Wyprawa na mazury 2007r

IMG_7978

Podczas pobytu w Borach Tucholskich rozmyślaliśmy już o kolejnym wyjeździe i wybór padł na krainę wielkich jezior – Mazury. Nie wiadomo czemu rowerzystów tak ciągnie nad wodę, ale przynajmniej kilka razy w roku muszą jakieś jezioro objechać. Tym razem zaplanowaliśmy objazd aż dwóch: Śniardwy i Mamry.

Pewnego dnia lipcowego Michał „Qazimodo” przypomniał mi o powyższych planach i postanowiliśmy zabrać się za realizację. Wybraliśmy dwie daty wyjazdu: 8 lub 16 lipca. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na tą drugą. Elena, Sławek, Tomek i Michał potwierdzili swój udział w wyjeździe i od tego czasu zaczęliśmy odliczać dni do startu. Jak miło jest czekać na coś ekscytującego i planowanego od dawna. Znacie to, prawda? 🙂IMG_8105

Nadszedł dzień wyjazdu. Tomek „Flash”, poinformował nas, że jedzie na kołach do Kętrzyna (270 km).
Przyznam, że mnie ta informacja zamurowała, ale tylko na chwilę. Flash jest przecież znany ze swojego permanentnego pociągu do dwóch kółek i jazda pociągiem składającym się z kilkuset dodatkowych mogłaby być ponad jego siły 🙂 Natomiast jeżeli chodzi o piątego uczestnika Michała to niestety nie mógł z nami wystartować z powodu choroby. Obiecał jednak, że do nas dojedzie.

Rowery załadowaliśmy do wagonu przeznaczonego dla rowerów i pozostało nam czekać 4,5 godziny aż znajdziemy się w Kętrzynie. Odjazd z Wrzeszcza 7:37. Dojazd 12:30. „Flash” naturalnie dojechał na miejsce przeznaczenia swoim rumakiem z przyczepką.

IMG_8109Ruszyliśmy czerwonym szlakiem rowerowym w kierunku kwatery hitlera „Wilczy Szaniec” w miejscowości Gierłoż. Przyznam szczerze, że nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia….ot zwykłe ruiny. Następnie ruszyliśmy do szlaku czarnego (Parcz), który doprowadził nas do naszego szlaku czerwonego. Szlakiem jechaliśmy przez dłuższy czas. Mijaliśmy miejscowości takie jak: Radzieje, Sztynort, Kamionek Wielki, Trygort i Węgorzewo. Pierwszy nocleg zastał nas w Ogonkach i o dziwo za jedyne 5 zł. Jechaliśmy przeważnie szlakami rowerowymi, które składały się niestety z asfaltów. Zresztą był to dobry wybór gdyż w taki upał (36 stopni) ciężko jechać rowerem załadowanym sakwami po terenowych odcinkach. Wysokie temperatury dawały się nam wszystkim we znaki. W samo południe jazda była mocno utrudniona, także przebiegi jak i tempo nie były rewelacyjne, a po za tym często zatrzymywaliśmy się nad jeziorami. Dokładnej trasy nie będę opisywał, ponieważ cały czas trzymaliśmy się szlaków rowerowych lub pieszych. W każdym bądź razie zadanie zostało wykonane, objechaliśmy dokładnie oba jeziora Mamry i Śniardwy.

Pomimo tak ciężkiej trasy humory nam dopisywały, a często zdarzało się, iż śpiewaliśmy sobie po drodze. Choć pot zalewał oczy to my dzielnie trzymaliśmy się, a żartobliwe teksty między nami podtrzymywały nas na duchu. Należałoby jeszcze wspomnieć o naszym koledze „Flash’u, który przeżywał ciężkie chwile na trasie.

Otóż zjadł lody które popił wodą i od tego momentu miał poważne problemy żołądkowe. W efekcie końcowym w Mikołajkach wsiadł do pociągu, a my pojechaliśmy do Kętrzyna.

Na zakończenie chciałem podziękować wszystkim za wspaniałe towarzystwo i wspólną fajną choć ciężką jazdę.
Sprzęt spisał się na piątkę z plusem…….ani jednej awarii.
Wyprawa trwała 5 dni.

Organizator: Mieczysław

Relacja Michała

Zaczęło się dla mnie bardzo źle. Na 3 dni przed wyjazdem zachorowałem dostając strasznie nieznośnego kataru i tracąc głos w gardle.
Planowałem wyjazd z Mietkiem od 3 tygodni, po wielkiej niewiadomej dotyczącej Jego wyjazdu okazać się miało że to jednak ja najwyraźniej nie pojadę.
Jednak zdecydowałem się dołączyć do ekipy o jeden dzień później. Tak też zrobiłem.IMG_8132

Skład z Mietkiem, Eleną i Sławkiem dojechał pociągiem do Kętrzyna w poniedziałek. Flash czekał już tam na nich jadąc z Gdańska na kołach (niesamowite).
Po jednym dniu dołączyłem do tego składu na stacji w Giżycku.
Po wyjściu z pociągu zobaczyłem peleton w pomarańczowych koszulkach. Byli mocno wyczerpani jazdą w ostrym słońcu. Toteż po wspólnych kilkunastu kilometrach zdecydowaliśmy się na postój przy jeziorku. Po drodze zajechaliśmy do twierdzy w Giżycku którą Flash ze Sławkiem zdecydowali się zwiedzać. Sławek nawet „wytargował” tańszy wstęp dla siebie – jako studenta.

Nad jeziorkiem skorzystaliśmy z kąpieli i zjedliśmy obiadek. Następnie ruszyliśmy wyznaczonym szlakiem. Słońce paliło niemiłosiernie, cienia praktycznie nie było. Asfaltowe ulice biegnące przez rozległe płaskie tereny były całkowicie puste. Ten dzień skończyliśmy rozbijając obóz nad jeziorem Tyrało.
Zaproponował to nam okoliczny mieszkaniec którego poznaliśmy kilkanaście kilometrów wcześniej robiąc zakupy w GS-ie. Był na tyle uprzejmy że prowadził nas jadąc samochodem prawie pod samo jeziorko.
Niektórzy z Nas podejrzewali go nawet o niecne zamiary, a bynajmniej nie chodziło o nasze rowery.

Po drodze minęliśmy żeński obóz harcerek, niestety po mimo naszych szczerych chęci i kilku prób nie pozwolono nam się tam rozbić. Może i dobrze .
Po przyjechaniu na miejsce okazało się iż są tam, pomost oraz zadaszona ławka ze stołem. Przy pomoście była co prawda spora grupa tubylców ale po początkowym „obwąchiwaniu” nas rozeszli się do domów. Dzień ten postanowiliśmy uczcić i wypiliśmy nawet po jednym piwku. Rozkładanie namiotów poszło nadzwyczaj sprawnie i już po kilkunastu minutach na pobliskim polu stały nasze 3 :wigwamy”.

Zmęczenie słońcem nie pozwoliło nam posiedzieć dłużej i postanowiliśmy wszyscy udać się na spoczynek. Noc minęła spokojnie tylko na początku kilkanaście osób szukało niejakiego „Damiana” drąc „japy” tak że ich chyba w Giżycku słyszeli. Jak się okazało Damian był za koleżanką na „spacerze” i niby nic nie słyszał  .

Następnego dnia plan był trochę inny, zamierzaliśmy cały upał przeczekać nad wodą. Ten jednak nie był tak dokuczliwy jak poprzedniego dnia więc zrobiliśmy sobie tylko jedną dłuższą przerwę na jedzenie na wyspie „Szeroki Ostrów”.
Po drodze robiliśmy sporo fotek i staraliśmy się „zahaczyć” o najciekawsze atrakcje w tych rejonach. Kilka razy krajobrazy do złudzenia przypominały nasze znad morza. Choćby „wysoki brzeg” – pole namiotowe, zupełnie jak klif w Gdyni.
Na nocleg zatrzymaliśmy się na polu namiotowym koło przeprawy promowej niedaleko miejscowości Wierzba. Po drodze jadąc bardzo ciekawym niebieskim szlakiem oraz przejeżdżając przez rezerwat „Konika Polskiego”.

Był to bardzo ciekawy dzień, ze względu na malownicze tereny po jakich jechaliśmy oraz pogodę która idealnie pasowała do uprawiania turystyki rowerowej.
Wieczorem wraz z Flashem wychyliliśmy kilka piw. Szybko też znalazły się koleżanki pływające na jachtach i chcące się integrować.
Zabawę skończyliśmy – przynajmniej ja o 1:30 w nocy, Tomek i Sławek zostali z koleżankami troszkę dłużej. Ach te kawalerskie czasy, niestety już nie dla wszystkich.
Co do bilansu tego wieczoru to powiem tylko że przy pustym stole nie siedzieliśmy. Z tego co pamiętam dziewczyny były baaardzo dobrze wyposażone.

Ranek był trudny. Dlaczego- chyba nie muszę mówić. Ale po kilku kilometrach jazdy głowa już się nie kolebała  Jako że do przeprawy dotarliśmy o prawie 3 godziny za wcześnie Elena skorzystała w pobliskim „porcie” z prysznica. O którym tak często nam przypominała, a ja z Flashem ogoliliśmy swoje gęby. Odświeżeni wbiliśmy się na prom. Jako że udało nam się pomóc w usuwaniu jego małej awarii jaką miał, przepłynęliśmy za darmo.

W Mikołajkach nasze drogi się rozeszły. Flash w wyniku strucia zmuszony był wracać do domu a Sławek postanowił pojechać w okolice Suwałk.
Zostaliśmy więc we troje, Elena, Mietek i ja. Na nocleg zatrzymaliśmy się w okolicach Pisza. Znaleźliśmy tam bardzo ładne pole namiotowe, w dodatku za darmo. Rozbiliśmy namioty i pojechaliśmy z Eleną na zakupy do Pisza.
Postanowiłem zrobić wcześniej obiecaną kolację z pieczonych w piasku ziemniaków z sosem czosnkowym. Okazało się jednak iż zdobycie drewna graniczyło tam z cudem, z pomocą przyszedł nam sąsiad z siekierką. Ziemniaki musieliśmy przenieść jednak z piasku do ogniska i w sumie kolacja wyszła mizernie. Niemniej humory dopisywały a to jak wiadomo najważniejsze.

Noc minęła bardzo szybko i dobrze bo spokojnie odespałem tą poprzednią. Ostatniego dnia szlak wiódł cały czas asfaltami ale bardzo mało uczęszczanymi. Po drodze zrobiliśmy sobie kilka przerw na jedzenie i fotki. Dotarliśmy do celu naszej wyprawy Kętrzyna, dość wcześnie. Zwiedziliśmy więc tamtejszy Zamek Krzyżacki i Bazylikę mniejszą.
Przy okolicznej fontannie urządziliśmy sobie małego „dyngusa” i nikt nie pozostał z nas suchy. Tam też spokojnie poczekaliśmy na pociąg który odjechać miał ok. 15:30 do Gdańska.
Wpadliśmy jeszcze na małą kawę i zakupy i załadowaliśmy się do pociągu.
Do Olsztyna jechaliśmy w przedziale rowerowym bo podróżni bez rowerów pozajmowali nam nasze miejsca. Gdy jednak się zwolniły szybko je zajęliśmy i śmiejąc się non-stop dojechaliśmy do celu. Wyjazd bardzo mi się podobał, szkoda że taki krótki był.

Na pewno była to kolejna fajna przygoda jaką odbyłem z GERem. Na zawsze w pamięci zostanie mi kilka chwil których tu opowiedzieć się nie da, a które przeżyłem dzięki moim przyjaciołom.
Dziękuję za wspólną wyprawę,

Michał.

asfalt=sporo

dystans=300

tempo=niskie

profil=normalny

trud=normalny

m=Kętrzyn

m=Giżycko

m=Mikołajki

szlak=szlak czarny

szlak=niebieski

atrakcja= jeziora

kondycja=normalna

obszar= Mazury

ty=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , | Leave a comment

"Wyprawa Bilba czyli Tam i z Powrotem"

IMG_4064

 

Moja 9 dniowa samotna wyprawa zaczęła się od wspólnej wycieczki z towarzyszką i towarzyszami Gdańskiej Ekipy Rowerowej na Mazurach z nastawieniem na odpoczynek nad jeziorami Mamry i Śniardwy.

16.07.2007 r. Mietek i Michał zorganizowali 5 dniowy rajd szlakami Wielkich Jezior Mazurskich. Na rajd wstawili się także: Asia i Tomek, który przyjechał z Gdańska do Kętrzyna … na rowerze! Współorganizator Michał z pewnych przyczyn przyjechał następnego dnia. Ze stacji PKP Kętrzyn udaliśmy się od razy w kierunku jez. Mamry.

Po drodze zatrzymaliśmy się w miejscowości Gierłoż gdzie znajdują się ruiny bunkrów kwatery Hitlera „Wilczy Szaniec”. Zwiedzanie było przyspieszone, tzn. … na rowerach. Teren był bardzo rozległy na piesze wędrówki, więc taki sposób poruszania się był jak najbardziej trafny.  Tym sposobem zaoszczędziliśmy dużo czasu.

Nie ominęliśmy terenów prawej strony od szosy gdzie znajdują się także bunkry (bez oznaczeń i ścieżek) mniej znane turystom. Jadąc dalej szlakiem rowerowym dojechaliśmy do wioski Radzieje, w której zrobiliśmy postój na odpoczynek i przestudiowanie mapy.

Wcześniej zauważyłem ciekawy kościół, oktagonalny o podstawie ośmioboku, więc postanowiłem zawrócić i wykonać kilka zdjęć. Historia kościoła p.w. Chrystusa Króla sięga XV w. W 1656 r. został spalony przez Tatarów. Odbudowano go w 1673 r. Obecny kształt pochodzi z 1826 r. Obok drewniana dzwonnica z XVIII w. Ten sam szlak odbija także w prawo do turystycznej miejscowości Sztynort.IMG_4054

Ekipa odpoczywa a ja, jak zwykle urywam się w celu eksploracji okolicy. Znajduje się tam okazały pałac, w którym zamieszkiwała rodzina szlachecka Lehndorfów. Budynek niestety bardzo zniszczony, (lecz już remontowany). Jego historia sięga XVI w. Od tamtego czasu przez wiele pokoleń w ciągłej rozbudowie aż do XIX w. W 1650 r. powstał dębowy park o powierzchni 18 ha! Dziś już bardzo zaniedbany. W gąszczu, wśród drzew stoi w ruinie neogotycka kaplica.

Wracamy na północ. Żar leje się z nieba. Jedyny sposób na odpoczynek to postój nad jeziorami lub … jazda bez zatrzymywania. Każdy postój na drodze powodował trudności w oddychaniu i … zatapiania się opon w roztopionym asfalcie.

Linia brzegowa jez. Mamry jest nieosłonięta przed palącym słońcem. Suchy piach na szlaku daje nam w kość, jednakże rekompensuje nam piękny widok na wyspy jeziora co czym prędzej utrwalamy je na karcie pamięci aparatu.

Po drodze mijamy wieś Mamerki. Tutaj także znajdują się bunkry – kwatera naczelnego dowództwa wojsk lądowych. Jedyna różnica z tymi w Gierłoży to, że w większości są zachowane w całości. Tomek i ja postanowiliśmy zwiedzić i to miejsce. Najbardziej jednak interesowała nas wieża widokowa. Wyposażeni w aparaty foto weszliśmy na dość okazałą konstrukcję. Niestety … widok z wieży okazał się porażająco nieciekawy. Omijamy Węgorzewo, nocujemy we wsi Ogonki.IMG_4076

Szlak rowerowy prowadzi nas do Giżycka. W centrum miasta zauważam wjazd do Twierdzy Boyen. Postanowiłem zwiedzić to miejsce. Z chętnych do zwiedzania zgłosił się znowu tylko Tomek. Wzniesiona w latach 1844 -1856. o powierzchni 100 ha. z otaczającą suchą fosą broniła od wschodu państwo pruskie. Decyzję o budowie twierdzy wydał król Fryderyk Wilhelm IV.

Obchód rozległego terenu zajmuje trochę czasu. Oprócz kilku sal muzealnych przeszliśmy przez wiele nasypów i wałów gdzie znajdują się fortece, pochylnie a poniżej place ćwiczeń. Upały nie ustają. Często zatrzymujemy się na małych przystaniach w celu zanurzenia nóg w chłodnej wodzie.

Jezioro Śniardwy i jego okolice są bardzo malownicze. Do takich miejsc można zaliczyć wyspę „Szeroki Ostrów”. Wysoki, stromy brzeg ze wspaniałym punktem widokowym zachęca do dłuższego postoju i odpoczynku w chłodnym cieniu drzew, co niezwłocznie czynimy.

Dojeżdżamy do wsi Popielno. Aby przejechać szlakiem trzeba wjechać na teren Stacji Badawczej P.A.N. Znajduje się tam hodowla konika polskiego – potomka tarpana.

Wjeżdżamy przez dziwną bramę – przejazd, przy której są zamontowane stalowe obrotowe rolki. Okazuje się, że jest to przeszkoda dla koni w celu uniknięcia przejścia (ucieczki z rezerwatu). Kopyta ślizgając się po tych rolkach skutecznie uniemożliwiają przejście.

Zatrzymujemy się na nocleg nad jez. Bełdany. Tam, co niektórzy byliśmy porwani przez pewne piratki z małego jachcika, które to najpierw zmusiły nas do … Później jedna z nich poległa …. Ale to już zupełnie inna historia
Rano wyruszyliśmy w kierunku przeprawy promowej we wsi Wierzba. Na miejscu okazało się, że przybyliśmy przed czasem … ok. 3 godzin! Po wyjściu z promu czekała nas mała niespodzianka w postaci góry i podjazdu w głębokich piachach. Moje opony typu semi-slick zupełnie nie poradziły sobie z tym problemem. Droga zmieniła się w utwardzoną, potem asfalt i tak dotarliśmy do Mikołajek. Wyprawa miała się ku końcowi. Do stacji PKP w Kętrzynie już niedaleko a mi pozostało jeszcze 10 dni urlopu.
Po czterech dniach wojaży, zdecydowałem nie wracać do Gdańska. Opuszczam ekipę, aby dalej już samotnie podążać w kierunku Suwalszczyzny. Pożegnaliśmy się w Mikołajkach.IMG_4081

Mikołajki.
Tam postanowiłem pozostać trochę dłużej i odpocząć przed dalszą podróżą w kierunku Ełku. Znajduje się tam bardzo rozległa marina na wiele setek jachtów i motorówek, ale i też bardzo wielki tłum ludzi, co niestety w tym miejscu ciężko poruszać się rowerem. Postanowiłem trochę pojeździć szukając ciekawych miejsc. Znajduje się tam m.in. kościół ewangelicko – augsburski, p.w. św. Trójcy z 1842 r.
Ryn.
Do miejsca noclegowego dosyć daleko, jednak zdecydowałem się odbić na Ryn Znajduje się tam olbrzymi zamek krzyżacki odrestaurowany w 2002 r. na hotel i pomieszczenia konferencyjne. (Odbudowa trwała niespełna rok przy udziale ok. 200 pracowników). Oczywiście można było go zwiedzić wewnątrz; nie stracił zbyt wiele na uroku z powodu unowocześnienia wnętrz, Np. winda wkomponowana w stare ceglane wejście czy olbrzymia sala bankietowa na dziedzińcu.

W wielu pomieszczeniach pozostaje duch średniowiecza. W korytarzach stoją kompletne zbroje rycerskie niczym pilnujący wejścia strażnicy.

Znajduje się tam mini muzeum a każda sala konferencyjna posiada swojego patrona z zamierzchłych czasów sygnowana przed wejściem na posadzce – herbem.

Nieopodal centrum stoi na wzniesieniu wiatrak typu holenderskiego z 1873 r.

Z Rynu postanowiłem wrócić tą samą drogą (niewielka odległość powrotu oraz aby nie burzyć wcześniej opracowanej przeze mnie wielkiej pętli i zawirowań na trasie;) ale o tym później … Na trasie mijam Okartowo.
Okartowo.
Zabytkowy kościół p.w. Niepokalanego Serca NMP. Powstanie kościoła to rok ok. 1500 w okresie zakonu krzyżackiego, odbudowany w 1799 r.
Orzysz.
Stara zabytkowa kaplica Najświętszego Serca Pana Jezusa, oraz zabytkowy kościół rzymsko – katolicki p.w. Matki Boskiej Szkaplerznej.
Ełk.
Przy wjeździe do miasta „wita” bardzo pięknie zdobiona, zabytkowa wieża ciśnień.

Największą atrakcją będzie tutaj zamek krzyżacki z XIV w. na wyspie (niestety tylko w bardzo odległej przyszłości). W chwili obecnej jest bardzo zniszczony otoczony wysokim murem, zza którego niewiele widać. Budowę zamku zlecił komtur Urlich von Jungingen (późniejszy Wielki Mistrz Krzyżacki). Ze zdjęć z lotu ptaka jest o wiele bardziej interesujący. W centrum miasta znajdują się dwa zabytkowe kościoły m.in. neogotycki z 1853 r. p.w. św. Wojciecha podniesiony do godności katedry przez J .Pawła II w 1992 r.

W drodze na Augustów (cd. drogi nr. 16)

Zawsze mnie interesowały malownicze dworki i pałacyki. Na tej trasie zerkając na mapę znalazłem dwa. W miejscowości Lega niestety takowego nie było – znalazłem na miejscu rozbite części ścian budynku, co to dokładnie było? Trudno nawet było się domyśleć. Oczywiście przy głównej drodze stał dworek z 1913 r., lecz w/g mapy nie zgadzało się to.

(z inf. mapy: „zespół dworski, dwór murowany z pocz. XIX w. park dworski”)

Następny dworek znajduje się w miejscowości Wólka Golubska. Tutaj wygląda zupełnie inaczej. Odrestaurowany, pięknie położony, zadziwia świeżością. (Mieści się tam ośrodek rehabilitacyjno – wypoczynkowy).
Długie
Wieś z zabytkowym, odnowionym kościołem, 1 km przed wsią stary cmentarz niemiecki z I wojny światowej.
Augustów.
Nareszcie dojechałem do miejsca, z którego moja wyprawa miała dostać kolorów
W centrum znajduje się kościół Najświętszego Serca Jezusa i św. Bartłomieja w randze bazyliki mniejszej, nieco dalej, pierwsza śluza kanału Augustowskiego ( z 1825-26 r.).

Inne obiekty warte zainteresowania to: dworek gen. Prądzyńskiego (muzeum kanału Augustowskiego), nieopodal pałacyk – dawniej jako siedziba NKWD.

Po dokładnym zwiedzeniu miasta pojechałem nad jez. Sajno. Rozbiłem namiot nad brzegiem i udałem się na małą wieczorno – nocną przejażdżkę czerwonym szlakiem wokół całego jeziora.
Śluzy Kanału Augustowskiego.

Rano wróciłem do centrum miasta, aby wyruszyć szlakiem wszystkich śluz wzdłuż całego kanału aż do granicy państwa RP z Białorusią.

Jako punkt startowy obrałem Augustów – Port. Od tego miejsca prowadzi szlak (na mapie zielony, w rzeczywistości jest on niebieski z poprowadzonym równolegle szlakiem rowerowym R-11). Prowadzi on wzdłuż linii brzegowej jez., Białe Augustowskie oraz jez. Studzieniczne. Po lekkim odbiciu w lewo mijam śluzę Przewięź.

Wracam na szlak do miejscowości Studzieniczna, gdzie znajduje się przepiękny drewniany zabytkowy kościół p.w. Matki Boskiej Szkaplerznej z 1847 r.

Wystrój wnętrza jest dziełem ludowych artystów z ołtarzem w stylu góralskim. Ciekawostką są żyrandole wykonane z rogów łosia. Wzdłuż brzegu jez. Studzienicznego jest wiele campingów i pól namiotowych (kilkanaście?)

Śluza Swoboda: dojazd do niej jest dość problematyczny, ponieważ …. Szlak się kończy w bardzo gęstych zaroślach i grubych pajęczynach oblepiających mój rower i w dodatku te błota i bagna ech … Wracam do okolicznego campingu z zapytaniem jak dojechać. Dowiedziałem się, iż rzeczywiście szlak kiedyś był, lecz został tak zarośnięty, że poprowadzono go przez las. W końcu trafiam

Śluza Swoboda należy chyba do największych. Zatrzymałem się przy niej na dłużej. Większa grupa kajakarzy zatrzymuje się przed śluzą w oczekiwaniu na operatora. Po dłuższym czasie pojawia się i zaczyna cały cykl otwierania i zamykania śluz na przemian, który trwa ok. 40 min.

Obserwacja tych urządzeń podczas pracy niejednego zadziwia a zwłaszcza, jaki pozostawia efekt w postaci szybko napływającej wody z siłą wodospadu w stronę kajakarzy, którzy to muszą mocno trzymać ścienne łańcuchy, aby później wznieść ich na wys. 3,5 m.

Opuszczam szlak R-11, aby przez malownicze wioski (niekiedy dość ciężki teren) dotrzeć do dalszych śluz.  Krótkim odcinkiem jez. Serwy dojeżdżam do śluzy Gorczyca nad jez. Gorczyckim.

Następna to śluza Paniewo i Perkun by potem przejechać przez Rezerwat Przyrody Perkuć nad jez. Mikaszewo, trafiam do śluzy Mikaszówka. Przy niej znajduje się kolejny zabytkowy malowniczy drewniany kościół. p.w. św. Marii Magdaleny, zbudowany w 1907 r. jest urządzony w tradycyjnym puszczańskim stylu – liczne rogi jeleni i łosi dekorujące żyrandole. Warto zatrzymać się tam na dłużej, sesja foto plus odpoczynek gwarantowane!

Śluza Sosnówek – w tym miejscu kanał z jezior łączy się z rzeką Czarna Hańcza, na wzniesieniu nieopodal roztacza się wspaniały widok.

Dojeżdżam do śluzy Tartak, następnie śluzy Kudrynki. Ta przedostatnia w chwili obecnej jest remontowana. Wygląd jej będzie w/g. starego typu; z elementami drewnianymi.

Śluza Kurzyniec (graniczna) – z powodu zbyt wielkich zniszczeń dziś jest budowana od podstaw. Będzie tu most z czterema słupami – filarami, które będą pełnić swoją rolę jako dźwigary mostu zwodzonego.

We wsi Rudawka niegdyś oryginalne wymontowane cztery filary stały w polu (jako słupy graniczne), obecnie leżą i niszczeją. Na śluzie Kurzyniec zbudowano nowe betonowe filary jako replika starych (info. miejscowych).

Granicą państwa RP a Białorusią jest środek przecięcia kanału. Brzeg południowy oraz dwa filary na tym brzegu należą do RP. (info. strażnika granicznego).

Powrót wzdłuż szlaku śluz jest bardzo szybki, jeśli wjedzie się na asfalt – leśny szlak rowerowy R-65. Ja właśnie tak zrobiłem. Dla zmotoryzowanych jest to dogodny dojazd do wszystkich śluz w szybkim czasie, lecz niestety droga bardzo nudna nieokraszona wiejskim klimatem.

Mój wybór trasy był jak najbardziej spontaniczny. Na każdym dłuższym czy krótszym odpoczynku wyjmowałem mapę i dłuższy czas zastanawiałem się gdzie jechać, aby zahaczyć o najciekawsze miejsca. W miejscowości Sucha Rzeczka padł pomysł pojechania to miasta Sejny.

Oczywiście pomysł ten był lekko spóźniony, ponieważ wjechałem już na szlak R-11 kierujący się na Wigierski Park Narodowy. Byłoby szybciej gdybym odbił na Sejny już przy śluzie Tartak szlakiem czerwonym przez las. Ale czy rzeczywiście byłoby szybciej?? Decyzja zapadła. Kierunek Serski Las a stamtąd drogą nr.16 na Sejny.

Giby (nad jeź. Gieret). Przy drodze drewniana molenna staroobrzędowców, z 1912 r. (obecnie kościół rzymsko-katolicki pw. Św. Anny).
Sejny. Do centrum dojechałem drogą nr. 651 (mniej uczęszczaną).

Najciekawszym zabytkiem miasta jest przepiękny i okazały zespół klasztoru podominikańskiego (kościół w hierarchii bazyliki mniejszej) p.w. Nawiedzenia NMP.

1610 r. – budowa kościoła przed Dominikanów gdzie ukończenie budowy nastąpiło w 1619 r. w tym też czasie przystąpiono do budowy klasztoru o założeniach obronnych.

Innym ciekawym zabytkiem jest Biała Synagoga, (1885 r.), która zastąpiła drewnianą zbudowaną przez … dominikanów, aby przyciągnąć do miasta żydowskich kupców w celu ożywienia gospodarki oraz dawny kościół ewangelicki (obecnie rzymskokatolicki) z 1844 r. W drodze nad jez. Wigry znajduje się wieś gminna Krasnopol gdzie warto zwrócić uwagę na zabytkowy murowany kościół p.w. Przemienienia Pańskiego z 1862 r. oraz synagogę murowaną z poł. XIX w. Nieco dalej bardzo stara, zabytkowa stolarnia – tokarnia z wiatrakiem.

Wigierski Park Narodowy.

Najbardziej znanym punktem wycieczek tej okolicy to z pewnością barokowy zespół klasztorny pokamedulski fundacji króla Władysława IV w Wigrach.

Kościół parafialny p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP. z 1704 – 45 r. wieża zegarowa z końca XVII w. z której to rozciąga się wspaniały widok na klasztor, jez. Wigry i Puszczę Augustowską.

Sam objazd wokół jez. Wigry jest trochę problematyczny. Bardzo łatwo można zgubić szlak, szlaki się urywają lub zmieniają na inne.

Widoki nie są imponujące a wręcz przeciwnie. Często po asfalcie lub szuter, daleko od brzegu, za drzewami, za wiejskimi domkami, ale … do pewnego czasu.

W pewnym momencie zaczynają się punkty widokowe. Jednym z najciekawszych jest z pewnością przy miejscowości Bryzgiem (przy leśniczówce na końcu wsi). Jest tam drewniana platforma, z której rozciąga się wspaniały widok na jez. Wigry i jego trzy wyspy: Ostrów, Ordów i Krowa.

Z pewnością moje błądzenie jest spowodowane zbyt słabą znajomością topografii, więc jeśli już ktoś będzie w tych okolicach – najlepiej kierować się w kierunku wsi Czerwony Krzyż.

Mnie zawiało już na Maćkowa Ruda i Wysoki Most, no cóż … wiatru mocnego nie było, ale zwalę to na 15 kg bagaż w sakwach i nierówne drogi;)

Był też taki przypadek: słup z oznaczeniem szlaków;

Czerwony – Sernetki 6,2 km w lewo oraz …

Czarny rowerowy – Sernetki 3 km w prawo

I co tu wybrać? Miejscowy wybrał za mnie;) Chciałem ciekawej trasy i taką też dostałem, co później żałowałem, że nie pojechałem lżejszą i szybszą

Po za tym okazuje się, że na mapie nie ma miejscowości, Sernetki a jest, Sarnetki! W ten oto sposób odkryłem błąd w nazwie na oznaczeniu szlaku. Przed wsią Bryzgiel odbiłem na południe czerwonym szlakiem do wsi Monkinie.

Znajduje się tam zabytkowy drewniany kościół (z 1924 r.) Wróciłem na północ na szlak R-11 wzdłuż torów leśnej kolejki wąskotorowej, chwila odpoczynku na przystanku, łyk wody, mapa i … kierunek Suwałki (z Płociczna szlakiem rowerowym na drogę nr. 653).
Suwałki. Najbardziej okazałym zabytkiem miasta jest z pewnością kościół św. Aleksandra. (1820 – 25 r.) Jadąc jedną z głównych ulic można napotkać domy, w których to: m.in. stacjonował J. Piłsudski oraz dom (przekształcony w muzeum), w którym urodziła się M. Konopnicka a dalej stylowy kościół ewangelicki.

Z Suwałk wydostałem się drogą nr. 655. W drodze wieś Jeleniewo, w której znajduje się piękny kościół drewniany p.w. Najświętszego Serca Jezusowego z 1878 r. wraz z dzwonnicą drewnianą z 2 poł. XIX w. Głównym punktem tej wyprawy jest:

Suwalski Park Krajobrazowy.

Z Jeleniewa do suwalskiego parku jest tylko rzut dzwonkiem. Podczas jazdy pilnowałem zjazdu w lewo na parking gdzie wiedzie szlak na Górę Zamkową.

Niestety nie udało się … Na końcu podjazdu na szczyt moje oczy ujrzały prostą drogę jak w dętkę strzelił! Od niechcenia szarpnąłem mocniej na korby. W ciągu kilku sekund było 30 km/h myślę, spróbuję jeszcze kawałek i … niewiadomo kiedy doszło równo 62 km/h !

Gdy poczułem, że przy tej prędkości łańcuch pod blatem coś dziwnie się podkręcił – spasowałem. Z pewnością można byłoby więcej, ale 15 kg z tyłu to nie zabawa. I tak dojechałem do Gulbieniszki, wieś, przy której znajduje się Cisowa Góra (256,4 m.) Z daleka wygląda to bardzo zniechęcająco. Ale rowerem dojechałem …. Do tablicy informacyjnej
Dalej dopchałem do schodków i tam maszynę zostawiłem.

Samo wejście nie zajęło zbyt wiele czasu. Widoki przecudne! Można dojrzeć nawet kilkanaście jezior! Tego opisać się nie da …. Dalej szosą dojechałem do wsi Smolniki, przy parkingu jest następny punkt widokowy z platformą, z którego świetnie widać Górę Cisową w całej okazałości, wyglądającą niczym stożek wulkanu ( miejscowi nazywają ją m.in. suwalska fudźijama ;)) oraz jez. Jaczno.

I tak dotarłem do czerwonego szlaku przecinającego park w połowie, prowadzącego przez najciekawsze obiekty i najpiękniejsze tereny.

Tutaj jazda rowerem to już najczystsza przyjemność! Mimo bardzo trudnych podjazdów nie odczuwało się tego dyskomfortu a o sakwach zupełnie zapomniałem. Ze szczytów zjeżdżałem tak szybko, że nie zważałem na uszkodzenie piasty czy szprych a podjazdy wcale nie były dużo wolniejsze, bo przed każdą górą nie mogłem się doczekać postoju na szczycie i … odwróceniu głowy do tyłu … Widoki prawie jak z Bieszczad!;) W okolicach Rezerwatu Głazowisko Łopuchowskie ostre zjazdy po dość dużych kamieniach były zadziwiająco łatwe a to pewnie z powodu ich gładkich i dużych powierzchni. Raj dla fulli !

Cztery km Dalej – wieś Wodziłki. Znajduje się tam zabytkowa drewniana, molenna staroobrzędowców z 1921 r. (wieża z 1828 r.), Co najciekawsze, od roku 1788 w Wodziłkach ta grupa wyznaniowa nadal zamieszkuje.

Na samym dole (na granicy parku) znajduje się wieś Turtul.
Nieopodal na wzniesieniu utworzono punkt widokowy, z którego widać m.in. Czarną Hańczę oraz Staw Turtulski.

Staw ten jest bardzo ciekawym zjawiskiem, ponieważ żyją w nim jedne z najdziwniejszych stworzeń na naszej planecie z powodu ich budowy – gąbki słodkowodne.

Strona 7 z 10

Stworzenia te żyją tylko i wyłącznie w najczystszych wodach. Jednakże patrząc na ten staw nie wziąłbym nawet łyka tej wody;) Jadąc dalej granicą parku, kieruję się na Rezerwat Głazowisko Bachanowo n. Czarną Hańczą. Rowerem można dojechać tylko kawałek, dalej jest dość wysoka kładka ze znakami ostrzegawczymi: zakaz wjazdu rowerami i … uwaga ! ogrodzenie elektryczne?

Zostawiam rower w wysokiej trawie. Rezerwat jest polaną, na której leży skupisko wielu głazów narzutowych pozostawionych przez lodowiec. Wygląda to dość ciekawie, ale to tylko pierwsze wrażenie. Idę dalej, zaczyna się ciemny bór, głębokie błota, bagna a dalej wijąca się Czarna Hańcza. Miejsce niezwykle urokliwe i majestatyczne.

Dalej kieruję się na wieś Hańcza. Za wsią Przełomka znajduje się punkt widokowy – drewniana wieża na szczycie Góry Leszczynowej (272 m.) skąd rozpościera się wspaniała panorama na jez. Hańcza i okolice. Za rezerwatem jez. Hańcza dojeżdżam do Starej Hańczy gdzie znajdują się części ruin, – czyli schody dworku. Pierwsze zapiski potwierdzające istnienie dworku pochodzą z XVII, w który to zmieniał właścicieli kilkanaście razy.

Dalej przy dawnym parku – aleja lipowa (pomnik przyrody). Z powodu załamania się pogody rezygnuję z wojaży po Górach Sudawskich i skracam trasę.

Na wysokości wsi Mierkinie opuszczam Suwalski Park Krajobrazowy i kieruję się na:

Park Krajobrazowy Puszczy Rominckiej.

Cel: stare mosty w Stańczykach.

I tu zaczęły się supełki … Znalazłem szlak czerwony, który wiedzie do mostów. Kieruję się nim jak najdłużej, potem jest równoległy z czerwonym rowerowym, później jest sam rowerowy. Odbijam na niebieski rowerowy, który na mapie jest równoległym z czerwonym, tyle, że odbiegający głęboko w las by w końcu dotrzeć do mostów.

I tu jak ze złego koszmaru: z lasu wyjeżdżam w pola, żadnych zabudowań, żyjących ludzi w oddali, dawno temu opuszczone po PGR-owskie hale, bardzo zniszczone, bardzo ich wiele …

Zapuszczam się głębiej, jeszcze gorzej, szlak niebieski był oznaczony jakieś 5 km wcześniej, ale żadnego skrętu nie było. Jadę dalej, widzę ruiny domu, przejeżdżam, odwracam się do tyłu i … na murze oznaczenie szlaku niebieskiego! A jednak … Jadę dalej. W końcu wyłania się jakiś dom na skrzyżowaniu – „wyspie”. Szlak skręca wokół tego domu. Pytam ludzi o drogę; odpowiedź: no wie Pan … tego oznaczenia nie powinno być a został i wprowadza w błąd. Pokierowali abym objechał i wyjadę tam gdzie miałem być. Tak też zrobiłem. Niestety jakieś inne te widoki. Jadę dalej chyba z 5 km – spotykam ludzi (o! To chyba ci sami!) Znowu mnie kierują. Dojeżdżam w końcu … do tego samego domu na „wyspie” … Wieś ta nazywa się Pobłędzie. Całkiem trafna nazwa.

Jadę po swojemu. Widzę jadący samochód. W desperacji zatrzymuję. Miejscowy kierowca bardzo uczynny, podpowiedział jak trafić. Ma być tylko ok. 7 km. Opowiedział też pewną historię: kiedyś grupa Holendrów na rowerach jechała na Stańczyki. Było to wcześnie rano. Spytali o drogę. Miejscowy wraca autem późno wieczorem a oni wracają z drugiego miejsca – nie trafili … Było też kilka polskich grup. Ucieszyłem się, że ze mną nie jest tak źle;)

Po tej pomocy miało być ok. 7 km do celu – wyszło 14 km Może, dlatego że do końca pojechałem czerwonym w głąb puszczy (w głębokich błotach) a do mostu trafiłem a właściwie zjechałem z góry po nasypie … za mostem

Stańczyki.

Wielką i już bardzo znaną atrakcją turystyczną w tej wsi są stare mosty kolejowe zbudowane w latach 1912-26.

Zdobienia tych mostów można porównać do historycznych rzymskich akweduktów. Jest to most podwójny (trudniejszy do zniszczenia w działaniach wojennych). Konstrukcja opiera się na pięciu przęsłach, dł. ok. 200 m. wys. 40 m. (inne źródła podają różne wymiary: dł. 180-250 m. wys. 36m). Mosty te są najwyższymi w Polsce. Ze Stańczyków postanowiłem wyruszyć wzdłuż trasy mostów do punktu przerzutowego

– miasta Gołdap gdzie stamtąd miał się zacząć następny etap wyprawy.
Gołdap. Miasto posiada status uzdrowiska z ponoć najczystszym powietrzem w Polsce. Posiada dwa kościoły zabytkowe; p.w. Św. Leona (1894 r.) oraz p.w. NMP. Matki Kościoła z XVI – XVII w. (Dawniej ewangelicki). Z Gołdapu blisko już do Węgorzowa, jednak w połowie drogi zatrzymuję się w Baniach Mazurskich. Tam na miejscu z tablicy turystycznej dowiaduję się o piramidzie – grobowcu we wsi Rapa.
Zaczyna mocno padać. Sakwy całe mokre, zresztą jest to nieważne, ponieważ i tak cały namiot jest bardzo nasiąknięty wodą po nocnym deszczu a wcześniej podczas rozkładania go podczas ulewy.

Decyduję się odbić 8 km w stronę lasu w kierunku piramidy. Mijam zjazd do osady ekologicznej. Zatrzymuję się przed wsią. Znaki kierują mnie w stronę grobowca. Jadę ścieżką dydaktyczną by na jej końcu stanąć przed wysokim na ok. 16 m. grobowcem.

Podstawa piramidy ma kształt kwadratu o boku 10 m.

W większości zbudowany z kamienia. Drzwi zostały zamurowane, w oknach grube kraty bez szyb. W środku ciemno. Za kratę wsadzam rękę z aparatem foto, zdjęcie pokazuje kilka trumien w tym jedną otwartą, w której znajduje się szkielet a raczej lekko zmumifikowane zwłoki bez głowy brrr …

Budowlę wzniesiono w 1811 r. Grobowiec należy do rodziny pruskiej von Fahrenheid, która posiadała pałac w Bejnunach a zostali pochowani w I poł. XIX w. Podczas I i II wojny światowej grobowiec został zdewastowany przez Rosjan. Widok bardzo przygnębiający i wart zgłoszenia odpowiednim władzom.

Spotykam grupę Niemców na rowerach, krótka rozmowa, wspólna fotka i szybki powrót, bo deszcz nie odpuszcza. W drodze powrotnej postanowiłem zatrzymać się w osadzie ekologicznej „Biegnący Wilk” Myślałem tylko o schronieniu. Odbijam w lewo w stronę lasu, po 3 km. moim oczom ukazuje się szlaban, strażnica oraz słupy graniczne RP i … Republiki Ściborskiej.

Strażnika nie ma. 500 m. dalej znajduje się zagroda. Okazuje się, że jest to najmniejsze państwo z twardymi zasadami: absolutny zakaz spożywania alkoholu, mięsa, palenia papierosów). Jest tu hodowla psów husky, gdzie można całorocznie wykupić jazdę psim zaprzęgiem lub saniami.

Nieopodal znajduje się wioska indiańska z namiotami tipi. Postanowiłem pozostać tam na noc. Rozpalam w tipi ognisko. Z mokrych gałęzi powstaje dużo dymu, ale lycra szybko odparowuje. Ruda kotka dotrzymuje mi towarzystwa a potem pozuje do zdjęć w urokliwym otoczeniu wioski. Po zabawie i wspólnej kolacji zmęczony, zahipnotyzowany pomrukiem kotki; zasypiam głębokim snem.
Węgorzewo. Byłem trochę ciekawy tego miasteczka (tym bardziej z powodu posiadania zamku), lecz po dotarciu tam, ochota na dłuższy odpoczynek mi przeszła.

Nieciekawy zamek krzyżacki z XIV w. może dlatego że przebudowany w XIX w. w dodatku zamknięty i remontowany, bardzo brzydki i zaniedbany park. Miasto zyskało sławę chyba tylko z powodu średniej wielkości mariny i szantów, także mały posiłek (kebab rozmiaru XXL) i w drogę (nr.650). Tuż za zjazdem do bunkrów w Mamerkach za miejscowością Stawki znajdują się ruiny śluz Kanału Mazurskiego.
Są tam dwie śluzy: Leśniewo Dolne i Leśniewo Górne. Budowę rozpoczęli Niemcy w 1911 r. w celu połączenia Wielkich Jezior Mazurskich z Bałtykiem. Budowę przerwano podczas I wojny światowej. Prace wznowiono w 1934 r. po dojściu Hitlera do władzy do momentu wejścia wojsk radzieckich. Nigdy nie zostały dokończone.

Strona 9 z 10

Przy górnej śluzie zorganizowano dla turystów różne atrakcje w stylu sportów ekstremalnych (wchodzenie na śluzę po linach, po kładce i zjazd po linie). „Betonowa dżungla” zapewne rozmiarami imponująca, lecz szkoda, że już dawno temu zostały okradzione stalowe urządzenia. Następnym miejscem wartym zainteresowania to Srokowo. Bardzo ładna małomiejska zabudowa, kolorowe domy, malowniczy ratusz barokowy z 1772 r. a przede wszystkim wrażenie zadbanych budynków i czystych ulic. Prawie jak niemieckie miasteczko.

Ciekawym zabytkiem sakralnym jest kościół p.w. Krzyża Świętego wzniesiony w 1409 r. (wiele razy przebudowywany). Historia miasta sięga sprzed 1397 r. a prawa miejskie nadał wielki mistrz krzyżacki Konrad V von Jungingen.

Poza centrum (ok. 3 km w stronę lasu) można wjechać na Diabla Górę (157 m.) gdzie rozpościera się piękna panorama okolic a w oddali jeź. Rydzówka. (Kiedyś także jako punkt strategiczny, do II wojny światowej była świadkiem wielu wydarzeń. Ja oczywiście wjechałem na tę górę nie z powodu panoramy, lecz zobaczenia ruin Wieży Bismarcka.

W roku 1806, w czasie wojny francusko – pruskiej na Diablo Górze ustawiono artylerię pruską. W 1898 r. po śmierci kanclerza Otto Bismarcka, ludność pruska postanawia uczcić jego pamięć – budując wieżę widokową.

Wieża sprawia wrażenie dużo starszej nie tylko ze względu na wysoki stan zniszczenia. Trafić do niej nie jest łatwo (brak drogowskazów). Mnie udało się za drugim podejściem;) Jadąc tą samą drogą mijam Jegławki gdzie znajduje się pałac w stylu neogotyku angielskiego z XIX w.
Barciany. Na wzgórzu wznosi się niewielki, lecz majestatyczny zamek gotycki z XIV w. oraz kościół gotycki przebudowany w XVIII w.
Stara Różanka. Przy głównej drodze stoi wiatrak holenderski – murowany z 1863 r.
Kętrzyn. Przy wjeździe do miasta pierwszym zabytkiem, jaki zwiedzam to Bazylika Mniejsza pw. Św. Jerzego z XVI w. Jest to najlepiej zachowany kościół typu obronnego na Mazurach.

Nieopodal bazyliki usytuowany jest zamek krzyżacki, który to został budowany w tym samym okresie, co kościół. W 1945 r. spłonął. W latach 1962-67 został zrekonstruowany, czego wynikiem wnętrza stały się współczesne. W centrum miasta znajduje się neogotycki kościół p.w. św. Katarzyny z bardzo ciekawą wieżą. Z Kętrzyna obrałem kierunek na Reszel, lecz inną trasą, odwiedzając wcześniej Bezławki oraz Świętą Lipkę.
Bezławki. Znajduje się tam gotycki kościół obronny oraz wg mapy dwór z XIX w. lecz dwór ten jest położony nieco wcześniej we wsi Stachowizna. W latach świetności z pewnością był bardzo pięknym dworem o ogromnych rozmiarach, lecz teraz jest bardzo zniszczony (odgrodzony wysokim płotem w trakcie remontu lub przeciw dalszej dewastacji).
Święta Lipka. Z Bezławek droga wiedzie w cieniu lasu gładkim asfaltem z bardzo minimalnym ruchem samochodowym. Od czasów średniowiecza sanktuarium maryjne przyciąga wielu pielgrzymów z całej Polski. Malownicze położenie w dolinie, wśród lasów, dodaje osobliwego uroku. Cały zespół składa się z klasztoru jezuitów, kościoła – bazyliki (XVII – XVIII w.) Otoczony czworobokiem krużganków z pięknymi malowidłami na sklepieniu i ścianach (obecnie konserwowanych i odnawianych z ubytków).

Jest to najwspanialsze dzieło późnego baroku w Polsce. Od 1983 r. zyskał rangę bazyliki mniejszej nadaną przez Jana Pawła II. W pewnych godzinach zwiedzania odbywa się demonstracja zabytkowych organów. Warto posłuchać. Przy drodze ze Świętej Lipki do Reszla ustawione są kapliczki różańcowe.

Reszel słynie ze wspaniałego gotyckiego zamku biskupów warmińskich z XIV w. Po zostawieniu roweru na strzeżonym parkingu udałem się na gruntowne zwiedzanie. Najciekawszym miejscem jest oczywiście baszta, na którą można wejść na szczyt przechodząc przez poszczególne poziomy. Na najwyższych kondygnacjach mieszczą się „rotundy” z licznymi okienkami wokół baszty. Każde okno pokazuje inny skrawek panoramy miasta; czerwone dachy z górującym ratuszem z XIX w czy gotycki kościół p.w. Św. Piotra i Pawła z XIV w

Nieopodal kościoła znajduje się stara plebania. To jeden z najstarszych ocalałych budynków mieszkalnych, którego stan nie wygląda najlepiej i czeka na swój remont od lat. Czas wyprawy zbliża się do końca. Zbyt mało czasu na dalsze zwiedzanie innych miast na drodze w kierunku Gdańska. Patrząc na mapę z zabytkami trzeba byłoby zaplanować dużo większą pętlę, co zajęłoby następne dwa tygodnie na poznanie historii i terenów tego kawałka Polski.

Wracam do Kętrzyna. W drodze powrotnej nagle zastaję burzę, która trwa kilka godzin do czasu przyjazdu pociągu.

Łączna ilość km: 1007

Sławomir Myślak „Bilbo”

(Gdańska Ekipa Rowerowa)

asfalt=sporo
kondycja=wysoka
trud=niski
m=Kętrzyn
m=Radzieje
m=Gierłoż
m=Mikołajki
m=Ryn
m=Ełk
m=Augustów
m=Sejny
obszar=Mazury
atrakcja=jezioro
atrakcja=zabytek
atrakcja=panorama
typ=rowerowy
Posted in Wyprawy | Tagged , , , , , | Leave a comment

Wyprawa dwudniowa do Borów Tucholskich

IMG_7448Już w marcu planowałem wyjazd w Bory Tucholskie, lecz nie miałem jeszcze sprecyzowanych miejsc zakwaterowania. W końcu wybrałem Raciąż – w samym środku Borów, choć przyznam, że jeszcze przed momentem zdecydowany byłem na Tucholę. Niestety na wskutek małego nieporozumienia z kolegami pojechaliśmy jednak do wspomnianego Raciąża. Jak było? Sami oceńcie!

Mieliśmy już wyznaczony czas i miejsce noclegu, wystarczyło więc zebrać chętnych i ruszać. Postanowiliśmy jechać samochodami z rowerami na dachu lub w środku. Zgłosiło się 6-ciu kierowców i w sumie 20 chętnych.21 kwiecień to dzień wyjazdu. Start miał nastąpić o godz 7:00  Każdy kierowca miał za zadanie dojechać na miejsce do godz 10:00, gdyż o 11:00 planowany był start na rowerach. Do Raciąża dzieliła nas odległość ok. 150 km. Jednak nie wszyscy postanowili jechać samochodem, tu mam na myśli Flash’a i Kasię. Flash jechał z Gdańska na kołach, a Kasia częściowo korzystała z PKP, a resztę również pokonała na kołach.IMG_7476

Około godz 10:15 dojechaliśmy na miejsce, gdzie oczekiwało już 5 osób, którzy przyjechali w piątek wieczorem, a byli to: Aga, Ola, Michał, Świru i Silver.

Rozpoczęło się gorączkowe rozpakowywanie rowerów i przebieranie się w strój kolarski, także start trochę się opóźnił. Przed samym startem dołączył do nas kolega, który przyjechał z Gdyni na kołach.
W sumie było nas 16 osób i wystartowaliśmy o 11:30

Z Raciąża wyjechaliśmy drogą rowerową w kierunku Zapędowa do Fojutowa, gdzie obejrzeliśmy
niedaleko wsi unikalny zabytek architektury hydrotechnicznej, wzorowany na antycznych rzymskich budowlach – akwedukt, będący skrzyżowaniem dwóch cieków wodnych: Czerskiej Strugi (płynąca dołem) i Wielkiego Kanału Brdy (płynąca górą). Budowla ma 75 m długości, co czyni z niej najdłuższy taki obiekt w Polsce. Akwedukt wzniesiono w latach 1845-49 (szczegółowe info)IMG_7508

W drodze powrotnej jechaliśmy cały czas lasami Borów Tucholskich. Nie była to łatwa droga, ponieważ jej większość pokonywaliśmy po mocno zapiaszczonych duktach leśnych. Dość często byliśmy zmuszeni może nie wszyscy prowadzić rowery obok siebie. Czasami można było jechać po podściółce leśnej obok piaszczystej drogi.

Na wskutek pięknych krajobrazów zapominaliśmy często o trudach jakie musieliśmy pokonywać po dość ciężkim terenie, ale nie zapominaliśmy o robieniu fotek. Zdjęcia będą nam stale przypominać piękno lasów Borów Tucholskich.

Mieliśmy właściwie tylko jedną awarię w rowerze scoot’a, w tylnym amortyzatorze odkręciła się śruba mocująca wahacz. Poradziliśmy z tym bez problemu, ściągając tuleję paskiem do przewodów elektrycznych.

W pierwszym dniu przejechaliśmy 95km. Do bazy powróciliśmy a raczej niektórzy dojechali na „oparach”, obiadek już czekał. A o godz 20:00 rozpoczęło się zaplanowane wcześniej ognisko i pieczenie kiełbasek, było bardzo wesoło.
Impreza trwała do późnych godzin nocnych ale chyba każdy trafił do własnego pokoju Laughing Ośrodek w którym spaliśmy nie był niestety ogrzewany, więc było w nocy bardzo zimno. Ja osobiście nie narzekałem, gdyż lubię spać w nieogrzewanych pomieszczeniach. Reszta ekipy czerpała ciepło z ogniska lub swojego poczucia humoru Smile Zaplanowałem na drugi dzień śniadanie na godz 9:00. Było dość chłodno; na szczęście śniadanie okazało się całkiem przyzwoite, nawet na życzenie można było otrzymać kawę. Ze względu na bardzo ciężką trasę postanowiłem ją skrócić i całkowicie zmienić z 90 km do 60 km. Nasz kolega Michał zaproponował doprowadzenie nas do ciekawego miejsca zapisanego w pamięci jego GPS’aByłem bardzo ciekaw, czy nie wyprowadzi nas na manowce Smile Jak się okazało taka nawigacja doskonale się sprawdziła, nie było żadnego błądzenia w nieznanym terenie. Celem tego dnia było dojechanie do obiektu oznaczonego na starych wojskowych mapach jako najprawdopodobniej lądowisko.IMG_7525

Jest to wycięty fragment lasu w kształcie krzyża. Co ciekawe teren jest oznakowany dość świeżą tabliczką z napisem „lądowisko”. Porobiliśmy fotki i rozpoczęliśmy powrót do bazy. Dojechaliśmy do Tucholi i tu nastąpił podział na dwie grupy, ponieważ ci, którzy zamówili obiad, aby na niego zdążyć pojechali szosą (12 km). Nam natomiast się nie spieszyło, więc pojechaliśmy lasami, ale droga wydłużyła się do 75 km. W końcu dojechaliśmy… Po smacznym obiadku i chwili odpoczynku rozpoczęliśmy pakowanie sprzętu do samochodów. Wszyscy byliśmy zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. To był naprawdę udany rajd! Jako ciekawostkę na zakończenie mogę dodać, że Sławek kupił nowy rower na ramie Meridy dokładnie taki sam jak mój. Zdarzyła nam się śmieszna historia, a mianowicie: wszystkie rowery leżały na trawie podczas robienia pamiątkowych zdjęć. Po zakończeniu sesji zdjęciowej podszedłem do swego roweru i próbowałem wsiąść na niego – niestety nie udało mi się wpiąć w pedały zatrzaskowe. Coś mi tu nie pasowało, nawet kierownica była jakaś inna. Nagle wszyscy wybuchnęli śmiechem a ja zorientowałem się, że nie rozpoznałem swojego roweru! Rzeczywiście nie przyszło mi do głowy, że ktoś uczynny mógł nam podmienić rowery. Już do końca rajdu gdy próbowałem wsiąść na rower to upewniałem się czy to jest na pewno mój, a z daleka poznawałem go po mierniku temperatury, który miałem zamontowany na kierownicy Wink

Refleksje:

  • Bardzo ładne są lasy w borach, ale te dukty leśne są do tego stopnia zapiaszczone, że niejednemu odbierały moc w nogach
  • Dobrze przygotowany sprzęt nie sprawiał nam żadnego kłopotu.
  • Dobrze dobrana paczka uczestników

Dziękuję wszystkim za udział!

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=200

kondycja=normalna

profil= niski

trud=niski

m=Raciąż

m=Tuchola

m=Fojutowo

szlak=niebieski

obszar=Kociewie

atrakcja=jezioro

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , , | Leave a comment

Wyprawa na Wdzydze 2005r

IMG_451217 września 2005r w sobotę musiałem wstać dość wcześnie, czyli o godz. 5:00. Nie jest to pora przyjemna do wstawania. Pociąg odchodził z Osowy o godz. 8:07. Mieliśmy do przebycia rowerami 12 km, dlatego też wyjechaliśmy pół godziny wcześniej na wypadek gdyby ktoś z nas złapał gumę. Lepiej poczekać na dworcu, niż spóżnić się na pociąg.

Do dworca dojechaliśmy na szczęście bez awarii. Muszę zaznaczyć, iż na tę wyprawę dołączyły cztery nasze koleżanki, które wsiadły w Gdyni.IMG_4542

Do ostatniego wagonu załadowaliśmy rowery, nie było żadnego przedziału dla rowerów, także było dość ciasno, ale jakoś dojechaliśmy do Kościerzyny. Jak zwykle w pociągu było bardzo głośno i wesoło. Po wyjściu skierowaliśmy się do skansenu kolejowego, który otwierali dopiero o godz. 10:00, także mieliśmy pół godziny czasu, który wykorzystaliśmy na zrobienie zakupów w mieście. Wstęp do skansenu jest płatny i wynosi 2 zł od osoby. Nie będę opisywał co widziałem, ponieważ ukazałem to na zdjęciach. Do Dębogóry dzieliło nas ok. 12 km. Tę odległość pokonaliśmy dość szybko.IMG_5261

Po dojechaniu na miejsce noclegowe w pokojach zostawiliśmy plecaki, sakwy i ruszyliśmy na naszą zaplanowaną trasę. Z Dębogóry jechaliśmy bocznymi dróżkami poprzez Nowa Kiszewa, Gołuń, Wdzydze Kiszewskie. Tu mieliśmy zwiedzić Kaszubski Park Etnograficzny. Następnie dojechaliśmy do Czarlina.IMG_5267

W drodze powrotnej jechaliśmy przez Grzybowo, Lisaki gdzie trafiliśmy na zawody samochodów terenowych….parę fotek i w drogę. Część drogi jechaliśmy fantastycznym czerwonym szlakiem, który się wił jak wąż.. Fantastyczne ścieżki z wystającymi korzeniami na które szczególnie należało zwracać uwagę aby koło się nie poślizgnęło, bo wówczas groziłaby kąpiel w jeziorze….po za tym masa zakrętów, podjazdów. Często ten szlak jest tak wąski, że trudno się zmieścić na nim a w dodatku co chwila witają pokrzywy. Ale w sumie szlak jest kapitalny i praktycznie przejezdny w całości no może z wyjątkiem dwóch krótkich podejść a resztę drogi jechaliśmy według kompasu. Andrzej był naszym nawigatorem, który świetnie sobie radził w terenie. Wieczorem dojechaliśmy do naszego miejsca zakwaterowania, rozpakowaliśmy sprzęt. Późnym wieczorem miał być najciekawszy punkt programu a mianowicie: żona Michała miała przywieść samochodem z Gdańska kiełbaski, pieczywo, ziemniaczki, a razem z nią przyjechał Paweł, który miał umilić nam wszystkim wieczór grając na gitarze. No to będzie dopiero wesoło. Czekaliśmy trochę na przyjazd dwuosobowej ekipy, no i wreszcie przyjechali po godz. 21:00……wielka radość! Ognisko już dawno było rozpalone. Wyobrażacie sobie teraz pieczone ziemniaki, kiełbaska i mały browarek? Zabawa trwała do późna w nocy.IMG_5273

Rano pobudka, śniadanie i wyjazd. W momencie gdy spożywałem śniadanie w progu ukazał się Tomek_Pruszcz. Przetarłem sobie oczy i pomyślałem, że mam jakieś przewidzenia. Jak mi podał rękę na przywitanie to dopiero przekonałem się, że to nie duch Tomka. Była godzina 8:00. Jak się okazuje wyjechał on z domu czyli z Pruszcza o godz. 6:00

W dwie godziny prawie 65km coś niesamowitego. Żałował jednego, że nie wziął ze sobą ciepłych rękawiczek. Tomek wygrzewał się a my przygotowywaliśmy się do wyjazdu.

Zanim wyjechaliśmy to cztery dziewczyny poszły do wsi na mszę świętą. Nie zdążyłem się dowiedzieć jak to się stało, ale jedna z nich Magda ledwo doszła do obozowiska kulając (może ona sama opisze to w komentarzach)…. w takim układzie nie była zdolna kontynuować dalszej jazdy, więc postanowiliśmy, że pojedzie samochodem do Gdańska wraz z Justyną.

Jedna osoba ubyła, ale jedna doszła mianowicie Paweł, więc ilość osób się nie zmieniła.IMG_5278

Część sprzętu została załadowana na samochód, ale ja z sakwami nie chciałem się rozstawać i to był mój błąd, który się zemścił na trasie. Po wąskich ścieżkach w lesie (zwłaszcza na szlaku czerwonym) zahaczałem często sakwami raz z jednej raz z drugiej strony o krzaki i dobrze, że nie było OTB. Miałem już dość tych sakw. Byli tacy, którzy plecaków nie chcieli ładować do samochodu i oni byli w lepszej sytuacji niż ja. Nie zabierajcie sakw do lasu, jeżeli macie zamiar przedzierać się przez haszcze. Ruszyliśmy: dalsza część szlaku czerwonego, którego poprzedniego dnia nie przejechaliśmy.

Przez jakiś czas jechaliśmy drogami szutrowymi aż nareszcie szlak identyczny jak poprzedniego dnia….ja z sakwami starałem się tak jechać, aby taranować sakwami mniejsze krzaki co częściowo mi się udawało, ale jednocześnie było to ryzyko upadku. Musieliśmy powoli zbliżać się do Kościerzyny. Był jeden pociąg do Gdańska, na który nie mogliśmy się spóźnić. Dojechaliśmy nad jezioro, które będzie najbliżej znajdowało się w obrębie Kościerzyny. Postanowiliśmy nad jeziorem zrobić dłuższy odpoczynek.

Mieliśmy dużo czasu, więc jak widać na zdjęciach zorganizowany został kurs OTB w wykonaniu Artura i Michała. Następna dyscyplina to: zjazdy XC w wykonaniu Andrzeja, Michała i Artura. Fajna zabawa zwłaszcza jak ci dwaj spadali na glebę głową w dół.

Było dość sporo kibiców, którzy mieli radochę. Rejestrowane było przez trzech fotografów. Każdy ustawiał się pod innym kątem do skaczącego. O godz. 15:30 zawody się zakończyły….nagród nie było, ponieważ było dużo punktów karnych. Co to za MTB jak nikt nie odniósł żadnych obrażeń (tylko drobne zadrapania, rowery nie uszkodzone). Nasz mistrz coś dziś słabo skakał chyba, dlatego, że był niewyspany a w dodatku nie dostarczył na czas organizmowi „paliwa”. Następnym razem mam nadzieję, że będzie lepiej. Już pora wracać do miasta, aby coś zjeść i na peron. Pociąg przyjechał…jakoś wdrapaliśmy się do ostatniego i przedostatniego wagonu, prawdę mówiąc nie było gdzie ustawić tych rowerów. Dla mnie jazda pociągiem to jest męka.

Uff!!! Nareszcie Osowa! Wysiedliśmy w pełni szczęśliwi, że nareszcie koniec tej udręki….ruszyliśmy w kierunku Oliwy. Wspólnie dojechaliśmy do Zaspy i tu pożegnaliśmy się a ja z Andrzejem pojechaliśmy w kierunku ETC celem zrobienia jakichś zakupów na kolację

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Foto: Mieczysław&Sławek&Łukasz

asfalt=sporo

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Kościerzyna

m=Dębogóry

m=Gołuń

m=Czarlina

szlak=czerwony

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , | Leave a comment

Wyprawa do Szwecji (2003 r)

11.jpg_595Rok temu promem noweskiej linii płynęliśmy wzdłuż fiordów od portu Honningsvag do Harstad. Widoki zapierające dech w piersiach – tego nie da się opisać. Ponad 1000 km przejechałem rowerem przez Norwegię, a promem przepłynąłem duzą część fiordów. Teraz kolej na Szwecję. Na pewno Szwecja nie jest podobna do Norwegii, ale klimat i ludzie tacy sami, dlatego zdecydowałem się na wyjazd do naszych północnych sąsiadów.31A_0436.jpg_595

Wstępnie uważałem, że dobranie ekipy na taką wyprawę będzie stosunkowo proste, lecz pewne trudności stworzyło przygotowanie kondycyjne i finansowe typowanych przeze mnie uczestników. W końcu swój udział zadeklarowali Marek i Krzysztof, znałem ich dobrze, więc wiedziałem, że bez większych problemów powinniśmy dojechać do celu. Mieliśmy do przejechania jak wynikało z naszych wstępnych obliczeń ok. 900 km.

Przygotowania do wyjazdu trwały ok. dwóch miesięcy, należało przede wszystkim bardzo dobrze przygotować rowery, czyli wymienić następujące detale: kaseta, łańcuch, linki i opony.

Po ostatnim wyjeździe na Nordkapp pękły spawy w bagażniku, więc oddałem go do ponownego spawania.

Następna sprawa to artykuły spożywcze na drogę. Znalazły się tu kabanosy zapakowane hermetycznie w folii, gorący kubek „Knorr”, chleb, mleko w proszku i odżywka węglowodanowa WHEY GAINER, którą rozpuszczałem w mleku.35A_0440.jpg_595

Wyprawa była gotowa do startu

Nadszedł dzień wyjazdu do Szwecji. Z Gdańska wypłynęliśmy promem do Karlskrony. Od tego momentu zaczęła się nasza wyprawa rowerowa pełna przygód i przepięknych krajobrazów.

Start nastąpił z Gdyni promem Stena Line o godz. 9.00 do Karlskrony, podróż trwała ok. 10 godz. a cena wynosiła 99 zł (ze zniżką dla studentów i emerytów). Wieczorem tego dnia byliśmy już w Szwecji. Wyjazd ten miał charakter typowo turystyczny, a więc dystans dzienny nie miał przekraczać 80-100 km przy średniej prędkości 20 km/godz. Przy tak obciążonych rowerach trudno byłoby jechać szybciej bo na bagażniku znajdował się namiot karimatka, śpiwór i dwie sakwy załadowane po brzegi w sumie ważyło to ok. 20kg.

Do Karlskrony dopłynęliśmy ok. godz. 19:00. Po wyjściu na ląd postanowiliśmy trochę odjechać od portu i poszukać miejsca na biwak. Nie było to trudne, ponieważ w Szwecji można rozbijać namioty wszędzie pod warunkiem, że odległość biwaku do najbliższych zabudowań wyniesie 150 m.sztokholm_1.jpg_595

Od Karlskrony do Sztokholmu było 900 km, które przebyliśmy w ciągu 10 dni, czyli jechaliśmy dziennie 100 km. Rowery wydawały nam się strasznie ciężkie. Zapewne takie też były dla nie wprawionych jeszcze mięśni nóg. Jadąc przez cały czas po górach o podjazdach 7% to możemy być dumni z takiego tempa. Trzeba przyznać iż bardzo dużo przed wyjazdem trenowałem na naszych górkach w Gdańsku. Codziennie przejeżdżałem 30-50 km

W ciągu całej wyprawy spaliśmy w namiocie na dziko. Pogoda oczywiście nam dopisywała w południe było ok 30°, natomiast wieczorem temperatura spadała nawet do +17°. Przeszkadzała tylko niezliczona ilość much i małych muszek, które dawały nam sie we znaki. Mieliśmy opracowaną szczegółową trasę przejazdu, która wyglądała następująco: z Gdyni do Karlskrony promem, następnie przez Kalmar, Oskarshamn, Vastervik, Norrkoping, Nycoping, Tumba, Sztokholm i z Nynashamn promem do Gdańska.

Najbardziej eksponowanym zabytkiem Kalmaru jest zamek. Jego osiem wież zbudowano już w XII wieku, podczas panowania Magnusa Ladulåsa. Była to jedna z najważniejszych warowni na południowych rubieżach ówczesnej Szwecji. W XVI wieku zamek został przebudowany na potężną fortecę.

Tereny, na których obecnie mieści się Kalmar były zamieszkane już w czasach prehistorycznych. Znaleziono na nich ślady działalności człowieka z epoki kamiennej. Mieliśmy wielką ochotę wjechać przez most napowietrzny (fot) na wyspę Oland, ale rowerów tam nie wpuszczają, należało opłacić specjalny autobus, który zabiera do przyczepy rowery. W końcu zrezygnowaliśmy z tej wyspy, przyjedziemy tu jeszcze.

Dużo czasu poświęcaliśmy na zwiedzanie zabytków i robienie zdjęć, jednak większą część czasu spędziliśmy na siodełkach.

Droga nie była dla nas zbyt łaskawa, chociaż przez pierwsze 200 km teren był rzeczywiście płaski to niezmiernie dokuczał nam 30-sto stopniowy upał. Skończył się teren płaski i zaczęły się pojawiać dość strome podjazdy, na które wdrapywaliśmy się z naszymi załadowanymi rowerami. Odczuwaliśmy coraz większe zmęczenie, mimo to czasem przekraczaliśmy zaplanowany dystans pokonując 80-110 km dziennie. Codzienne kąpiele w morzu sprawiały wyraźną ulgę.

Te ostre podjazdy towarzyszyły nam już do końca wyprawy czyli do samego Sztokholmu.sztokholm_8.jpg_595

Nasze rowery znakomicie podołały trudom podróży. W sumie przejechaliśmy 850 km, podczas których jedynymi awariami były 3 pęknięte szprychy i zerwana linka od przedniej przerzutki. Muszę przyznać, że my również byliśmy dobrze przygotowani kondycyjnie, chociaż czasami na podjazdach trzeszczały nam kolana, to mimo bólu ciągle jechaliśmy do przodu. W związku z dużym przeciążeniem organizmu odczuwaliśmy czasami kryzys, który objawiał się utratą sił lub skurczami mięśni nóg.

W trakcie podróży nasze pożywienie składało się głównie z kabanosów (zapakowane hermetycznie). Dodatkowo kupowaliśmy niezwykle drogie w Skandynawii artykuły takie jak: chleb (15 do 24 SEK), jabłka (7 SEK), woda mineralna (12 SEK), soki (18 SEK) – (orientacyjny przelicznik to1 zł = 2 SEK).

Byliśmy wyposażeni w kuchenkę gazową na propan-butan, mogliśmy, więc dwa razy dziennie gotować herbatę i zupki (w sumie 2 litry wody/dzień). Jedna butla 450g (CV470) kosztowała w Polsce 32 zł i wystarczyła na 12 dni wyprawy.

Oprócz naszego pożywienia mieliśmy darmową wyżerkę w postaci czarnych jagód, było tego bardzo dużo. Codziennie zjadaliśmy duże ilości jagód, to była prawdziwa frajda.

Kolejną cenną dla przyszłych podróżników informacją jest sposób przechowywania rowerów w nocy (w lesie, nie na campingu). Można oczywiście postawić nasz rowerek obok drzewa (nikt go nie ukradnie), lecz my wybraliśmy naszym zdaniem lepsze rozwiązanie. Oprócz 3 osobowego namiotu, pod którym codziennie spaliśmy zabrałem ze sobą tropik od starego polskiego namiotu z masztami. To był garaż dla naszych maszyn i bagaży, osłonięty od deszczu, gdyż oprócz ulewy nie mieliśmy się czego w Szwecji obawiać. Cała Skandynawia jest dla turysty bardzo bezpiecznym krajem. W ciągu ostatnich 3 lat odwiedziłem na rowerze Danię, Norwegię oraz Szwecję. Wyjazdy trwały po kilka tygodni każdy i ani razu nie spotkałem się z aktami złodziejstwa czy wandalizmu. Potwierdzają to również inni podróżnicy, których relacje dostępne są w Internecie.

Uff!!! Nareszcie dojechaliśmy do Sztokholmu.

Jakież to piękne miasto! Wspaniała architektura. Miasto łączy w sobie zarówno nowoczesność, bogactwo i kilkusetletnią historię. Wspaniały pałac, parlament, opera, muzeum narodowe, przepiękne stare miasto z wąskimi na dwa metry uliczkami i małym ryneczkiem. Wszędzie asfaltowe ścieżki rowerowe, wydzielone od chodnika i jezdni z osobną sygnalizacją świetlną. Rowerzystów cała masa, tu jeździ każdy, dzieciaki do szkoły i babcie do sklepu po zakupy. Widok starszego człowieka na prostym miejskim rowerze z sakwą lub koszykiem to normalka.

Zwiedzanie stolicy Szwecji zajęło nam cały dzień. Wspaniałe miasto! dużo zabytków no i te ścieżki rowerowe, które oprowadziły nas po nieomal całym Sztokholmie. Nie byliśmy w stanie w tak krótkim czasie zwiedzić całego miasta, ale na każdej ulicy znajdowała się ścieżka rowerowa a na niej dość duża ilość rowerzystów.

Po całodziennym zwiedzaniu wspaniałej stolicy wyruszyliśmy do Nynashamn (ok. 55km), skąd odpłynęliśmy promem do Gdańska. Rejs trwał 18 godzin, a koszt biletu bez kabiny to 480 SEK (czyli ok. 240 zł). Spaliśmy w śpiworach rozłożonych obok foteli lotniczych przeznaczonych dla pasażerów nie wykupujących kabiny.

Kraj: Szwecja
Stolica: Sztokholm
Hymnem narodowym jest pieśń Du gammla, du fria
Liczba ludności: 8 886 738
Wyznanie: 87% luteranie, reszta: katolicy, prawosławni, babtyści, muzułmanie, żydzi, buddyści
Język: szwedzki (powszechnie znany angielski)
Powierzchnia całkowita: 449 964 km2
Powierzchnia lądowa: 410 928 km2
Powierzchnia wód: 39 036 km2
Całkowita granica lądowa: 2 205 km
Dane pobrano z Internetu pod adresem: http://pl.wikipedia.org/wiki/Szwecja

I tak skończyła się wspaniała wyprawa do wspaniałego kraju.

Ciągle mi się marzy, aby tam powrócić:) i chyba powrócę…….

Zdjęcia i tekst: Mieczysław Butkiewicz
Zdjęcia wykonane aparatem Minolta SRT101,

na negatywach Fuji Superia 200

asfalt=max
dystans=800
kondycja=normalna
profil=wysoki
trud=normalny
m=Karlskrona
m=Kalmar
m=Sztokholm
atrakcja=zabytek
atrakcja=panorama
atrakcja=rzeka
typ=rowerowy
obszar=skandynawia
obszar=szwecja

Posted in Wyprawy | Tagged , , | 1 Comment

Wyprawa na Nordkapp

Wstęp

69310057Wszystko zaczęło się od Zorzy Polarnej… W zalążku każdej wyprawy leży podobne pragnienie, cel, chęć ujrzenia lub przeżycia czegoś niezwykłego, czego nie możemy doświadczyć na codzień. To pragnienie z biegiem czasu pogłębia się, wzbogaca o nowe elementy, kształtuje formę w jakiej chcemy je zrealizować. W moim przypadku chęć ujrzenia na własne oczy Zorzy dała początek wyprawie na Nordkapp do Norwegii Północnej.

Środkiem transportu musiał być rower. Mogłem zrezygnować nawet z osiągnięcia głównego celu wyprawy, ale nie zrezygnowałbym z odbycia jej na rowerze. Sama droga jest co najmniej tak samo ważna jak cel, do którego prowadzi.W tym momencie pojawił się pierwszy problem. „rower” i „noc polarna” nie bardzo się lubią. Skąd wziąć zasilanie do oświetlenia? Jak przedostać się przez śnieg? Jakie ubranie na -20 i mniej st. C… niestety musiałem ulec i przenieść całą wyprawę na lato. Dzień polarny… bez Zorzy. Trudno. Zorza na mnie poczeka.Powoli krystalizowała się postać całej wyprawy, pojawiały się też kolejne trudności. Zdałem sobie sprawę, że będę miał tylko jeden miesiąc i ani dnia dłużej. Dobrze, jeśli będzie chociaż miesiąc… Miałem już następujące założenia: chcę dojechać na Nordkapp, latem, na rowerze. Na dojazd i powrót mam dokładnie 30 dni.30 dni to nie jest mało. Jadąc dziennie 100 km można na rowerze pokonać 3000 km. Niestety tyle mniej więcej jest w jedną stronę do Przylądka, na którym pragnąłem stanąć. A bardziej niż tam się znaleźć chciałem (musiałem?) wrócić do domu… Potrzebowałem alternatywego środka transportu, dzięki któremu podjadę na możliwą do pokonania na rowerze odległość.

Po penetracji Internetu, czytaniu relacji innych wypraw, korespondencji z kolejami w Szwecji zbudowaliśmy (mój tata od tego momentu brał już bardzo czynny udział w całym przedsięwzięciu) plan: Z Gdańska promem do Nynashamn, 60 km do Stockholmu na rowerze, dalej pociągiem 1500 km do Narvika. Z Narvika odległego o ok. 700 km od Przylądka Północnego startujemy na rowerach. Powrót identycznie.

Na podróż promem i pociąg musieliśmy przeznaczyć ok. 5 dni. W sumie 10 w obie strony. Pozostało 20 dni i do pokonania 1400 km. Idealnie! Od samego początku zakładaliśmy, że będzie to „spokojna” wyprawa, bez zabójczego tempa. Ja chciałem mieć dużo czasu na robienie zdjęć, ojciec chciał mieć możliwość dowolnego sterowania tempem podróży i np. pozostanie na jeden dzień dłużej w jakimś niezwykle ciekawym miejscu.69310111

Zaczęliśmy przygotowania. Sprzęt czyli rowery, ubrania, wyposażenie turystyczne, drobne narzędzia, części zamienne, trochę lekarstw i żelazna porcja jedzenia. Staraliśmy się przewidzieć wszystko i jednocześnie zminimalizować bagaż. W sumie udało nam się zmieścić w 4 sakwach, czyli po dwie na rower. Dodatkowo namiot, dwa śpiwory i karimaty. Ja miałem jeszcze torbę ze sprzętem foto, na który składał się mój stary EOS 620 z dwoma obiektywami, 15 rolek filmów oraz różne dodatki jak filtry, zapasowa bateria, zestaw czyszczący itp. Nie wykorzystaliśmy przednich bagażników. Rowery nie były więc przesadnie ciężkie, chociaż w pierwszych dniach wyprawy byliśmy odmiennego zdania. W ostatnich także… właściwie to rowery były ciężkie 😉

Szwecja jak i cała Skandynawia jest wymarzonym miejscem dla rowerzysty. Wspaniałe drogi, piękne krajobrazy, niezwykle mili i uczynni ludzie, wysokiej kultury kierowcy samochodów, co dla rowerzysty nie jest bez znaczenia. Ale był jeden feler: nie można podróżować pociągiem z rowerem! W tym miejscu nasze przygotowania stanęly na moment, zastanawialiśmy się nad inną trasą podróży. W najgorszym wypadku chcieliśmy nawet zrezygnować z Nordkappu aby po prostu pojeździć po południowej części norweskich fiordów.69310120

Nawiązałem korespondencje z infolinią Tagkompaniet, której pociągiem chcieliśmy przejechać ze Szwecji do Norwegii. Rowerów nie tolerują. Pytałem kilka razy. Sytuacja wydawała się już beznadziejna. Innych połączeń kolejowych pomiędzy Szwecją i Norwegia nie ma. Po jakimś czasie za namową ojca napisałem jeszcze raz. Nacisnąłem mocniej opisując plany mojej podróży i prosząc o radę w sprawie transportu rowerów. Przy okazji sam zasugerowałem kilka rozwiązań jak transport bagażu inną drogą lub tez zabranie roweru jako zapakowany bagaż podręczny. Jaka była nasza radość gdy otrzymałem odpowiedź, że owszem – rower w bagażu podręcznym jest dopuszczony! Musi być zapakowany, ale JEST DOPUSZCZONY! To utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Nie można się poddawać, trzeba próbować wykorzystać nawet najmniej prawdopodobne drogi prowadzące do celu. Na ogół stracić można niewiele a zyskać wszystko. Gdyby nie namowy mojego taty i mój upór w korespondencji z Tagkompaniet nie stanęlibyśmy najprawdopodobniej na Nordkappie. Przynajmniej nie w tym roku.Po burzy mózgów zakupiliśmy w pobliskim sklepie dwie poszwy do kołder (wcześniej chcieliśmy sami szyć pokrowce z płótna). Szare, bez wzorków, okropnie brzydkie, jednym słowem: dwie szmaty. Ciekawe rzeczy można kupić w naszych hipermarketach… W domu generalna próba: odkręcenie kierownicy i przedniego koła, przywiązanie ich do ramy paskami, wszystko do szmaty i mamy bagaż podręczny! Musi się udać!Odliczaliśmy dni do startu, napięcie rosło, wymarzony od wielu miesięcy Nordkapp już prawie w zasięgu reki. Wielokrotnie oglądałem „słynne” zdjęcie z symbolem Nordkappu: globusem. Widziałem sylwetki ludzi patrzących w dal ponad chmurami… tam nie ma już nic. Koniec świata. Muszę tam dotrzeć.

Ostatni dzień przed wyprawą. Rowery zapakowane, bilety na prom kupione, na pociąg zarezerwowane. Zaczynamy.norwegia4

DZIEŃ 1, dn. 24.06.2002, godz. 21:00

Po 19-sto godzinnym rejsie dopłynęliśmy do Nynashamn. Ostatnie „Good luck!” od sympatycznej celniczki szczerze zainteresowanej celem naszej wyprawy i w drogę po obcej ziemi. Jak to teraz będzie?

Ruszyliśmy w stronę Stockholmu. To tylko 60 km, lecz rowery wydawały się strasznie ciężkie. Zapewne takie były dla niewprawionych jeszcze mięśni. Dopiero po 3 godzinach witaliśmy stolicę Szwecji.

Chłodno, pochmurno, deszcz, ale jakie to piękne miasto! Nie wyszedłem z zachwytu do dnia dzisiejszego. Wspaniała architektura. Miasto łączy w sobie zarówno nowoczesność, bogactwo i kilkusetletnią historię. Wspaniały pałac, parlament, opera, muzeum narodowe, przepiękne stare miasto z wąskimi na 2 metry uliczkami i małym ryneczkiem. Wszędzie asfaltowe ścieżki rowerowe, wydzielone od chodnika i jezdni z osobną sygnalizacją świetlną. Rowerzystów cała masa, tu jeździ każdy, dzieciaki do szkoły i babcie do sklepu po mleko. Widok starszego człowieka (grubo po 50) na prostym miejskim rowerze z sakwą lub koszykiem to normalka.Nasz pociąg odjeżdza jutro o 17. Będę więc miał czas na małą sesję fotograficzną ze Stockholmem.

DZIEŃ 2,3, dn. 26.06.2002, godz. 9:21

Jedziemy pociągiem! Udało się wtaszczyć zakamuflowane rowery. Ich rozbiórkę przeprowadziliśmy na peronie 30 minut przed odjazdem. Kabina jest bardzo mała, piętrowe łóżko i trochę miejsca obok niego obecnie zajętego przez rowery. Nie mamy więc podłogi, ale są wspaniałe humory. Z każdym kilometrem coraz bliżej! Fiordy zobaczymy na pewno.tunel

Cały dzisiejszy dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Stockholmu. Oczarowani po raz kolejny wspaniałościami miasta i uprzejmością ludzi tam mieszkających. Gdy tylko rozkładaliśmy mapę podchodziła jakaś osoba z pytaniem czy może w czymś  pomóc! W pierwszym momencie oniemiałem… później już przywykłem. Poczułem się bezpiecznie, jak wśród dobrych znajomych. W końcu to właśnie takie zachowanie powinno być normalne… aż wstyd, że wydawało mi się to dziwne…

Włóczyliśmy się małymi uliczkami starego miasta z dala od turystycznej masy. Idąc brukiem wśród domostw czuliśmy się przez chwilę jak po podróży w czasie. Chociaż to centrum miasta, nie słychać jednak natarczywych klaksonów, pisków opon czy hamulców psujących klimat. Jest wspaniale.

Za 3 godziny Narvik. I prawdziwy początek wyprawy. Pierwsza noc na fiordzie i słońce, którego promienie będą już nam towarzyszyć 24 godziny/dobę przez prawie miesiąc.

DZIEŃ 3 c.d. dn. 26.06.2002, godz. 22:06

Narvik. Pomimo późnej pory nadal jest dzień, słoneczko, ptaszki śpiewają… oto urok dnia polarnego. Rozbiliśmy namiot 35 km za miastem na niewielkiej górce wśród drzew i paproci. Piękne miejsce z widokiem na górski strumyk spływający nieopodal. Gdyby nie roje muszek i komarów byłby to raj na ziemi. Niestety siedzenie w kapturze i długich spodniach to jedyny sposób na ochronę przed robactwem. A później skok do namiotu… tylko jak tu zasnąć w słoneczne popołudnie??Dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Narvika. Wspaniałe, malownicze miasteczko leżące u podnóża gór. Zrobiłem kilka zdjęć. Zapomniałem napisać, że Narvik przywitał nas wspaniałą pogodą i 30 st. upałem.69310006
Trzaskające drzewo i zapach ogniska to pozostałość naszego dzisiejszego biwaku. Na kolację szaszłyk i chleb z miodem na deser. Herbatka z cytrynką do popicia… żyć nie umierać! Szczególnie doceniamy te delicje po 80 km, które mamy już w nogach po dzisiejszym dniu.Siedzę nad resztkami ogniska i wspominam dzisiejszy dzień. A wrażeń było wiele. Spałem wspaniale, rano obudził mnie szum górskiego strumienia. Niestety tuż po wyjściu z namiotu zaczęliśmy toczyć regularną bitwę z eskadrami robactwa. Chwilowo ulegliśmy nowemu rodzajowi broni w postaci (na pewno zmutowanych!) wielkich i dotkliwie gryzących nawet przez ubranie much. Zarządziliśmy odwrót. Jakież było nasze zdziwienie gdy od wielkiej atakującej nas gromady mutantów oderwała się mała eskadra pościgowa i co sił w skrzydłach za nami! Śmiesznie to musiało wyglądać. Obładowany rowerzysta, a za nim 20-30 ścigających go much. Co gorsza zbliżały się większe podjazdy i przez ok. 30 minut nie jechaliśmy szybciej niż 7 km/h. W gorącym słońcu, strugach potu i pod ciągłym atakiem bombowców dalekiego zasięgu połykaliśmy kilometr za kilometrem aż do szczytu wzniesienia.  Wreszcie – jest! 324 m n.p.m., i szaleńczy zjazd w dół. Te zjazdy chyba na zawsze zostaną mi w pamięci. Wspaniała nawierzchnia, przepiękne górskie krajobrazy poprzecinane strumykami i jeziorami. Gnamy prawie 60 na godzinę, droga pusta, cisza, słychać tylko szum wiatru i opon… to właśnie znaczy ROWER!!! A takich zjazdów było kilkanaście na 80-ciu przejechanych dzisiaj kilometrach. Oczywiście co góry dadzą to i odbiorą, więc po długim szaleńczym zjeździe zaczynał się równie długi, może nie szaleńczy ale na pewno morderczy podjazd. Podjazdy były stałym elementem krajobrazu i pozostały naszymi „ulubieńcami” aż do końca :)Spotkaliśmy też pierwszego rowerzystę na naszym szlaku! Na oko facet miał 70 lat, Austriak, jechał na max. obładowanym rowerze z Alty do Narvika. Szprechać nie potrafimy, ale język migowy okazał się dość skuteczny. Wymieniliśmy informacje o celach podróży i pobliskich tunelach, a następnie pożegnaliśmy się ciepło i w drogę. Szkoda, że jedziemy w przeciwnych kierunkach… wspaniale radosny człowiek!Ogólnie atmosfera na drodze jest świetna, motocykliści nam machają, nawet jakiś samochodziaż w cabrio pozdrawiał. Tylko duże turystyczne samochody, najczęściej z Niemiec, z całymi rodzinkami na pokładzie nas ignorują.69310023Przyroda wciąga coraz bardziej. To już inny świat… zapasy wody zaczęliśmy uzupełniać z górskich strumieni. Ale na wszelki wypadek gotujemy… strach przed położeniem wyprawy z powodu zatrucia jest ciągle obecny. Być tak blisko elektryzującego, przyciągającego od roku Nordkappu i nie dojechać przez zwykłą sraczkę??? O nie…

Chyba dość notatek na dziś. Jutro osiągniemy mam nadzieję zaplanowane wcześniej 100 km/dzień. Nordkapp w 6 dni! Aż trudno mi w to uwierzyć. Jednak zdaje sobie sprawę, że będzie coraz ciężej… Już teraz, chociaż pogoda jest przepiękna, to arktyczny klimat daje się we znaki. Wystarczy, że słońce na chwilkę zniknie za chmurami a już naciągamy bluzy. Wieczorami nawet słońce bez chmur nie pomaga… ziiimnooo…..

W tej chwili jest ok. godziny 23. Siedzę przy ognisku nad brzegiem jeziora, słońce wysoko ale jest tylko 12 st. C. W nocy będzie jeszcze zimniej. Pewnie za kilkaset kilometrów na północ zaczną się przymrozki. Obecnie o pobycie za kołem polarnym przypomina tylko niestrudzenie świecące 24 godz./dobę słońce…

DZIEŃ 5,6

Od ostatniego wpisu przejechaliśmy 205 km, czyli udało się utrzymać planowaną prędkość 100 km/dzień. Oby tak dalej! Ale polarny klimat coraz częściej pokazuje pazurki. Wczoraj uzupełnialiśmy zapasy w sklepie, było słonecznie i ok. 25 st. C. Nagle nadpłynęła sobie chmura… oczywiście bezbłędnie trafiła w słońce. Spadł deszcz i temperatura (do 14 st. !!). I to w ciągu kilku minut! Jazda w krótkich spodenkach nie miała sensu, kolana zaczynały skrzypieć. Wyciągneliśmy więc nasze syberyjskie ubrania. Długie spodnie, kurtki, czapki, rękawice… króluje wind-stopper. To naprawdę działa.69310027

Dzień upłynął spokojnie lecz niestety nie udało nam się znaleźć dogodnego miejsca na rozbicie namiotu i przenocowaliśmy na campingu. Pierwszy prysznic od 3 dni!!

Następnego dnia już cały czas jechaliśmy w ciepłych kurtkach. Do południa było może ciut za ciepło, ale później ubrałem jeszcze polar. Znowu problem z miejscem na namiot. Głodni, zmęczeni choć na szczęście nie przemarznięci szukaliśmy odpowiedniego miejsca chyba z pół godziny. Wreszcie zdecydowaliśmy się zanocować w miasteczku o ciekawej nazwie Djupavik. Namiot rozbiliśmy w krzakach przy drodze.

Na kolację ryż z cukrem, zupki w proszku i herbata z cytryną. Kończą się zapasy. Mamy jeszcze tylko jedną porcję próżniowo zapakowanych kabanosów… mogą leżeć miesiącami, niech będzie to nasza żelazna rezerwa. Z mapy pamiętam, że jutro powinniśmy mijać większe miasteczko, więc z głodu na razie nie zejdziemy 🙂

DZIEŃ 7

91 km. Dwa szaleńcze 5-cio i 7-mio km zjazdy (oczywiście równie mordercze podjazdy). Rano głodówka, dwa sklepy pod rząd zamknięte! Nie mamy już prawie nic do jedzenia, poszła prawie cała rezerwa. Ale jutro dojedziemy do Alty. Będzie mleko, mięso, jogurt i czekolada. A teraz spaaaać… nie mam już siły nic pisać…

DZIEŃ 8

100 km przed Altą jest bardzo męczący podjazd (czy w Norwegii są niemęczące podjazdy?? czy jest w ogóle coś poza podjazdami?? nawet zjazd  jest tak krótki, że to praktycznie też podjazd :)) ok, już nie marudzę) Za to na szczycie czeka wspaniała nagroda. Przepiękne widoki na ośnieżone fiordy, atmosfera małego górskiego miasteczka. Mnie osobiście to miejsce dodało sił na kolejne 50 km 🙂

Do Alty jednak nie dojechaliśmy. Rozbiliśmy namiot 15 km przed miastem. Niestety miejsce biwakowe posiadało na wyposażeniu darmowy podjazd, który przyjdzie nam pokonać następnego dnia. Kolejnym problemem jest brak śniadania na jutro. Zapowiada się ciekawie…69310036

DZIEŃ 9

Pierwsze 15 km z czego chyba ze 3 pod dużą górę ledwie przejechałem. Pamiętaj człowieku czytający ten tekst! Śniadanie jedz jak król, obiad jak mieszczanin a kolację jak żebrak! (to nie moje słowa niestety)

Alta to całkiem duże miasteczko. Znaleźliśmy bankomat i wreszcie uzupełniliśmy zapasy żywności. REMA 1000 jest najtańsza i niezawodna. Z cięższymi rowerami jedziemy wolniej, ale za to najedzeni do syta. W sakwach zapasy na 2-3 dni czyli na dojazd do Nordkapp’u

Nordkapp jest 240 km za Alta. Obecnie zostało nam już tylko 157 km. Dwa dni jazdy, o ile nie pojawią się podjazdy. Nie czuję jak rymuję 🙂 A propos podjazdów. Dzisiaj zaobserwowaliśmy rzecz niesamowitą chyba na skalę całej Norwegii. Przez ponad 40 km jechaliśmy… uwaga… nie, nie pod górę. Ani też nie z góry… to była prosta! Jak Grunwaldzka! Już prawie zapomniałem, że istnieje coś takiego jak prosta droga :)) Nadrobiliśmy dzięki temu stracony w Alcie czas i wypoczęci dojechaliśmy do miejsca biwaku. Kolejne 100 km za nami. Ciekawe tylko co przyniosą dwa następne dni. Podobno mamy wjechać na 1000 m n.p.m… a to oznacza 20-sto kilometrowy podjazd jak w banku! :((

DZIEŃ 10

Już prawie Nordkapp! Jeszcze tylko 60 km. Rozbiliśmy namiot na jakimś polu, tata ma problemy z rowerem. Mam nadzieje, że to nie będzie nic poważnego. Dzisiejsze 95 km było wspaniałe, prawie płaskie z niewielkimi pagórkami. Pogoda również znakomita. Czy coś więcej potrzebne jest do szczęścia? Acha, jedzenie też mamy! Jutro Nordkapp… wymarzony i planowany od dawna…

DZIEŃ 1169310053

NORDKAPP ZDOBYTY. Ale co to była za droga… podobno im większym trudem coś przychodzi tym bardziej poźniej to cenimy. My w takim razie wyprawę na Przylądek Północny, a szczególnie jej ostatnie kilometry cenić będziemy do końca życia!

Ale po koleji. Już poprzedniego dnia zaczęły się kłopoty. Do tej pory wszystko szło zgodnie z planem aż nagle rower taty odmówił posłuszeństwa. I to 60 km od celu wyprawy! Tylne koło biło dość mocno, a raczej opona nie koło. Felga prosta jak drut. Do tej pory nie wiemy co z tym zrobić, wczoraj tata długo negocjował z rowerem nowe warunki współpracy – bez skutku. W końcu, z nadzieją informatyka, że „samo przejdzie”, poszliśmy spać. W nocy po raz pierwszy od początku wyprawy spadł duży deszcz. Waliło o namiot niemiłosiernie i już straciłem prawie nadzieję na suchą pobudkę. Ale o 8 deszcz sobie przeszedł. Tutaj chciałbym przypomnieć, że w okresie, w którym tu przebywamy nie ma nocy. Więc „w nocy” budząc się nie można nawet orientacyjnie ocenić pory dnia, gdyż zawsze jest widno. A o zegarkach zapomnieliśmy wiele dni temu. Sporadycznie korzystamy z tych w licznikach rowerowych.

Ostatnie 60 km! Co za radość! To nic, że niebo mocno zachmurzone i czasami pada. Jesteśmy już prawie na Nordkappie!!

69310060Ruszyliśmy ok. 10 rano. Po kilkudziesięciu km z daleka zamajaczył wjazd do tunelu. Normalka – myślę. Wcześniej przejeżdzaliśmy już przez dwa. Pierwszy cios spadł gdy się okazało, że tunel ma 7 km długości. O… to coś nowego. Jechać w tym smrodzie aż 7 km? Jeszcze brakuje mi tylko podjazdu – myślę sobie. No trudno… nie jestem tutaj dla przyjemności, trzeba jechać.  Nagle drugi cios. Tunel podejrzanie stromo opada w dół… więc gdzieś po środku będzie zapewne PODJAZD!! W tunelu?! Długości zapewne 3,5 km?? W smrodzie… ciemności… i jeszcze pod górę?! Pochylenie 9%, prosto do wnętrza ziemi. Zdejmujemy okulary, zapinamy bluzy bo w tunelach zimno i start w szeleńczy zjazd. Niesamowite to uczucie gdy jedziesz rowerem w głąb wykutego w skale tunelu z szybkością 40 km/h (hamując ostro, bo tam 60 bez problemu da się wyciągnąć) Na dodatek te odgłosy. W tunelu zbliżający się samochód słychać jak niesamowity jazgot dostający się ze wszystkich stron jednocześnie. W sumie moje wrażenia mogę zamknąć w słowach: podróż do wnętrza Morii + dźwięki i klimat Cube’a :))

Ten tunel nie przyszedł nam łatwo. Na środku długości zaczął się podjazd (to oczywiste) i dawaj 9% pod górę. Nie było to miłe, ale w porównaniu do następnych wydarzeń życzylibyśmy sobie jeszcze 10-ciu takich tuneli!

Kolejne kilometry bez zmian, chociaż zaczął wiać silny wiatr. Momentami ciężko było jechać ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Drugi tunel – 4 km ale bez podjazdu – spoko.

Wieje już jak diabli, prawie zrzuca z roweru, ale jedziemy dalej. Do celu 30 km. Zaczynają się góry (znaczy podjazdy), a im wyżej tym mocniej wieje. Gdy jest boczny wiatr to pochylamy się mocno na bok jadąc wbrew sile grawitacji. Ale nadal do przodu, wolno bo wolno ale do przodu.

Kryzys nastąpił 20 km od celu. Wtedy dopiero doceniliśmy możliwość poruszania się rowerem. Oddalibyśmy wiele chociaż za przejazd 5 km/h. Ale niestety takiej możliwości nie było, wiał huragan. 20 km od upragnionego celu! Jak trzeba to pójdziemy na piechotę.

Kręta droga prowadzi stromo do góry, samochody i motocykle wjeżdzają, ale my musimy prowadzić rowery. Ha, żeby było to takie proste! Nie da się nawet iść! Rower obciążony ładunkiem zachowuje się jak żagiel i ściąga na boki. Na szczęście jest ciężki więc daje równocześnie jakies oparcie.

Posuwamy się dosłownie krok za krokiem nie słysząc nic oprócz wyjącego wiatru. I caly czas pod górę. Na szczycie jest jeszcze gorzej, wiatr tak silny, że ciężko ustać, w dodatku podmuchy są strasznie mocne i krótkie zadając pojedyńcze prawie zwalające z nóg ciosy. Nie wiem jak długo trwał ten koszmar… to były godziny.

Gdzieś w drodze zatrzymuje się przed nami autokar pełen turystów. Wybiega z niego kierowca z dwoma puszkami piwa i wręcza mojemu ojcu klepiąc go serdecznie po plecach. Odjeżdzają za chwilę machając z okien. Autokar chyba niemiecki lub duński. A my znowu jak te barany stoimy i dziwimy się z normalnego, ludzkiego gestu… to naprawdę inny świat.

Trochę nas to podnosi na duchu, ale wiatr gwiżdże na to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Siadamy wymęczeni na poboczu, chwila odpoczynku, łyk wody, baton, i w drogę. Wiatr jakby mniejszy, może to sił więcej… Ale jednak nie! Da się jechać! 5 km/h ledwo panując nad ciężkim rowerem ale JEDZIEMY! Co za ulga… buty SPD nie są stworzone do chodzenia…

Jedziemy juz 10 km/h, wiatr cichnie, mamy już tylko 15 km do celu. Podnosi się mgła, po niebie niskie chmury pędza jak oszalałe. Nordkapp broni się przed ciekawskimi turystami…

Po 5 km, czyli ok. 10 km od celu przed nami duży podjazd. Wygląda przerażająco, ale i pięknie niknąc wysoko w chmurach. Sylwetki jadących tą serpentyną samochodów po prostu nagle rozpływają się…

Wiemy już co nas czeka. Ale tydzien jazdy górskiej po 100 km/dzień wyrobił mięśnie. Damy radę. Jeszcze tylko kilka kroków… ostatni posiłek u stóp drogi do piekieł…

Podjazd atakujemy indywidualnie, każdy swoim tempem. Tak poruszaliśmy sie do tej pory robiąc tylko wspólne przystanki.

Jadę pierwszy. Umawiamy się na spotkanie dopiero na szczycie. Wjeżdzam powoli, ale z każdą chwilą widzę zbliżający się pułap chmur. Również widok w dół staje się mlekowaty… zaczyna się rozpływać. Już. Jestem w chmurze. Widoczność 10 metrów, cisza, mleko, po lewej stronie przepaść a raczej mleko. Przede mną i za mną też mleko.  Samochody i motory, które mnie czasami mijają (raz na minutę, dwie) znikają w kilka sekund. Niesamowita atmosfera ciszy, spokoju. Jadę sam slysząc tylko swój oddech, dzięki pasom na drodze wiem, że w ogóle poruszam się do przodu. Jak we śnie… zmęczenie, adrenalina, bliskość upragnionego celu, zmienność warunków – to wszystko składa się na te niesamowite odczucia.

Wreszcie szczyt, czekam w ciszy na tatę. 20 minut później wyłania się nagle obok mnie z mgły. Dalej podróżujemy już koło w koło. Zostało 5 km. A może 3.

Mleko otacza nas ze wszystkich stron. Czy to już? Co za wilgoć, rowery mokre jak po ulewie. Może to już za chwilę? Wiatr się wzmaga… znowu wieje huragan, ale da się jechać. Teraz nie poddamy się na pewno.

Po bliżej nie określonym, bo indywidualnie dla każdego z nas płynącym czasie docieramy do bram Nordkappu. Opłata prawie 200 koron/osobę!! Tego nie było w budżecie… Ostatnie pieniądze przeznaczyliśmy na transport statkiem z Nordkappu na Lofoty (a co, takie mamy plany!) Podjeżdzam do bramki, musiałem wyglądać dziwnie, zmęczenie było zapewne widoczne spod mojej „zbroi” czyli kasku, czapki z pod niego wystającej, ciemnych okularów i dużej torby ze sprzętem foto, którą całą drogę wiozłem z przodu na własnej klacie.

– Dzień dobry, skąd jedziecie?
– Z Polski…
– O mój Boże! Taki kawał! Zapraszam, nic nie płacisz oczywiście!

Nie jestem pewny czy chodzilo o rowery, o Polskę czy o moje zmęczenie. Grunt, że nie musieliśmy nic płacić! :)))

Jedziemy dalej, mleko wszędzie, głucho wszędzie, czy ten Nordkapp wreszcie będzie?

Coś się wyłania z mgły, rząd autokarów, później jakieś motory i ludzie przy nich, budynek. Koniec. I tak niewiele widać. Objeżdżamy teren ale ani śladu słynnego globusa! No nic, później, najpierw zrobić dom i iść spać.

Wchodzę do budynku, tłum turystów, restauracja, kawiarnia, poczta, sklep, pod ziemią jak się później okazało kaplica, sala video, druga restauracja z orkiestrą, wystawa prezentująca historię Przylądka.

Ok, ale ja chcę rozbić namiot.

– Gdzie mogę rozbić namiot? – pytam w informacji
– Poza terenem parkingu gdziekolwiek chcesz

Wyłazimy poza parking i nagle znajdujemy się na księżycu! Wszystko zniknęło… wszędzie mleko, ziemia twarda, kamienista, koszmar każdego turysty chcącego rozbić namiot. I na dodatek wieje jak diabli! Ale przecież spać musimy. Rozkładamy namiot, lecz wyszedł nam przez przypadek spadochron. A raczej latawiec… pękł też jeden z fragmentów szkieletu namiotu. Nie da rady.

Wracam do informacji i pytam gdzie mogę wynająć pokój. Dostaję plan campingów i hoteli w okolicy. Najbliższy jest o 5 km w dół tą przeklętą drogą w chmurach. Bez świateł i przy takim wietrze nie ryzykujemy zjazdu. Zresztą chcemy spać!

Obchodzę teren dookoła. O! Jakiś globus! Ale to później. Widzę, że oprócz dużego budynku z restauracjami jest też mały drewniany domek przy szlabanie. Po zawietrznej są już rozbite dwa namioty. Budynek co prawda oznaczony PRIVATE, ale z właściwielami będziemy walczyć później. Teraz nikogo tam nie ma. Wróciłem na księżyc i przenieśliśmy graty.

I tak oto, po takim właśnie dniu pełnym wrażeń, który jednomyślnie okrzyknęliśmy najtrudniejszym dniem wyprawy, piszę te słowa leżąc w namiocie na Przylądku Północnym. Marzenie się spełniło…

Namiot obłożony kamieniami, nie dało się tutaj wbijać szpilek. Ale to nie ważne, przecież trzyma i daje schronienie, przeczekamy mgłę, zrobię wymarzone zdjęcia i wracamy! Kurs na Lofoty!69310031

DZIEŃ 12

Budzi mnie wiatr miotający namiotem. Godzina 3:30. Wstaję, otwieram drzwi i… pędem zaczynam się ubierać szukając jednocześnie torby foto.

Widok jest NIESAMOWITY! Porażąjący! Nie potrafię tego opisać więc nie będę. Może chociaż zdjęcia coś przekażą…

Kilka godzin leżałem na Przylądku, ponad chmurami, opalając się o godzinie 4 rano w promieniach polarnego słońca. Przy ambientowych dźwiękach Fahrenheit Project. Wokół zero wiatru. Zero chmur nade mną. A poniżej… coś pięknego… aż po horyzont wspaniała kołdra chmur przykrywająca Morze Barentsa. Dalej już tylko Biegun… dotarłem na koniec świata.

Tekst i zdjęcia: Andrzej „scoot”
Kilka słów o sprzęcie.
Nasze rowerki to Merida Anaconda Alu (mój) i Kelly’s (tata)Generalnie problemu ze sprzętem nie mieliśmy. Oprócz opon ojca, które popękały w drodzę powrotnej 🙂
Jednak przy okazji takiej wyprawy chciałem przetestować kilka elementów, i tak:
  • amortyzator RST GAMMA AET – poniżej +10 st. C elastomer zastyga. poza tym OK
  • pedały TIME ATAC – rewelacja. pod dwóch sezonach w środku nie ma śladu zużycia.
  • szczęki hamulcowe LX (równoległe prowadzenie klocków) – dwa sezony + wyprawa do Norwegii = brak luzów
  • korba TRUVATIV FIREX – 5000 km wraz z Norwegią = OK
  • licznik sigma 1400 – wszystkie warunki. nie paruje i nie sprawia problemów. OK
  • kaseta LX – po 4500 km WYMIANA :((( liczyłem na coś więcej. Norwegia ją dobiła
  • łańcuch PC68 – j.w. (kupowany razem z kasetą)
  • tylne koło MAVIC UST TUBELESS – 4500km, wszystko OK pomimo dużych obciążeń w Norwegii. Od czasu zakupu nie pękła dni jedna szprycha, nie było tez potrzeby poważnego centrowania.tylna przerzutka XT – 4500km, wszystko OK
  • przednia przerzutka SRAM 5.0 – problemy z wciąganiem łańcucha, odpada chrom.. tandeta ale działa
  • opony PANARACER MACH SK/SS – super! 7000 km w tym Norwegia
  • opony CONTINENTAL – OBIE ROZDARŁY SIĘ NA TRASIE!
  • sakwy ORTLIEB BACK ROLLER – REWELACJA. mogę więcej napisać na priv.
  • długie spodnie BIEMME (wind-stopper) – bardzo dobre.
  • bluza rowerowa ALPINUS BIKO (hydrotex) – super! dwa sezony bez problemów
  • czapka BIEMME (wind-stopper) – super
  • rękawice CM (windtex) – ciepłe, dobrze leżą na dłoni ale przemiękają
  • kask MET ANAXAGORE – świetny. lekki, dobra wentylacja, dobrze leży również na czapce. na szczęście nie był potrzebny więc nie wiem na ile skuteczny
  • bagażnik Tranz-X – uwaga tandeta! niedokładne spawy, nieprzemyślana konstrukcja. rozpadają nam się regularnie (mi na Bornholmie a ojcu w Norwegii)
  • namiot ALPINUS MOONSHADOW 3 – fajny namiocik, do środka pod tropik wchodzą dwa rowery! dużo miejsca dla dwóch osób z dużym bagażem. dobrze chroni przed ulewą (o ile jest naciagnięty) jednak szkielet z włókna szklanego to nie jest dobry pomysł 🙁
  • śpiwór ALPINUS WOLF (komfort chyba przy -5) – bardzo dobry. ciepły, szybko schnie
  • okulary rowerowe BBB z wymiennymi szkłami – super. wytrzymałe, lekkie, wymienne szkła
  • body CANON EOS 620 – bardzo solidne body. metalowy bagnet. pracuje w każdych warunkach (testowany nawet przy +50 st. C w Egipcie)
  • obiektyw CANON 50mm f:1.8 USM II – świetne szkło. szkoda, ze plastykowa obudowa. proponuje wersję I
  • obiektyw CANON 35-80mm f:4-5,6 – niezły amatorski zoom. przy f:8.0 można robić znaczne powiększenia bez dużej utraty jakości.
  • torba LowePro – wersja z „szelkami”, która można nosić przed sobą. rewelacja dla rowerzystów. W środku ochronny kaptur w przypadku ulewy. przetestowane. super!
  • slajdy FUJI PROVIA 100F i VELVIA 50. rewelacja. przez miesiąc leżały w różnych temperaturach (od -5 do +30) co nie spowodowało (jak dla mnie) pogorszenia jakości zdjęć
  • odtwarzacz minidisc SONY MZ-R500 – rewelacja na daleką podróż! solidny. na jednym paluszku gra 48 godzin. mieści się w małej kieszeni. jedna kasetka mieści dwie płyty CD AUDIO w jakości CD lub 5 w znacznie gorszej, ale akceptowalnej na rowerze jakości
  • słuchawki KOSS SPORTA PRO – rewelacja! wspaniały dźwięk (przetworniki ze stacjonarnych słuchawek), składane na kilka sposobów. dwa sposoby noszenia (pałąk u góry lub z tyłu głowy).

Posted in Wyprawy | Tagged , | 1 Comment

Wyprawa na Bornholm

borholm2.jpg.phpRower w naszym domu nigdy nie był czymś niezwykłym. Zawsze w przedpokoju stały conajmniej dwie maszyny, a na czas przeróżnych napraw połowa mieszkania zamieniała się w warsztat. Jeździliśmy sporo, lecz nie braliśmy udziału w żadnych większych wyjazdach. Ot, takie przejażdzki po okolicy.borholm5.jpg.php

Mój ojciec, zapalony rowerzysta, miał już na koncie dalekie wyprawy. Czasem opowiadał o wyjazdach dookoła Polski lub innych, nieco bliższych lecz też zajmujących tygodnie czasu. Obładowany sakwami, napędzał cały swój dom własnymi mięśniami. Spał tam gdzie się dało, a proste potrawy bywały w chwilach zmęczenia najwspanialszym daniem na świecie. Bardzo chciałem doświadczyć podobnego uczucia tułaczki. Zawsze była we mnie tęsknota za przestrzenią, wolnością i czymś nieznanym co można było zdobyć o własnych siłach.

Zbliżało się lato 2001 roku. Nie pamiętam kto zaproponował ten wyjazd ale faktem jest, że wspólnie z ojcem zaczęliśmy przygotowania do wyprawy na Bornholm.borholm6.jpg.php

To była kompletna nowość dla mnie. Z szybkiego i lekkiego roweru miałem zrobić ciężarówkę. Okazało się, że wcale nie wystarczy wrzucic śpiwora do plecaka i ruszyć przed siebie. Owszem – wielu tak robi, lecz ja kochając co prawda spontaniczną tułaczkę lubię mieć jednocześnie zaplanowaną logistykę.

Zaczęliśmy analizować przedmioty niezbędne w dwu-tygodniowej trasie. Problemem był odpowiedni namiot który musiał spełniać kilka warunków. Przede wszystkim musiał pomieścić nas dwóch wraz z naszymi rowerami i bagażem. W grę wchodziła więc „trójka” z jakimś większym przedsionkiem. Po penetracji Internetu udało mi się znaleźć odpowiedni produkt „Alpinusa”.  Do tego zakupiliśmy dwa dobrej klasy śpiwory o komforcie 5 st. C, karimaty, maszynkę do gotowania i wiele innych drobiazgów ułatwiających życie.borholm7.jpg.php

W międzyczasie namówiłem na uczestnictwo mojego serdecznego kolegę Darka. Pracowaliśmy razem i Darek wielokrotnie dojeżdzał do firmy na swojej kolarce. Zastanawiałem się czy uda mu się założyć bagażnik lecz dokonał tego i zgłosił chęć wyjazdu wraz z nami. Od tej chwili było nas już trzech i w takim składzie wyruszyliśmy w stronę Danii.

Początek naszej wyprawy odbywał się po polskich drogach gdyż musieliśmy dojechać do Ustki. Zajęło nam to 2 dni czasu, a im bliżej byliśmy portu tym większe było nasze podniecenie. W końcu to pierwszy taki rajd, w dodatku poza granice naszego kraju.

Bałtyk nam nie sprzyjał. Sztorm o sile 8 stopni rzucał statkiem do tego stopnia, że gdzieś po środku drogi stanęły silniki. Załoga biegała w obie strony a olbrzymie fale docierały prawie do okien za którymi siedzieli przestraszeni pasażerowie. Tłumiłem w sobie chorobę morską i z zieloną twarzą obserwowałem w jakim to dobrym humorze jest mój ojciec. Kołysanie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, a sztorm jakoś też go nie zdołał przestraszyć.borholm8.jpg.php

Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Wyładowaliśmy rowery, poprawiliśmy ekwipunek i ruszyliśmy przed siebie. Bornholm jest niewielką wysepką którą można objechać dookoła w 1 dzień. My jednak obciążeni sakwami nie chcieliśmy pokonywać zbyt dużych dystansów. Naszym celem było odetchnięcie innym klimatem i poznanie czegoś czego do tej pory nie widzieliśmy.

Wyspa zauroczyła nas otwartością ludzi i spokojem. Nie bez powodu mówi się, że jest to świetne miejsce dla malarzy na emeryturze. Małe zaludnienie i piękne nadmorskie widoki sprzyjają wenie twóczej, nie bez powodu w okolicy spotykaliśmy całkiem sporo galerii sztuki. Raz w tym wszechogarniającym spokoju udało nam się trafić na pobliską imprezę. Rozbiliśmy akurat namioty gdy z pobliska dotarły do nas dźwięki muzyki. Zostawiliśmy mojego ojca na straży i z Darkiem udaliśmy się w stronę źródła tych dźwięków. Rzeczywiście była to pewnego rodzaju impreza taneczna. Odbywała się w środku małej miejscowości na zadbanym ryneczku. Muzyka grana była na żywo, a do ogródków okolicznych knajpek przybywały całe rodziny. Gospodarze częstowali winem za darmo i już po chwili pierwsza pary zjawiły się na parkiecie. Trochę się speszyliśmy gdyż odbiegaliśmy znacznie strojem od reszty towarzystwa. Pić wina też nie mogliśmy bo następnego dnia czekały nas kolejne kilometry na rowerach. Stojąc tak, w kolarskich strojach, obserwowaliśmy jak swobodnie bawią się ludzie w tej oazie spokoju. Dochodziła 22, słońce schowało się za horyzontem lecz przyjemny ciepły wiaterek odganiał nas od namiotów. Nagle – muzyka ucichła, a ludzie poczęli rozchodzić się do domów! Nie przewidywaliśmy tak nagłego zakończenia imprezy w samym jej punkcie kulminacyjnym… takie jednak bywają tu zwyczaje!

Kolejne dni spędziliśmy na medytacj, gdyż chyba do tego można porównać spokojną jazdę na rowerze po idealnie równym asfalcie. Droga wiła się wzdłuż morza i za każdym zakrętem czaił się coraz ładniejszy widok. Jechaliśmy w ciszy chłonąc ten niesamowity relaksacyjny klimat. O wysiłku nie mogło być mowy.

Pewnego razu postanowiliśmy wybrać się do centrum wyspy. Jest tam las o tajemniczej nazwie Almindingen. Klimatu dodawały kurhany w nim się znajdujące do których naturalnie planowaliśmy dotrzeć. Jadąc wsród malowniczych łąk nagłe wejście do lasu jest bardzo wyraźnie odczuwalne. Ogarnia Cię półmrok, a wiatr ustaje. Powoli tracisz orientację wybierając coraz to inne ścieżki. Nagle pojawia się stojący przy drodze wielki kurhan i już oczyma wyobraźni widzisz Druidów

Andrzej „scoot”

Galeria zdjęć

asfalt=max

dystans=200

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Borholm

m=Nexo

typ=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , | Leave a comment
Newer »