>Artykuł utworzony przez redakcję Dziennika Bałtyckiego został wiernie odtworzony ze źródła, ponieważ tekst po wykonaniu zdjęcia jest nieczytelny.

img_2922

26 sierpnia 2004r ukazał się artykuł w Dzienniku Bałtyckim z moim udziałem pod tytułem Bój o jezdnię (rowerzyści kontra kierowcy) Ta wojna na Pomorzu trwa od lat. I nie ma w niej miejsca na żarty. Każdego dnia na pomorskich ulicach kierowcy ścierają się z rowerzystami. Dla niektórych z nich….bój to jest ostatni, bo w tragicznych wypadkach giną zarówno kierowcy, jak i miłośnicy kolarstwa. Artykuł utworzony przez redakcję Dziennika Bałtyckiego został wiernie odtworzony ze źródła, ponieważ tekst po wykonaniu zdjęcia jest nieczytelny. Naturalnie, że jeżdżenie rowerem nie jest w Polsce bezpiecznie. Drogi są zbyt wąskie, a kierowcom brak kultury! – mówi Mieczysław Butkiewicz, entuzjasta jazdy rowerowej, organizator wielu rajdów.

–    To śmieszne. Rowerzyści przecież mają swoje ścieżki, więc gdzie się pchają pod koła?!

–     ripostują kierowcy.

Wojna rowerzystów i kierowców samochodów trwa od chwili, kiedy jedne i drugie pojazdy ujrzały światło dzienne. Już pierwsze bicykle stały się postrachem szos, gdy niewprawni cykliści wywracali się prosto na spacerujących pieszych. W niektórych miejscach i niektórych czasach jazda na bicyklu była zabroniona. Potem jednak pojawiły się pierwsze samochody, a z nimi dramat świeżo powstałej klasy rowerowej. Po kilku latach istnienia aut rowerzyści zostali uznani przez kierowców za element wrogi, szkodliwy społecznie i jako niepotrzebni zostali zepchnięci na pobocze. Dosłownie! najgorsi z naczepami

-Nie wyliczę, ile razy musiałem prawie zjechać do rowu, bo jakiemuś kierowcy nie chciało się lekko skręcić w prawo i trąbiąc jak potępieniec pędził prosto na mnie-opowiada Maciej Jarzymowski, gdyński entuzjasta jazdy na rowerze

–    Najgorsi są ci kierowcy, którzy prowadzą pojazdy z naczepami. Taki pojazd wyprzedza rowerzystę i natychmiast skręca na prawo, spychając go w ten sposób do rowu. To jest nagminne. Jak widzę taki pojazd z tyłu, zjeżdżam w bok-dodaje Mieczysław Butkiewicz. Kierowcy mają na to oczywiście wytłumaczenie.row2

–    Jak jedzie taki środkiem drogi, to co mam zrobić? Przecież nie mogę ryzykować, że przejadę przez środkowy pas i zderzę się z samochodem z naprzeciwka, bo jakiemuś, za przeproszeniem, rowerzyście chciało się poprawiać kondycję- twierdzi jeden z kierowców, który, co znamienne, nie chce podać nazwiska.

Makabra w Trójmieście Mimo to, że w naszych miastach powstaje coraz więcej ścieżek i tras rowerowych, to nawet przejechanie przez Trójmiasto jest dla rowerzysty nie lada kłopotem. I to nie z powodu stanu dróg, ale walki z kierowcami.

–    Na odcinku między Sopotem-Kamiennym Potokiem(istnieje krótki odcinek ścieżki) a Gdynią jest prawdziwa makabra. Po ulicy strach jechać. Kierowcy traktują rowerzystów jak piąte koło u wozu – opowiada Mieczysław Butkiewicz. Dlaczego więc rowerzyści nie bacząc na niebezpieczeństwo, o których opowiadają, decydują się toczyć nierówną walkę o miejsce na jezdni z kierowcami opancerzonych w porównaniu z rowerami samochodów?

–    Nareszcie ludzie zrozumieli, że należy dbać o własne zdrowie. Jednak generalnie, niestety, staramy się jeździć drogami bocznymi- mówi Maciej Jarzymowski.

–    Jakie zdrowie? – ripostują kierowcy. To śmiechu warte! Zdrowie w tych spalinach? Na rowerku to sobie można jeździć po lesie, a nie po drogach publicznych!

Norwegia czeka w przyszłości. A jednak istnieją na świecie kraje, gdzie rowerzyści stanowią normalną grupę społeczną, mającą swoje prawa. Kraje, gdzie po prostu szanuje się rowerzystów!row5

–    Tak szybko u nas, niestety nie będzie- mówi Mieczysław Butkiewicz. – Byłem w  Danii, Szwecji i Norwegii i podejrzewam, że takiej kultury jazdy nie osiągniemy jeszcze długo! W Polsce jeszcze nie widziałem, by kierowca podjechał do śmietnika i wyrzucił śmiecie, a nie na jezdnię. U nas to jest nie do pomyślenia! Polski kierowca, wielokrotnie to widziałem, wyrzuca śmieci pod samochód albo na pobocze drogi. Pokoju nie będzie

Czy kiedykolwiek może dojść do pokoju między kierowcami a rowerzystami?

–    Kiedy na jezdniach zostaną utworzone dwa pasy, w tym jeden specjalnie dla rowerzystów, a drugi dla samochodów, może być spokojniej. Do tej pory nie. I to z naszej winy – mówi Maciej Jarzymowski.

–    Jezdnie są dla samochodów, a nie jakichś innych pojazdów. Ja tam, jako zwykły kierowca, nie poczuwam się do wywołania jakiejkolwiek wojny z rowerzystami i nie zamierzam zawierać z nimi jakiegokolwiek pokoju. Przeszkadzają na jezdni i tyle – tak wygląda zdanie kierowców.

–    Wojna trwała, więc będzie chyba do momentu, gdy zamiast rowerów i samochodów, poruszać się będziemy…pojazdami powietrznymi.

Ale wtedy będzie pewnie inna wojna.

Tekst: Jarosław Popek

Zdjęcia: Grzegorz Mehrin

Posted in Artykuły | Tagged , | Leave a comment

Intel Powerade BikeMaraton 2005 Gdańsk

 IMG_487916 lipca 2005r odbył się w Gdańsku BikeMaraton. W sumie w tym maratonie wzięło udział ok. 800 kolarzy.Przejazd honorowy rozpoczął się o godz. 11.00 spod ZOO.

Kawalkada mknęła z szybkością 35 km/godz. w kierunku Gdańska. Podobno ktoś tam przemawiał, ale myśmy nic nie słyszeli gdyż nagłośnienie zupełnie zawiodło. Po zakończeniu przemówienia ruszyliśmy w drogę powrotną do Oliwy w pobliże ZOO, gdzie nastąpił ostry start maratonu.IMG_4885

GER wystawił info na temat maratonu lecz na umówione miejsce przyjechały tylko dwie osoby oraz ja z Andrzejem. Widać GER’owców nie interesują tego typu imprezy a szkoda… było super!!!

W tym wielkim tłumie pogubiliśmy się na trasie przejazdu i każdy jechał już na własną rękę. Wystartowaliśmy więc osobno. Nawet dobrze mi się jechało, trzymałem się blisko grupy kolarzy, którzy narzucali dość ostre tempo. Na trasie było dużo podjazdów jak i zjazdów teren był bardzo zróżnicowany. Nie przeszkadzało mi to; z kondycją nie było tak źle. Postanowiłem wyprzedzać… jeden, drugi, trzeci i nagle słyszę „lewa wolna”, więc lekko usunąłem się na prawo, facet przejechał jak burza. Próbowałem go dogonić, ale niestety nie udało się.

Płaskich odcinków było mało, ale jak tylko się ukazały to gnałem z szybkością powyżej 30 km/godz., czasami myśląc, że kierownicy nie utrzymam w rękach. Na szczęście żadnej gleby nie zaliczyłem….o dziwo!IMG_4895

Po takiej terenowej jeździe wyobrażałem sobie mój rowej rozpadający się na czynniki pierwsze… ale nie rozleciał się. Dobry sprzęt.

Jadąc myślałem sobie, że w tak doborowym towarzystwie ze względu na szybkość zabraknie mi niebawem sił….nic bardziej mylnego, parłem do przodu jak szalony i ciągle kogoś wyprzedzałem….teraz już wiedziałem, że kondycję mam dobrą jak na swój wiek i dojadę do mety. Na trasie widziałem bardzo dużo awarii rowerów. Przeważnie łapanie gum i pękanie łańcuchów.

Zjeżdżając z wysokiego nasypu widziałem jak przede mną jeden wywinął orła przez kierę a rower go przykrył. Na szczęście nic mu się nie stało. Przy bufetach w ogóle nie stawałem, picia miałem dość (2 bidony) a jadłem jadąc na rowerze jedynie wówczas trochę zwalniałem. W ten sposób nadrabiałem stracony czas przy robieniu zdjęć. Często jechałem sam, bo doganiałem grupkę wyprzedzałem ich i znów byłem na trasie sam, może to i lepiej. Nikt mi wtedy nie przeszkadzał. Często traciłem trochę czasu na robienie fotek, ponieważ musiałem się zatrzymać na chwilę a ta chwila kosztowała mnie bezlitosne wyprzedzenie przez paru zawodników. Spojrzałem na licznik: 48 km i to była dla mnie informacja, że chyba zbliżam się końca pierwszego okrążenia.

Trochę przegapiłem i pojechałem na drugą pętlę, w pewnym momencie zrobiłem nawrót do mety. Gdzieś kilometr przed metą zadzwonił Andrzej i poinformował mnie, że on już jest na mecie, a ja jeszcze do mety miałem ok. 1 km. Nacisnąłem więc mocniej pedały i przejechałem metę przy oklaskach kibiców.

Andrzej już na mnie czekał i jaki był zdziwiony, że tę trasę pokonałem, pewno był przekonany, że siedziałem już w domu. Byliśmy obaj umorusani w kurzu i błocie ale bardzo szczęśliwi. Na razie po nas zmęczenia nie było widać, ale pewne, że odczujemy ten wyścig dopiero w domu.

Rozpoczęliśmy wędrówkę po wielkim placu szukając znajomych… długo nie trzeba było szukać spotkaliśmy pierwszego umorusanego na twarzy Silvera wraz z Olą następnie spotkaliśmy naszą znajomą z rajdów Ewę z bratem, Szczygła, Ankę, która zajęła 3-cie miejsce! Tomka Flasha i Roberta spotkałem na trasie… tym wszystkim składamy gratulacje. Natomiast nie spotkaliśmy Pawła… nic o nim nie wiemy czy dojechał do mety… I to chyba koniec naszych emocji.

Wnioski: Jest lepiej niż myślałem, zostawiłem za sobą około 120 młodych kolarzy po jednym okrążeniu, którzy są ode mnie sporo (tak ze 2 lub 3 razy) młodsi. Wielkie brawa należą się organizatorom tej imprezy za doskonałe wręcz przygotowanie trasy i doskonale oznakowana. Ciężko było pomylić drogę.

Teraz wiem, że sprawdziłem się na trasie BikeMaratonu… szkoda, że nie pojechałem na drugą pętlę, ale to już może na drugi rok….do zobaczenia na trasie!

Tekst i foto: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=brak
dystans=50
kondycja=wysoka
profil=wysoki
trud=max
szlak=niebieski
obszar=TPK
typ=rowerowy
Posted in Maratony | Tagged , | Leave a comment

Rajd nad iez. Wysockie 2004

IMG_417813 listopada 2004r postanowiłem objechać jezioro Wysockie.

Wyjechałem z domu o godz. 10.00 w kierunku Osowy przez ogródki działkowe. Następnie drogą główną w Osowie dojechałem do pierwszego skrzyżowania na światłach i tu skręciłem w lewo na boczną uliczkę. Przez cały czas jechałem ulicą i z prawej strony minąłem dworzec Gdańsk-Osowa.IMG_4182

Nieco dalej był przejazd kolejowy, przez który przejechałem i z prawej strony ujrzałem jezioro. Teraz należało znaleźć drogę, która poprowadziłaby mnie dookoła niego. Taka droga istotnie była, więc pełen zapału ruszyłem naprzód… parę fotek i w drogę Nawierzchnia była utwardzona, ale momentami błotnista. Co chwilę zatrzymywałem się, aby wykonać parę fotek, wiem, że nie będą one najlepszej jakości, jako że było pochmurno i tylko momentami wyglądało słoneczko. Przez cały czas jechałem jakimiś wertepami aż dojechałem do drogi głównej prowadzącej do Oliwy. Chciałem wracać przez Sopot – Wyścigi więc za obwodnicą skręciłem w lewo do lasu i ul. Reja dojechałem do bulwaru nadmorskiego.IMG_4193

W sumie przejechałem ok. 62 km

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Oliwa

szlak=niebieski

obszar=TPK

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , | 2 Comments

Intel Powerade BikeMaraton 2005 Bydgoszcz

Długo zastanawiałem się czy wziąć udział w maratonie. Nigdy nie byłem zainteresowany ściganiem się i chociaż bardzo lubię ten rodzaj sportu to jednak preferuję turystykę rowerową. Nikt mnie nie goni i ja nie muszę nikogo gonić – właśnie to najbardziej mi odpowiada. W Bydgoszczy wszystko się zmieniło.DSC06208DSC06209

Stanąłem na starcie ramię w ramię z 800-stoma innymi kolarzami, którzy w tej chwili stali się moimi rywalami. Taryfy ulgowej nie ma, trzeba jechać najszybciej i najlepiej jak się da. Dać z siebie wszystko, a na mecie poczuć smak zwycięstwa nad swoimi słabościami. Jakie miałem wyniki? Nie jestem pewien czy to takie ważne! Teraz przystąpię do opisania tego, co się działo na trasie wyścigu. Andrzej zgłosił nas w biurze zawodów jako team “rowery.gda.pl”., Czyli z GER’u startuje dwóch zawodników, a nie czterech jak pierwotnie zakładaliśmy.

Pobudka o godz. 5:20. Było jeszcze ciemno. Pociąg do Bydgoszczy z przesiadką w Laskowicach mieliśmy o godz. 6:40 z Wrzeszcza. Szybko spakowaliśmy się i pojechaliśmy na dworzec. Niestety w połowie drogi zauważyłem, że nie mam aparatu fotograficznego…. z tego pośpiechu zapomniałem. No to koniec….. zdjęć nie będzie. Poranek miałem zmarnowany. Po maratonie mamy przecież zwiedzać Chełmno i bez aparatu ani rusz. Andrzej zaproponował wykonanie zdjęć z komórki, może jakość nie najlepsza, ale zawsze coś będzie.DSC06211

Nareszcie dojechaliśmy do Bydgoszczy. Była godzina 10:00 a start miał nastąpić o 11:00, także mieliśmy trochę czasu na pobranie chipów i duchowe nastawienie się na ten wyścig. Na rynku spotkaliśmy naszą znajomą Ewę z rajdów GER. Otóż jak się okazuje ona wprawdzie mieszka w Chełmnie, ale przyjechała do Bydgoszczy kibicować wyposażona w aparat fotograficzny. Poprosiliśmy ją o wykonanie małej dokumentacji fotograficznej, co bardzo chętnie uczyniła. Dzięki temu mamy zdjęcia w naszej relacji i jesteśmy bardzo wdzięczni. Pozdrawiamy Cię!

Kolejne pozdrowienia i podziękowania należą się ekipie LIRO z Diablem na czele, który nie dość, że w naszym imieniu złożył opłatę startową (do godziny 10 obowiązuje niższa cena, a jak wcześniej pisałem o 10 dopiero wysiadaliśmy z pociągu) to zasilił nas w żele energetyczne oraz umożliwił przechowanie bagażu w diablobusie. Dzięki! Następny znajomy, jaki się nam ukazał to Robin z SBT – Ciebie również pozdrawiamy! 🙂

Punktualnie o 11 ruszyliśmy. Około 800 zawodników, tłok niesamowity. Przejechaliśmy przez miasto pod eskortą policji i wówczas nastąpił ostry start. Teren wprawdzie płaski, ale czasami mocno zapiaszczony, drogi szutrowe i wąskie leśne ścieżki gdzie było nie sposób kogokolwiek wyprzedzić. Były sytuacje, w których stała kolejka do przejścia przez wąskie „gardło”. Ja i paru innych ścinaliśmy zakręty przez krzaki i w ten sposób zawsze wyprzedzałem parę osób kosztem podrapania nóg. Nie złapałem ani jednej gumy czy awarii, czego nie mogę powiedzieć o Andrzeju, który niestety ponownie nie miał szczęścia. Tym razem tylko jedna guma, która pogorszyła trochę jego lokatę.DSC06214

Nie jeden on miał pecha, gdyż takich pechowców było wielu. Co chwilę widziałem na poboczach jak wymieniali dętki. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się działo, bo w zasadzie na drodze przynajmniej ja szkieł nie widziałem z wyjątkiem jednego miejsca na szosie.

Były jak słyszałem bardzo nieprzyjemne wypadki. Jeden miał tak zdeformowany rower, że w tym momencie zakończył maraton. Do innego zawodnika była wzywana karetka, ale nie znam szczegółów. Przejeżdżałem koło następnego, który sprowadzał rower do bazy na piechotę (ok. 8 km). Wywrotek również było sporo, ja zaliczyłem tylko jedną glebę zjeżdżając z wysokiej góry po piachu (większość sprowadzała rowery) i w połowie zjazdu przednie koło zakopało się pomagając mi w wykonaniu klasycznego OTB (bez obrażeń). Nikt nie wiedział, co nas jeszcze czekało, a mianowicie ok. 7 km przed Bydgoszczą dwie serpentyny bardzo strome i długie, czyli zjazd i wjazd na drugą. Niektórzy próbowali zjechać, ale większość schodziła. Natomiast nikt nie wjechał na drugą górkę, tam nawet na piechotę trudno było wejść a co dopiero wjechać. Bardzo ciekaw jestem czy ktokolwiek z wszystkich maratończyków wjechał. Następnie drogami mocno zapiaszczonymi zbliżaliśmy się coraz szybciej do mety.

Wreszcie wjechaliśmy do miasta i zaczęło się prawdziwe ściganie ma finiszu. Ukończyłem maraton bez żadnych problemów, z czasem 3-ech godzin i zająłem w swojej kategorii wiekowej 18 miejsce (kategoria M5). Dla mnie najważniejszym założeniem było przejechanie trasy i unikanie wszelkich niebezpiecznych sytuacji towarzyszących innym zawodnikom na trasie.DSC06221

Oto przykład: przede mną jeden z kolarzy zjeżdżając z dość stromej mocno zapiaszczonej góry w pewnym momencie przeleciał przez kierownicę, a rower znalazł się na nim. Ja będąc tuż za nim instynktownie odbiłem kierownicę w prawo i zatrzymałem się tuż przed krzakami. Z reguły te wywrotki nie były groźne, ponieważ piaszczyste podłoże amortyzowało upadek, a drobne skaleczenia pochodziły przeważnie od uderzenia roweru. W sumie jestem bardzo zadowolony gdyż przejechałem cały maraton bez szwanku, czego nie mogę powiedzieć o następnym dniu, ale o tym za chwilę.

Po zakończeniu spotkałem syna na starym rynku i jeszcze paru znajomych (Diablo i jego załoga), z którymi poszliśmy do baru na zasłużony odpoczynek. Ja chętnie wypiłem kawę, chociaż rzadko ją pijam, posiedzieliśmy, opowiadaliśmy wrażenia z przejazdu. Było miło, ale czas się rozstać. Diablo pojechał ze swoją ekipą do Lęborka, a mnie z Andrzejem czekała jeszcze 50-cio km droga do Chełmna. We wsi Osnowo mieliśmy już zarezerwowany nocleg. Dojechaliśmy tam w absolutnych ciemnościach i na dodatek nie mieliśmy oświetlenia tylko lampki LED. Trochę błądziliśmy, ale jakoś dojechaliśmy. Ja wskoczyłem szybko pod prysznic i zasnąłem snem męczennika.

Na drugi dzień wyruszyliśmy do Chełmna (5 km) gdzie na pobliskim torze miały odbyć się mistrzostwa Polski w motocrossie. Andrzej koniecznie chciał to zobaczyć ja również, więc skierowaliśmy się w kierunku toru. Nasza znajoma Ewa również przyjechała, ale tym razem na rowerze. Przed rozpoczęciem zawodów Ewa zaproponowała przejażdżkę rowerkami po tutejszych terenach leśnych, więc z wielką ochotą przystaliśmy na jej propozycję. Chyba ta moja radość była za wczesna, bo nie wiedziałem, co mnie tu czeka.

Przejeżdżaliśmy fajnymi ścieżkami i nagle przed nami ukazał się taki zjazd, że mnie aż zatkało. Ewa nie miała kasku, więc nie powinna zjeżdżać…. prosiłem ją o to, ale ona się uparła, że jednak zjedzie. Poprosiłem, więc żeby poczekała aż ja zejdę najpierw i postanowiłem sprowadzić rower na piechotę (stromość chyba ok. 45%) Buty mi się ślizgały na, tyle, że trudno było się utrzymać w pozycji wertykalnej i w pewnym momencie rower pociągnął mnie w dół, a ja poleciałem za nim robiąc salto do przodu ze „śrubą z potrójnym obrotem i lądowaniem na glebę” W ustach pełno piasku; leżałem przez chwilę myśląc czy jestem cały.

Andrzej stał już na dole po częściowym zjechaniu. Po chwili wstałem otrzepałem piasek i ruszyłem w dół. Ewa podbiegła już do mnie, a Andrzej zajął się sprowadzaniem roweru. Poza kilkoma głębszymi zadrapaniami na nogach nic mi się nie stało. Jak później się okazało był to jeden z najbardziej stromych zjazdów w okolicy. Kiedyś podobno odbywały się tutaj zakłady (500 zł temu, kto zjedzie zjazd w całości). Ruszyliśmy w stronę motocrossu gdzie już z oddali słychać było ryk silników. Zapewne wystartowali! Zawody dostarczyły nam kolejnej dawki adrenaliny. Widok potężnych maszyn latających ponad naszymi głowami był niesamowity! Czas nas gonił, bo mieliśmy wieczorem pociąg, ale od Ewy otrzymaliśmy zaproszenie na kawę u niej w domu, więc bardzo chętnie z niego skorzystaliśmy. Tutaj pragnę w imieniu Andrzeja podziękować Adamowi (brat Ewy), który zreanimował jego rower uszkodzony podczas zjazdu (wygięty wózek przedniej przerzutki)

Wyjechaliśmy od naszych sympatycznych znajomych i pierwsze kroki skierowaliśmy na… stromy zjazd, który Ewa pokazała nam już w drodze do niej do domu. Ja nie miałem zamiaru zjeżdzać, zresztą zaczynała mi dokuczać ręka stłuczona podczas poprzedniego zjazdu. Andrzej wystrzelił w dół i po chwili wrócił wyraźnie zadowolony z osiągniętego efektu. Zjechaliśmy do centrum Chełmna, aby dokończyć objazd fortyfikacji oraz zwiedzanie okolic rynku. Na zakończenie usiedliśmy w pobliskiej pizzerni zamawiając po porcji makaronu mającego być naszym paliwem na najbliższe 20 km.

Dość szybko dojechaliśmy do Terespola. Oddalając się od Chełmna żegnała nas wielka pomarańcza zachodzącego słońca. Pomimo późnej pory nadal było ciepło. Cały ten wyjazd zasilił nasze emocjonalne akumulatory sporą dawką pozytywnej energii. Spędziliśmy 2 dni na rowerach wśród wspaniałych ludzi podzielających nasze pasje. Czy trzeba czegoś więcej? Za telepatyczne wsparcie dziękujemy też Tomkowi-Pruszczowi, który nie mógł dzielić trudów maratonu razem z nami, lecz wspomagał nas intensywnie na odległość.

W Terespolu zaszyliśmy się w okolicznym lesie w oczekiwaniu na pociąg (odjazd o 19:57) Nadal było ciepło, chociaż słońce już dawno schowało się za horyzontem i drzewa wokół nas ogarniał powoli mrok. Leżeliśmy na kurtkach oparci plecami o konar będąc nadal myślami na trasie wczorajszego maratonu. Udało nam się wyciągnąć z niego nieco więcej niż tylko rywalizację…

Tekst: Andrzej&Mieczysław Butkiewicz

Foto: Ewa&Andrzej

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=Bydgoszcz

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Rajd do Chmielna 2004r

cimg0685W niedzielę 25 lipca zorganizowałem rajd do Chmielna szlakiem niebieskim i czerwonym. Na umówionym miejscu i godzinie spotkała się nie mała grupka uczestników rowerowego szaleństwa. Ruszyliśmy w kierunku zwiniętych torów, i już na samym początku trasycimg0691 jak zwykle Mariusz (nie poraz pierwszy robi zamęt) wyprzedził prowadzącego a za nim poszło kilku innych no i skończyło się moje prowadzenie rajdu. Organizatora już nie było. Tym bardziej, że na starcie przypomniałem wszystkim, iż jedziemy spokojnie i nie ma być to wyścig. Ale niektórych to nie przekonało. Wydaje mi się, że jeżeli ktokolwiek chce się pościgać to może przecież pojechać na maraton i tam niech pokaże, co potrafi. Na ten temat z Mariuszem wielokrotnie rozmawiałem na temat wyprzedzania organizatora i rozbijania grupy…..nie dotarło. Na przyszłość chyba powinienem wybierać ludzi, którzy chcą na łonie natury odpocząć a reszta niech jedzie sobie na maraton.

No, więc przejechaliśmy były poligon i dalej do Otomina. W Otominie wjechaliśmy na niebieski szlak, który miał nas doprowadzić do Kartuz. Ale zanim nas tam doprowadził to jest tam odcinek chyba ok. 1km trasy a raczej męki….to był koszmar! Było wysokie pobocze, po którym trzeba było się wdrapywać na czterech i w dodatku po błocie jeszcze z rowerem. Nie było by tak źle gdyby nie było żadnych przeszkód w postaci wysokich pni, drzew leżących w poprzek ścieżki, krzaków no i błota, po którym buty w raz z rowerem zjeżdżały w kierunku Raduni, więc należało łapać się czegokolwiek po drodze, aby nie wpaść do wody. Często trzymając rower na ramieniu zjeżdżało się wraz z nim po błocie w dół. Ja nie zrobiłem ani jednego zdjęcia na tym zboczu, bo nie było, komu robić, wszyscy poszli do przodu nie czekając na nikogo. Nazwałem to „droga przez mękę”. Ostrzegam niech nikt nie próbuje tam jechać, to jest szlak absolutnie nie do przejechania a nawet bardzo trudny do przejścia pieszo.IMG_2677IMG_2673

Uff…..nareszcie jesteśmy wszyscy na szczycie tej góry, więc ruszamy dalej jakimiś wertepami, drogą polną pełną kamieni itp. Rowery spisywały się doskonale…trzeszczały, piszczały a przerzutki u mnie wydawały dziwne dźwięki, aż w końcu jedna z przerzutek przednich szwankowała, że nie mogłem w ogóle wrzucić najmniejszej zębatki, także pod górkę miałem utrudnioną jazdę i tak już było aż do Gdańska.

Zapomniałem wspomnieć, iż koło Kartuz wjechaliśmy na szlak czerwony, który to doprowadził nas do Chmielna.

Jest Chmielno!!! Więc pierwsze kroki skierowaliśmy do sklepu a po zrobieniu zakupów wybraliśmy miejsce nad wodą, gdzie zrobiliśmy dłuższy zasłużony odpoczynek. Była godz., 15.50 więc postanowiliśmy pobyczyć się do godz. 16.30. Nie ukrywam, że ten szlak niebieski odebrał mnie i nie tylko mnie sporo sił. Po 40 min odpoczynku wracamy do domu. Ale którą drogą wracać…..usłyszałem odgłosy tylko nie niebieskim szlakiem, więc została szosa. Jak większość zadecydowała to jedziemy drogą główną.IMG_2682

Jak zwykle od razu stworzyły się dwie grupy, ta pierwsza to dostała takiego sprintu, że trudno było ich dogonić….no, więc tak już zostało do końca. Ja byłem w tej drugiej grupie gdzie czterech było z Gdyni, więc oni mieli się odłączyć w Kartuzach i zmienić azymut na Gdynię. Jechaliśmy przez dłuższy czas razem, ale na moment musiałem się zatrzymać, aby zdjąć kurtkę i zamocować ją na bagażniku. Myślałem, że moja grupka gdzieś poczeka na mnie, ale myliłem się…..odjechali dość daleko. Wsiadam i jadę dalej już samotnie….trochę dokuczał mi stary uraz pękniętej ręki, który się teraz pogłębił. Droga była dobra, więc przycisnąłem mocniej na liczniku 31km/godz., sądziłem, że kogoś dogonię i rzeczywiście patrzę i oczom nie wierzę, odłączył się kolega z tej grupy Gdyńskiej. Wstąpił nowy duch….jedziemy, we dwóch będzie raźniej. Na liczniku dość szybko wskoczyła liczba 34, a raz nawet była 40km,/godz. no to nie źle tak trzymać. Kolega (nie pamiętam jego Imienia) doskonale się trzymał. I tak dobrnęliśmy do Gdańska cali i szczęśliwi. Przed Gdańskiem szybkość trochę zmalała do 25km/godz

We Wrzeszczu pożegnaliśmy się a ja pojechałem na Zaspę na spotkanie z Andrzejem, który zjechał właśnie z lasu i wspólnie dojechaliśmy do domu. Dziś piszę tę relację zmęczenia już nie odczuwam, ale mam mały problem ze starą kontuzją, która się odnowiła. Jednego jestem pewien, że to był mój błąd organizując ten rajd po szlaku niebieskim, tym bardziej, że już tam jechałem…..ale pamięć jest czasami zawodna. W sumie przed czasem wycofały się trzy osoby.

Chcę poinformować na przyszłość, że tak ciężkich rajdów na pewno nie będzie. Niech się nikt nie zniechęca. Będę wybierał trasy o wiele łatwiejsze!!! Nie może się taka sytuacja więcej powtórzyć, że ludzie odłączają się na wskutek wyczerpania. Jeden z uczestników powiedział mi, że po to organizuje się rajdy, aby coś pooglądać, pozwiedzać a nie przeć do przodu jak szalony i oglądać migające drzewa. I tu on miał rację. Co myśmy widzieli? Nic…..tylko rzeczywiście migające drzewa. Fakt, że w tym rejonie nie wiele było do oglądania. Ale było do obejrzenia w Chmielnie grodzisko i góra zamkowa pod Kartuzami. Sam już nie miałem ze zmęczenia chęci oglądać jakiekolwiek zabytki gdyby nawet były. Nic nie widzieliśmy. Powstaje pytanie to, po co my jeździmy rowerami, chyba tylko po to, aby nabijać kilometry i nic więcej. To nie widzę sensu organizowania tego typu rajdów.

Odczyt z licznika:

Przejazd całkowity 103km

Czas przejazdu 6godz.

Średnia 17.39km/godz

Maksymalna 44.7km

Myślę, że średnia całkiem niezła jak taki teren.

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans100

profil=niski

trud=normalny

m=Otomino

m=Żukowo

m=Rutki

m=Kartuzy

m=Chmielno

m=Gdańsk

szlak=czerwony

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy


Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment
« Older
Newer »