Wstępne założenia. Nadchodził weekend należałoby gdzieś pojechać, tylko gdzie? Szosa, las czy szosa i las… wybrałem to trzecie, trochę szosy i trochę lasu. Nie za bardzo byłem przekonany czy lasem da się przejechać zwłaszcza po ostatnich opadach. Ziemia jest grząska a i pogoda nie sprzyja zbyt długim wyjazdom. Musimy spróbować.
Podjęcie decyzji. Niedziela 10 XII o godz 6:00 rano dzwoni telefon… kogo tak wcześnie nosi na nogach…….no tak to oczywiście Elena, pyta czy jedziemy?
W tym momencie nie mogłem odpowiedzieć, ponieważ jak zauważyłem przez okno pada deszcz, więc odłożyłem tą odpowiedz na późniejszą godzinę tj. na 8:00. Po godzinie dzwoni Obcy i zadaje to samo pytanie, więc trzeba by było zaryzykować, odpowiedziałem, że jedziemy i jednocześnie wysłałem Elenie SMS’a z tą samą odpowiedzią.
Bez względu na deszcz musimy zaryzykować tym bardziej, że wiedziałem, że opady będą zanikały.
8:30 wyjechałem na umówione miejsce. Przez ten nasz Gdańsk przejechać to robi się wielki problem… wszędzie rozkopane są nawet chodniki, także zajęło mi to 25min zanim dojechałem pod budynek LOT’u. Na miejscu spotkania przybył jako pierwszy Łukasz, ale za chwilę było nas już siedmioro, czyli siedmiu wspaniałych 🙂
Start.
Ruszyliśmy przez Olszynkę do Sobieszewa. W Sobieszewie zatrzymałem grupę w celu uzgodnienia czy jedziemy lasem czy wałem w kierunku Przegaliny. Zdania były podzielone, więc zagłosujmy kto którędy chce jechać. Wynik głosowania był korzystny dla „leśników”.
Aby był wilk syty i owca to cała grupa została podzielona, czyli „Elena” i „Satan” pojechali wałem a reszta lasem. Trochę się obawiałem, że będziemy tonąć w błocie, ale cóż to dla nas błoto już nie przez takie błota jechaliśmy i jesteśmy do tego rodzaju dróg przyzwyczajeni.
Wjechaliśmy na szlak a tu niespodzianka było prawie sucho i ani trochę błota, ale super! Po kilku kilometrów wjechaliśmy na kolektor a to już w ogóle była autostrada. W Świbnie już na nas czekała poprzednio wymieniona dwójka. Oni szybciej dojechali, wiadomo szosa.
Już w pełnym składzie kierujemy się do Przegaliny to tylko 2,5 km.Tam przejechaliśmy most, który został wyremontowany. Jedziemy dalej w kierunku mostu w Kiezmarku, ponieważ prom w Świbnie jest nieczynny.
Rozstanie.
Po paru kilometrach stajemy na skrzyżowaniu, aby usłyszeć, że troje osób wycofuje się i wraca do domu (kontuzja). To było dla nas przykre, bo zostało nas już tylko czworo. Trudno czasami tak bywa i musimy się z tym pogodzić i jedziemy dalej już w zmniejszonym składzie.
Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy na most, następnie przekroczyliśmy go i skierowaliśmy się do Mikoszewa. Zmierzyłem odległość z Przegaliny do Kiezmarku i wynosi dokładnie 7,5 km.
Przed nami 9 km do Mikoszewa, a następnie 10 km do Stegny, czyli już nie daleko nasz upragniony cel…..wyżerka! 🙂
W Stegnie tak jak było zaplanowane zjechaliśmy z drogi w kierunku morza i tam postanowiliśmy się trochę ogrzać i wysuszyć a przede wszystkim coś ciepłego zjeść.
Rowery zaparkowaliśmy przed barem. Zabezpieczyliśmy wszystkie linka, którą akurat miał Łukasz. Nareszcie!!!! jak ciepło i przyjemnie.
Ja zamówiłem placki ziemniaczane i zupę pomidorową, w każdym bądź razie każdy coś tam zamówił i w spokoju skonsumowaliśmy. Zrobiliśmy sobie chyba ok. 0,5 godz przerwy. Była godz 14:00 zrobiło się ciemno, więc postanowiliśmy wracać do domu, ale to jeszcze kawał drogi przed nami. Żeby pływał prom to trasa byłaby o wiele krótsza.
W drogę… .tu już nic się ciekawego nie działo, jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy aż do znudzenia aż w końcu w kompletnych ciemnościach dojechaliśmy do Gdańska.
Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli z nami trochę się pomęczyć, tylko szkoda, że nie wszyscy przyjechali. Krótko mówiąc „do odważnych świat należy”!!! 🙂
Moje refleksje:
Te ostatnie 40 km dla mnie to było utrapienie, nasilały się bóle mięśni czterogłowych ud do tego stopnia, że jechałem już na „oparach”. Wydaje mi się, że jest to przetrenowanie, bo w tym roku przejechałem 9000 km.
Tak samo z siodełkiem, przejeżdżałem dłuższe trasy i nic się nie działo a tu raptem nie mogłem usiedzieć na tym siodełku. Nie wiem dlaczego, przecież to siodełko jest bardzo wygodne.
Myślę, że to był już ostatni mój rajd w tym roku, muszę dać organizmowi trochę odpocząć, nie można nic na siłę. Rower nie był podobny do roweru, cały w błocie. Napęd tak był zasyfiony, że pedały nie chciały się obracać do tyłu tylko słychać było piszczenie i trzeszczenie od błota…..oj dużo będzie czyszczenia.
Na drogach stały kałuże przez które trudno było przejechać.
Na liczniku miałem 142 km ze średnią 20 km/h
Do domu dowlokłem się o 18:30
tekst: Mieczysław Butkiewicz
fotki: „Flash”&”Sot”
asfalt=niewiele
dystans=100
kondycja=normalnie
profil=niski
trud=niski
m=Sobieszewo
m=Świbno
m=Stegna
szlak=żółty
atrakcja=morze
typ=rowerowy