Pogoda w długi weekend nie była w tym roku zbyt łaskawa. Jeśli dodamy do tego problemy innej natury, to wynikiem takiego działania jest posypanie się planów wyjazdowych. Nie ma co rozpaczać i trzeba odpalić jakiś rajd „na pych”, bo czas nieubłaganie mija. Taka oto była geneza sobotniego rajdu do Żarnowca.
Start ustalono ze stacji Gdynia Stocznia na sobotę o 9:40. Prognozy jeszcze poprzedniego dnia zapowiadały całkiem ładny dzień, więc sobotni poranek był twardym zderzeniem prognoz z rzeczywistością. Jednolicie szare niebo nie zapowiadało słońca, ale raczej opady deszczu. Jak się później okazało, nie deszcz był naszym największym wrogiem ale wiatr. Z początku wcale tego nie odczułem. Wszak moja dojazdówka na miejsce startu wiodła lasami, ale już niedługo miało się okazać, że 2 koszulki rowerowe i nieprzewiewna bluza to za mało jak na taki poranek.
Wystartowaliśmy w sześć osób: Kasia, Grzesiek, Mietek, Saba z Obcym, no i skromna osoba organizatora . Już od początku miałem kłopoty z nawigacją. Tereny Obłuża nie są moją specjalnością, ale z pomocą Obcego dotarliśmy do Pierwoszyna, skąd droga do Pucka była mi dobrze znana. Pierwotny plan zakładał zahaczenie o Rewę, ale Obcy stwierdził, że na przewidywanej trasie „jest teraz bagno”, więc trasa uległa modyfikacjom. Nie pierwszy zresztą raz tego dnia. Jeszcze przed Kosakowem odłączył się od nas Mietek, który z powodu bóli musiał wracać do domu. Przez całą drogę do Rzucewa musieliśmy walczyć z wiatrem i przeszywającym chłodem, więc przed pałacykiem pożegnaliśmy Sabę i Obcego, którzy także postanowili odłączyć się od rajdu. Dodatkowo zaczęło trochę padać i tak oto nasza dzielna trójka, przyodziana w przeciwdeszczowe kapoty mozolnie jechała dalej. Z powodu aury postanowiliśmy pojechać do Pucka, gdzie za radą Kasi spróbowaliśmy jabłek w cieście i zastanawialiśmy się co dalej. Sam Żarnowiec został odrzucony już na starcie, bo wiatr wcale nie słabł. Postanowiliśmy dojechać do jeziora Dobrego a potem skręcić na południe do Wejherowa. Co do pogody, to było na tyle dobrze, że przynajmniej przestało siąpić.
Zgodnie ze zmienionym planem, dobrnęliśmy do Darżlubia, skąd czarnym szlakiem przecięliśmy północny kraniec puszczy Darżlubskiej i dojechaliśmy do Jeziora dobrego. Po drodze nasz humor zaczął się poprawiać. Osłonięci lasem od wiatru wolno sunęliśmy przez wspaniałe tereny, które zwiedzałem dwa tygodnie wcześniej. Pomimo braku słońca las wciąż wydawał się wspaniały, a widoki zapierały dech w piersiach. Na naszej drodze co chwila wyrastały pełne błota kałuże, więc tempo nie było imponujące. Wręcz przeciwnie, poruszaliśmy się dość wolno, bo tylko w ten sposób mogliśmy nacieszyć się wspaniałą okolicą. Po chwili takiej jazdy dotarliśmy pod diabelski kamień i tu z powodu własnej głupoty i pecha uderzyłem się kolanem w kierownicę. Po chwili ból przeszedł, więc pomyślałem, że to nic takiego, ale niestety myliłem się. Z nad jeziora Dobrego ruszyliśmy zielonym szlakiem do Wejherowa. Zmiana planu zakładała jazdę lasami, które w doskonały sposób chroniły nasz przed mocnym i zimnym wiatrem. Przez cały ten czas kolano pulsowało tępym bólem, który na podjazdach tylko się wzmagał. Próbowałem nie zamulać grupy, ale kosztowało mnie to sporo wysiłku i silnej woli, zwłaszcza na trudniejszych odcinkach, gdzie ból stawał się intensywniejszy. Z tego także powodu koncentrowałem się raczej na pedałowaniu, niż na nawigacji, co kilkakrotnie przypłaciłem zboczeniem z trasy. Szczęśliwie jednak czujna kompania zawszy sprowadzała mnie na poprawną ścieżkę. W miedzy czasie słonce na chwilę wyjrzało zza chmur co wszystkim poprawiło humor, a ja stwierdziłem, że zielony szlak jest także bardzo urokliwy. Mimo wszystko wolę jednak szlak czarny, bo jest on bardziej „pierwotny”, ale jest to raczej kwestia gustu.
Po dotarciu do Wejherowa planowałem powrót SKM (mając na uwadze nieszczęsne kolano), ale za namową grupy ruszyliśmy przez Redę i Rumię go Gdyni. Dobrze jest jechać w zgranej grupie. Wszyscy trzymali równe tempo, więc asfaltowe odcinki naprawdę pokonaliśmy bardzo szybko. Tak dotarliśmy do Chyloni, gdzie pożegnałem się z grupą i zwyczajowo już pojechałem na południe do domu, gdzie dotarłem ok 20.00.
Pomimo kiepskiej aury rajd mogę uznać za udany. Wszystkim dopisywał humor i nikt specjalnie nie narzekał na trudne warunki. Jak zawsze podczas rajdów spędziliśmy sporo czasu na rozmowach. Rozmawialiśmy tak jak jak zawsze o tematach około rowerowych jak „żelowe siodełka” , brak gustu i dobrego smaku wśród drogowców i zeszło nawet na porównanie siodełek co poniektórych osób . Dodatkowo nastrzelaliśmy trochę zdjęć, a co najważniejsze dobrze się bawiliśmy! Jedynie czego żałuję, to kolano, które boli mnie na tyle, że przez kilka dni o rowerze to mogę zapomnieć
Dziękuję wszystkim za miło spędzony czas.
Howgh!
DST: 119km
AVG: 17,4km/h
TM: 6:50h
asfalt=niewiele
dystans=100
kondycja=normalna
profil=normalny
trud=niski
m=Gdynia
m=Darżlubie
m=Wejherowo
obszar=Kaszuby
atrakcja=panorama
typ=rowerowy