Rajd do Stegny 2006

stegna2_logo

Wstępne założenia. Nadchodził weekend należałoby gdzieś pojechać, tylko gdzie? Szosa, las czy szosa i las… wybrałem to trzecie, trochę szosy i trochę lasu. Nie za bardzo byłem przekonany czy lasem da się przejechać zwłaszcza po ostatnich opadach. Ziemia jest grząska a i pogoda nie sprzyja zbyt długim wyjazdom. Musimy spróbować.

Podjęcie decyzji. Niedziela 10 XII o godz 6:00 rano dzwoni telefon… kogo tak wcześnie nosi na nogach…….no tak to oczywiście Elena, pyta czy jedziemy?

W tym momencie nie mogłem odpowiedzieć, ponieważ jak zauważyłem przez okno pada deszcz, więc odłożyłem tą odpowiedz na późniejszą godzinę tj. na 8:00. Po godzinie dzwoni Obcy i zadaje to samo pytanie, więc trzeba by było zaryzykować, odpowiedziałem, że jedziemy i jednocześnie wysłałem Elenie SMS’a z tą samą odpowiedzią.

Bez względu na deszcz musimy zaryzykować tym bardziej, że wiedziałem, że opady będą zanikały.

8:30 wyjechałem na umówione miejsce. Przez ten nasz Gdańsk przejechać to robi się wielki problem… wszędzie rozkopane są nawet chodniki, także zajęło mi to 25min zanim dojechałem pod budynek LOT’u. Na miejscu spotkania przybył jako pierwszy Łukasz, ale za chwilę było nas już siedmioro, czyli siedmiu wspaniałych 🙂

Start.

Ruszyliśmy przez Olszynkę do Sobieszewa. W Sobieszewie zatrzymałem grupę w celu uzgodnienia czy jedziemy lasem czy wałem w kierunku Przegaliny. Zdania były podzielone, więc zagłosujmy kto którędy chce jechać. Wynik głosowania był korzystny dla „leśników”.

Aby był wilk syty i owca to cała grupa została podzielona, czyli „Elena” i „Satan” pojechali wałem a reszta lasem. Trochę się obawiałem, że będziemy tonąć w błocie, ale cóż to dla nas błoto już nie przez takie błota jechaliśmy i jesteśmy do tego rodzaju dróg przyzwyczajeni.

Wjechaliśmy na szlak a tu niespodzianka było prawie sucho i ani trochę błota, ale super! Po kilku kilometrów wjechaliśmy na kolektor a to już w ogóle była autostrada. W Świbnie już na nas czekała poprzednio wymieniona dwójka. Oni szybciej dojechali, wiadomo szosa.

Już w pełnym składzie kierujemy się do Przegaliny to tylko 2,5 km.Tam przejechaliśmy most, który został wyremontowany. Jedziemy dalej w kierunku mostu w Kiezmarku, ponieważ prom w Świbnie jest nieczynny.

Rozstanie.

Po paru kilometrach stajemy na skrzyżowaniu, aby usłyszeć, że troje osób wycofuje się i wraca do domu (kontuzja). To było dla nas przykre, bo zostało nas już tylko czworo. Trudno czasami tak bywa i musimy się z tym pogodzić i jedziemy dalej już w zmniejszonym składzie.

Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy na most, następnie przekroczyliśmy go i skierowaliśmy się do Mikoszewa. Zmierzyłem odległość z Przegaliny do Kiezmarku i wynosi dokładnie 7,5 km.

Przed nami 9 km do Mikoszewa, a następnie 10 km do Stegny, czyli już nie daleko nasz upragniony cel…..wyżerka! 🙂

W Stegnie tak jak było zaplanowane zjechaliśmy z drogi w kierunku morza i tam postanowiliśmy się trochę ogrzać i wysuszyć a przede wszystkim coś ciepłego zjeść.

Rowery zaparkowaliśmy przed barem. Zabezpieczyliśmy wszystkie linka, którą akurat miał Łukasz. Nareszcie!!!! jak ciepło i przyjemnie.

Ja zamówiłem placki ziemniaczane i zupę pomidorową, w każdym bądź razie każdy coś tam zamówił i w spokoju skonsumowaliśmy. Zrobiliśmy sobie chyba ok. 0,5 godz przerwy. Była godz 14:00 zrobiło się ciemno, więc postanowiliśmy wracać do domu, ale to jeszcze kawał drogi przed nami. Żeby pływał prom to trasa byłaby o wiele krótsza.

W drogę… .tu już nic się ciekawego nie działo, jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy aż do znudzenia aż w końcu w kompletnych ciemnościach dojechaliśmy do Gdańska.

Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli z nami trochę się pomęczyć, tylko szkoda, że nie wszyscy przyjechali. Krótko mówiąc „do odważnych świat należy”!!! 🙂

Moje refleksje:

Te ostatnie 40 km dla mnie to było utrapienie, nasilały się bóle mięśni czterogłowych ud do tego stopnia, że jechałem już na „oparach”. Wydaje mi się, że jest to przetrenowanie, bo w tym roku przejechałem 9000 km.

Tak samo z siodełkiem, przejeżdżałem dłuższe trasy i nic się nie działo a tu raptem nie mogłem usiedzieć na tym siodełku. Nie wiem dlaczego, przecież to siodełko jest bardzo wygodne.

Myślę, że to był już ostatni mój rajd w tym roku, muszę dać organizmowi trochę odpocząć, nie można nic na siłę. Rower nie był podobny do roweru, cały w błocie. Napęd tak był zasyfiony, że pedały nie chciały się obracać do tyłu tylko słychać było piszczenie i trzeszczenie od błota…..oj dużo będzie czyszczenia.

Na drogach stały kałuże przez które trudno było przejechać.

Na liczniku miałem 142 km ze średnią 20 km/h

Do domu dowlokłem się o 18:30

tekst: Mieczysław Butkiewicz

fotki: „Flash”&”Sot”

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalnie

profil=niski

trud=niski

m=Sobieszewo

m=Świbno

m=Stegna

szlak=żółty

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , | Leave a comment

Z Gdańska do Tczewa przez Skarszewy

skarszewy_logo

WSTĘP, CZYLI CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ
Wycieczka do Skarszew już od pewnego czasu chodziła mi po głowie. Pierwotny pomysł trasy nie nadawał się do realizacji w zimie – planowałam z Adamem wycieczkę Szlakiem Skarszewskim, w butach z gore-texem i rowerem na plecach. Jednak Paff przy pomocy argumentów wizualnych przekonał mnie, że ten pomysł, jest, jakby to powiedzieć, po prostu głupi ;).

No i znalazłam się w kropce. Przy moich zdolnościach nawigacyjnych wolę mieć jakieś oparcie w znaczkach na drzewach. Tu z pomocą przyszedł mi Wojtek Płochocki, który posiłkując się swoją znajomością terenu zdobytą podczas wrześniowej wycieczki z Januszem vel Stefanem, nie tylko zaplanował trasę do Skarszew, ale jeszcze był naszym przewodnikiem na pierwszym etapie rajdu. Ja traktowałam go jako współorganizatora, ale cóż, mój podpis widniał pod ogłoszeniem, na moją głowę sypały się gromy ;).

SOBOTNI PORANEK

Zbiórka została wyznaczona na godzinę 9.00 w Matemblewie. Jednak okazało się, że nie każdy chciał jechać tam sam. Obcy zażądał towarzystwa :D. Czekamy więc z Wojtkiem na dworcu we Wrzeszczu. Obcy jednak jakoś nie wyłania się z tłumu podróżnych. O godzinie 9.43 dowiadujemy się, że jednak nie mamy na niego czekać (oj, Katarzyna musi uważniej czytać SMSy).Wypluwając więc płuca, pędzimy do Matemblewa, wpadając tam z minutowym opóźnieniem. Ech, wstyd.

Na miejscu czekają już na nas Iwona, Satan, Łukasz i kolejny Wojtek, ten na rowerze z błotnikiem własnej produkcji. Po chwili zjawia się Flash, parę minut później Adam, a w końcu, o 9.15, zza zakrętu wyłania się Santa i Obcy. Jak zdradziła dzień później Saba, kiedy my już byliśmy na nogach, on toczył jeszcze heroiczną walkę w celu odklejenia się od łóżka 😀

W DROGĘ

Wszyscy są, więc ruszamy. Lubujący się w taplaniu w błocie wybierają Dolinę Strzyży (pomysł Adama), szanujący swoje rowery Drogę Matarniańską. Spotykamy się przy krzyżu, idealna synchronizacja. Grupa “czystych” zabiera po drodze Agę i Janusza vel Stefana.

Podczas dalszej wędrówki lokalizujemy Pawła z Kolbud i w Otominie jest już nas 12. Do Skarszew trasa wiedzie na przemian drogami gruntowymi i szosami. I ja, i Wojtek, staramy się unikać postojów kulinarnych – ja z rana zjadłam kawał mięcha, Wojtek pewnie też sobie nie żałował, ale większość grupy pragnie jednak wykorzystać swój prowiant. Urządzamy więc sobie piknik pod sklepem 3 km przed Postołowem. Iwona, o której legendarnych zapasach słyszałam, zanim ją poznałam, częstuje nas herbatą (Iwona, żeby była jasność sytuacji – usłyszałam o Tobie, kiedy na jednym krótkim postoju, po zjedzeniu dwóch batoników, zabrałam się za kanapkę 😀 ).

Teraz już do Skarszew blisko. Ale w Postołowie czeka nas wielka atrakcja, i to wcale nie pole golfowe, które bikerowi jest tak potrzebne jak wielki, słomiany miś obywatelowi PRL :D. O nie, to kolejna nieukończona budowla pomysłodawcy Łapalic. Kicz, ale z rozmachem. Na teren odgrodzony od reszty świata ścianą świerków wchodzimy bramą stylizowaną na rzymski łuk triumfalny. Zabudowania nie robią takiego wrażenia jak zamek na Kaszubach. Za to pagórki, fosa i jezioro o pięknej barwie tworzą pół-bajkowy klimat. Oczywiście, w części uczestników odzywa się natychmiast żyłka naukowa. Podejmują badania obejmujące wspinaczkę po ścianie najeżonej gwoździami i testowanie na rowerze stanu drewnianego dachu. Wszystko co dobre, musi się jednak skończyć. Ruszamy i koło 13.00 lądujemy w Skarszewach. Tu okazuje się, że głodni jak wilki bikerzy są żądni wspomnianej przeze mnie żartem pizzy niczym wampiry krwi. W końcu więc lądujemy w podziemnej knajpie, gdzie pochłaniamy duże ilości ciepłego jadła i napitków. Rajd jest zagrożony – na dworze w końcu prawie Syberia :D. Jednak dajemy radę. Po drodze zahaczamy o sklep, gdzie znajdujemy w zamrażarce lody o nazwie… (o tym nie będę chyba jednak pisać, bo na tą stronę mogą zaglądać osoby poniżej 18 roku życia 😀 ).

DO TCZEWA

Szlak Jezior Kociewskich wita nas rozkopaną drogą i brukiem. Przy pełnych żołądkach masakra. Ale cóż. Wysłuchuję reklamacji i jednocześnie sama staram się trzymać fason, mimo że cierpię, jak reszta :D. Trasa na moment się poprawia, ale gdzieś po 2–3 km nadziewamy się na potworne krzaki. Satan przeklina mnie myśląc o zagrożonej czerni swojej ramy. Przyznaję, sama nie jestem zachwycona. Jadąc latem, wyminęłam ten odcinek szosą. Teraz też rzuciłam taką propozycję, ale nie spotkała sie ona ze zrozumieniem :D.

Dalsza droga bez większych wypadków. Przy leśniczówce Boroszewo wskakujemy na Szlak Kociewski. Jest już ciemno, wiec staram się mimo sprawdzać, czy wszyscy na pewno jadą. Jednak przy leśniczówce Swarożyn, tradycji staje się zadość. Okazuje się, że zgubiliśmy Flasha. Niemożliwe, myślę. Przed ostrym skrętem przed przejazdem w Swarożynie, wszyscy zostali policzeni. A dalej już cały czas prosto. Jednak, jak już kiedyś mieliśmy okazję się przekonać “cały czas prosto” to określenie bardzo nieprecyzyjne:D. Co dla mnie, prawie pod domem, oczywiste, dla przyjezdnego w obcym, ciemnym lesie, problematyczne. Na szczęście Flash-wyścigowiec dopędza nas po konsultacjach telefonicznych i kierujemy się na teren po lądowaniu UFO, czyli fragment budowanej akurat w okolicach Goszyna autostrady. Tu sesja fotograficzna i dalej w las, i przez pola nad jeziorkami w okolicach Lubiszewa.

W Tczewie lądujemy ok 17.40. Większość wskakuje do pociągu 18.09, gdzie,jak zdradziła mi dzień później Aga, ludzie poczuli się jak w domu :D. Wyszło około 80km. Dokładniej nie jestem w stanie powiedzieć, bo magnes od licznika miałam na pewnym odcinku źle ustawiony. Mogę tylko podejrzewać, na jakim :/

EPILOG

Niektórym mało było jazdy. Adam, Flash, Wojtek (rower z pomysłowym błotnikiem) i Łukasz postanowili wracać do Gdańska na kołach. Pozazdrościłam im, i choć mieszkam od dworca W Tczewie jakieś 2 minuty rowerem, zaczęłam zastanawiać się nad dalszą jazdą. Adam rzucił kostką do gry, wypadło parzyste, więc skoczyliśmy do mnie po suche buty i w drogę. Na odcinku pierwszych siedmiu km panowie Flash, Adam i Wojtek narzucili “lajtowe” tempo 28-31km/h (Flash twierdzi, że przesadzam,ale czy wierzycie człowiekowi, który twierdzi, ze Szlak Trójmiejski jest płaski? :D). Ostatecznie wszyscy dojechaliśmy, choć u większości występowały fluktuacje mocy.

No cóż, mi było miło. Mam nadzieję, że innym też. I uwaga końcowa. Szanowni państwo, patrzcie gdzie kładziecie na postojach swoje plecaki. Bo inaczej, jak mnie, czeka was przymusowe pranie na trasie :D.

Relacja: Kasia Jamroż

Fotki Agi: http://agniecha6.fotosik.pl/albumy/94070.html

Fotki Adama: http://www.pg.gda.pl/~kursot/adam/rowery/2006/skarszewy2.12/index.html


asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Gdańsk

m=Matemblewo

m=Otomino

m=Łapalice

m= Skarszewy

m=Goszyno

m= Lubiszewo

m=Tczew

szlak=zielony

szlak=czerwony

szlak=żółty

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , | Leave a comment

Rajd szlakiem zielonym

IMG_0088a07Długo się zastanawiałem jaką trasę tym razem zaplanować. Nic mi nie przychodziło do głowy, bo właściwie większość okolic już objechaliśmy…. w pewnym momencie byłem skłonny zrezygnować z jakiegokolwiek wyjazdu.

Na drugi jednak dzień zacząłem przeglądać mapy i tu dojrzałem szlak którym nigdy nie jechaliśmy… a był to szlak zielony rozpoczynający swój bieg w Wejherowie Decyzję podjąłem natychmiast… dorzuciłem jeszcze do tego szlak niebieski Szybko wystawiłem info na stronę. O godz. 8:07 mieliśmy pociąg z Wrzeszcza, gdy dojechałem do dworca dojrzałem parę osób, tak sobie pomyślałem, że w niedzielę niewielu śpiochów pewno przyjedzie.

Wsiedliśmy do SKM’ki a po drodze zaczęli dosiadać uczestnicy naszego rajdu. Wiedziałem, że „Flash” jedzie na kołach, „Satan” zapowiedział, że będzie nas gonił asfaltem z Wejherowa…. miał nocny dyżur w szpitalu.

Szybko policzyłem i powinno nas być ok. 6 osób. Dojechaliśmy w końcu do końcowego przystanku i jak się wiara wysypała z pociągu to naliczyłem, że było wszystkich aż 22 w tym troje dziewcząt… niezła grupka… będzie wesoło 🙂 Przy czołgu pamiątkowa fotka i ruszamy paręset metrów asfaltem.

Nie będę tu opisywał gdzie i kiedy skręcaliśmy w lewo czy w prawo bo to nie ma wiekszego znaczenia. I tak prawie wszyscy znają tę drogę. Opiszę tylko ważniejsze sytuacje jakie przeżyliśmy na trasie, bo na pewno to czytelników zainteresuje.IMG_6862

W trakcie jazdy w kierunku Piaśnicy otrzymałem telefon od Adama, który właśnie w Piaśnicy czekał na nas. Czekał dość długo, więc postanowił wyjechać nam na spotkanie. Krótkie przywitanie w biegu i jest już nas 23.

Bardzo ładna trasa, drogi utwardzone szutrowe i te lasy, które dodają życia, świeże powietrze i kompletna cisza. Czasem tylko słychać jak żurawie w ułożonym kluczu odlatują od nas.  Wrócą jednak w przyszłym roku na wiosnę…

Przed nami j. Dobre. Ogłaszam krótki odpoczynek, wraz z posiłkiem, bo przed nami droga daleka… pojedliśmy, popiliśmy, pożartowaliśmy i zrobiliśmy kilka fotek.

Jedziemy dalej, szkoda czasu, zjazdy, podjazdy trochę piachów i w pewnym momencie ogłoszono awarię roweru w grupie jadącej za nami. Zadzwoniłem do Tomka i okazuje się, że jeden z kolegów zerwał łańcuch, a gdy naprawili niewiele ujechali i zerwał się po raz drugi. Czekaliśmy dość długo… o to już nie dobrze, ponieważ te przerwy się wydłużają a dzień jest krótki, o 18:00 już robi się ciemno.

Umówiłem się z Tomkiem, że my nieco wolniej będziemy jechać, a on z grupką chyba 5 osobową będzie nas gonić. Tomek zgodził się i tak też zrobiliśmy.

IMG_6871Ruszamy… mała 5 osobowa grupka została za nami. Starałem się hamować niektórych bikerów, po to aby Tomek nas doszedł i w końcu doszedł. Jechaliśmy już w komplecie. Ta radość nie trwała zbyt długo, bo nastąpiła następna awaria, ale już bardziej poważna. Otóż Adam w pewnym momencie złapał gumę. Na pewno ktoś pomyśli, że to nic takiego strasznego. Przedtem jednak był zjazd z górki po kamieniach i widocznie w tym czasie pękła i odgięła się obręcz a to spowodowało przetarcie opony co w konsekwencji doprowadziło do przebicia dętki. Obręcz miał dość mocno zeszlifowaną od hamulców.

W końcu jakoś udało się załatać tę awarię, bo na pewno musi być wymieniona obręcz na nową. Na pół napompowanej oponie Adam postanowił się wycofać z dalszej jazdy z nami i „przesiadł sie” na szosę w kierunku Wejherowa. Pozostało nas 22, ale to nie był koniec awarii. Fatalny dzień!!! Jeszcze nigdy czegoś takiego nie było. Chyba lepiej powinny być przeglądane rowery przed wyjazdem. My nie jeździmy szosami tylko po ciężkim terenie dlatego też uczulam na lepsze przygotowanie rowerów, w przeciwnym bowiem wypadku nasze rajdy nie będą realizowane w całości. Przed Jastrzębią Górą Markowi również zerwał się łańcuch, ale tu był problem większy, ponieważ Marek przyjechał na rajd bez haka, czyli jechał bez przerzutki po dość trudnym terenie. Była bardzo zabawna sytuacja, gdy pod każdą górkę musiał biec obok roweru. Wjechać nie mógł, bo miał ustawione na twarde przełożenia, czyli z przodu blat a z tyłu najmniejsza zębatka.

Czasami próbował podjeżdżać i stąd to w końcu to zerwanie łańcucha.

Postanowił skrócić łańcuch tak aby łańcuch szedł na środkowej przedniej zębatce a z tyłu bez zmian, czyli najmniejsza. Te wszystkie awarie poważnie zabrały nam czas i dochodziła już 15:30.

Nie mieliśmy szans przejechać całej trasy, a więc krótka narada z kolegami. Zaproponowałem opcję awaryjną „nr 2”, którą założyłem jeszcze będąc w domu, gdyby nam zabrakło czasu to skracamy i wracamy z Jastrzębiej Góry przez Mechowo, Darżlubie do Wejherowa.

Wszyscy zaakceptowali tę moją propozycję. Marek w końcu zakończył łączenie łańcucha i ruszyliśmy do Jastrzębiej Góry . Jednocześnie zaproponował mi, że skoro skróciliśmy trasę to zaliczmy przynajmniej klif, przy którym zrobimy parę fotek. Bez namysłu odpowiedziałem mu, że koniecznie tam jedziemy i dojechaliśmy. Widoki oszałamiające. To jest nagroda dla nas za nasze pokonane trudy. Natychmiast wszyscy powyciągali aparaty, a migawki zaczęły strzelać jak na jakiejś konferencji prasowej. Na klifie było dość zimno i wiał mocny wiatr, niektórzy ubierali na siebie co mieli.

Jest godzina 16:00 a do Wejherowa chyba ok. 40 km, czyli wrócimy już w kompletnych ciemnościach. Nie przeszkadza nam to, ważne, że wszyscy byli szczęśliwi z takiego rajdu a widać to było po uśmiechniętych twarzach.

Wracamy do miasta do jakiegoś sklepu, aby uzupełnić zapasy. Zapowiedziałem, że przez 40 km nie będzie żadnego sklepu, bo jedziemy polnymi drogami i lasami. A więc w drogę, wjeżdżamy na ścieżkę rowerową przez las w kierunku Mechowa a po drodze spotykaliśmy grzybiarzy, którzy jeszcze próbowali coś znaleźć.

Tempo było umiarkowane wprawdzie tworzyła się czołowa grupka, która to prowadziła, peleton był dość mocno rozciągnięty, ale co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, aby dołączyła reszta uczestników.

Dojechaliśmy do Mechowa. „Satan” zapowiedział, że on i jeszcze parę innych chętnych chcieli zobaczyć Groty Mechowskie i będzie nas gonić. OK.

Przekazałem mu nasz azymut i pojechaliśmy w kierunku Darżlubie a tam na asfaltówkę zupełnie pustą od blachosmrodów. Na skrzyżowaniu poczekaliśmy na resztę grupy, która w dość szybkim tempie dołączyła do nas.

Ruszyliśmy już było zupełnie ciemno a więc wszystkie lampki się pozapalały. Niesamowita droga pełna zakrętów i dość szeroka.

Zupełna cisza, kompletna ciemność tylko było widać jak peleton był rozciągnięty po migających czerwonych lampkach i przednich halogenach. Dobiegały tylko odgłosy szczelających żołędzi pod naszymi kołami. W Darżlubiu zresetowałem jedną z dwóch pamięci mego licznika, aby zmierzyć tę trasę leśną… .W Wejherowie odczytałem ją i wynosiła 19 km. Szosa w kompletnych ciemnościach coś niesamowitego!!! Dojechaliśmy do dworca w Wejherowie, bilety i za parę minut byliśmy już w pociągu.

Kasia szukała chętnego, aby wysiąść w Sopocie i dojechać jeszcze na Zaspę na kołach (widocznie dla niej była za krótka trasa)…..spojrzała na mnie…… no dobra to jadę z Tobą a jeszcze do nas dołączył „Flash” więc pożegnaliśmy wszystkich w Kamiennym Potoku i wysiedliśmy. Tomek prowadził, tempo było ok. 25 km/h jak stwierdziła Kasia. A zimno było, więc mocniej nacisnęliśmy na pedały.

Piękna jazda brzegiem morza, wiatr mieliśmy w plecy. Na Zaspie pożegnaliśmy Tomka i ja poprowadziłem w kierunku „Lotni” i tam pożegnałem się z Kasią. To była godz. 20:00, czyli 12 godzin na kołach, bylibyśmy dużo wcześniej, gdyby nie te awarie.

Muszę stwierdzić, od 3 lat jak prowadzę rajdy nie miałem tylu awarii. Pokrzyżowały nam one kompletnie nasz plan, ale na pewno tam wrócimy w przyszłym roku jak dnie będą długie.

Moje refleksje:

Trochę było podjazdów, trochę piachów, trochę korzeni, czyli całkiem sympatyczna droga….taką lubię a asfaltów prawie wcale nie było i to jest to!!!

ELENA! Brakowało nam Ciebie…..nie miałem kogo pilnować, aby mnie nie wyprzedzano 🙂 wracaj na trasę!!!

Na przyszłość nie powinny mieć miejsca takie sytuacje, aby jechać bez przerzutki po zróżnicowanym terenie. Łańcuch może każdemu się urwać, taką usterkę usuwa się dość szybko, ale nie rozumie dlaczego nie używa się zapinek do łańcucha?

Na zakończenie jak zwykle wszystkim serdecznie dziękuję za przemiłe towarzystwo, no i tu muszę również podziękować naszym dziewczynom, które jak zwykle były wspaniałe i dobrze przygotowane kondycyjnie.

I jeszcze jedno nie było w tej ekipie „zamulaczy” wszyscy jechali razem, tym razem naprawdę wszyscy dobrali się idealnie jeżeli chodzi o kondycję.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Foto: Tomek&Mieczysław&Sławek

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Wejherowo

m=Jastrzębia Góra

m=Mechowo

m=Darżlubie

szlak=zielony

obszar=kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Rajd do źródła Marii 2006

Po tych opadach deszczu nareszcie zaświeciło słoneczko, więc wsiadamy i jedziemy.

Na wyznaczone spotkanie przyjechały tylko cztery osoby… bardzo skromnie, widocznie ostre podjazdy i błotko nie każdemu to odpowiada. Tak, więc w 5-cio osobowym składzie ruszyliśmy w kierunku ul. Szopena, gdzie wjechaliśmy do lasu. Na początku nie było tak źle, trochę prostych odcinków, jak również dziur i kamieni.

Po ok. 1 km rozpoczął się ciężki i dość długi podjazd. Przyznam szczerze, że tu miałem mały problem, ale jakoś się wciągnąłem na górę ufff nareszcie, teraz będzie trochę odpoczynku paręset metrów drogi prostej. I znowu podjazd może nie taki długi, ale wjeżdżamy na niego wszyscy bez problemu. Coś mi ta przednia przerzutka szwankuje, jak chce to przerzuci bieg, albo i nie przerzuci.

Jak jest podjazd to i musi być zjazd i nareszcie jest…. puszczam klamki i w imię Boże pędzę do przodu, dobrze, że mam pedały zatrzaskowe bo w przeciwnym bowiem wypadku siedziałbym na ramie, a nogi latałyby w powietrzu. Mój Manitou pracuje bez zarzutu, ładnie wybiera nierówności.

I tak dojechaliśmy do szlaku niebieskiego, po którym mamy przejechać, aż się ciepło robi jak pomyślę o tych szaleńczych zjazdach po tej śliskiej nawierzchni.

Zatrzymaliśmy się w celu poinformowania wszystkich, co nas czeka na tym błotnistym zjeździe, zresztą nie jest on jeden. Jeden z kolegów zrezygnował z tego zjazdu i zjechał bokiem po asfalcie.

Ruszyliśmy, ale w dość dużych odstępach jeden od drugiego. Ta droga jest bardzo niebezpieczna ze względu na śliskie gałęzie i korzenie… zjeżdżam dość szybko i wjeżdżam na górkę. Mięśnie naprężone na maxa a takich podjazdów było kilka pod rząd. Przy każdym ostrym zjeździe nadal pedałowałem jednocześnie hamując obydwoma hamulcami… w ten sposób nie zablokuje się tylne koło. I został ostatni zjazd, z którego trochę się jednak obawiałem, że wpadnę w poślizg i przelecę przez kierę. Do połowy zszedłem a dalej to już zjechałem na sam dół gdzie czekało dwóch kolegów.

Gdy wszyscy zjechali, więc ruszyliśmy asfaltem do dworku oliwskiego i tam skręciliśmy do następnego lasu.

Tu czekał nas ponowny długi męczący podjazd o długości 1 km, kiedyś go mierzyłem.

Każdy podjeżdżał własnym tempem…..dość często popijałem izotonik… no nareszcie koniec męki. Teraz to już będzie trochę odpoczynku, bo droga bez wzniesień. Trochę jechaliśmy czarnym, a później żółtym szlakiem, aż w końcu zjechaliśmy ze szlaku.

Ponowny długi podjazd, ale niezbyt wymagający aż w końcu dojechaliśmy do Owczarni. Dalej przekroczyliśmy ul. Spacerową i wjechaliśmy koło nadleśnictwa na szlak czerwony a następnie żółty, którym to dojechaliśmy do Źródła Marii. Tu nastąpił po 30 km pierwszy odpoczynek… fotka, jakiś posiłek i w drogę. Dalej to już poprowadził „Mudia” naturalnie w dalszym ciągu lasem.

W koncu doprowadził nas ponownie do Owczarni, czyli zrobiliśmy wielkie koło. Zapomniałem wspomnieć, iż dwie osoby wcześnie się odłączyły, ponieważ tam im było bliżej do domu. „Mudia” również nas pożegnał przed mostem do Owczarni i zawrócił do domu.

Zostałem z Markiem, z którym to tłukliśmy się po bagnach dziurach, kamieniach, aż w końcu zmęczyliśmy tę drogę i dobrnęliśmy do Oliwy a we Wrzeszczu pożegnaliśmy się , każdy pojechał własną drogą. Tak, więc nasza dzisiejsza przygoda się zakończyła, było bardzo miło i pogoda również nam dopisała. Niech żałują Ci, co nie pojechali, bo powtórki już nie będzie.

Mieczysław Butkiewicz

asfalt=brak

dystans=50

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=normalny

m=Osowa

szlak=żółty

obszar=TPK

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , | Leave a comment

Rajd do Sulęczyna 2006 r

Długo zastanawiałem się, w którym regionie naszego województwa wybrać trasę na wyprawę dwudniową. Druga sprawa to znalezienie noclegu w okresie sezonu nie jest takie łatwe. Po dość długich poszukiwaniach udało mi się znaleźć wolną agroturystykę w Sulęczynie. Zamieszkamy w „Domku Przy Jałowcach”. Start nastąpił 19 sierpnia 2006r. Chęć udziału w naszym wypadzie rowerowym zgłosiło 14 osób. Z tym, że mieliśmy jechać w 11 osób a reszta miała przybyć na miejsce przeznaczenia indywidualnie. Pogoda nie była najlepsza, ponieważ niebo było dość mocno zachmurzone a przed wyruszeniem na trasę otrzymałem wiadomość, że w Gdyni pada deszcz.

Tak sobie pomyślałem nie najlepiej się zapowiada, ale trudno najwyżej zmokniemy, musimy jechać 🙂 Ruszyliśmy przez szlak zwiniętych torów i poligon do Otomina.  Jedna z naszych koleżanek nie była najlepiej przygotowana kondycyjnie, więc byłem zmuszony zaproponować jej o wycofanie się z dalszej jazdy, ponieważ na krótkim odcinku musieliśmy czekać na nią i na zamykającego. Nie możemy jeździć poniżej 20 km/h a tutaj tak się zapowiadało, wówczas dojechalibyśmy do Sulęczyna dopiero na noc. Bardzo mi przykro, ale to przestroga dla innych. W Otominie wsiadamy na szlak niebieski i jedziemy do Żukowa, a stamtąd jedziemy szosą do Borowa, w którym to jest zjazd na niebieski szlak. Za Kartuzami w pobliżu Rezerwatu „Zamkowa Góra” zgubiliśmy drogę i nie mogliśmy odnaleźć szlaku czerwonego. Trzeba było przebijać się przez chaszcze, czyli przez pościnane gałęzie drzew sięgające niekiedy dosłownie do kolan. Trudno było utrzymać równowagę na nogach, a na dodatek należało ciągnąć za sobą rower.

W końcu straciliśmy dużo czasu zanim odnaleźliśmy jakąś przyzwoitą drogę. I tak dojechaliśmy do Chmielna. Z Chmielna skierowaliśmy się w kierunku miejscowości Lampa, Sznurki, Przewóz, Zgorzałe i Stężyca. Ze Stężycy ruszyliśmy w kierunku Gapowo, Betlejem i Węsiory. W Węsiorach chcieliśmy odwiedzić „Kamienne Kręgi”, ale w tym dniu chyba nie było nam to pisane, ponieważ „przelecieliśmy” je z szybkością odrzutowca i zanim zorientowaliśmy się to już nie chciało nam się wracać parę kilometrów, ale to nic straconego w drodze powrotnej na pewno tam zawitamy. Z Węsior do Sulęczyna pozostało nam tylko ok. 6 km, więc gnamy już szosą do naszego celu. W Sulęczynie szukamy sklepu, aby zaopatrzyć się w kiełbaskę, chleb i picie. Czeka nas zapowiedziane przez organizatora ognisko 🙂 Jest sklep, więc zaopatrujemy się w artykuły żywnościowe i jedziemy na miejsce przeznaczenia.

UFF!!! Nareszcie, a na miejscu już czekają 3 osoby. Krótkie przywitanie a u progu domu wita nas gospodyni i proponuje schowanie sprzętu do garażu. Jest chyba godz. 17:00, więc mamy dużo czasu do rozpalenia ogniska. Część poszła nad jezioro, aby wykąpać się a reszta została i brała prysznic już na miejscu. Jak już zaczęło się ściemniać to rozpoczęliśmy rozpalać ognisko. Ognisko było wspaniałe i kiełbaski bardzo smakowały, trwało ono do późnych godzin nocnych. Rano pobudka godz. 10:00, bo za moment gospodyni miała przynieść śniadanie. Jajecznica na boczku….coś wspaniałego, kawa lub herbata, co kto wolał. Po śniadaniu mieliśmy wyruszyć w drogę powrotną, ale trochę się rozpadało, więc odczekaliśmy i z pół godzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy a po drodze jeszcze odwiedziliśmy jezioro, gdzie zrobiliśmy parę fotek……następnie start w kierunku Węsior, gdzie zahaczyliśmy o kurhany, do których nie dojechaliśmy dnia poprzedniego.

Naładowani energią 🙂 ruszyliśmy w kierunku Chmielna przez Niesiołowice, Czysta Woda, Żuromino, Borzestowska Huta i Chmielno. Dalej w kierunku Kartuz, ale Kartuzy ominęliśmy bokiem. W końcu dojechaliśmy do wsi Przyjaźń i tu w zasadzie zakończyła się nasza wyprawa, ponieważ większość skierowała się do Gdyni a reszta, czyli 5 osób pojechała razem ze mną niebieskim szlakiem do Otomina. W Otominie ta piątka znowu się podzieliła, dwie osoby odjechały, ponieważ bliżej mieli do domu.

No i zostałem z Adamem i jego partnerką (przepraszam, ale nie zapamiętałem imienia). Ruszyliśmy w kierunku ul Kartuskiej i tam znowu rozdzieliliśmy się ja skierowałem się w kierunku szlaku zielonego a Adam z koleżanką pojechali główną drogą do Gdańska. Więc ruszyłem do lasu już solo, aby wjechać na szlak zielony, znam tę drogę na pamięć, także w mgnieniu błyskawicy znalazłem się już na szlaku A tam to już „leciałem jak burza” po tych wszystkich zakrętach leśnych, śpieszyło mi się trochę do domu. Bardzo szybko znalazłem się w Matemblewie i dalej na Zaspę. W domu byłem o godz.19:00, i tak, więc zakończyła się nasza wspólna wyprawa dwudniowa. Czy było fajnie nie mnie to oceniać, pozostawiam to uczestnikom, ale mogę a właściwie muszę podziękować wszystkim bikerkom i bikerom za mile spędzony czas.

Nasze dziewczyny spisały się dzielnie na trasie pomimo czasami bardzo ciężkich przeżytych chwil z nami zwłaszcza na tym odcinku rezerwatu „Zamkowa Góra”, tam rzeczywiście było nawet powiedziałbym bardzo ciężko a one szły jak czołg 🙂 po tych gałęziach ciągnąc za sobą swoje maszyny. Po za tym muszę podziękować naszej koleżance Agnieszce, że zechciała nam towarzyszyć przy ognisku. Specjalnie przyjechała z Gdyni autobusem…..ale poświęcenie, co? Było nam miło gościć w naszych bikerskim towarzystwie……myślę, że się nie nudziłaś w tak dobranymi wspaniałym rowerowym gronie.

Refleksje:

Doskonale był przygotowany sprzęt, bo przejechaliśmy w sumie 180 km i ani jednej awarii.

Druga sprawa to kondycja w zasadzie u wszystkich była dobra.

Może rzeczywiście czasami za szybko „lecieliśmy”, ale w następnym dniu jak zauważyłem było dobrze, nikt daleko nie zostawał.

No i najważniejsze to właściwie pogoda była super, bo nawet pokazało się słoneczko w drodze powrotnej a myślałem, że będzie gorzej.

Do końca dojechaliśmy wszyscy cali i szczęśliwi nikt nie nocował w lesie 😀

Nie ukrywam, że odczułem trudy tego wyjazdu, czasami był dość uciążliwy….nie mogę mieć do nikogo pretensji, ponieważ sam tę trasę dobierałem.

Dość dużo było podjazdów i to w większości po ciężkim terenie jak piasek, korzenie itp.

No cóż takie jest życie bikera 🙂

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Foto: Mieczysław&Andrzej

asfalt=normalnie

dystans=200

kondycja=normalna

profil=normalny

trud=normalny

m=Otomin

m=Żukowo

m=Kartuzy

m=Chmielno

m=Stężyca

m=Węsiory

m=Sulęczyno

szlak=niebieski

obszar=Kaszuby

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , | Leave a comment

Rajd do Przegalina

IMG_4437.jpg.phpNa spotkanie przybyło 15 osób, no, więc spora grupka a do tego dołączyły trzy dziewczyny, za co im się należą szczególne brawa. Pogoda nie była najlepsza, ale było stosunkowo ciepło.

Dość długo padał bardzo mały deszcz, co nam oczywiście nie przeszkadzało, jedynie to, że było ślisko. Po wyjechaniu z Gdańska nastąpiła pierwsza awaria….kolega Janusz złapał gumę i tą złą passę zapoczątkował, bo później koleżanka była następną, która miała pecha.

Do Sobieszewa dojechaliśmy już bez żadnej awarii, ale na to długo nie dano nam czekać, bo w Przegalinie zdarzył się mały wypadek, kolega wjeżdżając dość szybko na mokry most pokryty deskami wpadł w poślizg no i wywrotka, na szęście nic mu się nie stało, oprócz pobrudzenia ubrania.IMG_4444.jpg.php

Jemu nic, ale rower nie wytrzymał i pękła mu rama pod siodełkiem w ten sposób, że siodełko można było wyjąć, ale z kawałkiem rury od ramy. Bardzo nieprzyjemna sytuacja….na szczęście można było jechać dalej, ale siodełko było luźne.

Na śluzie widzieliśmy jak statek przez nią miał przepływać (uwidocznione na zdjęciu), nie czekaliśmy aż przepłynie, bo mały deszczyk cały czas mżył, więc pojechaliśmy dalej w kierunku mostu w Kiezmarku tam przejechaliśmy go i zrobiliśmy nawrót wałem w kierunku Mikoszewa. Do Mokoszewa było 7 km tam przepłynęliśmy promem do Świbna i skręciliśmy do lasu gdzie odnaleźliśmy kolektor, po którym jechaliśmy, do Sobieszewa.IMG_4446.jpg.php

Bardzo sympatyczna droga leśna z dala od gwaru blachosmrodów. I tak się nieubłaganie zbliżał koniec naszej wspaniałej wędrówki rowerowej. <br>ok. Dojechaliśmy wszyscy w komplecie do Gdańska i tam zakończyliśmy naszą wędrówkę. Koleżanka, która złapała gumę miała pecha do tego stopnia, że już w Gdańsku zeszło jej ponownie powietrze….to naprawdę pech.IMG_4447.jpg.php

W sumie przejechaliśmy ok. 90km, nie jest jakiś wielki wyczyn, ale już na początku zakładałem, że będzie to rajd krótki i taki był. W tym momencie niejeden powie, że to nie dla niego trasa o takiej długości. Korzystając z okazji pragnę nadmienić, iż my nie prowadzimy rajdów krótkich. Każdy wyjazd będzie nie krótszy niż 90km….takie są nasze założenia naszej Gdańskiej Ekipy Rowerowej.

A więc do zobaczenia na następnym rajdzie!!!

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=sporo

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Olszynka

m=Sobieszewo

m=Świbno

m=Przegalina

m=Gdańsk

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | 2 Comments

Rajd do Starogardu

IMG_6009.jpg.phpNiedziela 7 maj 2006r

Godz. 6:00 pobudka, czas wstawać….Wydaje mi się, że ma być jakiś rajd a może to tylko sen….no nie….. jestem chyba zaspany, szybko do łazienki.IMG_6017.jpg.php

Dopiero teraz doszło do mnie, że dziś wyjeżdżamy. Przed godz. 7:00 muszę wyjechać z domu, jeżeli chcę zdążyć na kolejkę o godz. 7:25 do Tczewa.

Więc szybko makaronik, czyli węglowodany oraz odżywkę Whey Gainer. Dobrze, że poprzedniego dnia przygotowałem śniadanie na drogę, jakieś kanapki, banany, dwa bidony z glukozą i cytryną.

Gonię szybko do Gdańska. Dojeżdżam i już z daleka widzę parę osób a między innymi znajoma twarz kolegi z grupy GRT, którego serdecznie przywitaliśmy.

Pociąg przyjeżdża trochę wcześniej także mamy czas na spokojne wejście z rowerami do przedziału. Przed Tczewem jeden z kolegów dostaje telefon, że Obcy nie zdążył na ten pociąg SKM, więc postanowił nas dogonić korzystać z pociągu pośpiesznego, który jechał 10 min za nami i to mu się udało. Wysiedliśmy w Tczewie i czekamy na peronie na kolegę a w międzyczasie ja otrzymałem telefon od Tomka Flash’a, że on przyjechał do Tczewa na kołach i nie wie gdzie my jesteśmy, więc poinformowałem go, że jesteśmy na peronie oczekując pociągu pośpiesznego, więc szybko do nas dołączył.IMG_6045.jpg.php

Niedługo pociąg przyjechał i z niego wysiadł Obcy. Jest nas 10, czyli w komplet….ruszyliśmy w kierunku szlaku żółtego.

Naszym azymutem był właśnie szlak żółty i tak zaczęliśmy go realizować. Pogoda wręcz doskonała, słoneczko przygrzewa, co jakiś czas zachodziło za chmury i pojawiało się ponownie.

I tak jechaliśmy w pełnej zwartej grupie….czasami droga była trochę uciążliwa w postaci kolein wykonanych przez traktory, ale najważniejsze, iż nie było nigdzie błota.

Trudno czasami było utrzymać kierownicę w rękach na tych fatalnych dołach, dziurach i korzeniach tu amortyzatory aż piszczały z przeciążenia. Każdy szukał jakiegoś toru bardziej przejezdnego, raz w lewo raz w prawo a czasami niektórzy wjeżdżali obok na runo leśne….no cóż takie jest życie bikera.

Aha zapomniałem wspomnieć mimo tak czasami utrudnionej trasy nie było żadnego OTB to tylko świadczy o dobrze opanowanej technice jazdy po ciężkim terenie.

Gdzie ten kompresor?, bo wówczas byłoby jakieś urozmaicenie, przynajmniej byłoby pozorowane OTB hehe.IMG_6087.jpg.php

Tempo było spokojne, tym razem nie było żadnych wyścigów, tylko Flash często przelatywał koło nas jak odrzutowiec… na liczniku chyba miał 35km/godz. Zostawiał nas ok. 100m z tyłu, szybko rzucał bika na ziemię, i sam kładł się na glebę i wyciągał foto. My natomiast dojeżdżając do niego musieliśmy omijać leżącego fotografa, aby go nie najechać kołami, tym bardziej, że nie miał jak zwykle kasku….no cóż widocznie go nie lubi.

Cały czas jechaliśmy żółtym szlakiem do miejscowości Szpęgawsk, Rywałd i Brzeźno Wielkie. I od tego miejsca kierowaliśmy się za pomocą kompasu, który doprowadził nas do Wisły i w tym momencie kompas schowałem do sakwy.

Jechaliśmy już szosą trzeciej kategorii, także ruchu samochodowego nie było. Po drodze krótkie zaopatrzenie i w drogę.

I tak po 120km dotarliśmy do Gdańska. Jedno mnie zaskoczyło a mianowicie, iż żadna z dziewczyn nie zdecydowała się przyjechać…..czyżby jeszcze kondycja nie ta, która powinna być?, albo nie chciało się wstać w niedzielę trochę wcześniej.

Korzystając z okazji chciałem podziękować tym wszystkim, którzy brali udział w naszym rajdzie. Po za tym należą specjalne podziękowania Markowi, który mocno wspomagał nas w nawigowaniu trasy….trzeba przyznać, że drogi znał nieomal na pamięć.

Marek tylko na drugi raz nie bierz ze sobą tak załadowanego plecaka, bo to jest zbyt uciążliwe na dłuższych trasach.

Po za tym dziękuję koledze Satanowi, że chciał zaszczycić nasze progi swoją obecnością.

Refleksje:

Świetny wypoczynek na łonie natury.

Świetnie dobrana paczka bikerów

Nie było ani jednej awarii, czyli świetnie przygotowane rowery i za to dziękuję!!!

Kondycję u wszystkich oceniłbym na piątkę.

Wprawdzie tempo nie było duże, ale przecież na rajdach nie chodzi o to, to nie są rajdy XC i takie nigdy nie będą.

Jeździmy typowo rekreacyjnie i nie mamy zamiaru popisywać się wyścigami przed innymi to nie nasza profesja…..chcemy odpoczywać.

Trochę osobistych refleksji:

Moja forma , po zimie wyraźnie rośnie, czyli powoli wracam do dawnej kondycji.

Następna sprawa to zmiana ramy w moim rowerze na typowo górską, która bardzo mi to pomogła zwłaszcza na podjazdach, których właściwie nie wiele było…a szkoda!!!, ale ja to sobie odbije na następnym rajdzie typowo górskim, ale na razie nie będę go zdradzać.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Zdjęcia: Flash&Tomek i moje

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

trud=normalny

profil=niski

m=Tczew

m=Szpręgawsk

m=Rywałd

m=Brzeźno Wielkie

szlak=Żółty

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | 1 Comment

Rajd do Borowa 2006r

IMG_6312.jpg.phpUdało się zebrać w tym upale 6 osób i ruszyliśmy w kierunku Kartuz szlakiem niebieskim, trasa miała być krótka, atrakcyjna, ale ciężka.

Borowo 2006rIMG_6314.jpg.php

Rajdu nie ogłaszałem, ponieważ chcieliśmy zrobić wycieczkę w gronie kameralnym, i to taką wycieczkę, której nigdy nie robiłem, czyli krótko mówiąc wycieczka z wieloma atrakcjami sportowymi ale o tym się dowiecie nieco później.  Naszym celem było dotarcie do jeziora Karlikowskiego w Borowie. W tym wielkim skwarze (temp. 28stopni nie jest tak uciążliwe jak się jedzie lasem) bocznymi drogami dojechaliśmy do upragnionego jeziora. Za godzinę pływania kajakiem biorą 5zł, więc bez namysłu wykupiliśmy bilet no i była wielka frajda nad wodą. Trzy osoby zgłosiły chęć popływania kajakiem.

Jedni pływali drudzy pływali kajakiem a Intel wymyślił nową dyscyplinę sportową „kolarz podwodny” czyli na pełnej szybkości wjeżdżał do jeziora swoim bikiem. To była chyba najciekawsza dyscyplina, bo nawet znalazła się publiczność, która była mocno ubawiona. Na zdjęciach widać, że rower na głębokiej wodzie nie tonie jedynie się wywraca do góry, kołami. Przed takim wjazdem matki zabierały swoje pociechy na bok, aby nie stworzyło się jakiegoś niebezpieczeństwa dla ich maluchów, tłumacząc, iż za moment będzie jechał „wodny kolarz”. Jednym słowem była fajna zabawa. ( te wszystkie wjazdy wodne są ujęte na fotkach).  Kajak był wypożyczony na godzinę, więc każdy z tej trójki mógł trochę powiosłować. Na dłużej nie mogliśmy wypożyczyć kajaku, po mieliśmy jeszcze przed sobą kawałek drogi, więc należało powoli się zbierać i wracać na trasęIMG_6318.jpg.php

Następna konkurencja to była spinaczka z rowerem na plecach, ale o tym to później. Fajnie było tylko nie wiedzieliśmy, jaka atrakcja jeszcze na nas czekała.

Wsiedliśmy w Żukowie na szlak niebieski i tak sobie jadąc trafiliśmy na szlak, wzdłuż Raduni. W zeszłym roku już raz szliśmy tą fatalną drogą tam właściwie nawet nie widać tej dróżki tylko od czasu do czasu znaki na drzewach i stąd też wiedzieliśmy, iż idziemy a raczej pełzniemy właściwą trasą, a teraz po raz drugi władowałem się na ten sam szlak. Temperatura, wysokie zwalone drzewa, przez które trzeba było przenosić rowery na plecach no i ten duży spad do do rzeki Radunia.

Trudno było się utrzymać na nogach a w dodatku rower pod pachą. Tak szliśmy chyba ok. 1 km i nie był to koniec, więc zaproponowałem skręcić w lewo pod kątem 90 stopni w górę, a tam jest jakaś ścieżka. <br> Wszyscy się zgodzili. O wniesieniu roweru do góry nie było możliwe a jedynie należało go wciągać po ziemi. Buty ciągle zsuwały się w dół, więc należało szybko łapać się jakieś gałęzi, bo w przeciwnym przypadku czekała kąpiel przymusowa w rzece.IMG_6323.jpg.php

Dość długo wciągaliśmy siebie i rowery, aż nareszcie koniec i tu wszyscy myśleli o odpoczynku, ale niestety ruszyliśmy dalej, bo komary by nas zjadły (potworna ilość). Była dróżka mocno zapiaszczona, więc ponownie prowadzimy rowery i byliśmy szczęśliwi, że skończyły się takie ostre wzniesienia.

I tak dobrnęliśmy do szosy, która prowadziła do Żukowa a stamtąd bocznymi drogami do Otomina. W Otominie pożegnaliśmy się, ponieważ 3 osoby mieszkają w pobliżu. Intel ze względu na pilne sprawy rodzinne musiał wracać do domu szosą. Ja wracałem do Wrzeszcza z naszą Asią (Jesion). Rajd według mnie był mocno wymagający w każdym bądź razie nie dla pierwszoklasistów. Zespół ludzi był wspaniale dobrany, wszyscyIMG_6330.jpg.php z dobrą kondycją. Jedyną osobą, o której myslałem, że jest słabsza kondycyjnie to właśnie byłem ja jako prowadzący ten rajd. Jestem po 6 tygodniowej przerwie chorobowej, więc miałem pewne obawy czy sobie poradzę na tak ciężkim terenie i w dodatku w takim upale. Już w połowie rajdu wiedziałem, że jest wszystko OK. Ktoś kiedyś powiedział jak ktoś miał kondycję to ją tak szybko nie traci a 6 tygodni to nie jest duża odległość czasu….i miał rację, czułem się wspaniale a sił mi nie ubywało. Rajd trwał 8 godzin na świeżym powietrzu, ilości km nie podaję, ponieważ to dla mnie to nie ma większego znaczenia ile przejedziemy. Nie po to jedziemy, aby nabijać kilometry….już mnie przestało to bawić.

W tym momencie chciałem wszystkim biorącym udział podziękować, oraz za wzorowe przygotowanie sprzętu, ani jednej awarii.

tekst: Mieczysław Butkiewicz

foto: CANON A60

asfalt=sporo

dystans=50

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Żukowo

m=Borowo

szlak=niebieski

obszar=kaszuby

atrakcje=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , | Leave a comment

Hel-3_Sopot

IMG_13018 maja 2005r odbył się wielki rajd  Hel. Z Wrzeszcza pociągiem wyjechaliśmy o godz. 8.07. Spotkanie miało i odbyło się w Redzie. 15 uczestników to liczba chętnych na podbój Helu w tym trzy dziewczyny, co mnie i nie tylko mnie zaskoczyło. Uważałem, że na takie odległości dziewczęta nie jeżdżą….wiedziałem tylko o Asi, która miała wielką ochotę zwiedzić Hel. Jak się okazało nie była ona jedyną. Przybyła jeszcze jedna (również Asia) i Iwona. Ruszyliśmy….. jechaliśmy cały czas tempem 24-25km/godz.Pogoda była wymarzona, niech żałują ci, co nie zaufali mojej prognozie, wiatru prawie nie było wcale, słoneczko świeciło także trudno było o lepszą pogodę….. gorzej było w drodze powrotnej, jeżeli chodzi oczywiście o wiatr. Przed Władysławowem wyprzedziły nas dwa samochody pozdrawiając nas, były to dwa naładowane samochody sprzętem do schodzenia przez płetwonurków pod wodę.IMG_4295

W Jastarni skręciliśmy do zbiornika portowego, gdzie spotkaliśmy starych znajomych właśnie tych samych podwodniaków. Oczywiście przed wyjazdem z Gdańska otrzymałem zaproszenie od mego syna Andrzeja, na odwiedzenie ich bazy, z czego oczywiście skorzystaliśmy celem nawiązania bliższych kontaktów z nimi. Wprawdzie nie widzieliśmy ich jak schodzą pod wodę, ponieważ czekali na przypłynięcie kutra, który zabierał ich na morze. Więc zrobiliśmy parę fotek pamiątkowych i w drogę na Hel.  I nareszcie wielki Hel….była to godz. 13.00.IMG_4297

Ustaliliśmy, że każdy indywidualnie zwiedza to miasto a na godz. 14.00 spotykamy się przy muzeum na molo. Potworzyły się małe grupki i zniknęły mi z pola widzenia. Ze mną zostali tylko dwaj koledzy, którzy jak widać nie mieli wielkiej ochoty na zwiedzanie. Ja szukałem uparcie jakieś smażalni ryb….byłem głodny. Usiedliśmy w małym barku na świeżym powietrzu, rybka smakowała i zupka również….gadu gadu i już godz. 14.00, a więc jedziemy na nasze umówione miejsce spotkania. <br><br> Grupa była już prawie w całości….za chwilę dołączył Tomek…i w drogę!dsc06326

Nasza średnia trochę się obniżyła z powodu czołowego wiatru przez 35km. I tu dawaliśmy sobie zmiany na prowadzeniu ja często siadałem na kółko prowadzącemu. Przed Włądysławowem wyprzedzili nas nasi wodniacy machając nam ręką na pożegnanie, wówczas pomyślałem sobie, że dobrze wam machać rękoma a my musimy machać, ale nogami i to pod ten cholerny wiatr haha. <br><br> Wiedzieliśmy, że wjeżdzjąc do Władysławowa skręcimy o 90 stopni w lewo, to wówczas wiatr będziemy mieli boczny i tak było. Nastąpiła ulga….wiatr z boku a czasami z tylu, także znowu tempo wzrosło. I tak jechaliśmy aż dojechaliśmy do Chyloni. Tu nastąpiło rozdzielenie grupy, cześć pojechała rowerami do Gdańska a ja z kolegą Robertem wsiedliśmy do kolejki. Nie ukrywam, że miałem ochotę jechać rowerem do domu, ale miałem pewne obawy czy dojadę, ponieważ była jedna próba skurczu mięśni, więc wolałem nie ryzykować. Do kolejki dojechałem bez problemu.

Ilość przejechanych kilometrów:

Tomek 182km

Plucho 188km

Asia 172km

Mietek 150km

Robert 150km

Średnia z całej trasy wynosi ok. 22km/godz

Te różnice wynikają z tego, że część nie skorzystała z pociągu.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Foto: Mietek&Tomek

Zdjęcia wykonano aparatem CANON A60

asfalt=max

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Sopot

m=Reda

m=Władysławowo

m=Hel

Posted in Relacje | Tagged , , , , , | Leave a comment

Rajd do Przywidza 2006r

12.jpg.php1 październik….nowy miesiąc i nowy rajd, tym razem do Przywidza. Na spotkanie przyjechało 19 osób w tym trzy koleżanki: Asia, Kasia i Gosia. Przed wystartowaniem otrzymałem dwa telefony: pierwszy od Gosi, że się spóźni 20 minut, drugi od Arka z Redy……ta sama sytuacja, więc poprosiłem Tomka Flash’a, aby poczekał na nich przed dworcem PKP….zgodził się. Wiedziałem, że nas na pewno dogonią. A więc wystartowaliśmy przez szlak zwiniętych torów, następnie przez poligon, gdzie nasz kolega Maciek miał pecha…..zerwał się się łańcuch, także przymusowa przerwa, która notabene nie trwała zbyt długo, a więc nie najlepiej się zaczęło. I w tym miejscu Tomka grupka nas dogoniła, także już byliśmy w komplecie.13.jpg.php

Jedziemy dalej do Otomina a tam miał przybyć i czekać na nas Tomek-Pruszcz. Najpierw krótka asfaltów ka a później wjeżdżamy do lasu na szlak zielony a później na niebieski i gnamy do przodu…..dojechaliśmy, ale tam na nas nikt oczywiście  nie czekał…..Tomek nie przyjechał widocznie coś mu wypadło……Tomek żałuj, było super:-D W Otominie poznaliśmy nowego kolegę Pawła, który dołączył się do nas. Mieszka on w  Kolbudach, więc poprosiłem go o wsparcie nawigacyjne na co on wyraził zgodę. Szlak zielony, którym mieliśmy jechać Paweł stwierdził, iż nie jest on lajtowy, tędy często jeździ i zna go jak własną kieszeń. No cóż musimy jechać, już nie raz musieliśmy przejeżdżać po krzakach, gałęziach usłanych na dróżkach po wycinkach drzew i jakoś poradziliśmy to myślę, że i z tym sobie poradzimy.

Rzeczywiście trasa czasami jest makabryczna, również na drodze dużo odciętych gałęzi, koleiny na pół metra głębokie,  w takiej koleinie  ledwo się jechało na szczęście dużo ich nie było, po za tym jazda po dróżce zarośniętą wysoką trawą. W każdym bądź razie szlak rzeczywiście nie był łatwy, ale wszyscy sobie poradzili i nie było maruderów. W końcu dojechaliśmy do Przywidza i skierowaliśmy się prosto na molo nad jeziorem, gdzie czekał na nas nasz stary znajomy Wiesiek na swej kolarzówce, a więc przywitanie parę ciepłych słów i zasłużony odpoczynek. Wszyscy porozkładali się jak kto mógł i czekali oczywiście na zawody, gdzie nasz dyplomowany rowero-nurek „Intel” miał zademonstrować swe umiejętności, ale tym razem skoków nie było, ponieważ stwierdził, że nie był przygotowany do nurkowania z tak wysokiego pomostu. W zamian za to przygotował nową dyscyplinę a mianowicie „wjazd do jeziora”, czyli polegało to na tym, że miał jak najdalej dojechać po dnie jeziora.28.jpg.php

Kibiców miał dużo, więc doping był coraz głośniejszy. Takich wjazdów miał kilka i w końcu zawody się zakończyły.
Za zdobycie pierwszego miejsca otrzymał uśmiech od naszej przemiłej bikerki  „Eleny”.Drugiego miejsca nie było, bo koledzy oddali walkę walkowerem już nie będę wymieniał kto :-D. Było ciepło i wesoło, ale czas wracać na trasę w kierunku naszych domów a więc wracamy czarnym szlakiem. Przedtem zahaczyliśmy o jakieś sklepiki celem uzupełnienia zapasów. W Przywidzu po raz drugi Maćkowi zerwał się łańcuch…..chyba ma za dużo pary w nogach:-D, znam takiego co rwał łańcuchy a szkoda że on dziś nie dojechał do nas a może właśnie zerwał łańcuch w drodze do naszej ekipy:-D31.jpg.php

Ruszyliśmy…..trochę asfaltu i wjechaliśmy do lasu. W momencie jak wjechaliśmy na czarny szlak to tak jakbyśmy jechali po autostradzie, fantastyczna droga.
Żadnych wybojów, równa szutrowa dość szeroka droga. Tempo było nie złe także dość szybko dotarliśmy do Otomina, gdzie nawet nie zatrzymywaliśmy się. No właśnie i tu ponowna awaria i znowu Mackowi przydarzyła się następna awaria….złapał gumę. Maciek miałeś dziś widocznie zły dzień:-D…..to się zdarza.

Ten odcinek drogi przebyliśmy w szybkim tempie dojechaliśmy do hipermarketu Auchan, gdzie skręciliśmy za nim na szlak zielony, który doprowadził nas do Matemblewa, gdzie pożegnaliśmy Michała
z jego synem a my pojechaliśmy tym razem szlakiem żółtym dalej.
Następnie przejechaliśmy Potokową dojeżdżając do Wrzeszcza i tu następni odłączyli.
We Wrzeszczu byliśmy o  godz 18:00
Trasa trochę się wydłużyła bo na liczniku odczytałem 90km.
Cały czas duktami leśnymi, drogami szutrowymi no i trochę łąkami z wysoką trawą.

Refleksje:
Miało być lajtowo i moim zdaniem tak też było, chociaż słyszałem inne odgłosy na ten temat.
Pogoda była na medal, ciepło i bez deszczu.
Naszym dziewczynom gratulujemy wytrzymałości na trasie….byłyście wspaniałe !!!
Przy okazji chciałem podziękować wszystkim kolegom, że zechcieli zaszczycić nasze GER’owskie szeregi.
I na koniec podziękowania dla Pawła, który tak wspaniale nawigował….mam nadzieję, że nie ostatni:)
tekst: Mieczysław Butkiewicz
foto: Tomek&Mieczysław

asfalt=niewiele
dystans=100
kondycja=niska
profil=normalny
trud=niski
m=Otomin
m=Kolbudy
m=Przywidz
szlak=czarny
obszar=kaszuby
atrakcja=jezioro
typ=rowerowy
Posted in Relacje | Tagged , , , , , | Leave a comment
« Older
Newer »