Bike Tour 2009 druga edycja

IMG_1570Wprawdzie nie wiele przygotowywałem się do tego wyścigu, ponieważ 10km to nie jest problem, aby go pokonać, tak wówczas myslałem. Po objechaniu trasy przed wyścigiem zmieniłem zdanie, te ostre podjazdy trochę mnie zniechęciły, ale skoro obiecałem to trzeba dotrzymać słowa. Przyjechałem wcześniej zapisałem się i dostałem numer startowy nr 295  Nastąpił start, aż „iskry” leciały spod napędów. Wszyscy poszliśmy pod pierwszy podjazd, parędziesiąt metrów podjechałem i chyba zbyt nerwowo i szybko zrzuciłem łańcuch z blatu na najmniejszą zębatkę i ………..stoję ……….awaria, zablokowany łańcuch. Szybko zsiadłem z roweru i coś próbowałem zrobić, aby go odblokować, ale za nim to mi się w końcu udało to wielu mnie wyprzedziło i już wówczas wiedziałem, że nie nadrobię strat po takim ciężkim terenie a w dodatku na tak krótkim odcinku. No cóż, trudno czasami ma się tego pecha.Gdyby trasa była z trzy raz dłuższa to miałbym jakieś szanse, ale na 9km nic nie zrobię.IMG_1573

Jednak nie zrezygnowałem z dalszej jazdy, bo przypomniałem słowa scoot’a : „Jedź tak, abyś dojechał do mety bez względu na miejsce”. To mnie trochę podbudowało, w końcu faktycznie moją osobistą nagrodą w takim układzie będzie dojechanie do mety. Jak się później okazało bardzo dużo odpadło młodych bikerów.  Próbowałem gonić grupę, ale oni byli dość daleko przede mną. Gdy wgramoliłem się na szczyt „ściany płaczu” to dostałem nagrodę w postaci zarąbistego zjazdu. Puściłem klamki na liczniku 40km/h, ale samym dole były korzenie i trafiłem na hopkę, na której wyrzuciło mnie do góry i spadłem na oba koła jak pies hagenbery na cztery łapy i to bez upadku w tym momencie Andrzej zdołał zrobić fotkę. Na trasie miałem kibiców, którzy mnie ciągle wspierali a byli to: Agnieszka, czyli moja wspaniała synowa, agabikerka,  scoot, i Marek „świru”.

Wracam na trasę, więc po „locie” nad hopką nagły skręt wprawo, wcale nie zwalniałem i pod górkę, ale ją „łyknąłem” bez problemu, ponieważ miałem dużą szybkość. W końcu doganiałem mego przeciwnika mastersa, który był przede mną, ale nie mogłem go wyprzedzić. Co go dogoniłem na zjazdach to on oddalał się na podjazdach i tak w kółko. Po drodze wyprzedziłem paru pojedynczych kolarzy. A teraz drugie okrążenie, szybko ciągnę do tej „ściany płaczu”, tam rzeczywiście większość szła na pieszo. Dociągnąłem się na górę tam stała zawsze grupka ludzi pewno pilnujących przebiegu jazdy, to jeden z bikerów na samej górze w te słowa: przepraszam powtarzam: „mam  w dupie taki wyścig” i wycofał się.IMG_1604

Ponowny zjazd duża szybkość a na dole korzenie, o których starałem się nie zapomnieć w przeciwnym, bowiem wypadku nie dojechałbym do mety. Na zjazdach były wypadki, na trasie jakaś dziewczyna leżała nieruchomo na ziemi, pęknięte żebro i jakieś na pewno mniejsze lub większe obrażenia  to nie wiadomo. Ja natomiast wyprzedzałem leżącego kolarza na rowerze a nad nim było pochylonych kilka osób. Oto dowód jak bardzo niebezpieczna była trasa. Następnie byłem świadkiem jak wielu młodych bikerów wycofywało się z wyścigu i stali oni już na poboczu trasy. I to mnie podtrzymywało na duchu  do bardzo rozważnej jazdy i udało się, nie miałem najmniejszego upadku. Piotr gdzieś się „sypnął”, ale o tym pewno on sam napisze, bo prosiłem go o relację.

Wracam na trasę, no, więc druga runda i już miałem na celowniku mojego mastersa. Powoli dochodziłem go a na prostej przed metą wyprzedziłem dojeżdżając do końca drugiego okrążenia, i dalej ponownie ta „ściana płaczu”. Tego odcinka nigdy nie podjechałem to nie na moje siły. I ponowny szaleńczy zjazd, ale na dole lekko hamowałem zakręt w prawo krótki podjazd, następny długi podjazd i trzeci a potem to tylko zapominam o klamkach i co sił w nogach do mety. Przed metą miałem szybkość ok. 35km/h i na mecie myślałem, że wpadnę w tłum, ale tylny hamulec na maxa i obróciło mnie dookoła swej osi. Ufff…….nareszcie koniec, ale muszę się przyznać, że nie byłem mocno zmęczony. Na mecie jak zwykle wpadłem w ramiona mego syna scoot’a  no i innych kolegów.

Godz 14:00 chłopaki będą startować w elicie, czyli Piotr, Bono, Sławek. Pojechałem do domu zmieniłem kurtkę rowerową na cieplejszą, zabrałem mego Canona i w drogę na start zrobić kolegom fotki. Gdy dotarłem to oni już byli na trasie, spotkałem na mecie Zibka, Sławka, więc w dniu dzisiejszym po raz czwarty wchodzę na „ścianę płaczu” celem zrobienia im zdjęć. Bona złapałem, ale Piotra nie zauważyłem. Batika widziałem na trasie, ale go nie poznałem, bo zmienił wystrój zewnętrzny. Wróciłem na metę. Niedługo dojechał Bono i w pewnej odległości Piotr, ale jak wspomniałem on miał upadek i trochę się pokaleczył.  Czekamy na dekorację Banacha, który zajął pierwsze miejsce. Dekoracja, dekoracja i po imprezie. Czas się rozjechać i pożegnać kolegów…….jaka szkoda!!!

Startowało nas w dziesiejszym wyścigu:

Sot M3 5/6
Darek M2 12/15
Olo M2 14/15
Sławek M 4/39 (33)
Bono E 22/47 (37)
Piotr E 26/47 (37)

W nawiasach ilość zawodników, którzy ukończyli.

Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=TPK, Gdańsk

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Skandia MTB Maraton 2008

IMG_0152Końcówka sezonu i mój ostatni start w tym roku w maratonie.

Fajne zakończenie zwarzywszy na fakt iż rozpocząłem jak większość naszej ekipy również na Skandi z tym że w Chodzieży. Tamten maraton z powodu utraty przedniej przerzutki i awarii napędu ukończyłem dobiegając na metę. Skandia w Bielawie zakończyła się wypadkiem, interwencją GOPRu i wizytą w szpitalu.Tym razem chciałem dotrzeć do mety bez takich przygód. Dużym ułatwieniem był fakt iż prawie wszystkie dziury znam na pamięć w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym.IMG_0155

Co ciekawe odkryłem też pewną zależność która miała ustrzec mnie przed awarią sprzętu. Podzielę się nią z Wami: „im mniej pieścisz i dłubiesz przy swoim rowerze tym bardziej jest on niezawodny”.

Na starcie okazało się że przyjechało bardzo dużo wielbicieli MTB. Miałem spore obawy co do początku trasy. Podobnie jak w Chodzieży długi odcinek asfaltowej nawierzchni nie sprzyjał rozciągnięciu stawki. Jak zwykle w takich okolicznościach późniejsze bardziej techniczne odcinki a zwłaszcza zjazdy powodują przymusowe hamowanie.

Irytujące jest to zwarzywszy na fakt iż taki grubasek jak ja tylko tam ma szanse nadrobić starty jakie powstały na podjazdach.IMG_0161

Niemniej jednak pomimo tłoku udało mi się na asfalcie wyprzedzić dość sporą liczbę kolarzy. Zawsze twierdzę że podjazd był udany jeśli wyprzedzę ich więcej niż bikerów mnie. Tym razem tak było. Znajomość trasy ułatwiała mi to w bardzo dużym stopniu.

Tam gdzie ludzie hamowali bojąc się niewiadomej za zakrętem – ja dokręcałem.

Dalej były już tylko leśne dukty. Duża ilość interwałowych podjazdów szybko sprawiła że na każdym kolejnym było mi ciężej.

Przewidując to przed startem zaopatrzyłem się w dużą ilość dopalaczy. Co przyznam bardzo pomogło.

Fajne, szybkie zjazdy obfitujące w dużą ilość ostrych zakrętów pokonywałem z mega prędkością. Zazwyczaj przytulając się do prawej strony niechętnie zajmowanej przez innych z powodu błota. Wiedziałem że tylko tak uda mi się wyprzedzać.P1050470

Zgodzicie się ze mną że wiele zjazdów w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym jest stosunkowo wąskich. I tylko agresywny atak bokiem może przynieść efekt.

Niestety jak to na maratonach. Było wiele momentów gdy ludzie sprowadzali rowery lub zsuwali się bocznym ślizgiem – bo jazdą bym tego nie nazwał. Hamując lub zmuszając do całkowitego zatrzymania zawodników będących za nimi.

Cóż uroki maratonów.

Po około 10 kilometrach dopadł mnie Batik. Oczywiście na podjeździe. Zdopingowałem go kilkoma słowami ale nim skończyłem zniknął mi za kolejnym zakrętem.

Jadąc dalej poczułem na swoich plecach oddech wza. Postanowiłem że tym razem powalczę z Nim. Trzymałem się jego ogona przez kilka ładnych kilometrów.

Ostatnią próbą jaką podjąłem było złapanie go za sztycę na jednym z podjazdów. Nie wiedział że to ja i stwierdził: „o kurcze mam kapcia”.

Jak go puściłem to wystrzelił jak z procy. Więcej go nie widziałem a na mecie miał 6 minut przewagi.

Gdzieś między zawodnikami był też sla, ale pędził tak szybko że mijając mnie ani On ani ja tego nie zarejestrowaliśmy.

Fajnie było słyszeć na trasie od innych zawodników skąd tu te górki, ja pier…, miało być płasko. Myślałem w takich momentach – witamy w TPK!

Dodawało mi to paliwa.

Końcówka trasy to szybki zjazd. Widziałem że wiele osób odpoczywa sądząc że przed metą organizator wymyślił im jeszcze niespodziankę w postaci krótkiego stromego podjazdu. Znajomość trasy i licznik uświadomiła mi że nic takiego nie będzie. Teraz max!

Mam wrażenie że w tym miejscu wyprzedziłem ze 30 osób.

Sam finisz to jazda koło w koło z dwoma innymi zawodnikami.

Ale znów miałem ułatwienie – wiedziałem że muszę złapać skrajnie lewy tor jazdy. Zakręt w lewo i wpadamy z asfaltu na trawę na ostatnią prostą przed metą. Zakręt w lewo sprawił że chcąc czy nie moi konkurenci do „złota” zatoczyli szeroki łuk.

Zbyt szeroki aby mogli mi zagrozić.

Beeeeep i meta. Sekundę lub dwie po mnie wpadło jeszcze z pięciu zawodników. Dobrze że nie zdawałem sobie sprawy z faktu że za moimi plecami trwa taka pogoń.

Uścisk dłoni z kolegą z finiszowego dojazdu i „banan” na gębie sprawiły że poczułem się mega zadowolony.

Mam nadzieję że inni bawili się równie dobrze jak ja.

Do zobaczenie w przyszłym sezonie!

Pozdrawiam „Qazimodo” z Gdańskiej Ekipy Rowerowej.

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

m=Gdańsk

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Czarnym szlakiem do Wejherowa

czarny_szlakWyruszyłem z domu o 8:30 planując przybyć na miejsce spotkania nieco przed czasem. Zjeżdżając obok poligonu na Morenie zaliczyłem pierwsze błoto tego dnia. Doskonale zdawałem sobie sprawę że takiej „zabawy” czeka mnie dziś znacznie więcej. Czarny szlak do Wejherowa jest bardzo trudnym szlakiem z kilkoma naprawdę ostrymi podjazdami…
Dodatkową atrakcją będzie zapewne błoto i rozjeżdżone przez traktory ścieżki. Jednak to właśnie jest celem rajdu. Zdobyć szlak w długich spodniach i kurtkach brodząc po kostki w błocie. Co więcej – zdając sobie z tego całkowicie sprawę jeszcze przed rozpoczęciem rajdu. Bo nie sztuką jest zostać zaskoczonym na trasie i „jakoś” dać sobie radę. Sztuką jest umieć przygotować się psychicznie do każdego rodzaju przeciwności.
Na starcie okazało się, że tylko Qazi zdołał przygotować się psychicznie do trudów dzisiejszego rajdu. Niestety nie udało mu się to w kwestii fizycznej i mocno niedysponowany ruszył za mną w stronę TPK. Za to, że w ogóle próbował należy mu się spory „szacun”. Ilu z nas przekręciłoby się na drugi bok w łóżku? (na pewno ja).
Pierwszym punktem rajdu było połączenie się z grupą „gdyńską” czekającą na nas o 10 pod Krykulcem. Prowadziłem przez TPK, wjeżdżając na Abrahama, a następnie Szwedzką Groblą zjeżdżając w dół aż do Oliwy. Po drodze próbował mnie zaatakować sporej wielkości pies (owczarek niemiecki) który biegał luzem bez smyczy i zupełnie nie reagował na polecenia (krzyki) swojej właścicielki. Pies biegł z naprzeciwka akurat jak zjeżdzałem „słuszną” prędkością w dół. Miałem na pewno ponad 40 km/h i pomyślałem, że chyba rozwalę bestię bo nie ma szans na hamowanie. Szkoda tylko roweru. Więc tak jechaliśmy/biegliśmy na przeciwko siebie co trwało może 2 sekundy i nagle pies poszedł bokiem. Oczywiście nie zdążył mnie złapać zębami, a ja nie zdążyłem rzucić mięsem w jego właścicielkę (głupia krowa). W momencie gdy pies zawracał w miejscu i rzucał się w kolejny pościg za mną ja byłem już daleko z przodu martwiąc się jedynie o Qaziego. Na szczęście ten jechał niedaleko za mną… ciekawe jak opisze to zdarzenie bo nie mieliśmy jakoś okazji pogadać.
Przejeżdżając obok Pachołka (Zieloną Drogą) napotkaliśmy szwadrony pieszych machających kijkami trekkingowymi. Były to chyba 3 grupy po kilkanaście osób idące w pewnych odstępach od siebie. Qazi miał problemy z łańcuchem więc zatrzymaliśmy się na moment gdy akurat jeden ze szwadronów przechodził tuż obok… gdy tylko przeszli nastała błoga cisza przerywana jedynie trójwymiarowymi dźwięgami kilku dzięciołów i innych nierozpoznanych przeze mnie ptaków. To było naprawdę rewelacyjne! Z każdej strony, z różnych wysokości i odległości dobiegały charakterystyczne postukiwania lub śpiewy. Świeciło słońce, niebo było błękitne z dość dużą ilością białych chmurek, ja miałem pełny bukłak wody, jedzenie, siłę oraz 70 km drogi przez las. Żyć nie umierać 🙂
Na Drodze Nadleśniczych zauważyłem jadącą z przeciwka żółtą sylwetkę bikera… Świru 🙂 Jechał co prawda w stronę Otomina ale szybko uległ zaproszeniu na „czarny do Wejherowa”. On to się lubi męczyć i brudzić 😉 Było nas już  trzech.
Do miejsca spotkania z grupą „gdyńską” dojechaliśmy mocno spóźnieni, ale na szczęście Mudia i Wojtek czekali na nas. Skład powiększył się do 5 osób aby jednak za chwilę spaść do 4. Qazi z powodu niedyspozycji postanowił jechać za nami swoim tempem. Po jakimś czasie poinformował mnie telefonicznie, że zawraca do domu. Dalszą drogę kontynuowaliśmy już w niezmiennym składzie czyli Świru, Mudia, Wojtek i ja.
Pogoda nadal dopisywała. Było naprawdę fantastycznie. Jechaliśmy średnim tempem pozwalającym utrzymać dobrą temperaturę ciała. Zdziwiła nas niewielka ilość błocka zalegającego na trasie. Czasami trafiały się kałuże czy większe rozlewiska, ale dało się je dość łatwo omijać i w sumie niewiele zsiadaliśmy z rowerów. Pierwszy odpoczynek zrobiliśmy koło Piekiełka skąd do Wejherowa zostało ok. 25 km. Tak – to była ta trudniejsza część. Masakryczny podjazd po kamieniach przypomniał mi, że w górach jest 10x ciężej. Chyba tylko to pozwoliło mi znaleźć siły aby trzymać się 2 metry za żółtą koszulką Świra. Wyraźnie czuję braki treningu podczas zimy, ale z drugiej strony zauważam też szybkie postępy. Będzie dobrze. Oprócz podjazdów były też strome zjazdy. Na dwóch z nich zabiłbym się przez moje kochane RR (rancing ralph) ale jakoś w ostatniej chwili wymanewrowałem. Nieciekawe było też na podjazdach gdy buksowanie tylnego koła odbierało reszki sił… jednak z biegiem trasy łapałem coraz więcej umiejętności i udawało mi się podjeżdżać w całości pod strome podjazdy. Ważna jest technika! Opony i ogólnie cała praca jaką wkładam od miesięcy w odchudzenie roweru zaprocentowały w momentach gdy musieliśmy przenosić rowery na plecach przez błoto. Nie było tego dużo, dopiero około 10 km przed Wejherowem zaskoczyło nas pokaźnych rozmiarów rozlewisko.
Tuż przed Wejherowem gdy czarny szlak zbiega się z czerwonym zatrzymaliśmy się aby podjąć decyzję o powrocie. Ja byłem zdecydowany wracać SKM – nie chciało mi się jechać po ciemku aż do Gdańska (mieszkam k/Auchan). Świru był zdecydowany wracać na kołach, a Mudia i Wojtek wahali się. W końcu ustaliliśmy, że razem dojedziemy szlakiem do końca i później podejmiemy decyzję. Chyba właśnie ta końcówka zaważyła na decyzji Mudii który jednak wrócił ze mną SKM (czego później żałował i wysiadł wcześniej). Szlak wiódł pod Kalwarię prowadząc nas pomiędzy kapliczkami. Naprawdę urokliwe miejsce które miałem już wcześniej okazję oglądać „z buta”. Jednak na rowerze to inny klimat… każdy kolejny podjazd pod kaplicę powodował zadyszkę, ale nagrodą była piękna, widokowa trasa. Na koniec usiedliśmy przed jedną z kaplic na krótki posiłek. Promienie słońca jeszcze nie grzeją tak mocno jak w czerwcu, ale i tak było to bardzo przyjemne i nastrojowe. Zmęczeni, zadowoleni z przejechanej ciężkiej trasy… spodziewaliśmy się wielkiego błota i goniących nas traktorów. A tu? Piękna słoneczna pogoda i wspaniała trasa dla każdego miłośnika rowerów górskich. Czarny szlak oceniam jako najbardziej urozmaicony i widowiskowy ze wszystkich w okolicach Trójmiasta, a jednocześnie gwarantujący solidną porcję kolarskich emocji.
Dziękuję wszystkim uczestnikom za tak fajny rajd. Tempo było równe, przystanków mało. Pogoda wspaniała. Do zobaczenia za tydzień!
W domu byłem około 18. Na liczniku niecałe 93 km.

Andrzej „Scoot”

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Piekiełko

m=Wejherowo

m=Gdańsk

szlak=czarny

obszar=Kaszuby

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Wędrówka piesza

piesza_logo

Galeria zdjęć

Rano próbowałem pojechać rowerkiem, ale niestety trudno było utrzymać równowagę, więc scoot namówił mnie na rozprostowanie kości pieszo po parku TPK bez roweru.

Wycieczka udana, zero wiatru i błota.

Posted in Relacje | Tagged | Leave a comment

Winter mini Race

winter1Pogoda w sobotę nie zachęcała do wyjścia z domu, a tym bardziej na rower. Wiał bardzo silny wiatr, padał deszcz, było zimno i w ogóle beznadziejnie. Podczas wyjazdu z garażu o mało nie zostałem zaatakowany przez latającą choinkę (taką dużą, wywaloną przez kogoś na śmietnik). Turlała się obierając sobie za cel przejeżdżające samochody.

Znalazła się jednak grupka ochotników która rzuciła wyzwanie szalejącemu żywiołowi 🙂 Nie bez dumy napiszę, że byłem wśród tych szaleńców, którzy na przekór wszystkim (a zwłaszcza serii telefonów od Mietka) umówili się następnego dnia na rower.

O 9 przed dworcem spotkali się: Qazi, wza oraz Scoot. Był także Łukasz, który parę minut po 9 miał pociąg. Szczęśliwiec jedzie na 2 tygodnie w góry! Pozdrawiamy 🙂

Niedzielna pogoda była znacznie łagodniejsza od tej opisanej wyżej, sobotniej. Najwyraźniej ktoś na górze przestraszył się trójki śmiałków planujących masakryczny przejazd czerwonym szlakiem, po pas w błocie, w zamieci śnieżnej, bez jedzenia, wody, ubrań… (ops, zapędziłem się trochę 🙂 )  Śmiałkowie również się przestraszyli i rano z obawą wyglądali przez okna obliczając prędkość wiatru. Uzgodniliśmy jednak, że warto jechać. I pojechaliśmy.winter

Rozpoczęliśmy od wjazdu do TPK „przy krzyżu”, a dalej rozgrzewającym podjazdem zgodnie z zielonym szlakiem. Tam Qazi zaczął symulować awarię napędu (pamiętacie? kiedyś symulował nawet złamany hak o czym miałem przyjemność pisać). Skierowaliśmy się na ulubiony zjazd szlakiem niebieskim. Było trochę ślisko i nie obyło się bez glebowania. WZA jako pierwszy rozpoczął krótką (na szczęście) serię gleb. Warunki w lesie FANSTASTYCZNE. Na przekór wszystkim nie było żadnego śniegu czy większego błota. Naprawę jechało się bardzo przyjemnie co potwierdza zasadę pewnego znanego fizyka: „ryzyk fizyk, kto nie ryzykuje nie jedzie”.

Nasza droga wiodła obok nowego Pachołka (całkowicie odnowiony, polecam!), a następnie Zieloną Drogą czyli krętymi serpentynami w dół. Później dopadł nas podjazd, ale nieco wcześniej Qazi glebował 🙂 Poza tym chłopak był chyba bardzo zmęczony bo regularnie próbował nas nabierać na jakieś problemy z rowerem i zostawał z tyłu. Podobno łańcuch co chwilę spadał blokując się między ramą a zębatką co nie wyglądało zbyt dobrze. Po wyczerpującym podjeździe podjęliśmy decyzję o odwrocie. Szybko zjechaliśmy na dół wyjeżdzając obok AWF’u i miastem udaliśmy się w stronę domów. Mnie czekała jeszcze krótka przejażdżka płytami z Matemblewa do góry, a później kawałek lasem. Tam zastał mnie śnieg co widać na zdjęciu tytułowym.

Na liczniku miałem 40 km… byłem zmoczony, ale przejażdżkę uważam za niezwykle udaną. Apeluję do wszystkich: nie bójcie się pogody! Nasze rowery oraz organizmy są przygotowane nawet na ciężkie warunki 🙂

scoot

Posted in Relacje | Tagged , | Leave a comment

Wieżyca, prawie zimą…

logo15 grudnia (sobota) mieliśmy pojechać na Wieżycę, jednak na miejscu spotkania w Gdańsku Oliwie nikt się nie pojawił… więc pojechałem sam (ja no i moja Merida).

Film z dojazdu do Wieżycy

W Gdańsku Oliwie wbiłem się na czarny szlak pieszy i poza malutkimi wyjątkami dojechałem nim na Wieżycę (329 mnpm). Wróciłem szosą przez Ostrzyce do Żukowa, gdzie wbiłem się na szlak niebieski, w celu odczarowania pecha, który przytrafił mi się tam miesiąc temu. Tym razem obyło się bez problemów 🙂 … no prawie 😉

W TPK na czarnym szlaku panuje miejscami wycinka, nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie leśnicy patrzący się na swój bałagan i gapiący się „czy uda mu się przejechać” … chyba ich rozczarowałem 😛

Tuż przed Otominem aparat przeżył upadek z 10 cm (wysokość statywu) i nie wytrzymał, trochę się rozleciał, a przecież wcześniej zaliczał upadki znacznie, znacznie większe… cóż… Nad jeziorem zrobiłem co sie dało, aby dalej móc cokolwiek nim zrobić… a nie tylko nabijać kilometry 😉

Z upływającymi kilometrami robiło się coraz chłodniej i bielej… startowałem w gołej głowie, letnich rękawiczkach i rozpiętej kurtce, a kończyłem w zimowych rękawicach i kominiarce. Kładka na Raduni pokryta lodem, miałem problemy na nią wejść a co dopiero przez nią przejść. Całość pochylona i bez poręczy. Konstrukcja mocno naruszona, więc przechodziłem bardzo powoli i ostrożnie… prawie czołgając się 😉

Początkowo biel wyglądała, jak zmutowany szron, przymrozek XXXL, jednak z czasem warstwa bieli przybrała grubości rozwiewając wszelkie wątpliwości 😛

Z Marszewskiej Góry do Majdan udałem się asfaltem, a przynajmniej czymś, co na asfalt pozornie wyglądało… ale w dotyku bardziej przypominało ślizgawkę, w sam raz na łyżwy… sprawdziłem empirycznie na zjeździe 11 procentowym… bolało.

Na Wieżycy też śnieg,co zresztą widać na mojej superprodukcji niskobudżetowej 😉 …jednak na górę nie wszedłem, bo płacić za wstęp nie mam zwyczaju….to co da się zobaczyć z Wieżycy… już widziałem 😛

Wróciłem szybko, po drodze tylko wstępując na ciepłą herbatkę u brata… byłbym szybciej, ale jacyś kretyni zastawili ścieżkę rowerową jakimś niebieskim samochodem z białym paskiem… było to kilka minut po 16.

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=niski

m=Wieżyca

m=Gdańsk

zlak=czarny

obszar=Kaszuby

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

Trasa na niedzielny trening

xctpkZgodnie z moimi przewidywaniami na miejscu zbiórki pojawiła się tylko jedna osoba (Kello). A szkoda, bo pogoda dopisywała i całe straszenie ciężkimi warunkami w lesie można sobie między bajki włożyć.

Ruszyliśmy w stronę ul. Abrahama gdzie wjechaliśmy do TPK. Tak jak zapowiadałem trasa miała być trudna i obfitująca w podjazdy oraz zjazdy, więc rozpoczęliśmy atak na podjazd po lewej stronie. Niezła rozgrzewka. Na szczęście nie było ani śladu śniegu czy dużego błota które mogło utrudniać podjazd, więc udało mi się go pokonać na moich racing ralph’ach. Kolejnym punktem na trasie była legendarna skocznia „tomac” którą aby odnaleźć należy wjechać w pierwszą przecinkę po prawej stonie tuż po zakończeniu podjazdu. Z powodu dużej ilości mokrych liści nie zdecydowaliśmy się zjechać w dół. Kolejnym ciekawym punktem trasy był zjazd fragmentem niebieskiego szlaku (tuż obok asfaltu), który będąc pokryty mokrymi liśćmi i leżącymi luzem patykami generował momentami nieco więcej adrenaliny.

Wyjechaliśmy koło ZOO atakując podjazd niebieskim szlakiem obok pachołka. Następnie „zieloną drogą” zjechaliśmy w dół aż do ul. Reja (po drodze jeszcze jeden podjeździk). Tam zapadła decyzja o obraniu azymutu na Gołębiewo, żółty szlak, a następnie Karwiny, gdzie rozjechaliśmy się w stronę domów. Mnie czekał zjazd ul. Sopocką (tuż obok nieźle skasowanej osobówki która nie wyrobiła jednego z tych wspaniałych zakrętów). Do Wrzeszcza dojechałem deptakiem starając się trzymać równe, spokojne tempo. Finisz na poligonie k/Moreny obciążył mój rower dodatkowymi kilogramami błocka. Na szczęście za jedyne 2 zł umyłem go ciepłą wodą na stacji Lotos na górze Kartuskiej. Po powrocie do domu licznik wskazał 60 km.

Całą trasę pokonaliśmy praktycznie bez zatrzymywania się więc pomimo powolnego powrotu byłem w domu sporo przed drugą.

scoot

Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

Klifami do Gdańska

IMG_2530Kiedy wyjeżdżaliśmy z domu leżał jeszcze śnieg, Scoot stwierdził ze upału nie ma ale pogoda znów dopisała. Na miejscu spotkania nie spodziewałem się tłumów, i zgodnie z moimi przypuszczeniami czekał na nas tylko Wojtek z Sopot Killersów, w sumie na klify skierowaliśmy się w 3 osobowym składzie.IMG_2537

Dostałem info od kilku osób ze są przeziębieni, mają gorączkę, i że bardzo by chcieli nam towarzyszyć ale jak na złość choróbsko dopadło. Dziwna epidemia, prawdopodobnie miała związek z leżącym śniegiem na dworze 😉 Ruszyliśmy polansować się bulwarem, a z Orłowa boczną drogą pojechaliśmy do Gdynii gdzie wspięliśmy się na klif. Zjazdy sprawiły nam dużo radości, śliskie liście sprawiały że zjeżdżało się na krechę bez żadnych możliwości sterowania. Podejścia były jeszcze trudniejsze, ponieważ ślizgaliśmy się po nasiąkniętej wodą ziemi.

Rower drugi raz (pierwszym razem była Trans Carpatia) sprawdził się jako czekan, pomagając mi w ten sposób wdrapać się na górę. Wojtkowi udało się „zdobyć” szczyt jako pierwszemu i naśmiewał się z nas robiąc przy okazji foty telefonem, kiedy to robiliśmy krok pod górę a następnie zsuwaliśmy się 2 metry w dół. Ostatecznie po paru kolejnych podjazdo/podejsciach i zjazdach znaleźliśmy się w Sopocie. Zrobiło się już chłodniej, postanowiliśmy rozgrzać się w TPK. Skierowaliśmy się w stronę Łysej Góry, dalej single trackiem do Borodzieja i następnie na Pachołek gdzie oficjalnie zakończyła się przejażdżka. Nie opisywałem szczegółowo trasy bo częśc z Was pewnie ją zna a Ci którzy nie znają niech żałują 🙂IMGP8218IMG_2550

Scoot doszedł do wniosku że dla odmiany trzeba zorganizować coś lajtowego bo następnym razem będziemy tylko we dwóch 😉 W sumie wyszło ok 60km w zimnem i mokrem

Silver

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=niska

profil=niski

trud=niski

m=Gdynia

m=Sopot

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , | Leave a comment

Zakończenie sezonu letniego przy ognisku

IMG_8480.jpg.phpJa nie będę narzekał na trasę, ponieważ sam taką wybrałem i zdawałem sobie sprawę gdzie zaprowadzę zapaleńców błota.

Jak się okazało wybór trasy był trafny, ponieważ nie usłyszałem negatywnej opinii. Ze względu na specyficzne ukształtowanie terenu było dość ciężko, ale nie ENDURO.IMG_8487.jpg.php

Trochę było upadków błotnych,  najbardziej chyba ucierpiał Qazi, który sam skomentował ten „przelot” przez przednie koło i twarde, czołowe lądowanie.

Natomiast  Sławek, który próbował pływać zapominając, że to nie jezioro, zmuszony był do powrotu do domu, aby sie przebrać. Oczywiście wrócił.

Pomimo dużych opadów poprzedniego dnia, ognisko udało się rozpalić. Trochę się do tego przyczyniłem, ponieważ w plecaku wiozłem kawałki drewna i rozpałkę.

Wszystkim biorącym udział w naszej imprezie chciałem serdecznie podziękować, atmosfera była bardzo przyjemna.

Było nas w sumie ok 20 osób, niektórzy przyjechali indywidualnie.IMG_8497.jpg.php

Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=50

kondycja=normalna

profil=normalna

trud=niski

obszar=TPK

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged | Leave a comment