Wkoło Kartuz

Zibek zapowiedział rajd 100 km.
Po zakończeniu Maratonów MTB w sezonie 2010 to jest chyba już ostatni maraton-rajd w tym roku. Jeszcze 2 lata temu przejazd takiego dystansu w ogóle nie wchodził w relację rozważań.
Dzisiaj jest to zupełnie normalne. Mimo to jadąc na wyznaczone miejsce spotkanie we Wrzeszczu czułem pewien respekt przed długością dystansu. W końcu pęknie setka (bez dokręcania kołem) Na dworcu we Wrzeszczu poza zapowiedzianą 2 Wiesiu i Mario 666 nikt się nie pojawił……. Może zapowiedź Zibka była zbyt odważna „Jedziemy 100 km i nie zamulamy”
Czekając chwilę na ewentualnych spóźnialskich spotkałem Franka starego kumpla z Sopotu. Czy ja tak samo będę wyglądał za parę lat????
Po uzupełnieniu płynów zwłaszcza przez Wiesia (chyba powinien mieć dzisiaj podwójne bidony) Ruszyliśmy w trasę. Do Otomina gdzie umówiliśmy się ze Zbyszkiem gdzie chłopacy ostro dali… ledwo dałem radę, ale cóż! Jeden młody lekki i silny natomiast drugi lekki silny i chyba na dopalaczach. Myślałem, że Zibek mi pomoże, ale cóż do Kartuz było mi ciągle pod górę i pod wiatr… To chyba nie był mój dzień.
Jadąc tak w ogonku za nimi, widziałem to czego oni nie mogli zauważyć. Slalom między kałużami, przy prędkości 25-35 km/h układał się w fajną ósemkę. Las o tej porze roku ze swoimi przebarwieniami jest przepiękny i chociaż by dla tych widoków warto było jechać taki szmat drogi. Babie doły- mostek, zjazd nad torami kolei Gdynia Kościerzyna i już jesteśmy w Kartuzach.
Krótki odpoczynek przy herbacie z …… cytryną lekki posiłek energetyczny i lecimy. I teraz jest już ok., nabrałem sił rozkręciłem się i teraz mogę jechać na równi ze wszystkimi. Wracamy przez Grzybno, Masłowo, Trzy Rzeki i tu miła niespodzianka mamy drogę asfaltową. Średnia znacząco wzrasta. Dalej przez Tokary, Tuchomek, Osowę, Dolinę Ewy, Oliwę i prosto w kierunku Brzeźna by nabrać nowej energii i omówić wszystkie szczegóły naszej wyprawy. Mario tak bardzo się spieszył na ścieżce rowerowej, pięknie wchodził w zakręty ładnie się składał lekko je ścinając aż do podwójnej S przed molem w Brzeźnie.
Tu oba koła na liściach poślizgnęły się i Mario a zaraz na nim Zbyszek wyłożyli się jak dłudzy…. Było wielu gapiów , którzy różnie się wypowiadali. Kompletny brak współczucia. Szkoda profesjonalnych ubrań sportowych, reszta się zagoi. I tak to się skończyło. W drodze do domu złapałem jeszcze kichę.
DANE O RAJDZIE:
– Dystans 100 km z dojazdami 120 km
– Średnia 22km/h
– Przewyższenia 1000 m
– Prędkość maksymalna 58 km/h
– Ilość osób 4
– Kondycja marna wzrastająca
Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich BIKERÓW.
tekst: „Olo”

Posted in Relacje | Leave a comment

III Jesienny Maraton MTB Kościerzyna 2010

Galeria zdjęć

Dziś odbywały się zwody którym to stowarzyszenie KSR Kościerzyna  było organizatorem III zawodów MTB. Jako że startowałem w barwach drużyny KSR Kościerzyna był to dla mnie wyścig bardzo ważny, chciałem zająć jak najwyższą lokatę. Na miejscu byłem trochę wcześniej by spokojnie się zarejestrować bez pośpiechu. Odebrałem nr startowy w Biurze Zawodów był to numer „209”. Można było się ścigać na trzech różnych dystansach; Mini (25 km ), Mega (60 km) oraz  Giga (85 km) . Ja zdecydowałem się na dystans 60 km tzw. Mega, miałem numerek koloru niebieskiego, Giga miał czarny. Startowałem pierwszy  raz na Maratonie organizowany przez stowarzyszenie KSR Kościerzyna, trasa była dla mnie nie znana, ale z tego co słyszałem to nie jest wcale taka ciężka. W tym roku uległa drobnym modyfikacją.

Start nastąpił punktualnie o godz. 11:00

Jako pierwsi startowali zawodnicy z dystansu Giga. Po upływie 2 min. nastąpił start dystansu Mega gdzie startowałem min ja. Na początku trzeba było przejechać ostrożnie przez bramę. Kilka osób za bardzo się rozpędziło i musiało ostro hamować, ale nic się nie stało.

Początek Maratonu wyglądał obiecująco, podobny do Wejherowa, szerokie drogi, bardzo szybkie tępo. Na czele tępo zaczęli nadawać tacy zawodnicy jak min Tomasz Marzec zwycięzca ubiegłorocznej edycji „II Jesiennego Maratonu”. Jechałem gdzieś w czołówce peletonu, ale z biegiem czasu coraz bardziej mi uciekał, próbowałem gonić, ale nie było łatwo.Byłem gdzieś na ok. 20 pozycji. Po kilku minutach udało mi się dogonić peleton dzięki czemu było łatwiej dotrzymywać tępa. Trasa okazała się dość ciężka, miejscami trzeba było wykazać się dużą techniką w pokonywania niektórych odcinków. Pogoda była zmienna, miejscami było gorąco a miejscami ostry wiatr przeszywał koszulkę na wylot. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów dogoniłem Bartka z klubu „Naftokor” z którym jakiś czas temu ścigałem się w Gdyńskim Maratonie, tam również jechaliśmy razem ale jeszcze dużo mi brakuje żeby dojść do takiej formy i po jakimś czasie odpadłem. Tutaj było podobnie, gdy dogoniłem trochę pogadaliśmy nad bieżącą formą oraz przygotowaniem do Maratonu po czym jechaliśmy razem.

Próbowałem dusić, czasem z wielkim bólem ile sił w nogach byle by nie zgubić kolegi. Wiedziałem jaki poziom reprezentuje i trzymając się na kole mógłbym zająć dość niezłe miejsce, ale to było nie możliwe. Nie miałem szans żeby utrzymać takie tempo przez 60 km. Gdy przez pewien okres jechaliśmy razem zaczęliśmy wyprzedzać zawodników z dystansu GIGA którzy ruszyli z przewagą 2 min.

Na trasie było dość sporo piasków których nie lubię. Gdy mieliśmy do pokonania jeden z podjazdów piaski uniemożliwiały precyzyjne sterowanie kierownicą, strasznie zarzucało, a ja zacząłem się zakopywać lecz nie dawałem za wygraną, Bartek zaczął mi uciekać, całą swoją siłę skupiłem na pedałowaniu. Niestety miałem wrzucony zbyt twardy bieg by podołać zadaniu, jedyne co w tym momencie udało mi się  zrobić to zaliczyć swoja pierwszą przewrotkę, a miałem ich z cztery. Szybko zsiadłem z roweru przebiegłem z wielkim bólem ten największy piaszczysty odcinek po czym wsiadłem na rower i próbowałem gonić jeszcze 4 osobowy peleton który mi uciekł. Widziałem gdzieś w oddali. Udało mi się dogonić dopiero po kilku minutach gdy jechaliśmy pod dość silnie wiejący wiatr prosto w twarz. Ciężko było rozwinąć przyzwoitą prędkość. Jechałem coś pomiędzy 25 a 30 km/h, zależnie od siły wiatru.

Gdy zaczęła się seria tzw. Singel-Track już nie dałem rady pociągnąć, odpuściłem. Jeszcze nie ten moment, nie jestem tak dobrym zawodnikiem by jechać non-stop na takim poziomie. Na trasie było dość sporo wąskich podjazdów, ścieżek wzdłuż jeziora. Sporo trudności sprawiały występujące na pewnych odcinkach  korzenie oraz dziury na drodze. Trasa bardzo przepiękna, piękne krajobrazy, było co podziwiać.

Mimo że od Maratonu gdyńskiego nie jeździłem na rowerze ok. 2 tyg. ciągle znajdowałem się gdzieś w czołówce peletonu ok. 15-20 miejsca. Ciągnąc za zawodnikami min z Naftokoru nie dawałem im uciec. Moje problemu zaczęły się na ok. 15 km do mety. Gdy jechaliśmy z dość dużą prędkością musiałem na coś bardzo mocno najechać i złapałem tzw. Sneka. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dziwna sprawa ponieważ powietrze zeszło mi dopiero na jednym z podjazdów.

Straciłem tutaj bardzo dużo cennego czasu łatając dwie dziury w przedniej dętce. Ściągnąłem koło, wyciągnąłem dętkę, napompowałem w celu odnalezienie dziury, miałem z tym ogromne trudności ponieważ  powietrze zbyt szybko schodziło. Po kilku min udało się, przykleiłem ekspresową łatką, ale to nie było wszystko, gdzieś była następna. Jeszcze raz, wszystko od początku, pompuje, szukam dziury, no i znalazła się niewiasta. Był pewien problem, dziura była tuż przy szfie, no nic z tym nie zrobię, ale wiedziałem że już mam po zawodach.

Nie mam co liczyć na jakieś dobre miejsce, chciałem tylko dojechać do mety. Załatałem i szybko w drogę. Gdy robiłem rower dogonili mnie znajomi oraz dużo zawodników których daleko z tyłu zostawiłem teraz to oni byli lepsi. W końcu po upływie ok. 15 min udało się doprowadzić rower do porządku, tak pozornie mi się wydawało, ale to nie było koniec problemów. Przegoniłem jednego zawodnika który również złapał gumę, oraz kilku innych co mnie wyprzedzali. Następny pech spotkał mnie przy 50 km, następna guma. Ja bardzo dobrze zdawałem sobie z tego sprawę że to wina łatki która się pewnie odkleiła. Też tak było, miałem problem, nie wiedziałem co mam robić. Odkleiłem, przetarłem papierem ściernym i nakleiłem następną, ale miałem jeszcze większy problem niż łapanie gum po drodze, to była moja ostatnia łatka którą miałem, więc jak teraz bym złapał kapcia, to musiał bym albo prowadzić albo na flaku jechać co by mi się za bardzo nie uśmiechało (szkoda obręczy). Zostało mi do pokonania już tylko albo aż 10 km, przełączyłem licznik na ilość przejechanych km i tylko się modliłem by dojechać do mety. Gdy licznik pokazywał 2 km do końca Maratonu wiedziałem że uda mi się jednak ukończyć. Między czasie udało mi się jeszcze kilku zawodników wyprzedzić, lecz jechałem bardzo spokojnie, nie szarżowałem tak jak na początku, delikatnie po dziurach gdyż wiedziałem jakie mogą być tego skutki. W każdej chwil gdy za mocno bym wjechał w dziurę stracił bym powietrze w oponie. Tak się jednak nie stało, dojechałem spokojnie do mety, spiker przywitał mnie jako zawodnika KSR Kościerzyna. Na mecie przywitała mnie również Monika która zabierała chipy z rowerów mających na celu precyzyjny pomiar czasu.

Gdy wjeżdżałem na metę nie odczułem nawet zmęczenia, byłem zły na  to co mi się  przytrafiło po drodze, to jeden z najgorszych scenariuszy.

Szkoda tylko że to akurat tutaj w Kościerzynie, zależało mi żeby pokazać się z dobrej strony, niestety siła wyższa nie pozwoliła. Gdy po przyjeździe na metę pakowałem rower do samochodu już nie miałem powietrza. Mogę mówić o wielkim szczęściu że udało mi się dojechać do mety.

W końcowej klasyfikacji Open zająłem dopiero 50 miejsce w kat. M2 – 19

Jeśli mam coś wspomnieć o organizacji zawodów którym było stowarzyszenie KSR Kościerzyna spisało się bez zarzutu. Lepiej być nie mogło.

Oznakowanie trasy bardzo dobre.

Na każdym ze skrzyżowań ktoś stał pokazując gdzie jechać.

Na trasie były punkty regeneracyjne, z jednego z nich skorzystałem biorąc banana  popijając wodą. Na zawodach banany to bardzo ważna sprawa, a było ich dość sporo, dają dużo energii.

Z wyniku nie jestem zadowolony, nie mam powodu, ale będzie co poprawiać za rok.

Do zobaczenia na następnych zawodach

tekst: Piotr Habaj

Posted in Maratony | Leave a comment

Fotorelacja po wzgórzach kaszub

Obejrzyj filmy z naszej 3-dniowej podróży

Rajd rowerowy wzgórzami Kaszub from Andrzej on Vimeo.

Rajd rowerowy wzgórzami Kaszub from Andrzej on Vimeo.

 

IMGP4471

IMGP4488

 

 

 

IMGP4492

 

IMGP4503

 

 

 

IMGP4511

Posted in Relacje | Leave a comment

Wyprawa piesza z Łeby

Zapowiadał się fajny 3 dniowy wypad w plener. Na kilka tygodni przed marszem zgłosiło się już kilku chętnych. Pogodę zapowiadali rewelacyjną. Wszystko wydawało się czekać i być gotowe na nasz lekki spacerek po plaży. A jak się skończyło – przeczytajcie sami.

Dzień pierwszy.

Pomimo iż sobie obiecałem nie sięgać po alkohol, rano budzimy się na mega kacu. Nerwowe ostatnie pakowanie i biegiem na autobus. Ten zamiast prosto do celu, czyli na miejsce zbiórki, wiezie nas na wycieczkę krajoznawczą po Gdańsku. Przemek ze zorganizowanym transportem czeka już na miejscu. W końcu wysiadamy. Niestety trzeba jeszcze spory kawałek przejść. Po dotarciu i zapoznaniu się całej ekipy, spakowani pędzimy autem do Łeby do baru HonoTu. Na miejscu nikt na nas nie czekał więc po wypiciu kawy i pożegnaniu naszego szofera, ruszamy. (wielkie dzięki Jolu za transport) Jest godzina 11h. słoneczko ostro przypala, więc po dotarciu na plażę wszyscy wprowadzają ostatnie poprawki w swoim ubiorze. Pierwsze trzy godziny minęły tak szybko że tego nie spostrzegliśmy. Szło się rewelacyjnie, nie za ciepło, nie za zimno. Przy samym brzegu piasek dość twardy, nie zakopywaliśmy się pomimo znacznego bagażu na plecach. Tu też zaznaczyć trzeba iż wiedza oraz doświadczenie Przemka zdecydowało iż miał o połowę mniej do dźwigania niż my. Niemniej też nie było mu lekko. Pierwsza przerwa. Wszyscy poczuliśmy nóżki i plecki. Dziesięć minut przerwy na oddech i ruszamy dalej. Po drodze kilka zdjęć przy zatopionym wraku „WEST STAR”. Następnie kolejna przerwa, ale tym razem dłuższa – na posiłek. Wchodzimy w ścieżkę pomiędzy wydmy, osłaniając się trochę od wiatru. Miejsce nie było jakieś specjalne ale pozwoliło spokojnie odpocząć i przygotować strawę. Tak posileni ruszyliśmy dalej. Ja i Przemek na boso bo pojawiły się odciski. Około 18h docieramy do okolic Białogóry, pokonując dystans 28km. Niestety ale miejscówki na nocleg musimy już szukać prawie po ciemku. Udaje się. Obozowisko rozkładamy około 30 minut. Pierwszy dzień dał nam dość mocno w kość. Osobiście przyznam się że w plecach czułem tysiąc małych igiełek. Najważniejsze jednak iż humor dopisywał. Szybko więc zapomnieliśmy o trudach i przystąpiliśmy do posiłku. Aby nie zostać przyłapanym na obozowaniu przez straż graniczną ognisko było niewielkie, a dodatkowo w dołku.Rozmowy trwały około 02:00.

Dzień drugi.

Pobudka 09:00, chwila na posiłek i zwijamy obozowisko. Na miejscu nie pozostawiliśmy najmniejszego śladu naszego pobytu. W szybkim tempie pokonujemy następne kilometry. Zrobiliśmy jedną dłuższą przerwę na kąpiel w morzu i ciepły posiłek. Nauczeni wczorajszym doświadczeniem połowę trasy znów na boso. Plecy znów zdrętwiałe, nogi jak po zawodach tragarzy. Ale z bananami na gębach pełni optymizmu maszerujemy. W Dębkach robimy dłuższą przerwę i uzupełniamy zapasy. Zmęczeni siedzimy stole jednego z barów. Wtem obok nas pojawia się miejscowy dziadek lubujący się jak to sam przyznał w niedrogich winach. Mocno stara się nawiązać z nami przyjazne stosunki. Przedstawia się jako Bin Laden z Dębek. Opowiada nam historie swojego życia. Co dodatkowo wzmaga nasze zmęczenie. Z odsieczą przybywa el Kapitano – właściciel oberży który ma na swoim ramieniu fantastyczna papugę. To wspaniałe ptaszysko przez moment daje nam radochę jak dzieciakom w zoo. Po kolei uwieczniamy się z nią na zdjęciu.

El Kapitano w ramach gościny częstuje nas za darmo wielkim półmiskiem łososia w galarecie. Urządzając nam mega ucztę. Na koniec za dwadzieścia złotych kupujemy od naszego dobrodzieja mega wielki kawałek świeżego fileta z łososia. W prezencie dostajemy jeszcze oliwę z oliwek, cytrynę, bazylię, i szczypior czosnkowy. Mając taką zapowiedź kolacji wręcz pędzimy do miejsca noclegu. Które tej nocy zaplanowaliśmy w okolicach Karwieńskich Błot.

Będąc już tuż przy celu naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Otóż tuż przy plaż wyrastał około dwudziestu metrowy klif. Wąską ścieżką prawie w pionie wdrapaliśmy się na małą polankę na jego szczycie. Osłonięci od lądu mniejszymi górkami i lasem napawaliśmy się przez 15 minut widokiem jaki mieliśmy przed oczami. Przyznam że to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie widziałem. Po rozbiciu obozowiska przystąpiliśmy do przygotowywania naszego łososia. W przerwie podziwialiśmy zachód słońca i wielki żaglowiec który ….. sami zobaczcie na zdjęciach. Łosoś smakował wyśmienicie. Rozszarpaliśmy go w minutę. Był niesamowicie syty. Gdy już rozmawialiśmy po kolacji nagle za naszymi placami usłyszeliśmy dziwny hałas. Dobiegł on zza naszych pleców i był naprawdę złowieszczy. Wybiegliśmy spod płachty. Jakub stwierdził że widział coś znacznych rozmiarów koloru biało czerwonego co w ułamku sekundy odskoczyło w las. Przeszukując obozowisko nie natknęliśmy się na żadne ślady. Dźwięk jaki usłyszeliśmy był irracjonalny do wytłumaczenia. Nagle w odległości około 30 metrów od nas zobaczyliśmy dwa małe światełka. Domyśliliśmy się iż to lis. Mocny strumień światła jednaj z czołówek potwierdził nasze przypuszczenie. Okazało się iż lisek został przez nas zwabiony naszym łososiem. Ale za to że nie podzieliliśmy się z nim ukradł nam siatkę z kiełbasą, przeznaczoną na ognisko. Stąd ten czerwono (rudy lis) biały (siatka) kolor. A dźwięk – fuknięcie lisa gdy się spłoszył. Lisek był jednak kiepskim złodziejaszkiem bo uciekając pogubił swoje fanty. Odzyskaliśmy więc kiełbachę, ale w dowód uznania dla jego odwagi dostał skórę z łososia i kawałek napieczonej kiełbasy. Ostatni dzień był najtrudniejszy. Dwie dłuższe przerwy i finał w Jastrzębiej Górze. Łącznie około 60 kilometrów. Plecy czuję do dziś. Odcisk na piecie długo mi zostanie. Ale jeszcze dłużej wspaniała przygoda i bardzo miło spędzony czas.

Bardzo dziękuję za wzięcie udziału w tej wyprawie i choć nie dotarliśmy do Gdyni, Helu, a nawet Władysławowa, marsz uważam za bardzo udany. Szczególnie wielkie dzięki Przemkowi za wiedzę jaką nas zaraził, polecam wszystkim tego wspaniałego kompana podróży. Jakubowi za jego poczucie humoru, które nie opuszcza go przez 24h na dobę i które bardzo nam pomogło. Oraz Kubie za doborowe towarzystwo i wspaniałą wiedzę na temat zielarstwa. Plan zakładał pokonanie 30 kilometrów dziennie. Jednak ciężki ekwipunek wyczerpująca trasa brak doświadczenia i treningu, mocno zweryfikowały te założenia.

Za rok na 100% planujemy przebyć trasę z Ustki na Hel w pięć dni. Chętnych zapraszam już dziś.

Pozdrawiam

Pozdrawiam

Michał Próchniewicz

Posted in Wyprawy | Leave a comment

ESKA Maraton MTB 2010

Dzisiaj odbyły się kolejne zawody które nosiły tytuł „ESKA Maraton MTB 2010” były to V zawody organizowane przez ośrodek GOSIR. Tym razem organizator wytyczył trasę rozpoczynającą się na Pustkach Cisowskich. W zawodach wzięło udział ok. 300 zawodników wśród nich byli min nasi sąsiedzi z Kalingradu co tylko motywuje do dalszej rywalizacji. Start wyścigu był zaplanowany na godz. 10:30, zawodnicy rywalizowali na trzech różnych dystansach zaczynającego się ze startu wspólnego a mianowicie 30, 60 lub 90 km w zależności od poziomu wytrenowania. Ja postanowiłem że pojadę na dwie pętle czyli na dystans 60 km, trzymałem się tego do samego końca.DSCF9399

Jedna pętla liczyła 30 km. Gdy ustawiliśmy się do startu nastąpiło chwilowe nieporozumienie, a mianowicie organizatorzy zaczęli testować chipy przyczepione do rowerów. Jadąc do przodu ok 100-150 metrów od linii mety, nikt nie wiedział o co chodzi, po czym mieliśmy wrócić na linię Startu, dzięki czemu pierwsi stali się ostatnimi. Trochę nas to zniesmaczyło, trzeba było szybko się wbić na przód stawki z ostatniego miejsca, dosłownie na ścisk, pierwszy raz widziałem taką akcję na zawodach. Ustawiłem się gdzieś w piątym lub szóstym rzędzie trudno mi powiedzieć, wśród znajomych z drużyny. Gdy już nastąpił start myślałem ze stawka szybko pójdzie do przodu zostawiając fałdę dymu i kurzu, ale nic bardziej mylnego, start był bardzo powolny. Na sam początek czekał nas dość długi techniczny podjazd z elementami nierówności w postaci korzeni. Byli tacy co zsiadali z rowerów, mi udało się przebić przez tzw. maruderów nie pozwalając się zablokować, ale nie było łatwo, walka dosłownie kiera w kierę. Tak wolno się jechało że musiałem zredukować bieg na pół blat. Następnie czekał nas ostry krótki zjazd, po czym bardzo ostry zakręt 180 stopni w prawo, można było łatwo się wysypać.

Na początku zacząłem gonić kolegów z klubu, tak by ich nie zgubić, wiedziałem jaki poziom prezentują i nie sądziłem ze mam jakieś szanse by im usiąść na kole a tym bardziej dotrzymać tempa co później okazało się do osiągnięcia. Ogólnie mówiąc trasa była bardzo ciężka, interwałowa, dużo dość długich podjazdów nie brakowało również krótkich ale za to bardzo stromych oraz technicznych zjazdów. Dużym utrudnieniem była dość spora ilość piasków na pewnych odcinkach. Najbardziej stromy i tym samym techniczny podjazd był gdzieś w okolicy połowy pętli,  mało kto podjeżdżał, mi na treningu udało się podjechać, ale na zawodach jest zupełnie inaczej. Szybsze tępo, większe zmęczenie, dużo zawodników zaczęło blokować, mimo okrzyków typu „uwaga” lub „lewa” nawet się nie ruszyli, mnie trochę to wkurzyło, zawodników z Treka którzy byli tuż za mną również, jeden z nich krzyknął „ejjj puśćcie nas” ale to nic nie dało. Szybko weszliśmy biegiem na pierwszą część podjazdu, następnie można było wsiąść i trochę odejść. Gdzieś w końcówce pierwszego okrążenia dogoniłem jeszcze Grzesia, chwilę jechaliśmy drużynowo razem zmieniając się co jakiś czas, zaczął do mnie krzyczeć, ale nie rozumiałem o co chodzi. Zorientowałem się że  za mocne tępo  narzuciłem, trochę zwolniłem.DSCF9403

Na Trasie były dwa bufety na odcinku 30 km, ja ani razu nie zatrzymałem się , raz tylko wziąłem kubek z wodą, chlapnąłem sobie i pojechałem dalej. Na jednym z tych długich podjazdów, wziąłem bidon do ręki ale zacząłem jechać po dość sporych nierównościach także nie dało się trzymać kierownicy jedną ręką, włożyłem bidon do ust i złapałem obiema rękami kierę, niestety bidon mi wypadł, musiałem się zatrzymać i cofnąć. Picie na trasie jest bardzo ważne. Wyprzedziło mnie w tym momencie czterech zawodników, ja wiedziałem że spokojnie ich dojdę i jeszcze wyprzedzę, tylko będzie potrzeba trochę czasu. Wróciłem po bidon, spokojnie się napiłem i w drogę. Po upływie niespełna ok. minuty już prowadziłem peleton zostawiając ich daleko w tyle. Na dystansie 60 km zaliczyłem dwa upadki i to na piasku, także miałem miękkie lądowanie. Upadki zaliczałem przy zakrętach za bardzo mnie poniosło, chciałem szybko pokonać przeszkodę niestety moje oponki dobrze na zakrętach się nie zachowują, muszę pomyśleć nad zmianą. Przy ok. 10 km do zakończenia pierwszej pętli dogoniłem zawodnika z klubu „Naftokor” jechaliśmy razem do połowy drugiej pętli. Przy końcówce pierwszej pętli złapał mnie straszny katar, bałem się ze mogę stracić przy tym zbyt dużo sił że mogę złapać jakiś kryzys, tak też było. Strach został uzasadniony. Nie dałem rady pociągnąć do końca maratonu za zawodnikiem z Naftokoru, odpuściłem w połowie drugiej pętli czyli 15 km do mety. Na pierwszym podjeździe spotkałem ponownie Jacka, widziałem że też zaczyna brakować mu sił, więc nie byłem sam. Chciałem za wszelką cenę trzymać się ogona zawodnikowi z Naftokoru, powiedzieliśmy sobie cześć i pojechałem dalej.

Gdy nadeszła kolej na moją zmianę to była już udręka, nie dosyć ze zmagałem się z silnym i coraz większym katarem to musiałem narzucić tempo jazdy, no cóż udawało mi się jechać na szutrze 32 km/h dobrze trzymałem się piachów, ale nagle ukazał się ten wielki podjazd. Nie  było osób blokujących, byliśmy sami, próbowałem wszystkich sił, ale w pewnym momencie stanąłem, nogi jak z żelaza, za duże zmęczenia, totalny brak sił, czułem jak mi serce wali jak by miało wyskoczyć i na dodatek jeszcze ten katar. Wiedziałem że to już koniec, dalej nie dam rady takim tempem jechać. Wyprzedził mnie i zaczął podbiegać z rowerem ja tuż za nim, nogi bolały jak cholera. Zacisnąłem zęby i byłem tuż za nim, ale gdy wsiadł narzucił takie tempo że odpadłem.

Mimo że miałem kryzys, ledwo co jechałem nikt mnie nie zdołał wyprzedził, oglądałem się co chwilę do tyłu, bałem się ze zaczną mnie wyprzedzać, ale mimo to, to ja kilku zawodników jeszcze zacząłem wyprzedzać. Toczyłem nawet ostry bój z zawodnikiem z klubu Trek. Dogoniłem i jechałem mu na ogonie, po jakimś czasie wyprzedziłem zostawiając daleko z tyłu, ale radość nie trwała zbyt długo, wziął żel i przywróciło mu to sił, wyprzedził mnie jak błyskawica, dogonił jeszcze kolegę z Naftokoru i przyjechał na metę przed nim. Mój błąd jest taki że jestem przeciwny jakim kolwiek żelom i innym wspomagaczom nie stosuje ich, jak dojść do formy to tylko ciężką pracą i treningom, chociaż żel to tylko mega strzał węglowodanowy niby, sam już nie wiem, może rzeczywiście robię błąd nie stosując tego?DSCF9407

Na 50 km dogoniłem jeszcze Tomka Lipińskiego z klubu Piast Słupsk co mnie zdziwiło, ale trochę przeszarżował i stracił później siły, wyprzedziłem go i jechał mi na ogonie. Powiedział tylko ze tym razem ja wygram, nie wierzyłem w to za bardzo. Próbowałem jeszcze gonić jednego zawodnika który jechał przed nami, na jednym z technicznych zjazdów wysypał się, zaliczył dość nieprzyjemny upadek, szybko się pozbierał. Gdy już dojeżdżaliśmy do mety trasa się wypłaszczyła, przycisnąłem dość ostro tyle ile mi zostało sił. Udało mi się przyjechać przed Tomkiem z przewagą 7 sek. ledwo co żyłem. Na żadnym z Maratonów nie byłem jeszcze tak wykończony, potrzebowałem kilkunastu sek. żeby dojść do siebie. Po maratonie czekał dla chętnych masaż oraz ciepły regeneracyjny posiłek

Mimo że dostałem kryzys podczas Maratonu dojechałem do mety na 15 miejscu, nie jest tak źle choć była szansa powalczyć o dużo lepsza lokatę gdyby nie ten katar, ale z tym ciężko wygrać.

Plusy:

Plusem zawodów na pewno jest trasa która była bardzo ciężka, wymagająca oraz techniczna.

Ciężkie podjazdy oraz techniczne zjazdy dawały ostro w kość.

Minusy:

Niestety do minusów muszę przypisać organizacji, jeszcze w żadnych zawodach nie widziałem tak kiepskiej oprawy.

Już przy zapisach trzeba było chodzić do trzech różnych okienek przy tym samym stoisku, zamiast od razu wydać wszystko.

Po drugie mimo ze zapisywałem się przez net i przy rejestracji wypełniłem kartę zgłoszeniową w wynikach oficjalnych wpisali mi zły klub.

A po trzecie brak Toi-Toi na takiej imprezie masowej to już trochę przesada.

tekst: Pioter 1981

Posted in Maratony | Leave a comment

Szlakiem trzech jezior

Ładna pogoda to należałoby gdzieś pojechać. No to wyruszam i sam dokładnie nie wiem gdzie pojadę, ale na początek postanowiłem odwiedzić  ” Wróbla Staw” tak się nazywa jeziorko na byłym poligonie na Morenie. W czasie jazdy IMGP4653dzwoni Darek, który informuje mnie, że dopiero się ubiera a już jest godz 12:00. Zorientowałem go o moim azymucie i udałem się na następne IMGP4644jezioro w Otominie, gdzie skonsumowałem kanapkę. Tu miał dołączyć do mnie Darek, wic zaczekałem na niego a w międzyczasie poprosiłem panią spacerującą ze swym Nikonem o zrobienie mi fotki…..wyraziła zgodę. Przy okazji nawiązaliśmy rozmowę oczywiście na tematy foto. Bardzo miło się rozmawiało aż w końcu dotarł do nas Darek, pani nas pożegnała a my zaplanowaliśmy następne jezioro Wysockie w Osowie, tam Darek postanowił się wykapać w tej lodowatej wodzie…..brrrrr.

Ruszyliśmy z kopyta i wcale to tak długo nie trwało jak znaleźliśmy się nad w/w jeziorem. Darek jednak dotrzymał słowa wchodząc do wody.

W drodze powrotnej pojechaliśmy żółtym szlakiem, gdzie był zjazd dość długi i jakimś tam nie złym nachyleniu, gdzie szybkości uzyskaliśmy: Darek  47km/godz a ja miałem 42km/godz to był szaleńczy zjazd  po drobnych kamulcach. Obawiałem się poślizgu na tych kamieniach dlatego lekko czasami hamowałem.

przejechałem 60km

tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

Posted in Relacje | 1 Comment

Powitanie jesieni u ujścia Wisły

 


Do trzech razy sztuka. Pierwszy raz przeszkodziła ulewa, drugi  raz fala kulminacyjna no i dziś postanowiłem po raz trzeci wyruszyć na tę trasę i udało się. Tym razem dojechałem z wielkim trudem, bo od Mikoszewa jechałem rowerem ok 1km a resztę tzn 2km na pieszo. DSCN3161Tam nie ma szans dojechać na kołach (wysokie kocie łby), po za tym bagna, dziury między kamieniami, że koła wpadają między nie. Na samym ujściu tak jak powiedział jeden z mieszkających tam kiedyś stacjonowały wojska ochrony pogranicza i rzeczywiście pozostała po nich wieża obserwacyjna i jakiś budynek(fotka). Na samym końcu tego cypla stała chyba jakaś zdewastowana latarnia i nic po za tym tam nie ma. Gdy wyjechałem na ostatnią prostą to ujrzałem jak królowa polskich rzek biegnie na spotkanie z morzem, to ci spotkanie:)DSCN3164

Nie miałem ochoty wracać tą samą drogą po tych kocich łbach, więc postanowiłem spróbować szczęścia powrotu plażą, ale daleko nie uszedłem, bo z rowerem bardzo ciężko się szło, więc zawróciłem i wróciłem tą samą drogą. Trochę na bosaka, ale kamienie są tak ostre, że szybko zrezygnowałem z tego planu. W końcu dotarłem do Mikoszewa na prom. I tak spełniło się w końcu moje marzenie, aby ujrzeć to co ujrzałem.

przejechałem 70km

tekst i zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

Posted in Relacje | Leave a comment

Ostatnie porywy lata

Niedzielny poranek zapowiadał się bardzo wietrzny i pochmurny,ale dla prawdziwego rowerzysty to nie przeszkoda. Jak zapowiadałem niedzielny rajd odbył się przed dworcem w Oliwie czekali już Olo i kolega z Rumi. Przyjechał też Zbyszek, Wiesiek i Bono, tak w szóstkę wyruszyliśmy w kierunku lasów Oliwskich. Doliną Ewy ku Owczarni przejechaliśmy wiadukt i odbiliśmy w lewo na ubitą drogę kierując się do Barniewic.  Wiatr wiejący z zachodu skutecznie wyhamowywał zapędy do szybkiej jazdy a bielizna termoaktywna nie nadążała z wyparowywaniem potu. Tak prując docieramy do jeziora Tuchomskiego nie zatrzymujemy się lecz jedziemy dalej przez lasek zaciszny i spokojny. Dalej jadąc po otwartej przestrzeni pól smagani wiatrem udajemy się do Warzna. Robimy krótką przerwę zaopatrujemy się w napoje i ruszamy dalej w drogę. W Kielnie odbijamy w lewo drogą asfaltową jedziemy aż do Kowalewa. Odbijamy w prawo na drogę gruntową do jeziora Wycztok tam robimy fotki i dalej w drogę. Jezioro Kamień mijamy z lewej strony nie zatrzymujemy się lecz gnamy dalej do ciekawszych miejsc. Kierunek Koleczkowo gdzie pożegnaliśmy jednego kolegę. Po drodze zatrzymujemy się przed chatką niebywale piękną umiejscowioną w zaciszu i niespotykanym zwodzonym mostem. Istny dom z piernika-bajeczny. Zrobiliśmy trochę fotek i dalej gnamy na szosę w kierunku Kielna, Bojanowa. Mijamy wieżę telewizyjną i kierujemy się w kierunku Źródła Marii, tam odpoczywamy i posilamy się. Lasami Oliwskimi wracamy do Oliwy gdzie żegnamy się.

Podsumowanie:

temperatura 10-14C

prędkość wiatru-50km/h

trasa przejechana 70km

tekst: Darek „rowerix”

Posted in Relacje | Leave a comment

Rowerowa pasja

wejdź na blog

Co prawda w powijakach, ale już jest mój blog o wyprawie do Colorado: Jak na razie opisałem pierwszą część wyprawy. W blogu są też linki do galerii zdjęć.

Zapraszam do lektury i proszę o wyrozumiałość, bo to moje pierwsze podejście do tematu blogowania. Sugestie i komentarze są mile widziane.

Pozdrawiam,

Paweł Kudela

Posted in Wyprawy | Leave a comment

Fotorelacja z rejonów Żuław

Pogoda dopisała a więc wycieczka była w pełni udana. Celem tej wycieczki było szukanie ładnego pleneru do robienia zdjęć.

Od 10:30 do godz 15:00 na świeżym powietrzu, porobiłem trochę zdjęć.

Trasa trochę krótka bo tylko 50km

Posted in Relacje | Leave a comment
« Older
Newer »