Krynica Morska-Piaski 2004r

IMG_2003Wyprawa nad granicę polsko-rosyjską Start nastąpił w niedzielę 16V2004r o godz 9.10 spod budynku LOTu w Gdańsku.Mieliśmy przejechać przez Olszynkę w kierunku Sobieszewa, Świbna, Stegny, Krynicy Morskiej i Piasków, a dalej jeszcze 3.5km nieoznaczoną drogą na mapie aż do samej granicy polsko-IMG_2015rosyjskiej. Wystartowaliśmy dość ostro, bo już na samym początku trasy licznik wskazywał ok. 28-32 km/godz. i z tą szybkością przez cały czas jechaliśmy do Krynicy Morskiej. Przed nami 170 km trasy więc należało się spieszyć aby zdażyć przed zmierzchem do domu. Po drodze jedyny odpoczynek na promie w Świbnie. Ale do rzeczy… do Krynicy dojechaliśmy bez problemu i to w dość krótkim czasie, ale później zaczęły się podjazdy i wówczas średnia nieco spadła.Po 13 km dojechaliśmy do miejscowości Piaski i od tego momentu mieliśmy mały problem ze znalezieniem granicy.

Jechaliśmy wąską ścieżką zresztą trudno nazwać to ścieżką, pokrzywy, krzaki, a na końcu jakieś bagna, które nas zatrzymały… zostawiłem rower i poszedłem na zwiad lecz trasa była niestety nie przejezdna. Nawrót o 180 stopni. Cofneliśmy się o parędziesiąt metrów i wówczas kolega wypatrzył jakąś dróżkę kierującą się do góry w kierunku lasu. Nie namyślając się długo rowery na plecy i do góry po piaskach.IMG_2023

Uff nareszcie… jest jakiś ślad scieżki. Wsiedliśmy więc na rowery nie wiedząc jeszcze w krórym kierunku jechać. Błądziliśmy przez chwilę, ale ja – stary turysta – z kompasem się nigdy nie rozstaję i właśnie dzięki niemu (już nie pierwszy raz) udało się obrać właściwy azymut. Jak się okazuje nie tak łatwo znaleźć tę naszą polską granicę. Tuż przed godziną 13 osiągnęliśmy cel naszej wyprawy, a mianowicie biało-czerwony szlaban z naszym polskim godłem (na zdjęciu). Zasłużony odpoczynek… każdy powyciągał swoje kanapki i wyżerka w przepięknym śpiewającym lesie. Nic nie było słychać za wyjątkiem ptasiego śpiewu. Byłem przekonany, że taka granica jest chroniona przez wojska ochrony pogranicza jak widać myliłem się… nikogo tu nie było. Ale sytuacja wyjaśniła się po pół godzinie. Z głębokiego lasu zauważyłem jakąś sylwetkę zbliżającą sięw naszym kierunku więc mówię do chłopaków, że chyba mamy jakiś problem. I rzeczywiście z krzaków wyłonił się żołnierz wojsk ochrony pogranicza, który zakomunikował nam, że jest to pas nadgraniczny i nie wolno tam dalej wchodzić. Jak się okazuje ten pas ma szerokość ok. 500 m i jest chroniony przez polską straż graniczną. Dalej już stacjonują wojska rosyjskie. Spokojnie spożywaliśmy śniadanio-obiad, lecz żołnież przez cały czas stał i wyraźnie czekał aż opuścimy ten teren. Dobrze, że zanim on przyszedł zrobiłem trochę zdjęć gdyż w jego obecności na pewno by mi tego zabronił. Po półgodzinnym biwaku postanowiliśmy wracać do domu. Wystartowaliśmy z Piasków do Świbna jadąc bez żadnych przystanków. Jedyny jaki był to ponownie na promie w Świbnie. Trasy powrotnej nie będę opisywał, bo właściwie nic się nie wydarzyło. Chciałbym korzystając z okazji podziękować moim towarzyszom podróży za przyjacielską atmosferę, a zwłaszcza za ich pomoc na ostatnim odcinku drogi (5 km przed Świbnem) gdy z powodu moich problemów z żołądkiem musieliśmy znacznie zwolnić. Z takimi bikerami miło się jeździ, nikt nie zostaje w tyle przy mocno podręconym tempie. Na pewno znajdą się za chwilę tacy, dla których średnia 24 km/godz. na dystansie 170 km nie jest wielkim wyczynem, lecz w moim wieku uważam to za pewien sukces. Poza tym był to rajd turystyczny a nie maraton 🙂 Do gdańska dojechaliśmy szczęśliwie bez żadnej awarii. Sprzęt był doskonale przygotowany za co po raz drugi chciałbym podziękować.Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi zostawiliśmy za sobą miłe wspomnienia z przebytej wyprawy. Będą nam o niej przypominać zdjęcia oraz niniejsza relacja. Już niebawem zaproszę na kolejną długodystansową wyprawę. Informacje będą zamieszczone na stronach http://rowery.trojmiasto.pl oraz http://rowery.gda.pl/

dane z licznika:

długość trasy 170 km

prędkość średnia 24 km/godz

max szybkość 40,6 km

czas jazdy ok. 7 godzin

odległość z Zaspy do Krynicy Morskiej: 65 km

odległość z Krynicy do Piasków: 12 km

organizator: Mieczysław Butkiewicz

tekst i foto: Mieczysław Butkiewicz

zdjęcia wykonano aparatem cyfrowym: CANON A60

asfalt=sporo

dystans=150

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Olszynka

m=Sobieszewo

m=Świbno

m=Stegna

m=Krynica Morska

m=Piaski

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , | Leave a comment

Rajd do Elbląga 2004r

fot20622 sierpnia 2004r nareszcie udało mi się zorganizować rajd do Elbląga bez korzystania z PKP. Pogoda zapowiadała się nieciekawie, ale jak sprawdziłem pogodę w Internecie na Meteo ICM i to mi podbudowało, ponieważ nie zapowiadali żadnych opadów, więc raczej pojedziemy. Chociaż kolega Radek wysłał mi SMS’a, że u nich lekko pada i fot212niebo jest czarne….pytał, jaka decyzja, odpowiedziałem mu JEDZIEMY. I to było jak się później okazało trafną decyzją. Deszczu nie było a nawet nieco później zaświeciło słońce. A więc spotkaliśmy się o godz. 8.30 w Gdańsku, było nas sześciu a miało być więcej, widocznie wystraszyli się czarnych chmur nad głową….trudno ich strata. Jeżeli zwracałbym u nas na wybrzeżu na zachmurzone niebo to pewno siedziałbym cały czas w domu. Naszym celem było przede wszystkim dojechanie do Elbląga, następnie na pochylnię i nad jezioro Druzno. Więc ruszyliśmy brzegiem Motławy w kierunku Sobieszewa, pogoda dopisywała, tempo utrzymywaliśmy w miarę równe w granicach 25-28km/godz.

Przejechaliśmy most pontonowy, gdzie skierowaliśmy się do Świbna. Przepłynęliśmy Wisłę i w Mikoszewie ruszyliśmy do miejscowości Jantar, gdzie mieliśmy skręcić w prawo na Rybina, Tujsk, Marzęcino i na prom, w Kępinach Wielkich.IMG_2853

Już dużo wcześniej uzgodniłem z Dareckim z Elbląskiej Strony Rowerowej, że bardzo chętnie wyjedzie na spotkanie z nami w Kępach Wielkich i on poprowadzi wszystkich do Elbląga. I też tak się stało, gdy dojeżdżaliśmy do promu to po drugiej stronie Nogatu widzieliśmy ich.

Pomimo, że przecież nie znaliśmy się z nimi to jednak to wyglądało jakby spotkali koledzy znający się od lat. Niesamowita atmosfera. Potwierdza się to, że wszyscy rowerzyści jakby tworzyli jedną wielką rodzinę. Zrobiliśmy wspólnie z kolegą Dareckim kilka pamiątkowych fotek, które przedstawiam pod reportażem. Po krótkim postoju ruszyliśmy w kierunku Elbląga, prowadzili oczywiście gospodarze, chociażby, dlatego, że znali doskonale swój teren. Dojechaliśmy do Elbląga i teraz należy zrealizować nasz plan, w pierwszym rzędzie to pochylnia.

Jak się okazało do niej dzieli 25km, tą odległością byłem zaskoczony. Szybko obliczyłem ile w sumie będziemy musieli tego dnia przejechać, jak się okazało to wyniosło ok. 190km….trochę dużo, a w dodatku będziemy wracać cały czas pod wiatr. Szybka konsultacja z zespołem i jednogłośnie stwierdziliśmy, że odpuścimy tę pochylnię. Druga alternatywa to jezioro….jedziemy, to tylko 7km. Dojechaliśmy, ale nie całkiem do jeziora, zatrzymaliśmy się przy najniższym punkcie w Polsce 1,8m p.p.m(fotka) Tropy Elbląskie. Ze względu na uciążliwy przejazd do jeziora…zrezygnowaliśmy z dalszej jazdy. Wracamy do Elbląga. Kolega Darecki naprowadził nas na właściwą drogę powrotną w kierunku Gdańska. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy na trasę powrotną. Mieliśmy już w nogach ok. 100km a tu wiatr mamy z przodu….tak sobie pomyślałem, że będzie bardzo ciężko. Mieliśmy jeszcze przed sobą 70km, żeby nie wiatr to nie było żadnego problemu. Jechaliśmy z obniżoną szybkością ok. 22km. Nareszcie dotarliśmy do Sobieszewa, ale ja już miałem tym razem dość.IMG_2878

Byłem tak głodny, że postanowiłem zjeść coś konkretnego. Poinformowałem kolegów jak komuś się spieszy to niech jedzie sam do Gdańska. Robert nie chciał czekać, postanowił sam dojechać do domu. Więc zostało nas czterech, którzy zasygnalizowali, że również coś wrzuciliby na ruszt. Zjedliśmy porządny obiad a raczej obiadokolacja i również ruszyliśmy w dalszą drogę. No po taki posiłku to ja mogę jechać. Bez problemów dojechaliśmy do Gdańska była to godzina 20.00. W Gdańsku głównym pożegnaliśmy się i każdy odjechał swoją drogą. I tak się skończyła nasza dzisiejsza przygoda pełna wrażeń.

Na drugi dzień, kiedy piszę tę relację to myślę, że to była bardzo fajna wyprawa wprawdzie nie jechaliśmy lasami, ale szosami trzeciej kategorii , gdzie de facto ruch był znikomy.

Jedyny minus tej wyprawy to był wiatr czołowy.

Przede wszystkim chciałem złożyć podziękowanie dla P. Dareckiego i całej jego ekipy.

Również dziękuję za wspólny rajd kolegom z Gdańska.

W sumie przejechaliśmy 173km

Czas jazdy 8godz 25min

Średnia 21km/ godz.

Maksymalna 34km

asfalt=max

dystans=150

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Sobieszewo

m=Świbno

m=Mikoszewo

m=Jantar

m=Rybino

m=Marzęcino

m=Tujsk

m=Kępiny Wielkie

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , | Leave a comment

Rajd do Sobieszewa 2004r

 IMG_2622Wyjezdzając z miasta skierowałem się na Olszynkę jadąc wałem wzdłuż Motławy. W ten sposób dojechaliśmy do Rafinerii, natomiast przed Rafinerią drogowcy poszerzają pas jezdni wiodący z Gdańska, także jest pewne utrudnienie przejazdu przez dany odcinek drogi. Ale myśmy przejechali go bez większych problemów.IMG_2624

Za Rafinerią skręciliśmy w lewo w kierunku Sobieszewa. Tam prowadzi bardzo przyjemna droga asfaltowa praktycznie bez ruchu samochodowego, która doprowadziła nas do mostu pontonowego w Sobieszewie. Za mostem pontonowym zrobiliśmy drobne zakupy i ruszyliśmy w kierunku Górek Wschodnich. Również i na tej drodze ruch samochodowy praktycznie nie istniał, także dość szybko dojechaliśmy do pierwszego celu….celem tym była kamienna grobla (patrz zdjęcie). Ścieżka ta nie była zbyt łaskawa dla rowerzystów, zresztą trudno nazwać ją ścieżką. Momentami nieśliśmy rowery pod pachą.

Tam zrobiliśmy fotkę i zawróciliśmy dojeżdżając do ścieżki prowadzącej do ptasiego rezerwatu i to był nasz drugi cel. Trasa ścieżki przebiega przede wzystkim przez teren rezerwatu przyrody “Ptasi Raj”, zajmującego zachodnią część Wyspy Sobieszewskiej. Rezerwat ten o powierzchni 198ha został utworzony w 1959r. Obejmuje dwa jeziora-Ptasi Raj i Karaś oraz otaczające je mokradła. Pełni ważną rolę jako miejsce odpoczynku ptaków w czasie wędrówki wzdłuż Bałtyku m.in. Siewkowych, kaczek, gęsi, łabędzi.IMG_2628

Gniazduje tu ok. 30 gatunków ptaków, w tym takie jak: kaczka krzyżówka, sieweczka obrożna, rybitwa rzeczna, ostrygojad, wodnik, wąsatka, trzcinniczek.

Korzystając ze ścieżki, nie należy, więc zrywać roślin, łamać gałęzi, płoszyć zwierząt, zaśmiecać terenu, rozniecać ognia, biwakować poza miejscami do tego wyznaczonymi.

I tak jadąc po bardzo przyjemnym terenie, na wskutek mojej nieuwagi zboczyliśmy nieco z drogi, którą sobie obrałem za cel na początku wyprawy. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, otóż trafiliśmy na zielony szlak, który prowadzi do Świbna. Po krótkiej naradzie wszyscy wyrazili zgodę, iż są wstanie ten dodatkowy odcinek drogi pokonać

W międzyczasie jedna z koleżanek musiała się wycofać z dalszej jazdy, na wskutek drobnej niedyspozycji. I powstał mały problem, ponieważ nie możemy zostawić dziewczyny w środku lasu. Decyzja szybka….poprosiłem, aby ktoś z kolegów odprowadził ją do autobusu. Dwóch chętnych się zgłosiło a my mieliśmy czekać na ich powrót (na zdjęciu). Po ok. pół godziny czekania dołączyli do nas. Ruszyliśmy i raptem padła propozycja ze strony jednej z koleżanek, a może tak skręcić w kierunku morza, aby się ochłodzić. Wszyscy nawet się ucieszyli na taką propozycję, ale radość była krótka, ponieważ pchanie rowerów po głębokim piachu niektórym się odechciało już kąpieli. Wprawdzie dotarliśmy nad morze, ale nie wszyscy….część została pilnując rowerów. Gdy już byliśmy w komplecie, ruszyliśmy ponownie tym piachem w kierunku utwardzonej ścieżki leśnej.

Droga prowadziła przez cały czas szlakiem zielonym, który doprowadził nas do Świbna. Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi z dobrej atmosfery jak i również super pogody. Szlak jest całkiem przejezdny, także w dość szybkim czasie dojechaliśmy do Świbna.

Tam w sklepie zaopatrzyliśmy się w wodę oraz jakieś  batoniki. Krótki odpoczynek i powrót miał prowadzić już szosą. Ruszyliśmy…..w tym momencie na liczniku mieliśmy przejechanych ok. 42km, a do Gdańska jeszcze 35km….. ruch był zupełnie mały, ale co raz spoglądałem na niebo, które dawało znaki, że nadchodzi burza. Ciekawe czy zdążymy dojechać do Gdańska w stanie suchym. Przejechaliśmy most pontonowy i nic na razie nie zapowiadało nadejście szybkiej burzy, w związku z tym postanowiłem skręcić w kierunku brzegu Wisły, aby odświeżyć nogi w wodzie. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej. Ciągle spoglądałem na niebo i w pewnym momencie trochę przyśpieszyłem, aby zdążyć przed ulewą. Do Gdańska dojechaliśmy na sucho.

Nastąpił czas pożegnania, a więc podziękowałem wszystkim i w szybkim tempie ruszyłem w kierunku Zaspy, Zauważyłem, że za mną jadą koledzy z Gdyni. Gdy zaczęło padać zgubiłem ich z oczu, ale sam również daleko nie dojechałem (tylko za most). Schowałem się pod drzewo, ale za moment z drzewa zaczęły się lać strugi wody mi na głowę. Więc postanowiłem jechać, bo już mi było obojętne i tak byłem cały mokry.

Uff dojechałem!!!

Chciałem tą drogą wszystkim podziękować pomimo tego deszczu za bardzo udaną wycieczkę. Jestem mile zaskoczony postawą i kondycją naszych dziewczyn, przecież one przejechały z nami 70km i to momentami po ciężkim terenie. Gratuluję!!!

Dziękuję wszystkim uczestnikom, za ich kondycję i humor, który ich nie opuszczał.

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

Zdjęcia wykonano aparatem Canon A60

asfalt=sporo

dystans=50

kondycja=niska

profil=niski

trud=niski

m=Gdańsk

m=Olszynka

m=Sobieszewo

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

Wdzydze Kiszewskie 2003r

wdzydze3_logo

 

21 IX 2003r odbył się rajd na Wdzydze Kiszewskie.

Głównym celem było zwiedzanie parku Etnograficznego, które powstało w 1906r założone przez Teodory i Izydora Gulgowskich.
Ukazano dawną wieś kaszubską i Kociewską od XVIII do połowy XXw.
Na miejsce spotkania przybyłem punktualnie o godz. 9.30 i cóż zobaczyłem….nikt nie przyjechał, dopiero po paru minutach przyjechało dwóch kolegów i to była cała ekipa.

Przez moment błysnęła mi myśl, aby zrezygnować z tego wyjazdu. Po krótkiej jednak rozmowie z kolegami postanowiliśmy jechać we troje.
Wiedziałem, że na Wdzydzach dołączy do nas jeden z kolegów, który w piątek wyjechał, aby pozwiedzać rejony Wdzydz Kiszewskich .
Wyjechaliśmy z Gdańska przez Orunię w kierunku Kościerzyny. Droga była całkiem przyzwoita tylko przez całą drogę jechaliśmy pod wiatr, także od razu narzuciłem zwiększone tempo, aby szybciej dojechać do celu. Po trzech godzinach byliśmy już w Kościerzynie, ale jeszcze pozostało do przebycia 15km. O godz. 14.00 dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia gdzie już czekał na nas Tomek. Pozostawiliśmy rowery przy wejściu głównym i ruszyliśmy do parku. Jest to stosunkowo duży obszar terenu, na którym znajdowały się domki pokryte słomą z XIXw. Po częściowym zwiedzaniu postanowiliśmy trochę odpocząć na ławce po przebytej drodze. W pewnym momencie podeszła do nas pani przewodnik i zaproponowała nam, że oprowadzi po parku po zabytkach z ubiegłego stulecia. Bardzo ucieszyliśmy się z tej propozycji, bo jak się później okazało, że wszystkie chatki są zamknięte na kłódkę,  ponieważ nie można wejść do środka bez nadzoru. Wnętrza są oryginalne z ubiegłego stulecia a więc ukazano gospodarstwa szlacheckie i chłopskie.wdzydze4

W chłopskich pomieszczeniach znajdują się bardzo prymitywne meble a posadzka w przedpokoju (w sieni) jest ułożona ze zwykłych kamieni (kocie łby), po za tym w pomieszczeniu zamieszkania znajdują się tam takie narzędzia jak żarna do mielenia mąki, krosno do tkania i trzy klatki miękko wyścielane dla kaczek do wysiadywania jaj. Także w zasadzie w takim pomieszczeniu  znajdowało się wszystko.Natomiast w pomieszczeniach szlacheckich był przepych w porównaniu do chłopskich. Osobna izba dla służby, sypialnia dla gospodarza, kuchnia oraz pokój gościnny. Wystrój takiej izby świadczy o tym jak duże różnice dzieliły między wnętrzami chłopskimi a szlacheckimi. Nie mieliśmy dużo czasu na to, aby obejrzeć wszystko, ponieważ czekał nas powrót do domu (80km) a już była godz. 15.30.Droga powrotna bardziej nam sprzyjała, bo mieliśmy wiatr z tyłu a czasami boczny. W związku z tym tempo było dość szybkie od 25-30km/godz. Do Gdańska dojechaliśmy szczęśliwie a nawet nie byliśmy mocno zmęczeni. Chciałem podziękować moim towarzyszom podróży Tomkowi, Grzegorzowi oraz Adamowi, którzy naprawdę sprawdzili się na dłuższych trasach.

Moje gratulacje!.
Z nimi można bez żadnych problemów jeździć na długie trasy, pomimo tak młodego wieku.
Przez całe 165km siedzieli mi na kole nawet przy dużych szybkościach. Jestem pełen podziwu dla nich
W sumie przejechaliśmy 165km ze średnią 21km/godz.

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

sfalt=sporo

dystans=200

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Wdzydze

m=Kościerzyna

typ=rowerowy

obszar=kociewie

atrakcja=panorama

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Wyprawa do Szwecji (2003 r)

11.jpg_595Rok temu promem noweskiej linii płynęliśmy wzdłuż fiordów od portu Honningsvag do Harstad. Widoki zapierające dech w piersiach – tego nie da się opisać. Ponad 1000 km przejechałem rowerem przez Norwegię, a promem przepłynąłem duzą część fiordów. Teraz kolej na Szwecję. Na pewno Szwecja nie jest podobna do Norwegii, ale klimat i ludzie tacy sami, dlatego zdecydowałem się na wyjazd do naszych północnych sąsiadów.31A_0436.jpg_595

Wstępnie uważałem, że dobranie ekipy na taką wyprawę będzie stosunkowo proste, lecz pewne trudności stworzyło przygotowanie kondycyjne i finansowe typowanych przeze mnie uczestników. W końcu swój udział zadeklarowali Marek i Krzysztof, znałem ich dobrze, więc wiedziałem, że bez większych problemów powinniśmy dojechać do celu. Mieliśmy do przejechania jak wynikało z naszych wstępnych obliczeń ok. 900 km.

Przygotowania do wyjazdu trwały ok. dwóch miesięcy, należało przede wszystkim bardzo dobrze przygotować rowery, czyli wymienić następujące detale: kaseta, łańcuch, linki i opony.

Po ostatnim wyjeździe na Nordkapp pękły spawy w bagażniku, więc oddałem go do ponownego spawania.

Następna sprawa to artykuły spożywcze na drogę. Znalazły się tu kabanosy zapakowane hermetycznie w folii, gorący kubek „Knorr”, chleb, mleko w proszku i odżywka węglowodanowa WHEY GAINER, którą rozpuszczałem w mleku.35A_0440.jpg_595

Wyprawa była gotowa do startu

Nadszedł dzień wyjazdu do Szwecji. Z Gdańska wypłynęliśmy promem do Karlskrony. Od tego momentu zaczęła się nasza wyprawa rowerowa pełna przygód i przepięknych krajobrazów.

Start nastąpił z Gdyni promem Stena Line o godz. 9.00 do Karlskrony, podróż trwała ok. 10 godz. a cena wynosiła 99 zł (ze zniżką dla studentów i emerytów). Wieczorem tego dnia byliśmy już w Szwecji. Wyjazd ten miał charakter typowo turystyczny, a więc dystans dzienny nie miał przekraczać 80-100 km przy średniej prędkości 20 km/godz. Przy tak obciążonych rowerach trudno byłoby jechać szybciej bo na bagażniku znajdował się namiot karimatka, śpiwór i dwie sakwy załadowane po brzegi w sumie ważyło to ok. 20kg.

Do Karlskrony dopłynęliśmy ok. godz. 19:00. Po wyjściu na ląd postanowiliśmy trochę odjechać od portu i poszukać miejsca na biwak. Nie było to trudne, ponieważ w Szwecji można rozbijać namioty wszędzie pod warunkiem, że odległość biwaku do najbliższych zabudowań wyniesie 150 m.sztokholm_1.jpg_595

Od Karlskrony do Sztokholmu było 900 km, które przebyliśmy w ciągu 10 dni, czyli jechaliśmy dziennie 100 km. Rowery wydawały nam się strasznie ciężkie. Zapewne takie też były dla nie wprawionych jeszcze mięśni nóg. Jadąc przez cały czas po górach o podjazdach 7% to możemy być dumni z takiego tempa. Trzeba przyznać iż bardzo dużo przed wyjazdem trenowałem na naszych górkach w Gdańsku. Codziennie przejeżdżałem 30-50 km

W ciągu całej wyprawy spaliśmy w namiocie na dziko. Pogoda oczywiście nam dopisywała w południe było ok 30°, natomiast wieczorem temperatura spadała nawet do +17°. Przeszkadzała tylko niezliczona ilość much i małych muszek, które dawały nam sie we znaki. Mieliśmy opracowaną szczegółową trasę przejazdu, która wyglądała następująco: z Gdyni do Karlskrony promem, następnie przez Kalmar, Oskarshamn, Vastervik, Norrkoping, Nycoping, Tumba, Sztokholm i z Nynashamn promem do Gdańska.

Najbardziej eksponowanym zabytkiem Kalmaru jest zamek. Jego osiem wież zbudowano już w XII wieku, podczas panowania Magnusa Ladulåsa. Była to jedna z najważniejszych warowni na południowych rubieżach ówczesnej Szwecji. W XVI wieku zamek został przebudowany na potężną fortecę.

Tereny, na których obecnie mieści się Kalmar były zamieszkane już w czasach prehistorycznych. Znaleziono na nich ślady działalności człowieka z epoki kamiennej. Mieliśmy wielką ochotę wjechać przez most napowietrzny (fot) na wyspę Oland, ale rowerów tam nie wpuszczają, należało opłacić specjalny autobus, który zabiera do przyczepy rowery. W końcu zrezygnowaliśmy z tej wyspy, przyjedziemy tu jeszcze.

Dużo czasu poświęcaliśmy na zwiedzanie zabytków i robienie zdjęć, jednak większą część czasu spędziliśmy na siodełkach.

Droga nie była dla nas zbyt łaskawa, chociaż przez pierwsze 200 km teren był rzeczywiście płaski to niezmiernie dokuczał nam 30-sto stopniowy upał. Skończył się teren płaski i zaczęły się pojawiać dość strome podjazdy, na które wdrapywaliśmy się z naszymi załadowanymi rowerami. Odczuwaliśmy coraz większe zmęczenie, mimo to czasem przekraczaliśmy zaplanowany dystans pokonując 80-110 km dziennie. Codzienne kąpiele w morzu sprawiały wyraźną ulgę.

Te ostre podjazdy towarzyszyły nam już do końca wyprawy czyli do samego Sztokholmu.sztokholm_8.jpg_595

Nasze rowery znakomicie podołały trudom podróży. W sumie przejechaliśmy 850 km, podczas których jedynymi awariami były 3 pęknięte szprychy i zerwana linka od przedniej przerzutki. Muszę przyznać, że my również byliśmy dobrze przygotowani kondycyjnie, chociaż czasami na podjazdach trzeszczały nam kolana, to mimo bólu ciągle jechaliśmy do przodu. W związku z dużym przeciążeniem organizmu odczuwaliśmy czasami kryzys, który objawiał się utratą sił lub skurczami mięśni nóg.

W trakcie podróży nasze pożywienie składało się głównie z kabanosów (zapakowane hermetycznie). Dodatkowo kupowaliśmy niezwykle drogie w Skandynawii artykuły takie jak: chleb (15 do 24 SEK), jabłka (7 SEK), woda mineralna (12 SEK), soki (18 SEK) – (orientacyjny przelicznik to1 zł = 2 SEK).

Byliśmy wyposażeni w kuchenkę gazową na propan-butan, mogliśmy, więc dwa razy dziennie gotować herbatę i zupki (w sumie 2 litry wody/dzień). Jedna butla 450g (CV470) kosztowała w Polsce 32 zł i wystarczyła na 12 dni wyprawy.

Oprócz naszego pożywienia mieliśmy darmową wyżerkę w postaci czarnych jagód, było tego bardzo dużo. Codziennie zjadaliśmy duże ilości jagód, to była prawdziwa frajda.

Kolejną cenną dla przyszłych podróżników informacją jest sposób przechowywania rowerów w nocy (w lesie, nie na campingu). Można oczywiście postawić nasz rowerek obok drzewa (nikt go nie ukradnie), lecz my wybraliśmy naszym zdaniem lepsze rozwiązanie. Oprócz 3 osobowego namiotu, pod którym codziennie spaliśmy zabrałem ze sobą tropik od starego polskiego namiotu z masztami. To był garaż dla naszych maszyn i bagaży, osłonięty od deszczu, gdyż oprócz ulewy nie mieliśmy się czego w Szwecji obawiać. Cała Skandynawia jest dla turysty bardzo bezpiecznym krajem. W ciągu ostatnich 3 lat odwiedziłem na rowerze Danię, Norwegię oraz Szwecję. Wyjazdy trwały po kilka tygodni każdy i ani razu nie spotkałem się z aktami złodziejstwa czy wandalizmu. Potwierdzają to również inni podróżnicy, których relacje dostępne są w Internecie.

Uff!!! Nareszcie dojechaliśmy do Sztokholmu.

Jakież to piękne miasto! Wspaniała architektura. Miasto łączy w sobie zarówno nowoczesność, bogactwo i kilkusetletnią historię. Wspaniały pałac, parlament, opera, muzeum narodowe, przepiękne stare miasto z wąskimi na dwa metry uliczkami i małym ryneczkiem. Wszędzie asfaltowe ścieżki rowerowe, wydzielone od chodnika i jezdni z osobną sygnalizacją świetlną. Rowerzystów cała masa, tu jeździ każdy, dzieciaki do szkoły i babcie do sklepu po zakupy. Widok starszego człowieka na prostym miejskim rowerze z sakwą lub koszykiem to normalka.

Zwiedzanie stolicy Szwecji zajęło nam cały dzień. Wspaniałe miasto! dużo zabytków no i te ścieżki rowerowe, które oprowadziły nas po nieomal całym Sztokholmie. Nie byliśmy w stanie w tak krótkim czasie zwiedzić całego miasta, ale na każdej ulicy znajdowała się ścieżka rowerowa a na niej dość duża ilość rowerzystów.

Po całodziennym zwiedzaniu wspaniałej stolicy wyruszyliśmy do Nynashamn (ok. 55km), skąd odpłynęliśmy promem do Gdańska. Rejs trwał 18 godzin, a koszt biletu bez kabiny to 480 SEK (czyli ok. 240 zł). Spaliśmy w śpiworach rozłożonych obok foteli lotniczych przeznaczonych dla pasażerów nie wykupujących kabiny.

Kraj: Szwecja
Stolica: Sztokholm
Hymnem narodowym jest pieśń Du gammla, du fria
Liczba ludności: 8 886 738
Wyznanie: 87% luteranie, reszta: katolicy, prawosławni, babtyści, muzułmanie, żydzi, buddyści
Język: szwedzki (powszechnie znany angielski)
Powierzchnia całkowita: 449 964 km2
Powierzchnia lądowa: 410 928 km2
Powierzchnia wód: 39 036 km2
Całkowita granica lądowa: 2 205 km
Dane pobrano z Internetu pod adresem: http://pl.wikipedia.org/wiki/Szwecja

I tak skończyła się wspaniała wyprawa do wspaniałego kraju.

Ciągle mi się marzy, aby tam powrócić:) i chyba powrócę…….

Zdjęcia i tekst: Mieczysław Butkiewicz
Zdjęcia wykonane aparatem Minolta SRT101,

na negatywach Fuji Superia 200

asfalt=max
dystans=800
kondycja=normalna
profil=wysoki
trud=normalny
m=Karlskrona
m=Kalmar
m=Sztokholm
atrakcja=zabytek
atrakcja=panorama
atrakcja=rzeka
typ=rowerowy
obszar=skandynawia
obszar=szwecja

Posted in Wyprawy | Tagged , , | 1 Comment

IV Internetowy rajd rowerowy Władysławowo 2003

cnv0021W dniu 1V2003r odbył się IV Internetowy rajd rowerowy Władysławowo 2003

Postanowiliśmy wraz z kolegą Szymonem wystartować w tym rajdzie. Długość trasy wynosiła ok. 45km  drogami polnymi i leśnymi. Wystartowało   około 167 zawodników a ukończyło 132. Start nastąpił o godz 10.00 i rozpoczął się wyścig z czasem bowiem ograniczony był limit czasowy a w międzyczasie należało zaliczyć wszystkie punkty kontrolne i odpowiedzieć na wylosowane pytania związane z regionem Władysławowa. Oprócz punktów kontrolnych należało przejechać 3800m odcinka specjalnego na czas. Rajd zakończył się o godz 15.00 a o godz 17.00 nastąpiło uroczyste zakończenie rajdu wraz z rozdaniem nagród.
Ja otrzymałem puchar, dyplom, certyfikat (zdjęcia poniżej) oraz plecak turystyczny dla najstarszego zawodnika w IV Internetowym Rajdzie Rowerowym

tekst: Mieczysław Butkiewicz

foto:  Andrzej Butkiewicz

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Władysławowo

typ=rowerowy

obszar=kaszuby

Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

Wyprawa na Nordkapp

Wstęp

69310057Wszystko zaczęło się od Zorzy Polarnej… W zalążku każdej wyprawy leży podobne pragnienie, cel, chęć ujrzenia lub przeżycia czegoś niezwykłego, czego nie możemy doświadczyć na codzień. To pragnienie z biegiem czasu pogłębia się, wzbogaca o nowe elementy, kształtuje formę w jakiej chcemy je zrealizować. W moim przypadku chęć ujrzenia na własne oczy Zorzy dała początek wyprawie na Nordkapp do Norwegii Północnej.

Środkiem transportu musiał być rower. Mogłem zrezygnować nawet z osiągnięcia głównego celu wyprawy, ale nie zrezygnowałbym z odbycia jej na rowerze. Sama droga jest co najmniej tak samo ważna jak cel, do którego prowadzi.W tym momencie pojawił się pierwszy problem. „rower” i „noc polarna” nie bardzo się lubią. Skąd wziąć zasilanie do oświetlenia? Jak przedostać się przez śnieg? Jakie ubranie na -20 i mniej st. C… niestety musiałem ulec i przenieść całą wyprawę na lato. Dzień polarny… bez Zorzy. Trudno. Zorza na mnie poczeka.Powoli krystalizowała się postać całej wyprawy, pojawiały się też kolejne trudności. Zdałem sobie sprawę, że będę miał tylko jeden miesiąc i ani dnia dłużej. Dobrze, jeśli będzie chociaż miesiąc… Miałem już następujące założenia: chcę dojechać na Nordkapp, latem, na rowerze. Na dojazd i powrót mam dokładnie 30 dni.30 dni to nie jest mało. Jadąc dziennie 100 km można na rowerze pokonać 3000 km. Niestety tyle mniej więcej jest w jedną stronę do Przylądka, na którym pragnąłem stanąć. A bardziej niż tam się znaleźć chciałem (musiałem?) wrócić do domu… Potrzebowałem alternatywego środka transportu, dzięki któremu podjadę na możliwą do pokonania na rowerze odległość.

Po penetracji Internetu, czytaniu relacji innych wypraw, korespondencji z kolejami w Szwecji zbudowaliśmy (mój tata od tego momentu brał już bardzo czynny udział w całym przedsięwzięciu) plan: Z Gdańska promem do Nynashamn, 60 km do Stockholmu na rowerze, dalej pociągiem 1500 km do Narvika. Z Narvika odległego o ok. 700 km od Przylądka Północnego startujemy na rowerach. Powrót identycznie.

Na podróż promem i pociąg musieliśmy przeznaczyć ok. 5 dni. W sumie 10 w obie strony. Pozostało 20 dni i do pokonania 1400 km. Idealnie! Od samego początku zakładaliśmy, że będzie to „spokojna” wyprawa, bez zabójczego tempa. Ja chciałem mieć dużo czasu na robienie zdjęć, ojciec chciał mieć możliwość dowolnego sterowania tempem podróży i np. pozostanie na jeden dzień dłużej w jakimś niezwykle ciekawym miejscu.69310111

Zaczęliśmy przygotowania. Sprzęt czyli rowery, ubrania, wyposażenie turystyczne, drobne narzędzia, części zamienne, trochę lekarstw i żelazna porcja jedzenia. Staraliśmy się przewidzieć wszystko i jednocześnie zminimalizować bagaż. W sumie udało nam się zmieścić w 4 sakwach, czyli po dwie na rower. Dodatkowo namiot, dwa śpiwory i karimaty. Ja miałem jeszcze torbę ze sprzętem foto, na który składał się mój stary EOS 620 z dwoma obiektywami, 15 rolek filmów oraz różne dodatki jak filtry, zapasowa bateria, zestaw czyszczący itp. Nie wykorzystaliśmy przednich bagażników. Rowery nie były więc przesadnie ciężkie, chociaż w pierwszych dniach wyprawy byliśmy odmiennego zdania. W ostatnich także… właściwie to rowery były ciężkie 😉

Szwecja jak i cała Skandynawia jest wymarzonym miejscem dla rowerzysty. Wspaniałe drogi, piękne krajobrazy, niezwykle mili i uczynni ludzie, wysokiej kultury kierowcy samochodów, co dla rowerzysty nie jest bez znaczenia. Ale był jeden feler: nie można podróżować pociągiem z rowerem! W tym miejscu nasze przygotowania stanęly na moment, zastanawialiśmy się nad inną trasą podróży. W najgorszym wypadku chcieliśmy nawet zrezygnować z Nordkappu aby po prostu pojeździć po południowej części norweskich fiordów.69310120

Nawiązałem korespondencje z infolinią Tagkompaniet, której pociągiem chcieliśmy przejechać ze Szwecji do Norwegii. Rowerów nie tolerują. Pytałem kilka razy. Sytuacja wydawała się już beznadziejna. Innych połączeń kolejowych pomiędzy Szwecją i Norwegia nie ma. Po jakimś czasie za namową ojca napisałem jeszcze raz. Nacisnąłem mocniej opisując plany mojej podróży i prosząc o radę w sprawie transportu rowerów. Przy okazji sam zasugerowałem kilka rozwiązań jak transport bagażu inną drogą lub tez zabranie roweru jako zapakowany bagaż podręczny. Jaka była nasza radość gdy otrzymałem odpowiedź, że owszem – rower w bagażu podręcznym jest dopuszczony! Musi być zapakowany, ale JEST DOPUSZCZONY! To utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Nie można się poddawać, trzeba próbować wykorzystać nawet najmniej prawdopodobne drogi prowadzące do celu. Na ogół stracić można niewiele a zyskać wszystko. Gdyby nie namowy mojego taty i mój upór w korespondencji z Tagkompaniet nie stanęlibyśmy najprawdopodobniej na Nordkappie. Przynajmniej nie w tym roku.Po burzy mózgów zakupiliśmy w pobliskim sklepie dwie poszwy do kołder (wcześniej chcieliśmy sami szyć pokrowce z płótna). Szare, bez wzorków, okropnie brzydkie, jednym słowem: dwie szmaty. Ciekawe rzeczy można kupić w naszych hipermarketach… W domu generalna próba: odkręcenie kierownicy i przedniego koła, przywiązanie ich do ramy paskami, wszystko do szmaty i mamy bagaż podręczny! Musi się udać!Odliczaliśmy dni do startu, napięcie rosło, wymarzony od wielu miesięcy Nordkapp już prawie w zasięgu reki. Wielokrotnie oglądałem „słynne” zdjęcie z symbolem Nordkappu: globusem. Widziałem sylwetki ludzi patrzących w dal ponad chmurami… tam nie ma już nic. Koniec świata. Muszę tam dotrzeć.

Ostatni dzień przed wyprawą. Rowery zapakowane, bilety na prom kupione, na pociąg zarezerwowane. Zaczynamy.norwegia4

DZIEŃ 1, dn. 24.06.2002, godz. 21:00

Po 19-sto godzinnym rejsie dopłynęliśmy do Nynashamn. Ostatnie „Good luck!” od sympatycznej celniczki szczerze zainteresowanej celem naszej wyprawy i w drogę po obcej ziemi. Jak to teraz będzie?

Ruszyliśmy w stronę Stockholmu. To tylko 60 km, lecz rowery wydawały się strasznie ciężkie. Zapewne takie były dla niewprawionych jeszcze mięśni. Dopiero po 3 godzinach witaliśmy stolicę Szwecji.

Chłodno, pochmurno, deszcz, ale jakie to piękne miasto! Nie wyszedłem z zachwytu do dnia dzisiejszego. Wspaniała architektura. Miasto łączy w sobie zarówno nowoczesność, bogactwo i kilkusetletnią historię. Wspaniały pałac, parlament, opera, muzeum narodowe, przepiękne stare miasto z wąskimi na 2 metry uliczkami i małym ryneczkiem. Wszędzie asfaltowe ścieżki rowerowe, wydzielone od chodnika i jezdni z osobną sygnalizacją świetlną. Rowerzystów cała masa, tu jeździ każdy, dzieciaki do szkoły i babcie do sklepu po mleko. Widok starszego człowieka (grubo po 50) na prostym miejskim rowerze z sakwą lub koszykiem to normalka.Nasz pociąg odjeżdza jutro o 17. Będę więc miał czas na małą sesję fotograficzną ze Stockholmem.

DZIEŃ 2,3, dn. 26.06.2002, godz. 9:21

Jedziemy pociągiem! Udało się wtaszczyć zakamuflowane rowery. Ich rozbiórkę przeprowadziliśmy na peronie 30 minut przed odjazdem. Kabina jest bardzo mała, piętrowe łóżko i trochę miejsca obok niego obecnie zajętego przez rowery. Nie mamy więc podłogi, ale są wspaniałe humory. Z każdym kilometrem coraz bliżej! Fiordy zobaczymy na pewno.tunel

Cały dzisiejszy dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Stockholmu. Oczarowani po raz kolejny wspaniałościami miasta i uprzejmością ludzi tam mieszkających. Gdy tylko rozkładaliśmy mapę podchodziła jakaś osoba z pytaniem czy może w czymś  pomóc! W pierwszym momencie oniemiałem… później już przywykłem. Poczułem się bezpiecznie, jak wśród dobrych znajomych. W końcu to właśnie takie zachowanie powinno być normalne… aż wstyd, że wydawało mi się to dziwne…

Włóczyliśmy się małymi uliczkami starego miasta z dala od turystycznej masy. Idąc brukiem wśród domostw czuliśmy się przez chwilę jak po podróży w czasie. Chociaż to centrum miasta, nie słychać jednak natarczywych klaksonów, pisków opon czy hamulców psujących klimat. Jest wspaniale.

Za 3 godziny Narvik. I prawdziwy początek wyprawy. Pierwsza noc na fiordzie i słońce, którego promienie będą już nam towarzyszyć 24 godziny/dobę przez prawie miesiąc.

DZIEŃ 3 c.d. dn. 26.06.2002, godz. 22:06

Narvik. Pomimo późnej pory nadal jest dzień, słoneczko, ptaszki śpiewają… oto urok dnia polarnego. Rozbiliśmy namiot 35 km za miastem na niewielkiej górce wśród drzew i paproci. Piękne miejsce z widokiem na górski strumyk spływający nieopodal. Gdyby nie roje muszek i komarów byłby to raj na ziemi. Niestety siedzenie w kapturze i długich spodniach to jedyny sposób na ochronę przed robactwem. A później skok do namiotu… tylko jak tu zasnąć w słoneczne popołudnie??Dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Narvika. Wspaniałe, malownicze miasteczko leżące u podnóża gór. Zrobiłem kilka zdjęć. Zapomniałem napisać, że Narvik przywitał nas wspaniałą pogodą i 30 st. upałem.69310006
Trzaskające drzewo i zapach ogniska to pozostałość naszego dzisiejszego biwaku. Na kolację szaszłyk i chleb z miodem na deser. Herbatka z cytrynką do popicia… żyć nie umierać! Szczególnie doceniamy te delicje po 80 km, które mamy już w nogach po dzisiejszym dniu.Siedzę nad resztkami ogniska i wspominam dzisiejszy dzień. A wrażeń było wiele. Spałem wspaniale, rano obudził mnie szum górskiego strumienia. Niestety tuż po wyjściu z namiotu zaczęliśmy toczyć regularną bitwę z eskadrami robactwa. Chwilowo ulegliśmy nowemu rodzajowi broni w postaci (na pewno zmutowanych!) wielkich i dotkliwie gryzących nawet przez ubranie much. Zarządziliśmy odwrót. Jakież było nasze zdziwienie gdy od wielkiej atakującej nas gromady mutantów oderwała się mała eskadra pościgowa i co sił w skrzydłach za nami! Śmiesznie to musiało wyglądać. Obładowany rowerzysta, a za nim 20-30 ścigających go much. Co gorsza zbliżały się większe podjazdy i przez ok. 30 minut nie jechaliśmy szybciej niż 7 km/h. W gorącym słońcu, strugach potu i pod ciągłym atakiem bombowców dalekiego zasięgu połykaliśmy kilometr za kilometrem aż do szczytu wzniesienia.  Wreszcie – jest! 324 m n.p.m., i szaleńczy zjazd w dół. Te zjazdy chyba na zawsze zostaną mi w pamięci. Wspaniała nawierzchnia, przepiękne górskie krajobrazy poprzecinane strumykami i jeziorami. Gnamy prawie 60 na godzinę, droga pusta, cisza, słychać tylko szum wiatru i opon… to właśnie znaczy ROWER!!! A takich zjazdów było kilkanaście na 80-ciu przejechanych dzisiaj kilometrach. Oczywiście co góry dadzą to i odbiorą, więc po długim szaleńczym zjeździe zaczynał się równie długi, może nie szaleńczy ale na pewno morderczy podjazd. Podjazdy były stałym elementem krajobrazu i pozostały naszymi „ulubieńcami” aż do końca :)Spotkaliśmy też pierwszego rowerzystę na naszym szlaku! Na oko facet miał 70 lat, Austriak, jechał na max. obładowanym rowerze z Alty do Narvika. Szprechać nie potrafimy, ale język migowy okazał się dość skuteczny. Wymieniliśmy informacje o celach podróży i pobliskich tunelach, a następnie pożegnaliśmy się ciepło i w drogę. Szkoda, że jedziemy w przeciwnych kierunkach… wspaniale radosny człowiek!Ogólnie atmosfera na drodze jest świetna, motocykliści nam machają, nawet jakiś samochodziaż w cabrio pozdrawiał. Tylko duże turystyczne samochody, najczęściej z Niemiec, z całymi rodzinkami na pokładzie nas ignorują.69310023Przyroda wciąga coraz bardziej. To już inny świat… zapasy wody zaczęliśmy uzupełniać z górskich strumieni. Ale na wszelki wypadek gotujemy… strach przed położeniem wyprawy z powodu zatrucia jest ciągle obecny. Być tak blisko elektryzującego, przyciągającego od roku Nordkappu i nie dojechać przez zwykłą sraczkę??? O nie…

Chyba dość notatek na dziś. Jutro osiągniemy mam nadzieję zaplanowane wcześniej 100 km/dzień. Nordkapp w 6 dni! Aż trudno mi w to uwierzyć. Jednak zdaje sobie sprawę, że będzie coraz ciężej… Już teraz, chociaż pogoda jest przepiękna, to arktyczny klimat daje się we znaki. Wystarczy, że słońce na chwilkę zniknie za chmurami a już naciągamy bluzy. Wieczorami nawet słońce bez chmur nie pomaga… ziiimnooo…..

W tej chwili jest ok. godziny 23. Siedzę przy ognisku nad brzegiem jeziora, słońce wysoko ale jest tylko 12 st. C. W nocy będzie jeszcze zimniej. Pewnie za kilkaset kilometrów na północ zaczną się przymrozki. Obecnie o pobycie za kołem polarnym przypomina tylko niestrudzenie świecące 24 godz./dobę słońce…

DZIEŃ 5,6

Od ostatniego wpisu przejechaliśmy 205 km, czyli udało się utrzymać planowaną prędkość 100 km/dzień. Oby tak dalej! Ale polarny klimat coraz częściej pokazuje pazurki. Wczoraj uzupełnialiśmy zapasy w sklepie, było słonecznie i ok. 25 st. C. Nagle nadpłynęła sobie chmura… oczywiście bezbłędnie trafiła w słońce. Spadł deszcz i temperatura (do 14 st. !!). I to w ciągu kilku minut! Jazda w krótkich spodenkach nie miała sensu, kolana zaczynały skrzypieć. Wyciągneliśmy więc nasze syberyjskie ubrania. Długie spodnie, kurtki, czapki, rękawice… króluje wind-stopper. To naprawdę działa.69310027

Dzień upłynął spokojnie lecz niestety nie udało nam się znaleźć dogodnego miejsca na rozbicie namiotu i przenocowaliśmy na campingu. Pierwszy prysznic od 3 dni!!

Następnego dnia już cały czas jechaliśmy w ciepłych kurtkach. Do południa było może ciut za ciepło, ale później ubrałem jeszcze polar. Znowu problem z miejscem na namiot. Głodni, zmęczeni choć na szczęście nie przemarznięci szukaliśmy odpowiedniego miejsca chyba z pół godziny. Wreszcie zdecydowaliśmy się zanocować w miasteczku o ciekawej nazwie Djupavik. Namiot rozbiliśmy w krzakach przy drodze.

Na kolację ryż z cukrem, zupki w proszku i herbata z cytryną. Kończą się zapasy. Mamy jeszcze tylko jedną porcję próżniowo zapakowanych kabanosów… mogą leżeć miesiącami, niech będzie to nasza żelazna rezerwa. Z mapy pamiętam, że jutro powinniśmy mijać większe miasteczko, więc z głodu na razie nie zejdziemy 🙂

DZIEŃ 7

91 km. Dwa szaleńcze 5-cio i 7-mio km zjazdy (oczywiście równie mordercze podjazdy). Rano głodówka, dwa sklepy pod rząd zamknięte! Nie mamy już prawie nic do jedzenia, poszła prawie cała rezerwa. Ale jutro dojedziemy do Alty. Będzie mleko, mięso, jogurt i czekolada. A teraz spaaaać… nie mam już siły nic pisać…

DZIEŃ 8

100 km przed Altą jest bardzo męczący podjazd (czy w Norwegii są niemęczące podjazdy?? czy jest w ogóle coś poza podjazdami?? nawet zjazd  jest tak krótki, że to praktycznie też podjazd :)) ok, już nie marudzę) Za to na szczycie czeka wspaniała nagroda. Przepiękne widoki na ośnieżone fiordy, atmosfera małego górskiego miasteczka. Mnie osobiście to miejsce dodało sił na kolejne 50 km 🙂

Do Alty jednak nie dojechaliśmy. Rozbiliśmy namiot 15 km przed miastem. Niestety miejsce biwakowe posiadało na wyposażeniu darmowy podjazd, który przyjdzie nam pokonać następnego dnia. Kolejnym problemem jest brak śniadania na jutro. Zapowiada się ciekawie…69310036

DZIEŃ 9

Pierwsze 15 km z czego chyba ze 3 pod dużą górę ledwie przejechałem. Pamiętaj człowieku czytający ten tekst! Śniadanie jedz jak król, obiad jak mieszczanin a kolację jak żebrak! (to nie moje słowa niestety)

Alta to całkiem duże miasteczko. Znaleźliśmy bankomat i wreszcie uzupełniliśmy zapasy żywności. REMA 1000 jest najtańsza i niezawodna. Z cięższymi rowerami jedziemy wolniej, ale za to najedzeni do syta. W sakwach zapasy na 2-3 dni czyli na dojazd do Nordkapp’u

Nordkapp jest 240 km za Alta. Obecnie zostało nam już tylko 157 km. Dwa dni jazdy, o ile nie pojawią się podjazdy. Nie czuję jak rymuję 🙂 A propos podjazdów. Dzisiaj zaobserwowaliśmy rzecz niesamowitą chyba na skalę całej Norwegii. Przez ponad 40 km jechaliśmy… uwaga… nie, nie pod górę. Ani też nie z góry… to była prosta! Jak Grunwaldzka! Już prawie zapomniałem, że istnieje coś takiego jak prosta droga :)) Nadrobiliśmy dzięki temu stracony w Alcie czas i wypoczęci dojechaliśmy do miejsca biwaku. Kolejne 100 km za nami. Ciekawe tylko co przyniosą dwa następne dni. Podobno mamy wjechać na 1000 m n.p.m… a to oznacza 20-sto kilometrowy podjazd jak w banku! :((

DZIEŃ 10

Już prawie Nordkapp! Jeszcze tylko 60 km. Rozbiliśmy namiot na jakimś polu, tata ma problemy z rowerem. Mam nadzieje, że to nie będzie nic poważnego. Dzisiejsze 95 km było wspaniałe, prawie płaskie z niewielkimi pagórkami. Pogoda również znakomita. Czy coś więcej potrzebne jest do szczęścia? Acha, jedzenie też mamy! Jutro Nordkapp… wymarzony i planowany od dawna…

DZIEŃ 1169310053

NORDKAPP ZDOBYTY. Ale co to była za droga… podobno im większym trudem coś przychodzi tym bardziej poźniej to cenimy. My w takim razie wyprawę na Przylądek Północny, a szczególnie jej ostatnie kilometry cenić będziemy do końca życia!

Ale po koleji. Już poprzedniego dnia zaczęły się kłopoty. Do tej pory wszystko szło zgodnie z planem aż nagle rower taty odmówił posłuszeństwa. I to 60 km od celu wyprawy! Tylne koło biło dość mocno, a raczej opona nie koło. Felga prosta jak drut. Do tej pory nie wiemy co z tym zrobić, wczoraj tata długo negocjował z rowerem nowe warunki współpracy – bez skutku. W końcu, z nadzieją informatyka, że „samo przejdzie”, poszliśmy spać. W nocy po raz pierwszy od początku wyprawy spadł duży deszcz. Waliło o namiot niemiłosiernie i już straciłem prawie nadzieję na suchą pobudkę. Ale o 8 deszcz sobie przeszedł. Tutaj chciałbym przypomnieć, że w okresie, w którym tu przebywamy nie ma nocy. Więc „w nocy” budząc się nie można nawet orientacyjnie ocenić pory dnia, gdyż zawsze jest widno. A o zegarkach zapomnieliśmy wiele dni temu. Sporadycznie korzystamy z tych w licznikach rowerowych.

Ostatnie 60 km! Co za radość! To nic, że niebo mocno zachmurzone i czasami pada. Jesteśmy już prawie na Nordkappie!!

69310060Ruszyliśmy ok. 10 rano. Po kilkudziesięciu km z daleka zamajaczył wjazd do tunelu. Normalka – myślę. Wcześniej przejeżdzaliśmy już przez dwa. Pierwszy cios spadł gdy się okazało, że tunel ma 7 km długości. O… to coś nowego. Jechać w tym smrodzie aż 7 km? Jeszcze brakuje mi tylko podjazdu – myślę sobie. No trudno… nie jestem tutaj dla przyjemności, trzeba jechać.  Nagle drugi cios. Tunel podejrzanie stromo opada w dół… więc gdzieś po środku będzie zapewne PODJAZD!! W tunelu?! Długości zapewne 3,5 km?? W smrodzie… ciemności… i jeszcze pod górę?! Pochylenie 9%, prosto do wnętrza ziemi. Zdejmujemy okulary, zapinamy bluzy bo w tunelach zimno i start w szeleńczy zjazd. Niesamowite to uczucie gdy jedziesz rowerem w głąb wykutego w skale tunelu z szybkością 40 km/h (hamując ostro, bo tam 60 bez problemu da się wyciągnąć) Na dodatek te odgłosy. W tunelu zbliżający się samochód słychać jak niesamowity jazgot dostający się ze wszystkich stron jednocześnie. W sumie moje wrażenia mogę zamknąć w słowach: podróż do wnętrza Morii + dźwięki i klimat Cube’a :))

Ten tunel nie przyszedł nam łatwo. Na środku długości zaczął się podjazd (to oczywiste) i dawaj 9% pod górę. Nie było to miłe, ale w porównaniu do następnych wydarzeń życzylibyśmy sobie jeszcze 10-ciu takich tuneli!

Kolejne kilometry bez zmian, chociaż zaczął wiać silny wiatr. Momentami ciężko było jechać ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Drugi tunel – 4 km ale bez podjazdu – spoko.

Wieje już jak diabli, prawie zrzuca z roweru, ale jedziemy dalej. Do celu 30 km. Zaczynają się góry (znaczy podjazdy), a im wyżej tym mocniej wieje. Gdy jest boczny wiatr to pochylamy się mocno na bok jadąc wbrew sile grawitacji. Ale nadal do przodu, wolno bo wolno ale do przodu.

Kryzys nastąpił 20 km od celu. Wtedy dopiero doceniliśmy możliwość poruszania się rowerem. Oddalibyśmy wiele chociaż za przejazd 5 km/h. Ale niestety takiej możliwości nie było, wiał huragan. 20 km od upragnionego celu! Jak trzeba to pójdziemy na piechotę.

Kręta droga prowadzi stromo do góry, samochody i motocykle wjeżdzają, ale my musimy prowadzić rowery. Ha, żeby było to takie proste! Nie da się nawet iść! Rower obciążony ładunkiem zachowuje się jak żagiel i ściąga na boki. Na szczęście jest ciężki więc daje równocześnie jakies oparcie.

Posuwamy się dosłownie krok za krokiem nie słysząc nic oprócz wyjącego wiatru. I caly czas pod górę. Na szczycie jest jeszcze gorzej, wiatr tak silny, że ciężko ustać, w dodatku podmuchy są strasznie mocne i krótkie zadając pojedyńcze prawie zwalające z nóg ciosy. Nie wiem jak długo trwał ten koszmar… to były godziny.

Gdzieś w drodze zatrzymuje się przed nami autokar pełen turystów. Wybiega z niego kierowca z dwoma puszkami piwa i wręcza mojemu ojcu klepiąc go serdecznie po plecach. Odjeżdzają za chwilę machając z okien. Autokar chyba niemiecki lub duński. A my znowu jak te barany stoimy i dziwimy się z normalnego, ludzkiego gestu… to naprawdę inny świat.

Trochę nas to podnosi na duchu, ale wiatr gwiżdże na to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Siadamy wymęczeni na poboczu, chwila odpoczynku, łyk wody, baton, i w drogę. Wiatr jakby mniejszy, może to sił więcej… Ale jednak nie! Da się jechać! 5 km/h ledwo panując nad ciężkim rowerem ale JEDZIEMY! Co za ulga… buty SPD nie są stworzone do chodzenia…

Jedziemy juz 10 km/h, wiatr cichnie, mamy już tylko 15 km do celu. Podnosi się mgła, po niebie niskie chmury pędza jak oszalałe. Nordkapp broni się przed ciekawskimi turystami…

Po 5 km, czyli ok. 10 km od celu przed nami duży podjazd. Wygląda przerażająco, ale i pięknie niknąc wysoko w chmurach. Sylwetki jadących tą serpentyną samochodów po prostu nagle rozpływają się…

Wiemy już co nas czeka. Ale tydzien jazdy górskiej po 100 km/dzień wyrobił mięśnie. Damy radę. Jeszcze tylko kilka kroków… ostatni posiłek u stóp drogi do piekieł…

Podjazd atakujemy indywidualnie, każdy swoim tempem. Tak poruszaliśmy sie do tej pory robiąc tylko wspólne przystanki.

Jadę pierwszy. Umawiamy się na spotkanie dopiero na szczycie. Wjeżdzam powoli, ale z każdą chwilą widzę zbliżający się pułap chmur. Również widok w dół staje się mlekowaty… zaczyna się rozpływać. Już. Jestem w chmurze. Widoczność 10 metrów, cisza, mleko, po lewej stronie przepaść a raczej mleko. Przede mną i za mną też mleko.  Samochody i motory, które mnie czasami mijają (raz na minutę, dwie) znikają w kilka sekund. Niesamowita atmosfera ciszy, spokoju. Jadę sam slysząc tylko swój oddech, dzięki pasom na drodze wiem, że w ogóle poruszam się do przodu. Jak we śnie… zmęczenie, adrenalina, bliskość upragnionego celu, zmienność warunków – to wszystko składa się na te niesamowite odczucia.

Wreszcie szczyt, czekam w ciszy na tatę. 20 minut później wyłania się nagle obok mnie z mgły. Dalej podróżujemy już koło w koło. Zostało 5 km. A może 3.

Mleko otacza nas ze wszystkich stron. Czy to już? Co za wilgoć, rowery mokre jak po ulewie. Może to już za chwilę? Wiatr się wzmaga… znowu wieje huragan, ale da się jechać. Teraz nie poddamy się na pewno.

Po bliżej nie określonym, bo indywidualnie dla każdego z nas płynącym czasie docieramy do bram Nordkappu. Opłata prawie 200 koron/osobę!! Tego nie było w budżecie… Ostatnie pieniądze przeznaczyliśmy na transport statkiem z Nordkappu na Lofoty (a co, takie mamy plany!) Podjeżdzam do bramki, musiałem wyglądać dziwnie, zmęczenie było zapewne widoczne spod mojej „zbroi” czyli kasku, czapki z pod niego wystającej, ciemnych okularów i dużej torby ze sprzętem foto, którą całą drogę wiozłem z przodu na własnej klacie.

– Dzień dobry, skąd jedziecie?
– Z Polski…
– O mój Boże! Taki kawał! Zapraszam, nic nie płacisz oczywiście!

Nie jestem pewny czy chodzilo o rowery, o Polskę czy o moje zmęczenie. Grunt, że nie musieliśmy nic płacić! :)))

Jedziemy dalej, mleko wszędzie, głucho wszędzie, czy ten Nordkapp wreszcie będzie?

Coś się wyłania z mgły, rząd autokarów, później jakieś motory i ludzie przy nich, budynek. Koniec. I tak niewiele widać. Objeżdżamy teren ale ani śladu słynnego globusa! No nic, później, najpierw zrobić dom i iść spać.

Wchodzę do budynku, tłum turystów, restauracja, kawiarnia, poczta, sklep, pod ziemią jak się później okazało kaplica, sala video, druga restauracja z orkiestrą, wystawa prezentująca historię Przylądka.

Ok, ale ja chcę rozbić namiot.

– Gdzie mogę rozbić namiot? – pytam w informacji
– Poza terenem parkingu gdziekolwiek chcesz

Wyłazimy poza parking i nagle znajdujemy się na księżycu! Wszystko zniknęło… wszędzie mleko, ziemia twarda, kamienista, koszmar każdego turysty chcącego rozbić namiot. I na dodatek wieje jak diabli! Ale przecież spać musimy. Rozkładamy namiot, lecz wyszedł nam przez przypadek spadochron. A raczej latawiec… pękł też jeden z fragmentów szkieletu namiotu. Nie da rady.

Wracam do informacji i pytam gdzie mogę wynająć pokój. Dostaję plan campingów i hoteli w okolicy. Najbliższy jest o 5 km w dół tą przeklętą drogą w chmurach. Bez świateł i przy takim wietrze nie ryzykujemy zjazdu. Zresztą chcemy spać!

Obchodzę teren dookoła. O! Jakiś globus! Ale to później. Widzę, że oprócz dużego budynku z restauracjami jest też mały drewniany domek przy szlabanie. Po zawietrznej są już rozbite dwa namioty. Budynek co prawda oznaczony PRIVATE, ale z właściwielami będziemy walczyć później. Teraz nikogo tam nie ma. Wróciłem na księżyc i przenieśliśmy graty.

I tak oto, po takim właśnie dniu pełnym wrażeń, który jednomyślnie okrzyknęliśmy najtrudniejszym dniem wyprawy, piszę te słowa leżąc w namiocie na Przylądku Północnym. Marzenie się spełniło…

Namiot obłożony kamieniami, nie dało się tutaj wbijać szpilek. Ale to nie ważne, przecież trzyma i daje schronienie, przeczekamy mgłę, zrobię wymarzone zdjęcia i wracamy! Kurs na Lofoty!69310031

DZIEŃ 12

Budzi mnie wiatr miotający namiotem. Godzina 3:30. Wstaję, otwieram drzwi i… pędem zaczynam się ubierać szukając jednocześnie torby foto.

Widok jest NIESAMOWITY! Porażąjący! Nie potrafię tego opisać więc nie będę. Może chociaż zdjęcia coś przekażą…

Kilka godzin leżałem na Przylądku, ponad chmurami, opalając się o godzinie 4 rano w promieniach polarnego słońca. Przy ambientowych dźwiękach Fahrenheit Project. Wokół zero wiatru. Zero chmur nade mną. A poniżej… coś pięknego… aż po horyzont wspaniała kołdra chmur przykrywająca Morze Barentsa. Dalej już tylko Biegun… dotarłem na koniec świata.

Tekst i zdjęcia: Andrzej „scoot”
Kilka słów o sprzęcie.
Nasze rowerki to Merida Anaconda Alu (mój) i Kelly’s (tata)Generalnie problemu ze sprzętem nie mieliśmy. Oprócz opon ojca, które popękały w drodzę powrotnej 🙂
Jednak przy okazji takiej wyprawy chciałem przetestować kilka elementów, i tak:
  • amortyzator RST GAMMA AET – poniżej +10 st. C elastomer zastyga. poza tym OK
  • pedały TIME ATAC – rewelacja. pod dwóch sezonach w środku nie ma śladu zużycia.
  • szczęki hamulcowe LX (równoległe prowadzenie klocków) – dwa sezony + wyprawa do Norwegii = brak luzów
  • korba TRUVATIV FIREX – 5000 km wraz z Norwegią = OK
  • licznik sigma 1400 – wszystkie warunki. nie paruje i nie sprawia problemów. OK
  • kaseta LX – po 4500 km WYMIANA :((( liczyłem na coś więcej. Norwegia ją dobiła
  • łańcuch PC68 – j.w. (kupowany razem z kasetą)
  • tylne koło MAVIC UST TUBELESS – 4500km, wszystko OK pomimo dużych obciążeń w Norwegii. Od czasu zakupu nie pękła dni jedna szprycha, nie było tez potrzeby poważnego centrowania.tylna przerzutka XT – 4500km, wszystko OK
  • przednia przerzutka SRAM 5.0 – problemy z wciąganiem łańcucha, odpada chrom.. tandeta ale działa
  • opony PANARACER MACH SK/SS – super! 7000 km w tym Norwegia
  • opony CONTINENTAL – OBIE ROZDARŁY SIĘ NA TRASIE!
  • sakwy ORTLIEB BACK ROLLER – REWELACJA. mogę więcej napisać na priv.
  • długie spodnie BIEMME (wind-stopper) – bardzo dobre.
  • bluza rowerowa ALPINUS BIKO (hydrotex) – super! dwa sezony bez problemów
  • czapka BIEMME (wind-stopper) – super
  • rękawice CM (windtex) – ciepłe, dobrze leżą na dłoni ale przemiękają
  • kask MET ANAXAGORE – świetny. lekki, dobra wentylacja, dobrze leży również na czapce. na szczęście nie był potrzebny więc nie wiem na ile skuteczny
  • bagażnik Tranz-X – uwaga tandeta! niedokładne spawy, nieprzemyślana konstrukcja. rozpadają nam się regularnie (mi na Bornholmie a ojcu w Norwegii)
  • namiot ALPINUS MOONSHADOW 3 – fajny namiocik, do środka pod tropik wchodzą dwa rowery! dużo miejsca dla dwóch osób z dużym bagażem. dobrze chroni przed ulewą (o ile jest naciagnięty) jednak szkielet z włókna szklanego to nie jest dobry pomysł 🙁
  • śpiwór ALPINUS WOLF (komfort chyba przy -5) – bardzo dobry. ciepły, szybko schnie
  • okulary rowerowe BBB z wymiennymi szkłami – super. wytrzymałe, lekkie, wymienne szkła
  • body CANON EOS 620 – bardzo solidne body. metalowy bagnet. pracuje w każdych warunkach (testowany nawet przy +50 st. C w Egipcie)
  • obiektyw CANON 50mm f:1.8 USM II – świetne szkło. szkoda, ze plastykowa obudowa. proponuje wersję I
  • obiektyw CANON 35-80mm f:4-5,6 – niezły amatorski zoom. przy f:8.0 można robić znaczne powiększenia bez dużej utraty jakości.
  • torba LowePro – wersja z „szelkami”, która można nosić przed sobą. rewelacja dla rowerzystów. W środku ochronny kaptur w przypadku ulewy. przetestowane. super!
  • slajdy FUJI PROVIA 100F i VELVIA 50. rewelacja. przez miesiąc leżały w różnych temperaturach (od -5 do +30) co nie spowodowało (jak dla mnie) pogorszenia jakości zdjęć
  • odtwarzacz minidisc SONY MZ-R500 – rewelacja na daleką podróż! solidny. na jednym paluszku gra 48 godzin. mieści się w małej kieszeni. jedna kasetka mieści dwie płyty CD AUDIO w jakości CD lub 5 w znacznie gorszej, ale akceptowalnej na rowerze jakości
  • słuchawki KOSS SPORTA PRO – rewelacja! wspaniały dźwięk (przetworniki ze stacjonarnych słuchawek), składane na kilka sposobów. dwa sposoby noszenia (pałąk u góry lub z tyłu głowy).

Posted in Wyprawy | Tagged , | 1 Comment

Piknik rowerowy 2002

OLYMPUS DIGITAL CAMERAW niedzielę 25 maja 2002, po dłuższej przerwie zorganizowaliśmy „piknikowy wypad rowerowy”. Ze względu na zapowiadane upały postanowiliśmy wybrać się nad jakieś jeziorko, gdzie z dala od miasta spokojnie można odpocząć. Żeby się nie przemęczać i nie ugotować na słońcu, wybraliśmy w miarę prostą drogę, częściowo przez lasy wśród malowniczych jezior i szumiących potoków. Naszym celem stało się Jezioro Łapińskie, nad którym zorganizowaliśmy mały piknik. Z dala od hałasu, smrodu spalin byczyliśmy się na małej polance nad samą wodą, było też małe ognisko i kiełbaski, a także … ech, nie będę Wam robił smaka, co tu dużo mówić, było po prostu super. Jeżeli nie wierzycie, wybierzcie się następnym razem z nami!

Start:OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Od rana świeciło przepiękne słońce; pogoda bardziej plażowa niż na rower. Pomimo to, na spotkanie przyjechało dość dużo ludzi. Tak więc ruszyliśmy bez większego pośpiechu, całkiem na luzie przed siebie. Żeby wydostać się z tumanów kurzu i smrodu gdańskich ulic, wjechaliśmy na „Szlak zwiniętych torów”. Pomimo upału, w mgnieniu oka przedostaliśmy się na niebieski szlak pieszy, a nim dotarliśmy do dawnego poligonu na Morenie. Następnie odbiliśmy na osiedle Jasień i drugą stronę ul. Kartuskiej, stamtąd drogą asfaltową wśród działek do mostu nad obwodnicą i można powiedzieć, że odtąd towarzyszyła nam już tylko przyroda.

Tuż za obwodnicą, w Kiełpinie, odbiliśmy w las w ścieżkę rowerową, która doprowadziła nas nad Jezioro Otomińskie, gdzie zrobiliśmy krótki postój. Po czym obraliśmy „Szlak Wzgórz Szymborskich” (czarny szlak pieszy). Jadąc wzdłuż brzegu jeziora, należy zwracać uwagę na oznaczenia szlaku, gdyż bardzo łatwo można z niego zboczyć.

Od Jeziora Otomińskiego do drewnianej kładki nad rzeką Radunią prowadzą zarówno czarny szlak pieszy jak i zielony (Szlak Kręgów Kamiennych). Droga miejscami była dość wąska, gdzieniegdzie piaszczysta, lecz nie zniechęcała do dalszej drogi, szczególnie w tak sympatycznym towarzystwie.

Od rzeki Raduni ponownie obraliśmy Szlak Wzgórz Szymborskich, którym dotarliśmy nad samo Jezioro Łapińskie. Tu tak jak zaplanowaliśmy wcześniej zatrzymaliśmy się na dłużej. Na małej polance, nad samym brzegiem jeziora zrobiliśmy małe ognisko, piekąc kiełbaski. Niektórzy się opalali … inni zaczerpnęli kąpieli. Jednym słowem odpoczywaliśmy przez całe popołudnie.OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Zanim jednak wróciliśmy z powrotem do Gdańska, objechaliśmy dookoła jeziorko i zahaczyliśmy od Rezerwat Przyrody Jar Rzeki Reknicy niedaleko Kolbud.

Wycieczka trwała do późnego popołudnia. Pomimo, iż zrobiliśmy zaledwie 70 km, bawiliśmy się dobrze. Mam nadzieję, że moje zdanie poprą również inni uczestnicy tej wycieczki …

Organizator wycieczki:

Krzysztof Kochanowicz

Członek Gdańskiej Ekipy Rowerowej: www.rowery.gda.pl

PS. Chciałbym serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy przyczynili się w organizacji naszego wypadu , a także uczestnikom. Mam nadzieję, że nie był to Wasz ostatni wypad z nami !

typ=rowerowy
asfalt=normalnie
szlak=niebieski
szlak=zwinietych_torow
atrakcja=poligon
m=morena
m=jasień
m=kiełpino
atrakcja=jezioro
szlak=wzgórz_szymborskich
szlak=czarny
atrakcja=rzeka
atrakcja=rezerwat
m=kolbudy
dystans=100
kondycja=niska
profil=normalny
trud=niski

Posted in Relacje | Tagged , , , , | 1 Comment

Wyprawa na Bornholm

borholm2.jpg.phpRower w naszym domu nigdy nie był czymś niezwykłym. Zawsze w przedpokoju stały conajmniej dwie maszyny, a na czas przeróżnych napraw połowa mieszkania zamieniała się w warsztat. Jeździliśmy sporo, lecz nie braliśmy udziału w żadnych większych wyjazdach. Ot, takie przejażdzki po okolicy.borholm5.jpg.php

Mój ojciec, zapalony rowerzysta, miał już na koncie dalekie wyprawy. Czasem opowiadał o wyjazdach dookoła Polski lub innych, nieco bliższych lecz też zajmujących tygodnie czasu. Obładowany sakwami, napędzał cały swój dom własnymi mięśniami. Spał tam gdzie się dało, a proste potrawy bywały w chwilach zmęczenia najwspanialszym daniem na świecie. Bardzo chciałem doświadczyć podobnego uczucia tułaczki. Zawsze była we mnie tęsknota za przestrzenią, wolnością i czymś nieznanym co można było zdobyć o własnych siłach.

Zbliżało się lato 2001 roku. Nie pamiętam kto zaproponował ten wyjazd ale faktem jest, że wspólnie z ojcem zaczęliśmy przygotowania do wyprawy na Bornholm.borholm6.jpg.php

To była kompletna nowość dla mnie. Z szybkiego i lekkiego roweru miałem zrobić ciężarówkę. Okazało się, że wcale nie wystarczy wrzucic śpiwora do plecaka i ruszyć przed siebie. Owszem – wielu tak robi, lecz ja kochając co prawda spontaniczną tułaczkę lubię mieć jednocześnie zaplanowaną logistykę.

Zaczęliśmy analizować przedmioty niezbędne w dwu-tygodniowej trasie. Problemem był odpowiedni namiot który musiał spełniać kilka warunków. Przede wszystkim musiał pomieścić nas dwóch wraz z naszymi rowerami i bagażem. W grę wchodziła więc „trójka” z jakimś większym przedsionkiem. Po penetracji Internetu udało mi się znaleźć odpowiedni produkt „Alpinusa”.  Do tego zakupiliśmy dwa dobrej klasy śpiwory o komforcie 5 st. C, karimaty, maszynkę do gotowania i wiele innych drobiazgów ułatwiających życie.borholm7.jpg.php

W międzyczasie namówiłem na uczestnictwo mojego serdecznego kolegę Darka. Pracowaliśmy razem i Darek wielokrotnie dojeżdzał do firmy na swojej kolarce. Zastanawiałem się czy uda mu się założyć bagażnik lecz dokonał tego i zgłosił chęć wyjazdu wraz z nami. Od tej chwili było nas już trzech i w takim składzie wyruszyliśmy w stronę Danii.

Początek naszej wyprawy odbywał się po polskich drogach gdyż musieliśmy dojechać do Ustki. Zajęło nam to 2 dni czasu, a im bliżej byliśmy portu tym większe było nasze podniecenie. W końcu to pierwszy taki rajd, w dodatku poza granice naszego kraju.

Bałtyk nam nie sprzyjał. Sztorm o sile 8 stopni rzucał statkiem do tego stopnia, że gdzieś po środku drogi stanęły silniki. Załoga biegała w obie strony a olbrzymie fale docierały prawie do okien za którymi siedzieli przestraszeni pasażerowie. Tłumiłem w sobie chorobę morską i z zieloną twarzą obserwowałem w jakim to dobrym humorze jest mój ojciec. Kołysanie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, a sztorm jakoś też go nie zdołał przestraszyć.borholm8.jpg.php

Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Wyładowaliśmy rowery, poprawiliśmy ekwipunek i ruszyliśmy przed siebie. Bornholm jest niewielką wysepką którą można objechać dookoła w 1 dzień. My jednak obciążeni sakwami nie chcieliśmy pokonywać zbyt dużych dystansów. Naszym celem było odetchnięcie innym klimatem i poznanie czegoś czego do tej pory nie widzieliśmy.

Wyspa zauroczyła nas otwartością ludzi i spokojem. Nie bez powodu mówi się, że jest to świetne miejsce dla malarzy na emeryturze. Małe zaludnienie i piękne nadmorskie widoki sprzyjają wenie twóczej, nie bez powodu w okolicy spotykaliśmy całkiem sporo galerii sztuki. Raz w tym wszechogarniającym spokoju udało nam się trafić na pobliską imprezę. Rozbiliśmy akurat namioty gdy z pobliska dotarły do nas dźwięki muzyki. Zostawiliśmy mojego ojca na straży i z Darkiem udaliśmy się w stronę źródła tych dźwięków. Rzeczywiście była to pewnego rodzaju impreza taneczna. Odbywała się w środku małej miejscowości na zadbanym ryneczku. Muzyka grana była na żywo, a do ogródków okolicznych knajpek przybywały całe rodziny. Gospodarze częstowali winem za darmo i już po chwili pierwsza pary zjawiły się na parkiecie. Trochę się speszyliśmy gdyż odbiegaliśmy znacznie strojem od reszty towarzystwa. Pić wina też nie mogliśmy bo następnego dnia czekały nas kolejne kilometry na rowerach. Stojąc tak, w kolarskich strojach, obserwowaliśmy jak swobodnie bawią się ludzie w tej oazie spokoju. Dochodziła 22, słońce schowało się za horyzontem lecz przyjemny ciepły wiaterek odganiał nas od namiotów. Nagle – muzyka ucichła, a ludzie poczęli rozchodzić się do domów! Nie przewidywaliśmy tak nagłego zakończenia imprezy w samym jej punkcie kulminacyjnym… takie jednak bywają tu zwyczaje!

Kolejne dni spędziliśmy na medytacj, gdyż chyba do tego można porównać spokojną jazdę na rowerze po idealnie równym asfalcie. Droga wiła się wzdłuż morza i za każdym zakrętem czaił się coraz ładniejszy widok. Jechaliśmy w ciszy chłonąc ten niesamowity relaksacyjny klimat. O wysiłku nie mogło być mowy.

Pewnego razu postanowiliśmy wybrać się do centrum wyspy. Jest tam las o tajemniczej nazwie Almindingen. Klimatu dodawały kurhany w nim się znajdujące do których naturalnie planowaliśmy dotrzeć. Jadąc wsród malowniczych łąk nagłe wejście do lasu jest bardzo wyraźnie odczuwalne. Ogarnia Cię półmrok, a wiatr ustaje. Powoli tracisz orientację wybierając coraz to inne ścieżki. Nagle pojawia się stojący przy drodze wielki kurhan i już oczyma wyobraźni widzisz Druidów

Andrzej „scoot”

Galeria zdjęć

asfalt=max

dystans=200

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Borholm

m=Nexo

typ=rowerowy

Posted in Wyprawy | Tagged , | Leave a comment
Newer »