Kolano to największy staw naszego organizmu, ale zarazem jest najczęstszym miejscem podlegającym kontuzjom w kolarstwie. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest jego umiejscowienie na przedłużeniu dwóch długich dźwigni – uda i podudzia. Dodatkowo musi on znosić obciążenia zwykle przekraczające jego wytrzymałość.
IV ESKA MTB GDYNIA MARATON WITOMINO
Czas przygotowań oraz Treningu już minął, czwartek Lajtowe Błądzenie z Mxerem po Lasach, Piątek Trening ze Sławkiem i Weroniką tuż po pracy który miał na celu objazd oraz zapoznanie się z Trasą Maratonu, nie obyło się bez przygód związanych z błądzeniem, no i z moją formą było nie zaciekawie, zostawałem daleko z tyłu, a i jeszcze plecak który ważył ok. 15 kg dawał ęsi we znaki, na podjazdach w pewnych odcinkach traciłem kontakt wzrokowy, ale czekali na mnie, zamulacza takiego hehe, przeczytałem na stronie GER-u że jest to trasa jedna z najtrudniejszych w naszym województwie, startuje pierwszy raz w tym Maratonie i zacząłem mieć obawy jak to będzie z moją formą szczególnie ze tak zamulałem ostatnio. Następnego dnia, dzień przed Maratonem w sobotę wybrałem się z Sabą na Lajtowe zapoznanie się z trasą, również po pracy z plecakiem 15 kg zrobiliśmy tylko 15 km, po czym wróciliśmy do domu.
W Końcu nadeszła długo oczekiwana chwila „Niedziela 20.09.2009 roku” dzień na który czekało większość bikerów, to właśnie ten dzień kiedy ma się odbyć Gdyński Maraton. Budzik nastawiony na godzinę 7:00
Pobudka wcześniej żeby spokojnie się spakować, zjeść, umyć, bez żadnego pośpiechu. Wyjechałem z domu o godz. 8:30 na miejscu byłem o 9:30 zastała mnie mega kolejka na zapisy. Spotkałem na miejscu Marzenę,Weronikę,Darka z Synem, Marcina, Sabę, Zibek, Olo,Wojtka,Sławka,Mario,Obcego w cywilu który nam towarzyszył, oraz Janusz. Dowiedziałem się również od znajomych ze podczas deklaracji na jaki dystans się wybiera można ewentualnie zmniejszyć ale nie można zwiększyć, czyli jak się powiedziało ze jedzie się na Giga można było zmniejszyć do Mega ale nie odwrotnie, tak też większość się deklarowało. Nadeszła moja kolejka po kilku-nastu minutach wypełniłem formularz, wpłaciłem wpisowe 50 zł dostałem nr. „149”
Mieliśmy sporo czasu do startu, ponad godz, więc obyło się na rozmowach, kilka osób min Marcin z Marzeną pojechali na małą rozgrzewkę, jechali z przeziębieniem na dystans „Bike Cross” 30 KM szacun za z angażowanie oraz za wytrwałość. W Maratonie brało udział ok. 300 Bikerów i Bikerek, rekordowa ilość, należy się cieszyć ze kolarstwo górskie MTB cieszy się coraz większym uznaniem oraz zainteresowaniem, piękny sport.
Nadeszła godzina grozy 10:30 Start !!! ciężko było ruszyć w tak ściśniętym peletonie, ale jakoś się udało, szybko się wpiąć i co nas na początku czeka, jak by inaczej, mega podjazd, ale i z Weroniką i z Sabą testowaliśmy go. Wiedzieliśmy o nim, problem polegał na tym ze przy tak licznym gronie uczestników bardzo ciężkie jest wyprzedzanie Byliśmy ustawieni mniej więcej w połowie stawki, myślałem ze peleton ostro ruszy do przodu tak jak to miało miejsce w Kadynach, a tu nic z tego, pomalutku, jedyne wyprzedzanie było zjeżdżając na prawo lub lewo po liściach, oby tylko nie wpaść w koleinę, nic przyjemnego.
Zaczynam wyprzedzać nie wiem ilu ale sporo osób udało mi się pomknąć, po kilku minutach widzę pędzącego „OLO” usiadłem na kole, chwile jadę tuż za nim i myk do przodu, no dobra byle by nie za ostro, trzeba rozważnie siłami dysponować, miałem obawy min co mnie spotkało w Kadynach w połowie trasy skurcze, musiałem wtedy ostro zwolnić, ale nic takiego nie miało miejsca. W rozmowie powiedziałem ze nie wybiorę się na dystans Giga bo jestem bez formy i nie chce się katować, to nie realne, nie ma sensu.
Saba od razu kilka dni przed maratonem twardo postawiła na swoje i ze jedzie na dystans Giga, nie ma to tamto hehe i miała racje jak jechać to jechać, nie ma złego co by na dobre nie wyszło, szacun dla Saby i Weroniki za wytrwałość na dystansie Giga.
Ogólnie maraton miał sporo ostrych podjazdów, ale jeśli są podjazdy to i muszą być Mega zjazdy, tak też było. Na treningu zrobiliśmy trasę może w 30% ale dobre i to, część trasy przebiegała moim ulubionym szlaczkiem, czyli czerwonym wejherowskim i to jeszcze ten odcinek który często pokonuje jadąc do domu, niestety od pewnego czasu jest dość piaszczysty, ale takie są uroki jazdy po lasach. Nie ominęło nas również singelkwó pięknych gdzie prędkość sięgała ponad 40 km/h trzeba było mieć się na baczność bo miejscami trasa wymagała dość sporej odwagi oraz techniki. Byłem nastawiony psychicznie, że pojadę na dystans Mega 60 KM więc jechałem ile tylko nogi są w stanie znieść,
Kilka podjazdów po czym czekał dość spory zjazd. Nagle patrzę i doganiam Mario666, jeśli już go dogoniłem to jest ze mną nieźle, jadę za nim na kole, nagle jeszcze dołączają inni bikerzy, widziałem min koszulki centrum-rowerowego, dość długo zanim jechałem.
Nagle wyłania się ostry Mega podjazd, z niezłym przewyższeniem, przerzutka 1X1 jedziemy ale są koleiny bardzo dużo osób schodziło i podprowadzało rowery, podjeżdżam do połowy, nie daje rady, ale czasu nie straciłem, tym samym tempem podprowadzam rower
5 km/h wsiadam i jadę dalej, jak podjazd to i zjazd.
Jedziemy cały czas równo łeb w łeb, dojeżdżamy do mety, Mario666 miał problem z kolanem
szacun za jazdę z kontuzją w Maratonie o tak wymagających podjazdach, ja chwile postałem pogadałem, po ok. 10 min skumałem się ze pojechałem na dystans „BIKE CROSS” 30 KM mój błąd, trudno, nawrót, powiedziałem sędziemu że jadę na dystans Mega/Giga podając swój nr. w górę BLAT i RURA !!! ale straciłem z oczu czołówkę, wyprzedziłem po pierwszym okrążeniu nawet jednego z Floty Gdynia ale wiedziałem że po takiej stracie nie ma żadnych szans ich dogonić,
Można chwile powalczyć, ale jeden dość głupi błąd ze stratą 10 min to dość dużo, srogo mnie kosztował. Nic już z tym nie zrobię, nie myślę o tym, jadę ile sił w nogach, piękny podjeździk, oraz super zjazd po czym znowu podjazd, tak mniej więcej wyglądała cała trasa Maratonu. Prawdziwy Górski Maraton, chwile jechałem sam czego nie znoszę, za kimś jedzie mi się lepiej, szybciej. Doganiam kilku Bikerów, są coraz bliżej, ale potrzeba czasu, cisnę ile sił w nogach żeby nadrobić te małe nieporozumienie co kosztowało utratą 10 min, nie daje za wygraną, po kilku min doganiam ich na jednym z ostrych podjazdów, wyprzedzam trzech,
Piłuje ile sił w nogach, jadę dalej, nagle singelek mój ulubiony, oraz Mega Zjazd czerwonym szlakiem i podjazd, jeśli było się wystarczająco dobrze rozpędzonym dało się podjechać na blacie, nawet trzeba było. Czerwony szlaczek koło bajorka, jedyne na co trzeba było uważać żeby nie zarzuciło za bardzo w prawo, było dość błota i można było spalić sprawę z podjazdem. Trasa biegła również wzdłuż obwodnicy, tam również wiedziałem co na mnie czeka, górka z pozoru mała ale zwiększa się stopień nachylenia, jechałem 15 km/h później trochę już lepiej było można było przyspieszyć. W połowie trasy punkt regeneracyjny, izotoniki, jakiś zielony napój który dawał niezłego Powera, woda czysta oraz banany, ja na początku zawodów przy pierwszej pętli zgubiłem gdzieś bidon na którymś z technicznych zjazdów, jechałem cały czas bez kropelki picia, jedynie mogłem liczyć na punkt regeneracyjny, gdzie można było się czegoś napić, był jeden w połowie trasy na pętli,
Bidon znalazłem u jednego z sędziów na trasie gdzieś po 1/3 trasy 3 pętli za obwodnicą już.
Na jednym z Ostrych Zjazdów przy 2 pętelce zaczęło mną znosić na prawo a to na lewo, jechałem za jednym z bikerów, no następny pech „Guma” zwana potocznie „Kapciem”
Nie ma się nad czym zastanawiać, rower do góry nogami i naprawiamy, zdejmujemy koło tylne. Okazało się ze w oponę weszło kawałek szkła, którego na trasie była spora ilość, nie trudno o gumę, Nie miałem ze sobą dętki, więc szybkie łatanie samo przylepną łatką poszło sprawnie i bez boleśnie, niestety jeszcze łańcuch mi spadł z korby i poprzekręcał się, straciłem znowu ok. 10 min, myślę sobie że już nie ma szans na dobry wynik a co dopiero żeby gonić czołówkę. Zacząłem myśleć czy by czasem nie pojechać na dystans „GIGA”
zobaczymy po 2 okrążeniu jak będzie z siłami, przerwa nie wyszła mi na dobre, dostałem trochę zadyszki, Mega zjazd, a po zjeździe czekało na mnie kilka sporych podjazdów, dość niezłych dałem rade, nikogo nie widzę, jadę sam, zjazd, podjazd i tak w kółko. Jestem już prawie na zakończeniu 2 okrążenia, ruch obustronny, widzę jak gdzieś w oddali jedzie Anka z Treka. Widzę również Weronikę która krzyczy do mnie goń ją, uśmiałem się kiwnąłem ręką oraz przyspieszyłem, dość długo jadę sam, nagle wyłania się w oddali jakaś czerwona koszulka, niewierze ze to ona, niemożliwe, po kilku minutach jestem już blisko, coraz bliżej, a jednak to ona, próbuję przyspieszyć, ale sił coraz mniej. Próbuje usiąść chwile na kole, udało się, po czym po chwili przeganiam ją i zostawiam daleko w tyle, ale nie dawała za wygraną, po chwili ja słabnę i wyprzedza mnie, gdzieś tam z przodu ściga się kilku bikerów, jeden z nich z miał koszulkę Subaru niebieską, toczę z Anią bój łeb w łeb, raz ja wyprzedzam po chwili mnie dochodzi i również wyprzedza tak się działo chyba z 7 razy, raz ja górą a zaraz Ania, ale po kilku nieudanych kontrach z mojej strony wyprzedza mnie i zostawia daleko z tyłu, tak daleko że tracę kontakt wzrokowy przez dłuższy czas. Jadę znowu sam. Nie mam przecież z nią szans tak pomyślałem sobie. Ostre podjazdy i zjazd, po kilku-nastu minutach widzę ponownie, na podjazdach próbuje dogonić, na zjazdach wiedziałem ze nie mam szans Udaje się, przyspieszam i oddalam się, patrze do tyłu, nie widzę, ale nagle po paru minutach wyprzedza mnie na jednym z podjazdów, przyspiesza, oddala się tak ze tracę kontakt wzrokowy i znowu toczy się bój od początku. Jadę czarnym szlakiem, spory podjazd trochę płaskiego, ale i jest przeszkoda, znajduje się drzewo przewrócone na bok, przez które trzeba przenieść rower, po dość ostrym podjeździe, kilka zjazdów i znowu ostry podjazd, zaczynam ponownie mieć kontakt wzrokowy, ale jest daleko przede mną, chyba straciłem szanse, nie uda mi się ponownie.
Sił coraz mniej a czekają jeszcze spore podjazdy, nagle wyłania się fajny szuterek, jestem coraz bliżej, przyspieszam do 45 km/h wyprzedzam zostawiając tym razem daleko z tyłu Anię. Oglądam się do tyłu, zostaje w bezpiecznej odległości.
Próbuję dogonić 3-4 bikerów którzy jechali przed Anią oraz cisną dość ostro do przodu.
Nie utrzymuje stałego tępa, zwalniam do 35 km/h
Ostry zakręt i podjazd z korzeniami, koleinami, bardzo ciężki, techniczny, ciśniemy ostro
Zaczynam siedzieć im na ogonie, walka od nowa a tu zjazd i nagle podjazd totalny
Hard-Core. Tym razem bardzo długi podjazd jeden z bardziej męczących na tym Maratonie, staram się nie patrzeć do góry, tylko piłuje ile sił jeszcze w nogach patrząc na przednie koło, opłaciło się, udaje się. Skręt w lewo trochę płaskiego, część z górki i znowu podjazd, bardzo stromy, najbardziej morderczy, niemalże masakryczny, rzadko kto podjeżdżał, szkoda sił było, zaczynam prowadzić rower, ale okazało się ze nie tylko ja, Ania gdzieś z tyłu również prowadzi, idę z 3 bikerami łeb w łeb.
Zastanawiam się ile jeszcze zostało do mety, czeka na nas piaszczysty zjazd czerwonym szlaczkiem, podjazd i znowu zjazd, wyprzedzam dwie osoby, toczę bój z bikerem w koszulce Subaru, koło rzeczki udaje mi się go wyprzedzić, ale po chwili dochodzi mnie, i również wyprzedza. Tak kilka razy się dzieje. Sytuacja się powtarza. Jeszcze czeka na nas na dobitkę morderczy podjazd który prowadzi prosto do mety, kolega z Subaru wystrzelił jak z procy, i koniec było walki, do mety dojechałem w 3 osobowym peletonie. Na ostatniej pętli gdy odzyskałem swój bidon nie zostało mi ani kropli picia, wypiłem wszystko na trasie.
*Rajd uważam za bardzo udany, prawdziwy Maraton Górski, przepiękne podjazdy, ostre zjazdy, podjazd, zjazd i tak przez cały maraton, atmosfera przepiękna, warto zaliczyć, niesamowite przeżycie, dojeżdżając do mety dostaliśmy pamiątkowe medale.
Plusem jest to ze trasa wiedzie gównie drogami leśnymi oraz w małej mierze szuterkami,
Nie ma nawet odrobiny asfaltu, zdarzają się jedynie płyty betonowe, ale to w lesie
W skali 1-10 oceniam najwyżej na 10 pkt
W Klasyfikacji Open zająłem „19” miejsce oraz w M2 – „8”
Z wyniku jestem zadowolony, gdyby nie ta strata ok. 20 min to kto wie jak by się to skończyło.
Gratulacje dla Weroniki oraz Marzeny za zajęcie „3” miejsca
oraz dla Saby za wytrwanie na dystansie Giga
Opracował: PIOTR HABAJ (Pioter1981)
Maraton MTB Kościerzyna
Maraton MTB KościerzynaII jesienny maraton MTB w Kościerzynie za nami. Faktycznie był to jesienny maraton – zimno, mokro, mglisto i szaro jak w środku jesieni. Dla mnie jest to pierwszy w życiu start w wyścigach MTB na dystansie GIGA tj. ok. 90km. Zdecydowałem się na to desperackie posunięcie, tylko dla tego, że trasa GIGA przechodzi w bezpośrednim kontakcie z moim domkiem we wsi Gostomek. Nie mogłem zawieść moich fanów, sąsiadów, mieszkańców i rodziny. Powiem uczciwie, że przygotowywałem się do jazdy na tej właśnie trasie od kilku tygodni. Tak, aby zapoznać się w miarę jak najlepiej z trasą i jej trudnościami, jak i moim możliwościami kondycyjnymi i dyspozycją. Koło bram wjazdowej zorganizowano komitet powitalny wraz z dodatkowym bufetem dla wszystkich przejeżdżających. Trasa maratonu na I odcinku tj. ok. 30km bardzo szybka i nieomal dla sprinterów. Tu moja średnia wynosiła jeszcze ok. 27km/h. Dwa mocne podjazdy w okolicy wsi Kukówka dały się dopiero mocno we znaki. Dawno już straciłem kontakt z czołówką, a tu również ze średniakami. Na rozjeździe MEGA-GIGA to jest 42km byłem 88. Rewelacja! Zwłaszcza, że startowałem w kategorii M4 mając przecież wiek M5+. Ogólnie startowało ok. 220-240 osób. Moi koledzy: Sławek, Flasz, Robert i Weronika wyprzedzili mnie jeszcze wcześniej przed rozjazdem tras. I słusznie!! Naturalnie, młodość, siła i werwa, chęć rywalizacji wzięła górę. Dopiero na mecie po kilku godzinach jazdy dowiedziałem się o Ich znakomitych rezultatach.
Dobrze wiedziałem, że trasa GIGA to nie to samo, co MEGA. Tu dopiero zaczęły się schody. Zjazd i podjazd, piach i korzenie. Żeby utrudnić to ścieżka leśna szerokości 0,5m wzdłuż jeziora robiła się coraz węższa i bardziej kręta. Do dodatkowego bufetu musiałem zajechać jednak pełen werwy i siły. To tu właśnie miałem się właśnie pokazać. Wymieniłem bidon dostałem pół czekolady, banana oraz wiele oklasków i gestów aplauzu. Bardzo podniosło mnie to na duchu. Tu dowiedziałem się, że przede mną jest grupa 15-17 bikerów. Pomknęli jak strzały bez skorzystania z dodatkowego bufetu. Co z tego, że na następnym podjeździe po przejechaniu dziwnego mostka z deseczek opadłem z sił. Dopadł mnie kryzys 60km. Na kolejnych bardzo zawiłych ścieżkach, gdzie zawsze było więcej podjazdów niż zjazdów złapały mnie skurcze nóg. Raz prawej raz lewej. Całe szczęście, że nie obu na raz, bo chyba nawet iść bym nie mógł. Na tym właśnie odcinków dopadło mnie 3 lub 4 bikerów. Szkoda, bo to jednak była wielka strata. Od wysokości Kornego to kilkukrotnie się mijaliśmy. W końcu sam już nie wiem czy byli za mną czy przede mną. Zmęczenie, wysiłek pot i zimno całkowicie mnie rozkojarzyły. Ostatnie 3 km przed metą w Kościerzynie jechałem za dziewczyną, którą cały czas miałem w zasięgu wzroku. No i co z tego! Te 100-200m na dystansie 87 km okazały się zbyt dużą odległością. Różnica na mecie była 10s.
META, MeTa, MetA, meta!!
Stojąc za linią mety w uścisku Wiesi i Juzka dochodziłem do rzeczywistości. Coś do mnie mówią? Chyba przez kilka minut nic do mnie nie docierało. Jestem szczęśliwy, że dojechałem w jednym kawałku i na własnych kołach.
Na liczniku mam czas 4h 21m, co daje średnią ok. 20 km/h! REWELACJA! Jestem przed moim planowanym czasem 20-30 min. Nie wiem czy jeszcze ktoś za mną jest na trasie. Pewnie, jako masters+ jestem ostatni.
I tu kolejne piękne przywitanie. Zibek, Sławek, Piotr, Weronika są jeszcze na obiekcie. To chyba czekali godzinę lub dwie na ostatniego marudera z GIGA. Wspaniali BIKERZY!
Wspomniałem już wcześniej, że Oni wyprzedzili mnie w pierwszej części wyścigu. Teraz dopiero dowiedziałem się dlaczego. Weronika zajęła II miejsce w swojej kategorii, a Sławek III. Gratulacje! Jestem z wami na pudle! W dniu dzisiejszym, kiedy piszę tę relację mam już dość jazdy na rowerze. Mimo to jestem pełen nadziei, że spotkamy się wszyscy w Olsztynie na kolejnym maratonie Skandi MTB.
Do zobaczenia OlO.
Maraton MTB Neksus
Dzisiaj postanowiłem wziąć udział w maratonie Neksusa MTB który rozgrywał się w Kadynach. Pociąg z Gdyni Gł ruszał o godzinie 6:38. Pobudka o 5:00 szybkie śniadanko, przygotowanie, sprawdzenie pogody na ICM gdzie zapowiadali po południu niezłe opady, rano już niestety padało. Postanowiłem pierwszy raz na zawody jechać bez plecaka, zabezpieczyłem dokumenty oraz telefon dwoma warstwami worków jednorazowych oby nie przemokło w razie opadów. Ja wsiadałem jako pierwszy w Gdyni do pociągu, pozostali dosiadali, Robert wsiadł we Wrzeszczu, Marzena, Mirka, Marcin oraz Tomek wsiedli dopiero w Gdańsku Gł. Umówiliśmy się z Dareckim (ESR ELBLĄG) że doprowadzi nas do Kadyn. W końcu dojechaliśmy do Elbląga o godzinie 8:32 Darek już czekał na nas, niestety sam. Po chwili ruszyliśmy na przód spokojnym Lightowym tempem oby się nie zmęczyć, jechaliśmy z prędkością 20 km/h
Zanim się nie obejrzeliśmy już byliśmy w Kadynach, bardzo piękne okolice.
Dużej kolejki nie było więc ustawiliśmy się szybko, wypełniliśmy zgłoszenia oraz uiszczając opłatę w wysokości 50 zł, dostaliśmy numerki startowe oraz na pamiątkę termometr
Zapisy były do godziny 10:00 start Maratonu do godz 10:30, do wyboru były dwa dystanse
MEGA 39 KM przewyższenia 650 m oraz GIGA 74 KM przewyższenia 1300 m.
Ja postanowiłem jechać na MEGA i trzymałem się tego do końca Maratonu.
Na rozgrzewkę był plac gdzie można było robić sobie kółeczka, troszkę w górę i w dół,
Niestety miejscami mokro i ślisko, gdzie byłem świadkiem upadku jednego z maratończyków przed moimi kołami, wypadły mu również dwa bidony na raz. Marcin również wywinął orła podczas rozgrzewki.
Byliśmy ponad pół godz za wcześnie więc się troszkę trzeba było rozgrzać przed startem, stojąc w miejscu robiło się zimno.
Nadchodziła godz 10:30 zawodnicy zaczęli ustawiać się do startu. Ale niestety nie wiadomo było w którą stronę pojedziemy czy w prawo czy w lewo, cześć ustawiła rowerami do siebie, trochę zabawnie to wyszło, ale spiker powiedział gdzie mamy się ustawiać i doszliśmy do ładu. Nagle START !!!! więc trzeba było się wpiąć w SPD BLAT i RURA !!!!
Zawodnicy Licencjonowani jak zwykle na przedzie, peleton ostro wyrwał do przodu, na liczniku miałem pomiędzy 35 a 40 km/h później zwolniłem bo nie dawałem rady takim tempem ciągnąć długo Niestety od samego początku pojawiły się problemy z przerzutkami, próbowałem ustawić w trakcie jazdy, ale trochę czasu to zajęło. Na dzień dobry było sporo asfaltu dlatego tak szybko się jechało, pierwsza górka trochę rozciągnęła peleton. Przeglądając wykres wzniesień spodziewałem się ostrych podjazdów oraz takich których nie da się pokonać jadąc rowerem. Na szczęście myliłem się i to znacznie, trasa była bardzo fajna, można było spodziewać się wszystkiego, od masakrycznych piasków co stanowiło duuuże zagrożenie oraz zwiększało poziom trudności, po przejazd przez rzeczkę takich jak min było na Skandi MTB, nie brakowało również ostrych podjazdów, oraz wąskich technicznych leśnych ścieżek wypełnionymi dziurami, gałęziami , korzeniami, a po bokach pokrzywy, wysokie zielska, jakieś trawiaste itp. Po prostu coś pięknego, prawdziwy górski Maraton, urok niesamowity, przeżycie nie do opisania.
Na dystansie Mega na trasie był jeden bufet, niestety nie wiem co tam było ponieważ nie zatrzymałem się, szkoda było mi czasu a miałem pół bidonu, stwierdziłem ze dojadę bez problemu, największy i najbardziej męczący podjazd był z płyt betonowych gdzie musiałem ustawić przerzutkę 1 X 1 czyli typowo górską ale mimo to ledwo ledwo jechałem, ale jak jest ostry podjazd to musi być i zjazd, niektóre były tak techniczne że trzeba było się trzymać na baczności i mieć oczy ostro otwarte, nie dosyć ze wąskie trawiaste i śliskie to techniczne z korzeniami i dziurami. Ciężko było wziąć kilka łyków z bidonu, nawet na płaskim terenie, tyle nierówności było. Jadąc na sztywnym widelcu miałem trochę stracha że mogę zobaczyć gdzieś orła cień, a było by niezbyt miło się tak wykasztanić, szczególnie że prędkośći nie należały do małych jadąc 35-40 km/h na zjazdach rower skakał na różne strony, jadąc ostro w dół była sztrzałka mówiąca o wjeździe w lewo w las, w bardzo wąską ścieżkę leśną, widziałem z ok. 15 osób które się cofało Jadąc ponad 40 km/h przeoczyli, padł tylko tekst, „Wojtek byłeś na grzybach?” , próbowałem jechać za osobą w zielonej koszulce, trzymałem się na kole przez ok. 20 km, później już lekkie kurcze zaczęły mnie łapać na lewej łydce, więc nie chciałem przesadzać za bardzo. Niektóre z górek były dość wymagające ale nie były straszne, wszystko było do podjechania. Zrobiłem jeden fatalny błąd który kosztował mnie upadkiem. Jadąc ok. 40 km/h widziałem sporą ilość piachu czarnego zwęglonego chciałem odbić w prawo na trawiaste podłoże, gdzie było brak piasków, niestety mam takiego pecha ostatnio na zawodach, zaskoczył mnie mały spad, skręcając już obróciło mi rower o 60 stopni wyglebiłem się na ten czarny piach, przeleciałem po piachu jakiś metr jak po lodzie, po czym chciałem wsiąść na rower i odjechać ale nie mogłem, patrze na siodełko, a to Ci pech, obróciło się o 30 stopni w bok. Pomyślałem ehhh to ci skok w bok :/ No i co teraz.
Wyjąłem narzędzia wszystkie jakie tylko miałem, no i jedyny imbus potrzebny do skuwacza jaki tylko miałem, dopasowałem, kurcze, nie pasuje, po chwili namysłu, położyłem rower na bok, kopnąłem z buta obróciło się w drugą stronę o 60 stopni, było dokładnie w takiej samej pozycji tylko w odwrotnym kierunku, no to jeszcze raz tym razem trochę lżej, udało się, rower piszczał skrzeczał, ale jechać jakoś dało się, słychać go było jak by po wojnę przeżył, cóż za błędy się płaci ktoś mi kiedyś powiedział. Po chwili mijam bufet, nie zatrzymałem się miałem pół bidonu, stwierdziłem że dojadę do mety na tym co mam, następnie trochę ostrych wąskich podjazdów jadę za jakimś bikerem trzymam się ostro jego koła na koniec wyprzedzam dysze jak lokomotywa ale on także. Po chwili słyszę że ktoś za mną jedzie, pomyślałem ze to ten sam co go wyprzedziłem ale nie, wyprzedza, mnie, to był mario666 jechał z kontuzjowaną nogą, szacun wielki, podziwiam. Wymieniliśmy kilka słów między sobą dotyczący trasy, po chwili ostry zjazd, masakryczny piasek który nas dzisiaj nie rozpieszczał, oraz przejazd przez rzeczkę i ostry podjazd, nie zdążyłem zredukować biegu, musiałem zejść z roweru i podprowadzić rower, potem czekał zjazd, próbowałem gonić mario666, ale nie dawałem rady, zbyt silny, widziałem jak jeszcze kilku bikerów wyprzedza odpuściłem. Na początku maratonu trzymałem się bikera z koszulką czerwoną z napisem MRÓZ ale zgubił mnie, po kilku minutach widzę go ponownie, właśnie mario666 go wyprzedził, próbowałem znowu się trzymać, tak też robiłem, ale po chwili ponownie nie daje za wygraną i ucieka mi jak na zawołanie.
Końcówka Maratonu ciągnęła się asfaltowymi drogami przez ok. 6 KM tam dogonił mnie Wojtek który pojechał na pętle GIGA szacun. Powiedział tylko do mnie przecinaj, starałem się jak mogę jadąc stałą prędkością 30-32 km/h pod wiatr, czasem zwalniając do 25 km/h
Po chwili ponownie widzę Bikera z czerwoną koszulką MRÓZ wyprzedzam go, odchodzę na parę metrów, ale zwalniano 25 km/h on zaczyna mnie doganiać był coraz bliżej, w końcu niemal na kole siedział mi, przyspieszyłem do 35 km/h rozglądając się do tyłu był w bezpiecznej odległości, mogłem odetchnąć zwolniłem do 30 km/h i starałem się trzymać tej prędkości. Do końca utrzymałem pozycje, uciekając ponownie o parę metrów, Wojtek wystrzelił mnie jak rakieta, nie miałem nawet szans go dojść.
Dojeżdżając do mety dostałem pamiątkowy medal za uczestnictwo, poczekałem aż dojadą Marzena z Marcinem, ok. 15 min za mną może byli, średnia prędkość jazdy wyszła mi
21 km/h zadowolony jestem z wyniku ale mogło być lepiej, 17 miejsce w kategorii wiekowej oraz w Klasyfikacji Open 29 na 82 startujących w MEGA, dla mnie sukces,rewelka.
WIELKIE GRATULACJE dla MARZENY, MIRKI za zdobycie 1 i 2 miejsca oraz za stanięcie na Pudle i zdobycie pucharków Szacun Wielki
Moje straty: rozwalona ręka, siniak na kolanie, krzywe koło
MARATON MTB NEKSUS polecam każdemu kto lubi-kocha jazdę po terenie,
Trasa bardzo urozmaicona, można znaleźć wszystkiego po trochu, od ciężkich piasków po ostre podjazdy, nie mówiąc o ciężkich technicznych wymagających czasem niesamowitej koncentracji zjazdach, jak na razie ten Maraton oceniam najwyżej pod względem urozmaiconej trasy, Trasa przepiękna
PLUSY:
Pięknie urozmaicona trasa, było wszystko czego dusza zapragnie, po podjazdy po różnego rodzaju krzaczory, wąskie ścieżki techniczne, podjazdy oraz zjazdy jeszcze bardziej techniczne. Trasa była oznakowana bardzo dobrze, Perfekcyjnie, ale mimo to kilka osób potrafiło się zgubić, niestety to przez nieuwagę.
Na koniec Maratonu Ciepły posiłek, Karkówka z Grila oraz drożdżówka.
MINUSY:
Największym minusem było brak służby medycznej oraz Karetki Pogotowia,
Rozwaliłem sobie rękę i chciałem przemyć wodą utlenioną, niestety nie mieli,
Po chwili przyjechała straż pożarna to dostałem bandaż z jodyną,
Na trasie wielkim minusem jak dla mnie była spora ilość piachów, zapisuje w minusach bo ich nie znoszę wrrrr i to tyle.
DO Następnego Maratonu
Opracował: Piotr Habaj (pioter1981)
Rower + pływanie
Już od dawna zbieram się żeby napisać na forum GER’u moje wrażenia z wyczynów, jakie osiągnąłem w ostatnich dniach.
No i zebrało się!
Tak w ogóle zdopingował mnie do napisania relacji Mietek wraz z Intelem, których spotkałem na ścieżce rowerowej biegnącej wzdłuż morza. Jechałem na krótką, ale szybką rozgrzewkę przed nadchodzącym weekendem.
Zaczęło się wszystko w sobotę całkiem wcześnie, bo już ok. godz. 6 rano. Biegiem do plaży, aby sprawdzić, jakie są warunki pogodowe i stan wody w zatoce. Po treściwym śniadaniu i zgodnie z dietą zalecaną sportowcom – makaron + miód + inne węglowodany, płyny izotoniczne. Udałem się na plażę, aby zarejestrować się w pływackim maratonie wkoło mola. Po kontroli lekarskiej uzyskałem zgodę na uczestnictwo wraz z numerem startowym (nr. 12E). Punktualnie o godzinie 12 wraz z odegraniem hejnału, wystartowało ok. 150 pływaków. Nasz dystans do pokonania to ok. 1200-1500 m (różne źródła określają to dwojako. Oczywiście klasyfikacja jest podobna jak w maratonach rowerowych MTB. Podział na płeć i wiek. Mój nr 12E odpowiada mężczyzna 55+. W tym roku to jest już 2 mój start. Było ciężko, trudno, daleko, zimno, ale plan był jasny i konkretny: Muszę dotrwać do mety i przypłynąć przynajmniej nie na ostatnim miejscu. Dotarłem do brzegu po 33 minutach i zająłem 97 miejsce. O dziwo! Mimo, że jestem zahartowany w przebywaniu w zimnej wodzie – mors (http://www.sopockiemorsy.yoyo.pl/) to w znacznym stopniu mój organizm się wyziębił. Temperatura wody ok. 17 stopni a powietrza 19 stopni. Na środek lata to zimno.
Po wręczeniu pamiątkowego medalu i nie czekając na losowanie nagród, ani ceremonii wręczania pucharów i dyplomów (przecież to nie dotyczyło mojej osoby), szybko zabrałem się w drogę powrotną do domu.
Myślicie, że to koniec na dzień dzisiejszy. O nie!
O godz. 15 siadłem na rower i udałem się na II etap tego dnia. Jazda rowerem na czas na dystansie 84km. Dlaczego akurat tyle? – Bo to jest odległość, którą niejednokrotnie pokonuję w piątki jadąc do mojego letniego domu za Kościerzyną. Próbowałem pokonać ten dystans w jak najkrótszym czasie, aby uzyskać rekord trasy. Nie udało się. Wynik z zeszłego roku utrzymał się i jest tym czasem nie do przebicia (3h 28m). Niestety zabrakło siły a 3 min to chyba niewiele. Trasę znam na pamięć, bo przejechałem ją wielokrotnie. Prowadzi częściowo asfaltem, ale w większości to dukty leśne.
Trasa: Sopot – Chwaszczyno – Warzenko – Czeczewo – Rąb – Trzy Rzeki – Pomieczyno – Łapalice – Garcz – Chmielno – Lampa – Przewóz – Zgorzałe – Stężyca – Częstkowo – Gostomie – Gostomko.
Razem 84 km w 208 min ze średnią prędkością 24,5km/h
Na wsi czekała już smakowita kolacja i dowolna ilość napoi…
Wieczorem wspólna gra w biliarda i tenisa stołowego. Późnym wieczorem ponowna kąpiel tym razem w jeziorze i zasłużony masaż relaksujący przed snem. Drugiego dnia (niedziela) zaplanowany powrót na rowerze do domu, ale zanim ruszyłem w drogę do Kartuz, lekka 6km przebieżka wraz z żoną i naszym psem po okolicznych lasach. Bieganie to jednak nie jest moja silna strona – Mirce wychodzi to znacznie lepiej i chwała Jej za to. O godz. 12 byłem umówiony na zapowiedziany rajd przez Zibiego. Do Kartuz pojechałem najkrótszą trasą ½ asfaltu a ½ lasu dobrą szutrową drogą. Czas przejazdu 1h 25m dystans 38km średnia 26,8km/h. Jeden odpoczynek przy wodopoju. (zdjęcie przy wodopoju – strumyk). Tu przyjechałem znacznie przed czasem a grupa, która wyjechała z gdańska Wrzeszcza nieco się opóźniła. Zbyszek, Staszek i Sławek źle obliczyli czas lub dystans i byli dopiero przed 13. Miałem okazję objechać Kartuzy z lewa na prawo; w dół i w górę. Są bardzo ładne. Warto tu przyjechać docelowo i dokładniej zwiedzić.,Po krótkim wspólnym odpoczynku ruszyliśmy w stronę Gdańska przez Grzybno – Hopy – Trzy Rzeki – Kłosowo – Czeczewo – Tokary – Owczarnia – Dolina Radości – no i Brzeźno.
Trasa: dobrze znana, szybka i łatwa do przejechania. Pogoda prawie dopisała, chociaż słońce dało się we znaki. Temperatura wahała się od 28 do 33 stopni celsjusza. Sami wiecie ile litrów płynów trzeba wypić w trakcie jazdy jak i potem w Brzeźnie. Po przejechaniu ok. 100km dotarliśmy do Brzeźna gdzie spotkaliśmy Intela i Wieśka. Kąpiel w morzu i miła rozmowa trwała jak zwykle w miłej atmosferze.
Dziękuję za wspólną wycieczkę
Wyniki: 2 dni jazdy rowerem to 185km pływanie 1500m bieg 6km.
Jestem wykończony, ale zadowolony stąd relacja dopiero dziś.
P.S. Proszę o nazwanie tej kombinacji dyscyplin sportowych. Pewnie dziwnie zmodernizowany triatlon.
tekst i zdjęcia: Aleksander Tokmina „Olo”
asfalt=normalnie
dystans=100
kondycja= niska
profil=niski
trud=niski
m=Chwaszczyno
m=Warzenko
m=Czeczewo
m=Rąb
m=Pomieczyno
obszar=kaszuby
atrakcja=jezioro
typ=rowerowy
Brak zapasowych łatek
Złapałeś gumę a nie masz pompki ani łatek. Musisz wrócić do domu na piechotę lub jechać na sflaczałej oponie. Jazda na rowerze w tej sytuacji stwarza zagrożenie, że zniszczysz sobie nie tylko oponę, ale i obręcz. Jednak są sposoby, które pozwalają zminimalizować straty. Spróbuj wypełnić oponę trawą czy liśćmi. Wyłóż dokładnie oponę, a następnie zamontuj ją na obręczy. Dzięki temu zabiegowi jazda będzie bezpieczniejsza, gdyż opona nie będzie przemieszczać się na boki na zakrętach.
powodzenia
Lasy Osowskie
Darek zaproponował mi o wcześniejsze przybycie,ponieważ jest bardzo ciepło, więc warto wcześniej wjechać do lasu jeszcze przed upałem. Zgoda…..zadzwoniłem do Bona, ale on o tej porze to jeszcze spał, więc nagralem się na sekretarkę a sami ruszyliśmy na Reja. Wjechaliśmy na Reja i tam też spotkaliśmy Silvera, z którym pogadaliśmy a w międzyczasie zadzwonił Bono, że nas będzie gonił……on jak pamiętam to zawsze na rajdach nas gonił (bez urazy).
Na górze poczekaliśmy na niego, w końcu ukazala się sylwetka Bona, był cały mokry od potu, bo pod tę górkę miał średnią 20km/h, nie źle ciągnął. Trochę daliśmy mu odpocząć i ruszyliśmy w nieznane. Nie mogliśmy mu dawać zbyt dużo czasu na odpoczynek, żeby za bardzo nie szalał:)
Naszym celem było jechanie na oślep gdzie oczy poniosą i tak też było. Krążyliśmy po tych duktach leśnych do znudzenia, jakieś krzaki, dziury, gałęzie przez które nie dało się przejechać. Szkoda, że nie było blotka a tak je lubię.:) Po 25km w końcu trafiliśmy na szlak żółty i tym szlakiem postanowiliśmy jechać dalej, do ŻRÓDŁA MARII. Dalej ruszyliśmy tymże szlakiem i w końcu dojechaliśmy do Chwaszczyna, następnie boczną drogą kolo cementowni do Osowy i Owczarni, gdzie zjechaliśmy do Oliwy.
Nie była to trasa zbyt wymagająca, przejechaliśmy ok 50km. I w dobrych nastojach do domku na obiadek:)
Mieczysław Butkiewicz
asfalt=brak
dystans=50
kondycja=niska
profil=niski
trud=niski
m=Osowa
m=Chwaszczyno
obszar=TPK
typ=rowerowy
Rajd do Sianowa
Tym razem bardzo skrótowo dla tych co nie jechali.
Trasa: Wrzeszcz PKP, ul. Abrahama, Szwedzka Grobla, ul. Kościerska, Osowa, mostek, Warzenko. Tu wjechaliśmy na niebieski rowerowy i pojechaliśmy przez Tokary ( wiecie o co chodzi ), Trzy Rzeki, Otalżyno Pomieczyńskie, Pomieczyno do Sianowa. Na miejscu czekali umówieni znajomi. Flash na swoim ostrym kole przyjechał się przywitać oraz Olo, który z nami wracał. Posiedzieliśmy i pojedliśmy około godziny i wyrószyiśmy w drogę powrotną. Będargowo, Łebieńska Huta, Jeleńska Huta, Kielno, Warzno, Chwaszczyno, Osowa, Oliwa.
Tempo było dość szybkie co zaowocowało kilkoma skurczami w drodze powrotnej. Słońce też robiło swoje i za Chwaszczynem miałem kryzys (chyba z przegrzania, bo po zjeździe do Oliwy było już ok).
Podziękowania dla rolnika za wskazanie drogi i pozwolenie przejechania przez gospodarstwo. Dla Mudii za poprowadzenie po sznurku.
Podsumowując:
-liczba uczestników 10 +/- 1
-dystans około 90km
– „błoto”, 2 wywrotki 1 osoby, 1 awaria – czyli rajd udany.
dystans=100
kondycja=normalna
profil=niski
trud=niski
m=Chwaszczyno
m=Warzno
m=Kielno
m=Będargowo
m=Otalżyno
m=Sianowo
szlak=żółty
szlak=czarny
obszar= TPK
atrakcja=morze
typ=rowerowy
Bunkier Gryf Pomorski nad jez. Lubogość
Przed dworcem zebrała się ośmioosobowa grupa a reszta dosiadywała po drodze, także w sumie z pociągu w Bożym Polu „wysypało się” 13 osób.
Dołączył do nas również jeden z kolegów z zaprzyjaźnionej grupy rowerowej, który w zasadzie po kilku kilometrach zrezygnował z dalszej jazdy….Zostało nas 12. Wiadomo, że czasami są ciężkie podjazdy i należy je pokonywać. Nie należy się załamywać. Na jego prośbę doprowadziliśmy go do skrzyżowania, gdzie mógł odbić na szosę, więc za nim go pożegnaliśmy, to w tym samym momencie zauważyliśmy jak jakiś rowerzysta nas goni jak oszalały jakby brał udział w wyścigu. Jakie wystąpiło zdziwienie jak goniącym okazał się „Mudia”, który dołączył do nas a więc znowu jest nas 13. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Droga jak to droga, raz była trudniejsza a innym razem jak „autostrada”. Jechaliśmy spokojnym tempem, ja natomiast przyjąłem funkcję „pilnowacza”, raz byłem z przodu a nie raz czekałem na innych, aby nikt się nie zgubił. Egzamin zdałem, bo nikogo nie zgubiliśmy, wprawdzie peleton był czasami bardzo mocno rozciągnięty, więc wówczas dochodziłem do czoła i hamując tempo czołówki. Takie zrywy odbierały mi trochę tchu, a efektem tego były skurcze mięśni, ale dopiero pod koniec trasy. Jeżeli chodzi o prowadzącego to spisał się na piątkę poprowadził nas bezbłędnie
film z elektrowni Tłuczewo, gdzie zwiedziliśmy prywatną małą elektrownię wodną nad rzeką Łeba. Michał poprosił właściciela na parę minut wywiadu (dla radia GER) 🙂 na jej temat (jest nagrany wywiad z właścicielem elektrowni). Film nagrany w dość niskiej rozdzielczość, także jakość jest raczej słaba. Następnie Potęgowo to trasa, jaką mieliśmy do przebycia do Nowej Huty przecinkami leśnymi, czyli przedzieranie się krzaczorami i dość sporym wzniesieniem na które musieliśmy się wdrapać na szczyt góry, gdzie znajdował się nasz bunkier.
Powoli wciągaliśmy rowery do góry, największe problemy miał nasz kolega Piotr „vktgz” , jego rower ważył chyba ponad 20kg, zresztą on służył do zjazdów hardkor’owych (jego zdjęcie jest przy elektrowni nad Łebą). Rower miał imponujący, ale absolutnie nie nadawał się na nasze rajdy, był zdecydowanie za ciężki. Nie zostawiliśmy go na pastwę losu, bo Darek wciągnął swój rower i zawrócił pomóc koledze…..ładny gest prawda? Po większych trudach w końcu „wdrapaliśmy się” do naszego bunkra. No tak, mamy nasz cel, parę fotek, krótki odpoczynek i jedziemy zwiedzić grotę. Spodziewaliśmy się, że zobaczymy coś ciekawszego. Ziemianka 2x2m jakaś piętrowa prycza i to wszystko. W grocie również wspólna fotka i już pora ruszać w podróż powrotną, bo już jest godzina 15:00 W tym momencie pożegnaliśmy następnego naszego kolegi, który obiecywał, że w domu ma drugi rower lżejszy i będzie brał udział w naszych rajdach…..Zapraszamy. Została dwunastka, z którą dojechaliśmy do mety.
To miał być lajt i w zasadzie był oprócz długości trasy. Tempo było wolne, na dowód tego podam spisane dane z licznika a więc:
Długość trasy 97km
Czas jazdy: 6:35
średnia 14,81
To dowód, że tempo było typowo turystyczne, może trochę nam się ta trasa wydłużyła, ale nigdy nie da się przeliczyć dokładnie długości trasy. Czasami odległości trasy na mapie nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością. 6 godzin na siodełku a w sumie wycieczka trwała 11godzin.
Wszystkim uczestnikom serdecznie dziękujemy za wzięcie udziału w naszej imprezie rowerowej
Tekst: Mieczysław Butkiewicz
dystans=100
kondycja=normalna
profil=niski
trud=niski
m=Boże Pole
m=Tłuczewo
m=Gdańsk
obszar= kaszuby
atrakcja=jezioro
typ=rowerowy
Czarne jagody i bursztyn
Byłem już umówiony, więc nie moglem zmieniać trasy a poza tym chciałem koniecznie pojechać na te jagody. O godz 9:00 przyjechał Darek, więc ruszyliśmy z kopyta w kierunku Gdańska.
Dobrze z Darkiem się rozumiemy, on gawędziarz a i ja nie gorszy, także gęby nam cały czas nie zamykały. Pogoda super i czekaliśmy z niecierpliwością kiedy wjedziemy wreszcie do lasu. Na razie lecimy szosa, ale szosa już się kończy i nareszcie wilki wjeżdżają w swoje środowisko naturalne. Wjeżdżamy na szlak zielony i nim będziemy się przemieszczać szukając jagód, ale na nic się to zdało to szukanie, bo tej jagody jak się okazało już nie ma, spóźniłem się o blisko dwa tygodnie.
Nie znaleźliśmy ani jednej jagody, trochę zawiedzeni ruszyliśmy dalej. Po drodze natknęliśmy się na pole piaskowe, w którym to był bursztyn i zamiast jagód nazbieraliśmy trochę bursztynu. Nie wiele go było a jak już znaleźliśmy to taką drobnicę.
Darek to zagorzały zbieracz, ciągle miał nadzieję, że znajdzie bryłę tego kruszcu…..jednak nie znalazł:)
Następnie zjedliśmy kanapki i ruszamy dalej, przepiękny las i dróżka szutrowa. Nie obyło się bez piachu i to w niektórych miejscach było go sporo.
Szkoda, że już koniec lasu a więc zmuszeni jesteśmy wjechać na szosę, która doprowadzi nas do domu, ale za nim do niego dojedziemy to: Darek zaprosił mnie do swej rodziny, która posiada przepiękny ogród jak w bajce i tu za pozwoleniem gospodyni pozwoliłem ukazać jak ludzie na emeryturach potrafią spędzać czas wolny w czasie weekendu. Jedni lubią rower natomiast inni uwielbiają pielęgnować ogródek.
Przy okazji zostaliśmy poczęstowani agrestem, wspaniałym słodkim agrestem prosto z krzaka.
Odpoczęliśmy i czas już było wracać do domu no i w końcu dojechaliśmy.
prowadzący: Mieczysław Butkiewicz
asfalt=niewiele
dystans=100
kondycja=niska
profil=niski
trud=niski
m=Olszynka
m=Sobieszewo
atrakcja=morze