Foto-Rowerowy rajd nad jezioro Kamień

DSC_8109-27Mapka przejazdu w/g GPS’u

Fotograficzny rajd do Kamienia był zapowiadany jako impreza sielska i anielska; ze względu na niewysokie tempo i liczną ilość postojów, odpowiednia nawet dla tych rowerzystów, którzy rzadziej korzystają ze swoich maszynek.

Nie dziwne więc to, że nieelegancko niepunktualna autorka tej relacji, wjeżdżając na miejsce zbiorki rajdu, naliczyła około 20 dusz (hm, no może nie do końca naliczyła – oszacowała mało wprawnym okiem :P).

Tradycyjne i niezbędne zakupy tych, którzy na ostatnią minutę zaopatrywali się prowiant w kultowym warzywniako-spożywczym koło PKP Wrzeszcz, oczywiście generowały jeszcze większe i jeszcze bardziej tradycyjne opóźnienia . Opóźnienia nietradycyjne wynikły natomiast na skutek niezwykle dialogicznego tego dnia nastawienia Ojca Dyrektora, czyli Mietka, znanego także jako mbut. Ten, zobaczywszy gotową na jazdę pod swoimi skrzydłami większą liczbę nieznanych sobie dusz na rowerach trekingowych, ku zgrozie części zgromadzonych, niespodziewanie i nietypowo dla siebie, zaproponował wydostanie się z gdańskiej niecki szosą. Tu jednak przytomna autorka relacji, a także syn rzeczonego mbuta, Scoot, przywołali go szybko do rozumu .8088

Ostatecznie, wjechaliśmy do lasu przez Osiedle Młodych i tu grzecznie zaczęliśmy pokonywać pierwsze leśne podjazdy, nieco błotniste po ostatnich opadach deszczu. Peleton oczywiście jak zwykle się nieco rozciągnął.
Pierwszy dłuższy postój zaliczyliśmy nad Jeziorem Wysockim. Tu też dowiedzieliśmy się, że jeden z dżentelmenów postanowił się od nas odłączyć, gdyż wyczerpał już swoje zapasy mocy. Cóż, dżentelmena pozdrawiamy i mamy nadzieję, ze następnym razem pójdzie lepiej .

Orzeźwiwszy się lodami, przez pola skierowaliśmy się ku Jezioru Tuchomskiemu, z malowniczą wyspą pośrodku. Wspomniana wyspa, według prowadzącego, miała okazać się niezwykle fotogenicznym obiektem fotograficznym – oczywiście zapewne docenilibyśmy jej wizualne walory bardziej, gdyby całej naszej uwagi nie pochłonął inny obiekt, dla rowerzysty miejsce święte – sklep 😉 I to jeszcze jaki – z huśtawkami ;).DSC_8166-59

Ostatecznie jednak dotarliśmy nad Kamień, po drodze spotykając TW Janusza vel. Stefana, który i tak nagle dość tajemniczo zniknął, porywając ze sobą kilku członków wycieczki, m.in. Topola i Jaro, by dołączyć do wycieczki Niecierpliwej Marty.

Sam postój nad Kamieniem w miejscu może niepięknym, ale pozwalającym na rozpalenie ogniska w sposób względnie bezpieczny i nieniszczący zieleni. Nad ognichem zapoznane żarłoki rajdowe upiekły kiełabachy (zwane też kiełbami ) i skonsumowały je w kompani musztardy, chleba, jabłecznika i ciasta drożdżowego. Jedna z kiełb pozostałych po naszej uczcie stała się co prawda, z inicjatywy Oli Szaszki, narzędziem do tortury naszych siodełek. Kiełba, spełniwszy tą role, została niepostrzeżenie włożona Mietkowi między siodełko, a torebkę podsiodłową, tak, ze uczestnicy wycieczki, a także wszystkie okoliczne psy mogły bez użycia wzroku złapać mietkowy trop 

Powrót szalenie malowniczy, fragmentami niebieskiego szlaku rowerowego – momentami widoki, niczym w niższych partiach gór. Zdjęć chyba trochę mniej, niż zakładał organizator .

Podsumowując, przejechaliśmy około 80km (trasa podstawowa rajdu, nie licząc dojazdów).8073

Trasa wycieczki: Gdańsk Wrzeszcz – Osowa – Chwaszczyno – Warzno – Kielno – Kieleńska Huta – Kamień – Kowalewo – Tokary – Warzenko – Nowy Tuchom – Barniewice – Nowy Świat – Owczarnia – Oliwa

Ciekawostką rajdu był niewątpliwie Scoot, który dzień wcześniej celowo popsuł sobie swojego Treka ;). Wziąwszy Robina na litość, wyżebrał od niego testowy egzemplarz lekkiego Titusa, a potem udawał, ze umie jeździć ;).

tekst: Katarzyna Jamroż

zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Cwaszczyno

m=Kamień

m=Warzno

m=Kielno

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , , | Leave a comment

TITUS POLSKA 8H NA OKRĄGŁO

nalewka_team
Aż trudno się nie pochwalić 🙂 Zespół: Agabikerka & Scoot, po przejechaniu 5-ciu okrążeń zajęli I-wsze miejsce w kategorii „duo mix”.IMG_9238

Wyniki naszych znajomych:
1 miejsce w kategorii solo kobiet: Ania Świrkowicz z Treka
4 miejsce w kategorii solo mężczyzn: Pablo Góral (przejechał 7 okrążeń!!!)
3 miejsce w kategorii team: Sopot Killers
9 miejsce na równocześnie rozgrywanym BikeTour: Bono (na rowerze trekkingowym!)
Gratulacje!

Relacja Scoot’a

Sztafeta na rowerach? A cóż to takiego? Zachęcająca była trasa o długości 15 km wyznaczona przez Robina i  Wojtka z Sopot Killers. Tydzień przed zawodami miałem okazję przejechać jej fragment i chęć startu zaczęła powoli kiełkować. Jednak forma jazdy „w kółko” nie do końca mi odpowiadała więc na start zdecydowałem się praktycznie w ostatniej chwili, za namową Agi na jazdę w kategorii DUO MIX.IMG_9253IMG_9246

Strategia była prosta: zmieniamy się co 2 kółka chyba, że ktoś wcześniej zasygnalizuje zmęczenie. Ruszyłem pierwszy. Trasa bardzo dobrze oznakowana i sprawiająca wielką przyjemność z jazdy. Na maratonach pierwsze 10 km uznaję za rozgrzewkę i tu miało być identycznie. Niestety na 3 czy 5 km zacząłem odczuwać nudności i zmęczenie! Znowu ten przeklęty izotonik z tauryną! Przed startem nie zdążyłem kupić powerade’ów i zatankowałem nutrenda zawierającego taurynę. Teraz ponad wszelką wątpliwość potwierdziłem, że tego typu izotoniki czy żele źle na mnie działają. Na maratonie w Chodzieży miałem identyczną sytuację z żelami nutrenda (carbosnack) które również zawierały taurynę.

Przestałem popijać trujący izotonik i mocniej nacisnąłem na pedały. Trasa była (jeszcze) sucha i nic nie zapowiadało zbliżającej się ulewy. Świeciło słońce przez co zaczęły mi się gotować ręce w długich freeride’ówych rękawiczkach. Nagle usłyszałem trzask, a pedały stanęły w miejscu nie mogąc wykonać obronu korbą. Natychmiast zahamowałem lecz było już za późno. Moja prawie nowa tylna przerzutka XT została przecięta na dwie części. Co za pech! Pierwszy raz w życiu złamałem przerzutkę! I to na wyścigu, w którym miałem szansę na pierwsze w życiu pudło! Zrezygnowany zadzwoniłem do Agi, która od razu wystartowała, a sam truchcikiem zacząłem podążać do mety. Przede mną 5 km biegu…IMG_9256IMG_9259

Gdy wreszcie dotarłem na metę ktoś do mnie podszedł i zapytał czy to ja jadę w parze z Agnieszką. Okazało się, że Aga poprosiła kolegę (dzięki Krzysiek!!!) który podjechał do domu aby przywieźć mi drugą przerzutkę! Podjechałem do prowizorycznego pit-stopu pod  drzewem gdzie zaczęliśmy szybko doprowadzać mój rower do porządku. Za chwilę miała przyjechać Aga więc lepiej abym miał sprawny rower aby ją zmienić. Niestety okazało się, że hak jest wykrzywiony i próba jego wyprostowania skończyła się tym, że nie wchodziły mi dwie największe zębatki z tyłu. Reszta na szczęście działała więc ucieszony, że walka jeszcze się nie skończyła wskoczyłem na rower i zmieniłem Agnieszkę na trasie. Na szczęście zdążyłem też zastąpić trujący izotonik czystą wodą…

Drugie kółko było lepsze, bo znacznie lepiej znałem trasę, a poza tym byłem rozgrzany. Niestety jak tylko ruszyłem z linii startu zaczął padać deszcz… padał coraz mocniej miejscami zmieniając się w prawdziwą ulewę. Moje długie rękawiczki zaczęły wspaniale spełniać swą rolę. Niestety jechałem w krótkiej koszulce, która z miejsca została przemoczona i spryskana błotem. Trasa zrobiła się bardzo śliska i trzeba było mocno uważać na zakrętach. Jechało mi się całkiem nieźle, lubię taki hardcore. Po drodze spotkałem Anię z Treka, która złapała kapcia w bezdętkowym kole… później dowiedziałem się, że tak jak ja ona również zaliczyła truchcik po trasie :)) Dojechałem na metę upaćkany błotem, Aga natychmiast wystartowała do swojego drugiego okrążenia.IMG_9263

Na zawody przyjechałem samochodem, w którym miałem trochę ubrań na zmianę. Niestety nie zdążyłem odebrać od Agi kluczyków i wzięła je ze sobą na trasę. To był pech, bo okazało się, że Tacoo potrzebuje transportu do szpitala (wypadek zakończony kontuzją żebra),  a mając kluczyki i ponad godzinę czasu bez problemu mogłem go zawieźć. Niestety chłop musiał sobie radzić sam i w końcu chyba pojechał taksówką. A ja czekałem godzinę w mokrych ciuchach posilając się gorącą herbatą i rosołem z makaronem. Jakie szczęście, że impreza odbywała się tuż obok knajpki „Sabat” 🙂IMG_9264

Aga powróciła cała umorusana błotem. Po otworzeniu samochodu założyłem na siebie kurtkę przeciwdeszczową i ruszyłem na moje trzecie okrążenie. Tym razem jechało mi się znacznie ciężej. Trasa była już bardzo błotnista i rozjechana dziesiątkami kół. Na dodatek cały czas nie miałem dwóch najwyższych biegów z tylnej przerzutki przez co podjazdy musiałem robić z buta. Deszcz padał, a ja mozolnie przebijałem się przez mokre korzenie, szybkie techniczne zjazdy i powolne podjazdy robione na piechotę. Zaczęło brakować jedzonka bo na trasę zabrałem tylko 1 żelka. Kilka kilometrów przed metą miało mi także zabraknąć wody… Ale nie to  było najgorsze. Przede mną, chyba na 7 kilometrze pojawiła się przeszkoda, którą pokonywałem już dzisiaj dwukrotnie: strome, króciutkie podejście, a następnie równie krótki zjazd po korzeniach aż do wielkiego drzewa tarasującego ściężkę. Po prawej stronie tego zjazdu była sporej wielkości jak na warunki TPK przepaść: kilka metrów w dół, bez krzaków. Wpinając się w pedały pomyślałem tylko „przecież się tam nie ześlizgnę” i w tym momencie przednie koło podwinęło się w lewo, a ja poleciałem w prawo, bokiem (chyba) i głową do przodu w stronę zbocza. Zrobiłem co najmniej jeden fikołek, rower odpadł gdzieś na bok, a ja zatrzymałem się dopiero przy powalonych drzewach, które ostrymi kawałkami celowały w moją stronę. Leżałem tak przez kilka sekund, właściwie nie wiem ile dokładnie, pamiętam tylko, że w prawej nodze zaczął łapać mnie kurcz więc szybko naciągnąłem mięsień. Ze zdumieniem stwierdziłem, że nic mi nie dolega, żadnego złamania nie ma, jedynie obie nogi porysowane na całej długości.
Powoli wstałem, podniosłem leżący 2 metry dalej rower i powoli wdrapałem się do góry (ciężko było). Na górze jeszcze raz sprawdziłem obrażenia i ponownie zdziwiony ruszyłem w dalszą część trasy. Jednak jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą 🙂

Po kilku minutach zaczęły mnie boleć stłuczone mięśnie więc nawet mniejsze podjazdy robiłem z buta. Poza  tym wykrzywiona przerzutka zaczęła się klinować w błocie w ten sposób, że każde silne naciśnięcie na pedał blokowało łańcuch. Skończyła się też woda… do mety 3 kilometry, a ja powoli jechałem w deszczu wiedząc, że najważniejsze jest dojechać cało i zdrowo aby Aga mogła zrobić jeszcze jedno kółko. Na tym właśnie polega sztafeta! Kilkaset metrów przed metą, a właściwie przed ostatnim  zjazdem (z Łysej) wyprzedził mnie kolega z pracy (pozdrowienia Zbychu) Na tym lekkim podjeździe nie miałem ani siły ani odwagi go gonić. Gdybym teraz rozwalił drugą przerzutkę… Wyjechaliśmy na kawałek płaskiego i tam mocniej nacisnąłem na pedały aby w ostatniej chwili prawie przed samym zjazdem wyprzedzić go i puścić klamki rzucając się w dół trasy narciarskiej. Nie udało mi się wyciągnąć więcej niż 49 km/h, ale zważywszy na warunki i tak było super. Nie ma to jak dobry zjazd :)) Zbyszek pojechał dalej, startował w solo i zrobił w sumie 5 okrążeń! Ja skończyłem swoje trzecie i cieszylem się, że to już koniec 🙂 Aga ruszyła, aby zdobyć dla nas piąte kółko i z tym wynikiem ukończyliśmy zawody na I miejscu w kategorii DUO MIX! Moje pierwsze w życiu pudło! Tym bardziej będę je pamiętał, że przypłacone złamaną przerzutką i poobijanymi nogami oraz ręką.

Polubiłem tę formę zawodów. Widzę kilka zalet w stosunku do maratonów. Po pierwsze fajna jest współpraca w zespole. Po drugie, po każdym kółku masz czas aby wykonać naprawy roweru oraz posilić się co na zwykłych maratonach grozi utratą cennego czasu. Po trzecie, jeśli kółka są dość długie (15 km) to nie odczuwasz wrażenia jazdy w kółko, a coraz lepiej poznajesz każde okrążenie i możesz pracować nad lepszymi czasami. No i zdecydowanie lepiej stoi się na pudle w towarzystwie teamu, niż samotnie 🙂 Polecam i zapraszam w imieniu organizatorów na kolejne edycje TITUS POLSKA 8H NA OKRĄGŁO.

autor: scoot

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=TPK, Sopot

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Rajd do latarni morskiej Stilo

IMG_0078mapa przejazdu w/g GPS’u

Zapowiedź rajdu była wystawiona pięć dni wcześniej kiedy jeszcze prognozy były optymistyczne.

Wystawiając zapowiedź rajdu, liczyłem na miłą, słoneczną przejażdżkę. Niestety, pod koniec tygodnia pogoda zaczęła się załamywać. Wydawało się jednak, że jeszcze można jechać. Wyszło inaczej, ale o tym później. Do Lęborka dojechaliśmy o godzinie 9:15 i tu nastąpił start w kierunku latarni morskiej. Cały czas prowadził nas Michał wraz ze swoim GPS’em. Świetna sprawa, szkoda tylko, że tak kosztowna. Planując rajd, zakładałem choć częściowy przejazd drogami szutrowymi. Niestety, mapa i rzeczywistość nie chciały się jakoś pokrywać. Ostatecznie okazało się więc, że jechaliśmy do Stilo cały czas asfaltowymi drogami drugorzędnymi. Generalnie rzecz biorąc, trasa wręcz wykwintna, asfalt w miarę równy, brak blachosmrodów. Dobra nawierzchnia zachęcała do szybkiej jazdy, ok. 25-28km/h. Ostatecznie więc, średnia wyszła nam niezgorsza – 20km/hIMG_9181

Podsumowując, do Stilo dojechaliśmy przez Nową Wieś Lęborską, Kłębowo Nowowiejskie, Wilkowo, Garczegorze, Łebierń, Kopaniewo, Maszenko, Bagędzino, Ulinię i Sasino (38km) Dojechawszy do samej wsi Stilo, nie mogliśmy spocząć na laurach. By dostać się do latarni, co zresztą każdy miejscowy wie, trzeba wdrapać się pod dość wysoką górę. Niektórzy co silniejsi pogardzili jednak wciąganiem roweru do góry i próbowali podjechać. Teren latarni to miejsce zachęcające do odpoczynku, fotek i pogaduszek. Za jedyne 4zł za osobę, można także zwiedzić samą latarnię. Hm, okazuje się też, że niektórzy, nawet duzi, są w stanie nieco zaoszczędzić i zrobić to za jedyne 2zł (tak, jak zrobił to Zbyszek – nie wiedziałem Zbyszek, że jesteś studentem:) ) (po prawej fotka z latarni morskiej)

IMG_9192

W końcu nadszedł jednak czas, by zbierać. Trasa w dół to piaszczysto-korzenny tor przeszkód. Próbowałem zjeżdżać, ale na pewnym odcinku przednie koło zaryło się w piasku, a rower dość mocno przechylił się do przodu. Oczywiście gleba; całe szczęście dość szybko się pozbierałem 😉 Spojrzałem do tyłu, by sprawdzić, czy ktoś mnie nie staranuje i zobaczyłem OTB Zbyszka. Ten leciał tuż za mną w powietrzu wraz z całym rowerem – nie udało wypiąć mu się z pedałów. Glebnął na plecy aż huknęło:) Na szczęście, jemu też nic się nie stało ;). W drogę powrotną ruszyliśmy czerwonym Szlakiem Bałtyckim. Teren zróżnicowany, trochę piachu – droga nie była usłana różami. Jednak każdy chwalił tę trasę; niektórzy jeszcze nią nie jechali. Dróżka rzeczywiście wspaniała, prowadząca laskiem sosnowym. Niestety, nie wszystko pięknie się układało. W pewnym momencie spojrzałem w niebo, a tam czarne chmury. Zacząłem zastanawiać się, czy aby nie czeka nas powtórka z rozrywki – miałem tu na myśli zeszłoroczny rajd do Stilo w ulewie. Jednak jeszcze do Białogóry dojechaliśmy na sucho. Tu spotkała nas miła niespodzianka – czekali nas nas dwaj koledzy, Mudia i Bono, którzy na kołach wyjechali nam z domów na spotkanie. Krótki postój na zakupy i znów ruszyliśmy.W tym momencie, u góry najwidoczniej odkręcili kranik i zaczęło siąpić; na tyle jednak słabo, że postanowiliśmy jechać. Przyspieszylismy, aby jak najszybciej dostać się do Żarnowca, i tu się dopiero zaczęła zabawa. Padało coraz mocniej i mocniej, aż doszło do ulewy. Rzeczywiście, Stilo jest dla nas wyjątkowo pechowe.IMG_9200

W Żarnowcu wjechaliśmy na szlak zielony. Strumyki wody płynące wzdłuż ścieżki, kamienie, korzenie, błoto i deszcz odbierały nam siły. Jednym słowem, nawierzchnia nie nadawała się do kontynuowania dalszej jazdy, Postanowiliśmy więc zjechać na szosę. Tu przynajmniej mogliśmy cieszyć się twardym podłożem pod kołami, jednak samochody i tumany wody unoszącej się nad nami, odbierały chęć do jazdy. Nie mieliśmy jednak wyboru – trzeba było jechać dalej. Początkowo poruszaliśmy się wspólnie, ale z czasem celowo potworzyły się małe grupki jedno i dwuosobowe. Każdy rwał do przodu, ile miał sił w nogach. Mieliśmy się spotkać na dworcu w Wejherowie. Ja jechałem samotnie dość szybkim tempem i o niczym nie marzyłem, jak tylko aby to szosa jak najszybciej zniknęła mi z oczu. W końcu jednak ujrzałem długi, ostry zjazd przed Wejherowem. Tu puściłem klamki i jadąc 50km/h, miałem tylko nadzieję, ze nie wpadnę w poślizg. Na szczęście się udało, uff. W Wejherowie czekał już Zbyszek, a za mną dojechał Bono. Nie wiem tylko, jak to się stało, bo widziałem go na szosie przede mną. Mudia, który podobnie, jak Zbyszek, dojechał do Wejherowa szybciej, wybrał się jeszcze na stację benzynową umyć rower – że tez mu się chciało ;). Nasza czwórka była jednak na miejscu i tak później, niż pozostali uczestnicy wycieczki. Ci, chroniąc się przed deszczem i chłodem, wsiedli we wcześniejszą, niż my, kolejkę. Gdy oni już zbliżali się do domów, my straszyliśmy ludzi na peronie, wyżymając nasze ciuchy.Niestety, w pociągu nie było już tak wesoło. Zimno robiło swoje. Dla mnie rajd zakończył się we Wrzeszczu, gdzie wysiadłszy wraz z Bonem z pociągu, skierowałem się ku Zaspie. Zbyszek pojechał dalej. Przepraszam tych, którzy chcieliby obejrzeć zdjęcia z odcinka Białogóra – Wejherowo. Nie mam ich, gdyż nie chcąc zamoczyć aparatu, schowałem go do plecaka.

Długość trasy 105km

Mieczysław Butkiewicz

Długość trasy 105km

Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Nowa Wieś Lęborska
m=Kłębowo

m=Wilkowo

m=Garczegorze
m=Lebień

m=Kopaniewo

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , , , | 1 Comment

Egzamin do Grupy Ratownictwa Specjalnego PCK

IMGP4554Nie będzie to temat rowerowy więc wszystkich mających klapki na oczach z napisem „BIKE” proszę o przejście do innego artykułu 🙂 Pozostałych zapraszam do czytania i obejrzenia fotorelacji z egzaminu do Grupy Ratownictwa Specjalnego PCK.IMGP4622

Kilka słów wstępu…

Grupa Ratownictwa Specjalnego Polskiego Czerwonego Krzyża działa od 1990 roku. Została utworzona decyzją Zarządu Głównego Polskiego Czerwonego Krzyża. GRS jest formacją ochotniczą, a ratownicy działają jako wolontariusze.

Swoje możliwości Grupa zademonstrowała po raz pierwszy podczas dwóch wydarzeń, które miały miejsca w Gdańsku: w listopadzie 1995 roku po pożarze w Hali Stoczni Gdańskiej oraz w kwietniu 1996 roku po wybuchu gazu w wieżowcu przy ul. Wita Stwosza. W tym czasie GRS PCK była jedyną formacją ratowniczą w Polsce, która mogła prowadzić akcje podczas katastrof typu np. trzęsienia ziemi.

Obecnie Grupa prowadzi trzy sekcje: wysokościową, wodną oraz psów ratowniczych.

Telewizja Polska nakręciła film o GRS zatytułowany „Komandosi Nadziei”. Film był kilkakrotnie emitowany na antenie TVP w latach 1996-1997.IMGP4576

Co roku GRS prowadzi nabór do swych szeregów. Ochotnicy starający się o miano Ratownika GRS muszą odbyć dwa szkolenia podstawowe (wysokościowe oraz medyczne – oba zakończone certyfikatami). Po zakończeniu szkolenia odbywa się egzamin, który organizowany jest na Torpedowni w Babich Dołach. Egzamin to bardzo wymagający tor przeszkód sprawdzający reakcję kursanta w stanie skrajnego zmęczenia i wychłodzenia (w tym roku woda była wyjątkowo ciepła: 15 stopni). Elementami egzaminu jest m.in. bieg po plaży, pływanie pontonem, nurkowanie bez sprzętu na głębokość kilku metrów oraz seria zadań wysokościowych. Podczas egzaminu kandydat musi poprawnie zastosować procedurę pierwszej pomocy w inscenizowanej scence. Wszystko jest na czas i tylko najlepsi są przyjmowani w szeregi GRS.IMGP4861

Jeśli ktoś ma pytania odnośnie GRS i interesuje się szeroko pojętym ratownictwem to proszę pisać do mnie na priv (scoot@wp.plTen adres email jest ukrywany przed spamerami, włącz obsługę JavaScript w przeglądarce, by go zobaczyć) – postaram się w miarę możliwości odpowiedzieć lub skierować do odpowiednich osób.

Strona WWW: http://grspck.pl

Posted in Artykuły | Tagged , | Leave a comment

"Na obiad do Wyczechowa"

IMG_9127Orientacyjna mapka

Od ostatniego rajdu kulinarnego minęły 2 tygodnie i w związku z tym postanowiliśmy ten temat kontynuować na następnym rajdzie. Ola wyraziła zgodę na poprowadzenie głodomorów do Wyczechowa, do kolejnej fajnej knajpki na pierożki.

Więcej informacji o gościńcuIMG_9131

Spotkanie jak zwykle przed dworcem PKP we Wrzeszczu. Gdy dojeżdżałem do miejsca spotkania zaświeciły z daleka kaski od których odbijały sie promienie słoneczne. Pogoda dopisywała. Rowerzystów naliczyłem 12, więc było z kim jechać. Wjechaliśmy na czarny szlak za Otominem. W trakcie jazdy otrzymałem telefon, że w Otominie czekają trzy kolejne osoby. Akurat w tym momencie nastąpił ostry zjazd, więc przerwałem rozmowę i puściłem klamki i w Imię Boże… na szczęście bez OTB, ale co się odwlecze to nie uciecze. Godzinę później miałem małe spotkanie z matką glebą. Nic sie stało, tylko małe zadrapania.

W końcu dojechaliśmy do naszych spóźnialskich, więc było już nas 15 osób. Ruszyliśmy do boju, cały czas czarnym szlakiem przez Łapino, Kolbudy, Borcz Hopowo… i jak się okazało, że Wyczechowo było w przeciwnym kierunku to zawróciliśmy, na szczęście tylko 0,5 km.IMG_9133

Cel osiągnięty, wjechaliśmy na podwórko, gdzie były rozstawione stoły wraz z ławkami. Zsunęliśmy dwa z nich aby wszyscy się zmieścili. Następnie nastąpiło zajmowanie miejsc w kolejce i oczekiwanie na jadło. Ta sielanka trwała chyba ze dwie godziny i jak pamiętam była godzina 16:00 gdy próbowaliśmy ruszać w drogę powrotną. Do startu Kubicy na torze w Kanadzie pozostało 3 godziny, a do domu 40 km w pełnym słońcu. Szosą zdążymy, ale szutrami to raczej odpada. Nic nam nie pozostało tylko jechać przyśpieszonym tempem. Wiem jedno, że nie było prawie wcale przystanków za wyjątkiem krótkotrwałych na potrzeby fizjologiczne. Nasze dziewczyny świetnie wytrzymały te trudy w słońcu i jechały równo ze wszystkimi. Koło Auchan pożegnaliśmy Olę i Silvera i jeszcze paru po drodze odłączyło się, bo mieli bliżej do domu. Ja zapowiedziałem, że jadę dalej do Wrzeszcza zielonym szlakiem przez las, zgłosiło się chyba 5 czy 6 osób, które również chciały dojechać do Wrzeszcza.

Ruszyłem, a tuz za mną reszta bikerów. Była godzina 18:48 jak pamiętam, więc Bono nalegał aby zwiększyć tempo. Parłem po tych wszystkich zakrętach, wybojach a znałem je dokładnie i wiedziałem gdzie jest każda przeszkoda. Cały czas tuż za mną jechała nasza koleżanka (nie pamiętam niestety imienia), a reszta trochę się opóźniała. Dojechaliśmy do Wrzeszcza i tu nastąpiło pożegnanie, a ja wraz z Bono i kolegą pojechaliśmy w kierunku Zaspy.IMG_9152

Przez cały nasz rajd jechało z nami trzech „przecinaków”, więc juz na początku myślałem, że będzie gonitwa. Nic bardziej mylnego, oni jechali jak „baranki”. Spokojnie bez żadnych zrywów. Myślałem, że AgaBikerka jest w niedyspozycji, bo jakoś się jej nie śpieszyło do rwania łańcuchów. To samo dotyczyło Silvera i Pablogórala. Chyba mieli podcięte skrzydełka:)

Wycieczka jak i pogoda była kapitalna. Wszystkim biorącym udział w naszej imprezie chciałem bardzo podziękować. Zapraszam na kolejny rajd!

tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Otomin

m=Kolbudy

m=Lapino

m=Wyczechowo

szlak=czarny

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Rowerem w góry – krótki poradnik

IMGP3911Po tygodniowym pobycie w górach chciałbym podzielić się z Wami uwagami odnośnie planowania takiego wyjazdu. Mam nadzieję, że ta relacja przekona chociaż jedną osobę, iż w Polsce mamy wspaniałe miejsca, w które można dojechać w miarę tanio, szybko, i spędzić czas na różnych formach aktywności.
Planowanie wyjazdu warto rozpocząć od wybrania miejsca i terminu pobytu. Dopiero na tej podstawie możemy namawiać kolejnych uczestników. Ilość uczestników jest bardzo istotna gdyż musimy uzależnić od niej rodzaj transportu, a jest to jedno z większych obciążeń finansowych całego wyjazdu. Najtaniej będzie jeśli 4 osoby pojadą jednym samochodem, najlepiej dieslem. Nawet pomimo dużego oporu powietrza jaki będą stawiały zamontowane na dachu rowery, można przyjąć spalanie na poziomie 8 litrów oleju na 100 km. Dalej niż 700 km nie pojedziecie, więć w sumie do przejechania będzie ok 1500 km. Przy powyższym spalaniu i cenie ON 4.5 zł wychodzi 540 zł do podziału na 4 osoby. Czyli za 135 zł na osobę można pojechać w nasze wspaniałe góry 🙂 Czas przejazdu wynosi od 8 do 12 godzin w zależności od różnych czynników. Bardzo wskazane jest, aby było chociaż dwóch kierowców na trasie.IMGP3939Kolejna ważna sprawa to noclegi. Tutaj jest duża dowolność i w przypadku większej grupy osób oraz dłuższym pobycie warto się targować. Polecam wszelkiego rodzaju agroturystyki gdyż gospodarzom takich miejsc na ogół zależy abyście wrócili do nich za rok lub chociaż przekazali dobrą opinię swoim znajomym. Warto skorzystać z wyżywienia! Jedzenie będzie „domowe”, na ogół bardzo smaczne i w dużej ilości. Na pewno wyjdzie to taniej i zdrowiej niż odżywianie się w okolicznych knajpach czy fast-foodach (!). Za 1 osobę nocleg z wyżywieniem (śniadanie + obiadokolacja) płaci się w okolicy 40 zł. Kiedyś w Zakopanem (a konkretnie 3 km obok) znalazłem wspaniały domek w cenie 35 zł z wyżywieniem. Naprawdę warto. Pamiętajcie, aby uzgodnić z gospodarzem sposób przechowywania rowerów. Nie polecam „komórek” czy „garaży”. Najlepiej mieć je w pokoju lub w innym pomieszczeniu domu, w którym śpicie.IMGP3948

Na tym kończą się praktycznie koszty wyjazdu. Jeśli planujemy 5 noclegów, to zapłacimy razem z wyżywieniem ok 200 zł. Do tego dochodzi koszt transportu (135 zł) oraz zapewne kilkadziesiąt zł na inne wydatki. W sumie za 400 zł można spędzić cały tydzień na rowerze w górach! Jeśli planujecie codziennie jeździć na rowerze bądź chodzić po górach to bardzo polecam zabranie odżywki węglowodanowej, batonów energetycznych oraz napoju izotonicznego w proszku. 1,5 kg takiej odżywki kosztuje ok 70 zł a wystarczy na wiele dni ciężkich zmagań z górami. Napój izotoniczny jest również nieodzowny, chyba, że ktoś jedzie tam aby tylko się opalać 🙂 Dzięki batonom czy żelom nie musicie ładować kieszeni snickersami. Wychodzi taniej, wygodniej i chyba nawet zdrowiej. Po powrocie z wycieczki czeka na Was duży obiad przygotowany przez gospodynię więc wszelkie „wspomagacze” należy już odstawić.

Następną rzeczą o jaką należy zadbać jest ekwipunek i przygotowanie roweru. Sam rower musi po prostu dobrze działać i jak to zrobić nie muszę chyba tutaj pisać. Skoncentrujcie się raczej na odpowiednim ubraniu gdyż w górach pogoda lubi płatać figle. Bardzo polecam wożenie ze sobą tzw. „nogawek” oraz „rękawków”, które można naciągnąć na nogi i ręce. Dodatkowo cienka, wodoodporna kurtka też jest bardzo mile widziana. W ekstremalnych warunkach należy również zaopatrzyć się w wodoodporne ochraniacze na buty oraz długie, ale raczej nieocieplane rękawiczki. Można kupić takie z przeznaczeniem do freeride lub downhill. Warto aby po wewnętrznej stronie dłoni miały jakąś miękką wyściółkę i wzmocnienia. W tych rękawiczkach może Wam przyjść jechać wiele godzin więc muszą być wygodne. Po górach moim zdaniem warto jeździć z camelbakiem. Nie każdy to lubi, ale moim zdaniem ludzie dzielą się na tych którzy jeżdżą z camelem i na tych, którzy będą z nim jeździli 🙂 Dzięki temu można regularnie brać łyk napoju co jest bardzo ważne przy dłuższych wycieczkach,  zwłaszcza podczas wysokiej temperatury i słońca. Poza tym do plecaka wchodzą nogawki, rękawki i mała kurtka oraz komplet narzędzi. Na rower nie zakładam żadnych toreb dzięki czemu jest lżejszy. Docenicie to gdy trzeba będzie przenosić go przez ścięte drzewa czy pchać pod ostrą górę.

Jeśli chodzi o rower to wydaje mi się, że na góry, a na pewno na kamieniste Beskidy należy używać opon bezdętkowych. Dzięki temu można lekko spuścić powietrze aby opona lepiej pracowała na kamieniach, a jednocześnie nie obawiać się snake’a. Gdyby ktoś nie wiedział: „snake” to charakterystyczna dziura w dętce powstająca na skutek przyciśnięcia dętki do krawędzi felgi. Dzieje się tak gdy koła są zbyt słabo napompowane i wjedziesz z dużą prędkością na jakiś ostry kamień. Na dętce powstają wtedy dwa ślady jakby po ukąszeniu węża. Jest to bardzo trudne do załatania, należy więc mieć ze sobą zawsze komplet DUŻYCH łatek i zapasową dętkę.IMGP3964

Na koniec najważniejsze: czyli gdzie i jak jeździć. Będąc w ostatnio w Istebnej została nam pokazana ciekawa strona zawierająca wiele informacji turystycznych. Polecam: http://beskidy24.pl Znajdziecie tam wiele artykułów, map, oraz porad dotyczących wyjazdu w góry. Beskidy to wspaniałe miejsce do turystyki rowerowej. Wybór tras jest ogromny, a stosunkowo łatwe góry umożliwiają podjazdy pod większość szczytów (to nie Tatry). Mnie urzekła wolność jaką dają rozległe i dostępne dla rowerzysty tereny. Właściwie nie trzeba się trzymać szlaków, wystarczy mieć mapę i jeździć tam gdzie masz ochotę. To nie Tatry gdzie zejście ze szlaku może grozić niebezpieczeństwem (chociaż zapewne i takie miejsca znajdą się w Beskidach). Krajobrazy są przepiękne, a szybkie szutrowe zjazdy dają poczuć co to naprawdę jest kolarstwo górskie. Na koniec, chociaż może urażę rasowych turystów rowerowych,  muszę dodać: nie profanujcie tych wspaniałych tras sakwami! Beskidy są stworzone dla kolarza górskiego. Z sakwą nie podjedziesz pod górę, ani nie pokonasz trudniejszych zjazdów. Jeśli wybierasz się z sakwami i bagażnikiem to zostaw je w miejscu noclegu i dalej pojedź lekkim rowerem z minimalną ilością bagażu. Ja mam 2-litrowy plecak (tak, jedynie 2 litry) i mieszczę w nim wszystko na cały dzień ciężkiej wyprawy.

Zapomniałbym o sprzęcie fotograficznym! Przecież to podstawa wyjazdu w tak niesamowite miejsce! Jeśli jesteście amatorami cyfrowych, małych aparatów to wystarczy cokolwiek co ma ok 2 mln pixeli. Chociaż zdjęcia z gór warto drukować aby wieszać na ścianie, więc wyższa matryca byłaby wskazana. Zabezpieczcie aparat dobra torbą (w media markt można wiele z nich obejrzeć, a później taniej kupić na allegro). Torba powinna KONIECZNIE zawierać przeciwdeszczowy pokrowiec. Chyba, że wozicie aparat w plecaku lecz wtedy dostęp do niego jest znacznie utrudniony. Polecam pewien kompromis: aparat wodoodporny, chociażby taki jak mój stary pentax optio. Wożę go bez żadnego zabezpieczenia w tylnej koszulce rowerowej i w każdej chwili (nawet podczas jazdy) mogę wykonać zdjęcie. Aparat nie posiada mechanicznych elementów na zewnątrz korpusu (obiektyw się nie wysuwa) więc nie ma ryzyka że coś się urwie czy zapiaszczy. Matryca to 6 mpix więc wystarczająco duża aby drukować 15×21 lub nawet nieco większe zdjęcia. Można też jeździć z lustrzanką, ale należy posiadać specjalną torbę zawieszaną na klatce piersiowej. Aparat jest równie szybko dostępny i nieźle zabezpieczony. Nie polecam jednak ostrych zjazdów gdyż wyboje na pewno nie służom precyzyjnym mechanizmom i obiektywom. Zapraszam do obejrzenia zdjęć z ostatniego wyjazdu do Istebnej.

Zapraszam również do dyskusji na forum . Napiszcie o swoich doświadczeniach z wyjazdu w góry, podajcie ciekawe miejsca noclegowe i własne uwagi. Może ktoś planując podobny wyjazd skorzysta z naszych doświadczeń.

autor: scoot

Posted in Artykuły | Tagged , , | Leave a comment

"Na obiad do wędzarni"

IMG_0350Mapka dojazdu

Cóż może zrobić kobieta której mąż wyjechał gdzieś daleko na jakiś rzeźnicki maraton? Może na przykład… pojechać na wycieczkę rowerową!

Tuż przed długim weekendem codziennie zaglądałam na stronę GER-u, wyraźnie jednak nikt nie kwapił się do zorganizowania wycieczki. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce, i rzuciłam pomysł wyprawy kulinarnej do wielokrotnie już wypróbowanej knajpki w Kleszczewie, przy drodze na Starogard Gdański. Trasę tę pokonaliśmy z Piotrkiem na rowerach jakiś miesiąc wcześniej, i uznałam, że będzie idealna na mój debiut jako organizatora: nie za długa, nie za trudna, obfitująca w widoki, no i posiadająca wyraźnie zdefiniowany CEL.IMG_9058
Przejęta lekką tremą zbliżałam się do dworca we Wrzeszczu, którego budynek zasłaniał akurat stojący autobus. „Żeby chociaż była jedna, dwie osoby…” – myślałam. Okazało się, że osób jest aż 15, a kolejne 3 dołączą w Otominie!
Ruszyliśmy klasyczną drogą przez ul. Partyzantów, Srebrzysko, ul. Potokową i dalej po betonowych płytach aż do Auchan. Mietek początkowo nieufnie odnosił się do wybranej przeze mnie drogi, ale potem wyglądał na zadowolonego, kiedy okazało się, że odkrył nieznany sobie wcześniej skrót wzdłuż brzegu jeziora Jasień. 🙂IMG_9063
W Otominie nasza grupka powiększyła się o zapowiedziane 3 osoby, i ruszyliśmy niebieskim szlakiem w stronę Sulmina, gdzie wjechaliśmy w las, kierując się na Kolbudy. W międzyczasie niebo, rano zasnute chmurami, zrobiło się błękitne, a słonce zaczęło mocno przygrzewać. W Kolbudach wjechaliśmy na zielony szlak malowniczo wijący się wzdłuż Raduni, który doprowadził nas do wsi Pręgowo. Tam zrobiliśmy krótki popas pod sklepem, a następnie skierowaliśmy się na mało uczęszczaną drogę asfaltową na Ostróżki, zakończoną dość ostrym podjazdem. Później szerokie, szutrowe drogi zaprowadziły nas do wsi Buszkowy, gdzie skręciliśmy w kierunku Domachowa. Jechaliśmy najpierw starym, zabytkowym brukiem w alei lipowo-kasztanowej, a potem drogą z płyt betonowych. Przecięliśmy szosę prowadzącą z Pruszcza i dalej jechaliśmy prosto w stronę Zaskoczyna, wąskim, połatanym asfaltem wijącym się malowniczo wśród pól. W Zaskoczynie wjechaliśmy na szutrówkę prowadzącą do Czerniewa. Był to jeden z tych bardziej widokowych odcinków – po prawej stronie mieliśmy stromy, zielony łańcuch wzgórz, który mi osobiście przywodził na myśl krajobrazy Beskidu Niskiego. 🙂
W Czerniewie skręciliśmy w lewo, na szosę, i bardzo przyjemnym, asfaltowym zjazdem dojechaliśmy w końcu do Kleszczewa.
Myślę, że nikt nie czuł się zawiedziony, kiedy ujrzał cel wycieczki – restauracja jest malowniczo położona w dolinie rzeczki Kłodawy, na zewnątrz stało mnóstwo drewnianych stołów, było ciepło i zacisznie. Rozsiedliśmy się przy 3 złączonych stołach i poszliśmy zamówić jedzenie, które dostarczono nam nadspodziewanie szybko. Wszystkim bardzo smakowało, i wiele osób głośno obiecywało wrócić jak najszybciej do tej knajpki, aby wyprobować pozostałe pozycje z menu, co bardzo polecam. 🙂IMG_9081
Popas trwał chyba z półtorej godziny, ale nikomu się nie śpieszyło. Kilka osób łakomie spogłądało w stronę rozwieszonego między drzewami hamaka. Słońce rozleniwiało!  W końcu jednak trzeba było ruszyć w drogę powrotną… Wracaliśmy trochę inną trasą – szutrami przez Krymki i Lisewiec, aż do Biełkówka. Odcinek Lisewiec – Biełkówko zdecydowanie wart jest poświęcenia mu paru osobnych uwag. Chyba wszyscy zgodzą się ze mną, że był to najpiękniejszy, najbardziej malowniczy i widokowy odcinek trasy. Po lewej stronie mieliśmy rozległy widok na dolinę Raduni, i dalej, na wyżynę lasów otomińskich. Pocztówkowego charakteru nadawały też żółte łany rzepaku odcinające na tle bezchmurnego, błękitnego nieba.
Szybki, szutrowy zjazd doprowadził nas do Bielkowa, gdzie wskoczyliśmy na asfalt do Lublewa. Przez chwilę zastanwialiśmy się, czy jechać głowna szosą Kolbudy -Gdańsk do Bąkowa, czy szukać polnych objazdów, ale odważnie podjęliśmy ryzyko 😉 i przemknęlismy w końcu głowną drogą. W Bąkowie wjechaliśmy w las, na żółty szlak, mijając po prawej rezerwat Bursztynowa Góra. Żółtym, a potem czarnym szlakiem tuż nad brzegiem jeziora Otomińskiego dojechaliśmy do miejsca gdzie rano spotkaliśmy się z częścią naszej grupy. I tutaj też ze znaczną jej częścią się pożegnaliśmy – parę osób pojechało w stronę Gdańska, a reszta przez Kiełpino Górne skierowała się w stronę Wrzeszcza. Ja odłączyłam się w okolicy Auchan, gdzie mieszkam.
Podsumowując – wycieczka była bardzo udana, i myślę, że warto by kultywować nasze kulinarne peregrynacje. Ktoś wspominał coś o pierogach w Wyczechowie… Hmmm… ]:-).

tekst: Ola Nowakowska „Szaszka”

zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz „sot”

asfalt=niewiele
dystans=100
kondycja=normalna
profil=niski
trud=niski
m=Otomin
m=Sulmin
m=Kolbudy
m=Pręgowo
m=Ostróżki
m=Buszkowy
m=Domachowo
m=Zaskoczyn
m=Czerniewa
m=Kleszczewo
szlak=niebieski
szlak=zielony
szlak=Zółty
szlak=czarny
obszar=Kaszuby
Atrakcja=rzeka
typ=rowerowy
Posted in Relacje | Tagged , , , , , | Leave a comment

MTB Trophy 2008 na żywo

3

Dzień 1

Dzien 2

Dzien 0

Gorszych warunków i bardziej wyczerpującego maratonu jeszcze nie doświadczyłem. A to dopiero pierwszy dzień! Po starcie pogoda nawet sprzyjała, nie padało, jedynie gęsta mgła bardzo utrudniała pokonywanie szybkich zjazdów. Widoczność na 10-20 metrów wymagała częstego hamowania, omijania pojawiających 4się znikąd kamieni i innych przeszkód. Na szczęście nie padało. Problem jednak w tym, że cała okolica była regularnie nawadniana przez ostatni tydzień co doprowadziło do powstania niesamowitej ilości błota. Większość podjazdów nie dało się pokonać na rowerze, nogi grzęzły czasem do kostek w błotnistej mazi i ślizgały się na ukrytych pod nią ostrych kamieniach. Zjazdy chyba sami możecie sobie wybrazić… dość często wpadałem w lekką pod- lub nad-sterowność (zarzucało mi przód lub tył). Pomimo tego jest bardzo zadowolony z opon, które wybrałem i widzę, że nawet bardzo ciężkie błotnisto-kamienne zjazdy da się pokonać sprawnie na continentalach explorerach 2.1 Tak więc na zjazdach wyprzedzałem bardzo dużo osób które nawet schodziły z rowerów (aby się ześlizgiwać na butach). Niestety z podjazdami było znacznie gorzej, bo nieprzyzwyczajony do takich przewyższeń znacznie odstaję od reszty zawodników. Co gorsze prawie na początku, na jednym z szybkich zjazdów złapałem gumę przez co wyprzedziła mnie praktycznie cała stawka. Jedynie Qazi poczekał na mnie i dalej kontynuowaliśmy drogę już razem.5 Niestety na Wielkiej Czantorii, gdzie trochę wyprzedziłem Michała, pomyliłem zjazd i wypadłem z trasy maratonu. Zorientowałem się dopiero na dole. Zjazd był bardzo ciężki, wśród kamieni i spływającej z góry tą drogą wody! Dopiero na dole okazało się, że jestem sam i pomyliłem szlak. Musiałem więc udać się ponownie pod górę co też niezwłocznie uczyniłem. Niestety wybrałem szlak turystyczny, który również zgubiłem po kilkuset metrach. Była tak niesamowita mgła, że znaki na drzewach były widocznie jedynie z kilku metrów! Podchodziłem dalej, bez szlaku, ale szeroką i twardą drogą. Jeśli się rozdzielała to wybierałem bardziej strome podejście licząc, że doprowadzi mnie na szczyt. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy nagle ta duża (ok 5 metrów szerokości) droga skończyła się! Nie pozostało mi nic innego jak przedzierać się na azymut w nieznanym terenie, obierając sobie za marszrutę drogę ku górze. To był koszmar, gdyż podejście zrobiło się tak strome, że nie byłem w stanie prowadzić obok siebie roweru. Nogi grzęzły w bagnie i ślizgały się na kamieniach. Testowałem dziesiątki różnych chwytów: a to za siodełko, albo za ramę,  za kierownicę, mostek, rower na ramieniu itp. Ospale i powoli po chyba godzinie czy więcej doszedłem w miejsce, które można było określić szczytem… niestety było tak gęsto porośnięte drzewami, że nie byłem w stanie iść dalej aby powrócić na trasę maratonu. Poza tym nie wiedziałem w którym powinienem iść kierunku. Na dodatek drogę odcinał mi dość duży i górski potok… zrezygnowałem. Zacząłem schodzić na dół aby następnie skierować się szosą w stronę Wisły, a dalej Istebnej. Wyprosiłem organizatorów aby zamiast dyskwalifikacji przydzielili mi ostatnie miejsce…6

Maraton jest EKSTREMALNIE ciężki. Sporo ludzi się wycofuje. Nie mają frajdy z prowadzenia roweru w błocie. Sprzęt strasznie się niszczy… klocki hamulcowe znikają w ciągu jednego dnia! (moje zniknęły). Zjazdy są tak szybkie i grząskie, że aby jechać 30-40 km/h należy MOCNO zaciskać klamki. Rower i tak tańczy na boki, a ostre kamienie ostrzegają co się stanie gdy stracisz chociaż na chwilę koncentrację. Do tego ta mgła.. nie widać po prostu nic, a jechać trzeba i to czasem bardzo szybko. Podjazdy? O nich nie chcę nawet pisać…qazi poczekal na mnie i dalej jechalismy razem

To nie koniec. Po powrocie do bazy należy przygotować rower do kolejnego dnia. Wymiana klocków, czyszczenie, smarowanie, inne naprawy. Później czas na pranie wszystkich ciuchów bo są totalnie zabłocone, a przecież trudno abym kupował na 4 komplety butów po jednym na każdy dzień 🙂 Dzisiaj poczułem namiastkę tego, co przeżywają uczestnicy rajdów takich jak „Dakar”. Nie wystarczy wrócić do bazy, trzeba samemu wszystko wokół siebie zrobić, najeść się, wyspać i być gotowy do startu rankiem następnego dnia.

autor: scoot

Dzień drugi i ostatni.

Gdzieś na 20 km etapu drugiego, gdzie mieliśmy 1000 m przewyższenia i nadal brnęliśmy w błocie pod ostrą górę postanowiłem sobie, że rozpocznę tę relację od wyliczenia czego NIE BYŁO na MTB Trophy 2008, a co powinna być na każdych zawodach MTB

– zabezpieczenie trasy, praktycznie znikome. na bardzo ciężkich zjazdach gdzieś w górach, często po stronie słowackiej nie było nikogo z zabezpieczenia ani… zasięgu telefonii GSM. masakra. najbliższa karetka była 20-30 km dalej na bufetachwiekszosc podjazdow w tych warunkach zamieniala sie w podejscia

– izotoniki, batony i inne fajne rzeczy na bufetach – izotonika napiłem się na pierwszym bufecie, ale na drugim już go nie było. poczęstowano mnie rodzynkami i pomarańczami, i to miało wystarczyć na kolejne 1000 m. przewyższeń

– trasy możliwe do przejechania – tak na prawdę to mogłem jechać bez tylnej przerzutki. płaskich momentów nie było więc albo jechało się ostro pod górę (90% z buta) ale zjeżdżało się zjazdami, na których jeden błąd kosztował cię zdrowie i sprzęt.

– dobre oznaczenia – ludzie często się gubili, strzałki było rozmieszczone nieprecyzyjnie nie było taśm. przez to straciłem pierwszy etap (chociaż w większości winę ponosi zapewne mgła)

Parę słów odnośnie trasy drugiego etapu. Przede wszystkim to 90% podejść z buta, po błocie, kamieniach, korzeniach. Wiele osób sprowadzało rowery na zjazdach, ale ja do nich nie należałem, i stara klifowo-nalewkowa szkoła przyniosła efekty 🙂 żadnego zjazdu nie sprowadziłem i w dodatku wyprzedzałem ludzi. Same zjazdy były różnorodne: był fajny single-track zboczem, z dużą przepaścią po lewej stronie i niesamowitymi widokami, gdyby nie było mgły. Takie zjazdy wszyscy lubimy, jest bowiem trochę podobny do tego na klifach ale… na MTB Trophy cała ścieżka szerokości może 30 cm pokryta była błotem. Co więcej pod błotem co parę metrów czaił się spory kamień lub seria kamieni, a na deser oczekiwały ułożone pod kątem mokre korzenie. Jazda takim czymś sprowadzała się do dokładnej obserwacji drogi i odpowiedniej kontrze rowerem tuż po najechaniu na głaz bądź korzeń. Jeden błąd i leciało się w milutką beskidzką przepaść… Inne zjazdy były „prostsze” bo nie spadało się w przepaść, a leciało na ostre kamienie i gałęzie. Kamienie potrafiły wystawać z błota na 20-30 cm, często widziałem pionowe „słupki” o promieniu może 5 cm i wysokości 30 cm wystające z błota.

Wprowadzenie koła na takie coś przy dużej prędkości to pewny snake (tak jak miałem na 1 etapie). Jeśli jednak wpadniesz w poślizg i walniesz w taki słupek nogą, barkiem, kolanem czy policzkiem… było niewesoło. Hamulce oczywiście starte do końca bo w hamowanie przy 40-60 km/h w takim bagnie musi szybko się skończyć. Tyle o zjazdach. Podjazdy/podejścia były cholernie ostre (jeśli ktoś podchodził Gubałówkę wzdłuż kolejki to może sobie porównać). Wszystko w błocie, często do pół-kostki gdzie buty przy odrywaniu zasysają się.IMGP8080

Na dodatek sporo kamieni i korzeni w takiej ilości, że często nie dało przepchnąć się roweru! I tak przez przez 10 km non-stop… Zakończenie będzie optymistyczne: przez te dwa dni odkryłem nową definicję hardcoru i nic już nie będzie dla mnie ciężkie. Nawet jeśli będę słaby kondycyjnie na jakiejś trasie po TPK to pomyślę „a pamiętasz podejście pod Wielką Raczę?” i sił od razu przybędzie 🙂 Poza tym utwierdziłem się w przekonaniu, że nasza, trójmiejska szkoła zjazdowa jest jedną z najlepszych w Polsce. Może nie mamy gór, ale posiadamy WSPANIAŁE techniczne odcinki, na których ćwicząc możemy wytrzaskać połowę ludzi mieszkających w górach. Jeśli chodzi o technikę jazdy to czułem, że jestem przygotowany na tak cięzkie zawody jak MTB Trophy. Na drugi etap, określany jako masakryczny jechałem bez strachu wiedząc, że technicznie mogę go przejechać. Niestety zawiodła strona kondycyjna…

autor: scoot

Dzień 3  i 4 (autor: Michał z Gdańska, numer startowy 415)

Trzeciego dnia obudziłem się dość mocno obolały. Upadki i uderzenia z poprzednich dni właśnie zaczynały dawać znać o sobie. Butów nawet nie suszyłem, już mi się nie chciało. Trzeciego dnia czekał najdłuższy etap 80 km, a ja poprzedni krótszy jechałem/pchałem przeszło osiem godzin. Trochę się obawiałem czy podołam. Na szczęście nogi oprócz siniaków nie bolały. Wstaliśmy razem całym pokojem, w ubikacji szybko zrobił się istny Mordor także ewakuowałem się na dół na śniadanie. Muszę przyznać, że jedzenie w szkole było całkiem niezłe i w nieograniczonej ilości. Jak tylko się napchałem, poleciałem do pokoju przygotować izotonik do bukłaka, bidon odłożyłem, w błocie i tak się średnio z niego piło. Napchałem do kieszeni bluzy batony i żele, i poleciałem nasmarować rower. Wszystko działało średnio, środkowa tarcza z przodu przestała działać na 10 km pierwszego etapu, także sprawdziłem tylko czy poszczególne biegi wskakiwały i wymieniłem wkłady w v-kach. Na starcie stałem jak zwykle pod koniec w otoczeniu kolegów z BydziaPower. W końcu nastąpił start. Początek asfaltowy, potem pchanie po błocie. Tak naprawdę to gdyby nie tłok to można by podjechać pierwsze błotniste podjazdy. Ogólnie pogoda była znacznie lepsza niż w poprzednie dni. Prześwitywało zza chmur słoneczko i w końcu coś było widać i to z każdą minutą więcej. Jechało mi się dość dobrze, w końcu pojawiły się szutry i było zdecydowanie mniej błota.

Traciłem jak zwykle na zjazdach, niestety to nie jest moja najmocniejsza strona. Jeszcze na szutrówkach jakoś daję radę ale jak tylko pojawią się kamienie i korzenie to niestety tracę. Zjeżdżaliśmy z Javorowego do jakiejś miejscowości w której miał być bufet. Dałem radę utrzymać się na zjazdach za dość dużą grupą i na asfaltach odpoczywałem. Przed samym bufetem przecinaliśmy jakąś większą drogę tunelem dla pieszych i w końcu tankowanie. Na bufecie spotkałem sporo ludzi z którymi męczyłem się dzień wcześniej na trasie. Zamieniliśmy kilka słów, pojedliśmy, popiliśmy, i dalej na rumaka. No i tu zaczął się mój problem, odparzyłem sobie na 2 etapie dość mocno dupsko i chyba przestał działać sudokrem. Parzyło strasznie. No nic wsiadłem z grymasem i pognałem przed siebie. Uczepiłem się pewnej Dunki z dość charakterystycznym tatuażem na nodze. Przejechaliśmy praktycznie całą wiejsko-polną dojazdówke do lasu gdzie rozpoczął się podjazd na jakiś vyrch i na Ostry.

Trasa prowadząca na szczyt była dość szeroką szutrówką, bez błota, kałuż czy tym podobnych wynalazków, które tak mocno dawały się we znaki na dwóch pierwszych etapach. Niestety po jakiś 2 km musiałem zejść z roweru, dupa mnie paliła strasznie. Zacząłem kombinować z ustawieniem pampersa, z pozycja na siodle (tył-przód) aż w końcu udało się tak usiąść żeby nie bolało. Zobaczyłem pana z hiszpańską flagą na kasku i się do niego podczepiłem. Walcząc wspólnie z podjazdem dowiedziałem się, że Gilbert jest Francuzem ale na stałe mieszka w Allicante w Hiszpani. Przypomniało mi się, że koleżanka żony pracuje w Allicante w jakiejś instytucji UE, to nie omieszkałem o tym wspomnieć. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że on też pracuje dla UE no i oczywiście zna koleżankę. Uśmialiśmy się z tego faktu. Gilbert opowiedział mi jeszcze o Hiszpańskich górach i że Trophy to najcięższy wyścig który przetrwał, bo już kiedyś musiał się wycofać z IronMana. Oj dobrze mi się jechało, jednak jego tempo było dla mnie trochę za wysokie, pożegnałem się i powoli zacząłem odstawać. Na zakończenie krzyknął jeszcze, że mam zabrać żonę i przyjeżdżać do Hiszpani, ona do koleżanki a ja na rower.

Swoim już tempem dojechałem na pierwszy vyrch. Potem jakoś jechałem bez większych przeżyć, było trochę w górę, trochę w dół, były szerokie szutry, wąskie, leśne przecinki, single, trochę asfaltu przed drugim bufetem, dogonił mnie Wojtek z Sopot Killers, zamieniliśmy kilka słów, i tak aż do około 60km. To co nastąpiło później zapamiętam do końca życia. ZJAZD!!!!!!!

W życiu się tak nie bałem, ostro w dół przez jakieś 2-2,5 km ze 100 metrową asfaltową przerwą. W dół po skałach, kamieniach, korzeniach i to jakich, o matko, czegoś takiego nie doświadczyłem nigdy. Pod koniec zaczęły mnie łapać skórcze w łydki od stania w pedałach. 60 km w nogach, kilka godzin kręcenia i trzeba się było maksymalnie skupić żeby nie popełnić błędu. Nie dałem rady wszystkiego zjechać, w najcięższych sekcjach schodziłem. Z ulgą przywitałem wioskę i asfalty. Potem już praktycznie bez historii do mety, trochę asfaltami, trochę po szutrach, generalnie twardo i sucho. No dopiero po przekroczeniu granicy znowu pojawiło się błoto. Ale dojechałem. Zabrało mi to prawie siedem godzin, ale dojechałem. Potem tradycyjne stanie do karszera, trzeci dzień z rzędu w tym samym towarzystwie, można powiedzieć starzy znajomi. Na zakończenie dnia okazało się, że jeden z mieszkających z nami w pokoju Lajkoników traci do mnie około 1,5 minuty i zapowiedział, że mnie pogoni.

Czwarty dzień to radość, że już prawie koniec. Słoneczko wyszło na całego, było ciepło i przyjemnie. Do końca niewiele ponad 50 km z tego 30 km podjazdu na Skrzyczne. Wystartowaliśmy. Oj czułem niemoc w nogach, krótko asfaltem, potem trochę z buta po błocie, a następnie szutrówki każdego rodzaju. Lajkonik mnie doszedł, ale nie odpuściłem, na zjazdach trzymałem się go jak najbliżej mogłem, na podjazdach starałem się uciekać. Przez jakieś 20 km wszystko szło dobrze, potem niestety zaczęło pojawiać się błoto i problemy. Oprócz bolącego tyłka, zaczęło mnie boleć prawe kolano. Z metra na metr cierpiałem coraz bardziej, ale nie odpuszczałem. Przed samym wjazdem na Skrzyczne pojawiły się bardzo zimne podmuchy wiatru i mgła. Dopiero na szczycie uświadomiłem sobie jak musi być zimno skoro turyści na szczycie mieli poubierane grube kurtki, swetry a niektórzy nawet czapki i rękawiczki. Potem były zjazdy, cały czas trzymałem się za Lajkonikiem. Do pierwszych zwalonych drzew i błota. Chyba mnie ostro przewiało, ponieważ po zejściu z roweru, nie mogłem już na niego wsiąść. Niemoc. Tyłek palił jakby mnie przypiekali, lewe kolano przestało działać, prawe już tez ledwo zipało. Napiłem się, zjadłem batona, i spacerkiem ruszyłem w dół. Jednak chodziło się jeszcze gorzej. Wiedziałem, że do mety jakieś 20 km z czego prawie wszystko w dół. Przemogłem się, wrzuciłem młynek i do przodu. Przede mną szeroka szutrówka, gdzie można było kręcic na blacie, a ja na młynku walczyłem z bólem kolan i tyłka. Najgorsze było jednak to, że jak stawałem w pedały na zjazdach ból był jeszcze większy. A siedzieć też nie szło. No dobra, męczyłem się tak aż do mety. A właściwie do podjazdu przy pałacyku prezydenckim. Tam dostałem jakiejś mocy i trochę uciekłem kilku kolegom. Na zjazdach szybko mnie doszedł jakis Czech na fullu i Duńczyk. Moc mnie opuściła jakieś 3 km przed metą, ale dałem radę utrzymać swoją pozycję, finiszowałem wraz z kolegą Bartkiem koło w koło. Jeszcze zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie, dostaliśmy koszulkę finiszera i do karszera.

Tak mniej więcej wyglądały dwa ostatnie etapy. Były śliczne i miały w sobie wszystko za co kocham MTB. Ostatniego dnia dopisała pogoda i można było podziwiać piękne widoki. Szkoda tych pierwszych dwóch dni, skatowany organizm, skatowany rower, sporo siniaków i ogólnie lekki niesmak.

autor: Michał z Gdańska, numer startowy 415

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=Istebna

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , | Leave a comment

MTB maraton Skandia w Bielawie

3809Od samego początku wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Pogoda nie napawała optymizmem. Postanowiliśmy jednak zmierzyć się z przeciwnościami jakie zastaliśmy w Bielawie.

Po przyjeździe na miejsce powitała nas piękna pogoda, niestety prognozy na następny dzień nie były już tak dobre. Budząc się w dniu startu za oknem nie było widać słońca, a jedynie strugi deszczu. W miasteczku zawodów oddaliśmy rower Qaziego do serwisu, gdyż poprzedniego dnia pomimo pomocy psa właścicielki (zdjęcie) nie udało się odpowietrzyć hamulców. Do momentu startu czekaliśmy w samochodzie próbując się zmotywować odpowiednią muzyką oraz maściami bengaja. Na starcie zauważyliśmy znacznie mniejszą ilość zawodników niż w Chodzieży. Prawdopodobnie było to spowodowane komunikatami pogodowymi o nadchodzącej nawałnicy z trąbami powietrznymi włącznie. Organizator rozważał odwołanie imprezy. Na szczęście start odbył się zgodnie z planem, chociaż w strugach deszczu. Pierwszych kilka km było honorowym objazdem miasta mającym na celu rozgrzanie zawoidników i propagowanie kolarstwa górskiego wśród mieszkańców. Niestety pogoda odstraszyła kibiców.7832

Po kilkunastu minutach dotarliśmy do zbiornika retencyjnego wokół którego biegła trasa maratonu. Charakterystyczne czerwone błoto natychmiast okleiło nogi wszystkich uczestników dając upiorne wrażenie jazdy we krwi. Nieubłaganie zbliżaliśmy się do największego, kilkunastokilometrowego podjazdu pod Kaletnicę. Podjazd bardzo mocno rozciągnął stawkę pozostawiając sporo miejsca na manewry wyprzedzania. Duże nachylenie stoku oraz błotnista maź pomiędzy kamieniami i korzeniamia powodowała, iż zmuszeni byliśmy jechać na najniższych biegach.

Tuż przed szcztytem Kaletnicy znajdował się pierwszy bufet, za którym następował rozjazd na dystans mini oraz medio i grand fondo. Wielu zawodników startujących na dystansie medio lub grand fondo podejmowało w tym momencie decyzję o skróceniu dystansu wybierając najprostszy wariant „mini”. Po krótkiej przerwie na bufecie pojawił się kolejny ostry podjazd zmuszając większość zawodników do prowadzenia roweru pod górę w błocie. Na szczycie Kaletnicy po minięciu punktu widokowego z wieżą rozpoczął się najtrudniejszy zjazd jakim mieliśmy okazję w życiu jechać. Trudność polegała na tym, że pomimo sporego nachylenia aby jechać w dół trzeba było momentami mocno napierać na korbę na najniższym przełożeniu gdyż koła grzęzły w wielkim błocku, oraz omijać bardzo dużą ilość korzeni i potężnych ostrych głazów. Następne odcinki zjazdu były znacznie szybsze gdyż pozbawione błota i pokryte jedynie kamieniami oraz korzeniami, co wymuszało kurczowe zaciskanie klamek hamulców. Dodatkowo niska temperatura i strugi deszczu powodowały drętniewnie palców.

Przeszkody powodowały, iż na każdym metrze miało się wrażenie, że amortyzatory roweru dobijają do samego końca, co potem okazało się prawdą. Po zjeździe, zdrętwiałe palce Qaziego zmusiły go do poluźnienia uchwytu kierownicy. W połączeniu z dużą szybkością roweru i jeździe po garbie pomiędzy głębokimi koleinami doprowadziło to do nieuchronnej gleby w kałuży. Jak się okazało kałuża ta miała około 0,5 metra głębokości. W chwili upadku Qazi „nabił się” na kierownicę co spowodowało trudności z oddychaniem. W tym momencie Qazi leżał w wodzie nie mogąc złapać tchu, na szczęście przejeżdżający zawodnicy natychmiast wezwali ratowników GOPR, którzy zjawili się na miejscu w kilka minut po zdarzeniu. Usztywnili nogę i zatamowali dużą ilość krwi z mocno rozciętego kolana. Tym razem czerwień na kolanie nie była tylko błotem. Spuchnięty i półprzytomny załadowany został do transportera GOPR, a następnie zwieziony do najbliższej drogi asfaltowej gdzie po chwili przyjechała karetka pogotowia ratunkowego. Ratownicy GOPR zaopiekowali się rowerem, a Qazi trafił do szpitala w Dzierżoniowie.

W tym czasie scoot czekąc na swoich kolegów na mecie usłyszał przekazywany przez megafon komunikat proszący o natychmiastowy kontakt z biurem zawodów kolegów Michała z Gdańska. Obawiając się najgorszego koledzy popędzili do szpitala gdzie na szczęście okazało się, że uśmiechnięty Qazi siedzący na wózku inwalidzkim z zablokowaną nogą, ale w otoczeniu młodych pielęgniarek  opowiadał szeroko gestykulując o swojej tragedii 🙂

Koledzy zaopiekowali się rowerem oraz chwilę później odebrali Qaziego ze szpitala, który wypisał się na własne życzenie.

Natomiast Wojtek „wza” szczęśliwie ukończył maraton, jednak dojeźdżając do mety był niezwykle trudny do rozpoznania (zdjęcie).
Banan nie schodził mu z twarzy sugerując iż przeżył własnie wspaniałą przygodę. Jedyne białe miejsca na jego ciele to zęby oraz białka oczu 🙂

Parę słów od Wojtka:

Po przebudzeniu pesymizm i dupa.
Na starcie pesymizm pogłębił się dwukrotnie.
Ubrany na cebulkę i wysmarowany wieloma warstwami bengaja Wojtek odzyskał pewność siebie.
Chwila startu to nic ciekawego.
Pierwszy podjazd trwał i trwał i trwał, aż się skończył.
Wszystkim zawodnikom zaparowały okulary i zacząłem wyłapywać rzęsami błoto.
Jak maszyna nieubłaganie zmierzałem do mety.
Bardzo trudną technicznie trasę potęgowały ekstremalne warunki atmosferyczne i zdrętwiałe dłonie.
Ale jechałem nieubłaganie zbliżając się do upragnionej mety.
Przed końcem dobiły mnie trochę trawiaste wzniesienia, ale noga nadal podawała.
Po dotarciu na metę nie mogłem rozpoznać siebie ani własnego roweru.
Po jednym dniu starłem nowe klocki hamulcowe i na ostatnich kilometrach hamowałem metalem o metal! Qazi tak samo.
Szczęśliwy ukończyłem maraton na 101 pozycji.7893

Wspólnie przy butelce grzańca spisali: Qazi, wza oraz scoot.

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=wysoka

profil=wysoki

trud=max

szlak=niebieski

obszar=Bielawa

typ=rowerowy

Posted in Maratony | Tagged , , | Leave a comment

Bożepole – Wejherowo – Gdańsk

IMG_1722Rajd z założenia miał być męczący, więc na starcie zgodnie z przewidywaniami pojawili się entuzjaści maratonów. Była Aga, Robin, Qazi, wza oraz scoot. W SKM którą mieliśmy udać się do Bożegopola Wielkiego spotkaliśmy Kasię, która miała na dzisiejszy dzień nieco inne, chociaż równie ambitne plany co my (ciekawe ile km w końcu zrobili bo wstępne założenia oscylowały wokół cyfry 2 na początku liczby…. 🙂 )IMG_1733

Siedzieliśmy wesoło w ostatnim przedziale SKM, nawet kanarom udzielił się nasz humor, gdyż stwierdzili że od czasu gdy przewóz rowerów jest za darmo to ludzie jeżdżą na wycieczki rowerowe pociągami. Na to Qazi wypalił, że przez to nie mają  chyba na kim zarabiać 😉 Było wesoło. Chwilę później zauważyliśmy na przystanku kolorowo ubranego gościa z rowerem i do naszego przedziału wszedł Mudia! Jednak on również nie chciał z nami jechać 🙁 Stwierdził, że „na wasze ściganie to ja nie jadę i wolę robić zdjęcia”. W końcu dogadał się z Kasią i wspólnie (wraz z czekającym chyba gdzieś dalej Flashem) pojechali w stronę Stilo. Może jakaś relacja będzie? 🙂

Wysiedliśmy w Bożympolu kierując się z miejsca na szlak. Robin oczywiście narzucił tempo, chociaż przed startem został przekupiony dwoma bananami aby tego nie robił! Oczywiście przez całą drogę żalił nam się, jaką to on ma słabą kondycję, bo 3 tygodnie nie jeździł na rowerze. Start – i Robin znika 🙂 Publicznie wyraziłem swą niechęć do takiej postawy, bo nie dość, że facet przyjeżdża nieprzygotowany kondycyjnie na rajd, to znika na samym początku 🙂
Po kilku kilometrach udało nam się utrzymywać w zasięgu wzroku plecy Robina i tak też pokonaliśmy jakiś-tam dystans (kto by to liczył gdy pot zalewa oczy). Musiało upłynąć chyba około kilku kilometrów gdy rozgrzany organizm zaczął „wchodzić w tempo”,  „noga zaczęła podawać” i od tego momentu życie stało się piękniejsze. Zacząłem dostrzegać uroki szlaku, którym się poruszaliśmy. Naprawdę było na co popatrzeć! Jechaliśmy często w cieniu co przy całkowicie bezchmurnym niebie było wybawieniem. Nie jechaliśmy jednak lasem, o nie. Dookoła nas co chwilę wypełzały niesamowite widoki na bezkresne pola i soczystą zieleń. Droga była szeroka, w miarę twarda co umożliwiało utrzymywanie dobrej prędkości. Zaczęły pojawiać się podjazdy, niezbyt ostre, ale długie i treningowo-poprawne 🙂 Po podjeździe – zjazd! Cóż to za radość pędzić „ile fabryka dała” krętymi szutrowymi drogami, pośród przytłaczającej wręcz przestrzeni pól, lasów, krzaków i wszystkiego czego człowiek po zimie jest spragniony.IMG_1745

Grupa była kondycyjnie dopasowana, miejmy nadzieję, że Robin nie męczył się zbyt bardzo będąc ciągle na przodzie. Nie robiliśmy przystanków, nie czekaliśmy na nikogo. Jesli ktoś został czy to z powodu piachu, czy robienia zdjęcia, to doganiał nas błyskawicznie. Jechało się genialnie.

Szlak nie jest zbyt dobrze oznakowany i to chyba jedyny jego mankament. W ogóle to nastąpiło nieporozumienie bo mieliśmy z Bożegopola jechać do Wejherowa, a dojechaliśmy aż pod Lębork 🙂 Poruszaliśmy się cały czas szlakiem oznaczonym dla rowerzystów (a nie pieszym). Ale kto by na to zważał? Mieliśmy przed sobą cały dzień więc cieszyliśmy się każdym kilometrem.

Po drodze było sporo przystanków na robienie zdjęć. Zwłaszcza, że okoliczności dopisywały. Pierwsze fajne miejsce to mały wiadukt pod którym przejechaliśmy. Cyknęliśmy fotkę całej ekipy, a Qazi aby dodać chyba dramatyzmu wspiął się nawet na górę 🙂 Jakiś czas później natrafiliśmy na solidny, duży, kamienny most. Wyrósł nam nagle z lasu… naprawdę jest nieźle zamaskowany. Pod mostem kilku wspinaczy oddawało się swojej pasji. Zobaczcie zdjęcia, zwłaszcza kobiety-pająka. Robi wrażenie! Dowiedzieliśmy się od niej, że most został wybudowany prawie 100 lat temu! Na pewno jeszcze tam wrócimy.IMG_1755

Nasz następny przystanek to Wejherowo. Okazało się, że będzie na nas czekać Świr. Nie chcieliśmy aby siedział tam sam, bo smutno mu zapewne było, więc uderzylismy szosą z Lęborka do Wejherowa. 30 km męczarni… ale właściwie nie było tak tragicznie. Zrobiliśmy tramwaj i nawet były jakieś zmiany. W pewnym momencie wyprzedził nas skuter więc prowadzący Robin krzyknął „on nas pociągnie” i nacisnął w pedały. Nie podzielałem jego entuzjazmu, reszta grupy chyba też nie, więc kontynuowaliśmy jazdę swoim tempem. Później Robin opowiadał, że jak zaczął gościa wyprzedzać to ten zapytał „ile ma jechać” – „trzymaj jakoś do 45 km/h” – usłyszał. Faaajnieeee 🙂

Dojechaliśmy do Wejherowa gdzie nudził się Świr. Zrobiliśmy dłuższy przystanek na rynku skąd udaliśmy się według świrowego GPS’a lasami do Gdyni. Droga była mieszanką czerwonego i czarnego szlaku… dostałem nieźle w kość i przed Gdynią zaliczyłem kryzys. Na szczęście chwilowy. Na Karwinach Świr zarządził aby zaliczyć pewien podjazd (zdjęcia) co też należało uczynić. W tym miejscu pożegnaliśmy się. Świru z Agą wrócili do domu, Robin pojechał żółtym szlakiem, a Qazi, wza i ja ruszyliśmy w dół Sopockiej kierując się na deptak. Dość szybko (po płaskim) dojechaliśmy do Wrzeszcza gdzie odbiłem w stronę Słowackiego mobilizując psychikę do pokonania ostatnich 10 km pod górę. Było już po 20, słońce zachodziło… Na liczniku powinienem mieć ok. 130-140 km, ale nie wiem bo wyłączył mi się gdzieś w połowie trasy. Rajd uważam za fantastyczny! Pogoda, towarzystwo i szlak – wszystko było genialne. Koniecznie musimy tam wrócić.

Autor: scoot

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=niska

profil=niski

trud=niski

m=Lębork

m=Wejherowo

m=Gdynia

szlak=czerwony

szlak=czarny

obszar=kaszuby

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment
« Older
Newer »