Uroki kaszub

0040Sobotni rajd rozpoczął się tym razem w sobotę ze względu na zmianę prowadzącego. Azymut miał być obrany na jezioro Otalżyno, ale nie został zrealizowany, ponieważ okazało się, że są organizowane ciekawe zawody balonowe w Bielkówku i warto je zobaczyć. A więc wystartowaliśmy punktualnie o godz 9:10 spod dworca PKP w Oliwie w ośmio osobowym składzie w tym jedna koleżanka Ewa. Trasa wiodła Doliną Radości przez Złotą Karczmę aż w końcu wjechaliśmy na szlak czarny, który doprowadził nas do celu.

Przyjechaliśmy na miejsce zawodów w południe i jak się okazuje, że w tym czasie była przerwa od godz 9:00- 17:00 i stąd to nasze rozczarowanie na wskutek braku pokazów, ale za to były wystawione stoiska z jakimiś smakołykami, częstowali nawet winem za friko. Wiadomo, że z tego specjału nie mogliśmy spróbować, choć niektórzy mieli wielką ochotę:) Udział zapowiedziało 25 drużyn.0051

To zawodnicy światowej czołówki z polską kadrą narodową na czele. Bo to ostatnia próba przed rozpoczynającymi się za tydzień mistrzostwami świata w Austrii.

Z pewnością największą atrakcją była jednak Nocna Gala Świecących Balonów, która rozpoczynała się codziennie o godz. 20.

Dla odważnych przewidziano także loty widokowe. Z wysokości ok. tysiąca metrów było można podziwiać fantastyczną panoramę Szwajcarii Kaszubskiej…….jaka szkoda, że nie mogliśmy przyjechać tu w piątek, bo od piątku rozpoczęły się zawody i pokazy.

Grupa zniecierpliwiona i smutna zdecydowała się nie czekać do godz 17:00, więc postanowiliśmy „odlecieć” swoimi rumakami, ale po ziemi to bardziej bezpieczne.

Po naładowaniu „akumulatorów” ruszyliśmy w kierunku Babiego Dołu aż wjechaliśmy na czarny szlak. No i jak zwykle grupa podzieliła się na dwie mniejsze. Nie czekając na resztę grupy po prostu „ odlecieli” w siną dal nie zwracając uwagi na resztę grupy. Ta grupa narzuciła dość ostre tempo, którego nie wszyscy mogli dotrzymać kroku.

Wydaje mi się, że istnieje stara zasada, iż należy poczekać na resztę grupy.0054

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, fajna przejażdżka, pogoda i miłe towarzystwo.

Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w naszym rajdzie.

Tekst: Darek „rowerix”

=======================================================================

Relacja niedzielna

W związku z tym, że nie mogę brać udziału w rajdach rowerowych Darek zaproponował mi wyjazd w niedzielę samochodem do Bielkówka, gdzie miał się odbyć przelot balonów.

Naturalnie wyraziłem zgodę, przynajmniej zapomnę o nudnym siedzeniu w domu.

Nastawiłem budzik na godz 6:05, a wyjazd miał nastąpić o 7:00. Wstałem i pomyślałem: przecież to jeszcze noc. Gdzie mnie tam niesie? Ale skoro już wstałem to automatycznie udałem się do łazienki. Niestety za pierwszym razem nie trafiłem tylko łbem przywaliłem o futrynę.

Ruszyliśmy białą Skodą, która już ma swoje lata, ale działa:) i to jest najważniejsze.

Azymut Bielkówko… Traktem św Wojciecha, a przed samym Pruszczem skręcamy w prawo przez mostek do Straszyna. Dzieliło nas w tym momencie od Straszyna 4 km, więc Darek nacisnął mocniej na gaz i szybko znaleźliśmy się w Straszynie. Tu też odbywały się zawody, ale niestety chyba już się zakończyły. Ruszamy dalej. W końcu mapa nam się kończy i jedziemy w ślepo i w dodatku źle. Zawracamy, nie ma żywej duszy, aby kogokolwiek się spytać. W końcu Darek zauważył dwóch podejrzanych typów koło sklepu, chyba ich „suszy” po imprezie.

Podszedłem do nich, a browarem tak zalatywało, że prawie mnie z nóg zwaliło. Coś tam mamrotali, aż w końcu wykrztusili z siebie:  „musicie zawrócić i jechać tą drogą na Kleszczewo i tam skręcicie na Lublewo”. Podziękowałem, ale za bardzo im nie wierzyłem , więc postanowiliśmy zapytać jakiegoś faceta siedzącego w samochodzie. Dziwne, ale potwierdził te informacje

Na miejsce dojechaliśmy o godz 8:30, a tam pustki, tylko duże ilości puszek po piwie. Pomyślałem sobie, że tu się ludzie bawili oglądając zawody „szklanymi oczami” 🙂

No i kicha! Nic tu nie ma tylko puste stragany. Dla mnie stawało się to dziwne, bo wyczytałem w internecie, że impreza miała trwać do godz 9:00.

Trudno – stwierdził Darek i zaproponował dojechać do najbliższego jeziora aby się pobyczyć.

Tak się też stało. Mieliśmy koc, jakąś wyżerkę, a nawet Darek nawet przywiózł ciasto. Złość nam szybko przeszła, wiadomo, że Polak jak głodny to wku…..ny. Piękne jeziorko, na którym można się wyciszyć, a wokół nas żywej duszy nie ma. Na środku jeziora pływa a raczej stoi zakotwiczona łódka na której siedzi nieruchomo amator świeżej rybki. Że on ma zdrowie tak siedzieć godzinami (fot)

Z Darkiem poruszaliśmy wiele przeróżnych tematów, gęby nam się nie zamykały, to świetny partner do prowadzenia konwersacji. I tak przesiedzieliśmy a raczej przegadaliśmy ok 3 godz.

Fajnie się siedzi, ale czas ruszać w drogę. Po drodze za Łapinem zwróciliśmy szczególną uwagę na dużą ilość przeróżnych latarń a w głębi stał jakiś mały samolot, więc zatrzymaliśmy się, aby udokumentować to na fotkach. Te zdjęcia robiłem wysuwając aparat wysoko nad płot, dlatego są obcięte. Tu przydałby się obiektyw szerokątny.

Dojechaliśmy do Gdańska, wycieczka zakończona, ale było bardzo miło, pomimo, że nie zostały zrealizowane nasze założenia balonowe.

Na drugi rok tam ponownie się udamy, ale już zdecydowanie wcześniej. A tak chciałem unieść się balonem na wysokość 1000 m, bo były takie możliwości.

Dzięki Darkowi za miłe spędzenie czasu, nie musi to być koniecznie gonitwa na rowerze.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=max

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Otalżyno

m=Bielkówko

m=Lapino

m=Gdańsk

atrakcja=jeziora

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , | Leave a comment

Pozdrowienia z Turcji

Wyprawa do Turcji2008/08/02 09:40 Mam zaszczyt poinformować GERowską Ekipę, iż dzisiaj ruszamy w podróż do Turcji. Wyjeżdżamy pociągiem z Gdyni Głównej o 23:25 do Krakowa, dalej autobusem do Budapesztu, tam 1 dzień regeneracyjny po 22h jazdy i pociągiem do Szeged, na południu Węgier. Stamtąd już na rowerach do Rumunii, później Bułgarii, Grecji i Turcji.

Mimo późnej pory startu gdyby nam chciał ktoś pomachać albo pomóc w zapakowaniu się do pociągu to w Gdyni pociąg jest już o 22:58, we Wrzeszczu na peronie będzie też ekipa pożegnalna (23:47), ale wychylić możemy się z okna wszędzie. Będziemy jechać wagonem rowerowym (1 przedział bez siedzeń, wagon się specjalnie nie wyróżnia poza narysowanym rowerem, w końcowej części składu. To chyba tyle, wyjazd planujemy na miesiąc, ale po wyjeździe jadę od razu bez wizyty w Gdańsku studiować za granicą, także do zobaczenia za pół roku. W miarę możliwości podeślę z trasy jakieś zdjęcia albo mini relacje. Po powrocie kolejny film….

O:Wyprawa do Turcji2008/08/05 23:48 Skończyliśmy zwiedzanie Budapesztu, które w sumie zajęlo nam 2 dni (w tym 1 dzien odpoczywania, sprawdzania rowerów po podroży pociągiem i autobusem itp) i 1 dzień objazd miasta na rowerach w 6o osobowej ekipie. W Budapeszcie spotkaliśmy sie z 2 moimi kolegami, którzy akurat w tym terminie dojechali do Węgier z Polski. Dziś pożegnaliśmy ich nad Dunajem, a my mamy pobudkę o 6.30 i dalej pociągiem do Szeged i na rowery..
Nie wiem kiedy kolejny raz uda sie dorwać do internetu, oby szybciej niż za miesiąc. Smsy dopingujace na: 505931883.

O:Wyprawa do Turcji2008/08/20 17:53 Udało sie dostać do netu. Jesteśmy w Grecji, za nami Rumunia i Bulgaria, aktualnie na budziku około 1300km. Powoli zbliżamy sie do Turcji. Jak na razie bez większych problemów
W Rumunii fatalna jakość dróg, gorsze nawet niż w powiecie Wejherowskim, druzo szutru na glównych drogach krajowych! Ale ludzie nawet przyjaźni, tylko ta bieda wszędzie i cygani…
W Bugarii drogi juz lepsze, ale coraz cieplej, odwiedziliśmy 2 klasztory w górach, najwyżej na nie calych 1200m npm. Strasznie tanio.
Teraz jesteśmy w Grecji i zażywamy morskich kąpieli. Temperatura rośnie wraz z każdym kilometrem
Pozdrowienia z Kavali

O:Wyprawa do Turcji2008/08/23 14:12 Jedziemy w 4 osoby, materiał filmowy cały czas zbieramy. Wrzesień/październik może uda sie cos z tego zmontować. Jesteśmy juz tylko około 40-50km od granicy z Turcja. Juz przyzwyczailiśmy sie do temperatur 40 stopni w ciągu dnia, w cieniu. Dlatego od 12 do 16 robimy przerwy od jazdy, wieczorkiem jest tylko 33-34 stopni i jedzie sie druzo lepiej. Kto to widział żeby wstawać w wakacje o 7:30, ale jeśli pomyśle ze mam jechać w upale to wole wstać wcześniej.
Dziś spaliśmy na bardzo fajnej plaży, rano kąpiel w morzu, poźniej przejazd szutrowa droga po skalistym wybrzeżu, w południe przerwa na mrożona kawę i godzinę internetu. echhh… dobra, po powrocie opublikuje może moja relacje. Zobaczę czy uda sie jakieś zdjęcia wrzucić…

No to jesteśmy w Turcjı. Jutro w moje urodziny zdobywamy azjatycka część… będą kolejne punkty w teścıe na stan zaawansowana cyklozy za jazdę rowerem po innym kontynencie

Adam Piotrowski

To niech Ci złożę już dziś najlepsze życzenia urodzinowe, dużo wytrwałości, dobrego samopoczucia i uśmiechu na buzi. Chyba nie tak dużo skończyłeś tych „roków”, skoro odjechałeś tak daleko od rodzinnego kraju
Do tych życzeń dołącza się całyyyyyyyy GER

No to azja mniejsza za nami. Pojechalismy najdalej na poludnie Turcji na ile nam czas pozwolil, zalıczylısmy polwysep Galıpolı, Troje, Aleksandrıe, Assos i pewnie jeszcze troche. Dojechalismy do İzmiru, to taki dwu-mılıonowy Sopot. Mieszka tam nasz kolega, wiec mielismy swıetnego przewodnıka. Dwa dni zwıedzalismy miasto i okolice – Efes oraz mıejsce ostatnıego pobytu Marii, Kulesıdaskıe plaze i ınne. Na koniec milego pobytu w İzmırze wpakowalismy sie w nocy z 4 rowerami w wypelnıony po brzegi ludzmi autobus i po 9h bylısmy w Istambule, skad teraz pisze. Jestesmy po 2 dniach i 1 nocy zwiedzania miasta. Jeszcze 1 dzien i poltorej nocy i o 4;40 nad ranem w czwartek wracamy. Podroz nie bedzie krotka a i nıe wıadomo czy z 4 rowerami w samolocıe nie bedzıe problemu. No to chyba tyle, dziekuje Mietku za zamieszczenıe zdjec i mini relacji. Po powrocıe wysle cos wiecej.
Pozdrowe

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , | 2 Comments

Rajd przez Żuławy z TVP3

IMG_2588Dzień 24 sierpnia 2008 r. był dniem wyjątkowym z wielu powodów. Został podczas rajdu zrealizowany reportaż na temat funkcjonowania Naszej Grupy.

Ten dzień był wyjątkowy także dla mnie (o szczegółach w dalszej części tekstu). Spotkaliśmy się punktualnie o godzinie 9:00 pod Dworcem PKP we Wrzeszczu w liczbie 20. Kolega Michał poinformował wszystkich, że udajemy się pod blok Naszego Grupowego Szeryfa – dla niewtajemniczonych – Mietka.:) Pod blokiem doszło to interesującej rozmowy ze starszym Panem na tematy różne. Sympatyczny Pan pożegnał Nas słowami – „Wy Chamy”, na co My również zareagowaliśmy błyskawicznie życząc Panu szerokiej drogi (zapewne do Kościoła).:)IMG_2591

Z powodu problemów zdrowotnych trzech naszych Kolegów – Mietka, Andrzeja oraz Michała (Panowie życzę szybkiego powrotu do zdrowia) doszło do wyboru nowego prowadzącego rajdu. Nie chciałem się zgodzić, gdyż potrafię się zgubić w Supermarkecie, a co dopiero na trasie. Ale co tam – raz się żyje. Po przekazaniu drobnej odpłatności – zgodziłem się bez namysłu.:) Następnie przyjechała ekipa telewizyjna z Panem Markiem Wałuszko na czele. Udaliśmy się do pobliskiego Parku celem przeprowadzenia poważnej rozmowy z założycielem GER-u – Mietkiem. Chciałem nadmienić, że Nasz szeryf był bez roweru (dobrze Mietku, że przed rajdem umyłem mojego bike’a). Nawet udało Nam się zdobyć maskotkę Grupy – czarnego kota (Sławek pokazał, jak nie należy postępować z kotkiem demonstrując na nim rożne chwyty karate oraz inne wschodnie sztuki walki). Po 15 minutowej pogawędce wystartowaliśmy w końcu – Naszym celem były Żuławy.IMG_2743

Jechaliśmy do Opery al. Hallera, dalej al. Zwycięstwa do Gdańska Głównego i na Olszynkę. Tempo było umiarkowane (później uległo zmianie);). Wyjechaliśmy naprzeciwko gdańskiej Rafinerii, a następnie 7-ką do Makro i dalej ul. Benzynową. Po dojechaniu do Wyspy Sobieszewskiej zatrzymaliśmy się na pierwszy postój przy sklepie. Były także pierwsze wywiady dla potrzeb telewizji. Wóz techniczny przez większą część naszej trasy filmował nasze poczynania. Po przerwie ruszyliśmy w stronę Przegaliny. Na Śluzie kolejne wywiady i pamiątkowe zdjęcia do rodzinnych albumów. Po krótkiej przerwie pojechaliśmy do Świbna na prom, aby przepłynąć na drugą stronę Wisły do Mikoszewa. Na promie także byliśmy „kręceni”.

Z Mikoszewa ruszyliśmy ostro w kierunku Kiezmarka po drodze odwiedzając stary zabytkowy wiatrak w Drewnicy. Kilka fotek, naprawa dętki w rowerze Naszej Koleżanki i śmigamy do Gdańskiej Głowy – kolejnej śluzy. Ostatnia porcja wywiadów, ostatnie migawki, grupowe zdjęcie i jedziemy do Kiezmarka. Przejeżdżamy mostem nad Wisłą i żegnamy ekipę telewizyjną oraz Pana Marka. Krótka narada nad dalszym przebiegiem trasy i decydujemy się na zmianę zaplanowanej drogi powrotnej. Decydujemy się na mało ruchliwą trasę wiodącą przez Błotnik, Trzcinowo aż do Wiślinki. Jako prowadzący miałem na tej trasie najwięcej problemów – starałem się utrzymywać kontakt wzrokowy z peletonem, a także grupą zamykającą (powiem, że nie było łatwo);). Z Wiślinki pojechaliśmy do Przejazdowa, znowu na 7-kę aż do Rafinerii (po drodze mijali Nas nasi nowi przyjaciele z telewizji) i dalej taką samą trasą przez Olszynkę.IMG_2747

W Gdańsku każdy rozjechał się w swoją stronę. Razem z kilkoma kolegami wpadliśmy na stację benzynową odwiedzić Flash’a (Tomek dla Twojej informacji – średnia z trasy równe 20 km/h).

Na koniec pojechaliśmy ze Sławkiem zdać relację Mietkowi.

Tak to skrótowo wygląda. Była to moja pierwsza relacja (krytyczne uwagi proszę kierować do Mietka, natomiast pozytywne opinie możecie wysyłać do mnie). 🙂 Był to mój pierwszy rajd, który prowadziłem (powiem szczerze, że takiego awansu się nie spodziewałem nawet w snach). Z roli grupowego głupka awansowałem na prowadzącego – aż się łezka w oku zakręciła. Nie spodziewałem się, że prowadzenie rajdu może być czasami dosyć trudne – mam nadzieje, że nie zawiodłem i się podobało. 🙂

Chciałem wszystkim bardzo serdecznie podziękować: dzielnym Koleżankom oraz Kolegom za doskonała kondycję na trasie, także ekipie telewizyjnej za realizację reportażu (może chociaż w telewizji będę podobny do ludzi), Rodzicom, Mojej Dziewczynie, wszystkim znajomym i nieznajomym też, Prezydentowi i Premierowi oraz Mietkowi za stworzenie GER-u. 🙂IMG_2754

Średnia z trasy: 20 km/h. Na budziku wybiło u mnie po dojechaniu do domu 110 km.

Za wszelkie błędy w relacji przepraszam – ostatnie 450 zdań pisałem nosem. 🙂

Pozdrawiam

Adam Krzemiński

TW „Krzem” vel „Krzemyk”

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Olszynka

m=Sobieszewo
m=Przegalina

m=Świbno

m=Mikoszewo

m=Drewnica

m=Błotnik

szlak=zielony

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , | Leave a comment

Total light – elektrownie wodne

IMG_0018Na start przyjechało 19 osób, wiadomo ciekawa trasa, która miała przebiegać przeważnie drogami szutrowymi jak również duktami leśnymi.Wystartowaliśmy wałem obok Traktu św. Wojciecha, po pierwsze: mieliśmy wyznaczony azymut na Pruszcz Gdański, a po drugie: tam miał do nas dołączyć nasz stary GER’owiec Marek „uboot” Nie odjechaliśmy daleko gdy usłyszałem za sobą AWARIA!!! Okazało się, że Kasia złapała kapcia i musieliśmy zrobić przymusowy postój.IMG_0021

Po załataniu dętki ruszyliśmy dalej do Pruszcza Gdańskiego. Po drodze „zgarnęliśmy” ubot’a, który przejął „pałeczkę „ode mnie i pociągnął nas do sklepu, aby zrobić zapasy.

Krótka przerwa i nastąpił start do pierwszej elektrowni w Pruszczu, która została zbudowana w 1921r nad rzeką Radunia, turbina o mocy 100kw, spad wynosi 2,69m. Następnym celem do zwiedzania jest kościół parafialny św Jacka w Straszynie, oraz przykościelny cmentarz. Równocześnie w tej miejscowości znajduje się elektrownia wodna zbudowana w 1910r o mocy 2411kW, natomiast spad wyosi 13,8m.IMG_0061

Odwiedzamy również małą elektrownię w Prędzieszynie jest ona małym obiektem hydrotechnicznym o poziomie piętrzenia 3,70 m. Teren Elektrowni ma powierzchnię 0,178 ha. Zlokalizowany jest na nim budynek elektrowni, trzy jazy, zapora, upust denny i kanał odpływowy. Uruchomiono ją w 1937r

Jest elektrownią przewałową pracującą w ścisłym powiązaniu z elektrownią w Straszynie, to znaczy cała woda zrzucana w przekroju Straszyna musi przejść przez stopień w Prędzieszynie.IMG_0031

Krótki odpoczynek, parę fotek i ruszamy dalej do następnej elektrowni w Bielkowie. Elektrownie Wodną Bielkowo zbudowano w 1925 roku jako czwartą elektrownie wodną na Raduni. Jej moc to 7200kW, spad 44,8m a wybudowano ją w latach 1923-1925

Cztery elektrownie zaliczone, więc czas się zbierać w kierunku Gdańska. Po drodze przed Bąkowem „zatankowaliśmy” bidony i mieliśmy ruszać gdy się okazało, że Kasia złapała drugiego kapcia. Ktoś zdjął oponę, którą ja z Adamem postanowiliśmy dokładnie sprawdzić. Adam zauważył bardzo małe szkiełko, które prawdopodobnie nie zostało usunięte poprzednim razem, bo Kasia po drodze dwa razy dopompowywała. Oponę jednak należy dokładnie sprawdzać.

Nareszcie jedziemy, ale tym razem bez żadnych niespodzianek. Dojechaliśmy w końcu szlakiem zielonym do Otomina i tu w zasadzie rajd się zakończył. Tu nas pożegnał „uboot”, bo bliżej mu było do domu. Odłączyło się jeszcze kilka osób. Resztę poprowadziłem w kierunku Auchan i dalej szlakiem zielonym do Matemblewa, a stąd szlakiem żółtym do obrzeży miasta.

Trasa typowo interwałowa, te podjazdy i  zjazdy dawały znać o kondycji, na szczęście, że nie było piasków. Natomiast w nagrodę mieliśmy trochę korzeni. Pola i lasy to był nieodłączny atrybut naszego rajdu i o to chyba chodziło.IMG_0068

Generalnie rzecz biorąc to trasa była w zasadzie bardzo krótka, ale intensywna.

Na liczniku miałem 66 km

Korzystając z okazji bardzo dziękuję wszystkim uczestnikom naszej wycieczki.

Tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Pruszcz Gdański

m=Straszyn

m=Prędzieszyn

m=Bielkowo

m=Otomino

szlak=zielony

atrakcja=rzeka

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment

Z biegiem Raduni

radunia_logo

Mimo późnej zapowiedzi oraz upalnej pogody na starcie czekało kilku chętnych. Mieliśmy tego dnia do pokonania około 80km z motywem rzeki Raduni w tle. Przed dziesiątą wyruszyliśmy razem z szosowcami sprzed molo w Gdańsku. Jednak przy pierwszej okazji uciekli nam na asfalt, jeszcze tylko mignęli nam gdy skręcaliśmy w stronę Oliwy.

Początek trasy przebiegał w szybkim tempie, głównie asfaltami z drobnymi wyjątkami jak podjazd do Owczarni lub płyty w okolicy Osowy i Rębiechowa. Dodatkowo popychał nas wiatr. Dopiero w Żukowie gdy zjechaliśmy na niebieski szlak była drobna odmiana w postaci drogi gruntowej. Tu także po raz pierwszy ujrzeliśmy wody Raduni, które miały nam towarzyszyć do Straszyna. Chcąc się trzymać możliwie najbliżej rzeki opuściliśmy szlak i udaliśmy się znowu asfaltami do Niestępowa. Następnie skręciliśmy na Widlino. Droga dla odmiany była betonowa, co chwila się wznosiła na pagórki, by po chwili chować się w dołkach.

W Widlinie skręciliśmy na starą brukowaną drogę do Łapina, niektórym dobrze znaną, bo łączy się z czarnym szlakiem. W Łapinie, krótki odpoczynek przy sklepie i kilka fotek nad zalewem elektrowni wodnej. Dalej kilka obrotów korbą i jesteśmy w Kolbudach. Tu wskakujemy na zielony szlak i żegnamy się z twardym podłożem. Można było chwilkę odpocząć od upału w cieniu drzew i wilgoci od rzeki.

W końcu pniemy się pod górę, mijamy ostatnie zabudowania Kolbud i skręcamy w dziki teren jadąc mocno zarośniętą drogą. Mimo wysokiej trawy jedzie się nie najgorzej, trzeba jednak uważać, bo nie widać co jest pod spodem. Można trafić na koleinę lub inny dołek. Nie obyło się bez drobnych przypadków. Na zjeździe koło wpadło w jakąś nierówność i wyskakiwałem przez kierownicę. Na szczęście ucierpiała jedynie duma. Inną atrakcją był krzak róży, który sięga pędami po ramiona nieostrożnych podróżnych. Potem żartowaliśmy, że będzie można rozpoznać kto z nami nie jechał.

W końcu wyjechaliśmy w okolicach Bielkowa gdzie lekko zboczyliśmy z głównej trasy, żeby obejrzeć jeden z budynków zespołu elektrowni wodnych na Raduni. Zamek wodny (tak stało na tablicy) nie był zbyt piękny, ale cień budynku oraz wiatr pozwalały się ochłodzić. Z wysokości brzegu sztucznego jeziora widoki na okolicę były wspaniałe.

Z pod budynku wychodził wał z rurą doprowadzającą wodę do elektrowni w Bielkowie. Udaliśmy się do kolejnego obiektu na trasie – wieży kompensacyjnej. Niestety do samej elektrowni nie było dobrego dojazdu (płot, skarpa, krzaki) więc pojechaliśmy dalej w stronę jeziora Straszyńskiego.

Gdy dojechaliśmy do jeziora, zrobiliśmy mały skok w bok, żeby odpocząć nad samą wodą. Następnie droga prowadziła wzdłuż wody, aż do elektrowni, gdzie zrobiliśmy kilka fotek. Tu pożegnaliśmy się z rzeką i udaliśmy przez Prędzieszyn, Jankowo i Otomin do Gdańska z kilkoma błędami w nawigowaniu.

Sądząc po pożegnalnych komentarzach, wycieczka się udała. W tym wariancie trasa nie była zbyt trudna, tylko słońce dawało się we znaki.

tekst: Marek Kwiatkowski „Bono”

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

m=Owczarnia

m=Osowa

m=Rębiechowo

m=Zukowo

m=Niestępowo

m=Lapino

m-Kolbudy

typ=rowerowy

atrakcja=rzeka

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , , , , | Leave a comment

Saaremaa na rowerze, czyli perła w

1030Estońska wyspa Saaremaa leżąca we wschodniej części Bałtyku najbardziej znana jest polskim żeglarzom płynącym w kierunku Rygi, Tallina i Helsinek. Inni moi znajomi słysząc tę nazwę przypuszczają, że kraina ta znajduje się
w… dalekich egzotycznych stronach.

Od czterech lat razem z Włodkiem Amerskim i Ryszardem Krawczykiem odwiedzamy na rowerach kolejne wyspy bałtyckie. Byliśmy już na Gotlandii, Alandach i Olandii. Teraz przyszła pora na Saaremę. Celem kolejnej wyprawy będzie Bornholm. Plan wizyt na pięciu wyspach nazywamy naszą „Koroną Bałtyku”. Brzmi to górnolotnie, ale „objechanie” największych wysp sprawi dodatkową satysfakcję.

Z Polski w kierunku Saaremy jedziemy samochodem z rowerami na bagażniku. Po noclegu u naszego przyjaciela w gościnnym i magicznym domu nad Wigrami, przejechaniu Litwy, nocujemy w Ventspils na Łotwie. Stąd następnego dnia odpływa prom m/s Scania na Saaremę. Samochód zostaje na parkingu strzeżonym.1124

Przez sześć dni „objeżdżamy” zachodnią część wyspy. Dzienne odcinki mają od 50 do 70 km, a na mecie licznik pokazuje 376 km.

1. dzień

Po południu m/s Scania przybija do nabrzeża w Mõntu, na półwyspie Sörve (Sõrve poolsaar). Robię pamiątkowe zdjęcie z podniesioną furtą dziobową promu w tle
i wyruszamy do latarni morskiej w Sääre, a następnie w kierunku klifu Ohessaare.

Po drodze naszą uwagę zwraca kamienna plaża, na której są setki kopczyków. Tak bardzo dużej ich ilości, w jednym miejscu, nigdzie nie widziałem. Nie mają one jednak żadnego związku z dawnymi wierzeniami czy praktykami rytualnymi.
Są jedynie formą zabawy i rodzajem sztuki zwanej „rock balancing”. A może
to również urokliwe miejsce powoduje, że odwiedzający je turyści chcą zostawić świadka swoich doznań i emocji? Dokładam „swój” kamień na najwyższy kopiec,
aby patrzył na inne z góry… Niedaleko kamienistej plaży natrafiamy na kolejną atrakcję – dobrze zachowany pojedynczy stary wiatrak. Na całej wyspie jest ich znacznie więcej, dlatego Saaremaa nazywana jest „wyspą wiatraków”. Współczesnym elektrowniom wiatrowym, które mijamy, brakuje romantyzmu, ale są kontynuacją wiekowej tradycji.

Większość dróg na wyspie ma nawierzchnię szutrową. Mankamentem są tumany wapiennego pyłu ciągnące się za każdym samochodem. Zanim wjadę w ciągnącą się za autem białą chmurę, nabieram dużo powietrza i czekam, aż się nieco przerzedzi. Całe szczęście, że ruch samochodowy jest niewielki. Ze względu na nawierzchnie szutrowe, przed wyjazdem, zakładam opony Author Betele Juice Kevlar. Wcześniej wypróbowałem je podczas maratonów MTB. Są lekkie i mają niski opór toczenia. Okazały się bardzo przydatne zwłaszcza podczas jazdy po zalanej deszczem szutrowej nawierzchni oraz krętymi, często podmokłymi, duktami leśnymi.

Wieczorem, jesteśmy we wsi Salme. „Wieczór” to określenie dosyć umowne, bo na początku lipca zmrok zaczyna zapadać dopiero około 22.30. W miejscowym sklepie uzupełniamy prowiant. Jest dobrze zaopatrzony i czynny we wszystkie dni tygodnia. Ceny są zbliżone do polskich, tylko w niektórych wypadkach nieco wyższe.1128

Pierwszy nocleg na wyspie – Kamping Tehumardi w pobliżu Salme – namiot rozbijam blisko kuchni, bo jestem już głodny. Pełne wyposażenie (garnki, talerze, sztućce) ułatwia i przyspiesza przygotowanie posiłku.

2. dzień

Od rana zaczyna padać. Po kliku godzinach jesteśmy nie tylko mokrzy, ale
i kompletnie zachlapani błotem. Mamy szczęście, po drodze, spotykamy Maarikę Tomel, która pracuje w organizacji turystycznej promującej aktywny wypoczynek
i dziedzictwo kulturowe Saaremy. Maarika poleca hostel w Kihelkonna i telefonicznie zapowiada nasz przyjazd.

W przerwie między kolejnymi opadami deszczu objeżdżamy okolicę. Kościół z XIII wieku w Kihelkonna jest jednym z największych i najstarszych obiektów sakralnych
w całej Estonii. Właśnie trwają prace konserwatorskie. Spod delikatnie zeskrobywanych warstw farb ukazują się dawne zdobienia. Z wieży kościoła rozciąga się widok na otaczające wieś lasy i odległą zatokę. Wiele obiecujemy sobie po wizycie w znajdującym się niedaleko małym porcie. Niestety, przy nabrzeżu stoją stare obiekty przetwórni ryb i zdewastowane instalacje do ich transportu bezpośrednio z kutra. Okazuje się, że wszystkie jednostki pływające są w morzu.

3. dzień

Schronisko, w którym spędziliśmy noc nie ma stałej obsługi, dlatego przed wyruszeniem w dalszą drogę odwiedzamy Maarikę, aby oddać klucze. Korzystamy
z zaproszenia na kawę i ciasto. Naszą uwagę zwracają flądry suszące się
na sznurze w ogródku. Pokrojone w paski są miejscową przekąską do piwa. Przy okazji uczymy się prawidłowego wymawiania estońskich nazw i imion – podwójne samogłoski – jak np. aa w imieniu Maarika wymawia się jako długie „a”.

Celem etapu jest leżący na północnym-zachodzie półwysep Harilaid na terenie Parku Narodowego Vilsandi. Na samym cyplu znajduje się krzywa latarnia morska Kiipsaare. Około 3 kilometry przed latarnią zmotoryzowani muszą zostawić swoje pojazdy na parkingu i dalszy odcinek pokonać pieszo. Mamy małą satysfakcję,
że jesteśmy szybsi, ale do czasu… kiedy zacznie się totalny piach i rowery bierzemy na „pych”. Zza wydmy widzimy już latarnię. Jest nieczynna, stoi w wodzie około kilkunastu metrów od brzegu. A jeszcze w 1997 roku była na plaży. Pochyla się
z szacunkiem w kierunku morza, które odebrało jej ląd. Wybudowana w 1933 roku stała 25 metrów od brzegu. Przekonujemy się o potędze sił natury.

4. dzień

Po lekkim śniadaniu wyruszamy w drogę. Pierwszy przystanek wypada po kilkunastu kilometrach w porcie Veere, gdzie zjadamy obiad. W menu są dania podobne
do takich jak w Polsce – kotlet wieprzowy, smażona flądra i kiełbaska z frytkami.

Dalsza trasa prowadzi zachodnim brzegiem Zatoki Tagalaht i następnie przez Mustjala do Tagaranna. Ponad 50 km asfaltem sprawia, że cel osiągamy „przed czasem”. Jest to doskonałą okazją do spokojnego objechania cypla Ninase. Czas
na spacer po klifie, zbudowanie kamiennego kopczyka na pobliskiej plaży
i oddychanie bałtycką bryzą. W okolicy jest wiele domków letniskowych, które prawdopodobnie zaludniają się tylko w weekendy – generalnie jest dosyć pusto. Nocujemy w namiotach na kampingu Ninase Puhkeküla. Jesteśmy, oprócz małżeństwa zajmującego jeden z kilkunastu domków, jedynymi jego gośćmi.

5. dzień

Jedziemy drogą wzdłuż morza po zachodniej stronie półwyspu, brzegami zatok Kugalepa, Lõuka i Tagalaht. Trasa jest bardzo urozmaicona. Czasami prowadzi drogą gruntową, czasami skrajem kamienistej plaży lub obok bagna
z kałużami sięgającymi niemal do suportu. Jazda brzegiem morza oraz piękne widoki są najlepszą nagrodą za nudne odcinki asfaltu. Po kilkunastu kilometrach, już
w lesie, zza zakrętu wyłania się Citroën Berlingo ze znaczkiem PL na tablicy rejestracyjnej. Podróżuje w nim czteroosobowa rodzina wracająca z Finlandii.
Są jedynymi ludźmi jakich spotykamy na odcinku ponad 20 kilometrów. Po kilku kilometrach trafiamy na biwak z namiotem naszych znajomych, ze stojącym obok bukietem leśnych kwiatów w puszce po piwie… Żubr.

Miejsca przeznaczone do biwakowania, oznaczone na mapach, często są wyposażone w wiatę lub zadaszony stół oraz stalowe palenisko do grillowania. Podczas naszej podróży nie korzystamy z nich, ale warto o nich pamiętać, gdy zajdzie potrzeba noclegu z dala od osad ludzkich podczas np. załamania pogody.

Bar na kampingu nad Jeziorem Karujärv jest miejscem odpoczynku. Jezioro Niedźwiedzie, bo tak się zwie, wymieniane jest w informatorach, jako jedna z atrakcji turystycznych wyspy. Prawdopodobnie, zdecydował o tym jego wiek, określany na ponad osiem tysięcy lat, oraz legendarna walka siedmiu niedźwiedzi o, położone wśród lasów, miejsce. Niczym innym nie da się tego wytłumaczyć…

Noc w stolicy wyspy Kureesaare spędzamy w schronisku młodzieżowym. Wcześniej przejażdżka do mariny, wokół zamku biskupiego i główną ulicą Lossi. Właśnie tutaj
w kawiarnianych ogródkach, niedaleko ratusza, koncentruje się wieczorne życie towarzyskie. Miasto jest zadbane, czyste, a jego wygląd niepodobny do wcześniej odwiedzanych, prowincjonalnych miasteczek.

6. dzień

Targ w samym centrum Kureesaare ułatwia poznanie codziennego życia jego mieszkańców. Można tam kupić m.in. owoce, warzywa, odzież i świeże ryby.
Są również wyroby miejscowego rękodzieła wykonane głównie z drewna – łyżki, cebrzyki oraz różnego rodzaju podstawki i deski. Typowe pamiątki dla turystów mają wypalone charakterystyczne dla wyspy wiatraki, latarnie morskie i żaglowce.

Najważniejszym zabytkiem w Kuressaare jest były zamek biskupi pochodzący
z końca XIV wieku. Na przełomie XIV i XV wieku, został otoczony 625 metrowym murem o wysokości 7 metrów, którego część zachowała się do dzisiaj. Dostępu
do warowni broni również fosa i znajdujące się nad nią cztery bastiony. Jest to jeden z lepiej zachowanych, w Krajach Bałtyckich, średniowiecznych zamków. W jego wnętrzach znajduje się muzeum z ekspozycjami opowiadającymi m.in. o historii wyspy (od czasów prehistorycznych do odzyskanie niepodległości 20 sierpnia 1991 roku), etnografii i przyrodzie.

Po zwiedzeniu zamku na dziedzińcu, spotykamy przemiłą warszawiankę
z dorastającym synem. Są w trakcie wyprawy samochodowej dookoła Bałtyku. Rowery wiozą na bagażniku, aby ułatwić sobie poruszanie się po okolicy. Dzięki wspólnej rowerowej pasji i chęci ulżenia w pedałowaniu, dostajemy propozycję przewiezienia nas samochodem wraz z rowerami na metę kolejnego etapu. Niewiele brakowało, a skorzystalibyśmy z okazji, ale dzięki zdecydowanej postawie Rysia, opieramy się urokowi nowo poznanej koleżanki i wyprawa rowerowa zostaje uratowana. Na „własnych” kołach pokonujemy ostatnie 50 km i w ten sposób zamykamy „pętlę” Saaremy. Podczas wieczornego podsumowania dnia i całej podróży w barze obok latarni morskiej Sääre, uroczyście nadajemy Rysiowi przydomek „Twardziel”.

Ostatni nocleg spędzamy w namiotach, jako jedyny podczas całej wyprawy,
na „dziko”.

7. dzień

O świcie budzą mnie krzykliwe mewy, dlatego idę na spacer po plaży. Uwagę zwracam na kamyczki z otworkami i wgłębieniami. Może to być spowodowane zarówno wietrzeniem wapiennych kamyków jak i obecnością tzw. skałotoczy –organizmów żywych, które szukając schronienia drążą jamki w skałach. Nietypowe okazy zabieram na pamiątkę, aby oprócz wspomnień mieć w domu „kawałek” wyspy.

Z Sääre do przystani promowej w Mõntu jest tylko 9 kilometrów. m/s Scania
od wczoraj czeka na pasażerów. A nas, czekają jeszcze 4 godziny rejsu, 8 godzin samochodem i z powrotem jesteśmy w gościnnym, magicznym domu nad Wigrami. Magicznym, bo jest tam m.in. skrzypiąca drewniana podłoga i piec kaflowy w kuchni, na którym sypia gospodarz.

SAAREMAA – druga co do wielkości wyspa na Bałtyku (po Gotlandii) ma powierzchnię 2673 km2. Położona jest we wschodniej części Morza Bałtyckiego
u ujścia Zatoki Ryskiej. Na Saaremie mieszka ponad 36 000 osób, z czego około 16 000 osób w stolicy wyspy Kuressaare. Estończycy stanowią 98% mieszkańców, Rosjanie 1,2%, reszta to m.in. Finowie i Ukraińcy. Wyspa zbudowana jest z wapieni, ma charakter nizinny (średnia wysokość ok. 25 m.n.p.m.), lasy zajmują około połowę powierzchni. Klimat umiarkowany morski, średnia temperatura w lecie +19 st. C, zimą -1 st. C. Najwięcej osób zatrudnionych jest w przemyśle cementowym
i budownictwie, ale rozwija się również w rolnictwo i rybołówstwo. Coraz większego znaczenia nabiera turystyka. Co roku wyspę odwiedza ponad 200 000 tysięcy turystów, 30% stanowią obcokrajowcy – głównie Skandynawowie, Niemcy oraz mieszkańcy Krajów Bałtyckich.

Warto wiedzieć

Prom m/s Scania między Ventspils (Łotwa) i Mõntu na Saaremie kursuje tylko
od 30 maja do 31 sierpnia. Rejsy nie są codziennie, dlatego warto to sprawdzić. m/s Scania ma 74 m długości i prawie 17 metrów szerokości. Zabiera 300 pasażerów
i 60 samochodów. Podróż trwa około 4 godziny. Na promie jest restauracja, samoobsługowe bistro oraz sklepik z pamiątkami, słodyczami i napojami. W kasie można dokonać wymiany walut – Euro na Korony Estońskie (EEK) oraz waluty Krajów Bałtyckich. W stoisku informacyjnym są aktualne katalogi i mapy Saaremy.

autor : Wojciech Choina

foto: Włodzimierz Amerski, Wojciech Choina

Posted in Wyprawy | Tagged , , , , , , , | Leave a comment

Gotlandia – woda, wiatr i słońce

DSC07267Ta szwedzka wyspa jest wprawdzie mniej znana wśród polskich turystów niż duński Bornholm, ale równie interesująca. Wyspę zamieszkałą, na co dzień, przez blisko 58 tys. osób, co roku odwiedza bez mała milion turystów. Przyciągają ich tutaj małe przycupnięte na brzegu osady rybackie, nieskażona surowa przyroda oraz panujący wokoło spokój. Tutaj można godzinami wsłuchiwać się w szum fal rozbijanych o kamienne brzegi lub poleżeć na piaszczystej plaży.DSC07295

Razem z dwoma kolegami postanowiliśmy odwiedzić tę wyspę. Ze względu na wspólne zamiłowanie do aktywnego wypoczynku, wybieramy rowery jako środek lokomocji. Dzięki temu zobaczymy to, co dla zmotoryzowanego turysty jest niedostępne, będziemy mieli dużo ruchu i nieograniczony kontakt z przyrodą. W Gdańsku wprowadzamy rowery na prom m/f „Scandinavia” i wypływamy w podróż. Rowery wyposażone są w sakwy z ekwipunkiem biwakowym i niewielkim zapasem prowiantu. Następnego dnia, po przesiadce w Nynashamn na prom Destination Gotland, docieramy do Visby. Przed nami siedem dni „rowerowania” i czas na poznanie atrakcji i zakątków wyspy.

Visby – stolica Gotlandii jest fascynującym miastem pełnym urokliwych kamienic, tajemniczych zaułków i wąskich uliczek. Wieczorami rozbrzmiewa gwar dobiegający z rozświetlonych knajpek i tawern, a w powietrzu unosi się zapach pieczonej jagnięciny – specjalności miejscowych kucharzy. Szczególnego kolorytu miasto nabiera tylko w jedynym tygodniu (32) w roku – tradycyjnie na początku sierpnia odbywa się tam „Tydzień Średniowiecza” – właśnie to zadecydowało o wyborze terminu naszej podróży. Z tej okazji na wyspę przybywają licznie zastępy rycerskie, właściciele kramów oraz grupy muzykantów i kuglarzy. Przez cały tydzień odbywają się turnieje, zawody strzeleckie oraz biesiady i pląsy. Wiele osób przebranych w średniowieczne stroje paraduje ulicami niczym na pokazie mody. Małe dzieci w zgrzebnych koszulkach śpią w drewnianych wózkach ciągniętych przez podobnie ubranych rodziców. Średniowieczne szaty nie przeszkadzają oczywiście w korzystaniu z telefonów komórkowych i wyciąganiu pieniędzy z bankomatu, a nie sakiewki.

Zabytkowe miasteczko otoczone jest blisko 3,5 kilometrowym murem o wysokości 11 metrów z trzema okazałymi bramami i 36 wieżami. Fortyfikacja ta miała chronić mieszkańców zarówno przed najeźdźcami z zewnątrz jak i, w razie potrzeby, przed buntującą się ludnością zamieszkującą wyspę. Wszędzie widać czasy świetności tego hanzeatyckiego miasta, którego najstarsze budowle i ruiny pochodzą z XII i XIII wieku. Wewnętrzna część miasta została wpisana na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO.

Po zwiedzeniu Visby, kupieniu pamiątek na „średniowiecznym” targowisku i obejrzeniu turnieju strzelania z łuku udajemy się wzdłuż zachodniego wybrzeża na północ. Niezbyt ruchliwe asfaltowe drogi oraz szutrowe trakty zachęcają do uprawiania turystyki rowerowej. Często spotykamy podobne grupki cyklistów i wymieniamy przyjazne „Hey!”.

Po dwóch dniach jazdy i biwakach spędzanych w malowniczych wioskach rybackich (okolice osad Ireviken i Ar) docieramy do Farosund. Stąd przez wąską cieśninę o takiej samej nazwie przeprawiamy się promem na wyspę Faro. Krajobraz tej małej wysepki, zwanej też Owczą, jest bardziej surowy. Są tam niewielkie lasy sosnowe, karłowate krzewy oraz rozległe pastwiska, na których pasą się stada owiec. Charakterystyczny widok to także wiatraki i kamienne mury ułożone na granicach posiadłości. Zapewne swoiste piękno okolicy i klimat tajemniczości zdecydowały o wyborze osady Hammars przez Ingmara Bergmana na miejsce letniego domu.

Wybrzeże Faro jest bardzo zróżnicowane. W okolicy Sundersand znajdują się jedne z piękniejszych w Szwecji piaszczyste plaże, a „wybrukowane” kamykami brzegi rozciągają się w okolicy latarni morskiej Faro fyr. Właśnie w jej pobliżu decydujemy się rozbić namioty na nocleg. Usypia nas, dobiegający z oddali, jednostajny szum fal, który przypomina przejeżdżające pociągi. Kolejny dzień przynosi nowe wrażenia. Cudem natury są kilkunastometrowe wapienne ostańce w kształcie maczug, znajdujące się w rezerwacie Langhammars na północnym cyplu Faro. W innym rezerwacie w okolicy Gamlahamm wyrzeźbione przez wiatr i wodę kamienne posągi wyglądają niczym zamarłe w bezruchu prehistoryczne stwory.

W drodze powrotnej z Faro do Visby jadąc wschodnim wybrzeżem zwiedzamy w Bunge niewielki skansen – rodzaj gospodarstwa, gdzie pokazano życie tutejszych mieszkańców między XVII i XIX wiekiem. W małym porcie w Slite polecamy wizytę w barze rybnym. Nam udało się trafić na pyszne i pięknie pachnące flądry prosto z wędzarni.DSC07442

Jeszcze jeden nocleg na brzegu malowniczej zatoki w okolicy Vike i zaczynamy kierować się do Visby. Przejeżdżamy przez centralną część wyspy, która jest całkiem inna niż ta na północy. Czasami przypomina polski krajobraz z polami buraków cukrowych i stadami pasących się krów. Ostatni nocleg spędzamy w miejscowości Romakloster w hoteliku typu bed&breakfest, aby na zakończenie zaznać nieco luksusu. Pomimo to, nie wysypiamy się, brakuje nam wieczornego szumu morza i promieni porannego słońca wpadających do namiotu.

Ostatniego dnia jedziemy do Visby, zaglądając po drodze do kilku kościołów. Na wyspie jest ich ponad dziewięćdziesiąt. Budowano je w latach 1100 -1350. Do 1250 roku w stylu romańskim, a następnie gotyckim.Pierwsze drewniane kościoły budowano po dotarciu Chrześcijaństwa na wyspę w XI wieku, aby w dwunastym stuleciu rozpocząć budowę, stojących do dziś, obiektów z kamienia. Dopiero po ponad 600 latach przerwy – w 1960 roku – wybudowano pierwszy nowy kościół w Slite. W 1984 r. powołano do życia fundację mającą na celu konserwację i opiekę nad wszystkimi obiektami sakralnymi na wyspie.

Po siedmiu dniach i objechaniu rowerami północnej części wyspy ponownie jesteśmy w Visby. Na zakończenie „Tygodnia Średniowiecza” oglądamy na błoniach finałowe walki i pokazy rycerzy, a wieczorem bierzemy udział w wielkiej biesiadzie na rynku Starego Miasta. Za stołami zasiadło prawie 700 osób i popijając winem pieczoną jagnięcinę oglądamy historyczne widowisko, okraszone występami skąpo ubranych tancerek i „połykaczy” ognia. To wszystko w rytm muzyki, którą z czasów swojej świetności dobrze pamiętały zabytkowe kamienice i budowle otaczające rynek. Po trwającej prawie całą noc zabawie, wsiadamy na prom i po przesiadce w Nynashamn wracamy do Gdańska. Ze sobą przywozimy bagaż wrażeń i wspomnień oraz prawie 450 kilometrów w „nogach”.DSC07539

Gotlandia – największa wyspa na Bałtyku ma powierzchnię 3140 km2, położona jest w odległości 90 km na wschód od półwyspu skandynawskiego. Ma 176 km długości i 56 km szerokości. Długość linii brzegowej, łącznie z wyspą Faro, wynosi 800 km. Najwyższe wzniesienie – 83 m n.p.m. Ludność zajmuje się głównie rybołówstwem, rolnictwem i rękodziełem. Największa w Szwecji liczba słonecznych dni zachęca Szwedów z lądu nie tylko spędzania wakacji. Ślady osadnictwa pochodzą sprzed 7000 lat. Przez wieki panowali tu wikingowie, po nich Niemcy i Duńczycy, a od 1645 roku wyspa należy do Szwecji

Uczestnicy wyprawy:

Włodzimierz Amerski,

Wojciech Choina,

Ryszard Krawczyk.

autor : Wojciech Choina

foto: Włodzimierz Amerski, Wojciech Choina

asfalt=max

dystans=400

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Visby

m= Gamlahamm

m=Nynashamn

atrakcja=morze

typ=rowerowy


Posted in Wyprawy | Tagged , , , | 1 Comment

Foto-Rowerowy rajd nad jezioro Kamień

DSC_8109-27Mapka przejazdu w/g GPS’u

Fotograficzny rajd do Kamienia był zapowiadany jako impreza sielska i anielska; ze względu na niewysokie tempo i liczną ilość postojów, odpowiednia nawet dla tych rowerzystów, którzy rzadziej korzystają ze swoich maszynek.

Nie dziwne więc to, że nieelegancko niepunktualna autorka tej relacji, wjeżdżając na miejsce zbiorki rajdu, naliczyła około 20 dusz (hm, no może nie do końca naliczyła – oszacowała mało wprawnym okiem :P).

Tradycyjne i niezbędne zakupy tych, którzy na ostatnią minutę zaopatrywali się prowiant w kultowym warzywniako-spożywczym koło PKP Wrzeszcz, oczywiście generowały jeszcze większe i jeszcze bardziej tradycyjne opóźnienia . Opóźnienia nietradycyjne wynikły natomiast na skutek niezwykle dialogicznego tego dnia nastawienia Ojca Dyrektora, czyli Mietka, znanego także jako mbut. Ten, zobaczywszy gotową na jazdę pod swoimi skrzydłami większą liczbę nieznanych sobie dusz na rowerach trekingowych, ku zgrozie części zgromadzonych, niespodziewanie i nietypowo dla siebie, zaproponował wydostanie się z gdańskiej niecki szosą. Tu jednak przytomna autorka relacji, a także syn rzeczonego mbuta, Scoot, przywołali go szybko do rozumu .8088

Ostatecznie, wjechaliśmy do lasu przez Osiedle Młodych i tu grzecznie zaczęliśmy pokonywać pierwsze leśne podjazdy, nieco błotniste po ostatnich opadach deszczu. Peleton oczywiście jak zwykle się nieco rozciągnął.
Pierwszy dłuższy postój zaliczyliśmy nad Jeziorem Wysockim. Tu też dowiedzieliśmy się, że jeden z dżentelmenów postanowił się od nas odłączyć, gdyż wyczerpał już swoje zapasy mocy. Cóż, dżentelmena pozdrawiamy i mamy nadzieję, ze następnym razem pójdzie lepiej .

Orzeźwiwszy się lodami, przez pola skierowaliśmy się ku Jezioru Tuchomskiemu, z malowniczą wyspą pośrodku. Wspomniana wyspa, według prowadzącego, miała okazać się niezwykle fotogenicznym obiektem fotograficznym – oczywiście zapewne docenilibyśmy jej wizualne walory bardziej, gdyby całej naszej uwagi nie pochłonął inny obiekt, dla rowerzysty miejsce święte – sklep 😉 I to jeszcze jaki – z huśtawkami ;).DSC_8166-59

Ostatecznie jednak dotarliśmy nad Kamień, po drodze spotykając TW Janusza vel. Stefana, który i tak nagle dość tajemniczo zniknął, porywając ze sobą kilku członków wycieczki, m.in. Topola i Jaro, by dołączyć do wycieczki Niecierpliwej Marty.

Sam postój nad Kamieniem w miejscu może niepięknym, ale pozwalającym na rozpalenie ogniska w sposób względnie bezpieczny i nieniszczący zieleni. Nad ognichem zapoznane żarłoki rajdowe upiekły kiełabachy (zwane też kiełbami ) i skonsumowały je w kompani musztardy, chleba, jabłecznika i ciasta drożdżowego. Jedna z kiełb pozostałych po naszej uczcie stała się co prawda, z inicjatywy Oli Szaszki, narzędziem do tortury naszych siodełek. Kiełba, spełniwszy tą role, została niepostrzeżenie włożona Mietkowi między siodełko, a torebkę podsiodłową, tak, ze uczestnicy wycieczki, a także wszystkie okoliczne psy mogły bez użycia wzroku złapać mietkowy trop 

Powrót szalenie malowniczy, fragmentami niebieskiego szlaku rowerowego – momentami widoki, niczym w niższych partiach gór. Zdjęć chyba trochę mniej, niż zakładał organizator .

Podsumowując, przejechaliśmy około 80km (trasa podstawowa rajdu, nie licząc dojazdów).8073

Trasa wycieczki: Gdańsk Wrzeszcz – Osowa – Chwaszczyno – Warzno – Kielno – Kieleńska Huta – Kamień – Kowalewo – Tokary – Warzenko – Nowy Tuchom – Barniewice – Nowy Świat – Owczarnia – Oliwa

Ciekawostką rajdu był niewątpliwie Scoot, który dzień wcześniej celowo popsuł sobie swojego Treka ;). Wziąwszy Robina na litość, wyżebrał od niego testowy egzemplarz lekkiego Titusa, a potem udawał, ze umie jeździć ;).

tekst: Katarzyna Jamroż

zdjęcia: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Osowa

m=Cwaszczyno

m=Kamień

m=Warzno

m=Kielno

atrakcja=panorama

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , , | Leave a comment

Rajd do latarni morskiej Stilo

IMG_0078mapa przejazdu w/g GPS’u

Zapowiedź rajdu była wystawiona pięć dni wcześniej kiedy jeszcze prognozy były optymistyczne.

Wystawiając zapowiedź rajdu, liczyłem na miłą, słoneczną przejażdżkę. Niestety, pod koniec tygodnia pogoda zaczęła się załamywać. Wydawało się jednak, że jeszcze można jechać. Wyszło inaczej, ale o tym później. Do Lęborka dojechaliśmy o godzinie 9:15 i tu nastąpił start w kierunku latarni morskiej. Cały czas prowadził nas Michał wraz ze swoim GPS’em. Świetna sprawa, szkoda tylko, że tak kosztowna. Planując rajd, zakładałem choć częściowy przejazd drogami szutrowymi. Niestety, mapa i rzeczywistość nie chciały się jakoś pokrywać. Ostatecznie okazało się więc, że jechaliśmy do Stilo cały czas asfaltowymi drogami drugorzędnymi. Generalnie rzecz biorąc, trasa wręcz wykwintna, asfalt w miarę równy, brak blachosmrodów. Dobra nawierzchnia zachęcała do szybkiej jazdy, ok. 25-28km/h. Ostatecznie więc, średnia wyszła nam niezgorsza – 20km/hIMG_9181

Podsumowując, do Stilo dojechaliśmy przez Nową Wieś Lęborską, Kłębowo Nowowiejskie, Wilkowo, Garczegorze, Łebierń, Kopaniewo, Maszenko, Bagędzino, Ulinię i Sasino (38km) Dojechawszy do samej wsi Stilo, nie mogliśmy spocząć na laurach. By dostać się do latarni, co zresztą każdy miejscowy wie, trzeba wdrapać się pod dość wysoką górę. Niektórzy co silniejsi pogardzili jednak wciąganiem roweru do góry i próbowali podjechać. Teren latarni to miejsce zachęcające do odpoczynku, fotek i pogaduszek. Za jedyne 4zł za osobę, można także zwiedzić samą latarnię. Hm, okazuje się też, że niektórzy, nawet duzi, są w stanie nieco zaoszczędzić i zrobić to za jedyne 2zł (tak, jak zrobił to Zbyszek – nie wiedziałem Zbyszek, że jesteś studentem:) ) (po prawej fotka z latarni morskiej)

IMG_9192

W końcu nadszedł jednak czas, by zbierać. Trasa w dół to piaszczysto-korzenny tor przeszkód. Próbowałem zjeżdżać, ale na pewnym odcinku przednie koło zaryło się w piasku, a rower dość mocno przechylił się do przodu. Oczywiście gleba; całe szczęście dość szybko się pozbierałem 😉 Spojrzałem do tyłu, by sprawdzić, czy ktoś mnie nie staranuje i zobaczyłem OTB Zbyszka. Ten leciał tuż za mną w powietrzu wraz z całym rowerem – nie udało wypiąć mu się z pedałów. Glebnął na plecy aż huknęło:) Na szczęście, jemu też nic się nie stało ;). W drogę powrotną ruszyliśmy czerwonym Szlakiem Bałtyckim. Teren zróżnicowany, trochę piachu – droga nie była usłana różami. Jednak każdy chwalił tę trasę; niektórzy jeszcze nią nie jechali. Dróżka rzeczywiście wspaniała, prowadząca laskiem sosnowym. Niestety, nie wszystko pięknie się układało. W pewnym momencie spojrzałem w niebo, a tam czarne chmury. Zacząłem zastanawiać się, czy aby nie czeka nas powtórka z rozrywki – miałem tu na myśli zeszłoroczny rajd do Stilo w ulewie. Jednak jeszcze do Białogóry dojechaliśmy na sucho. Tu spotkała nas miła niespodzianka – czekali nas nas dwaj koledzy, Mudia i Bono, którzy na kołach wyjechali nam z domów na spotkanie. Krótki postój na zakupy i znów ruszyliśmy.W tym momencie, u góry najwidoczniej odkręcili kranik i zaczęło siąpić; na tyle jednak słabo, że postanowiliśmy jechać. Przyspieszylismy, aby jak najszybciej dostać się do Żarnowca, i tu się dopiero zaczęła zabawa. Padało coraz mocniej i mocniej, aż doszło do ulewy. Rzeczywiście, Stilo jest dla nas wyjątkowo pechowe.IMG_9200

W Żarnowcu wjechaliśmy na szlak zielony. Strumyki wody płynące wzdłuż ścieżki, kamienie, korzenie, błoto i deszcz odbierały nam siły. Jednym słowem, nawierzchnia nie nadawała się do kontynuowania dalszej jazdy, Postanowiliśmy więc zjechać na szosę. Tu przynajmniej mogliśmy cieszyć się twardym podłożem pod kołami, jednak samochody i tumany wody unoszącej się nad nami, odbierały chęć do jazdy. Nie mieliśmy jednak wyboru – trzeba było jechać dalej. Początkowo poruszaliśmy się wspólnie, ale z czasem celowo potworzyły się małe grupki jedno i dwuosobowe. Każdy rwał do przodu, ile miał sił w nogach. Mieliśmy się spotkać na dworcu w Wejherowie. Ja jechałem samotnie dość szybkim tempem i o niczym nie marzyłem, jak tylko aby to szosa jak najszybciej zniknęła mi z oczu. W końcu jednak ujrzałem długi, ostry zjazd przed Wejherowem. Tu puściłem klamki i jadąc 50km/h, miałem tylko nadzieję, ze nie wpadnę w poślizg. Na szczęście się udało, uff. W Wejherowie czekał już Zbyszek, a za mną dojechał Bono. Nie wiem tylko, jak to się stało, bo widziałem go na szosie przede mną. Mudia, który podobnie, jak Zbyszek, dojechał do Wejherowa szybciej, wybrał się jeszcze na stację benzynową umyć rower – że tez mu się chciało ;). Nasza czwórka była jednak na miejscu i tak później, niż pozostali uczestnicy wycieczki. Ci, chroniąc się przed deszczem i chłodem, wsiedli we wcześniejszą, niż my, kolejkę. Gdy oni już zbliżali się do domów, my straszyliśmy ludzi na peronie, wyżymając nasze ciuchy.Niestety, w pociągu nie było już tak wesoło. Zimno robiło swoje. Dla mnie rajd zakończył się we Wrzeszczu, gdzie wysiadłszy wraz z Bonem z pociągu, skierowałem się ku Zaspie. Zbyszek pojechał dalej. Przepraszam tych, którzy chcieliby obejrzeć zdjęcia z odcinka Białogóra – Wejherowo. Nie mam ich, gdyż nie chcąc zamoczyć aparatu, schowałem go do plecaka.

Długość trasy 105km

Mieczysław Butkiewicz

Długość trasy 105km

Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Nowa Wieś Lęborska
m=Kłębowo

m=Wilkowo

m=Garczegorze
m=Lebień

m=Kopaniewo

atrakcja=morze

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , , , , , , | 1 Comment

"Na obiad do Wyczechowa"

IMG_9127Orientacyjna mapka

Od ostatniego rajdu kulinarnego minęły 2 tygodnie i w związku z tym postanowiliśmy ten temat kontynuować na następnym rajdzie. Ola wyraziła zgodę na poprowadzenie głodomorów do Wyczechowa, do kolejnej fajnej knajpki na pierożki.

Więcej informacji o gościńcuIMG_9131

Spotkanie jak zwykle przed dworcem PKP we Wrzeszczu. Gdy dojeżdżałem do miejsca spotkania zaświeciły z daleka kaski od których odbijały sie promienie słoneczne. Pogoda dopisywała. Rowerzystów naliczyłem 12, więc było z kim jechać. Wjechaliśmy na czarny szlak za Otominem. W trakcie jazdy otrzymałem telefon, że w Otominie czekają trzy kolejne osoby. Akurat w tym momencie nastąpił ostry zjazd, więc przerwałem rozmowę i puściłem klamki i w Imię Boże… na szczęście bez OTB, ale co się odwlecze to nie uciecze. Godzinę później miałem małe spotkanie z matką glebą. Nic sie stało, tylko małe zadrapania.

W końcu dojechaliśmy do naszych spóźnialskich, więc było już nas 15 osób. Ruszyliśmy do boju, cały czas czarnym szlakiem przez Łapino, Kolbudy, Borcz Hopowo… i jak się okazało, że Wyczechowo było w przeciwnym kierunku to zawróciliśmy, na szczęście tylko 0,5 km.IMG_9133

Cel osiągnięty, wjechaliśmy na podwórko, gdzie były rozstawione stoły wraz z ławkami. Zsunęliśmy dwa z nich aby wszyscy się zmieścili. Następnie nastąpiło zajmowanie miejsc w kolejce i oczekiwanie na jadło. Ta sielanka trwała chyba ze dwie godziny i jak pamiętam była godzina 16:00 gdy próbowaliśmy ruszać w drogę powrotną. Do startu Kubicy na torze w Kanadzie pozostało 3 godziny, a do domu 40 km w pełnym słońcu. Szosą zdążymy, ale szutrami to raczej odpada. Nic nam nie pozostało tylko jechać przyśpieszonym tempem. Wiem jedno, że nie było prawie wcale przystanków za wyjątkiem krótkotrwałych na potrzeby fizjologiczne. Nasze dziewczyny świetnie wytrzymały te trudy w słońcu i jechały równo ze wszystkimi. Koło Auchan pożegnaliśmy Olę i Silvera i jeszcze paru po drodze odłączyło się, bo mieli bliżej do domu. Ja zapowiedziałem, że jadę dalej do Wrzeszcza zielonym szlakiem przez las, zgłosiło się chyba 5 czy 6 osób, które również chciały dojechać do Wrzeszcza.

Ruszyłem, a tuz za mną reszta bikerów. Była godzina 18:48 jak pamiętam, więc Bono nalegał aby zwiększyć tempo. Parłem po tych wszystkich zakrętach, wybojach a znałem je dokładnie i wiedziałem gdzie jest każda przeszkoda. Cały czas tuż za mną jechała nasza koleżanka (nie pamiętam niestety imienia), a reszta trochę się opóźniała. Dojechaliśmy do Wrzeszcza i tu nastąpiło pożegnanie, a ja wraz z Bono i kolegą pojechaliśmy w kierunku Zaspy.IMG_9152

Przez cały nasz rajd jechało z nami trzech „przecinaków”, więc juz na początku myślałem, że będzie gonitwa. Nic bardziej mylnego, oni jechali jak „baranki”. Spokojnie bez żadnych zrywów. Myślałem, że AgaBikerka jest w niedyspozycji, bo jakoś się jej nie śpieszyło do rwania łańcuchów. To samo dotyczyło Silvera i Pablogórala. Chyba mieli podcięte skrzydełka:)

Wycieczka jak i pogoda była kapitalna. Wszystkim biorącym udział w naszej imprezie chciałem bardzo podziękować. Zapraszam na kolejny rajd!

tekst: Mieczysław Butkiewicz

asfalt=niewiele

dystans=100

kondycja=normalna

profil=niski

trud=niski

m=Otomin

m=Kolbudy

m=Lapino

m=Wyczechowo

szlak=czarny

atrakcja=jezioro

typ=rowerowy

Posted in Relacje | Tagged , , , , , , | Leave a comment
« Older
Newer »