Pogoda w sobotę nie zachęcała do wyjścia z domu, a tym bardziej na rower. Wiał bardzo silny wiatr, padał deszcz, było zimno i w ogóle beznadziejnie. Podczas wyjazdu z garażu o mało nie zostałem zaatakowany przez latającą choinkę (taką dużą, wywaloną przez kogoś na śmietnik). Turlała się obierając sobie za cel przejeżdżające samochody.
Znalazła się jednak grupka ochotników która rzuciła wyzwanie szalejącemu żywiołowi 🙂 Nie bez dumy napiszę, że byłem wśród tych szaleńców, którzy na przekór wszystkim (a zwłaszcza serii telefonów od Mietka) umówili się następnego dnia na rower.
O 9 przed dworcem spotkali się: Qazi, wza oraz Scoot. Był także Łukasz, który parę minut po 9 miał pociąg. Szczęśliwiec jedzie na 2 tygodnie w góry! Pozdrawiamy 🙂
Niedzielna pogoda była znacznie łagodniejsza od tej opisanej wyżej, sobotniej. Najwyraźniej ktoś na górze przestraszył się trójki śmiałków planujących masakryczny przejazd czerwonym szlakiem, po pas w błocie, w zamieci śnieżnej, bez jedzenia, wody, ubrań… (ops, zapędziłem się trochę 🙂 ) Śmiałkowie również się przestraszyli i rano z obawą wyglądali przez okna obliczając prędkość wiatru. Uzgodniliśmy jednak, że warto jechać. I pojechaliśmy.
Rozpoczęliśmy od wjazdu do TPK „przy krzyżu”, a dalej rozgrzewającym podjazdem zgodnie z zielonym szlakiem. Tam Qazi zaczął symulować awarię napędu (pamiętacie? kiedyś symulował nawet złamany hak o czym miałem przyjemność pisać). Skierowaliśmy się na ulubiony zjazd szlakiem niebieskim. Było trochę ślisko i nie obyło się bez glebowania. WZA jako pierwszy rozpoczął krótką (na szczęście) serię gleb. Warunki w lesie FANSTASTYCZNE. Na przekór wszystkim nie było żadnego śniegu czy większego błota. Naprawę jechało się bardzo przyjemnie co potwierdza zasadę pewnego znanego fizyka: „ryzyk fizyk, kto nie ryzykuje nie jedzie”.
Nasza droga wiodła obok nowego Pachołka (całkowicie odnowiony, polecam!), a następnie Zieloną Drogą czyli krętymi serpentynami w dół. Później dopadł nas podjazd, ale nieco wcześniej Qazi glebował 🙂 Poza tym chłopak był chyba bardzo zmęczony bo regularnie próbował nas nabierać na jakieś problemy z rowerem i zostawał z tyłu. Podobno łańcuch co chwilę spadał blokując się między ramą a zębatką co nie wyglądało zbyt dobrze. Po wyczerpującym podjeździe podjęliśmy decyzję o odwrocie. Szybko zjechaliśmy na dół wyjeżdzając obok AWF’u i miastem udaliśmy się w stronę domów. Mnie czekała jeszcze krótka przejażdżka płytami z Matemblewa do góry, a później kawałek lasem. Tam zastał mnie śnieg co widać na zdjęciu tytułowym.
Na liczniku miałem 40 km… byłem zmoczony, ale przejażdżkę uważam za niezwykle udaną. Apeluję do wszystkich: nie bójcie się pogody! Nasze rowery oraz organizmy są przygotowane nawet na ciężkie warunki 🙂
scoot
Dodaj komentarz