Rajd do Pelplina 2006

pelplin_logo

To był jeden z tych poranków, kiedy to budząc sie masz wrażenie, że słońce jeszcze nie wstało, ale patrząc na zegarek nie możesz wyjść z zaskoczenia jak bardzo wrażenia mogą odbiegać od rzeczywistości. Patrząc na ilości deszczu spływające ulicami miałam spore wątpliwości, czy na miejsce zbiórki pojawi się ktokolwiek, a kiedy kolejny uczestnik odzywał się z rezygnacją byłam przekonana, że moje stawienie się w Otominie będzie formalnością.

Z myślą o bezrowerowej i bezbłotnej niedzieli przemierzałam kolejne strugi przemoczonego miasta. Nie spóźniona i już nie sucha dotarłam ma miejsce, gdzie zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam, czyli nie zobaczyłam nikogo.. nikogo na rowerze 😉 Spojrzałam na zegarek – minuta po czasie, w pierwszej chwili chciałam po prostu zawrócić, ale ponieważ deszcz zelżał postanowiłam przesmarować skrzypiące z wilgoci kółeczka tylnej przerzutki. Minęło kilka minut i w momencie, kiedy chciałam się zbierać zobaczyłam wyłaniającą się z zielonego szlaku, ubłoconą postać, a wynalazek, na którym owa postać się poruszała do złudzenia przypominał.. rower? -Nie, to nie możliwe – pomyślałam.

A jednak. Lekko spóźniony, ubłocony i gotowy do dalszej drogi przyjechał Marek (ten sam Marek, który 2 tygodnie temu tak sprawnie wykorzystał znajomość terenów rajdu przeprowadzając uczestników bezpiecznymi drogami). A niech to – pomyślałam, znowu czeka mnie 3h czyszczenia roweru po takich maseczkach błotnych 😉 Po trzykrotnym upewnieniu się, że Marek napewno chce kontynuować wypad ruszyliśmy planowaną trasą, czyli: Kolbudy, Pręgowo, Czerniewo, Boże Pole Królewskie, Skarszewy, Bolesławowo, Obozin, Ciecholewy, Rywałd, Pelplin, Rajkowy, Subkowy, Narkowy, Tczew. W Kolbudach odezwał się telefon. Okazało się, że jeszcze jeden niedoszły uczestnik chciał do nas dołączyć, ale niestety straty czasowe zdemotywowały kolegę. Dalej trasa przebiegała bez problemowo, nie wliczając oczywiście nadrożnych stawków, wszechobecnego błota i siąpiącego deszczu.

Z kilometrami (przed południem) zaczęło wychodzić słońce, a wiatr, na tyle mocny, skutecznie osuszał nas i nawierzchnie. Do Pelplina wjechaliśmy około 14stej susi, lekko ubłoceni i zadowoleni z przebiegu wycieczki oraz pogody, która od jakiegoś czasu nam sprzyjała. Minęliśmy górę Jana

Pawła II, przy katedrze Marek zrobił kilka fotek [niestety, na razie nie ma możliwości, by je dostarczyć, a fotki, które oglądacie zostały zrobione podczas objazdu owej trasy około miesiąca temu by Flash], zatankowaliśmy i pożegnaliśmy cel wyprawy udając się w drogę powrotną. Słońce zaczęło mocniej grzać, tak, że kurtki okazały się zbyteczne, a nawet utrudniające dalszą jazdę. Z Tczewa, do którego dojechaliśmy o 17stej, postanowiliśmy wrócić na kołach. I tak między 19 i 20 wjeżdżaliśmy do Gdańska, który przywitał nas, tak dla odmiany – deszczowo 😉 We Wrzeszczu na chwilkę przystanęliśmy, a po chwili pożegnania każde z nas pojechało w swoją stronę, do domu 🙂 Mimo, iż z początku można było odebrać inne wrażenie, pogoda była prawie bardzo dobra. Dzielnemu Markowi należą się podziękowania za nie przestraszenie się tych kilku kropel;) które spadły z rana.

Mój licznik wybił 163km.

Elena

asfalt=normalnie

dystans=200

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Kolbudy

m=Pręgowo

m=Rywałd

m=Pelplin

m=Tczew

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Po Kaszubach przez Sierakowice

05.jpg.phpSpotkaliśmy się punktualnie o 9 nad jeziorem w Otominie… no, w zasadzie to dojechałem do Michała i kolegi, którego imienia niestety nie zapamiętałem (przepraszam) wybiła właśnie 9:01, ale to i tak nie najgorzej, bo z domu wygrzebałem się dopiero o 8:20. Chwile odczekaliśmy, ale nikt więcej się nie zjawił… a była taka piękna pogoda. We  3 ruszyliśmy szlakiem niebieskim w kierunku Kartuz. W Żukowie nowy kolega uznał, że nie da rady i się odłączył, aby nas nie spowalniać. Dalej jechałem więc już tylko z Michałem (Qazimodo).10.jpg.php

Aby ominąć Jar Raduni, pojechaliśmy przez most w Rutkach, dalej wzdłuż Jaru, by w Babim Dole wrócić na szlak niebieski (Kartuski), którym mimo miejscowych trudności i zaoranej drogi dojechaliśmy do Kartuz. Na krótkim odcinku dotychczasowy szlak pokrywał się z czerwonym (Kaszubskim), który w zasadzie na całej swej długości zagwarantował odpowiednią ilość wrażeń i krajobrazów. Nie było żadnych awarii, nie błądziliśmy, no i mieliśmy dosyć pojemne bukłaki, więc zatrzymywaliśmy się głównie, w celach fotograficznych.. jednak te postoje nie były zbyt długie, bo komarów było na każdym kroku… duuużo.

Po ostatnich opadach w lasach nie brakuje odcinków błotnych, jednak nie jest źle, wręcz przyjemnie, bo komary przez tę warstwę błota, jaką miałem na nogach raczej się nie przebijają.  Nad kolejnym z jezior (j. Kamienne) natrafiliśmy na niespotykanej w tej części kraju kamień. W butach z blokami nie udało mi się na niego wejść, jednak Michałowi na bosaka udało się bez problemu… cóż, ja postanowiłem sienie kąpać, aby nie zmyć warstwy ochronnej.

Kolejne malownicze odcinki i kolejne przygody, tym razem szlak wyprowadził nas w pole, tj. szlak był, a droga jeśli była, to została zaorana i teraz rosły na niej ziemniaki. Po drodze widzieliśmy w oddali ulewy, które jakimś cudem nas omijały. Na wysokości jeziora Potęgowskiego Michał zaliczył niespodziewany upadek. Skończyło się na bólach nadgarstka. Jadąc z Kamienicy Królewskiej widzieliśmy bardzo ciemne chmury nad Sierakowicami. Dojechaliśmy do Sierakowic i nie padało, więc może mieliśmy szczęście… pojechaliśmy do sklepu uzupełnić zapasy na resztę wycieczki i w chwili, gdy mieliśmy ruszyć zaczęła się ulewa… ale i tak pojechaliśmy.11.jpg.php

Nie daleko, ale i tak byliśmy już całkiem mokrzy zatrzymaliśmy się u babci Michała na herbatkę. W tym czasie przestało padać. Ruszyliśmy dalej, ale przed wyjazdem z Sierakowic odwiedziliśmy papieski ołtarz. Było już po 18, więc na powrót czarnym szlakiem nie było czasu…mieliśmy więc pojechać na Borucino przez Sierakowską Hutę, ale pomyliliśmy drogą i pojechaliśmy przez Szklaną. Mijając jezioro Bukrzyno Duże zjechaliśmy na leśną drogę wzdłuż jeziora Ostrzyckiego. Tym sposobem dojechaliśmy do Brodnicy. Zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, gdzie pewnie niedoedukowana rowerowo rodzinka zasypała nas takimi pytaniami, że odechciało mi się wyjmować aparat.

Dalej mieliśmy ruszyć w kierunku Ostrzyc, jednak nie wiem jak to się stało, że pojechaliśmy w kierunku Kartuz (chyba ten pośpiech, wystraszyła nas rodzinka). O błędzie zorientowałem się dopiero w Smętowie Chmieleńsim i tu właśnie moje i Michała drogi się rozdzieliły, gdyż była godzina 20:20, a Qazimodo obawiał się, że noc zastanie nas gdzieś w lesie. Z wpisów na forum wiem, że tak jak powiedział, tak pojechał główną drogą do Gdańska, przez Żukowo, gdzie zatrzymał się na jadło.

Ja natomiast upatrzoną sobie drogą ruszyłem w kierunku Goręczyna. Droga okazała się zapomniana, miejscami jak rwąca rzeka, ale dzięki temu ciekawa, a sam zjazd do Goręczyna to szybki szosowy zjazd. W Mezowie wskoczyłem na niebieski szlak, którym przeciąłem Jar Raduni, z którego wyjechać było trochę trudno, ale już od Babiego Dołu, Przyjaźń, Lniska i Czaple jechało się expresowo.

Słońce zaszło w okolicach Przyjaźni, a więc w Trójmiejskich lasach było już ciemno, jednak lampka, którą miała pozwoliła mi zjechać niebieskim do Doliny Radości, skąd już prosto do Oliwy a następnie ścieżkami rowerowymi do Jelitkowa, Sopotu i do domu…

tekst i foto: Tomek „Flash”18.jpg.php

Krótka relacja Michała

Wszystko zaczęło się od wizyty na stronie RWM. Przeglądając propozycje wycieczek natrafiłem natrafiłem na propozycję Wojtka – którego nie znam ale pozdrawiam, wyprawy szlakami Kaszubskimi. Postanowiłem zaproponować „nieco” okrojoną wersję takiej wycieczki na naszej stronie. Jako że nigdy nie prowadziłem rajdu musiałem znaleźć przede wszystkim prowadzącego. Gorąco mi się zrobiło jak się dowiedziałem że to będzie Flash  – który podjął się realizacji
Ale cóż, nie wypadało już teraz odmówić, bo byłby wstyd. Liczyłem że może ktoś jeszcze przyjedzie, kto razem ze mną będzie stopował Tomka. Oczywiście okazało się że przyjechał tylko jeden kolega – nieświadomy kto to Flash.
Do Żukowa dzielnie trzymał się – i jak na rozpoczynającego przygodę z rowerem trzeba przyznać że będzie niezły biker. Cała trasa do Sierakowic okazała się niesamowicie malownicza i ciekawa. Były szybkie zjazdy, techniczne oraz extremalne warunki polne.

Wyciągaliśmy sianko z napędów jak młynarze. Błota było więcej niż szutrowych tras. Asfaltu wcale nie widziałem. Po pierwszym kryzysie 30 km przed Sierakowicami poczułem się znacznie silniej. Oczywiście Flasza nie dopędził bym nawet na tandemie do MTB (jak by mi kto takiego zaprojektował). Czekał na mnie czasem choć nie narzekał że zamulam. Po prostu gdy On robił fotki ja brałem oddech.

Najgorsze były jednak komary. Jeszcze tyle tych małych skur…. nigdy mnie nie pogryzło. Ale w drodze powrotnej przez jakieś 2,5 h lał niezły deszcz więc byliśmy mokrzy ale wolni od komarów. Co do całej wyprawy to przyznać muszę że była to jak dotąd najlepsza wyprawa w jakiej brałem udział. Widoki super!!! Trasa bardzo różna. Szkoda tylko że strasznie zapomniana. Momentami zaorana i przywalona drzewami.

Jeśli mam się wypowiedzieć o trudności szlaku niebieskiego i czerwonego do Sierakowic to powiem tak: wyjechaliśmy o 9:00 z Otomina. O 17:00 byliśmy na miejscu. Czyli 8 godzin bardzo intensywnego pedałowania, mało przerw. A przejechane jedynie 100 km. Nie zamulaliśmy w tamtym kierunku. Wnioski wyciągnijcie sami. Wiadomo że pora roku i deszcze też miały na to wpływ, ja jednak polecam tę trasę tylko w 1 stronę. Potem wracać asfaltem lub PKP.

Polecam jednak aby tam wrócić w większym gronie. Bo to naprawdę suuuuuuuuper przygoda. Na nocną jazdę po lesie nie byłem już jednak gotowy i odłączyłem się od Flasha pedałując samotnie do domu. Drzwi otworzyła mi żona udzielając małej reprymendy za mój stan (błoto, mokry cały i w bąblach). Dzielnie to zniosłem i poszedłem spać. O 6 obudziła mnie sąsiadka stwierdzając że jeszcze tak zabrudzonej klatki schodowej to nie widziała. Tego już nie zniosłem. Nabrałem powietrza zacisnąłem pięści zrobiłem groźną minę i … powiedziałem: „To nie ja”

Kilka fotek w pełnej rozdzielczości umieściłem na serwerze RWMu, (17.06.2007 Sierakowie w słońcu i deszczu) polecam bo naprawdę ładne.

Michał „Qazimodo”

asfalt=niewiele

dystans=200

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Rutki

m=Sierakowice

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Otwarcie sezonu 2006

Nadszedł dzień otwarcia sezonu 2006 Po długiej zimie nareszcie możemy wyjechać na tak upragnioną trasę. Rajd był planowany jeszcze w marcu, gdy jeszcze mieliśmy prawdziwą zimę.

Zakładałem, że w kwietniu teren leśny może być podmokły i w związku z tym postanowiłem zorganizować pierwszy rajd wiosenny na szosie. U wielu ludzi ta decyzja podlegała dyskusji… dlaczego po szosie? W końcu przekonałem ich, że las może być nieprzejezdny ze względu na bajora i grząski teren.

Spotkanie było wyznaczone w Redzie na godz. 10:00 grupa B i o godz. 11:00 grupa A. Krótko mówiąc grupa A miała za zadanie dogonić grupę B.  Długość trasy wynosiła ok. 100 km, a więc mieli do nadrobienia 20 km. Jest to rzeczywiście dość trudne zadanie. Pogoda nie zapowiadała się najlepiej. Miało być dość chłodno i przewidywane były przelotne opady. Temperatura w granicach 7-10 stopni. Na wyznaczone miejsce spotkania przybyła dość znaczna grupa chętnych. Kodeks drogowy mówi, że nie może być więcej jak 15 kolarzy w grupie. W związku z tym dzielimy rajd na dwie podgrupy po 15 osób każda. Drugą podgrupę powierzyłem naszej koleżance z GER’u Asi, która miała za zadanie utrzymanie przerwy ok. 100 m między podgrupami. Trochę byłem zaskoczony tym, że zgłosili swój udział w grupie B chętni, którzy powinni jechać w grupie A. Widocznie nasza grupa bardziej im odpowiada. Ciekawe tylko kto nas będzie gonił? chyba sam Flash i prawdę mówiąc nie wiele się pomyliłem, ale o tym w dalszej części relacji.

Karawana 15 osobowa ruszyła, a za nią druga taka sama. Trasy tu nie będę opisywał, zresztą załączam mapkę. Jest dość zimno a nad głowami zbierają się czarne chmury… dobrze, że ubrałem długie spodnie, bluzę i czapkę z Windstopper’u. Pierwsze kilometry były dość wesołe… za plecami ciągle słyszałem śmiechy. Atmosfera jest dobra. Pierwsze kilkanaście kilometrów za nami i zaczęło się to, czego najbardziej się obawiałem… deszcz. Humory trochę nam się popsuły. Wiadomo jak nie ma słoneczka to źle się jedzie, a po za tym te górki i wiatr dały nam się we znaki. Nie robimy żadnych odpoczynków dopiero w Krokowej będzie dłuższy postój. W międzyczasie dzwonił do mnie Flash, ale zanim ja wyciągnąłem telefon to zdążył się rozłączyć. Postanowiłem zadzwonić do niego, ale nie odpowiadał… widocznie nie miał czasu i pędził do nas co sił w nogach.

Jest nareszcie Krokowa, a więc dłuższy odpoczynek. Tak po cicho myślałem „może tu nas Tomek dopadnie?” Gdy tak spożywaliśmy śniadanie zaświeciło nam słoneczko. Może trochę podsuszą się nasze ubrania. Po jakichś 10 minutach nagle usłyszałem jakieś okrzyki…. no tak jednak Flash nas dopadł w Krokowej. Przyprowadził ze sobą jeszcze dwie osoby. Jak się okazało oni mieli na licznikach średnią 27 km/godz… to z jaką szybkością jechali? chyba 35 km/godz! To rewelacja na tak krótkim odcinku trasy nadrobić jedną godzinę. Naprawdę Wam gratuluję. Z Tomkiem przyjechał jeszcze Michał a trzeciego kolegi nie znam imienia, ale Tomek napiszę swoją relację i tam wszystko się wyjaśni. Nastąpiło spotkanie dwóch grup. Wszyscy cieszyliśmy się, że zadanie zostało wykonane. Andrzej zgłosił mi, że Aga, Tomek_Pruszcz, Paweł oraz on sam wracają do Wejherowa czerwonym szlakiem… mają dość szosy. W zasadzie rajd się zakończył więc każdy może wracać według własnego uznania. Andrzej relacjonował później, że w lesie mieli piękną pogodę, a przede wszystkim nie wiało i było słonecznie… no cóż nie każdy ma takie szczęście.

Reszta grupy wracała szosą. Pogoda z każdą minutą pogarszała się, zaczął wiać bardzo silny boczny wiatr, który spychał nas na środek jezdni. Nagle przy tych porywach wiatru ledwo usłyszałem sygnał dzwonka… to Tomek pytał gdzie jesteśmy, a my już byliśmy 10 km przed Wejherowem. On dopiero był z grupą kolegów przy zbiorniku. Nie było sensu czekać na nich, bo było dość zimno, więc poprosiłem go, aby prowadził grupkę do Wejherowa i tak się stało.

Natomiast przed Wejherowem znowu zaczął padać deszcz. Przed dworcem PKP nastąpił podział naszej pozostałej grupy na dwie kolejne. Jedna, którą prowadził Adam,  wracała do Gdańska rowerem, a druga pociągiem. Ja się zdecydowałem jednak na pociąg ze względu na złą pogodę.

Do domu dojechałem o godz. 18:00

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Zdjęcia: Sławek&Mieczysław

Relacja grupy A

Początkowo miałem jechać do Redy rowerem, jednak dobrze, że Intel (Marcin) mnie przekonał do skorzystania z SKM, a to z kilku powodów. We Wrzeszczu pojawiłem się o 9:50, jednak nikogo się nie doczekałem, także w umówionym wagonie byłem jedyny z rowerem. W Sopocie wsiadł Plucho (Michał), więc już wiedziałem, że nie jadę sam. W Gdyni nikt się nie dosiadł, a na dodatek kolejka z niewidomych przyczyn stała co najmniej 10 minut dłużej niż powinna… no to grupa Bnam już nieźle uciekła…

W Redzie jak się okazało, czekał na nas już od dawna Wojtek – szybko do nas dołączył i ruszyliśmy w pościgu.

Jechaliśmy bardzo dokładnie po wytyczonej wcześniej trasie. Nie obyło się bez przygód. W Połchowie spadł mi łańcuch, za Mrzezinem Wojtkowi urwała się torebka podsiodłowa na mocno dziurawej polnej drodze… a trasa miała być tylko szosowa… ale to nawet lepiej, choć troszkę odpoczęliśmy od asfaltu.

W Okolicach Osłonina zaczął padać deszcz, więc zrezygnowaliśmy z robienia fotek w Rzucewie, tylko pojechaliśmy prosto na Puck, gdzie zrobiliśmy pierwszy dłuższy nieprzymuszony postój, aby zadzwonić i skontrolować pozycję grupy B (niestety się nie dodzwoniłem) coś zjeść i zrobić fotkę zabłoconej twarzy Michała… i znowu ruszyliśmy z kopyta, aby średnia za dużo poniżej 30 nie spadła… Za Gnieżdżewkiem nastąpiło opróżnienie naturalnych zbiorników balastowych i dalej już bez zatrzymywania się, czasem szybciej, czasem wolniej, przed siebie… zgodnie z obranym planem, pomijając Jastrzębią Górę, ech, a tak miałem ochotę tamtędy pojechać…

Za Sulicami usłyszeliśmy rechot żaby… a to mój telefon, jak się okazało dzwonił Mietek pytając gdzie jesteśmy… trochę się zdziwił, że już prawie w Krokowej. W obawie aby nam nie uciekli docisnęliśmy do 45km/h i… się przywitaliśmy… i dalej już jechaliśmy razem, chociaż jak wiadomo, cześć pojechała lasem prze Mechowo, a pozostała grupa znowu została podzielona, jednak już nie na A i B….

Spokojnie walcząc z wiatrem, peletonem dojechaliśmy do Wierzchucina przez Żarnowiec, gdzie po dłuższym postoju, zastanowieniu i głosowaniu została podjęta decyzja o pewnej modyfikacji trasy. Na skrzyżowaniu poczekałem z Obcym na Tacoo i resztę, ale długo, naprawdę długo nie nadjeżdżali, bo pewnie pojechali inną trasą… więc postanowiliśmy we dwójkę rozpocząć pościg… i tu zaczyna się dramat, bo przed samym Prusewem rozrywa się Obcemu łańcuch i tracimy kolejne minut na jego naprawie – na szczęście miałem skuwacz.

Zabieg naprawy nie wyszedł tak, jak się tego spodziewałem, a przecież jeszcze wczoraj skracałem swój łańcuch i wszystko było cacy. Nie mniej Obcy mógł jechać pomimo dyskomfortu, jaki wywoływał ten łańcuch. Dokładniejszej naprawy chcieliśmy dokonać w przy zbiorniku wodnym, ale… ale nagle, tuż za Brzynem, nienajlepiej spięty łańcuch się rozerwał w ten sposób, że wygięło tylnią przerzutkę. Zrobiło się groźnie, ale przerzutkę jako tako udało się rękoma naprostować, a łańcuch spięliśmy bardzo dokładnie, co niestety zajęło trochę czasu. Telefonicznie upewniłem, czy grupa czeka na nas w umówionym miejscu, jednak gdy już tam dojechaliśmy, to nikogo nie było… no cóż, nadciągały naprawę ciemne chmury, więc dalej musieliśmy jechać sami.

Na długim podjeździe za Opalinem dopadł nas deszcz, który postanowiliśmy przeczekać w przydrożnym drewnianym daszku, a gdy deszcz na chwile zelżał ruszyliśmy dalej, no ale znowu zaczęło padać, a do tego poczuliśmy głód. Gdyby nie postoje to może byśmy grupę dogonili, ale w Rybnie daliśmy sobie z tym spokój i zatrzymaliśmy się w Tawernie. Ceny nie były zbyt zachęcające, jednak ostatecznie fajnie było zjeść cos ciepłego… chociaż z mikrofali – po partyjce bilarda ruszyliśmy dalej zatrzymując się w niemal każdym sklepie, bo Obcemu się zachciało drożdżówki… no niestety w niedzielę świeżych takich smakołyków nie mają nigdzie.

W kilka kilometrów przed Wejherowem spotkaliśmy grupę Bombelków, która tego dnia wracała z Łeby, chwilę im potowarzyszyliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dalej, rowerami, bo na SKM szkoda było nam pieniędzy. W Kazimierzu się rozdzieliliśmy, każdy w strone swego domu… i będziemy żyć długo i szczęśliwie. 😉

tekst: Flas

Na zakończenie chciałem podziękować wszystkim biorącym udział w tej masowej imprezie. Może nie była to łatwa trasa, ale za to będą miłe wspomnienia….i dlatego warto jeździć 🙂 Na przyszłość już nie będzie rajdów szosowych….. wchodzimy do lasów, gdzie będzie bardziej przyjemnie chociaż z tego względu, że zamienimy warkot blachosmrodów na śpiew ptaków.:)

Organizator

asfalt=sporo

dystans=100

kondycja=niska

profil=niski

trud=niski

m=Reda

m=Żarnowiec

m=Wejherowo

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , | Leave a comment

Wieżyca zimą

wiezyca_logo

 

Pamiętam, że już od nocnej wyprawy na Wieżycę (w sierpniu), 5 miesięcy wcześniej myślałem o tym, aby „zaliczyć” Wieżycę zimą. Ideałem były dokonanie tego w Sylwestra, ale problemy z rowerem, przerwa w jeździe a także warunki pogodowe, jakie panowały pod sam koniec roku nie sprzyjały takim wyprawom.

14 stycznia 2006 r.. Jako punkt startowy wybrałem Otomin.

Odpowiednio wcześniej zamieściłem informacje o tej wyprawie na kilku forach (aż 3) jednak poza mną na miejscu startu pojawiła się tylko Elena (z Gdańska), ale zanim jeszcze przyjechała zrobiłem rundkę po okolicach jeziora, miejsca spotkania i spotkałem kilku narciarzy, jak się okazało sympatyków Bombelkowania 😉 – Pozdrawiam.

Warunki były wspaniałe, słoneczko, bezchmurne niebo, godzina 10:35… no i skromne minus 5 stopni Celsjusza.

Sam Otomin to jedna wielka ślizgawka, więc Elena bardzo ostrożnie robiła pierwsze metry, tym bardziej, że w SPD jeździ od niedawna, nic, więc dziwnego, że bała się wjechać na jezioro. A przecież poza skromnym upadkiem, nic nie groziło. Z jednej strony dało się zaobserwować łyżwiarzy, wędkarzy oraz narciarza, który jak twierdził przebył całe jezioro… przez środek. Z nas dwojga, pierwszy zaliczyłem upadek.

Trudno o inne miejsce, gdzie tak znakomicie da się odczuć grawitacje 😉 Kilka minut przed jedenastą nadal nikt inny się nie zjawił, więc ruszyliśmy drogą na Sulmin, na której było równie ślisko jak na jeziorze toteż samochody poruszały się tam tempem pieszego. Wykorzystałem to, aby zrobić zdjęcie wjazdu naszej skromnej grupki do wioski, jednak troszkę się naczekałem, bo w tym samym czasie Elena nie mogła odmówić sobie „przyjemności” zapoznania się z podłożem…

Upadki były na szczęście niegroźne, chociaż siniaki z tego, co wiem, są… Po krótszych oględzinach doszedłem do wniosku, że miała zdecydowanie za dużo powietrza w kołach… psss… psss… i już dało się jakoś jechać, chociaż nadal ostrożnie, bo ubite podłoże zwane śniegiem było mniej śliskie dopiero jak wjechaliśmy na czarny szlak i tak aż do zjazdu do kładki.

Ten odcinek, prawie nie uczęszczany, więc dało się zjechać. Samej kładki do przejezdnych zaliczyć jednak nie wypadało, zresztą i tak trzeba było zsiąść, aby popatrzeć… Po pokonaniu łąki przykrytej śniegiem i podjazdu o dziwo pokrytego piachem, zero śniegu na odcinku 20 metrów… aby znowu wjechać w jakieś zaspy, a za nimi oblodzona droga Łapina. Przy samym wjeździe do Łapina Elena znowu dała się pokonać sile grawitacji, zresztą i ja bym wywinął orła gdyby pies szczekający na nas stanął bardziej centralnie na mojej drodze. Kiedy koleżanka sprawdzała stan swoich kolejnych kości, udałem się nad jezioro, które przy brzegu było pokryte 10-centymetrową warstwą kryształków lodu.

Tak mnie to zafascynowało, wykonałem tyle próbnych zdjęć, że Asa już dawno się pozbierała i sama udała się czarnym szlakiem… a ze zdjęć i tak niewiele mi wyszło, bo co ciekawsze kadry były pod ostre światło.  Nie pozostało mi nic innego, jak udać się w pościgu za Eleną, aby dogonić dopiero przy jeziorze Łapińskim. Wzdłuż jeziora jeszcze jakoś się jechało, jednak odcinek szlaku tuż za nim i tak aż do wjazdu na drogę do Czapelska wymagał już wysiłku. Podobne zresztą było na podjeździe do lasu. Po wdrapaniu się zrobiliśmy małą przerwę na powiadomienie rodziny, aby nie wysyłali jeszcze ekipy ratunkowej 😉 … poza tym wypadało coś zjeść, a także wypić to, co nie zamieniło się jeszcze w kryształki lodu. Leśna droga do mostku przed Marszewem pokryta śniegiem, jednak przejezdna… gorzej jak się za często zatrzymywało podziwiać zamarzająca rzeczkę, bo czasem ciężko było ruszyć.

Od Marszewa do Marszewskiej Góry było ekstremalnie ślisko, a przynajmniej tak sobie tłumaczę kolejne spotkanie bliskiego stopnia ze zmarzliną. Natomiast już po przekroczeniu szosy warunki jazdy były już całkiem inne, śnieg tylko lekko ubity, pewnie leśniczy nie lubi tu jeździć, więc można było poszaleć. Ach… nastało nieuniknione, od początku myślałem o tym jak będzie wyglądał odcinek szlaku przechodzący przez pola, do Huty Dolnej.

W zasadzie śniegu, nietkniętym od 2 tygodni (wtedy były ostatnie większe opady) dostrzegłem tylko ślady jakiejś zwierzyny leśnej oraz jednej, góra dwóch osób + sanki. Elena zdecydowała się przemaszerować, ja zaś walczyłem, walczyłem…. z wiatrakami, ale jakoś się udało bez zsiadania z roweru.  Długo się przejezdną drogą nie nacieszyliśmy, bo zaraz za Hutą znowu trzeba było wjechać w las, a tam czekały na nas jeszcze większe zaspy.

Zanim wjechaliśmy do Majdan, minęliśmy się z kuligiem. O tak, zima to świetny czas na zabawy na świeżym powietrzu, ale 8 godzin to już podchodzi pod masochizm – pomyślałem…

Jako, że powoli zbliżał się zachód słońca, a my myliśmy w połowie odległości miedzy Otominem, a Wieżycą, kierowanie głosem rozsądku postanowiliśmy do Egiertowa pojechać szosą.

Droga ta na szczęście nawet latem jest prawie nie uczęszczana, więc jechało się prawie jak po szlaku, tyle, że nieco szybciej i mniej ślisko.

No tak, ale powoli zaczynało się robić zimno, wszak nadchodził wieczór. Powoli zacząłem tracić czucie w palcach u nóg, mimo to jakoś zmusiłem się, aby zatrzymać i zrobić zdjęcie wiosce Kamele… Słońce powoli się chowało za horyzontem, a tymczasem dojechaliśmy do Egiertowa, gdzie Elena postanowiła kupić coś płynnego do picia… pospieszałbym ją, gdyby nie fantastyczny grzejnik w środku sklepu – szkoda, że rowerów nie można było wnieść do środka, ale i na zewnątrz nie było strachu, że ktoś ukradnie, bo kto by w taką zimnice… Słońce wciąż zachodziło, jakby czekało, jakby chciało powiedzieć, że jeszcze nam chwile potowarzyszy. Rozgrzani ruszyliśmy szosą, na której no niestety trochę samochodów było, ale nie na tyle, abyśmy torowali im ruch. Oczywiście z włączonymi lampkami „przelecieliśmy” u podnóża Wieżycy.

Wcześniej, na podstawie tego, co doświadczaliśmy na niby małych podjazdach, Elena twierdziła na Wieżycę nie zdołam wjechać… ach, szkoda, że się założyliśmy. Nie mniej bez zatrzymywania się nie było szans – wydeptana przez pojedynczych spacerowiczów ścieżka miała około 30-40 cm szerokości i ciężko było się na niej utrzymać.

Nareszcie, cel osiągnięty, po jednej stronie już dawno świeci księżyc, a z drugiej strony zanikająca czerwień. Kilka zdjęć dla potomnych i już powoli trzeba było się staczać. Zjazd rozpoczęliśmy o godzinie 17, po drodze mijając najprawdopodobniej rodzinę wspinającą się na szczyt… sam już nie wiem, kto był bardziej zdziwiony, oni czy my?

Jakby na to nie spojrzeć, były to chyba pierwsze rowery na Wieżycy w tym roku, a piesi, po resztkach fajerwerków, widać, że byli tu dużo wcześniej.

Pociąg z Wieżycy odjechał o 17:27 – prawie punktualnie…

Zdjęcia i relacja: Flash

asfalt=normalnie

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Sulmin

m=Łapino

m=Marszewo

m=Wieżyca

m=Egiertowo

szlak=czarny

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Zakończenie sezonu 2005 Zredaguj

IMG_54059 października nastąpiło zakończenie sezonu letniego 2005r. Trasa była bardzo krótka, bo wynosiła ok. 45 km, ale czasami wymagała trochę umiejętności i wysiłku.

Nie spodziewałem się, że dojdzie do aż dwóch poważnych wywrotek Pierwsza nastąpiła przy zjeździe do Matemblewa Jeden z kolegów nie wyrobił zakrętu 90 st. i przy dużej szybkości…. efekt wiadomy. Duża powierzchnia rany została natychmiast zabezpieczona przed zakażeniem. Na tym odcinku trasy szybkość dochodziła do 50 km/godz.IMG_5417

Druga gleba skończyła się odesłaniem jednego z kolegów do pogotowia, założono mu 8 szwów, natomiast trzeciemu na czole urodził się guz wielkości jabłka i został odwieziony samochodem do domu. Przed tym zjazdem ostrzegałem, aby ci, co nie mają kasków zjechali boczną bardziej bezpieczną drogą i niektórzy skorzystała z mojej propozycji.

Dużo było korzeni także należało zwracać szczególną uwagę, aby koło nie uciekło w bok. Obejrzałem się do tyłu, następny za mną jechał dość daleko ze względu na niebezpieczeństwo kolizji. Zbliża się ów zjazd. Przesunąłem cały ciężar ciała za siodełko, aby obciążyć tylne koło i nie wykonać OTB. Klamkami operowałem bardzo delikatnie tak, aby nie zablokować kół.IMG_5418

Po zjechaniu na dół wydawało mi się, że kogoś brakuje… czekaliśmy dość długo… dwóch osób brakowało, więc Andrzej jako ratownik ruszył w ich kierunku spełnić swój obowiązek. Dość długo czekaliśmy,  chyba ok. pół godziny. Jak się okazało ta dwójka miała wypadek. Andrzej sprowadził ich już na piechotę na dół… widok nie był ciekawy. Tomkowi zaproponowałem, aby udał się do pogotowia…. i tak jego rajd w tym momencie się zakończył.

Po dłuższej przerwie ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Owczarni. Przejechaliśmy Spacerową i skierowaliśmy się w kierunku Borodzieja a właściwie gdzieś 100 m za Borodziejem gdzie rozpaliliśmy ognisko. Było bardzo gwarno i wesoło. Po ok. 2 godzinach i skonsumowaniu kiełbasek oraz ziemniaków ruszyliśmy już niestety do domów przepiękną drogą nadleśniczych. Wylądowaliśmy w Oliwie i tu część ludzi rozjechała się w różne strony świata.

Trasa była bardzo krótka, więc postanowiłem tak ją zaplanować, aby nie była zbyt nudna, czyli ostre zjazdy i podjazdy. Ci, co mają doskonale opanowaną technikę jazdy po trudnym terenie przejechali ją bez większych problemów. Ta trójka, która została poszkodowana nie posiadała kasków, gdyby Tomek miał kask to nie doszłoby do zszywania, ale on kask zostawił w domu. Dotyczy to również „kompresora”.

Miło nam było przywitać przedstawiciela SBT Tacoo, który zaszczycił nas swoją osobą, jak również Agę ze Świrem. Aga Twój rower to bomba!!! Pozostało mi podziękować wszystkim za tak miłe spędzenie czasu wraz z Wami.

Z drugiej strony to spotkanie pozostanie długo w mej pamięci jako dramatyczne, oby takich wypadków więcej nie było.

Organizator: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=normalna

profil=wysoki

trud=niski

m=Matemblewo

m=Borodziej

m=Wrzeszcz

szlak=niebieski

obszar=TPK

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , | Leave a comment

Wyprawa na Wdzydze 2005r

IMG_451217 września 2005r w sobotę musiałem wstać dość wcześnie, czyli o godz. 5:00. Nie jest to pora przyjemna do wstawania. Pociąg odchodził z Osowy o godz. 8:07. Mieliśmy do przebycia rowerami 12 km, dlatego też wyjechaliśmy pół godziny wcześniej na wypadek gdyby ktoś z nas złapał gumę. Lepiej poczekać na dworcu, niż spóżnić się na pociąg.

Do dworca dojechaliśmy na szczęście bez awarii. Muszę zaznaczyć, iż na tę wyprawę dołączyły cztery nasze koleżanki, które wsiadły w Gdyni.IMG_4542

Do ostatniego wagonu załadowaliśmy rowery, nie było żadnego przedziału dla rowerów, także było dość ciasno, ale jakoś dojechaliśmy do Kościerzyny. Jak zwykle w pociągu było bardzo głośno i wesoło. Po wyjściu skierowaliśmy się do skansenu kolejowego, który otwierali dopiero o godz. 10:00, także mieliśmy pół godziny czasu, który wykorzystaliśmy na zrobienie zakupów w mieście. Wstęp do skansenu jest płatny i wynosi 2 zł od osoby. Nie będę opisywał co widziałem, ponieważ ukazałem to na zdjęciach. Do Dębogóry dzieliło nas ok. 12 km. Tę odległość pokonaliśmy dość szybko.IMG_5261

Po dojechaniu na miejsce noclegowe w pokojach zostawiliśmy plecaki, sakwy i ruszyliśmy na naszą zaplanowaną trasę. Z Dębogóry jechaliśmy bocznymi dróżkami poprzez Nowa Kiszewa, Gołuń, Wdzydze Kiszewskie. Tu mieliśmy zwiedzić Kaszubski Park Etnograficzny. Następnie dojechaliśmy do Czarlina.IMG_5267

W drodze powrotnej jechaliśmy przez Grzybowo, Lisaki gdzie trafiliśmy na zawody samochodów terenowych….parę fotek i w drogę. Część drogi jechaliśmy fantastycznym czerwonym szlakiem, który się wił jak wąż.. Fantastyczne ścieżki z wystającymi korzeniami na które szczególnie należało zwracać uwagę aby koło się nie poślizgnęło, bo wówczas groziłaby kąpiel w jeziorze….po za tym masa zakrętów, podjazdów. Często ten szlak jest tak wąski, że trudno się zmieścić na nim a w dodatku co chwila witają pokrzywy. Ale w sumie szlak jest kapitalny i praktycznie przejezdny w całości no może z wyjątkiem dwóch krótkich podejść a resztę drogi jechaliśmy według kompasu. Andrzej był naszym nawigatorem, który świetnie sobie radził w terenie. Wieczorem dojechaliśmy do naszego miejsca zakwaterowania, rozpakowaliśmy sprzęt. Późnym wieczorem miał być najciekawszy punkt programu a mianowicie: żona Michała miała przywieść samochodem z Gdańska kiełbaski, pieczywo, ziemniaczki, a razem z nią przyjechał Paweł, który miał umilić nam wszystkim wieczór grając na gitarze. No to będzie dopiero wesoło. Czekaliśmy trochę na przyjazd dwuosobowej ekipy, no i wreszcie przyjechali po godz. 21:00……wielka radość! Ognisko już dawno było rozpalone. Wyobrażacie sobie teraz pieczone ziemniaki, kiełbaska i mały browarek? Zabawa trwała do późna w nocy.IMG_5273

Rano pobudka, śniadanie i wyjazd. W momencie gdy spożywałem śniadanie w progu ukazał się Tomek_Pruszcz. Przetarłem sobie oczy i pomyślałem, że mam jakieś przewidzenia. Jak mi podał rękę na przywitanie to dopiero przekonałem się, że to nie duch Tomka. Była godzina 8:00. Jak się okazuje wyjechał on z domu czyli z Pruszcza o godz. 6:00

W dwie godziny prawie 65km coś niesamowitego. Żałował jednego, że nie wziął ze sobą ciepłych rękawiczek. Tomek wygrzewał się a my przygotowywaliśmy się do wyjazdu.

Zanim wyjechaliśmy to cztery dziewczyny poszły do wsi na mszę świętą. Nie zdążyłem się dowiedzieć jak to się stało, ale jedna z nich Magda ledwo doszła do obozowiska kulając (może ona sama opisze to w komentarzach)…. w takim układzie nie była zdolna kontynuować dalszej jazdy, więc postanowiliśmy, że pojedzie samochodem do Gdańska wraz z Justyną.

Jedna osoba ubyła, ale jedna doszła mianowicie Paweł, więc ilość osób się nie zmieniła.IMG_5278

Część sprzętu została załadowana na samochód, ale ja z sakwami nie chciałem się rozstawać i to był mój błąd, który się zemścił na trasie. Po wąskich ścieżkach w lesie (zwłaszcza na szlaku czerwonym) zahaczałem często sakwami raz z jednej raz z drugiej strony o krzaki i dobrze, że nie było OTB. Miałem już dość tych sakw. Byli tacy, którzy plecaków nie chcieli ładować do samochodu i oni byli w lepszej sytuacji niż ja. Nie zabierajcie sakw do lasu, jeżeli macie zamiar przedzierać się przez haszcze. Ruszyliśmy: dalsza część szlaku czerwonego, którego poprzedniego dnia nie przejechaliśmy.

Przez jakiś czas jechaliśmy drogami szutrowymi aż nareszcie szlak identyczny jak poprzedniego dnia….ja z sakwami starałem się tak jechać, aby taranować sakwami mniejsze krzaki co częściowo mi się udawało, ale jednocześnie było to ryzyko upadku. Musieliśmy powoli zbliżać się do Kościerzyny. Był jeden pociąg do Gdańska, na który nie mogliśmy się spóźnić. Dojechaliśmy nad jezioro, które będzie najbliżej znajdowało się w obrębie Kościerzyny. Postanowiliśmy nad jeziorem zrobić dłuższy odpoczynek.

Mieliśmy dużo czasu, więc jak widać na zdjęciach zorganizowany został kurs OTB w wykonaniu Artura i Michała. Następna dyscyplina to: zjazdy XC w wykonaniu Andrzeja, Michała i Artura. Fajna zabawa zwłaszcza jak ci dwaj spadali na glebę głową w dół.

Było dość sporo kibiców, którzy mieli radochę. Rejestrowane było przez trzech fotografów. Każdy ustawiał się pod innym kątem do skaczącego. O godz. 15:30 zawody się zakończyły….nagród nie było, ponieważ było dużo punktów karnych. Co to za MTB jak nikt nie odniósł żadnych obrażeń (tylko drobne zadrapania, rowery nie uszkodzone). Nasz mistrz coś dziś słabo skakał chyba, dlatego, że był niewyspany a w dodatku nie dostarczył na czas organizmowi „paliwa”. Następnym razem mam nadzieję, że będzie lepiej. Już pora wracać do miasta, aby coś zjeść i na peron. Pociąg przyjechał…jakoś wdrapaliśmy się do ostatniego i przedostatniego wagonu, prawdę mówiąc nie było gdzie ustawić tych rowerów. Dla mnie jazda pociągiem to jest męka.

Uff!!! Nareszcie Osowa! Wysiedliśmy w pełni szczęśliwi, że nareszcie koniec tej udręki….ruszyliśmy w kierunku Oliwy. Wspólnie dojechaliśmy do Zaspy i tu pożegnaliśmy się a ja z Andrzejem pojechaliśmy w kierunku ETC celem zrobienia jakichś zakupów na kolację

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Foto: Mieczysław&Sławek&Łukasz

asfalt=sporo

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Kościerzyna

m=Dębogóry

m=Gołuń

m=Czarlina

szlak=czerwony

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , | Leave a comment

Bikemaraton – Polanica-Zdrój 09-11.09.2005

polanica_logo

 

Góry Stołowe znam tylko z mapy więc maraton w Polanicy okazał się świetnym pretekstem, aby chociaż przez pół dnia nacieszyć oczy wspaniałymi widokami.

Maraton jak to maraton: miał swój start, przebieg oraz metę. Przejechałem bez awarii i normalnym dla siebie tempem (157 pozycja) lecz trasa jak dla mnie była tak okrutnie mdła, że aż nie mam ochoty zbyt wiele na ten temat pisać. Powiem tylko, że najlepszymi momentami były dwa strome i długie podjazdy na których ponownie poczułem czym jest kolarstwo górskie. Pierwszy zaczął się 6 km po starcie i obejmował 350 metrów przewyższenia przy długości 5 km, drugi zaś to słynny podjazd „pod Hutę” na którym z 450 metrów wjeżdzaliśmy na ponad 850 przy długości zaledwie 4 km. Reszta trasy to zjazdy po upierdliwych kamieniach czego osobiście nie znoszę. Tyle o wyścigu. Ważny był następny dzień bo jak to mamy w zwyczaju dzień po maratonie jest dniem przeznaczonym na zwiedzanie okolicy (i powrót do domu co jest jednak drugorzędne)

Sama Polanica Zdrój zrobiła na nas sympatyczne wrażenie małej, ale ładnej mieścinki. Gorąco polecam jeśli ktoś lubi wieczorne rozmowy w knajpkach na ryneczku oraz ranne rowerowe wycieczki po górach. Naprawdę warto!

Gospodarza u którego mieszkaliśmy pożegnaliśmy ok. 10 rano kierując się w stronę pobliskiego Szczytnika. Stoi tam neogotycki zamek zbudowany w 1832 r. lecz w dniu dzisiejszym funkcjonuje jako zakład opieki społecznej. Po dojechaniu (samochodem) na szczyt okazało się, że dokładnie tą drogą przebiegała trasa wczorajszego maratonu! Oczywiście w ferworze walki nie byliśmy w stanie zarejestrować nawet tak znakomitego miejsca.

Widok z punktu widokowego zapierał dech w piersiach. Zdjęcia nie oddadzą klimatu lecz i tak jedno załączam.

Kolejnym punktem na naszej trasie miał być Szczeliniec Wielki oraz Błędne Skały, do których mieliśmy w planie podróż rowerkami całkiem stromym asfaltowym podjazdem. Niestety na górze okazało się, że dalsza jazda na rowerze jest bezcelowa gdyż szlak zwiedzania Błędnych Skał jest ponoć typowo pieszy. Kazali nam zostawić rowery przed budką z biletami czego oczywiście nie zrobiliśmy. Na szczęście w drodze powrotnej trafiliśmy do otwartej dla zwiedzających jednostki wojskowej ze wspaniałym widokiem na Czechy. Stałem przez chwilę z rowerem na skalnej półce, a przede mną tuż za zardzewiałymi zasiekami z drutu kolczastego rozpościerał się widok na góry i doliny. Czy 15 lat temu któryś z wartowników patrolujących to miejsce z kałachem gotowym do strzału zdołał wyobrazić sobie inny świat, gdzie ubrany w kolorowe ubranka facet na dziwnym rowerze może bezkarnie krążyć po tym terenie?? Może takie właśnie były marzenia tych ludzi?

Zjechaliśmy w zabójczym tempie w dół i obraliśmy kierunek na Wałbrzych. Pierwotnie planowaliśmy wjazd na Szczeliniec Wielki (919 m n.p.m.) lecz wizja 850 schodków skutecznie nas odstraszyła. W spd’ach ciężko się chodzi po schodach….

Naszym następnym celem miał być Chełmiec (851 m n.p.m.) lecz w drodze do niego zdarzyło się coś co spowodowało szeroki uśmiech na twarzach całej ekipy. Otóż przejeżdzając fantastycznymi serpentynami Diablo zauważył kątem oka bardzo ciekawą formację skalną. Zatrzymał samochód i wszyscy wysiedliśmy aby przyjrzeć się z bliska temu cudowi natury. Dla nas nizinnych mieszczuchów i wodnych stworzeń każda skała jest godna uwagi lecz ten twór był naprawdę niesamowity! Sami zobaczcie na zdjęciach. Okazało się, że trafiliśmy do jakby kamiennego lasu! Dla chętnych dalszej eksploracji podaję współrzędne GPS tego miejsca: 50° 28′ 33” N, 16° 23′ 19” E

W fantastycznych humorach ruszyliśmy dalej aby zdobyć Chełmiec. Niestety tym razem szczęście nie stało po naszej stronie gdyż w samym pobliżu góry (a trochę błądziliśmy aby odnaleźć właściwy wjazd) zabrakło nam paliwa! (prawie zabrakło) Zdecydowaliśmy się wrócić do Wałbrzycha i kontynuować drogę powrotną do domu. Jeszcze tu wrócimy 🙂

Jadąc przez Wałbrzych i obserwując mapę okolicy odezwały się wspomnienia z eksploracji Gór Sowich. Te niesamowicie tajemnicze i zarazem piękne góry kryją w sobie wiele kilometrów podziemnych instalacji kompleksu „Riese”. To tutaj w czasie wojny hitlerowcy siłą tysięcy niewolników drążyli w skałach labirynty i komory przeznaczone później najprawdopodobniej do prac badawczych nad nowymi rodzajami broni. Nieopodal w Książu powstawała kolejna kwatera Hitlera z windą umożliwiającą zwózkę ciężkiego sprzętu prosto z dziedzińca zamku aż do podziemi. Totalna profanacja.

Decyzja zapadła bardzo szybko. Jedziemy do Książa!

Zamek Książ powstał najprawdopodobniej ok. 933 roku lecz pierwsze udokumentowane wzmianki można odnaleźć dopiero z okresu 1288 roku. Obecnie prezentuje się wprost fantastycznie z sąsiadującą stadniną koni, pięknym dziedzińcem oraz otaczającym ze wszystkich stron lasem. Gorąco polecam odwiedzenie tego miejsca! Zapewniam, że jest gdzie pojeździć rowerem, ale o tym za chwilę.

Objechawszy dziedziniec (akurat trafiliśmy na jakiś festiwal) zachciało nam się pokazać Michałowi i Tomkowi zamek od nieco innej strony. Ostatnia wizyta tutaj obfitowała w nocne eksploracje terenów podzamkowych. Zgodnie z dokumentacją znalezioną w sieci jest tam sporo śladów potwierdzających hipotezę połączenia zamku z podziemnymi labiryntami kompleksu Riese. Na ślad tuneli nie natrafiliśmy lecz zjeżdzając prawie downhillową trasą w dół do stóp zamku można zauważyć wielkie zawalone gruzem drzwi czy też bramę. Zjedzone zębęm czasu straszą ponuro wyłaniając się z krzaków i zarośli. Po chwili egzystencjonalnej zadumy ruszyliśmy dookoła zamku. Niestety trasa była trudna nawet dla naszych terenowych rowerów. Dość często trzeba było przedzierać się brzegiem rzeki brodząc w pokrzywach i krzaczorach. Sama rzeka też jest ewenementem gdyż jest… żółta! Całkowicie żółciutka. Nie badaliśmy istoty tego zjawiska licząc, że wyziewy nie są dla nas zbyt szkodliwe. Zostaliśmy przecież kiedyś napromieniowani w silosach atomowych Bornego Sulinowa więc żadna żółta rzeka nie jest w stanie nam zaszkodzić.

Objazd zamku kończymy stromym technicznym podjazdem, który najbardziej podobał się Tomkowi. Faktycznie było na co podjechać i co ważne: dało się to zrobić bez zsiadania z roweru. Kolejnym celem naszej wycieczki był niesamowity punkt widokowy na zamek. Niestety posiadaliśmy tylko mój aparat foto-tele-foniczny więc jakość zdjęć jest mizerna. Diablo był bardzo chętny do dalszej eksploracji niżej położonych terenów co jak widać na zdjęciach udało mu się znakomicie.

Pożegnaliśmy Książ kierując się do Gdańska, Wejherowa i Lęborka. Kolejny niezapomniany wyjazd już za nami…

Tekst: Scoot
Zdjęcia: cała ekipa (Tomek, Michał, Diablo, Scoot)

Spis zdjęć:

1) widok ze Szczytnika
2) Szczerbiec Wielki
3,4,5,6,7) ciekawe formacje skalne
8,9,10) zamek przy drodze. nie opisany w tekście
11) Chełmiec
12) Diablo przygotowywuje się do eksploracji dolnych partii na punkcie widokowym w Książu
13) Diablo Diablo i po Diablu……..

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=Polanica Zdroj

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Jastrzębia Góra 2005r

IMG_2268Ja z Andrzejem wsiadłem do pociągu o godz. 11.37. Przed wyjazdem dowiedziałem się, że jeden z kolegów zrezygnował ze względu na złą pogodę. Także pozostał nam tylko Tadeusz, który czekał już na nas w Wejherowie. Jak się później okazało przyjechał on rowerem z Oksywia. Jeszcze Wiesiek miał do nas dołączyć, ale dopiero później, ponieważ pracował do godz. 12.30IMG_4084 Założył on, że nas dogoni gdzieś w okolicy Jastrzębiej Góry …i też tak się stało. Na ten wyjazd zdecydował się jechać rowerem wyścigowym, dlatego też tak szybko nas dogonił. Miał stratę do nas ok. pół godziny i to musiał nadrobić na przestrzeni 35km, bo tyle jest z Wejherowa do Jastrzębiej Góry. Można się domyśleć, iż jechał bardzo szybkim tempem. W Jastrzębiej Górze byliśmy już w komplecie. Pogoda nie była najlepsza, ponieważ zamglenie było tak duże, że okulary ciągle należało przecierać….ale najważniejsze, że nie padało i nie było wiatru a temperatura była znośna.

 Grupa podzieliła się na dwie grupki po dwie osoby. W pierwszej grupce jechał Andrzej z Wieśkiem a w drugiej ja z Tadeuszem. Tak dobrze nam się jechało, że urządziliśmy na trasie Gadu Gadu i w związku z tym trochę średnia spadła. Z tego też względu nasi koledzy nie byli zbyt szczęśliwi, ponieważ musieli czasami trochę poczekać.IMG_4088

Trasa: Wejherowo, Krokowa, Karwia, Jastrzębia Góra, Rozewie, Władysławowo, Puck i Chylonia. Nie podaję dokładnej trasy przejazdu, ponieważ jest ona bardzo znana. Naszym celem nie było zwiedzanie IMG_4086zabytków a jedynie ciągła jazda bez odpoczynków….tak tak przez 90km nie stawaliśmy ani razu na żadne odpoczynki jedynie parę razy stawaliśmy na zrobienie fotek, ale to trwało nie dłużej jak pół minuty. Gdyby nie fotki to nie musielibyśmy zsiadać z rowerów….trzeba przyznać, że grupa pod względem wytrzymałościowym była dobrze dobrana. Jedliśmy i piliśmy w czasie jazdy na rowerze….takie były nasze założenia i zostały wykonane w 100%. To był właściwie mój pierwszy w tym roku dłuższy rajd po zimowej przerwie, chciałem sprawdzić siebie jak wygląda moja kondycja….wprawdzie jeździłem przez całą zimę, ale na krótszych odcinkach. Wobec tego należy dokonać parę korekt treningowych, ale generalnie rzecz biorąc nie jest tak źle, myślałem, że będzie gorzej…wytrzymałość jest dobra jak na początek sezonu.

Przejechaliśmy w sumie ok. 90km ze średnią 21km/godz.

Mieczysław Butkiewicz

asfalt=normalnie

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Wejherowo

m=Jastrzębia Góra

m=Krokowa

m=Karwia

m=Rozewie

m=Władysławowo

m=Puck

m=Chylonia

szlak=czerwony

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , | Leave a comment

Rajd do Żarnowca

 

Planowana długość trasy to ok. 100 km. Na dworzec w Gdańsku-Wrzeszczu przyjechało 7 osób, a w Oliwie dołączyły następne 3 osoby. Do Wejherowa dojechaliśmy kolejką SKM ok. godz. 10.00 gdzie Tomek z Rumi przyprowadził grupę 11 osób. W ten sposób stworzyła się dość liczna grupa składająca się z 21 osób. Pogoda była wspaniała w związku z tym zapowiadał się bardzo ciekawy rajd. Na długo przed dotarciem do Wejherowa niektórzy mieli wielką ochotę poszaleć, bo uważali, że tempo 25km/godz. jest za wolne w związku z tym zaproponowałem, że jeżeli ktoś ma ochotę na szybszą jazdę to może grupę główną wyprzedzić, ale warunek był jeden: poczekać na większych skrzyżowaniach. Więc ruszyli a ja prowadząc grupę główną utrzymywałem równe tempo 20-25km,/godz. wiedząc o tym, że przy dłuższych trasach nie należy szarpać sił. Na efekty szybszej jazdy niektórych kolegów nie trzeba było czekać długo. Po prostu nadwerężyli swe siły i byli zmuszeni na dołączenia do głównej grupy. Od tego momentu wszyscy jechali razem. Ja natomiast jednakowym rytmem prowadziłem ludzi, którzy dojechali bez żadnych problemów.

Z Wejherowa skierowaliśmy się w kierunku Piaśnicy Wielkiej i prawym brzegiem jeziora dojechaliśmy do Żarnowca a następnie Brzyno, Nadole, Czymanowo. Następnie celem naszej wyprawy było między innymi dojechanie i obejrzenie głównego zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej „Żarnowiec”. Aby do niego dojechać musieliśmy się wspinać pod dość ostrą górę. Niektórzy z kolegów już to miejsce odwiedzali, ale znaleźli się też tacy, którzy tam nigdy nie byli. Rzeczywiście widok imponujący, polecam każdemu, kto jeszcze nie odwiedził tych stron. W drodze powrotnej z tej góry niektórzy osiągali szybkość 60km/godz…..zjazd był niesamowity. Zjechaliśmy do głównej drogi kierując się już do dworca w Wejherowie, aby tam skonsumować jakiś ciepły posiłek…Należał nam się. W tym momencie mieliśmy w nogach 90km.Chętnych nie zabrakło

Cnv0280Po wyjeździe z Wejherowa pożegnaliśmy grupę Tomka z Rumii, ponieważ oni postanowili skrócić drogę jadąc wśród pędzących samochodów. My na tą trasę nie zdecydowaliśmy się, woleliśmy jechać dłuższą drogą, ale mniej uczęszczaną. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Wierzchucina, Bychowa i do Gdańska, przed nami zostało do przejechania tylko 40 km W sumie przejechaliśmy 130km. Ekipa była dobrze przygotowana kondycyjnie, nikt nie zostawał w tyle. Tyle tylko, że grupa rozciągnęła się na dość sporą odległość, co spowodowało pewne utrudnienie dla wyprzedzających nas samochodów. Do Gdańska wszyscy dojechali w komplecie bez żadnych problemów._6A_0008

Podsumowując wyprawę wniosek nasuwa się jeden: Częste zmiany rytmu doprowadzają do utraty sił, dlatego też pamiętaj: chcesz dojechać daleko to często spoglądaj na swój licznik i nie zmieniaj tempa jazdy gdyż doprowadza to do szybkiego zmęczenia organizmu. Po mojej obserwacji z przebiegu rajdu należy wyciągnąć wnioski:Cnv0281

Ze względu na to, że nie wszyscy mają jednakową kondycję więc proponuję zmniejszyć długość trasy do 90km. To ma być czynny wypoczynek. Przypominam, że na stronie www.rowery.gda.pl będą wystawiane komunikaty o rajdach organizowanych przez Gdańską Ekipę Rowerową. Jeżeli ktokolwiek zna ciekawe trasy rowerowe to prosimy o takie informacje na adres e-mail: mbut@wp.pl, my natomiast będziemy analizować te propozycje i wybierać najciekawsze trasy do realizacji.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz.

asfalt=sporo

dystans=100

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Wejherowo

m=Piaśnica Wielka

m=Żarnowiec

m=Brzyno

m=Nadole

m=Czymanowo

obszar=kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , | Leave a comment

Rajd do Stegny 2005r

IMG_475925 czerwca spotkaliśmy się pod urzędem wojewódzkim, aby wyruszyć na wyznaczoną trasę.

Do godziny 10.15 zgłosili się wszyscy, którzy chcieli wziąć udział w tym rajdzie, było ich 13. Feralna czy nie?, mam na myśli numer 13….zobaczymy jak przejedziemy….odpowiem na to pytanie na końcu tej relacji. Ciągle wahaliśmy czy nie zmienić trasy na leśną z powodu dość uciążliwego upału. Po uzgodnieniu z grupą postanowiślmy jednak jechać do Złotej Wyspy. Tak, więc ruszyliśmy. W trakcie jazdy rozmyślałem sobie czy my przetrzymamy tę „patelnię” na Żuławach, teren nie osłonięty drzewami chyba będzie ciężko.

Dojechaliśmy do Sobieszewa tam zaopatrzyliśmy się w napoje, ponieważ bidony dość szybko są opróżniane, nic dziwnego temperatura dochodziła do 30 stopni w cieniu (miałem ze sobą termometr cyfrowy). W Sobieszewie postanowiłem wjechać na zielony szlak, co też zrobiłem i dalej już wszyscy szczęśliwi, że są tu drzewa, które nas osłaniają od słońca….i tak dojechaliśmy w pełnym szczęściu do ŚwibnaIMG_4763.

Naszym półmetkiem była Stegna. Przepłyneliśmy promem Wisłę i po wjeździe, do Mikoszewa skręciliśmy w lewo w ulicę Brzegową, która nas miała doprowadzić znowu do szlaku zielonego. Nareszcie jest upragniony szlak, nawet nie był tak mocno zapiaszczony, także całkiem znośnie się jechało, zresztą nikt nie narzekał. Po 12 km dojechaliśmy do Stegny

a tam postanowiliśmy zawitać do upragnionego morza, celem obmycia ściekającego z nas potu. Po krótkiej kąpieli, chociaż nie wszyscy się kąpali postanowiłem zebrać naradę wojenną, co dalej robić, bo zauważyłem, że ludzie nie za bardzo mieli ochotę zrezygnować z fantastycznych kąpieli.

Rzuciłem hasło: proponuję zrezygnować z dalszej jazdy po pustyni do złotej wyspy co Wy na to?

. Entuzjazm był tak wielki, że nie było sensu jechać dalej dyskutować na ten temat (temperatura w słońcu 35 stopni), w związku z tym zaproponowałem odjechać od tego tłumu ludzi w kierunku Krynicy o parę kilometrów i tam będzie długie wylegiwanie się i kąpanie w morzu. I tak zrobiliśmy….po zaopatrzeniu się w sklepie odjechaliśmy szosą parę kilometrów i skręciliśmy w kierunku morza. I to właśnie było to, czego szukaliśmy….plaża prawie pusta, cisza, spokój…tego nam brakowało.IMG_4767

Teraz powstał nowy problem, ponieważ niektórzy nie posiadali kąpielówek, ale jeden z kolegów wpadł na dość oryginalny sposób wejścia do wody, otóż założył zamiast kąpielówek koszulkę….wyglądał bardzo pociesznie (widać na fotce). Gdy wszedł do wody zdjął koszulę no i na golasa hyc do wody. Każdy sposób jest dobry.

Odpoczynek był bardzo długi, bo ok. 2 godzin. To był bardzo nietypowy rajd z tak długim wylegiwaniem się nad wodą. Uważam, że to był bardzo dobry pomysł z tą plażą, bo, po co mamy siebie katować w takim upale. Jak przyjdą chłodniejsze dnie to tę wyprawę na złotą wyspę ponowimy. Chyba nie będę opisywał trasy powrotnej.

Jeszcze zapomniałbym wspomnieć, iż w Stegnie odłączyły się od nas dwie osoby, ponieważ zaplanowały powrót przez Przegalinę, tak też zostało nas, 11 ale nie na długo. Wyjeżdżając z lasu otrzymałem telefon, że Wiesiek nas gonił z Gdańska na rowerze wyścigowym. I udało nam się spotkać właśnie w Stegnie…krótkie przywitanie. Towarzyszył on nam do chwili aż wjedziemy ponownie do lasu na zielony szlak.

Krótkie pożegnanie i znaleźliśmy się w lesie. Nie mógł on z nami jechać, bo oponkach jak palec daleko by nie dojechał. Umówiliśmy się, że on na nas poczeka w Mikoszewie. I tak się stało.

Ale jadąc od Stegny 5 km przed Mikoszewem dopadło nas następnych dwóch kolegów, którzy gonili nas z Gdańska był to Adam i jego kolega. Gdy dojechaliśmy do Mikoszewa nasz kolarz już czekał na nas i znowu przyjacielska rozmowa ale nie trwała ona długo, bo po przepłynięciu Wisły Wiesek pojechał swoją drogą.

Oprócz niego 4 osoby zdecydowały się również na jazdę powrotną po szosie, trochę byłem zdziwiony tą decyzją….jechać w pełnym słońcu, gdy już się ma w nogach 70km, ale skoro tak zdecydowali to już ich sprawa.

My natomiast jednak wybraliśmy może trochę cięższy teren, ale w cieniu drzew i tu była nasza przewaga.

Do Sobieszewa dojechaliśmy w dość szybkim tempie, przekroczyliśmy most pontonowy i gdzieś kilometr za Sobieszewem dopadliśmy naszych szosowców i od tego momentu jechaliśmy już razem. I jeszcze o jednym zapomniałbym wspomnieć a mianowicie: mieliśmy zaszczyt gościć dwóch maratończyków (Silwer i….o sklerozo wyhamuj się!….. zapomniałem imienia dziewczyny). Miało ich być w sumie czterech, ale dwie nie dojechały z nieznanych mi powodów.

Aga żałuj, że nie wzięłaś udziału z nami, ale ja jestem ciągle dobrej myśli. Złota Wyspa jest nadal aktualna….przygotuj kondycję!!! (chłop żywemu nie przepuści). hehehe Tempo było nie najgorsze (25-27km) biorąc pod uwagę ten upał. Nie było ani jednej osoby, która by zostawała w tyle. Z takim zespołem ludzi aż się chce jeździć.

Uważam, że ponownie ekipa stanęła na wysokości zadania….wspaniała kondycja, fantastyczne humory pomimo tych upałów jednym słowem dziękuję wszystkim uczestnikom za wzięcie udziału w tym nietypowym rajdzie. I osobne podziękowania dla naszych czterech dziewczyn, które dzielnie jechały i wcale nie ustępowały nam pod względem kondycyjnym.

Na początku zadałem sobie pytanie czy liczba 13 jest feralną liczbą i jak się okazało była dla nas jak najbardziej szczęśliwą liczbą. Dawno przestałem wierzyć w te bzdury naszych babć. Teraz poczekamy na odpowiednią pogodę, aby zrealizować rajd do złotej wyspy.

Długość trasy: 106km

Tekst i fotki: Mieczysław Butkiewicz

Zdjęcia wykonano aparatem CANON A60

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Olszynka

m=Sobieszewo

m=Świbno

m=Stegna

szlak=zielony

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , | Leave a comment
« Older
Newer »