Nie będzie żadnej relacji, bo sam nie wiem dokąd jechałem a więc przedstawiam kilka fotek.
Kaszebe Runde
Dzisiaj miały odbyć się zawody rowerowe pt. KaszebeRunde.
Po ostatnim Maratonie, który odbył się w Wejherowie postanowiłem oddać rower do serwisu (wymiana obręczy), mimo kilku nieprzyjemnych sytuacji wynikających z niedbalstwa o klienta przez serwis udało się złożyć rowerek na dosłownie ostatni gwizdek. Dostałem maila od organizatora, że w tym roku będzie przedłużona trasa z 215 na 225 KM, więc będzie jeszcze trudniej. Obawiałem się o swoją formę, ponieważ nie jeździłem od 2 tyg. na rowerze, ani nie miałem żadnych treningów wytrzymałościowych. Żeby zapisać się na zawody pojechałem dzień wcześniej. Na miejscu byłem ok. godz. 22:00 , dostałem nr. „1112” oraz chipa do zamontowania przy rowerze, który miał na celu liczyć dokładny czas przejazdu. Start miałem zaplanowany na godz. 8:10 na starcie byłem pół godz. wcześniej, tak żeby na spokojnie ustawić sprzęt. W tym roku niestety po zakończeniu zawodów trzeba było zwrócić numerki startowe.
Kątem oka widzę jak mała grupka ustawia się do startu, ale nie chce mi się wierzyć ze to moja grupa, strasznie mała. Spokojnie rozmawiam sobie ze znajomymi, nie spiesząc się, jest godz. 8:05, pomyślałem sobie, chyba jednak to jest moja grupa, była w śród nich min. Blanka.
W dziesięcio osobowym składzie wystartowaliśmy. Na początku jechaliśmy pod eskortą Policji, po chwili samochód policyjny zjechał na bok i puścił nas, peleton szybko się rozciągnął. Kilka osób startowało na tzw. ostrym kole.
Próbowałem jechać równo z dwoma kolarzami w żółtych koszulkach na rowerach szosowych, którzy zaczęli dyktować tempo, moim minusem było brak licznika, nie wiedziałem ile km/h jedziemy. Było coś pomiędzy 35 a 40 km/h. Na górskim rowerze ciężko było dotrzymywać kroku, ale dawałem rade. Już w okolicach Borsk doganialiśmy kolarzy z innych grup, jechaliśmy cały czas równym jednakowych tempem. Kolarze zmieniali się co chwile, ja nie dawałem rady, jechałem tuż za nimi. Tuż za Borskiem mijamy 6-ścio osoby skład kolarzy, wyprzedzamy ich i ostro ciśniemy do przodu. Kilku z nich dołącza do naszego peletonu, ale po krótkim czasie odpada, tak jak zresztą większość, którzy próbowali dołączyć do nas, starczyło sił jedynie góra na 15 min, świadczy tylko o tym jakie mieliśmy tempo.
W miejscowości Laska robimy pierwszy postój, czas na uzupełnienie bidonów, oraz na doładowanie się pozytywną energią w postaci ciasta drożdżowego. Kolarze szybciej ode mnie uzupełnili się i wystartowali. Zaraz zacząłem ich gonić, trwało to jakiś czas, ale dałem radę, nie było lekko, ledwo żyłem. Jedziemy znowu razem, zaczyna się coraz cięższy górzysty odcinek. Kolarze nie zwalniają, jadą cały czas równym tempem, myślę, że to było coś ok. 35 km/h, ja coraz bardziej słabnę.
W okolicach Charzykowych zaczęły łapać mnie lekkie skurcze, odpuściłem sobie, musiałem trochę zwolnić. Na 110 km czekał na nas obiad. Dojechałem posiliłem się mijając przy tym Vitka. Po upływie 15 min dalej w drogę. Niestety już sam, dość spory kawałek jechałem sam. Przy 140 km zaczął mnie boleć tyłek od siodełka, miejscami musiałem stawać na pedałach. Ale to są skutki jadąc cały czas po płaskim przez tyle kilometrów.
Po jakimś czasie wyprzedziła mnie grupka czterech kolarzy na szosówkach, próbowałem pojechać za nimi, ale byli zbyt szybcy, nie dałbym rady pociągnąć takim tempem. Odpuściłem, trzeba umieć ocenić swoje możliwości, a rowerem górskim dotrzymać kroku kolarzom szosowym nie jest łatwo. Zacząłem odczuwać skutki kryzysu. Zatrzymałem się, poszedłem do lasu w celu odchudzenia, rozglądając się czy nikt nie jedzie za mną, nikogo nie widziałem. Po chwili wyprzedziła mnie dwu osobowa grupka kolarzy w koszulkach zielonych na rowerach górskich takich. Czyli nie byłem sam. Po jakimś czasie dogoniłem ich. Tak jak ja mieli kryzys, dowiedziałem się ze przyjechali na KaszebeRunde aż z Bydgoszczy. Dobrze się za nimi jechało wspierając się wzajemnie, co jakiś czas robiliśmy zmiany. Nikt nas nie wyprzedził nawet w czasie kryzysu. Gdy dojechaliśmy do następnego punkt regeneracyjnego zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Była to miejscowość Półczno.
Mały Lansik, wygonie usiedliśmy, rozprostowaliśmy kości, rozkoszowaliśmy się smakiem bananów, które dodawały nam energii oraz ciastem drożdżowym, zjadłem dwa duże kawałki. Po chwili czas ruszyć. Po tych drożdżówkach poczułem się jak by mi się włączył zapasowy zapłon zasilania, dostałem takiej mocy prawie jak na początku startu. Od tej chwili jechałem całkowicie sam, wyprzedzając przy tym dość liczniejsze grupki kolarzy, dyktując własne spokojne tępo. Wiedziałem, że teraz czeka mnie dość górzysty odcinek, ale nie dawałem za wygraną, póki mogłem to cisnąłem ze wszystkich sił, jakie mi zostały, tym bardziej, że do mety tuż tuż.
Do końca dystansu nie zatrzymałem się na żadnym innym punkcie regeneracyjnym. Słyszałem tylko jak krzyczą, coś w stylu woda! ! ! Jadąc podziękowałem i szpula.
Wiedziałem, że gdzieś w okolicach Sulęczyna czeka na mnie jeszcze jeden dość ostry stromy podjazd, ale pokonuje go bez chwili zastanowienia na tzw. blacie, wyprzedzając przy tym siedmiu osobową grupkę. Na górce był również grajek, nucąc kaszubskie piosenki dodawał motywacji. Pod koniec udało mi się dogonić jeszcze kilka pojedynczych kolarzy.
Nie miałem pojęcia, jaki czas będę miał, ale biorąc pod uwagę ze dość spory odcinek musiałem jechać sam, bez sprawnego licznika, w dobie kryzysu, obawiałem się, że czas może być dużo gorszy od poprzedniego sezonu, gdzieś tak ok. 10 min na minusie, tym bardziej, że w poprzednim sezonie jechałem prawie do samego końca w peletonie.
Gdy dojechałem na metę dostałem pamiątkowy medal oraz gratulacje, miłe to zakończenie.
Po zakończeniu maratonu poszedłem na posiłek regeneracyjny spotkałem również garstkę znajomych.
Podsumowanie:
Niestety porównując imprezę do poprzednich Lat nie wypadła najlepiej.
Brak numerków startowych na pamiątkę.
Brak patroli dbających o bezpieczeństwo uczestników na trasie.
Brak fotografa na trasie.
Mimo takich braków polecam tą imprezę, jest to jedyna impreza żeby sprawdzić swoją psychikę, wytrzymałość, nauczyć się walczyć z samym sobą oraz przezwyciężyć swoje słabości, bardzo dobry sprawdzian wytrzymałościowy przed nadchodzącymi maratonami MTB.
Do zobaczenia następnym razem.
Moje Dane:
Dystans: 225 KM
Całkowity czas przejazdu: 8:24
Średnia Prędkość z Jazdy 28,38 km/h
Przerwy: 30 min
W tym roku trasa była wydłużona o 10 KM a mimo to poprawiłem wynik z ubiegłego roku o 4 min, mimo kryzysu oraz braku licznika zaliczyłem całkiem niezły trening, co prawda dostałem trochę w kość, ale o to chodzi. Wynik nie najgorszy.
tekst i zdjęcia: Piotr 1981
Kaszebe Runde i małe co nie co
Po analizie kosztów związanych z opłatą za przejazd w Kaszebe Runda postanawiamy nie brać w nim udziału , ja, Wiesiek i Olo rezygnujemy. W piątek dowiaduję się że Wiesiek jedzie , pomimo 150zł opłaty / ta opłata jest dla mnie i Ola nie do przyjęcia / Aby nie zostawić kolegi samego decydujemy się jechać jako kibice tj bierzemy udział w wyścigu ale bez numerów startowych / na trasie widziałem wielu kolarzy bez numerów / Wiesiek jedzie na 120km , startuje o godz 8.50 średnia prędkość osiąga 31km/h , lecz łapie gumę i traci cenne 15min. Ja startuję na 65 km / w rzeczywistości na moim liczniku wyszło 67km/ w pierwszej grupie liczącej ok. 40 uczestników .Do grupy dołączam się jako ostatni .Peleton rozciąga się już w Kościerzynie , przyspieszam mijając kolejnych rowerzystów , przede mną grupa ok. 5 kolarzy. Niestety nie mogę ich dogonić i jadę sam .Po 10 km dogania mnie dwóch rowerzystów, jedziemy w trójkę ale po kilku kilometrach jeden z nich odpada .Dalej jedziemy tylko w dwójkę , solidarnie robiąc zmiany gdyż mamy niesamowity wmordewind.I tym sposobem jesteśmy w Półcznie , tam mój partner na podjazdach mnie zostawił, jadę sam .
W Klukowej Hucie czeka Olo z zapasem energii , informuje mnie że poprzednik ma na demną ok. 3min przewagę.Więc siadam koledze na koło i drzemy .Przed Stężycą kolizja drogowa ,samochód ciężarowy przewraca na całą szerokość jezdni pustaki budowlane /szczęście że nikt nie jechał w jego pobliżu/ z trudem omijamy przeszkodę . Za Stężyca widzę w oddali naszego kolegę nr.startowy 1042 , ale jest daleko. Olo mówi spróbujemy go dogonić , ale moja energia jest na wyczerpaniu .Cały czas jadę na kole Ola który osłania mnie przed wiatrem , co pomału daję wyniki , zaczynamy zmniejszać dystans . Przed wiaduktem w Kościerzynie mamy konkurencję w zasięgu ręki , tylko jeden podjazd , mówię że nie dam rady .Olo mnie dopinguje . Na oparach prześcigamy naszego rowerzystę , dalej jest zjazd i tam nie damy wyrwać sobie zwycięstwa / przy naszej wadze osiągamy niezła prędkość /
Meta. 67km , 2h 22min jak na rowerze górskim w kategorii M5 to niezły wynik. Koło 12.40 przyjeżdża Wiesiek .Zadowolony ale kapęć wybił go z rytmu. W Kościerzynie nie zabawiamy zbyt długo ,gdyż w planie mamy dwudniowy objazd Wdzydzkiego Parku Krajobrazowgo. W sobotę robimy ok. 40km robiąc częściową rundę wokół Wdzydz , a wieczorem długie polaków rozmowy . Niedziela poranna kawka i w drogę lasami do Lipusza i Tuszkowy , tam też żegnamy się z Olem który wraca w rodzinne pielesze . Natomiast Wiesiek i ja wracamy do bazy .Na liczniku mamy 60km
Wszystko co dobre szybko się kończy .My też musimy wracać.
tekst i zdjęcia: „Zibek”
Jezioro Kamień
Zbliżała się niedziela, więc należałoby gdzieś pojechać, może złożę wizytę nad jeziorem Kamień jeszcze w tym roku tam nie byłem, więc jest okazja, pogoda wyśmienita a i kaszubskie krajobrazy, które mnie dopingowały do korzystania z aparatu foto.
Dołączył do mnie Darek, który jak się dowiedział, że nie jadę na przejazd rowerowy a jadę do Kamienia, więc zadeklarował swoje uczestnictwo, no to jest nas dwoje a to jest już grupa:) Wyjechaliśmy o godz 10:00 w kierunku ul Kościerskiej prowadzącej do Osowy obok jeziora Wysockiego w kierunku Chwaszczyna a dalej to już drogami szutrowymi nad samo jezioro.
Dawno nie widzieliśmy się z powodu jego choroby, więc po drodze było gadu, gadu a tempo raczej słabe. Zresztą nie zakładałem, że będziemy się ścigać. Spokojnie dróżkami polnymi, po kamieniach no i piasku nie brakowało posuwaliśmy się do przodu. Po drodze były przystanki na sesje fotograficzne. Dojechaliśmy nad jezioro i zaczęło się szperanie w sakiewkach z żywnością. Po spożyciu kanapek i jedno jabłko na połowę, Darek zaczął szukać w jeziorze żywych organizmów i znalazł. Nawet nie umiem wytłumaczyć co to było podobne to było do stonogi, ale ryb nie widzieliśmy.
Godzinę odpoczywania i startujemy do domu.
Tempo bylo tym razem zdecydowanie szybsze, bo już nie było przystanków ani żadnego gadania, parliśmy do przodu, bo pewno każdy myślał o gorącym obiadku. Bardzo szybko dojechaliśmy do Osowy, Owczarni i zjazd ul Kościerską na złamanie karku. Później musieliśmy zwolnić ze względu na przejazd rowerzystów, którzy jechali w przeciwną stronę.
W Oliwie z Darkiem rozstaliśmy się, on skręcił w kierunku swego domu a ja postanowiłem przejechać kolo mola na Zaspie, bo tam odbywała się impreza związana z bezpieczeństwem na drogach dla rowerzystów pt. „Bezpieczni w Ruchu Drogowym”
Odbywały się konkursy z przepisów ruchu drogowego oczywiście dla dzieci. Prowadzącymi tych konkursów byli policjanci z ruchu drogowego. Kilka fotek i do domu
Wspaniały weekend, wspaniała pogoda i wspaniały odpoczynek na łonie natury.
Do domu dojechałem głodny jak wilk:) mając w nogach 67km.
Tekst i zdjęcia: „sot”
Fala kulminacyjna na Wiśle
Gazeta internetowa podała do wiadomości, iż na Wiśle podniósł się poziom wody o 1m, więc na drugi dzień czyli dzisiaj wskoczyłem na swego bika, parę kanapek na drogę i Go!
Wiatr był dość mocny, ale wiedziałem, że będzie słabł. To mnie zdopingowało do wyjazdu. Ze mną miały jechać jeszcze 3 osoby, ale żadna nie przyjechała. Solo też dobrze się jedzie. Wjeżdżając na Olszynkę dostałem wiatr w plecy, więc szybkość zdecydowanie wzrosła, gorzej będzie w drodze powrotnej, ale nie będę się martwił co będzie później. Minąłem Sobieszewo i skręciłem tuż za strażą pożarną w prawo na Przegalinę, ponieważ tam miał być podwyższony poziom wody. Gazeta podała, że tuż przy wale pilnuje policja i nikogo nie dopuszcza, otóż żadnej policji nie było tylko po drodze spotkałem jeden radiowóz policyjny i to wszystko. W Przegalinie spotkałem dwóch kolegów(Wojtka i Witka), którzy w tym samym celu przyjechali co i ja. GaduGadu chyba trwało z pół godziny. Przy okazji poprosili pozdrowić Zbyszka „Zibek’a”
Pożegnaliśmy się ja skierowałem się w kierunku Świbna, aby popatrzyć tam na Wisłę i zrobić parę zdjęć. Promu oczywiście nie było, został pewno odholowany do portu. Ten kawałek drogi od skrzyżowania do promu jest zamknięty (fotka) i jest zakaz wchodzenia na wał przeciwpowodziowy.
Droga powrotna miała prowadzić kolektorem, więc tam się udałem. Jak się jedzie od Sobieszewa do końca kolektora, to tam zawsze skręcaliśmy w prawo na Świbno, ale tym razem niestety ta droga jest pod wodą (fotka). Koniec zdjęć wracam do domu kolektorem do Sobieszewa a dalej to 20km pod wiatr, który umilał mi życie:)
przebieg trasy 73km
Mieczysław Butkiewicz
III Edycja –Skandia Lang Białowieża 2010
Jedziemy. Zbyszek Tomek, Olo, Mario w swojej paczce z Kościerzyną. Już nic nie może mnie zaskoczyć po wyścigu w Bielawie. Traktuję to jak przejażdżkę turystyczną. Jest daleko bo 550 km dojazdu samochodem i trasa do przejechania 64 km rowerem.
Pikuś.
A jednak nie do końca, prędkość 30 – 40 km non-stop. Start ostry ze stadionu sportowego i wyjazd na asfalt. Trasa głównie lasami po puszczy białowieskiej. Szerokie dukty z pięknymi widokami i super czystym powietrzem. Jedyna trudność w pokonaniu tej trasy to trochę muld, krótko trwały deszcz a raczej ściana wodna, no i oczywiście jej długość: MINI 41km, MEDIO 64km i GRAND 116KM.
Walka o przesunięcie się o kilka miejsc sprawiała wrażenie bardzo prostego zadania pomimo, że kolejna grupka kolaży jest w zasięgu wzroku dosłownie o rzut kamieniem, a gonić trzeba było ich przez parę kilometrów. Wszystko to, że jechałem na oponach o zbyt grubym bieżniku. Nie zmieniłem ich po ciężkim górzystym terenie z Bielawy. Ostatecznie do mety dotarłem 111 na 187 w czasie 2h 19min na dystansie MEDIO 64km i średnia prędkość 28,2.
Wyniki pozostałych bikerów:
Nr start | Nazwa | Kategoria | Dystans | Pozycja | Pozycja w grupie | Czas (h) | Klasyfikacja Generalna |
111 | OLO | M-5 | MEDIO | 111/187 | 9 | 2.19 | 3 |
112 | Zbyszek | M-5 | MEDIO | 125/187 | 11 | 2.25 | 4 |
263 | Mariusz Haluch | M-4 | MEDIO | 66/187 | 8 | 2.01 | 11 |
2609 | Tomek | M-5 | MINI | 87/153 | 8 | 1.35 | 6 |
3667 | Mario | M-2 | MINI | 8/153 | 3 | 1.14 | 3 |
2873 | Weronika | K-2 | GRAND | 31/38 | 1 | 3.57 | 2 |
2879 | Agnieszka | K-3 | GRAND | 34/38 | 3 | 4.06 | 4 |
Życzę poprawy wyników na następnym maratonie Skandii.
tekst i zdjęcia „Olo”
Bielawa i Skandia Maraton Lang Team 2010
Długo zastanawiałem się nad podjęciem decyzji o wzięciu udziału w MTB Bielawa.
Po 1. Trudna trasa na Medio 1050m przewyższeń.
Po 2. Długi stromy podjazd 14 km – różnica poziomów 450m
Po 3. Góry (moja waga 93 kg)
Po 4. Daleka droga = koszty
Po 5. Usterki techniczne sprzętu
Wymiana łożysk korbowodu, całego napędu, sztycy, hamulców, opony i dętki.
Wszystko to tuż przed wyjazdem i na dodatek w różnych dniach. To jedynie nasza GER’owa grupa (Zbyszek Mario Tomek i Gienek) zapaleńców twardzieli, przekonała mnie do tak wymagającej decyzji. Wyjazd już rano poprzedniego dnia w sobotę. Zapisy – obejrzenie położenia miasteczka rowerowego, wysłuchanie najświeższych relacji z trasy, którą w dniu dzisiejszym przejechali zawodowcy z klubów profesjonalnych. Makabra, niemożliwe to nie jest dla mnie miejsce na kuli ziemskiej. Przede mną góra bez końca. Kręta ścieżka prosto do nieba. Trawa Błoto i spływająca woda non-stop. Kolarze na szczycie to chyba mrówki. Na dziś to wystarczy bo jutro zrezygnuję.
Niedziela godz. 10.30 jesteśmy na miejscu. Przygotowujemy się do startu. Mariusz, Tomek i Gienek jadą na dystansie Mini, więc poszli już na start. Ja ze Zbyszkiem jedziemy na Medio. O.K.M. na 100m dojazdu złapałem w przednim kole kapcia. Natychmiastowa wymiana dętki. Biorę swój zapas i wraz z ogromną pomocą Zbyszka dokonujemy wymiany. O.K.M. Kominek nie pasuje do otworu w obręczy. Zbyszek podjął decyzję i oddaje mi swój zapas. To jest pełna postawa fer-play. W oddali słychać przygotowania do startu. Została jedna minuta. Po raz kolejny mówię głośno O.K.Mać. W trakcie dopompowywania dętka wystrzeliła. Stoję a raczej stoimy. Ostatnia szansa. Kolejny raz zdejmuję oponę (już 3-si raz) i ponownie wciskam tę dętkę ze zbyt dużym kominkiem. Wystaje ponad obręcz ok. 1 cm, ale powietrze trzyma. Lecimy na miejsce startu. Dwa rowy z błotem, jeden płot i jesteśmy na końcu stawki. Sędzia zanotował nasze przybycie. Strzał z pistoletu i Bierzy poszli. Ja ze Zbyszk8iem dalej stoimy. Mam źle założone przednie koło. Przełożenie, sprawdzenie zapięcie i kontrola działania hamulców. Jedziemy!!!
Jeszcze nie wiem czy się cieszyć, obawiać (kolejnego pecha?) czy w końcu z samej trasy Medio, która jest przede mną. Wielkie dzięki dla ZBYSZKA. Pojadę wraz z nim na koniec świata i jeszcze dalej. Z kilkuminutowym opóźnieniem ruszamy w trasę. Przed nami 200 do pokonania. Pierwsze km na asfalcie w dół z prędkością dochodzącą do 50 km/h. Podjazd na wał okalający ogromne jezioro. Wachlarzyk kolarzy widoczny na zawijasie, na przestrzeni kilkuset metrów. Za mną już jest wielu, ale co się dzieje dalej!!! Tyle dobrego. Wjazd do lasu i 10 km ostrego podjazdu w rzece błota, wody i kamieni. Prędkość spada do 8-10 km/h miejscami do 4-6 km/h. Lepiej prowadzić i „podziwiać” góry i przepaści. Rower przetrwała, a ze mną chyba nie wszystko jest w porządku. Największy podjazd już za mną ale to jeszcze nie koniec Maxi Trudnej trasy. Zjazdy to igranie ze …. Lub wypadnięcie z trasy. Prędkość umiarkowana 30-40 km/h, błoto po pachy. Luźne kamienie i strugi wody przecinające rozmamłana ścieżkę w poprzek. Ręce nie wytrzymują, mam skurcze – w ręce właśnie!!! Zaraz po 1-wszym bufecie w którym się nawet nie zatrzymałem 2 góra podjazdu. Nic lepiej a może gorzej. Woda, woda, pod kołami i nad głową. Na szczycie temperatura spadła do 4.2oC. O jak fajnie! Poruszamy się we mgle i chmurach, a może mam ze zmęczenia mroczki w oczach? Halucynacje, fatamorgana?? Nie wiem. Nie to są uroki gór sowich. Po rozdzieleniu Mini i Medio zostało mi do mety tylko a może aż 20km. Horror nigdy więcej – to moje myśli. Ale prę do przodu bo meta jest bliżej niż dalej. Jest zjazd. Rozpoczął się wyścig z czasem, odpornością, umiejętnościami technicznymi, stanem roweru i odwagi. Szuter, ciągle lejąca się woda, poprzeczne rynny odpływowe, kamienie i głazy.
Pełna koncentracja i mobilizacja. Prędkość dochodzi na liczniku (UWAGA
!!) do 58 km/h. Kilka przewyższeń interwałowych podjazdów i widzę tablice z napisem 5km do mety. UWAGA!! Prędkość dochodzi do 68 km/h. Tak, tak to czyste szaleństwo.
Na zakończenie organizatorzy wymyślili jeszcze jeden podjazd o którym pisałem na początku – Łysa Góra. Dojechałem, żyję i to wystarczy.
Czas: 3h 51m
M-ce: 151 w Open
M-ce: 11 w M5
W klasyfikacji generalnej:
Nazwa | Kategoria | Dystans | Pozycja |
Zbyszek | M5 | Medio | 6 |
Olek | M5 | Medio | 5 |
Mario | M3 | Mini | 4 |
Tomek | M5 | Mini | 7 |
Gienek | M6 | Mini | 7 |
Tekst i zdjęcia: „Olo”
VII Leśny Maraton Rowerowy
W dniu dzisiejszym 16 V 2010r miał odbyć się Edukacyjny Festyn Leśny przy Leśniczówce Kępino.
Na Festynie były przewidziane takie atrakcje jak:
Ponadto przewidziane były różne gry oraz zabawy.
Mnie interesował szczególnie Maraton Rowerowy organizowany przez Nadleśnictwo Wejherowo. Dzień przed zawodami ostro padał deszcz, obudził mnie o 3 nad ranem, domyślałem się co może nas czekać na trasie. W poprzednim sezonie 07.06.2009 w podobnych warunkach rozegrana została Skandia Maraton w Gdańsku Oliwi.
Domyślałem się co może nas spotkać. Moim minusem było to że startowałem w Wejherowie po raz pierwszy, nie znając przebiegu trasy. Dojazd do Wejherowa zaplanowałem SKM-ką odjeżdżającą ze stacji Gdańsk Wrzeszcz o godz. 7:07 ja wsiadałem dopiero w Gdyni Głównej o godz. 7:35 następnie dojazd do Kępina na kołach. Mieliśmy małą 7 km rozgrzewkę. W Pociągu SKM spotkałem Grzesia, Marcina, oraz Weronikę później dosiadł się do nas również Robert.
Rano już dość mocno padało aura nie nastawiała nas optymistycznie co do warunków pogodowych, ale mimo to humorki dopisywały, nie obyło się bez śmiechów oraz żarcików. Wiadomo że na rower każda pogoda jest dobra, wystarczy tylko odpowiednio się ubrać.
Na Starcie byliśmy ok. godz. 9:00 wystarczyło tylko podać swoje imię i nazwisko, opłacić wpisowe w wysokości 20 zł. Zgłoszenia uczestników tym razem były przyjmowane przez Internet, trzeba było podać swoje imię i nazwisko oraz rocznik.
Gdy nadchodziła godzina startu coraz mniej padało aż w końcu zła aura powiedziała dość tego i poszła gnębić kogoś innego, ale nam to nie przeszkadzało.
Start wyścigu był zaplanowany na godz. 10:00
Przed startem doszło do zabawnej sytuacji, jeden z zawodników „Piast Słupsk” urwał się kawałek do przodu, możliwe że z zamiarem zmiany przełożenia, gdy został przywołany przez sędziego zrobił tak niefortunnie nawrót po czym poczuł niezwłoczne przyciąganie ziemskie, nie mógł zapanować nad siłą wyższą. Ta sytuacja spodobała się zawodnikom tak że poleciały gorące oklaski. Po krótkiej chwili zawodnik szybko wrócił na linie startu.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ta sytuacja pokazała tylko innym uczestnikom maratonu jak śliska jest nawierzchnia, trzeba bardzo uważać, tym bardziej że początek maratonu przebiegał 6-cio km odcinkiem asfaltu gdzie prędkości dochodzą do 50 km/h. Podobnie było na Maratonie w Kadynach, wiedziałem na co mam się przygotować.
Ja byłem ustawiony gdzieś w czwartej kolumnie.
Nagle słychać strzał z pistoletu sędziego, to sygnał że nastąpił start.
Wszyscy zawodnicy ruszyli z impetem ostro do przodu, byłem ustawiony gdzieś po lewej stronie kolumny, jechaliśmy na początek 47 km/h gdy dochodziło do zakrętów zwalnialiśmy do 35 km/h. Ciężko było kogokolwiek wyprzedzać, ale można było się pokusić, trzeba było być bardzo ostrożnym przy tym niebezpiecznym manewrze, tak aby się nie poślizgnąć na liściach które leżały na krawędziach asfaltu. Ja miałem okazje doświadczyć tego kilka razy przy wyprzedzaniu. Zarzuciło mnie trzy-cztery razy gdy prędkość sięgała ok. 45 km/h.
Na początku czułem się jak na maratonie szosowym jadąc w ściśniętej kolumnie kolarzy równym tempem, wyprzedzałem tylko po bokach ostrożnie, gdy była tylko na to okazja (dziura w kolumnie). Z opowiadań zawodników wiedziałem, że trasa jest płaska co za tym idzie dość spora prędkość. Obawiałem się że na jakimś błotnistym, śliskim odcinku moje oponki mogą nie wyrobić za czym idzie dość nie przyjemna gleba. Gdy kilka razy zarzuciło mnie na liściach jadąc asfaltem ok. 40 km/h zjechałem bardziej na środek, tam było bardziej bezpiecznie.
Wiedziałem że na tym Maratonie nie będzie dość dobrych kolarzy z klubu „TREK” ponieważ mają jakieś inne mistrzostwa, więc szansa na zajęcie lepszego miejsca wzrosła. Lecz nie oznaczało to że będzie łatwiej walczyć o dobre miejsce.
Występowali zawodnicy z takich doświadczonych klubów jak:
- Baszta Bytów
- Flota Gdynia
- Piast Słupsk
- Cartuzia
- MTBnews, i inne
Tępo peletonu nadawał Daniel Formela (Flota Gdynia) oraz Tobiasz Kulikowski (Selle Italia Bikeworld.pl) co zaowocowało szybkiemu rozerwaniu się peletonu po kilkunastu metrach po wjeździe do lasu. Po kilku km jadąc lasem widziałem jak leży dwóch kolarzy gdzieś na poboczu, doszło do dość niebezpiecznej kraksy w której brał udział min, Tomasz Lipiński (Piast Słupsk). Gdy mijałem powiedział tylko że po zawodach, ale się szybko pozbierał. Jadąc z 5 min stratą oraz z kontuzją ręki, pojechał na dystans GIGA 66 KM i zajął 7 miejsce wyprzedzając min. mnie pod koniec drugiej pętli.
Na trasie dochodziło do dość częstych upadków zawodników czego się bardzo obawiałem, trasa była niebezpiecznie śliska, minąłem ok. 10 osób którzy doświadczyli na czym polega siła przyciągania ziemskiego. Trasa ogólnie bardzo błotnista, dostrzegłem trzy podjazdy, z czego na jednym można było się dość znacznie zmęczyć, pokonując podjazd musiałem zejść na pół-blat, prędkość nie większa niż 15 km/h, co spowodowane było dość sporą ilością błota.
Na pierwszym okrążeniu próbowałem dotrzymywać tępa czołówce, ale było bardzo ciężko więc odpuściłem, jechałem gdzieś w drugiej dziesiątce. Zupełnie na początku próbowałem dotrzymać tępa zawodnikowi Cartuzi, raz przed nim raz za nim, wymienialiśmy się co jakiś czas, nagle ostry skręt w prawo, podjazd dość błotnisty, trzeba było pokonać na pół blacie. Po chwili kawałeczek prostej gdzie utrzymywało się prędkość do 28 km/h, zjazd i znowu podjazd, taki z dość niezłym błotkiem. Jadąc wąską ścieżką zarzuciło mnie dość ostro w prawo, tak że wyrzuciło mnie kompletnie z drogi na pobocze, musiałem się wypiąć z pedałów a następnie ustawić rower na właściwy tor po czym ruszyć. Straciłem w ten sposób kilka cennych sekund, ale nikt mnie nie wyprzedził. Na poprzednim podjeździe wypracowałem sobie dość niezłą przewagę dzięki czemu nikt nie zdołał mnie dogonić przy tym niby banalnym błędzie. Szybko wpiąłem się w SPD i ruszyłem. Jechałem ile sił miałem w korbie, nie patrząc czy kałuża czy też nie, błoto nie błoto, miejscami trzeba było głowę pochylać na dół przy kierownicy żeby błoto nie chlapało po oczach. Gdy miałem za sobą połowę pierwszego okrążenia musiałem ściągnąć okulary i schować do tylnej kiszonki w koszulce. Nic nie widziałem. Okazało się że to bardzo dobry wybór, od razu poprawiła się widoczność.
Mniej więcej w połowie pierwszej pętli wyprzedził mnie czteroosobowy peleton składający się min z zawodników Baszty Bytów, od tej pory próbowałem trzymać równe tępo tuż za nimi. Pierwsze okrążenia zrobiliśmy ze stratą do ścisłej czołówki 3 minuty, to całkiem niezły wynik. Na drugiej pętli już nie było tak kolorowo, miejscami zaczęło brakować sił. Gdy czekał na nas asfaltowy odcinek mieliśmy w polu widzenia peleton, próbowaliśmy przyspieszać, zmieniając się co chwile, jechaliśmy z prędkością 45 km/h.
Niestety praca na marne, nie udało się, byli zbyt dobrzy.
Na jednym ze skrzyżowań asfaltowych wyłożyłem się, kilka chwil przed tym zdarzeniem uratowałem się przed upadkiem ale tym razem nie opanowałem sprzętu.
Dość ostry zakręt, miałem na liczniku ok. 35 km/h zarzuciło mnie na dość błotnistym odcinku w prawo, następnie w lewo, po czym ponownie, miałem tyle szczęścia że upadłem na prawą część krawędzi, tam gdzie było dość miękko, zaryłem jedynie ręką oraz głową o asfalt. Nastąpił dość głośny huk, tak jak by ktoś kamieniem rzucił, ja zobaczyłem przez chwilę gwiazdy. Zawodnik który jechał ze mną w peletonie zapytał czy wszystko jest w porządku, odpowiedziałem głośno że spoko. Szybko się pozbierałem i pojechałem dalej. Rower na szczęście cały bez żadnych strat. Trochę miałem problem z ruszeniem ponieważ łańcuch spadł mi na pół blat. Po chwili opanowałem sytuacje. W ten sposób straciłem ok. 15-20 sek. Patrzałem do tyłu żeby nikt mnie nie wyprzedził, ale długo nikogo nie było, także przewaga którą wypracowaliśmy była ogromna. Po kilku minutach dogoniłem kolegę i znowu jechaliśmy razem, ale tylko przez jakiś czas. Sił było coraz mniej, ta trasa mimo że jest bardzo łatwa, w tą pogodę okazała się dość ciężka. Kilka łyków z bidonu żeby dodać energii na następne kilometry i szpula. Jechaliśmy tyle ile mieliśmy sił w nogach, ale końcówkę odpuściłem sobie jakieś 5 km przed metą. Wyprzedził mnie również Tomek Lipiński (Piast Słupsk) który doznał urazu po dość nieprzyjemnej stłuczce, ale postanowił walczyć do końca. Odcinki leśne były miejscami bardzo rozjeżdżone, błotniste, rower zarzucało raz w prawo, raz w lewo, trzeba było uważać. Drugie utrudnienie to dość spora ilość wody, kałuż, ja przez nie ostro przejeżdżałem nie tracąc cennych sekund tym bardziej że widziałem kilku zawodników za sobą, musiałem ostro cisnąć oby nie stracić pozycji.
Sił było coraz mniej lecz starałem się utrzymać mniej więcej równe tępo w granicach 25-28 km/h. Do końca zawodów nie wyprzedzili mnie.
Na końcu drugiej pętli sędziowie pytali gdzie jadę czy na dystans MEGA (2 pętle) co oznaczało koniec wyścigu czy na dystans GIGA (3 pętle), ale żeby pojechać na pętle GIGA trzeba było spełnić jeden warunek, dwie pierwsze pętle trzeba było pokonać z czasem nie większym niż 3 h. Ja ten warunek spełniłem ale nie zamierzałem jechać na GIGA. Krzyknąłem tylko że koniec. pokierowali mną żebym prosto pojechał do Mety. Spisali numerek i podziękowali za wyścig.
Brałem pierwszy raz udział w tym wyścigu i jestem całkiem mile zaskoczony, bardzo fajna impreza, trasa wyśmienita, bardzo fajna atmosfera, urozmaicona trasa, może to nie jest maraton typowo górski, miejscami przypominający sprint, ale mimo to warto wziąć w nim udział. Tereny bardzo ładne.
Na koniec wyścigu można było wymienić nr. Startowy na posiłek regeneracyjny.
Mimo panującej kiepskiej aury pogodowej na start stawiło się łącznie ok.140 osób.
Impreza godna polecenia.
Trzeba pamiętać o tym że w trakcie wyścigu nie ma punktów regeneracyjnych, także trzeba się zabezpieczyć w wystarczającą ilość płynów energetycznych podczas maratonu.
Na koniec zawodów w czasie dekoracji która była o godz. 15:00 odbyło się losowanie nagród. Główną nagrodą był rower górski firmy „KROSS” ufundowany przez sklep „Prosport” w Wejherowie, a dla najlepszego uczestnika w zawodach Sołtys wsi Kępino ofiarował bon w wysokości 200 zł do realizacji w sklepie Prosport.
Do zobaczeni na następnym wyścigu.
W Kat zająłem 11 miejsce na 39 zawodników ze średnią prędkością 25,63 KM/H
W Open 12 na 94 zawodników
Jestem zadowolony z zajętego miejsca, ale za rok postaram się poprawić
tekst i zdjęcia: Pioter1981
Sobieszewo-spotkanie z lochą
Kierunek :Ptasi Raj” już tak popularny, że każdy chyba zna najkrótsza drogę. Na grupie dyskusyjnej już się spotkałem z zapytaniem: jak dojechać do Sobieszewa, ale nie szosą, więc postanowiłem w skrócie to opisać a więc: Na Olszynkę wjeżdżasz brzegiem Motławy „ciągniesz” do mostu, który prowadzi na Elbląską, ale przez most nie przejeżdżasz tylko jedziesz prosto asfaltem, następnie skręcasz w prawo, przejeżdżasz tory kolejowe i cały czas jedziesz asfaltem do miejsca gdzie zaczynają się płyty po lewej stronie drogi i tam wjeżdżasz. Tą drogą dojeżdżasz do drogi głównej gdzie skręcasz w prawo i na wysokości „Macro” na skrzyżowaniu skręcasz w lewo w ul Benzynową. Tą drogą dojeżdżasz do Sobieszewa. Za mostem pontonowym skręcasz w lewo. Ok 2km jest „Ptasi Raj”.
To by było tyle jeżeli chodzi o drogę aby nie jechać główną drogą.
Moja droga powrotna odbyła się tą samą drogą, ale z przygodą, dlatego chcę ją opisać. Jadąc cały czas asfaltem na poboczu drogi zauważyłem lochę z małymi, więc szybko wyciągnąłem aparat, aby to sfotografować. Zauważyła mnie i cały czas byłem przez nią obserwowany.
Marzyłem o takim spotkaniu, aby utrwalić to na zdjęciu, wprawdzie się udało. Locha w początku znajdowała się w dość dalekiej odległości i nic mi wówczas nie zagrażało, ale gdy ona postanowiła przedostać się na drugą stronę drogi to mi ciarki przeszły po plecach, ponieważ przeprowadzała swoją rodzinkę 10m ode mnie. Cały czas obserwując mnie i w pewnym momencie ruszyła w moim kierunku, (to widać na zdjęciu), więc zdążyłem zrobić fotkę, schowałem aparat i byłem gotowy do ewakuacji, ale ona w pewnym momencie zatrzymała się i zrezygnowała z ataku, przeszła na druga stronę. Ufff jak to dobrze, że sobie poszła.
100m dalej spotkałem lisa, ale jak wyjąłem aparat to lisa zobaczyłem tylko ogon.
Kiełpinek-wzgórza morenowe
Kiełpinek – osiedle w Gdańsku, położone na północno-zachodnim krańcu dzielnicy Chełm i Gdańsk Południe. Od północy graniczy z Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym. Prowadzi tędy Szlak Skarszewski – zielony znakowany szlak turystyczny.
Kiełpinek to dzielnica w której to buduje się nowe osiedle np. „Wiszące ogrody”. W związku z tym postanowiłem odwiedzić te rejony z aparatem foto.
Jak tam dojechać? Otóż jadąc w kierunku Matemblewa wjeżdżamy na płyty obok szlaku żółtego. Tą drogą jedziemy prosto do wiaduktu za którym skręcamy w prawo pod górkę po „kocich łbach”.
Można również dojechać przez Morenę brzegiem stawu, gdzie skręcamy nasypem. Jest mały strumyk, którego można przeskoczyć i dość ostry podjazd, który doprowadzi do naszego celu.
Warto poznać bardzo ładne rejony tego obszaru. Bez problemu można zwiedzać rowerem, wprawdzie są zjazdy i trochę błota, ale miejsca są godne odwiedzenia.
Jeszcze tam wrócę.