Jeziora Raduńskie

P10904632 września wyruszyliśmy pociągiem do Gołubia Kaszubskiego. Na stacji w Osowie wsiadaliśmy w trzy osoby, ale w środku czekała już wesoła gromadka. Tłok był jedynie w miejscu przeznaczonym dla rowerów, reszta pociągu była pustawa.
Z Gołubia ruszyliśmy w 8 osobowym składzie, a że było chłodno, to szybszym tempem na rozgrzewkę. Najpierw asfaltem, a potem dróżką przez las wzdłuż jezior. W Stężycy czekała na nas grupa szosowców, krótka narada kędy jedziemy i ruszamy kierując się na Kartuzy. Droga prosta i niestety nudna, bo widoków na jeziora praktycznie brak, dopiero przed Chmielnem udaje się coś dostrzec. Przed Przewozem szosowcy odłączają się, bo droga robi się gruntowa, spotykamy się ponownie w Chmielnie, gdzie robimy sobie odpoczynek.P1090479
Tu już ostatecznie żegnamy się, bo zamierzamy jechać przez las, a tego cienkie opony szosowe nie lubią. Odłączył się również Marcin Intel, który wolał pojechać asfaltem. My skorzystaliśmy z czerwonego szlaku pieszego, a potem z niebieskiego Rowerowego. Na tym odcinku mieliśmy okazję minąć trzy jeziora: Białe, Kłodno i Rekowo. Ale widoki szybko znikają i zagłębiamy się w las, a tu czeka na nas stromy brukowany podjazd. Kilku śmiałków próbuje podjechać i z wielkim trudem udaje się. Reszta spokojnie podchodzi kiwając z politowaniem głowami na popisy kolegów 😉
Kawałek przez las i w Kosach żegnamy kolejną osobę. Kilka kilometrów dalej docieramy na obrzeża Kartuz. Samo miasto omijamy kierując się w stronę niebieskiego szlaku do Mezowa. Niestety nawigacja trochę zawiodła i wylądowaliśmy w Lesznie. Jedziemy kawałek główną drogą, żeby w Kiełpinie odbić na właściwą.
W Mezowie krótki odpoczynek regeneracyjny i niebieskim szlakiem jedziemy do Babiego Dołu, a potem kierujemy się na Przyjaźń, Lniska, Czaple i Rębiechowo. Tu grupa rozjeżdża się na dobre w trzech kierunkach jak komu wygodniej dojechać do domu.
Małe podsumowanie:
-pogoda chłodnawa, ale bez większych uprzykrzeńP1090480
-około 64km z Gołubia do Rębiechowa (mi wybiło 90km całej trasy)
-tempo szybkie
-widoków trochę brakło

organizator: Marek „Bono” Kwiatkowski

Posted in Relacje | 10 Comments

Bory Tucholskie

Jeżeli chcesz obejrzeć w rozdzielczości HD to kliknij

Wyjazd w Bory Tucholskie planowaliśmy wraz z moim synem Andrzejem od dość dawna, jako zastępczy dla wyprawy w góry, w którą z powodu kontuzji nie mogłem pojechać. Wreszcie sprzyjająca prognoza pogody oraz inne okoliczności pozwoliły wyruszyć w drogę. Miałem pewne obiekcje czy powinienem jechać po dwumiesięcznej przerwie w treningach. Obawiałem się DSCN1755trochę o swą kondycję, gdyż teren nie zapowiadał się płaski, a partner nie wyglądał na osłabionego. W końcu jednak zdecydowałem się.

Nasz plan był bardzo prosty. Chcieliśmy skorzystać z kilku dni sprzyjającej pogody i przejechać Kaszuby kierując się w stronę Parku Narodowego Bory Tucholskie. Nie posiadaliśmy konkretnej trasy, jedynie zarys poszczególnych etapów. To miała być rowerowa włóczęga; jazda przed siebie w promieniach zachodzącego słońca, z możliwie jak najmniejszym kontaktem z cywilizacją. Nie byliśmy ograniczeni noclegami ani nawet koniecznością robienia zakupów. Komplet biwakowy (namioty, śpiwory) oraz pożywienie (liofilizaty) posiadaliśmy w swoim minimalistycznym ekwipunku ważącym około 5 kg.DSCN1775

Większość trasy miała prowadzić z dala od uczęszczanych dróg. Nawigacja opierała się głównie na GPS i mapie topograficznej, jednak w wielu przypadkach nie zawierały one mniejszych przecinek. W takich sytuacjach kierowaliśmy się azymutem oraz instynktem, przedzierając się często przez krzaki i zarośnięte ścieżki.

Wyruszyliśmy przez Otomino, Sulmin, Niestępowo, Przyjaźń. Na samym już początku trasy tuż za Przyjaźnią złapał nas deszcz, który musieliśmy przeczekać pod wiatą przystanku autobusowego. Podczas całego wyjazdu wykreśliliśmy z naszego słownika słowo „pośpiech”. Pokonanej drogi nie liczyliśmy w kilometrach, a w ilości wrażeń i wykonanych zdjęć. Dlatego też nawet przymusowy postój pod wiatą był pretekstem do dłuższej rozmowy i uciechy z czekających nas przygód.DSCN1789

Pierwszy dzień minął przy niezbyt dobrej pogodzie, gdyż strasznie wiało, a chmury groziły deszczem. Jednak wieczorem nadeszło rozpogodzenie i ostatnie kilometry przed biwakiem były naprawdę bardzo przyjemne. Po przejechaniu Ostrzyc i Krzesznej skierowaliśmy się w stronę Gołubia, by kilka kilometrów dalej rozbić namioty.

Noc pod namiotem, w środku lasu, jest zawsze fantastycznym przeżyciem. Jeśli miejsce zostanie wybrane dobrze, z daleka od dróg i wszelkich źródeł hałasu, to można przeżyć niezapomniany spektakl trójwymiarowego dźwięku. Śpiew ptaków, czy opady deszczu słychać inaczej niż gdy siedzisz w ciepłym domu. Pod namiotem dźwięk otacza cię dobiegając z wielu stron jednocześnie. Zamknięte w ciemności oczy potęgują te doznania, a zmęczenie po wysiłku fizycznym i dotlenieniu sprzyja wpadaniu w błogostan. Liczyliśmy właśnie na takie przeżycia, a im dalej od cywilizacji tym bardziej były one intensywne.DSCN1840

Rankiem odprawiliśmy codzienny rytuał pakowania oraz sprzątania. Zawsze dbamy o to, aby nie został po nas nawet najmniejszy ślad (worek ze śmieciami zabieramy ze sobą). Nie rozpalamy ognisk, nie zachowujemy się głośno. Chcemy, chociaż przez te kilka dni żyć w zgodzie z przyrodą, a nie jej szkodzić jak to często bywa po powrocie do miasta.

Prognoza zapowiadała słońce i dość wysoką temperaturę co dało nam zastrzyk energii. Nie chcieliśmy jechać w deszczu, chociaż byliśmy na to dobrze przygotowani. Jednakże nasz wyjazd z założenia miał być tułaczką polegającą na oglądaniu i fotografowaniu najpiękniejszych miejsc naszej okolicy, a co to za przyjemność robić zdjęcia w strugach deszczu?

Drugiego dnia ruszyliśmy z okolic Stężycy, gdzie zjedliśmy skromne śniadanie na parkingu przed sklepem. Zjechaliśmy z szosy mając nadzieję na znalezienie przejazdu wprost do Gostomia i Gostomka, jednak układ polnych dróg nie sprzyjał więc wróciliśmy na szosę. Na tym wyjeździe niczego nie robimy za wszelką cenę. Nic nas nie goni, nigdzie nie musimy dojechać. Nawet termin powrotu nie jest określony więc jedziemy przed siebie tak jak nam wygodnie w danej chwili.DSCN1856

Szybko docieramy do Lipusza, a dalej do miejscowości Tuszkowy oraz Śluza, gdzie droga staje się bardziej terenowa. Z każdym kilometrem przybywa piachu oraz niewielkich wzniesień. Temperatura rośnie i w okolicy południa jest naprawdę gorąco. Nie szczędzimy sobie odpoczynków w cieniu drzew upajając się ciszą i rozległymi widokami. Obieramy azymut na jezioro Dywańskie gdzie planujemy zrobić nieco dłuższy postój. Aby tam dotrzeć pokonujemy kolejne piaszczyste drogi, a nawet jeden dość stromy zjazd. Jednak nasze rowery z szerokimi oponami dobrze sobie radzą. Również ekwipunek rozmieszczony równo przód-tył daje znakomity balans i stabilność w trudniejszym terenie.

Zdecydowaliśmy się zabrać jak najmniej rzeczy aby zminimalizować wagę i miejsce. Zrezygnowaliśmy z klasycznych sakw gdyż nie zapewniają one takiej wolności w wyborze szlaków jak nasze torby na kierownicy i pod siodłem.  Podróżując kiedyś po Skandynawii z prawie 15 kg obciążeniem skoncentrowanym na tylnym kole nie byłem w stanie wjechać nawet w lekko piaszczysty teren. Dziś wiozę ze sobą 5 kg bagażu i puszczam klamki na pełnych piasku i kamieni zjazdach. Żegnaj szoso, żegnajcie śmierdzące samochody przejeżdżające pół metra ode mnie. Wybieram trudniejsze, polne drogi i przecinki, mając jednocześnie pełnię bezpieczeństwa, ciszy i kontaktu z przyrodą.

Jezioro Dywańskie okazało się przepięknym miejscem z altanką, w której można usiąść by na drewnianym stole rozłożyć mapę lub przygotować posiłek. Nie spotkaliśmy ani jednej osoby i tak miało być przez większość naszego pobytu w okolicach Borów. Zdecydowaliśmy się jechać w pobliżu jezior więc kolejny etap trasy zaplanowaliśmy wzdłuż jez. Dywańskiego, Somińskiego oraz Kruszyńskiego. Teren był mocno zróżnicowany, od twardych polnych dróg aż do stromych podejść z rowerem na plecach. Wreszcie wjechaliśmy na zielony szlak, który okazał się fantastyczną „autostradą”, co prawda lekko piaszczystą, ale dającą nam dokładnie to czego oczekiwaliśmy od naszej wycieczki. Malownicze trasy w okolicy Doliny Kulawy, wraz z Doliną Mnichów i kilkoma jeziorami (Małe Głuche, Laska, Zmarłe) możemy polecić każdemu, zarówno piechurowi jak i rowerzyście.DSCN1867

Przez prawie połowę dnia szukaliśmy sklepu, gdyż trochę beztrosko podeszliśmy do zapasów wody i drobnego pożywienia typu batony czy czekolady. Niestety sklepu nie było, a ludzie w malutkich miejscowościach rozkładali ręce kierując nas 10 km dalej. Nie chciało nam się tam jechać, zwłaszcza że pożywienia mieliśmy bardzo dużo i w sytuacji skrajnego głodu mogliśmy zjeść liofilizat. Woda również nie była większym problemem gdyż zawsze mogliśmy przegotować wodę z jeziora i po schłodzeniu napełnić bidony. Jechaliśmy więc dalej ciesząc się świetną pogodą i przepięknymi, sosnowymi lasami. Kierowaliśmy się w stronę nieco większej miejscowości Laska, gdzie prawdopodobnie był sklep, więc tym bardziej humory nam dopisywały. Dojechawszy do Laski sklep okazał się zamknięty lecz znaleźliśmy niewielki bar na polu namiotowym. Bardzo miła pani zaproponowała świeżutkiego pstrąga i kufelek piwa, na co oczywiście zgodziliśmy się bez namawiania. Zimne piwo i pyszna ryba z dużą ilością surówek smakowały znakomicie, do tego stopnia, że nie planowaliśmy już tego wieczora spożywać kolacji z proszku.

Nocleg postanowiliśmy zrobić 1 km dalej, nad jez. Zmarłym, które należy do jezior wytopiskowych, leżących w niecce utworzonej po wytopieniu się martwego lodu. Dzięki temu mogliśmy obserwować taflę jeziora prosto z namiotu, będąc jednocześnie kilkadziesiąt metrów wyżej. Podczas całego wieczora i części poranka, widzieliśmy tylko jedną osobą – wędkarza majestatycznie dryfującego w łódce po drugiej stronie jeziora. Noc była bardzo cicha i ciepła. Ptaki dały swój koncert, następnie przeszedł niewielki deszcz, aby rankiem zmienić się w mgły przez które wreszcie przebiło słońce. Nie spiesząc się ruszyliśmy w dalszą drogę.

Na szczęście nie ujechaliśmy zbyt daleko gdyż po 1,5 km zaszczycił nas swym niezwykłym urokiem Rezerwat Przyrody Jezioro Nawionek. Piękne, malownicze, niezwykle czyste jezioro lobeliowe, nad którym spędziliśmy dłuższe chwile z aparatami fotograficznymi w rękach.

Z Nawionka ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem, który nadal nas rozpieszczał swym dość łatwym jak na rowery górskie terenem. Dopiero przy jez. Plesno przeszliśmy prawdziwą próbę terenową. Był to świetny test zarówno dla nas jak i dla rowerów z przymocowanym ekwipunkiem. 2,5 km single-tracka wijącego się tuż przy brzegu jeziora, wśród bujnej roślinności, pięknych drzew i niesamowitego spokoju, dało nam nieźle popalić. Rowery swoje ważyły, a my, rozleniwieni beztroską okolicą nie przywykliśmy do takich podjazdów. Na szczęście po drodze było dużo cienia w którym można było odpoczywać, a że nigdzie nam się nie spieszyło to wykorzystaliśmy ten moment do kontemplacji otaczającej przyrody.

Kończyła się woda, więc zdecydowaliśmy się skierować do miejscowości Młynek, gdzie mieliśmy nadzieję uzupełnienia zapasów. Póki co nawadnialiśmy się zbieranymi czarnymi jagodami. Na szczęście wodą obdarował nas starszy pan mieszkający w niewielkim domku letniskowym pomiędzy jeziorami. Nie wiemy skąd brał wodę, ale zapewniał że pije ją od wielu lat i nie choruje. Spragnieni, uczyniliśmy to samo i zgodnie z przeczuciem żadna krzywa nam się nie stała. Łatwiej zachorować w mieście niż w środku lasu.

W tym dniu, po przejechaniu od początku wyjazdu 140 km zacząłem odczuwać problemy kondycyjne, więc wspólnie postanowiliśmy nieco szybciej znaleźć miejsce biwakowe i odpocząć. To był dobry pomysł. Wizyta w sklepie w miejscowości Swornegacie oraz nocleg nad jez. Welsyk dodały mi sporo sił. Wokół jeziora obserwowaliśmy wiele drzew napoczętych przez bobry. Licząc, że przyjdą w nocy ukończyć swą budowę – zasnąłem. Rankiem wstałem całkowicie wypoczęty. Po bobrach niestety nie było ani śladu.

W czwartym dniu wyjazdu, osiągnęliśmy nasz niepisany cel czyli Park Narodowy Bory Tucholskie. Chociaż wcześniej bywaliśmy kilka razy w okolicy Borów to nigdy nie mieliśmy okazji zwiedzić samego ich serca – czyli wspomnianego Parku Narodowego.

Droga przez Park to bardzo łatwy, szutrowy szlak biegnący w linii prostej. Jest to jednocześnie szlak rowerowy więc bez obaw można przemieszczać się na dwóch kółkach. Dojechaliśmy do jez. Krzywce, do którego niestety nie znaleźliśmy zjazdu i nie chcąc łamać zasad panujących w PN pojechaliśmy dalej. Następne jezioro to jez. Nierybne, chronione tablicami „rezerwat ścisły”, ale z udostępnioną platformą widokową. Chętnie z niej skorzystaliśmy ciesząc się wspaniałą ciszą oraz widokiem gładkiej jak stół tafli jeziora.

Po wykonaniu kilku zdjęć ruszyliśmy w drogę powrotną. Otrzymaliśmy bowiem sygnały o przewidywanym załamaniu pogody mającym nastąpić następnego dnia. Chcąc zachować w myślach słoneczny obraz Kaszub oraz Borów Tucholskich zdecydowaliśmy się na szybki powrót do Kościerzyny, omijając niestety Wdzydze i piękne jeziora znajdujące się po drodze.

O nieprzychylnej prognozie wiedziałem już przed wyjazdem, lecz nie bardzo wierzyłem w jej sprawdzalność. Tym razem jednak się udało (albo nie udało – zależy z której strony spojrzeć) i nasza wyprawa uległa skróceniu.

W Kościerzynie po niewielkim posiłku na rynku, wsiedliśmy do pociągu w stronę Gdyni. Podczas jazdy poznaliśmy sympatycznego Harleyowca, którego okoliczności zmusiły do podróży PKP z jednym kołem od swojej maszyny. Pozdrawiamy i życzymy bezpiecznej drogi na naprawionym jednośladzie. Wydaje się, że dusze włóczęgi mamy podobne, różni nas tylko rodzaj napędu 🙂

W sumie, pomimo moich problemów kondycyjnych, nasza rodzinna wyprawa była bardzo udana. Sprzęt spisał się doskonale, ani jednej awarii i ani jednej wywrotki. Po dwumiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją, w końcu wsiadłem na rower mogąc zaznać turystyki w czystej postaci: dzikiego terenu, beztroskiej jazdy przed siebie i radości z noclegów pod gołym niebem. W pamięci, na chwilę, pozostawiam słoneczne Kaszuby, jak również skąpane mgłą i słońcem Bory Tucholskie. Dlaczego tylko na chwilę? Gdyż niebawem mam zamiar tam wrócić.

Mieczysław Butkiewicz

Wyjazd miał miejsce w dniach 27-30 sierpnia 2012
Uczestnicy: Andrzej i Mieczysław Butkiewicz
Całkowity dystans oraz suma przewyższeń: bez znaczenia.

Posted in Wyprawy | Leave a comment

Zwiedzanie elektrowni wodnej w Rutkach

P1070763.Gdańska Ekipa Rowerowa po raz kolejny wybrała się na zwiedzanie elektrowni wodnej w Rutkach. Start nastąpił  o godz 10:05 z przed dworca PKP we Wrzeszczu. Na miejsce spotkania razem z organizatorem przybyło 8 osób. Trasa wiodła poprzez Złotą Karczmę w kierunku Rębiechowa.
Bocznymi drogami dojechaliśmy do Żukowa, gdzie  skręciliśmy w kierunku elektrowni wodnej w Rutkach.
Dzięki uprzejmości p. Stanisława i p. Ewy skorzystaliśmy z zadaszenia, gdzie zostaliśmy poczęstowani kawą i herbatą. Po skonsumowaniu kanapek p. Stanisław oprowadził nas po wnętrzach elektrowni wodnej, która nota bene została zbudowana w roku 1910, jako druga elektrownia na Raduni. Jego historia została opowiedziana  w dość ciekawy sposób przez naszego przewodnika, któremu  w imieniu grupy rowerowej GER’u dziękujemy.P1070777
Czas nas gonił, więc ruszyliśmy w drogę powrotną szlakiem  niebieskim do Otomina. Tam większość postanowiła jechać w kierunku Szadułek, oczywiście organizator dostosował się do większości. Za Szadułkami  odłączyły się dwie osoby, dalsza trasa prowadziła ul Kartuską, gdzie w Gdańsku zakończył się rajd.

tekst i zdjęcia: DarekP1070786

P1070780

Posted in Relacje | Leave a comment

Łeba

SNC01924W sobotę 19.08.2012r. pojechaliśmy do Łeby. W tym celu wstaliśmy wcześnie z wyrek i bezpośrednim pociągiem PKP Regio wyjeżdżającym z Gdyni o godzinie 7.20 udaliśmy na miejsce. Można by powiedzieć – łatwizna, ale nie w naszym kraju. Domyślam się, że w Gdyni wszystko poszło bez zakłóceń, ale w Rumi obsługa pociągu nie chciała wpuścić mnie do środka z rowerem, pomimo, że dzień wcześniej zawarłem z przewoźnikiem umowę przewozu kupując na dzień wyjazdu bilet na siebie i na rower. Zastawili sobą drzwi, powołując się na jakieś swoje wewnętrzne przepisy, rzekomo ograniczające ilość przewożonych rowerów do sześciu. Po dosyć ostrej wymianie zdań i zdecydowanym wsparciu uczestników naszej wycieczki z drugiej strony, obsługa pociągu uległa przeważającym siłom wroga, uwalniając mnie od konieczności taranowania zablokowanego wejścia. Jak widać, kolejarzom jeszcze się wydaje, że są państwem w państwie, nie obowiązują ich żadne umowy i ważniejsze jest ich prawo „powielaczowe”.SNC01928
Po dojechaniu na miejsce, na dworcu dołączył do nas Tomek („flash”), który przyjechał na szosówce i było nas łącznie siedmioro: Kasia, Michalina, Heniek, Maciek, Tomek, Rysiek i ja, jako organizator wycieczki.
Od razu udaliśmy się w stronę Rabki, gdzie zaliczyliśmy przystań i wieżę widokową, skąd dokonaliśmy pierwszej inspekcji Jeziora Łebsko. Następnie zawitaliśmy do dawnego poniemieckiego ośrodka wyrzutni rakiet (wejście mocno płatne), gdzie spędziliśmy trochę czasu na oglądaniu „wojskowego złomu” oraz ekspozycji zdjęć w bunkrze i po raz drugi dokonaliśmy lustracji okolicy z kolejnej wieży widokowej. Potem oczywiście pojechaliśmy do Łąckiej Góry, gdzie zaczęło się nasze piaskowe szaleństwo, ale, rzecz jasna, już nie na rowerach. Nie muszę dodawać, że był to najbardziej obciążający budżet czasowy etap naszej wycieczki. Streszczając, ten etap wycieczki można opisać następująco: komary, piach, wspinaczka, piach, widoki, piach, woda, piach, jeszcze raz piach, piach z butów, komary, ewakuacja. Jeżeli coś pominąłem, to proszę wycieczkowiczów o dopisanie w komentarzach. Krótko mówiąc – było dobrze 🙂 .
Po powrocie do Łeby zwiedziliśmy sklep spożywczy i ruiny kościoła dawnej, pochłoniętej przez piasek, Łeby, które odkopano i ogrodzono siatką, jak w zoo. W Łebie zaliczyliśmy jeszcze krótką sesję zdjęciową na moście i, rezygnując z odwiedzenia parku jurajskiego, udaliśmy się do Nowęcina, gdzie podziwialiśmy kompleks pałacowy rodu Wejherów, pierwotnie w stylu gotyckim, później przebudowywany.SNC01937
Zjechaliśmy też do Jeziora Sarbsko, jednakże zielona woda nie nadawała się do ewentualnej kąpieli, zapewne z powodu zachodzącego w niej procesu kwitnienia. Za to Tomek z Michaliną skusili się na ofertę kajakową i w ten sposób odłączyli się od naszej wycieczki. Zresztą, Tomek nie mógłby jechać razem z nami na szosówce, ponieważ już pierwsza droga gruntowa do Sarbska była mocno zapiaszczona, a niektóre inne drogi, którymi później jechaliśmy nie nadawały się do jechania po nich rowerem Tomka.
W Sarbsku obejrzeliśmy „kamienny” kościół wybudowany na początku lat dwudziestych XX wieku. W Sasinie, jak poprzednio, wjazd do pałacu był zamknięty. W Ciekocinie nasze zainteresowanie wzbudził niewielki kościółek poewangelicki z 1891 roku. W Ciekocinku dawny okazały zespół pofolwarczny z pałacem z 1910 roku był niedostępny do zwiedzania. Z kolei zespół folwarczny wraz z parterowym dworkiem z 1870 roku w Kurowie, ze względu na swój stan techniczny, przedstawiał sobą nieciekawy widok. Nie imponował tym również dwór z połowy XIX wieku w Przebendowie. Ponurego widoku niektórych zaniedbanych starych dworów dopełnił ten w Łętowie z początku XX wieku, który prezentował się wręcz tragicznie. To już lepiej wyglądała pobliska gorzelnia. Trochę lepiej wyglądał zespół rezydencjalny z początku XX wieku w Gardkowicach.
Ogólnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że zabytkowe posiadłości albo niszczeją, czasem przejęte w prywatne ręce odzyskują nowe życie, ale niekoniecznie są dostępne dla zwiedzających. Rzecz ma się lepiej ze starymi kościołami, co, z uwagi na stałą ich użyteczność, wydaje się oczywiste.
Z Gardkowic do Salinka przejechaliśmy takim zarośniętym czymś, co kiedyś było drogą gruntową. Następnie podjechaliśmy do Mierzynka, skąd skręciliśmy nad Jezioro Salino, w którym Rysiek wreszcie zażył kąpieli. Potem była Dąbrówka, gdzie wylegliśmy w urokliwym miejscu na pomoście nad Jeziorem Dąbrze z jeszcze bardziej „herbacianą” wodą, niż w Jeziorze Salino. Zauważyliśmy też, że zrobiło się już dosyć późno, w związku z czym zrezygnowaliśmy w pierwotnego zamiaru odwiedzenia jeszcze miejscowości Chynowie i pognaliśmy ekspresowym tempem asfaltami, kierując się na Kostkowo, Kniewo i Zamostne, gdzie z kolei grupa stwierdziła, że jednak za szybko to idzie i nie chcą tak szybko kończyć wycieczki w Wejherowie, ale w Gdyni. Zatem wzięliśmy kierunek na Orle, skąd lasem, łąkami bocznymi drogami gruntowymi, płytowymi i asfaltowymi, omijającymi bokiem Wejherowo, Redę i Rumię dojechaliśmy do Gdyni i tam oficjalnie zakończyliśmy naszą imprezę, ale oczywiście każdego czekał jeszcze dojazd do domu i zapewne każdy miał różny kilometraż końcowy.
Do Gdyni zajechaliśmy około godziny 20.40. Wyszło łącznie 110 km i grupa stwierdziła, że teraz jest akurat. Cóż, wyrobiło nam się to rowerowe towarzystwo i byle czym już się ich nie opędzi 😉 .SNC01987
Przy okazji Kasia straciła swoje dziewictwo rowerowe (pierwsze 100 km na raz) i stała się w pełni dojrzałą rowerzystką.
Podsumowując, uważam, że tych parę atrakcji, które mieliśmy po drodze nie byłoby w połowie tak wartościowych gdyby nie wspaniałe i zgrane towarzystwo ludzi, z którymi przyszło mi jechać. Dziękuję wszystkim za wspólne pedałowanie i do następnego!

Prowadzący: Mariusz

Trasa wycieczki: Łeba – Nowęcin (z wizytą nad brzegiem Jeziora Sarbsko) – Sarbsk – Ulinia – Dymnica – Sasino – Ciekocino – Ciekocinko – Kurowo – Przebendowo – Żelazno – Słajkowo – Łętowo – Gardkowice – Salinko – Mierzynko – Jezioro Salino – Dąbrówka (Jezioro Dąbrze) – Kostkowo – Zamostne – Orle – Wejherowo – Reda – Rumia – Gdynia.

Posted in Relacje | Leave a comment

Niedzielny relaks pod drzewkiem

SNC01830W niedzielę 12.08.2012r. wybraliśmy się na wycieczkę do blisko 700-letniego dębu „Świętopełk” rosnącego niedaleko wsi Krapkowice. W relaksowym charakterze wycieczki wspomagała nas pogoda, ponieważ nie było ani za ciepło, ani za zimno jak na tę porę roku.  Wycieczkę rozpoczęliśmy niestandardowo, bo trochę się skomplikowała, zanim jeszcze się zaczęła 🙂 .
Jadąc we czwórkę (Kinga, Andrzej, Maciek i ja) pociągiem SKM z Gdyni (8.23) do Lęborka (9.32) dowiedzieliśmy się telefonicznie, że Adam i Kasia jadący z Gdańska, na skutek pomylenia peronów w Gdańsku, nie zdążyli dojechać SKM-ką na pociąg SKM z Gdyni do Lęborka. Uzgodniliśmy, że dojadą pociągiem następnym, a my wykorzystamy ten czas na zwiedzanie tego ciekawego historycznie miasta, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jakie dodatkowe atrakcje spotkają nas na miejscu startu naszej wycieczki.
Okazało się, że, oprócz bardzo uprzejmej i dowcipnej obsługi tamtejszej cukierni, bardzo zajmujące było zwiedzanie zabytkowej części Lęborka, który swoją dawną świetność zawdzięcza okresowi panowania Zakonu Krzyżackiego, przed którego dawnym zamkiem, a obecnie sądem, zakuliśmy Andrzeja w dyby (za to, że skakał po pręgierzu :)). Dodatkowo, głównie dzięki wścibskości Maćka 🙂 , zostaliśmy zaproszeni do miejscowego muzeum na obejrzenie bardzo ciekawego filmu o rozwoju miasta, a zwłaszcza jego obronnej funkcji w okresie średniowiecza, za co bardzo serdecznie dziękujemy panu, który nas zaprosił na ten seans specjalnie dla nas!SNC01816
Po filmie, już w komplecie, ledwo co wyruszyliśmy we właściwą trasę, a natknęliśmy się na „Oriego” trzaskającego kilometry na swojej szosówce. Po krótkiej rozmowie, pociągnęliśmy wreszcie szosą do Maszewa, gdzie obejrzeliśmy osiedle robotnicze z początku XX wieku, wybudowane przez Singera, dawnego właściciela miejscowej wytwórni likierów, czy czegoś tam jeszcze 🙂 . W Krapkowicach nie omieszkaliśmy zajrzeć do neogotyckiego kościoła z drugiej połowy XIX wieku i rzuciliśmy okiem na drewniany dworek myśliwski wzniesiony przez hrabiego von Ostena w latach dwudziestych XX wieku. Stamtąd, drogą gruntową dotarliśmy do lasu, gdzie odnaleźliśmy dąb „Świętopełk”, który, zwłaszcza jak na swój blisko siedemsetletni wiek, wygląda całkiem zdrowo i okazale. „Świętopełk” jest najstarszym dębem szypułkowym na Pomorzu, ma 770cm obwodu i jest wysoki na 22 m.
Teren wokół drzewa jest wygrodzony, a wewnątrz ogrodzenia znajdują się drewniane ławy i stoły, przy których okazało się, co kto wiózł w swoich torbach i plecakach (do żarcia oczywiście). Muszę powiedzieć, że towarzystwo pod tym względem mi nie zaimponowało :). Po niezbędnym seansie podziwiania przyrody i skromnej konsumpcji wyruszyliśmy w drogę powrotną do Maszewa, zaproponowanym przez Andrzeja, miejscowym szlakiem turystycznym, który okazał się bardzo energetyczny. Zresztą, prawie cała trasa powrotna biegła głównie drogami nieutwardzonymi,  momentami powiedzmy, że brukowymi i powiedzmy, że asfaltowymi 🙂 , z nierzadkimi dosyć ostrymi podjazdami i takimiż zjazdami, co powodowało dosyć częste przebieranki na przemian rozgrzanych lub wychłodzonych wiatrem wycieczkowiczów. Na jednym z takich szybkich zjazdów dobiłem na kamieniu felgą do opony i musiałem zmieniać przeciętą dętkę (pewnie wreszcie spełniła się klątwa rzucona przez awaryjnych uczestników poprzedniej wycieczki).SNC01863
W Łebuni zarządziłem oglądanie (niestety tylko przez płot) pięknie odrestaurowywanego eklektycznego pałacu z XIX wieku ze sławnym bluszczem pnącym się na ocalałej murowanej ścianie byłej stodoły. W Dziecięcielcu z kolei trafiliśmy na oryginalny kościół zbudowany w 1844 roku głównie z kamieni. Chłopaków szczególnie zainteresowało lapidarium utworzone z kilkunastu nagrobków żeliwnych pochodzących z drugiej połowy XIX wieku, przeniesionych w miejsce obok kościoła z pobliskiego zniszczonego cmentarza poewangelickiego.
I tak, podziwiając widoki, dojechaliśmy do Paraszyna, gdzie mogliśmy z mieszanymi odczuciami pooglądać z zewnątrz zamknięty i, przynajmniej od zeszłego roku, niszczejący urokliwy dworek z drugiej połowy XVIII wieku, ze stylową fontanną przed jego frontem. Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu działał w nim pensjonat wraz z restauracją, a wokół biegały konie.
Luzino przywitało nas upragnioną wyżerką w miejscowym przybytku konsumpcyjnej rozpusty i bardzo uprzejmą obsługą. Właściwie to przez całą wycieczkę odczuwaliśmy bardzo pozytywne nastawienie świata do nas cyklistów. Nawet w pociągu do Lęborka obsługa pociągu rzuciła tylko łagodnym wzrokiem na nasz przedział i nie sprawdziła nam biletów. To wszystko tylko spotęgowało nieustająco towarzyszący nam dobry humor w czasie całej wycieczki, za co zresztą wszystkim dziękuję.
Objedzeni ruszyliśmy w dalszą drogę z wolna przejeżdżając obok miejscowego kościoła zbudowanego w latach 1733-1740 z chorągiewką na szczycie pochodzącą jeszcze z poprzedniego kościoła z 1689 roku.
Z uwagi na wydłużenie się czasu wycieczki, w Sopieszynie podzieliliśmy się na dwie grupy. Andrzej, Adam i Kasia udali się krótszą drogą do Wejherowa, a pozostali pojechali dalej zgodnie z planem. W Zbychowie, za zgodą pozostałych uczestników wycieczki, postanowiłem skorygować jej końcowy przebieg i do Rumi pojechaliśmy przez Redę, co przyśpieszyło dotarcie do domu Kindze.
Do Rumi dojechaliśmy z Maćkiem po godzinie dwudziestej, a długość całej wycieczki wyniosła około 90 km.
Dziękuję wszystkim uczestnikom za mile wspólnie spędzony czas i za dzielne pokonanie całej trasy.

Przebieg trasy wycieczki: Lębork – Maszewo – Krapkowice (dąb) – Maszewo – Osowo Lęborskie – Łebunia – Okalice – Popowo – Diecięcielec – Nawcz – Borówko – Paraszyno – Luzino – Robakowo – Dąbrówka – Ustarbowo – Sopieszyno – Borowo – Nowy Dwór Wejherowski – Zbychowo – Reda – Rumia.

 

Prowadzący: Mariusz

Posted in Relacje | Leave a comment

Ponowny wyjazd nad jezioro

większej rozdzielczości HD

 To był mój pierwszy rajd lajtowy po dwu miesięcznej przerwie. Jeszcze nie jestem w pełni sprawny, ale powoli będę się rozkręcał:). Trasa była bardzo krótka i cały czas drogami szutrowymi i duktami leśnymi bez żadnych ciężkich podjazdów.
Na spotkanie przyjechało 6 dziewczyn i nas czterej z tym, że jeden odjechał przodem i już go nie widzieliśmy, tylko szkoda, że nie poinformował o tym organizatora. Najwidoczniej zrezygnował z dalszej jazdy z nami. A więc ruszyliśmy doliną radości koło diabelskiego kamienia w kierunku Owczarni a następnie Osowy. Pogoda była raczej „płacząca”, smutna bez promieni słonecznych, ale nie padało. W nagrodę mieliśmy sześć dziewczyn, które nas „oświecały” tryskającym humorem. W końcu dojechaliśmy do dworku „Oleńka”. Ładnie położony dworek nad samym jeziorem. W siatkówkę nie było wielu chętnych , chyba cztery osoby grały a reszta miała zajęcia własne a ja jak zwykle polowałem z aparatem, chodząc brzegiem jeziora. Doszła do nas informacja, że obiady wydają o godz 13, więc ci najbardziej wygłodniali piersi ruszyli szturmem:). Po obiedzie ruszyliśmy w drogę powrotną, ale trochę inną drogą tak zarządził organizator, czyli przez Chwaszczyno, Osowa dalej szlakiem żółtym koło dworku oliwskiego. Dojechaliśmy do drogi asfaltowej i tu ja postanowiłem jechać doliną radości po górkach(nie miałem ochoty na jazdę po szosie) a reszta wolała do Oliwy bez żadnych podjazdów…..a więc pożegnaliśmy się. Ruszyłem cały czas pod górkę. Jakież moje było zdziwienie, jak ujrzałem przede mną całkowicie zablokowaną drogę przez idącą procesję  moim azymutem do Matemblewa, udało mi się jechać ciągle dzwoniąc aż w końcu zsiadłem z roweru i szedłem z nimi krótki odcinek drogi. Do Matemblewa przez zablokowaną drogę nie miałem szans dojechać więc ruszyłem na skróty lasem…..uff dojechałem do Wrzeszcza. Po trasie rajdu droga była bez żadnych podjazdów, więc chciałem trochę solo poszaleć po TPK.
Generalnie rzecz biorąc wycieczka była fajna, tylko za krótka. (50 km)
I tak spędziliśmy kolejny dzień odpoczynku na rowerze.
Chmury, dla odważnych bikerów nie są przeszkodą żeby uczestniczyć w odpoczynku na łonie natury.

pozdrawiam wszystkich

 

Mieczysław Butkiewicz

Posted in Relacje | Leave a comment

Niedzielne plażowanie nad jeziorem

Chcesz obejrzeć w rozdzielczości HD to kliknij tu

 

Posted in Relacje | 9 Comments

Katamaranem na Hel-powrót na kołach

Jeżeli chcesz obejrzeć w większej rozdzielczości to kliknij tu

Katamaran z nabrzeża wypłynął  o godzinie 8.30 załadował 50 rowerów i około 400 pasażerów, sam nie wiedziałem dokładnie ilu będzie chętnych do jazdy powrotnej na kołach. Z osób zalogowanych zgłosiło się troje w sumie wyszła niezła gromadka 19 osób w różnym wieku. Na Helu obok plaży uformowały się dwie grupy, jedna przygotowana do zażycia kąpieli słonecznych druga do zwiedzania fortyfikacji. Wybrałem pływanie w zatoce pogoda do tego wymarzona, Mariusz oczywiście zapalony poszukiwacz militariów i przygód wyruszył w plener. Godzina przyjemności szybko upłynęła wyruszamy w drogę do Juraty na smaczną  świeżą rybkę. Po obfitym posiłku czas  spalić troszeczkę kalorii,jedziemy ścieżką rowerową w kierunku Władysławowa. Tu planujemy drogę powrotną pasem nabrzeża przez Puck, Rzucewo. Przy dalszym pokonywaniu kilometrów siła jadących opadała wiec kierunek na asfalt – Reda. Grupa jadących do końca z każdą ilością pokonywanych kilometrów malała-Rumia. Alternatywa kolej miejska i bliżej domu. Jednak jedziemy dalej i dalej kierunek Gdynia, tu żegnamy kolejnych uczestników. W sumie zostało nas pięcioro którzy wytrwale walczyli z siłą woli i uparcie jechali dalej. W Sopocie jedziemy ścieżką rowerową kierunek Przymorze gdzie organizator kończy zaplanowaną i zrealizowaną wycieczkę. Podsumowanie, nie przedstawiam przejechanych kilometrów każdy jechał wedle swoich sił do momentu odpuszczenia sobie. Najważniejsze zabieramy zawsze KASK i napoje energetyzujące dające nam energię. Pozdrawiam uczestników i zapraszam na kolejne wyprawy za miasto –

 

organizator „rowerix”.

Posted in Relacje | Leave a comment

Elektrownie wodne Raduni

Jeżeli chcesz obejrzeć w rozdzielczości HD to kliknij

Pogoda była niepewna i na dojeździe trochę postraszyła kilkoma kroplami, mimo to na starcie czekało siedem osób. Po chwili dojechał jeszcze Darek i w dziewięcioosobowym składzie ruszyliśmy na trasę.
Na początek pierwsza przeszkoda – prawa strona wiaduktu nad torami zamknięta, więc omijamy drugą stroną linii kolejowej. Kolejna przeszkoda, której nie przewidziałem, to trwające prace na wale i kanale Raduni. Praktycznie na całej długości nie da się jechać. Na szczęście równolegle idą miejskie uliczki, którymi dojechaliśmy do ul. Starogardzkiej. Tutaj kawałek wałem i odbijamy w stronę Żuław.
Mijamy stację kolejową w Lipcach oraz przejeżdżamy pod estakadą obwodnicy południowej. Następnie przez tory linii do portu i rafinerii i kawałek wzdłuż Raduni, by po chwili odbić na drogę przez pola i łąki. Przecinamy Radunicę i lecimy na Pruszcz Gdański, nad którym wiszą ciemne chmury i słychać pomrukiwania burzy. W Pruszczu wyjeżdżamy przy stacji kolejowej, a po małej pętelce przez wiadukt nad torami trafiamy na alejkę wzdłuż rzeki. W końcu po małej kilku kroplach deszczu oraz konsultacji z mapą i przechodniem trafiamy do pierwszych elektrowni na trasie.
W Pruszczu Gdańskim znajdują się dwie elektrownie wodne. Pierwsza powstała w 1921 roku i zapewnia do 100kW mocy. Druga została wybudowana niedawno, bo w 2005 i dostarcza 250kW. W okolicy znajduje się również rekonstrukcja średniowiecznej faktorii, teatr letni oraz skate park, więc atrakcji sporo.
Następnie wzdłuż starej linii kolejowej jedziemy do Juszkowa, gdzie znajduje się kolejna elektrownia. Do użytku została oddana w 1937 roku i pracuje do dzisiaj wytwarzając do 250kW. Dwa lata temu wybudowano wzdłuż zbiornika ścieżkę rekreacyjno rowerową. Widoki są piękne, niestety trasa kończy się schodami. Panorama na okolicę rekompensuje jednak trud wspinaczki.
Jadąc do kolejnej elektrowni trafiliśmy akurat na remont drogi, więc było trochę wyboiście. Sam obiekt prawie przegapiłem, bo boczna droga była niepozorna. Na szczęście Darek czuwał i poprowadził gdzie trzeba. Elektrownia w Kuźnicach powstała w 1934 roku i stanowi ostatni element zespołu Elektrowni Wodnej Straszyn. Razem z Prędzieszynem są ściśle powiązane ze sobą i ich praca jest synchronizowana. Obiekt trochę większy od poprzednich i moc większa, bo to 781kW.
Kolejnym punktem miała być elektrownia Prędzieszyn (1937, 872kW), niestety zmieniono organizację ruchu w Straszynie i nie chcieliśmy jechać pod prąd. Drogi alternatywnej nie znaleźliśmy, więc do kolejnego obiektu. Elektrownia wodna Straszyn jest jedną z najstarszych na Raduni. Powstała w 1910 roku, a po modernizacji w 1935 zyskała trzeci generator osiągając moc 2,4MW. Utworzony na potrzeby elektrowni zbiornik wodny po wojnie stanowił teren rekreacyjny, znajdował się tu także ośrodek wypoczynkowy. Od 1983 roku zalew jest także źródłem wody dla Gdańska i został zamknięty dla turystyki i rekreacji. Pozostało podziwiać okolicę z brzegu, co wykorzystaliśmy na dłuższy odpoczynek.
Posileni ruszyliśmy przez Goszyn i Bielkówko do kolejnej elektrowni. Stara brukowana droga w wąwozie wzdłuż rzeki zaprowadziła nas do Bielkowa. Jest to najmocniejsza elektrownia na Raduni, dzięki 40m spadowi wody osiąga moc 7,2MW. W odróżnieniu od innych obiektów siłownia jest zasilana z całkowicie sztucznego zbiornika pomijającego główne koryto rzeki. Zespół dwóch zbiorników, kanału, wieży kompensacyjnej i samej elektrowni rozpoczął pracę w 1925 roku.
Niestety dojazd do elektrowni jest ślepą ulicą, musieliśmy jeszcze raz przejechać po kocich łbach. Następnie czekała nas wspinaczka na brzeg zbiornika Kolbudy II. Chwila odpoczynku i podziwianie widoków na okolicę, a potem w drogę wzdłuż zalewu. Czasami wałem, czasami krętymi ścieżkami nad brzegiem docieramy do Kolbud. Wskakujemy na asfalt w stronę Łapina. Po drodze oglądamy zaporę spiętrzającą wodę w zbiorniku Kolbudy I i odprowadzającą większość wody do kanału w stronę Bielkowa. Tutaj Radunia przypomina bardziej potok niż rzekę.
Nadciągające chmury poganiają nas w stronę elektrowni w Łapinie. Obiekt powstał w 1927 roku i dysponuje trzecią co do wielkości mocą – 2,3MW. Aktualnie trwają prace remontowe i woda jest przekserowana do kanału omijającego siłownię. Huk i spieniona woda pokazują ile siły drzemie w tej niepozornej rzece.
Kolejna potęga wody ujawniła się jak odjeżdżaliśmy od elektrowni – lało się z nieba. Najgorszy moment przeczekaliśmy schronieni pod niskimi drzewami, a jak się uspokoiło ruszyliśmy skryci pod kurtkami i pelerynami. Tutaj pożegnaliśmy dwójkę uczestników, którym bliżej było wracać przez Kolbudy, a z resztą ruszyliśmy dalej wzdłuż rzeki przez Łapino, a potem czarnym szlakiem przez błoto i mostek nad Radunią, którą tego dnia ostatecznie pożegnaliśmy.
Jeszcze wymuszony postój w Sulminie na przeczekanie kolejnego deszczu i przez Otomin docieramy do Gdańska. Tu dorwała nas solidna ulewa, a że nie było się gdzie schronić pognaliśmy starym korytem starą jezdnią ul. Słowackiego, na której ruch się uspokoił po wybudowaniu nowej jezdni. Ostatecznie pożegnaliśmy się w okolicach Zaspy, gdzie większość ruszyła w stronę Przymorza i Gdyni.

Podsumowując, obejrzeliśmy 7 elektrowni z 9 robiąc ponad 60km. Pogoda straszyła co i raz i w końcu groźby spełniła polewając nas kilka razy, ale humory dopisywały i nikt nie narzekał. Następnym razem wybierając się na tą trasę będzie trzeba zarezerwować więcej czasu, żeby na spokojnie pooglądać elektrownie i może, którąś zwiedzić od środka.
Zachęcam do przeczytania dokładniejszych opisów i historii elektrowni: http://www.energa-hydro.pl/1,92,Mapa-elektrowni-wodnych.html

tekst: Marek „Bono”

Posted in Relacje | 9 Comments

Niedzielna wycieczka za miasto


Jeżeli chcesz obejrzeć w większej rozdzielczości to kliknij : tutaj
22 lipca w niedzielę został zorganizowany rajd rowerowy na krótszą 50 km. trasę.Pogoda na jazdę rowerową była znakomita, wyruszyliśmy w piątkę.Lecz jeden z uczestników daleko nie ujechał, dętka zaczęła przepuszczać a nie miał zapasowej i skończył  rajd na starcie. Reszta uczestników według planu udała się w kierunku jeziora Tuchomskiego, lecz nici wyszły z grania w piłkę i kąpiel w jeziorze. Słońce za chmurami piasek, mokry woda nieciekawa chłodnawo uczestnikom. Zjedliśmy kanapki i trzeba było rozgrzać się więc pognaliśmy w kierunku jeziora Wycztok, podziwiając piękny krajobraz okolic i sprzęt rolniczy który już wyszedł z mody.Tam pogawędka jak ciężko nam przez życie przejść i dalej podnieść się kiedy ktoś z roweru spadnie. Czas nam miło płynie kilometrów drogi przybywa humory dopisują a do domu wrócić należy. Więc wybieram trasę łatwą miłą i przyjemną ciągle z górki, szybka jazda dla wprawionych. Oczywiście dziki kojot w skórze Bona próbował nas namierzyć ale prędkość miał kosmiczną, my w Tuchomie on nad jeziorem Tuchomskim. Oczywiście spotykamy go na swojej drodze nad jeziorem Wysockim, my lajtowo podziwiając widoki i kwiatki on czekając na nas.Tak w gromadce wracamy do cywilizacji miejskiej w Oliwie gdzie się rozstajemy szykując następne wypady w plener.

Pozdrawiam wszystkich uczestników wycieczki

tekst: „rowerix”

Posted in Relacje | Leave a comment
« Older
Newer »